36,90 zł
Po wielkiej epidemii w USA, po próbie zamachu stanu w Polsce i wojnie na Bałkanach, wśród codziennej walki z islamistyczną rebelią w Europie Zachodniej wykuwa się nowy porządek naszego świata.
Polska staje się mocarstwem i kiedy sprawy zdają się powoli zmierzać ku lepszemu, okazuje się, że komuś to zdecydowanie nie pasuje. Nie wiadomo komu, nie wiadomo, czego chce. Wiadomo, że złowroga potęga bardzo wiele może i nie cofnie się przed niczym. Świat znowu staje na krawędzi wielkiej wojny, albo czegoś jeszcze gorszego.
Tymczasem starzy i nowi wrogowie nie ułatwiają wypełnienia misji, którą jest ocalenie życia i rozwiązanie śmiertelnie niebezpiecznej zagadki.
Cykl Aramgedon:
1. Metalowa burza
2. Hydra
3. Trzecia siła
4. Punkt zwrotny
5. Rozpoznanie bojem
W cyklu z Mattem Pulaskim ukazały się:
Tropiciel
Bractwo Nieśmiertelnych
Cień proroka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 381
Rozpoznanie bojem
© 2019 WARBOOK Sp. z o.o.
© 2019 Vladimir Wolff
Redaktor serii: Sławomir Brudny
Redakcja i korekta językowa: Zespół redakcyjny
Korekta: Katarzyna Zioła Zemczak
Projekt graficzny, skład, eBook:Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux, [email protected]
Ilustracja na okładce: Jan Jasiński
Projekt okładki: Paweł Gierula
ISBN 978-83-65904-31-7
Ustroń 2019
Wydawca: Warbook Sp. z o.o.
ul. Bładnicka 65
43-450 Ustroń
www.warbook.pl
Ostatni mistrzowie tej sztuki żyli dawno, bo w XVI i XVII wieku. Wielu próbowało im dorównać, ale czynili to bez wprawy i wyczucia. Tymczasem najważniejsze, żeby palik nie był zbyt gruby. Ma to być raczej kołek, równo obrobiony, no i odpowiednio długi. Przy nawlekaniu to podstawa. Męka może trwać do trzech dni, choć podobnych przypadków notowano niewiele. Parę godzin to najczęściej maksimum tego, co nieszczęśnik mógł wytrzymać.
Istniała co prawda cała masa innych sposobów na zastraszenie wroga, lecz Selim uznał je za nieodpowiednie. Odrąbanie głowy toporem czy maczetą już się opatrzyło, podobnie jak masowe egzekucje. Należało sięgnąć po coś nowego, coś, co sparaliżuje przeciwnika i odbierze mu wolę walki. Selim długo szukał tego sposobu. Szukał, aż znalazł.
Olśnienie przyszło nagle podczas oglądania starego filmu o wojnach sułtana Mehmeda II Zdobywcy z hospodarem wołoskim Wladem Drakulą zwanym Tepesem, czyli Palownikiem. Podobno pewnego razu Drakula kazał wbić na pale trzydzieści tysięcy ludzi na drodze marszu wojsk sułtańskich. Mehmed na widok takiego okrucieństwa zrezygnował z wojny i powrócił do Stambułu, twierdząc, że z takim przeciwnikiem nie sposób prowadzić wojny. Nawet jeżeli była to tylko legenda, miała ona swoją moc. Selim chciał rzucić na swoich wrogów podobny urok.
Nawlekania od dawna nikt nie próbował. Cała sztuka w tym, aby palik ominął wszystkie ważne organy skazańca i nie wywołując zbyt dużego krwotoku, wyszedł w okolicach karku. Dawni mołdawscy władcy wiedzieli, jak tego dokonać. Wiedzę teoretyczną można sobie przyswoić z książek, jednak praktyki nic nie zastąpi.
Okazja do niej nadarzyła się rano, gdy wciągnęli w zasadzkę dwa BTR-y należące do rosyjskiej Gwardii Narodowej. Pierwszy z wozów, trafiony z RPG-7, spłonął szybko. Drugi wjechał na minę. Większość z żołnierzy zginęła, ale czterech partyzanci Selima wzięli do niewoli. Ciężko rannego praporszczika dobili na miejscu, pozostałych zaś uprowadzili ze sobą.
Kluczyli po górach przez sześć godzin, słysząc w oddali huk helikopterowych rotorów. Rosjanie nie odpuszczali, chcąc za wszelką cenę odnaleźć swoich.
Nic z tego, bratcy. Nie dziś.
