Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Rodzina” Karoliny Dietrich to kontynuacja świetnie przyjętej wielorodzinnej sagi „Grabarz” – skomplikowanej, wielowątkowej historii polskich rodzin poszukujących swojej drogi do szczęścia
Autorka ponownie zabiera nas do mrocznego Gniezna. Wartka akcja sprawia, że z niecierpliwością czekamy na to, co wydarzy się na kolejnej stronie. Poznajemy dalsze losy Kingi, młodej kosmetyczki, i Janusza, osobliwego grabarza, których związek szybko nakręca spiralę śmiertelnych konsekwencji… Bohaterowie po raz kolejny muszą zmierzyć się zeswoimi demonami. Zagubieni w sieci kłamstw, zatracają siebie, rezygnując zeswoich marzeń i zapominając o tym, co naprawdę jest dlanich najważniejsze.
Czy warto walczyć o sławę, pieniądze i seks? Czy warto, w imię zachowania rodzinnego status quo, odbierać komuś prawo do wolności iwyrażania siebie? Z jakim niebezpieczeństwem tym razem będą musieli zmierzyć się bohaterowie? Kto jeszcze będzie musiał zginąć, aby prawda nie wyszła na jaw?
„Rodzina” to niezwykle wciągająca powieść, w której budowane przezautorkę napięcie trzyma czytelnika aż do punktu kulminacyjnego – równie przerażającego, co wiarygodnego. To jedna z tych historii, od której nie będziesz w stanie się oderwać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie opisane sylwetki, zdarzenia i sytuacje są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do autentycznych postaci, przebiegu i miejsca wydarzeń lub faktów jest zupełnie przypadkowe i niezamierzone.
Włożyłam na swoją jeszcze obolałą i spuchniętą nogę złoty sandałek bez obcasa. Rana po cesarskim cięciu cały czas dawała o sobie znać, od porodu minęły zaledwie dwa miesiące, a ja – chcąc nie chcąc – musiałam wskoczyć na wysokie obroty. Janusz, tak jak obiecał, na każdym kroku mi pomagał. Coraz rzadziej wychodził z domu, twierdząc, że praca to nie wszystko. To było do niego niepodobne, jednak mnie w tym trudnym czasie bardzo cieszyło.
– Mam nadzieję, że jedziesz tylko do przedszkola po Mikołaja, proszę cię, żebyś nigdzie niepotrzebnie się nie włóczyła.
– Włóczyła? Czy ty siebie słyszysz?
Janusz coraz częściej zwracał się do mnie w taki sposób, że coraz bardziej się od niego odsuwałam. Na początku myślałam, że to przez dodatkowe problemy związane z nadmiarem obowiązków. Drugie dziecko, moja niedyspozycja zaraz po porodzie… Zosia miała płytki i krótki sen. Z Mikołajem było zupełnie inaczej, to dziecko miało cztery lata, a my czasem zapominaliśmy o jego istnieniu, w sensie przenośnym oczywiście. Jako niemowlę dużo jadł i często spał. Kiedy podrósł, zawsze umiał znaleźć sobie zajęcie, wymyślał różne zabawy, był grzeczny, a zarazem kreatywny.
– Wracaj do domu, i tyle.
Janusz wyszedł z pokoju Zosi – trzymając córeczkę na rękach i delikatnie bujając, próbował ukołysać ją do snu. Mała była cwana, ilekroć zasnęła, a Janusz próbował położyć ją do łóżeczka, tylekroć otwierała wielkie niebieskie oczy, a w jej spojrzeniu można było wyczytać zdanie: „Ze mną nie będzie wam tak łatwo”.
Bez żadnej ciętej riposty, gdyż na każdym kroku starałam się wybaczać Januszowi jego despotyczny charakter, chwyciłam za klamkę. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Zlękłam się i cofnęłam o krok. Spojrzałam na Janusza, a on na mnie. Nie spodziewaliśmy się gości. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy – jakby się domyślał. Jego mina była zrezygnowana i pokorna. Jakby to nie był mój mąż. Otworzyłam drzwi, a w progu pojawiło się dwóch funkcjonariuszy policji. Wyjęli srebrne odznaki i legitymacje.
– Dzień dobry, starszy aspirant Włodzimierz Walicki i aspirant Mikołaj Wąs. Czy zastaliśmy pana Janusza Kowalskiego?
– Tak, to mój mąż. Proszę wejść, jest w domu.
Wszyscy troje spojrzeliśmy na zaszczutą twarz mojego męża; mnie jego mina zdziwiła najbardziej. Nie zdążyłam poznać go z tej strony. „Gdzie się podział ten Janusz, który jeszcze przed kilkoma miesiącami wyszedłby pewnym krokiem i ochrzanił policjantów za najście?” – pomyślałam.
– Musimy pana zatrzymać i doprowadzić do prokuratury na przesłuchanie. Mam też nakaz przeszukania pańskiego domu.
Policjant o imieniu Włodzimierz popatrzył na mnie i cicho powiedział:
– Przepraszam. (Chyba że chciałam to usłyszeć.)
– Teraz muszę jechać po syna do przedszkola, ale co z córką? Ma dopiero dwa miesiące – wydukałam przez łzy.
– Proszę jechać, poczekamy.
Całą noc przesiedziałam w mojej miętowej kuchni i próbowałam zwizualizować sobie, jak do tego doszło. Dlaczego zatrzymali Janusza i czy wróci… Dzieciaczki spały równym, miarowym snem. Nawet Zosi udało się zasnąć, spała już czwartą godzinę bez pokwękiwania, na które automatycznie reagowałam. To była chyba pierwsza noc od jej narodzin, jaką udało jej się przespać. Tylko ja wiedziałam, że tak prędko nie zasnę. „Michalina, czy może coś gorszego? A jest coś gorszego? Jak to było?”
* * *
R O K W C Z E Ś N I E J
Janusz leżał na fotelu kosmetycznym, na twarzy miał zimną maseczkę – poziomkowe algi z drobinkami złota. Kosmetyczka, która przed momentem nałożyła mu ją na twarz, zapewniała go, że maseczka za chwilkę zastygnie, że to chwilowy dyskomfort. Januszowi było upiornie zimno, przechodziły go dreszcze.
Maseczka miała zastygnąć i stać się gumowym odlewem w kształcie konturów jego twarzy. Janusz czuł, jak wielka, gruba kropla spadła mu do ucha i pomału zasychała. Leżał przykryty kocem i miał zakryte oczy i usta, oddychał nosem. Był wściekły na Kingę, że wmanewrowała go w ten zabieg. Bon upominkowy z okazji swoich trzydziestych piątych urodzin dostał już dawno, pół roku temu, w listopadzie, a że miał ważność siedem miesięcy, był najwyższy czas, by go zrealizować. Inaczej przepadłby, a jego żona strzeliłaby focha. Leżał więc teraz na fotelu i czuł się jak idiota, nawet jak superidiota. Nie należał do facetów nadmiernie dbających o urodę, choć oczywiście lubił być czysty i pachnący, lubił dobrze wyglądać – garnitur, koszula, krawat. Musiał wyglądać schludnie, był właścicielem sporej firmy deweloperskiej.
W głębi ducha przyznał, że tym razem Kinga zdecydowanie przesadziła, to nie była jego bajka. Na twarzy miał powoli zastygająca maseczkę, jego nogi były uświnione kremem, a na nie wciągnięto onuce. Na poparzonych gorącą parafiną rękach miał rękawiczki frotté. Czuł, że wygląda jak debil. Chciał jak najszybciej stamtąd wyjść. Nie mógł nawet zapytać kosmetyczki, tłustej jak ta kropla w jego uchu, ile jeszcze czasu ma robić za debila. Złoi Kindze skórę w domu za ten jej kaprys, ale w taki sposób, jak ona lubi, jak lubią to obydwoje. W gabinecie rozbrzmiewała delikatna, refleksyjna muzyka w stylu don’t stres.
Po parunastu minutach poczuł w końcu, że ktoś krząta się przy jego nogach. Ktoś zdjął mu onuce, kosmetyczka naciągnęła mu skarpety na bose, już dostatecznie nawilżone stopy. Teraz czas na frotowe rękawiczki, za chwilkę pancerz z twarzy. Przejrzał na oczy, poczuł ulgę. Grubaśna kosmetyczka spojrzała na niego i się uśmiechnęła.
– Wszystko dobrze, panie Januszu?
– Jak najbardziej, niech żyje wolność.
– Pani Kinga prosiła mnie, bym pana rozpieściła. Udało mi się? – Kosmetyczka spojrzała na niego, a w oczach miała prośbę o aprobatę.
– W stu procentach. – Janusz wstał z fotela i odetchnął z ulgą, że już koniec. – Z tymi skarpetkami to mnie pani zaskoczyła, pełen serwis.
– To miłe, wkrótce będziemy częściej się widywać.
Wydawało jej się, że klient tego nie słyszał, a raczej nie zrozumiał.
– Czy coś dopłacam? – Wypadało mu o to zapytać.
– Nie, skądże, za wszystko zapłaciła pańska żona.
– To proszę na kawkę ode mnie. – Janusz wyjął pięćdziesiąt złotych i wręczył kosmetyczce napiwek. Przy okazji przyjrzał jej się dokładnie i stwierdził, że może i była pulchna, ale miała bardzo ładną, wypielęgnowaną twarz i duże, czarne, fikuśne oczy. Miała coś w sobie, mimo że była sporo starsza od Janusza.
To tłumaczyło, dlaczego Kinga wybrała ten gabinet do swoich szybkich zabiegów. Kosmetyczka z racji stażu miała dużą wiedzę. W każdym wypowiedzianym przez nią zdaniu było słychać, że miała doświadczenie. Chyba że jego żona okazała się przebiegła i zazdrosna, więc wybrała pulchną, starszą kosmetyczkę, by ta nie zalecała się do jej męża. Janusz nie analizował tego, narzucił marynarkę, włożył buty i szybko spojrzał w lustro. Widział różnicę, faktycznie twarz wyraźnie mu się wygładziła.
– Panie Januszu, czy pan wie, że pani Kinga chce w tym gabinecie podjąć pracę? Umówiłyśmy się pod koniec miesiąca. Z początkiem kwietnia podpisujemy umowę.
– Co takiego? Chyba się przesłyszałem. – Janusz spojrzał na starszą panią, a potem rozejrzał się po niewielkim gabinecie. – Zmieścicie się tu we dwie? To znaczy miałem na myśli, czy tu jest miejsce dla dwóch osób? – Zrobiło mu się głupio, nie miał w tym momencie na myśli tuszy kosmetyczki, po prostu pomieszczenie było małe, bardzo małe. Było ładne, nowoczesne, czyste i schludne, ale ciasne.
– Mnie jest potrzebna pracownica na pół etatu. Będziemy pracować w oddzielnych pomieszczeniach. Bardzo się cieszę, że pani Kinga wyszła z tą propozycją.
– Pani żartuje? Nigdy w życiu się na to nie zgodzę, proszę to zapamiętać – warknął Janusz.
– Ale, panie Januszu, wszystko już dogadałyśmy, spokojnie. – Kosmetyczka wydała się zaskoczona reakcją mężczyzny, tym bardziej że na początku wydawał jej się sympatyczny. Przestraszyła się go, pożałowała, że rozpoczęła tę rozmowę.