Oddział Selima liczył dziesięciu ludzi i należał do większych w regionie. Moskwa i lokalni dygnitarze rozprawiali się z muzułmańską partyzantką bez litości. Wystarczyło zwykłe pomówienie niechętnego sąsiada, a człowiek znikał na zawsze. Rodzina miała niebywałe szczęście, jeśli po długich poszukiwaniach udało się jej odnaleźć okaleczone ciało.
Oprawcy nie cackali się, obcinając mężczyznom stopy i dłonie, rozcinając brzuchy i okręcając szyje drutem kolczastym. Zdjęć obrazujących okrucieństwo Rosjan Selim naoglądał się aż nadto. Już lepiej zginąć w boju, niż dać się tak sponiewierać. Zginąć i dostać się do raju. Najpierw jednak należało odpowiedzieć tym samym, a lepiej gorszym, bardziej brutalnym. Niech strach spadnie na wszystkich niewiernych, gdziekolwiek się znajdują.
Kryjówka znajdowała się na dnie skalnej rozpadliny. Słońce nie docierało tu nigdy. Wąska ścieżka wijąca się dalej po zboczu góry obchodziła wzniesienie i dochodziła do lasu rosnącego trzysta metrów dalej. Polanka na jego skraju idealnie nadawała się na miejsce kaźni.
Znalezienie odpowiednich drzewek nie zajęło dużo czasu. Wybrano odpowiednie, obrobiono toporkiem i odłożono na bok. Wykopanie dołków w skalistym gruncie przyszło z o wiele większym trudem. Jeńcy spoglądali na siebie niespokojnie. Jeszcze nie domyślali się, co ich czeka.
Partyzanci odmówili popołudniową modlitwę, recytując odpowiednie wersety Koranu. Po niej spożyli posiłek. Twardy chleb i trochę koziego sera musiało im wystarczyć. W końcu drzewa zaczęły rzucać dłuższe cienie. Nie było czasu do stracenia.
Na pierwszy ogień poszedł trzydziestoletni starszyna z wytatuowanymi ramionami. Na piersi miał wydziaraną cerkiew. Znaczy się, że był wierzący. Szkoda, że wierzył nie w tego, co trzeba.
Sierżanta obalono na ziemię. Próbował wierzgać, ale mocny kopniak w żebra przywołał go do porządku. Ręce skrępowano mu wcześniej. Teraz mógł pluć sobie w brodę, że nie dał się zabić w walce.
Selim wiele rzeczy przemyślał wcześniej, lecz nie do końca wiedział, jak to będzie faktycznie wyglądać. Pal jak pal. Ręcznie go nie nabiją. Należało użyć muła. Zwierzak dostał batem po zadzie i ruszył. Rosjanin zaczął się wić jak robak na haczyku. Paru ludzi Selima odwróciło głowy. On nagrywał. Jutro to będzie hit Internetu.
Dobrze, że wcześniej jeniec został zakneblowany, lecz bulgot, jaki wydobywał się z jego gardła, i tak był nie do zniesienia.
Trwało to z minutę, aż ciało wyprężyło się i zwiotczało.
Selim zrobił zbliżenie na twarz. Sierżant nie żył. Zadławił się własnymi wymiocinami. Nie tak to miało wyglądać.
– Zabrać go – rozkazał podwładnym. Muła odprowadzono na bok, a zwłoki zrzucono ze skalnej półki.
Pozostało dwóch. Tym razem wybór padł na tęgiego szeregowca. Chłopak szlochał niczym małe dziecko. Ten brak odwagi był doprawdy niegodny mężczyzny.
Przedstawienie zaczęło się od początku. A niech się drze, przynajmniej się nie udusi. Kołek zagłębił się w ciało, a nieszczęśnik skurczył się w sobie, kwicząc jak prosię.
– Wystarczy.
Teraz należało ustawić całość do pionu. To nie było takie proste, jak się wcześniej wydawało, bo za co chwycić? Trzech ludzi zaczęło ciągnąć za głowę i ramiona.
– Dość! – wydarł się na nich dowódca, lecz za późno. Palik złamał się pod makabrycznym ciężarem. Co za niefart. Drugie podejście i znowu pech.
Selim ponownie przestał filmować, sięgnął po Makarowa w kaburze przy pasie i jednym strzałem skończył nieudaną torturę, bowiem rzężenia konającego przeszkadzały mu w myśleniu. Echo odbiło się od skał.
Sądził, że wszystko zawczasu obmyślił, ale jednak nie do końca. Pozostał ostatni z jeńców. Byle tego nie spieprzyć.
Chłopak miał z osiemnaście lat i chyba jeszcze się nie golił. Buzia jak u dziewczynki. W kompanii z pewnością nie miał łatwego życia. Ważył może sześćdziesiąt kilogramów, połowę tego, co poprzednik.
– Jak masz na imię? – zapytał Selim, kręcąc długie ujęcie smartfonem.
Cisza.
– Pytałem, jak masz na imię. – Selim kątem oka widział, jak podwładni niosą drugi pal i przygotowują miejsce. Jeniec też to widział.
– Alosza.
– Skąd pochodzisz, Alosza?
– Z domu dziecka.
– Nie o to mi chodzi.
Selim miał ochotę uderzyć tamtego w twarz. Powstrzymał się z największym trudem. Okupant to bezwzględny oprawca, a ten tutaj wyglądał jak dziecko. Niemniej miał na sobie mundur wroga z przyszytymi naszywkami.
– Wiesz, co cię czeka?
– Wiem.
– I nie boisz się?
– Boję.
– Przejdź na wiarę Proroka, a ocalisz życie. Allah jest miłosierny.
Milczenie przedłużało się. Nie będą dłużej zwlekać. Kiwnął głową. Oby tym razem wszystko poszło jak trzeba.
Nauczeni dwiema nieudanymi próbami, teraz byli ostrożniejsi. Selim kręci zbliżenie. Ma już dosyć, robi mu się niedobrze, ale nie może się już wycofać. Ciało drży na paliku targane konwulsjami. Twarz Aloszy nie jest już piękna. Jest straszna. Jego oprawca odstępuje do tyłu i wymiotuje. Dostał to, czego chciał, lecz zapłacił za to wysoką cenę.
„Materiał, który ukazał się dzisiaj w sieci, jest dowodem na to, jak bezwzględni potrafią być terroryści”. – Komentator próbował zachować profesjonalną powściągliwość, ale i nim targały emocje. „Z czymś podobnym nie mieliśmy do czynienia od dawna. Egzekucje przeprowadzane przez Państwo Islamskie wiele mówiły o wojujących radykałach, ale to, co zostało zaprezentowane obecnie, wymyka się racjonalnemu rozumowaniu. Rosyjska armia i rząd nie udzielają na ten temat żadnych informacji, mimo to internautom udało się zidentyfikować osoby, które zostały tak okrutnie potraktowane. Pierwszy z nich to szeregowy Alosza Kamieniew, wychowanek domu dziecka w Krasnodarze, pozostający w służbie od niespełna trzech miesięcy. Jego koledzy to sierżant Iwan Komarow i szeregowiec Wadim Ziuganow. Cała trójka została odznaczona Orderem Męstwa i awansowana na pierwszy stopień oficerski.
Zaplanowana na piątek ceremonia pogrzebowa będzie miała charakter państwowy. Już teraz mówi się o wielkiej patriotycznej manifestacji, jaka ma się odbyć na ulicach Moskwy. Co drugi zapytany w sondażu telewizji Russia Today deklarował, że weźmie w niej udział”.
Ernest Wolski zwany Plazmą, patrzył w telewizor, chłonąc każde słowo dziennikarza. Ciekawych dożył czasów. Ludziom przestały wystarczać tradycyjne metody uśmiercania i zabrali się za przywracanie tych z zamierzchłej przeszłości. Jaki chory umysł mógł wymyślić coś podobnego? To się w głowie nie mieści. Efekt tego bestialstwa będzie taki, że Rosjanie rozwalą setki muzułmańskich działaczy, tylko po to, by pokazać, że są do tego zdolni.
… „Sytuacja w Dagestanie pozostaje napięta od zeszłego miesiąca, kiedy doszło do próby zamachu na prezydenta tej republiki. Przypomnijmy, że podczas konferencji w Machaczkale na temat rozwoju regionalnego został zabity armeński wiceminister spraw zagranicznych, a osiem innych osób zostało rannych. Do zamachu nikt się nie przyznał.
Ostatnimi wydarzeniami na Kaukazie jest zaniepokojony przewodniczący Rady Europejskiej…”.
Plazma ziewnął, wrzucił do ust garść orzeszków ziemnych i sięgnął po podręcznik historii Polski. Spór biskupa Stanisława i króla Bolesława Śmiałego był fascynujący. Który z nich miał rację? Śmiały miał też ksywkę Szczodry, a to dlatego, że łożył olbrzymie sumy na Kościół. Później ten Kościół zaczął mu wtrącać się w politykę.
Zaliczenie za parę dni. Musi zgłębić temat.
… „W cieniu tragedii już jutro rozpoczyna się wizyta rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Wiktora Golicyna i choć ma ona charakter nieoficjalny, w programie uwzględniono spotkanie z szefem polskiego MSZ oraz premierem”.
Wolski sięgnął po pilota i zmienił kanał. Przez moment pooglądał jakieś muzyczne show, a następnie wyłączył telewizor i zagłębił się w lekturze.
Przeczytał raptem pół strony, gdy myśli zwolniły, a on zaczął odpływać, popadając w płytki sen.