– W żadnym wypadku, proszę do niej zadzwonić i wszystko odwołać, inaczej się pogniewam.
– Jak to? – Kosmetyczka usiadła na krześle w swojej recepcji i nie wierzyła własnym uszom.
– Ja grzecznie proszę, w tym momencie ma pani do niej zadzwonić i powiedzieć jej, że już znalazła pani osobę gotową do pracy od zaraz. Proszę ją poinformować, że oferta pracy jest nieaktualna.
Kobieta przez moment milczała, na jej twarzy pojawiły czerwone plamy z nerwów.
– Wedle życzenia, nie chcę stracić takiej klienteli. Dobrze, zadzwonię, ale jutro. Pani Kinga wie, że pan w tym momencie jest u mnie na zabiegu. Pomyśli, że to spisek.
– Proszę jutro do niej zadzwonić. – Teraz to naprawdę miał ochotę złoić skórę Kindze i wcale nie w taki sposób, jak ona lubi, wcale nie w taki. Obrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu, wsiadł w swoje białe porsche i odjechał z piskiem opon.
– Kiedy ona się opamięta? – powiedział niemalże na głos.
* * *
Wrócił do domu. Kinga z Mikołajem czekali na niego w kuchni, na stole stała kolacja – sałatka z wędzonego kurczaka. Janusz wszedł do środka, Kinga oglądała z Mikołajem bajki na tablecie, nawet nie słyszała, kiedy Janusz wchodził – zrobił to tak cicho, jakby chciał być niesłyszalny.
– Takie małe dziecko, a ty co? O tej godzinie tablet? Kinga, sama mówiłaś, że to niezdrowo.
– Dlaczego jesteś zły?
– Skąd wiesz, że jestem zły? – Janusz usiadł do stołu i nałożył sobie sałatkę na czekający na niego talerz.
– Ja to słyszę!
– Będziecie jedli razem ze mną? – nadal warczał.
– Jasne. Mikołajku, odłóżmy tablet. Zjedz bułeczkę z szyneczką, mama zrobi herbatkę. – Kinga pogłaskała syna po głowie, po chwili dodała: – Możesz mi powiedzieć, dlaczego jesteś zły? Nie musiałeś korzystać z tego bonu, jeżeli nie chciałeś, nic na siłę. Przepraszam, mogłam wykupić ci bon na walki bokserskie, to może wróciłbyś w lepszym humorze – dodała sarkastycznie.
Nie lubiła, gdy Janusz był taki nabuzowany. Znała swojego męża, tak przynajmniej jej się wydawało, zawsze kiedy powiedziała lub zrobiła coś, co do końca nie było w jego stylu, stroszył się jak kogut. Wszystko musiało być po jego myśli. Oczywiście nie stosowała się w stu procentach do zasad męża, cały czas była sobą, toteż często powstawał między nimi niegroźny mur, który zazwyczaj burzyli w nocy. Obiecywała wtedy poprawę, ale wiedziała, że i tak się nie zmieni. Nie tak bardzo, jakby życzył sobie jej mąż.
– Bardzo dobrze, że poszedłem do tej właśnie kosmetyczki, przynajmniej dowiedziałem się, że moja żona knuje za moimi plecami – mówił, ale na nią nie patrzył.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
Mikołaj jadł bułkę i zdawało się, że nie słucha tego, o czym rozmawiają rodzice.
– Wiesz, ty wiesz, bo ja o tobie mówię. Zapomnij, rozumiesz? Zapomnij…
– O czym?
– Tata, właśnie, o czym mama ma zapomnieć?
– O tym, że pójdzie do pracy. Mama chce nas zostawić, chce spędzać dzień w towarzystwie niezaspokojonych kobiet, które z próżności dbają o urodę.
– Mamusiu, nie idź do pracy, proszę, kto będzie czytał mi bajeczki na dobranoc, kto zrobi mi rano kakao?
– O to ci chodzi, a już myślałam, że zmieniasz się w swojego brata, że geny mnożą się jak króliki. Cały czas budzisz we mnie lęk, jakbyś nie wiedział.
– Nie bądź śmieszna. – Janusz spojrzał na nią z wyrzutem, aż Kindze zrobiło się głupio, ale nie lubiła go w tej wersji – w wersji nabuzowanego krokodyla, co zjadł żonę i nad kośćmi płakał.
– Janusz, to tylko pół etatu, pozwól mi, potrzebuję tego jak powietrza.
– Nigdy, po moim trupie.
– Sam mówiłeś, że nigdy nie mów nigdy. – Wstała od stołu i popatrzyła na niego z triumfem.
– Nie bądź za mądra! Nigdy, nie i basta!
– No to jeszcze zobaczymy!
– Zabroniłem tej kobiecie cię zatrudniać, mam nadzieję, że wzięła moje słowa poważnie, wyglądała na przestraszoną. – Teraz Janusz wstał. Obydwoje stali i przyglądali się sobie, ich spojrzenia błądziły po twarzach. Tylko Mikołaj siedział i nic sobie nie robił z tej rozmowy. I dobrze.
– Chyba nic jej nie zrobiłeś?
– Nie, dałem dość spory napiwek. Byłem zadowolony z tego, jak zrobiła mnie na pedzia, ale do pracy nie pójdziesz, uwierz mi, Kinga, uwierz. Jestem zdolny do wszystkiego!
– Strach się bać! Dobrze, na razie odpuszczę temat, pójdę jutro do pani Marleny i przeproszę ją za twoje zachowanie.
– Rób, co chcesz, ale do pracy nie pójdziesz, nigdy!
Janusz ją zdziwił. Rzadko, raczej w ogóle nie używał słów „nigdy” i „zawsze”, chyba że mówił, że zawsze będzie ją kochał i że nigdy nie przestanie. Właśnie wtedy używał tych słów, dopiero teraz to sobie uświadomiła.
– Dobrze, że zmarszczek u ciebie nie widać po tym zabiegu, inaczej zeszłabym na zawał.
– Chyba lepiej, gdy się mnie boisz, nie kombinujesz, jesteś grzeczna.
– Wiesz co, moje szczęście też jest ważne. Z pewnością nie będę szczęśliwa, jeśli będę musiała być grzeczna, to nie w moim stylu.
– Masz wszystko, co do szczęścia potrzebne, nie psuj tego!
– Widocznie nie wszystko.
– Nie ryzykuj!
– Jesteś zaborczym egoistą, nie chcę się z tobą kłócić.
– No i dobrze, mi to pasuje.
Janusz usiadł do stołu i spokojnie jadł sałatkę z wędzonym kurczakiem, rozmawiał z Mikołajem, podpytywał go, jak spędził dzisiaj dzień. Kinga wyszła do łazienki, poczuła się zmęczona, trochę obrażona. Janusz nie był tym przejęty. Ona w takich sytuacjach chciała mieć go w nosie.
* * *
Oglądaliśmy z Januszem zdjęcia z naszego wesela, czule się przytulając. Byliśmy zgraną parą, niczego nam nie brakowało do pełni szczęścia (jedyne, o czym marzyłam, to praca na pół etatu, wcale nie na cały). Janusz wydawał się w stu procentach szczęśliwy. Mieliśmy nowy dom, zabezpieczoną przyszłość, naszą miłość, zdrowego syna. Byłam przeszczęśliwa, wdzięczna losowi, że tak szybko wszystko nam wynagrodził. Dziękowałam Bogu codziennie za to, że moje życie się poukładało, że nie piję, nie przeklinam, nauczyłam się zdrowo odżywiać. Miałam Janusza, co prawda był czasem zaborczy, ale to nawet mi się podobało, było słodkie. Tłumaczyłam sobie, że to z wielkiej miłości.
Siedzieliśmy w naszym salonie przy wielkim szklanym stole, Janusz popijał herbatę miętową, a ja sok z kiwi.
Kiedy patrzyłam na te zdjęcia, zdałam sobie sprawę, że połowy gości nie pamiętałam, ponieważ nie było na nim nikogo z mojej rodziny. Byłam samotna. Psychopatyczny brat Janusza zabił moją przyjaciółkę, byłyśmy jak siostry, a moi rodzice od lat nie żyli. Od wesela rodzina Janusza była moją rodziną. Ze swojej strony nie miałam nikogo i całą swoją miłość przelałam na rodzinę mojego męża. Kiedy Janusz wyrażał się o krewnych sarkastycznie, karciłam go za to, broniłam ich jak największego skarbu, jakby byli moim oczkiem w głowie. Zdawało się, że oni też mnie pokochali. Tak twierdził mój mąż. Traktowali z prawdziwym szacunkiem, liczyli się z moim zdaniem. Z pewnością bardziej niż mój mąż. Częściej mieliśmy kontakt telefoniczny niż twarzą w twarz, toteż nie zawsze kojarzyłam, jak wyglądają. Nie wiem nawet, czy idąc ulicą, poznałabym któregoś z nich, może z niektórymi minęłabym się nawet bez żadnego „dzień dobry”.
Kasia, kuzynka Janusza, nie raz i nie dwa zapowiadała wizytę, która jakoś nie mogła dojść do skutku. Zawsze jednak zdążyłyśmy nagadać się przez telefon. Wszystkie rodzinne drobne ploteczki trafiały do mnie jak strzały. Rzadko dawałam im wiarę, plotka nigdy mną nie rządziła, nie dawałam się jej wmanewrować, znałam ludzi i ich subiektywne podejście do wielu spraw. Nie miałam zamiłowania do ploteczek, ale lubiłam ich wysłuchiwać. Plotka, trafiając do mojego ucha, umierała śmiercią naturalną; powiedzmy, że ją mordowałam.
Wujostwo Czesław z Czesławą, staruszkowie grubo po siedemdziesiątce, też do mnie dzwonili, robili za moich przyszywanych rodziców, dawali dobre rady i służyli pomocą. Czesława mimo swojego wieku radziła mi, jak dbać o męża, by ten nie szukał atrakcji na mieście. Uświadamiała mi, jak najlepiej zadowolić faceta, jakie pozycje są najwygodniejsze, zapewniała, że ona i Czesław cały czas są aktywni seksualnie. W tajemnicy wyjawiła mi sekret, że to w rodzinie jej i mojego męża są geny wiecznej potencji.
Wuj Czesław bardzo liczył się ze zdaniem Janusza, może dlatego, że ten przypominał mu jego zmarłego brata Alberta, ojca Janusza. Stryj Zdzisław, Czesław i Janusz to trzej mężczyźni w tej rodzinie, którzy mieli głowy na karku, no i tajemniczy, sekretny popęd.
– Rozkosznie wyglądają, nie sądzisz? Takie udane małżeństwo. Myślisz, że my też się zestarzejemy z taką godnością? – zapytałam Janusza, wskazując palcem na parę seniorów ze zdjęcia.
– Jasne, że tak, my mamy to wpisane w nasz życiorys.
– Janusz, a ciocia Czesława kiedyś pracowała? Kim jest z zawodu?
– Ciocia zawsze była panią domu tak jak ty, u nas w rodzinie to mężczyźni zarabiają na dom, nasze żony mają leżeć i pachnieć.
– Kim jest z zawodu? – dopytywałam z zaciekawieniem.
– Księgową.
– To może powinna pomagać w firmie Czesława.Po co on zatrudnia obcą księgową, gdy ma swoją prywatną w domu?
– Wuj Czesław zabronił jej pracować, musiała się dostosować.
– Proszę? Bo chyba się przesłyszałam… – Spojrzałam na Janusza, a on na mnie, z zaciekawieniem, jak zareaguję. Zrobił głupią minę, wciągając policzki.
– To, co słyszałaś. Powiedzmy, że mamy swoje sposoby na buntujące się kobiety, to takie nasze tajemnice.
– Zapomnij, na mnie nic nie podziała, wiesz, że nie odpuszczę, chcę wrócić do pracy, i nie dla pieniędzy, nie tobie na złość, tylko dla siebie.
– Ty zapomnij, nie stawiaj mnie w sytuacji podbramkowej.
– Dobra! – zmieniłam temat, nie chciałam się kłócić. – A ta babka z tym wielkim kokiem to kto?
– To ciotka mojej zmarłej żony, Elwira. Pamiętasz ją?
– Faktycznie, pamiętam, ta, co nie złożyła mi życzeń, tylko całą imprezę świdrowała mnie wzrokiem. Fakt, dziwna kobieta.
Janusz poprawił się na krześle i delikatnie się uśmiechnął.
– Wierz mi, że potrafi zachować się gorzej. Wolę tego nie komentować.
– Janusz, tęsknisz czasem za Anną? – Nie wiem, dlaczego o to zapytałam, tak wyszło. Czasem czułam, że żyję w jej cieniu.
– Czasem o niej pomyślę, jasne, że tęsknię za nią, ale los napisał inny scenariusz i mi wszystko wynagrodził. Mam ciebie i Mikołaja. – Janusz bardzo mocno chwycił mnie za kolano, aż zabolało.
– Ja też się cieszę, że cię mam.
– Właśnie, a ty i tak tego nie doceniasz i chcesz iść do pracy, znowu szukasz guza.
– Niczego nie szukam, ale chcę pracować, i basta. Jestem ciekawa, co Czesław wymyślił, by odwieść Czesławę od chęci zawodowego spełniania się.
– Nie chciałabyś wiedzieć, ale o mały włos skończyłoby się to rozwodem.
– Boli, Janusz. – Dopiero teraz poczułam, jak mocno przez ten cały czas Janusz ściskał moje kolano.
– Przepraszam, to z przejęcia.
– Czym się przejmujesz?
– Twoimi zachciewajkami, podnosisz mi nimi ciśnienie.
– Daj spokój, nie ubezwłasnowolnisz mnie!
– Sama się ubezwłasnowolnisz. Jak będziesz się buntować, to doprowadzę cię do obłędu.
Janusz zamknął album ze zdjęciami z takim hukiem, że podskoczyłam na krześle. Wstał i włożył go na półkę z innymi książkami. Zachowywał się agresywnie, ale tylko wtedy, kiedy zaczynałam niewygodny dla niego temat, wtedy wstępowało w niego zło, takie, którego nie znałam. To znaczy miałam okazję poznać jego brata, toteż wybaczałam Januszowi jego odchyłki od normy. Postanowiłam, że nie będę z nim o tym rozmawiać, nie poruszę tematu pracy. Postawię go przed faktem dokonanym, i już.
– Zrobić ci herbaty? – zapytał, wychodząc do kuchni.
– Nie, dziękuję, mam dość.
– Czego? Siebie?
– Janusz, to nie jest śmieszne. Idę do Mikołaja, sprawdzę, czy śpi.
– Śpi, sprawdziłem.
– Co robimy?
– To, co zawsze: zgwałcę cię, zwiążę i dam solidnego klapsa.
– Za co?
– Za to, że psujesz atmosferę.
– Nie, Janusz, ja chyba śnię. – Szłam za nim do kuchni i nie wierzyłam w to, co słyszę.
– Wybij sobie pracę z głowy i będziemy bardzo udanym małżeństwem, okej?
– Oj, Janusz, Janusz. Poproszę herbatę, miętę z miodem. Pasuje? Jestem grzeczna, znowu mnie kochasz?
– Tak, kocham tylko i wyłącznie grzeczne dziewczynki.
Janusz mnie przytulił i namiętnie całował po szyi. Znał moje punkty erogenne na całym ciele, wiedział, gdzie ma mnie całować, żebym odpłynęła. Kiedy wsunął mi język w ucho, a potem klęknął i uniósł moją spódnicę, schwyciłam się mocno kuchennego blatu. Jego gorący język rozładował chwilowe napięcie.
* * *
Było ciemno, koniec kwietnia, godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści. Jechaliśmy samochodem z lotniska z Poznania, wracaliśmy do Przeźmierowa, do naszego domu. Tęskniłam za domem, mimo że w Meksyku, państwie wielkiego sombrera i brzęczącej ostrogi, było przepięknie. Tęskniłam za domem, tęskniłam za naszym małym, białym, starannie wybudowanym domem. Mikołaj zasnął w swoim foteliku z tyłu, a my wspominaliśmy różnorodność kaktusów, kolorowe stroje, fasole i kwiaty. Planowaliśmy następne wakacje.
– Jeżeli jesteś zachwycona Ameryką, to może w przyszłym roku Południowa?
– Pewnie, chyba że znajdę pracę i będę miała problem z urlopem.
– Dlaczego ty wciąż o tym samym?
– Bo chcę pracować, nie chcę żyć jak pasożyt, mama zawsze mi… – Janusz przerwał mi, nagle stając się opryskliwy.
– Tak, wiem, mama zawsze ci powtarzała, że kobieta musi mieć swoje pieniądze. Z tym, że my nie mamy problemu z pieniędzmi, raczej nam to nie grozi.
– Janusz, ja nie zmienię zdania.
– Zobaczymy.
– Nie rozumiem?
– Mikołaj. Co z Mikołajem?
– Od tego są opiekunki i żłobki, już go zapisałam, do końca marca trzeba było złożyć wnioski. – Odgarnęłam swoje długie blond włosy, wydawały mi się zbyt wysuszone od meksykańskiego słońca. – Dobrze, że nie byłam u fryzjera przed wakacjami, inaczej moje włosy zmieniłyby się w watę cukrową. – Zrobiłam tę dygresję, chcąc zmienić temat, żeby ochłonął.
– Zobaczymy – zakończył temat Janusz, bo nie pozwoliłby mi na ostatnie słowo. – Co najbardziej podobało ci się w Meksyku?
– Cmentarz Majów na Jukatanie.
– Bardzo śmieszne.
– Serio, nie żartuję. – Spojrzałam na męża – miał słomkowy kapelusz na głowie, wyglądał niezwykle seksownie. – Ty mój grabarzu!
– Mnie tancerze z azteckimi pióropuszami i bazylika Matki Boskiej z Guadalupe. A najbardziej podoba mi się to, że Meksyk ma w sobie same bogactwa.
– Co masz na myśli? – Januszowi tylko kasa była w głowie. Kasa i seks, podobało mi się, zwłaszcza to drugie.
– No to, co ma na myśli facet, który kocha swoją żonę.
– A tak na serio?
– Meksyk ma obiecującą przyszłość: złoto, srebro, cynk, ołów, miedź, złoża ropy naftowej.
– Zapomniałeś zaznaczyć: plantacje bawełny, owoce, warzywa, bogaty krajobraz. To bardziej przykuło moją uwagę, było zauważalne.
– Skoro tobie tylko ogródki w głowie, jak możesz myśleć o pracy. A co będzie z twoimi roślinami? – Spojrzał na mnie przez ułamek sekundy i czekał, co odpowiem.
– Dam radę, zawsze daję – powiedzieliśmy z Januszem prawie równocześnie. Odwróciliśmy się, też prawie równocześnie, sprawdzając, czy Mikołaj śpi. W samochodzie zapanowała sinusoida nastrojów, która trafiała nam się coraz częściej, nie tylko w samochodzie.
– Nie żal ci Mikołaja, chcesz go oddać jakiejś opiekunce, swojego synka?
– Janusz, dużo kobiet tak robi, ja nie chcę być kurą domową, sorry resory.
– Jesteś moją kurą. To co? Szybki numerek?
– Jesteśmy prawie na miejscu. – Zdjęłam rękę Janusza z mojego kolana. – Świntuszku, po to chcesz mnie więzić, żebym była zwarta i gotowa, aż panicz wróci i weźmie to, co jego. – Teraz moja ręka spoczywała na jego udzie.
– Skąd wiesz, skąd ty to wszystko wiesz?
– Bo umiem czytać między wierszami, pamiętasz?
– Tak, pamiętam, muszę na ciebie uważać. Weź tę rękę, bo cię zgwałcę.
– Oj, Janusz, Janusz, ty myślisz, że ja jestem słodka i głupiutka, bo zawsze odwracasz kota ogonem, zawsze odwracasz uwagę. Niech ci będzie i nie dokończę, bo nie chcę kłótni.
– Nie kończ, kochanie! No, chyba że chcesz się nachylić i dokończyć.
* * *
Janusz zaparkował pod domem, na idealnie wybrukowanym podjeździe, pod samym garażem. Wyłączył silnik, kazał Kindze iść do domu, zapewnił, że on się wszystkim zajmie, czyli walizkami i ich synkiem. W ich przytulnej kuchence paliło się małe światełko ledowe w kolorze niebieskim. Kinga z Januszem zawsze je zostawiali włączone, tak dla swojego komfortu. Obydwoje nie lubili wchodzić do ciemnego domu po tym, czego doświadczyli w przeszłości. Poza tym zostawione światełko płoszyło drobnych złodziejaszków.
– Niebieskie światełko nas wita. Cudny kolor, zupełnie nie rozumiem swojej mamy – zagadnęła Kinga do męża, wychodząc z auta.
– Nie rozumiem, kolejne słynne powiedzenie?
– Ona zawsze mówiła, że niebieski to kolor bankruta.
– Szkoda, że nie miałem okazji jej poznać. – Janusz jak zawsze udawał rozczarowanie i zawód.
Kinga, posyłając mężowi dłonią całusa, chwyciła klucze i skierowała się do drzwi wejściowych.
Janusz na chwilkę się zamyślił. Wiedział, że z Kingą nie będzie mu tak łatwo, to nowoczesna dziewczyna. W dodatku ma swoje pieniądze. Ma spore oszczędności i jest krnąbrna, niepokorna i złośliwa. Nawet jeśli po cichu przyznawała mu rację, na forum nigdy tego nie zrobiła. Co będzie z Mikołajem, co z nim? Nie mógł na to pozwolić.
Musiał obmyślić plan B. Wiedział, że to nie będzie fair w stosunku do żony, ale ona nie zostawiała mu wyboru. Była niegrzeczna, a on nie lubił niegrzecznych kobiet, zwłaszcza gdy kochał je ponad życie. A Kingę kochał ponad życie, a nawet bardziej. To będzie okrutne, ale jeżeli Kinga podczas kłótni zwalała wszystko na jego geny, to doświadczy, co to znaczy okrutne geny, już on o to zadba. Nagle usłyszał szmer z dziecięcego fotelika z tyłu samochodu – Mikołaj się poruszył. Pewnie wybudził go zbyt długi postój. Janusz się odwrócił, zobaczył, że jego syn ma oczy jak pięć złotych, wyszedł szybko z samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Wziął chłopca na ręce, by ten nie rozryczał się na dobre.