Obudził się po półgodzinie. Miał wrażenie, że przedziera się przez dym i ogień, brakuje mu tchu, zaczyna się dusić. Czoło Ernesta pokryły kropelki potu. Z trudem wstał i poczłapał do łazienki opłukać twarz. Po krótkim wahaniu sięgnął po schowany blister z pastylkami na sen. Używał ich rzadko, ale uznał, że dziś nie zaszkodzi łyknąć jednej małej, białej tabletki.
Wiedział, że dopadł go zespół stresu pourazowego. Spotkanie z psychologiem to tylko kwestia czasu.
Wybrał sobie gówniane zajęcie, to teraz ma za swoje.
Lot z Moskwy przebiegał bez najmniejszych zakłóceń. Samolot wystartował tuż przed ósmą rano, na miejscu mieli być o dziesiątej. Przed odlotem było dość czasu, aby się odpowiednio przygotować, zjeść śniadanie i o wyznaczonej porze stawić się do odprawy. Żona Wiera, z którą Aleksander Golicyn latał tyle razy, nie stwarzała żadnych problemów. Za to jego córka Anna, owszem. Próbował zachować spokój, w jego fachu to podstawa. Negocjował już układy, pakty i sojusze, obrzucano go błotem i wynoszono pod niebiosa, uznając przy okazji za jednego z najbardziej wpływowych polityków na świecie, co oczywiście łechtało próżność, ale nie było zgodne z rzeczywistością. Ważne, że prezydent liczył się z jego zdaniem i polegał na nim, byli w końcu starymi przyjaciółmi. Dzięki temu mógł spać w miarę spokojnie, mimo że siłownicy co rusz próbowali go zdyskredytować. Cóż, niektóre sprawy widzieli zupełnie inaczej, on jako technokrata był realistą, więc należał do frakcji zwolenników reform.
Wizyta w Polsce miała być wstępem do resetu wzajemnych stosunków. Wiele spraw wymagało wyjaśnień, a rozmowy prowadzone przez niższych rangą dyplomatów to nie to samo, co poufne spotkanie Golicyna z najwyższymi polskimi politykami. Pomysł urlopu w Polsce wyszedł od samego prezydenta Federacji Rosyjskiej. Minister zupełnie prywatnie odwiedzi Warszawę, Kraków, złoży kwiaty w obozie w Oświęcimiu, wpadnie do Zakopanego i wybada grunt pod przyszłą wizytę prezydenta Władimira Władimirowicza Orłowa.
Wąskie grono najwyższych rosyjskich polityków miało nadzieję na przełom. Zdawało sobie sprawę, że dalsza izolacja po ogólnoświatowym krachu zabije ich gospodarkę. Ujemny bilans handlowy Rosji dawał się we znaki wszystkim, od zwykłego obywatela po osoby z elity. Za wszelką cenę należało znaleźć nowe rynki zbytu na surowce i zacząć wychodzić z kryzysu, nawet za cenę daleko idących ustępstw.
Golicyn przeczesał palcami włosy. Przy okazji sprawdził, czy podbródek jest starannie ogolony.
Pierwsze wrażenie często jest najważniejsze. Wiera też to wiedziała. On od rana paradował w granatowym garniturze o dość ekstrawaganckim kroju, ale na początek ujdzie. Dopiero co przekroczył pięćdziesiątkę, pewna nonszalancja była nawet wskazana. Wiera natomiast wcisnęła się w błękitny kostium kupiony zeszłego roku w Paryżu. Wyglądała w nim świetnie. Szkoda, że się jej ostatnio przytyło. Powinna większą uwagę zwrócić na dietę i zacząć coś ćwiczyć. Organizm czterdziestopięciolatki ma inny metabolizm niż nastolatki. Annie nic nie szkodziło – mogła pochłonąć każdą porcję i wciąż było jej mało.
Golicyn przelotnie zerknął na córkę. W dżinsach i obcisłym bawełnianym sweterku nie wyglądała na kogoś, kto przywiązuje wagę do ubioru. A powinna, przecież pokaże się ludziom. Trzeba włożyć jakąś sukienkę, nie wciąż te dżinsy i dżinsy. Przed wyjściem z domu odbyli na ten temat dłuższą rozmowę. Zasugerował wówczas…
– Lądowanie za dziesięć minut. Prosimy zapiąć pasy. Dziękujemy państwu za skorzystanie z usług naszych linii lotniczych – rozległy się przez głośniki słowa stewardesy.
– Będą na nas czekać? – Wiera, na ile mogła, przysunęła się bliżej męża.
– Na pewno.
– Z polskiego rządu?
– Nie. Z naszej ambasady. Wynajęli nam apartament w Bristolu.