– Masz niegrzeczną mamusię, synku, ale już my coś wymyślimy.
* * *
Stałam w progu drzwi, obserwowałam moich chłopców, halogen na czujkę zasnął, a ja się nie ruszałam, Janusz mnie nie widział.
– Co tak długo?
– Mieliśmy męską rozmowę.
– Jasne. O niegrzecznych mamusiach?
– Coś w tym stylu.
– Moje dwa łobuzy… Chodź, syneczku, zaraz położymy cię do łóżka. Janusz, może ja wyjmę te walizki, a ty położysz Mikołaja?
– Spróbuj! Moja kobieta nie będzie dźwigać. Jedyne, co możesz wyjąć z samochodu, to twoje sombrero.
Był nieugiętym dżentelmenem.
* * *
– Jak malutki?
– Dobrze, zasnął. A jak mój malutki?
– Dotknij go, to zobaczysz – pęka w szwach.
– Jak zawsze w pełnej gotowości. – Dotknęłam go tam, gdzie najbardziej lubił, i poczułam miły strumień, który ze mnie wypłynął.
– Kto kim pierwszy się opiekuje? – zapytał Janusz, chociaż ja wiedziałam, że wychodzi z założenia, że to kobiety mają pierwszeństwo do wszelkiej przyjemności. Zsunął się niżej, a ja mu się nie sprzeciwiałam. Jego język błądził we mnie, penetrując wszystkie możliwe dziurki. Potem dołączył jego palec, konałam z podniecenia.
– Janusz, jest cudownie. Przestań, bo nie wytrzymam.
– Miałaś orgazm? – wyszeptał, odrywając na chwilkę usta od mojej otchłani.
– Jak możesz o to pytać? Był cudowny! Janusz, nie mam siły.
Chwilkę poleżałam jak sparaliżowana. Spocona, w innym wymiarze… Po czym wydukałam:
– Teraz ja!
– Nie, poczekaj, jeszcze raz. Musisz zrozumieć, że jestem najlepszy…
– Nie mam już siły. – Zacisnęłam nogi – Proszę... – Roześmiałam się wesoło. Janusz włożył mi ręce między uda i siłą je rozchylił.
– Ostatni raz. Masz krzyczeć, uwielbiam, jak głośno jęczysz.
– Jesteś straszny, ja naprawdę nie dam rady, proszę.
– Głośniej!
Janusz nauczył mnie głośno jęczeć. Faktycznie mi to pomagało, a jego doprowadzało do jeszcze większego podniecenia. Pamiętam, gdy się poznaliśmy, chowałam twarz w poduszkę, by ukryć orgazm. Wstydziłam się wydawać głośne jęki, było to dla mnie krępujące. Janusz nazywał mnie cichą myszką. Nauczył mnie okazywać emocje, wszystkiego mnie nauczył. Jednak palenia nie udało mu się mnie oduczyć. Mnie natomiast udawało się skrzętnie ukrywać przed nim swój nałóg. Jęczałam i wiłam się jak kotka, a on nie przestawał.
– Kocham cię, Kinga. – Janusz wynurzył się spod pościeli i namiętnie mnie pocałował. – Jutro kupię kilka nowych gadżetów, odjedziesz.
– Jesteś zboczony, a ja ci zaufałam.
– Zrób mi dobrze, dokładnie i wszystko ładnie połknij, to ma pozytywny wpływ na cerę, ale to już chyba wiesz. Zobacz, jak od twoich soków twarz mi się wygładziła, już nie jestem stary i pomarszczony, jak mnie zawsze przezywałaś.
– Po co nawijasz? Zmarszczki powiększają ci się tylko w sytuacjach, z których nie ma wyjścia.
– Moja młoda żona, piękna i gładka jak alabaster.
– Dla ciebie chcę być piękna.
– Robisz wszystko, żebym w to zwątpił.
– Znowu zaczynasz?
– Jeszcze dzisiaj z tobą nie skończyłem.
To była długa i namiętna noc…
* * *
Janusz był już na miejscu w malowniczej miejscowości Szteklin, w której jego stryj posiadał niemały majątek w postaci dworku szlacheckiego, wielkiego ogrodu i stajni. Wuj-stryj był nieco zdziwaczały, cały czas uważał, że ma szlacheckie pochodzenie, wierzył, że jego korzenie sięgają rodu Sasulin. Janusz, tak samo jak inni członkowie rodziny, szanował dziwactwa wujaszka. Stryj tak usilnie w to wierzył, że nikt nawet nie próbował podważać tej śmiesznej tezy. Przynajmniej w jego obecności.
– Cześć, stryjku. A gdzie Czesław?
– Zaraz dojedzie, właśnie przed chwilką dzwonił.
– O, już jest – zauważył Janusz.
Wuj Czesław wyskoczył z samochodu, był opasły, ale zwinny.
– W końcu męskie spotkanie. – Czesław przybił piątkę z Januszem i Zdzisławem.
– Zapraszam do sadu na kawę i nalewkę, Ola wszystko przygotowała.
– Ta Ola to chyba nie tylko z serii podaj, przynieś, pozamiataj. – Janusz chciał wprowadzić w rozmowę nieco erotyzmu.
– Janusz, proszę cię, jestem stary i samotny, z racji mojej wady wzroku nie miałem szansy na normalny związek, daj mi trochę pobzykać.
– Spoko, wujaszku, przecież wszyscy wiemy, że każdy facet musi spuścić z krzyża.
Czesław nie chcąc wypaść na starego dziadka, chwycił się za krocze i wtrącił:
– Ja cały czas moją bzykam, jest mi oddana, mimo wieku zawsze zwarta i gotowa. A ty, Janusz, jak tam z Kingą?
– Jest cudowna, ale trochę zaczyna mi się buntować, to nie jest już to pokolenie pokornych kobiet czekających na swojego mężczyznę z gorącym obiadem. Kinga chce się realizować w pracy.
– To nie pokolenia staropolskich kobiet, które sprzątały i gotowały – dodał Zdzisław, marszcząc brwi. – Nie tak jak kiedyś w szlacheckich dworach. – Po chwili dodał: – Kiedy można było kobiecie wszystko wmówić, a ona łykała to jak ciepłe bułeczki albo ciepłą spermę.
– Dokładnie – ciągnął temat Janusz bez większego zgorszenia. Kiedy wyobraził sobie Kingę łykającą ciepłą spermę, poczuł miłe mrowienie w kroczu. – Kinga jest nowoczesna, zbyt nowoczesna, ta jej nowoczesność wprowadza niepokój w nasz związek. Ona chce iść do pracy. Co to ma być? Powinna się szanować.
– Racja, to ją sprowadź na ziemię, potrafisz przecież. – Czesław poklepał bratanka po ramieniu.
Znajdowali się w samym centrum tajemniczego ogrodu.
– Z nią będzie ciężko, gorzej niż z Anną, ona jest złośliwa, lubi sobie odmrażać uszy, kiedyś na złość mamie, a teraz mnie.
– Chcesz, to mogę jej na moich urodzinach dosypać trochę ziółek… Chcesz? Wystarczy jedno słowo…
– Zastanowię się. Jak będzie uparta, to się zgodzę, muszę ją ukarać. Ma skłonności do depresji, taka jest. To zapewne po przeżytej traumie. Myślę, że wykorzystam to do mojego haniebnego planu! Jestem okrutny, ale nie mam wyjścia, dla niej nie ma kompromisów, wszystko jest albo czarne, albo białe, nie lubi szarości.
– Ona? – zapytał z sarkazmem wuj Czesław. – Ona nie lubi szarości? To jesteście do siebie podobni.
– To znaczy, że cały czas rozpamiętuje to, co się wydarzyło? – zapytał Zdzisław, popijając nalewkę z malin. – Był bardzo empatyczny, a przede wszystkim polubił Kingę.
– Nie, niby jest dobrze, nie rozmawiamy o tym, staramy się nie rozmawiać. To jest zbyt bolesne. Jednak mi fika… Gdyby tylko mnie straciła, nie wiem, co by było.
– Kiedy robisz imprezkę? – skierował pytanie do brata Czesław.
– Koniec maja, około dwudziestego, mam nadzieję, że wszyscy zaproszeni goście się zjawią, muszę odczytać testament.
– Przyjadą, będą zacierać łapy na twój majątek, w szczególności Mariusz i ta jego córeczka Michalinka – wtrącił z obrzydzeniem Janusz. – Nie znoszę takich gości, aż mi się włosy jeżą.
– Co zrobisz, rodziny się nie wybiera, śmieje mi się w ryj, bo mam zeza, jebaniec. Powinna spotkać go kara.
– To mu dosyp ziółek, tych trujących, te są zawsze skuteczne... to znaczy tylko raz! – zażartował Janusz.
– Lepiej nie, bo resztę życia spędzę za kratkami, a jest mi tutaj dobrze z Olą. Nie szukam problemów, tylko spokoju…
Janusz nie chciał tego komentować, jego zdaniem Zdzisław siedział na dynamicie, który w każdym momencie mógł wybuchnąć i ten spokój mu zabrać.
– Ktoś powiedział, że Ola jest lesbijką. Jest, wujaszku?
– Nie wiem, loda robi mi dobrze, szczerze to mnie to nie obchodzi. – Zachichotał.
– Oj, wujaszku, ty pewnie specjalnie puściłeś wirusa o jej niby innej orientacji, by nikt ci jej nie zwinął sprzed nosa.
– Najbardziej to was szanuję z całej rodziny, naprawdę jesteście na poziomie, o wszystkim można z wami pogadać, o dupie i... o zupie. Wasze zdrowie! – Wszyscy trzej wznieśli toast w kielichach stożkowych z napisem „Vivat dobre zdrowie waszeci” wypełnionych nalewką malinową. – Zostajecie do nocy, musicie stracić promile. – Zdzisław strząsnął resztki kropli nalewki na zielony trawnik.
– Ja idę do koni. – Janusz wstał. – Rozumiem, że będziecie mi towarzyszyć.
– Jasne, a tą twoją się tu zaopiekujemy, odechce się jej pracować i innych wybryków też jej się odechce. – Czesław poklepał Janusza po ramieniu.
– Tylko bez tragicznych wątków, ale wymieszamy jej trochę w tyłku, mam taki plan, zaczyna mnie wkurzać tymi swoimi wizjami.
– Trzy dni wystarczą? – Zdzisław spojrzał na Janusza, mimo zeza nawet mu się udało.
– Wystarczą, myślę, że wystarczą, resztę planu zrealizuję po imprezie. – Janusz pragnął zemsty, choć wiedział, że to głupie i dziecinne, ale Kinga musi dostać po nosie.
– Te konie masz śliczne. – Zmienił temat, gdy weszli do stajni. Ruszyły go wyrzuty sumienia, że knuje za plecami Kingi.
– Przebierz się i wskakuj, przyniosę ci siodło i bat. – Właściciel skierował się do siodlarni.
– Bat to bym musiał zakupić na Kingę.
– Bo ci uwierzę, że nie masz, z naszym rodzinnym temperamentem. – Czesław nie dał się oszukać.
– Mam stanowczo za słaby, bo mnie nie słucha. – Nie przestawał głaskać konia.
– Spoko, jeszcze przyjdzie na kolanach i przeprosi cię, że wpadła na tak idiotyczny pomysł, ma małe dziecko, dom, ciebie, a wymyśla sobie pracę.
– No właśnie, niczego nie docenia. Jednak nie widzę tego – ona na kolanach? Nie wydaje mi się. – Janusz głaskał konia po grzbiecie, nie patrząc na swojego rozmówcę.
Po chwili Zdzisław wrócił z siodlarni, pod pachą niósł siodło, w drugiej ręce bat, uzdeczkę miał przewieszoną przez ramię.
– Wskakuj, kowboju!
– Z całym szacunkiem. Darzbór.
– Darzbór. – Zdzisław był szczęśliwy w swoich klimatach, a Janusz pogalopował przed siebie.
* * *
W pokoju obok spokojnym snem spał Mikołaj, jakby wiedział, że teraz jest czas dla rodziców, dla ojca erotomana i matki, która mu się nie sprzeciwia, przynajmniej w jednym. Janusz był święcie przekonany, że gdy pójdę do pracy, całe nasze erotyczne życie legnie w gruzach. Już nie będę taka wypoczęta i pachnąca.
– Janusz, nie wyobrażam sobie, jakby to było, gdybym ciebie nie miała, ty i Mikołaj to najwspanialsze dary od losu.
– Ja też nie wyobrażam sobie, jakby to było, gdybym cię nie spotkał. Cały czas cię kocham, bardzo, z dnia na dzień coraz bardziej. Niesamowicie mnie podniecasz. – Gładził moje uda, palcem masował łechtaczkę, zataczając delikatne okręgi.
Z podniecenia usiadłam, po czym nachyliłam się nad jego kroczem i mocno ssałam jego męskość, wcześniej odchylając skórkę. Najpierw lizałam jego czubek, a potem wzięłam go całego do ust. Obijał się o moje migdałki, a ja gdybym mogła, włożyłabym go głębiej. Janusz położył się jak długi i trzymał w garści moje włosy.
– Nawet mi smakuje twoje mleko – powiedziałam, wyjmując go na moment ze swoich ust. Potem znowu go ssałam, miałam ochotę zjeść. Przy jego drugim wytrysku zaznaczyłam: – Daje mi siłę i witalność. Cały czas nie wierzę, że można tak bardzo kochać, jakbyśmy byli jednym ciałem.
– Jem banany i ananaski, specjalnie dla ciebie.
Przykryłam się pościelą i mocno objęłam Janusza. Wszystkie jego mięśnie, a szczególnie ud, drżały.
– Dobrze ci?
– Bardzo.
Potem Janusz położył się na mnie i zaczął ssać moje wielkie, czerwone sutki, które były już dosyć wyssane. Bolały mnie – to było bolesne, ale przyjemne.
– Ja ci kiedyś zrobię krzywdę! Jak będziesz spał, przykuję cię do łóżka i będę cię gwałciła w rewanżu za to wszystko.
– Czekam!
– Włożę ci wibrator w tyłek, ten wielki, który ty mi ostatnio włożyłeś, zdziwisz się.
– Chyba byś tego potem długo żałowała, oj, długo.
– No to zobaczymy.
Wszedł we mnie i leżał, przyglądając mi się i gładząc moje spocone czoło. Całowałam go po szyi i uszach, ssałam na przemian. Razem odjeżdżaliśmy.
– Muszę zrobić ci córkę.
– Może poczekajmy, nacieszmy się sobą. Chcę iść do pracy.
– Dzisiaj zrobię ci tak dobrze, że sama zapragniesz być w ciąży, żeby trochę odpocząć.
– Co planujesz?
– Będę cię męczył całą noc, aż będziesz mnie błagać, żebym zasnął. Będą ci się nawet uszy trzęsły.
– Jasne, ty to masz uszy mięciutkie jak podusia, ogierku. – Dotykałam jego uszu i bawiłam się nimi jak sprężynką.
– Zrobię ci krzywdę, tak cię kocham. Zębami wyjmę ci wkładkę!
– Zrobisz mi krzywdę i nie będę mogła zajść w ciążę.
– To wyjmę ją widelcem, ginekolodzy jakoś to wyjmują.
– Są lekarzami. Janusz, przestań, przyjdzie czas, to wyjmę wkładkę, na razie nie chcę mieć dzieci, chcę pracować. Ile razy mam to powtarzać? Najpierw chcę się spełniać zawodowo. – Próbowałam delikatnie go odsunąć.
– Nie pozwolę na to! – Janusz zaczął wykonywać bardzo gwałtowne ruchy, był w środku, bolało mnie. Nie był to dla niego wygodny temat, a dla mnie nie była to wygodna pozycja, odczuwałam to jak gwałt.
– Toż to chora miłość.
– W tych czasach wszystko jest chore albo przynajmniej niezdrowe. – Janusz z całych sił kołysał biodrami, potem przesuwał je trochę w prawo, trochę w lewo…
– Tylko nie zadawaj mi bólu.
– To ty mnie ranisz. Chcesz mnie zostawić? Kinga, ranisz mnie!
– Przesadzasz.
– Ty przesadzasz w swoim ogródku, a teraz chcesz to wszystko zostawić? Ogród będzie rozczarowany!
– Kochasz mnie, to wyrazisz zgodę. Nie bądź zaborczy.
– Trochę jestem. Zrobię sobie tydzień urlopu i będę cię pieścił całymi dniami i nocami, trochę poeksperymentujemy.
– Trochę! Więzisz mnie, nie dajesz prawa do własnego zdania, wszystko robię i mówię źle, twoje najeżone brwi mówią same za siebie.
– Przesadzasz. Za rok, jak Mikołaj pójdzie do przedszkola, to…
– Chyba nie wiesz, co mówisz. To już niedługo, Mikołaj idzie do przedszkola od września.
– Ale chyba przyszłego roku?
– Nie, nigdy! W tym roku, serio, już wszystko załatwiłam.
– Mówiłem ci, po moim trupie.
W tym momencie mały Mikołaj zawołał:
– Mamusiu!
– Muszę do niego wstać, pewnie coś mu się śni. – Delikatnie odepchnęła Janusza. On lekko przycisnął ją do poduszki.
– Odpocznij, ja wstanę, uśpię go i wracam. Bądź zwarta i gotowa. Najlepiej idź i się wykąp, to znowu cię poliżę.
– Jesteś obrzydliwy. Niedługo będę uciekać przed tobą z domu do pracy!
– Niedoczekanie twoje!
– Ty naprawdę mi grozisz?
Janusz dość energicznie zakładał szlafrok.
Mikołaj cały czas wołał:
– Mamusiu!
– Grożę i ostrzegam – powiedział, ale już bez uśmiechu, jakby faktycznie jej groził.
„Jednak wspólne geny z bratem psychopatą prędzej czy później wyjdą tak jak zęby” – pomyślałam. Mama zawsze tak mawiała. Bałam się Janusza, ale miałam w nosie jego groźby. Było mi żal jedynie jego cery – jak miał zmartwienie, jego zmarszczki poglębiały się. Robił się stary i gburowaty. Brwi mu sterczały jak wkurwione jeże.
– Idź!
* * *
Rano obudził mnie Mikołaj, stał przy łóżku. Przy wielkim, białym łóżku. Grzecznie poprosił o kakałko.
– Już, mój kochany syneczku, mamusia wstaje. – Przytuliłam go mocno do siebie, ciesząc się, że mam na sobie piżamę, kusą, ale zawsze.
Zrobiłam Mikołajowi kakao, patrzyłam, jak łapczywie pije. Miał na sobie białą piżamkę w niebieskie samochodziki, wyglądał rozkosznie, jakbym ubrała w taki strój swojego męża, byli tacy podobni, jak dwa klony.
Zrobiłam sobie inkę i usiadłam przy stole obok Mikołaja. Poinformowałam go, a raczej przypomniałam mu, że niebawem pozna bardzo dużo kolegów i koleżanek.
– Kochanie, niedługo pójdziesz do przedszkola, mam nadzieję, że nie będzie ci smutno. Będziesz miał tam dużo kolegów.
Mikołaj patrzył na mnie wielkimi, czarnymi oczami, a ja się czułam, jakbym rozmawiała ze starym małym Januszem.
– Dobrze, mamusiu, już mi to mówiłaś setki razy. – Charakter to raczej miał po mnie. – A jak tata zakocha się w przedszkolance?
– Mikołajku, jesteś taki mały, a taki mądry. To raczej niemożliwe. Musimy też zatrudnić opiekunkę, bo mamusia będzie musiała iść do pracy. Opiekunka będzie pilnować tatusia.
– A jak tata zakocha się w opiekunce?
– To niemożliwe.
– Tata powiedział, że ty nie musisz pracować.
– Nie muszę, ale chcę, kochanie.
– Zostawisz mnie i tatę, a jak ty się w kimś zakochasz? – dopytywał uparcie Mikołaj.
– Nie, Mikołajku, to niemożliwe. Kocham tatę nad życie. Pocałowałam Mikołaja w słodkie usta, które teraz dodatkowo miały posmak kakao. Ty jesteś moją jedyną miłością, ty i tata…
– Mamusiu, a co na śniadanie?
– Zaraz coś wymyślimy. Chlebek z szynką, serkiem, płatki, co królewicz sobie życzy?
– Płatki z mlekiem, czekoladowe kuleczki.
– Dobrze, kochanie. – Podeszłam do szafki, wyjęłam miseczkę z obrazkiem z „Psiego patrolu” i wsypałam do niej drobne kuleczki. Postawiłam ją przed Mikołajem na stole, do tego mleko w dzbanuszku, aby sam mógł je sobie nalać.
– Kiedy przyjedzie tata?
– Niebawem.
– Tata powiedział, że zrobi wszystko, żebyś nie poszła do pracy.
– Tata zrozumie, że ja muszę pracować, a im bardziej będzie mi to utrudniał, tym bardziej ja będę tego chciała. – Głaskałam główkę Mikołaja i patrzyłam, jak wcina płatki z mlekiem.
– No nie wiem. Mamo, dosyp mi płatków, proszę.
– Dobrze, ale tylko trochę, bo będzie cię bolał brzuszek.
Mikołaj chwycił czekoladową kulkę, która uciekła z jego kolorowej miseczki.
– Jesteś wspaniałym chłopcem, pamiętaj o tym. Masz ochotę iść dzisiaj na plac zabaw?
– Jasne, mamo, jak najszybciej, zaraz po śniadaniu. Jesteś najwspanialszą mamą na świecie.
Miałam wątpliwości związane z moim pójściem do pracy, dobrze mi było z Mikołajem w domu, ale czasami czułam chroniczną pustkę. Nie rozumiałam do końca, czym to było wywołane. Może tym, że nie miałam rodziców ani swojej Elki.
Po chwili ktoś zadzwonił do drzwi, wstałam i poszłam je otworzyć. Na progu stał listonosz, wręczył mi pocztę, uśmiechnął się do mnie i udał się z powrotem w kierunku furtki.