– W przedstawicielstwie nie chciałeś?
– Tak jest lepiej, uwierz mi.
– Co jest lepiej? – rozespana Anna odwróciła się w stronę rodziców.
– Rozmawialiśmy o noclegu.
– Ja tam wolę hotel.
– Co ty wolisz, mało mnie interesuje – powiedział Golicyn ostrzej, niż zamierzał. – Przez twoje ostatnie pomysły o mało nie dostałem zawału.
– Mieliśmy do tego nie wracać. – Wiera położyła swoją dłoń na dłoni męża w uspokajającym geście. – I przestańcie się kłócić. Zaraz lądujemy. Jak to będzie wyglądać, kiedy wysiądziecie z samolotu nadąsani?
– Ależ, my się nie kłócimy, mamo.
Wspomnienie szalonej imprezy sprzed miesiąca wciąż było żywe w dziewczynie. Przyszły wszystkie koleżanki i sporo osób, które zobaczyła pierwszy raz. Jakimś cudem udało się zaprosić najmodniejszego w tym sezonie didżeja. Było głośno, to fakt. Sąsiedzi mogli się zdenerwować.
Ojciec się wkurzył. Że niby jest osobą na wysokim stanowisku, a polityczni przeciwnicy tylko czyhają na jego potknięcie. Od zaszczytu do niebytu droga krótka – jego stare powiedzonko.
Obiecała, że się poprawi, i faktycznie przez następne dni skoncentrowała się na tym, co ojcu wydawało się najważniejsze, czyli na nauce.
Wyjazd do Polski miał początkowo odbyć się bez niej, lecz Golicyn powziął podejrzenie, że w czasie jego nieobecności Anna wróci do ulubionego sposobu spędzania wolnego czasu, czyli zakupów i wałęsania się z koleżankami po moskiewskich klubach i butikach. Lepiej mieć ją na oku. Szkoda, że z takim trudem podporządkowywała się zasadom.
Polityk przymknął oczy. Ostatnie minuty przed lądowaniem stresowały go najbardziej. Teoretycznie nic złego nie powinno się wydarzyć. Wiedział o tym, że samoloty, zwłaszcza pasażerskie liniowce, to najbezpieczniejszy środek komunikacji, a jednak się stresował. W jego ojczyźnie kultywowano przecież wielowiekową tradycję eliminowania wrogów wszystkimi możliwymi sposobami. Doprowadzenie do katastrofy jest równie dobre jak otrucie, zastrzelenie, pod pewnymi względami nawet lepsze. A że wraz z nim zginie dwustu innych pasażerów i załoga, to bez znaczenia. Ot, tragedia jakich wiele. Nie pierwsza i nie ostatnia.
Kiedy koła dotknęły płyty lotniska, odetchnął z ulgą. Przed nim to, na czym znał się najlepiej. Kiedy Wiera i Anna będą odpoczywać, on zacznie pierwsze konsultacje.
Na początek spotkanie z ambasadorem. Warłam Wiktorowicz Iwanow będzie się musiał pofatygować do niego osobiście. Prawdę powiedziawszy, ten palant powinien wylecieć ze stanowiska już dawno. Nie wie, co się dzieje w jego bezpośrednim otoczeniu, choćby że pierwszy sekretarz ambasady prowadzi lewe interesy, czując się bezkarnym dzięki poparciu szefa GRU. Ciekawe, co powie przyciśnięty do muru.
– Martwisz się czymś? – zapytała Wiera.
– Ależ skąd.
– Bądź spokojny, przypilnuję Annę. Nie spuszczę jej z oczu.
– Ambasador ma córkę w podobnym wieku.
Na gładkim czole kobiety pojawiła się pionowa zmarszczka.
– Wiem, co chcesz powiedzieć, i nie podoba mi się ten pomysł.
– Jesteś przewrażliwiona. Warszawa to nie jakaś tam afrykańska stolica. Tu jest bezpiecznie. Może nie tak jak w Moskwie, ale bardziej niż w Paryżu. Dopilnujemy, żeby nie stało się nic złego.
– O czym mówicie? – dziewczyna wyjęła z uszu słuchawki.
– O tym, jak wypełnić ci czas.
– I co wymyśliliście?
– Dowiesz się, jak przyjdzie pora.
– Z wami tak zawsze. Powinniście mieć więcej dzieci.
– Co to za odzywki! – Golicyn miał już dość. Sprawy domowe należały do Wiery. On nie chciał się do nich mieszać, ale co tu kryć, ciężkie jest życie ojca studentki moskiewskiego uniwersytetu. Czy ona kiedyś zmądrzeje?
Miał co do tego wątpliwości. No cóż, młodość rządzi się własnymi prawami, a on za bardzo kochał Annę, by się na nią długo gniewać, choć nie chciał się do tego przyznać. Jak chyba każdy rodzic chciał, żeby była szczęśliwa.
Samolot podkołował do rękawa transportowego. Golicyn wstał i zapiął marynarkę. Dzień dopiero się zaczynał. Na odpoczynek przyjdzie czas wieczorem. Musi się skoncentrować, bo palnie jakieś głupstwo i później ciężko będzie to odkręcić.
– Dobrze wyglądam? – zapytał Wiery.
– Świetnie.
Właśnie to chciał usłyszeć.
Oliwia Szczepańska siedziała w hali przylotów lotniska imienia Fryderyka Chopina, czyli na popularnym Okęciu, i przyglądała się, jak ludzie z wydziału operacyjnego zajmują wyznaczone pozycje.
Miała sprawować dyskretny nadzór nad rosyjskim ministrem i jego rodziną. Zadanie na razie wydawało się banalnie proste, i całe szczęście, gdyż akurat dziś Oliwia nie była w formie. Żałowała, że nie wzięła wolnego dnia. Polecenie to polecenie. Co miała zrobić? Nie pracowała w korporacji ani państwowej firmie, tylko w wywiadzie. Tu albo się nadajesz, albo nie. Jak nie, to żegnamy i kopniak na drogę.
Po niedawnych czystkach w firmie zrobiło się zupełnie źle. Starą kadrę wysiudano, przyszli nowi dbający przede wszystkim o swoje kariery, a nie o dobro ojczyzny. Co gorsza, jej szef, major Bolesław Czochraj, był do tego kompletnym ignorantem. Wcześniej pracował na kierunku skandynawskim i już po kilkumiesięcznym pobycie na placówce w Oslo uznał się za polskie wcielenie Jamesa Bonda.
Patologicznie nie znosiła takich typów. Oślizgły robak. Niby miły, jego zachowaniu niczego nie można było zarzucić, a jednak podskórnie czuła, że nie można mu ufać.
– Są. – Słuchawka w uchu przemówiła głosem jednego z chorążych.
Golicyn przybył do Warszawy niemal incognito, jako zwykły pasażer zwykłego rejsowego lotu z Moskwy. Rosyjskie MSZ bardzo się starało, aby tak to wyglądało. Mimo to na ministra czekało kilku pracowników ambasady i przedstawiciel polskiego ministerstwa w randze podsekretarza stanu, służący w razie konieczności wszelką pomocą. Szczepańska przyglądała się teraz, jak cała gromadka ustawiona w szpaler wita się z przyjacielem samego prezydenta Federacji Rosyjskiej.
W ślad za ministrem potulnie postępowała jego żona. Na końcu snuła się córka, mająca najwyraźniej gdzieś rozgrywającą się przed nią szopkę.
Były kwiaty i uściski, a jakże.
Nieoficjalna wizyta… Zmiana warty przed Grobem Nieznanego Żołnierza jest bardziej dyskretna. Nad taką gromadką trudno stracić kontrolę.
Samochody już czekały, podobnie jak apartament w Bristolu.
– Uwaga, zwijamy się. – Oliwia rozejrzała się na boki.
Skoro byli tu oni, to chłopcy z rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego również. Nikt nie puści takiego dygnitarza samopas.
Rosjanie jak Rosjanie, ale Amerykanie też są pewnie ciekawi, co Golicyn robi w kraju nad Wisłą. To przecież oczywiste. Polska znajdowała się na styku oddziaływania mocarstw i wszelkie oficjalne i nieoficjalne wizyty musiały budzić zainteresowanie wiadomych służb.
Ku swemu niezadowoleniu nie dostrzegła nic podejrzanego.
Tymczasem Golicynowie otoczeni wianuszkiem Rosjan dotarli już do wyjścia. Z niezbędnymi ceregielami zostali zapakowani do bmw i ruszyli z piskiem opon. Za pierwszym wozem podążyły trzy kolejne, niczym sfora psów za przewodnikiem stada.
Nie bała się, że jej uciekną. Tym razem Czochraj nie oszczędzał na technice i ludziach. Kolumnę obserwował dron i zespoły z wydziału operacyjnego.
Przejazd do centrum odbył się bez najmniejszych komplikacji. Przez parę kolejnych godzin nie spodziewano się większej aktywności Golicyna. Wyjście miał zaplanowane dopiero na wieczór. Na szczęście to już nie będzie jej ból głowy – za godzinę miała skończyć służbę. Kolejna zmiana czekała przed Bristolem. Oby i oni nie mieli większych problemów.
– Jeżeli mogę być w czymś pomocny… – dyrektor hotelu osobiście dopilnował, aby bagaże niezwłocznie zostały dostarczone do apartamentu.