Wydawało mi się, że dzisiaj pan listonosz się spieszy, pewnie ma dużo pracy, bo zwykle jak miał więcej czasu, miło do mnie zagadywał. Czasem o pogodzie, czasem o pracy. Często opowiadał też o swojej chorej na Alzheimera mamie. Nie zazdrościłam mu tego, co przeżywał, gdy opowiadał mi, jak jego mama rozmawia ze spikerami z telewizora i zaprasza ich do siebie do pokoju, po czym wyciąga kupę z pieluchy i wszystko nią smaruje, łącznie ze swoim talerzem i kubkiem. Myślałam wtedy, że starość Panu Bogu się nie udała. Przykre, człowiek nie zdaje sobie sprawy, co może spotkać go na stare lata. Mama listonosza była niegdyś wykładowcą na uniwersytecie, miała tytuł doktora habilitowanego. Była mądrą i dobrą kobietą, czyli choroby nie ma się za karę. Może ludzie chorują, żeby odkupić następne pokolenia albo poprzednie, to taki krzyż. Podobno każdy ma swój. No właśnie, krzyż! Przytłaczający, ale nie wolno od niego uciekać, bo dostaje się od Absolutujeszcze większy. Moja mama zawsze mi to powtarzała. Z tym, że ja lubiłam swój krzyż, nigdy nie uciekałam od problemów, zawsze wszystko brałam na swoje barki. Może dlatego teraz, gdy wszystko jest w należytym porządku, nie jestem do końca szczęśliwa. Jak dla mnie jest idealnie, a jak jest idealnie, to czuję niepokój. Może moja przeszłość była moim krzyżem?
W każdym razie bardzo lubiłam naszego listonosza. Mimo że miał metr pięćdziesiąt w kapeluszu i sporo problemów, był bardzo pozytywny, uśmiech nie znikał z jego twarzy. Widać było, że nie przejmuje się swoim niskim wzrostem, a z chorą matką świetnie sobie radzi.
Janusz powiedział mi, że listonosz ma bardzo ładną żonę, która pomaga mu opiekować się chorą matką. Oczywiście mój mąż zdążył zaznaczyć, że kobieta zrezygnowała z pracy zawodowej. Byłam ciekawa, czy to prawda, postanowiłam następnym razem podpytać pana listonosza.
Przejrzałam pocztę, wszystkie listy były zaadresowane do mojego męża. Nie otwierałam kopert, nie sprawdzałam. Nie miałam tego w zwyczaju, ambicja by mi na to nie pozwoliła. Weszłam z powrotem do kuchni, Mikołaj kończył śniadanie. Wzięłam go za rękę i poszliśmy do jego pokoju. Wybrałam mu ubrania na dzisiejszy dzień. Błękitne szorty i biała koszulka. Sama ubrałam się w podobne kolory. Błękitna plisowana spódniczka, błękitne sandałki i biała bokserka. Niestety, mogłam pożegnać się z paradowaniem bez stanika, Janusz mi zabronił. Mimo że moje piersi nie zmieniły swojego wyglądu po urodzeniu Mikołaja, nadal były duże i jędrne, noszenie stanika miałam odgórnie nakazane. Skończyły się swobodne czasy panieństwa, skończyła się swoboda moich piersi.
Postanowiłam, że pójdziemy na plac zabaw. Było piękne majowe słońce i delikatny wiatr, który działał jak ukojenie. Zauważyłam to, wypalając na szybko papierosa na moim ukochanym balkoniku, tak by Mikołaj tego nie widział. Mógł powiedzieć Januszowi, ich męska solidarność nieraz mnie szokowała.
* * *
Znajome odgłosy oderwały mnie od ciekawej książki. Mikołaj wybiegł ze swojego pokoju.
– Tata, tata! Mamo, tata już jest!
Janusz wrócił z pracy, a ja czekałam z ciepłym obiadem. Zawsze kiedy na niego czekałam, czytałam – swoją książkę albo bajkę Mikołajowi. Wedle życzenia mojego syna.
Dorsz z warzywami w sosie własnym i młode ziemniaczki. Dzisiaj to było w menu. Nauczyłam się zdrowo gotować, w ogóle nauczyłam się gotować, a nawet polubiłam to.
– Ale zapachy! – Janusz wszedł i wziął Mikołaja na ręce.
– Tato, tęskniłem.
– Byłeś grzeczny? – Janusz pochwycił syna i podniósł wysoko do góry, wykonując jego małym ciałem dziwny taniec.
– Tak, tak, ale super!
– A mama była grzeczna?
– Tak, ale nadal chce pracować, wyobrażasz to sobie?
– No wiesz, jak możesz podpytywać syna, byś się wstydził. A ty byłeś grzeczny? – wtrąciłam.
– Na tyle grzeczny, że jestem bardzo wyposzczony!
– Już się boję.
Janusz opuścił Mikołaja na ziemię, podszedł i mnie pocałował.
– Co z opiekunką?
– Kupiłam gazetę, będę szukać, ale zapomnij, że będzie młoda i ładna.
– Mamuś, ja chcę ładną opiekunkę, proszę, taką ładną jak ty.
– Takiej ładnej nie ma – oznajmił Janusz.
– Kochani, czas na obiad. – Przepychanki słowne na temat opiekunki z pewnością nie wprowadzały harmonii do naszego domu. Kiedy zmarszczki Janusza pogłębiały się, starałam się zmienić temat.
– Kiedy ty się opamiętasz? – Janusz objął mnie wpół i zaciągnął do łazienki.
– Janusz, Mikołaj, uważaj.
Pocałował mnie, jego usta były ciepłe i miękkie, zapraszały do wspólnej zabawy. Wypłynęły ze mnie pierwsze soki.
– Chcesz nam to wszystko zabrać, wracać zmęczona i nerwowa?
– Nic wam nie zabiorę, ogarnę temat.
– Uparciuch. Dzisiaj cię zgwałcę, przygotuj się – szepnął mi do ucha, tak bym tylko ja to słyszała.
– Przecież ty to robisz codziennie, to żadna nowość.
* * *
– Pyszna rybka, kochanie.
– Mam gadżety!
– A ja mam dla ciebie pocztę – powiedziałam, by ostudzić jego zapał.
– Wyglądasz pięknie, pożegnaj się z tą spódniczką, masz ją dzisiaj ostatni raz, rozerwę ją na strzępy.
– Swoimi pięknymi zębami?
Jego uśmiech, ozdobiony białym uzębieniem, był zniewalający.
– O, poczta od wuja Zdzisia, starego dziwaka. Co on tutaj nawypisywał, jestem ciekawy.
Janusz otwierał kopertę złotym scyzorykiem, który służył mu jako ozdoba do pęku kluczy.
Witam Was, Kochani.
Serdecznie zapraszam na kameralne spotkanie organizowane specjalnie z okazji moich sześćdziesiątych urodzin. Pragnę zaprosić Was, wszystkich bliskich memu sercu, na tę uroczystość. Odbędzie się ona w moim dworku w Szteklinie 20 maja 2023 roku o godzinie 20.00. Pragnę poinformować, że obchody będą trwały do 23 maja 2023 roku.
PS. Nie przyjmuję odmowy.
– Zobacz, jaki konkret, cały wuj Zdzisław. Dołączył listę zaproszonych gości.
– To ten, co siedział sam na naszym weselu w tym eleganckim fraku i każdy go omijał szerokim łukiem? – zapytałam.
– Tak, to ten sam wuj Zdzisław. Dobrze, że ty się nim zajęłaś, podejrzewam, że tym zapunktowałaś u niego.
– Dlaczego nikt go nie lubi? Wydawał się sympatyczny, bardzo oczytany.
– Bo ma swoje wejścia, za dużo mówi i jest szczery. Ludzie nie lubią szczerości. Jest dokładnie taki jak ty kiedyś, kiedy cię poznałem i musiałem ciężko pracować, żebyś wyszła na ludzi.
– Co? Przestań! – Gwałtownie wyrwałam się z jego objęć, wstałam z krzesła i stanęłam przy kuchennym oknie. Zrobiłam obrażoną minę. Janusz podszedł do mnie i zaczął mnie całować, podniósł spódnicę i włożył mi w pochwę coś, co przed chwilką wyjął z kieszeni szortów.
– Teraz będziesz do końca dnia z tym chodzić, a wieczorem będziesz tak napalona, że wszystko mi wybaczysz.
– Jesteś przykry.
– Żartowałem, nie musiałem tak bardzo się napracować nad tobą, w miarę szybko się uczyłaś.
– Czuję się zniewolona. To nie może dłużej trwać!
– Nie wiem, o czym mówisz, ale z drugiej strony nie przeklinasz, nie pijesz, czasem popalasz!
– Jasne, skąd ci to przyszło do głowy?
– Ja wiem wszystko o swojej kobiecie, w końcu jesteś zniewolona.
– Nie przesadzaj! Czego jeszcze twoim zdaniem nie umiałam?
– Nie umiałaś zdrowo się odżywiać, kiepsko sprzątałaś, w łóżku też byłaś kłodą…
– Nigdy, coś ci się przyśniło, a poza tym dużo pracowałam, to w pracy nauczyłam się żyć w chaosie. – Wyrwałam się z jego objęć.
– No właśnie, a teraz też chcesz iść do pracy i co, powtórka z rozrywki?
– Janusz, wyjmij mi to, bo robi mi się przyjemnie, a dopiero szesnasta. Co to w ogóle jest?
– Nie wyjmę. Bądź grzeczna, bo cię dodatkowo wychłostam. Patrz, wuj dołączył listę zaproszonych gości, żeby przygotować nas psychicznie na to spotkanie. Stary pierdziel, o wszystkim pomyślał.
Czułam dyskomfort.
– Kto będzie? Znam?
– Michalina, Jar, Kasia i Mariusz, ich powinnaś pamiętać z wesela. Chociaż Michalina ostatecznie nie dojechała.
– Nie pamiętam, ale z Kasią mam stały kontakt, jesteśmy na łączach.
– Serio? – Janusz wydawał się zdziwiony.
– Takie tam babskie pogaduchy, dużo mi opowiada o mężu i dzieciach, czasem narzeka. Wzajemnie się pocieszamy.
– Ona musi cię pocieszać? Czy ty na mnie narzekasz?
– Czasem.
– Kinga, spiskujesz za moimi plecami, proszę cię.
– Już przestań. Czytaj, kto jeszcze przyjedzie.
– Wioletta, matka Kasi, Czesław, Czesława, małżeństwo na poziomie, dojechali na nasz ślub w ostatniej chwili, wracali wtedy z wycieczki dookoła świata. Ostatnio oglądaliśmy ich zdjęcie.
– Pojedziemy kiedyś? Dookoła świata brzmi super! – odbiegłam od tematu.
– Może w przyszłym roku, ale muszę oddać bloki do użytku. Ty musisz zrezygnować z tego poronionego pomysłu z pracą.
– Ciekawa jestem, czy Czesław robi takie świństwa swojej żonie jak ty mnie.
– Pewnie tak, wuj ma temperament, Czesława chodzi jak w zegarku. Będzie jeszcze ciotka Elwira.
Janusz spoglądał na dołączoną do zaproszenia listę gości swobodnie leżącą na stole. Pozazdrościłam jej tej swobody. Z tym czymś dziwnym w pochwie nie mogłam się skupić.
– Janusz, wyjmij mi to, bo zaraz zacznę robić ci loda, a Mikołaj jest obok w pokoju, błagam, jest mi dobrze, za dobrze.
– Dostałaś rumieńców. – Janusz pocałował mnie w polik i ani myślał, by mnie oswobodzić. – Będzie jeszcze Ola, moja przyszywana kuzynka, opiekuje się Zdzisławem, jest lesbijką. Mam nadzieję, że mi cię nie skradnie.
– Chory jesteś i masz szalone skojarzenia. Janusz, pocałuj mnie albo to wyjmij.
– Nie, masz mieć to do nocy, zbudujemy napięcie.
– Nie przenoś pracy do domu, nic już tu nie buduj, wyjmij to albo mnie przeleć, bo zwariuję.
– Na razie to ty gadasz cały czas o pracy. – Janusz zaczął masować moje piersi i mocno mnie do siebie przytulał, za mocno, jakby chciał mnie wtłoczyć w swoje wnętrze. – Nie, nie wyjmę, masz być wstrzemięźliwa. I grzeczna, taką cię lubię najbardziej.
* * *
W pokoju było ciemno, blask osiedlowej latarni lekko wkradał się do środka, Michalina była naga.
– Chodź, kochana, chodź, nikogo nie ma, wskakuj, jestem gotowy.
– Czekałeś?
– Czekałem.
– A Iga i Magda?
– One się nie liczą, tylko ty, liczysz się tylko ty, mam cię na miejscu.
– Zawsze, na wyciągnięcie ręki.
– Jestem rozgrzany do czerwoności, chodź.
Michalina wskoczyła na swojego kochanka. Zaczęli wspólną jazdę. Ich ruchy były energiczne i chaotyczne, ale oni tak właśnie lubili.
– Nauczę cię ostrej jazdy, u wuja są konie, będziesz przygotowana.
– Co będzie, jak Kasia nas nakryje? – Z ust kochanki wydobył się długi jęk.
– Ona jest za głupia, upiła się i śpi, nie mam z niej żadnego pożytku, nienawidzę jej tak samo jak całej tej rodziny. Jedyne, co umiała, to urodzić pedała.
– Mariusz, nie przesadzaj, pedał to też człowiek.
– Członek, czyli chu…
– Długi i szorstki jak ty, uwielbiam. – Roześmiali się.
– Jedź, jedź daleko, galopuj, jest super. A za jakiś czas cała ta stajnia będzie nasza.
– Wierzę, w końcu… jesteś świetnym nauczycielem, kocham cię. Oby nasza tajemnica nigdy nie wyszła na światło dzienne.
– Uwielbiam cię za to, właśnie za to! Dalej, teraz kłus, pomału, potem galop.
Kasia udawała, że śpi, bo nie miała wyjścia, cienkie ściany mieszkania nie dały jej zasnąć spokojnym snem. Wszystko słyszała, była pijana, nie miała siły wstać z łóżka, nie chciała wstać, płakała i próbowała zmusić się do snu. Okrzyki dobiegające z pokoju obok przypomniały jej, że ona też kiedyś była ważna.
* * *
– Ten twój wujaszek to na poziomie gościu, widziałeś tę papeterię? Ma wytłoczony herb. Jestem ciekawa, gdzie taką kupił.
– No, nie byle jaka, jak cała moja rodzina – zauważył z przekąsem Janusz. Leżałam obok niego i czekałam, aż nasz syn zaśnie.
– Jestem ciekawa, czy Mikołaj zasnął.
– Pójdę sprawdzić, a ty tu leż. Ale jesteś napalona, to te kulki.
– To nie był mój pomysł.
– Twoje pomysły nie służą naszemu związkowi, nie zauważyłaś? – Janusz zbliżył się do drzwi wyjściowych i odwrócił się do mnie, robiąc tajemniczą minę.
– Jasne, wszystko, co pomyślę, jest głupie, tylko ty jesteś wspaniałomyślny. Wyjmuj to, bo cię kopnę!
Mikołaj najprawdopodobniej już spał, ale chcieliśmy się upewnić. To coś, co miałam w pochwie, wyczerpało mnie dzisiaj, a mojego męża bawiło. Janusz wrócił i potwierdził, że Mikołaj śpi jak przysłowiowe niemowlę. Położył się obok mnie.
– Mówisz, że twoja rodzina jest dziwna. Zupełnie cię nie rozumiem. Zawsze to rodzina, ja nie mam nikogo.
– Są dziwni, ale moich stryjków kocham, każdy z nich przypomina mi po części mojego ojca. To jego bracia.
– Ty chyba objadłeś ich wszystkich z zalet i rozumu, jesteś na tle tej rodziny wręcz idealny.
– Wuj Zdzisław też jest w porządku, ma strasznego zeza, ale jest spoko. Tak samo wuj Czesław. Uważaj na nich, mogą cię zaszczekać, a jak będziesz unosić się dumą, tak jak ty to potrafisz, to cię schrupią na podwieczorek.
– Bo się dam, lepiej niech oni uważają.
–Eh… – Janusz nie dodał nic więcej, wydał z siebie tylko ten dźwięk, który dla mnie nic nie znaczył.
– A reszta gości? Te wszystkie ciotki, Elwira?
– Wuj Zdzisław, ponieważ sam jest samotny, ma taki zwyczaj, że zawsze zaprasza samotnych znajomych. Tak ma, to taki jego zwyczaj. Faktycznie, to pogubione dusze. Nie gadaj tyle, tylko chodź do mnie, moja lalko.
– Dlaczego mówisz, że muszę uważać na siebie na tej imprezie?
– Źle mnie zrozumiałaś, ale śmiać mi się chce, bo mój ojciec, kiedy żył, zawsze żartował, że otaczają go same pijaki, lesbijki, kurwy i złodzieje.
– Brzmi ciekawie.
– Jak cipka, bardzo mokra?
– Bardzo, wyjmij to i idę się umyć.
– Jeszcze chwilkę, budujmy napięcie.
– Damy radę wytrzymać na tej imprezie?
Janusz milczał.
– Nie słyszę reklamy.
– Nie wiem jak ty, ja dam radę!
– To aż trzy dni, za dwa tygodnie, dziwi mnie tylko, dlaczego wuj zaznaczył, że bez dzieci. Musimy jak najszybciej poszukać dla Mikołaja zaufanej opiekunki.
* * *
Janusz nie za dobrze się czuł, okłamując Kingę, ale to wszystko na jej życzenie. Sama się o to prosiła, to go usprawiedliwiało.
– Przecież szukasz opiekunki, pracy, jednym słowem – guza.
– Janusz, kiedy mi to wyjmiesz, już nie mogę wytrzymać, cała się trzęsę.
– Daj cycuszki, popieszczę cię, to ci pomoże.
– Wykończysz mnie, kiedyś umrę ci w łóżku na zawał. Mały zasnął na dobre, idę pod prysznic!
– Nigdy, chce mieć cię taką. Znam cię, będziesz kombinować i to wyjmiesz, jak godzinę temu w toalecie. Jeszcze chwilkę, sam zadecyduję. Janusz wstał i podszedł do swojej aktówki, wyjął jakieś pudełko. W pokoju było ciemno, bałam się, ale tak naprawdę było mi przyjemnie.
– Może w tym domu „Opiekunka24” ktoś odpowiedni by się znalazł.
– Jutro o tym pomyślimy, teraz daj rączki, mam nowe kajdanki, mocniejsze, już mi się nie uwolnisz tak łatwo. – Janusz wziął mnie na ręce, położył na łóżku i przymocował kajdanki do metalowej poręczy. Byłam unieruchomiona, a na oczy założył mi opaskę.
– Masz katar? – szeptał, całując mnie. – Będziesz miała odlot, kocham cię.
– Nie, nie mam kataru. – Ledwo dyszałam, w ciągu dnia, od jakiejś szesnastej przeżywałam małe orgazmy.
– Muszę zatkać ci usta, bo obudzisz małego.
– On jest już dosyć pobudzony.
– Żartownisia z ciebie, cicho – szepnął. Rozchylił mi nogi, nie wyjął tego, co mi włożył, ale w moją drugą dziurkę włożył mi coś innego i mnie lizał. Myślałam, że wyrwę sobie ręce. Byłam zarazem zła i szczęśliwa. On zawsze wiedział, kiedy mam orgazm. W końcu wyjął mi to coś z pochwy.
– Nóżki ci się trzęsą, lubię…
Janusz wszedł we mnie, spuścił się, nie mogłam wydusić ani słowa, byłam zakneblowana. Wyszedł ze mnie i ssał moje sutki, wstał i znowu coś przyniósł.
To coś wylądowało w mojej pochwie, było duże większe niż ostatnio, czułam, że ma kolce. Miłe kolce. Janusz zdjął mi opaskę z oczu, ale cały czas miałam zakneblowane usta. Potem zdjął mi opaskę z ust i mocno całował, namiętnie. Moje dwie dziurki były zajęte czymś mniejszym i czymś większym. Byłam spocona, czerwona i spocona, cała się trzęsłam. Janusz wyjął wszystko, co wsadził do środka, i znowu we mnie wszedł. Odpiął w międzyczasie kajdanki, zdjął opaskę z ust i przytulił mocno. Tak jakby miał mnie udusić.
– Kocham cię i zawsze będę cię chronił.
– Przed czym? – ledwo wyszeptałam.
– Przed głupimi pomysłami, w myśl zasady, że cel uświęca środki.
– Nie rozumiem.
– Teoria Machiavellego, ale to teraz nie ma znaczenia, wkrótce zrozumiesz.
– Na razie to się boję. – Nie wiem, czy rozmawiałam z nim wyraźnie, w sumie z tego całego osłabienia, przez te wszystkie orgazmy, plątał mi się język, tak jakbym wypiła sporą ilość alkoholu.
Czułam się tak słaba i tak wykorzystana, że aż sapałam. Nie mogłam wydusić słowa, nawet tego, że kocham Janusza. Moje ciało leżało bez czucia, jakby sparaliżowane. Byłam na niego wściekła, że to ze mną zrobił, tak mną rządził, jakbym nic nie miała do powiedzenia, czułam się uzależniona od niego. Jakby on wszystkim dyrygował. Kiedyś mi się to podobało, ale teraz miałam ochotę się zbuntować. Tak po prostu, jemu na złość.
– Zobaczysz, że pożałujesz tego, że tak mi dziś zrobiłeś, zemszczę się – wydukałam w końcu.
– Ciekawe jak? Ja robię ci tylko przysługę, powinnaś być wdzięczna.
Spojrzałam na zegarek, było piętnaście minut do północy, wstałam do toalety. Janusz wyraził zgodę.
– Możesz iść, moja niewolnico!
– Jesteś strasznym tyranem, kiedyś cię zostawię.
– Masz to w planach i dlatego szukasz pracy?
– To cię tak boli?
– To i wiele innych twoich pomysłów, opiekunki i te sprawy!
– Nie przesadzaj, nie będę kurą domową.
– Jesteś moją kurą.
– Ty serio myślisz, że zatrzymasz mnie w domu? Wierz mi, że grubo się mylisz.