– Dziękuję.
Z twarzy Aleksandra Golicyna nie dawało się nic wyczytać. Na pierwszy rzut oka sztywniak. I dobrze. Jakieś zasady trzeba mieć.
Kiedy dyrektor wyszedł, minister zdjął marynarkę, powiesił ją na wieszaku i wszedł do łazienki ochlapać twarz wodą. Przy okazji poluzował krawat. Za pół godziny zacznie się cyrk. Nawet to lubił. Każdy, z kim będzie się spotykać, czeka na jego słowa. Był jak wyrocznia. Służba dyplomatyczna to nie żarty. Na niej opiera się siła państwa, a od jego zręczności zależy, co stanie się na świecie w najbliższych miesiącach. Ambasador Iwanow czekał na wytyczne, a trzeba przyznać, że pływał w wyjątkowo mętnej wodzie. W Polsce przy władzy znalazło się wielu polityków, o których mało wiedzieli. Taki lider największej obecnie partii opozycyjnej został namaszczony przez swojego poprzednika dosłownie parę miesięcy wcześniej, tuż przed kongresem mającym wyłonić nowego wodza. Facet dosłownie zmaterializował się z niebytu, a już teraz sondaże wskazywały, że ma szanse na objęcie funkcji premiera. Wystarczy małe potknięcie rządu, a konserwatyści przejmą ster władzy. Ich oponenci popełniali błąd za błędem. Czystki w wojsku i aparacie państwowym okazały się fatalne. To znaczy z punktu widzenia Golicyna postąpili idealnie, bo w ten sposób pozbyli się wielu zaprzysięgłych wrogów Moskwy, jak chociażby generała Emila Banacha, szefa wywiadu. W dodatku stało się to z przyczyn, z którymi Kreml, jak rzadko, nie miał nic wspólnego. Tak czy owak, szykowało się nowe rozdanie. Czas pokaże, czyje będzie na wierzchu.
Wyszedł z łazienki odświeżony, Wiera tymczasem zajęła się wieszaniem jego garniturów w szafie.
Całkiem przyjemny apartamencik. Z racji pełnionej funkcji odwiedził niezliczone państwa, uścisnął tysiące dłoni i widział setki miast, skutkiem czego zaczynał sobie cenić przytulne wnętrza z wszelkimi udogodnieniami.
Pokój Anny przylegał do ich apartamentu. Było tam wszystko, co trzeba. Na dole siłownia i spa. Żyć nie umierać. Wystarczyło jednak spojrzeć na dziewczynę, aby wiedzieć, że nie jest szczęśliwa.
– Co mam robić?
Gdy słyszał to pytanie, wszystko się w nim kotłowało. Czego jej brakowało?
Był względem niej wyjątkowo pobłażliwy. To prawda, w domu przebywał rzadko, a wychowaniem Anny zajmowała się przeważnie Wiera. Pewnych spraw już nie naprawi. Albo rodzina, albo praca. Przecież się nie podzieli.
– Poczekaj.
– Na co?
– Będziesz miała towarzystwo.
– Jakiś przystojniak z ambasady? – Duże, szare oczy dziewczyny wpatrywały się w niego z nadzieją.
– Twoje niedoczekanie.
– Z wami tak zawsze.
– Oszaleję przez ciebie.
– Chciałbyś.
– I po co ta dyskusja? Nic ci z niej nie przyjdzie. Ty to sobie myślisz, że wszystko musi się kręcić wkoło twojej osoby.
Był zły, ale nie chciał tego okazywać. Anna posiadała wyjątkowy talent do doprowadzania go do wściekłości.
Pukanie do drzwi przerwało niezręczną ciszę.
Ponieważ kobiety nie kwapiły się z ich otwarciem, zrobił to osobiście. Spodziewał się kogoś z hotelowej obsługi z szampanem i przekąskami na powitanie, a nie żującej gumę dziewczyny w wieku Anny.
– Słucham?
– Jestem Ksenia.
Brwi Golicyna uniosły się do góry.
– Ksenia Iwanow.
– Ach tak. – Olśniło go. – Wejdź, proszę.
Przynajmniej jeden problem sam się rozwiązał. Córka ambasadora nie zawiodła. Anna będzie miała odpowiednie towarzystwo. Czuł, że obie przypadną sobie do gustu.
Przyjrzał się Kseni, uśmiechając się pobłażliwie. Jakiś metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, ciemne, gęste włosy opadające na ramiona, klasyczne rysy twarzy. Aż promieniała pewnością siebie. Taka jak ona potrafi zawrócić w głowie niejednemu starszemu panu.
– Cieszę się, że jesteś.
– Ja też.