Do łazienki ledwo co szłam, byłam przeorana od stóp do głów. Poszłam pod prysznic, wykąpałam się i wysmarowałam balsamem. Kiedy wróciłam do łóżka, Janusz spał. Wpadłam na pomysł, którego potem trochę żałowałam, ale było warto. Podniosłam szybko kajdanki, które leżały na podłodze, czując złość, że nie posprzątaliśmy – gdyby Mikołaj się nagle obudził i wszedł do sypialni, z pewnością by zapytał, co to jest. Przypięłam je do metalowej złoconej ramy, którą Janusz specjalnie kazał zamontować niby jako ozdobę. Skrępowałam Januszowi ręce, on przebudził się, spojrzał na mnie, był w szoku.
– Za późno, nie śpij, bo cię okradną! – wycedziłam z uśmiechem triumfu.
– Pożałujesz!
– Żałuję, że cię spotkałam! – Zaśmiałam się, a Janusz zaczął się wyrywać. Związałam mu oczy czarną apaszką, którą zazwyczaj on zasłaniał mi oczy. Zaczęłam ssać jego fiuta, z jego ust wydobywały się jęki, podejrzewam, że było mu dobrze. Syczał coś w stylu, że mnie ukarze, że go popamiętam, ale miałam w nosie jego słowa, ściągnęłam skórkę i ssałam go, całowałam jego jądra i znowu go ssałam. Potem oznajmiłam mu, że mam coś ekstra, że to w rewanżu.
– Co? – zapytał. Cały czas jęczał, pierwszy raz widziałam, żeby był tak podniecony. Dość szybko się spuścił, ale nie przestawałam, cały czas go ssałam, całowałam jego sutki, potem znowu go lizałam.
– Wybieraj rozmiar.
– Co? O nie, nie próbuj!
– Wybieraj rozmiar, bo sama wybiorę, a nie ręczę za siebie.
– Spróbuj, to cię zgwałcę po wszystkim, ale tak naprawdę, będzie bolało.
Janusz próbował się wyswobodzić, ale kajdanki były mocne. Wzięłam wibrator, ten średni, znowu go lizałam, wibrator włożyłam w jego drugą dziurkę. Zajęczał i przeklął siarczyście, zupełnie jak nie on. Cały czas mi groził. Lizałam go, on znowu eksplodował. Bawiłam się jego moszną i miałam cholerną satysfakcję, że w tym momencie to ja rządzę.
Janusz czuł taką rozkosz, jakiej jeszcze w swoim życiu nie miał okazji poczuć, ale był wściekły. To on zawsze rządził w łóżku, a teraz sam był skrępowany. Bez problemu mógł rozerwać te kajdanki, ale nie chciał, jeszcze nie teraz, było mu dobrze. Wstydził się tego, jak bardzo.
– Podobało ci się? – Spojrzałam na niego zalotnie.
– Tak, ale wyjmij to ze mnie, rozwiąż mnie, to zobaczysz, jak mi się podobało.
Zdjęłam mu apaszkę z oczu. Nie wyjęłam mu tego, co wsadziłam, usiadłam na nim, poruszałam biodrami i głęboko patrzyłam mu w oczy. Janusz cały czas wydawał jęki. Bardzo mi się to podobało, czułam, że dominuję nad nim, że wszystko zależy ode mnie. Bardzo mnie to podnieciło, sama dostałam orgazmu, razem jęczeliśmy. Nagle Janusz chwycił mnie za talię, przewrócił na łóżku i przykrył mnie całym swoim ciałem. Całował, cały czas mi groził, oswobodził swój odbyt i mnie przydusił.
– Jak ty to zrobiłeś?
– Jestem silny. Ty wredoto, oj, nie znałem cię z tej strony. Ślicznie pachniesz, będziesz płakać, dziś już nie mam siły na zemstę, serio, ale jutro pożałujesz, zapamiętaj to sobie. Ja też będę miał coś ekstra dla ciebie.
Padliśmy z wyczerpania jak dwa niedźwiedzie, wplątani w swoje ciała.
* * *
Dzisiaj, gdy Janusz gorącym pocałunkiem pożegnał się ze mną, miałam ambitny plan. Mikołaj jeszcze spał, była siódma, zazwyczaj budził się o ósmej trzydzieści. Półtorej godziny miało mi starczyć na drobne porządki i ogarnięcie pudeł z naszej przeprowadzki, które jeszcze czekały na uporządkowanie. Trzy niebieskie należące do Janusza i dwa żółte należące do mnie. Weszłam do sypialni, otworzyłam szafę i wyjęłam wszystkie pudła z jej dolnej półki. Zaczęłam od rzeczy Janusza. Otworzyłam pierwsze pudełko – to nie był dobry wybór, bo w tym momencie opuścił mnie zarówno dobry humor, jak i zapał do pracy. Na samym wierzchu stosu dokumentów leżało zdjęcie Anny, zmarłej żony Janusza. Wzięłam je do ręki, patrzyłam jak zaczarowana. Ania była śliczną, drobną blondynką. Miała w policzkach dołeczki, takie jakie są marzeniem większości mężczyzn i jeszcze większym marzeniem kobiet. Była delikatna, subtelna. Miała szczere spojrzenie, wielkie, zielone oczy i idealnie zarysowane usta. Mimo blond włosów jej oczy chroniły firanki długich, czarnych rzęs. Na zdjęciu miała seledynową sukienkę, fotografię zrobiono na plaży. Widać było kawałek jeziora i kolorowy koc. Odłożyłam zdjęcie na bok, pomału wykładałam dokumenty leżące pod nim. Natrafiłam na kolejne – Anna z Januszem. Przytulali się do siebie, poczułam ukłucie zazdrości. Zupełnie nie wiem dlaczego, Anny już dawno nie było, nie mogłam być zazdrosna o nieboszczkę. Jednak byłam. Zrobiło mi się przykro, że Janusz cały czas ma jej zdjęcia. U mnie nikt nigdy w życiu nie znalazłby ukrytego zdjęcia Huberta, nie było takiej opcji. Poczułam jeszcze większą urazę, bo Janusz nic nie mówił o Annie – ilekroć go podpytywałam, tylekroć on zmieniał temat. Wsunęłam wszystkie pudla z powrotem do szafy, na dzisiaj skończyłam porządkowanie.
Poszłam do łazienki, tam postanowiłam posprzątać. Mój mąż nadal był dla mnie wielką tajemnicą. Poczułam jeszcze większą chęć pójścia do pracy, chciałam mieć swoją pasję, taką, która uratuje mnie w razie upadku, w razie gdyby przytrafiło mi się zostać samotną matką. Czułam smutek, zupełnie nieuzasadniony. Mieszkaliśmy w tym domu dwa lata, mogłam wcześniej wziąć się za układanie tych rzeczy, to moja wina, że dopiero teraz o tym pomyślałam. Może przyszło mi to do głowy dlatego, że Janusz wspomniał o tym wczorajszego wieczoru. Może gdyby nic o tym nie powiedział, nie zabrałabym się za te pudełka, może w ogóle bym do nich nie zajrzała. Nie musiałam tam sprzątać, nie było mi to potrzebne, w domu miałam czysto.
Zadzwonił do mnie Janusz, jakby wiedział, w jakim momencie ma zadzwonić. Nie odebrałam od niego telefonu, a po minucie dostałam esemesa: „Jak porządki?”. Nic nie odpisałam, byłam pogrążona w smutku, jakby Ania dopiero co umarła. Jakbym ja za chwilkę miała umrzeć.
* * *
Mariusz żegnał się z kochanką, piątą w tym miesiącu, nie licząc Michaliny. Swoje romanse skrzętnie ukrywał przed Kasią, żona od dawna go nie podniecała. Nie działała na niego, odkąd dowiedział się, że ich syn jest gejem, całą winę zwalił na nią. Na jej wychowanie i nadmierne matkowanie. Znienawidził za to swoją żonę i Jara, nie mógł na nich patrzeć. W dodatku mieli spore problemy finansowe. Mariusz liczył na majątek po wuju Zdzisławie. Wiedział, że warto ciągnąć tę farsę, choćby dla pieniędzy, potem powie: „Żegnaj, baj, baj!”.
– Musimy kończyć, zaraza będzie coś podejrzewać.
– Zrobię ci jeszcze przyjemność, zdejmę skórkę, wymyję ci go.
– Dobra, daj spokój, na dzisiaj dosyć, czekaj na jakiś znak ode mnie.
– Kiedy zadzwonisz? – Kochanka spojrzała na żylastą twarz Mariusza. Pragnęła zobaczyć tam miłość.
– Niebawem. Wkrótce wyjeżdżam na uroczystość rodzinną, tam też będę musiał coś wyhaczyć, nie wytrzymam bez seksu trzy dni.
– Jak ty tak możesz mówić przy mnie! Nic do mnie nie czujesz? Ja się w tobie zakochałam!
– Przestań, nie wierzę w miłość, dla mnie się liczą tylko seks i łatwa kasa.
– Mariusz, proszę.
– Spadaj, mała. – Mariusz wsunął spodnie i dość głośno zapiął rozporek. – Nie rób sobie nadziei!
Lubił seks, dzisiaj ta, jutro tamta, ale stałe związki nie były dla niego. Wolał luz, luz i niezobowiązujący seks.
* * *
Leżał z Olą na adamaszkowym łóżku z obiciem identycznym jak firanki w jego pokoju, ze szlakiem suto zdobionym u góry i u dołu, otoczonym złotym galonem. Nad łóżkiem wisiała makata z krucyfiksem i trąbka. Ola usiadła na nim, spoglądała wprost na niego. Pokochał ją, jako jedyna potrafiła żyć z nim i patrzeć na niego mimo jego skrzywienia.
– Olu, niebawem będą goście, pomożesz mi, prawda?
Ola delikatnie ruszała biodrami, tak jak lubił – nie za szybko, nie za wolno.
– Zawsze może pan na mnie liczyć. Przecież to oczywiste.
– Mariusz to cham, trzeba go ukarać.
– Jak on wygląda?
– Wysoki blondyn. Ostre rysy twarzy, wygląda jak zbir.
– Kogo jeszcze mam mieć na oku?
– Kingę, śliczną delikatną blondynkę o urodzie Basi Szatan.
– Dlaczego? Podoba się panu?
– Nie, ale jej mąż się skarży, ostatnio bywa niegrzeczna, a my lubimy grzeczne dziewczynki, takie geny.
– Dlatego jestem grzeczna. Dobrze panu?
– Tak, tak mi rób.
Ola nachyliła się i pocałowała Zdzisława, po czym zeszła z niego i zaczęła go pieścić, całe jego ciało. W kominku delikatnie trzeszczał ogień, dodatkowo całą izbę oświetlały świece. Ich blask odbijał się w wypolerowanych srebrnych lichtarzach. Zdzisław uwielbiał ten klimat. Ola kochała i akceptowała wszystko, co lubił Zdzisław, robiła wszystko, o co ją poprosił. Czasem sama czuła się jak szlachcianka. Zdzisław ją tym zaraził, wmawiając jej, że jest podobna do Barbary Wolszczynki, jego rzekomej przodkini z portretu wiszącego na ścianie w holu. Prawda była taka, że Wolszczynka z portretu była brunetką o zielonych oczach, ale z wyglądem Oli nie miała nic wspólnego. Ola z wielkim namaszczeniem odkurzała złote ramy portretu, zresztą tak jak resztę obrazów umieszczonych w holu.
* * *