Podała mu dłoń, chłodną i wiotką. Uścisnął ją delikatnie.
– Anno, poznaj Ksenię. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.
Dobrze. Wystarczy tych czułości. Co wydarzy się dalej, nie zależy od niego.
Byle do weekendu.
Nie to, że czekało go wtedy coś ekstra, ani że był jakoś strasznie zarobiony w tygodniu. Po prostu Wolski hołdował ogólnonarodowemu stereotypowi, że dopiero w te dwa wyjątkowe dni będzie miał czas na prawdziwe życie.
Na razie był czwartek, więc za godzinę musiał zjawić się w biurze. Tam dowie się, co przyjdzie mu robić przez następne kilka dni. Może nic, a może dostanie zlecenie. Firma, w której pracował, zajmowała się szeroko pojętym bezpieczeństwem. Całkiem możliwe, że będzie obstawiał kogoś ważnego – polityka albo celebrytę – albo też zajmie się szkoleniem pracowników agencji ochroniarskiej, pojedzie na poligon i spędzi parę upojnych dni na świeżym powietrzu z dala od cywilizacji.
Ewentualnie… nie, o tym nie chciał myśleć. Zlecenia specjalne przez miesiące odbijały się na jego psychice. Był w Rumunii, był we Włoszech. Wystarczy. Miał dość.
Na razie chciał wypić kawę w ciszy i spokoju. Przed robotą lubił wpaść do małego bistro nieopodal placu Trzech Krzyży. Kawa była tam wyśmienita. Gdzie indziej podawali jakiś erzac, który z trudem dawało się przełknąć.
Z domu wyjechał odpowiednio wcześniej. Korkami się nie martwił. Z powodu kryzysu paliwowego wielu warszawiaków przerzuciło się z prowadzenia własnego samochodu na transport publiczny. Poza tym na motocyklu wciśnie się wszędzie.
W zeszłym roku o tej porze w stolicy panowały nieznośne upały. Dziś na szczęście aura była o wiele łaskawsza. Było ciepło, jakieś dwadzieścia dwa–dwadzieścia trzy stopnie Celsjusza, słońce przykrywały cumulusy. Być może późnym popołudniem lub wieczorem spadnie deszcz.
Zręcznie zmieniając pasy ruchu, przejechał przez centrum i skręcił w Aleje Ujazdowskie. Policji jakby więcej niż zwykle, ale to z powodu zapowiadanych już od paru dni demonstracji związków zawodowych domagających się podniesienia płacy minimalnej.
Czyli że będzie jak zwykle: ludzie przyjadą, pokrzyczą, odpalą race i uruchomią syreny, a później wsiądą do autokarów i pojadą z powrotem do domów. Nic nowego.
Zjechał na wolne miejsce parkingowe i wyłączył silnik. Rozpiął skórzaną kurtkę, zdjął kask, rękawice wsunął w kieszenie. Stąd miał dosłownie parę kroków. Wszedł do lokalu i uprzejmie skinął głową właścicielowi. Aromat świeżo mielonych ziaren uderzył Ernesta w nozdrza. Kelnerka zjawiła się niemal natychmiast.
– To co zwykle? – zapytała, uśmiechając się kokieteryjnie.
Zdaje się, że miała na niego ochotę. Problem w tym, że nie gustował w takich jak ona. Niska, dupiasta, z krótkimi nogami. Siostrzenica właściciela. Kompetentna, jeżeli chodziło o parzenie kawy. Parę razy próbowała nawiązać z nim dłuższą rozmowę, lecz on pozostawał obojętny. Na obecnym etapie życia dodatkowy balast nie był mu do niczego potrzebny.
– Poproszę.
– Jak będziesz czegoś chciał, to tylko powiedz.
Nawet nie wiedział, kiedy przeszli na ty.
– Alicja, daj panu spokój. – Właściciel odpowiednio odczytał intencje Ernesta.
– Pa… – Odeszła, zerkając przez ramię.
Jeżeli sytuacja nie ulegnie zmianie, będzie musiał rozejrzeć się za innym miejscem. Nie będzie jej robił nadziei, cholera wie, co się tam roiło dziewczynie w głowie.
Sięgnął po kolorowy tygodnik leżący na stoliku. Zaraz zaktualizuje dane, kto z kim i dlaczego. Niedawno chronił wziętego aktora przed byłą żoną, a kto wie, co będzie robił jutro, powinien więc być na bieżąco.
– Mówię ci, będzie z tego afera.
– Jaka tam afera.
Dyskutujący przy sąsiednim stoliku klienci instynktownie budzili w nim niechęć. Jeden, w czarnym podkoszulku, łysy, o nadmiernie rozbudowanej muskulaturze, żuł gumę, pracując masywną szczęką jak zgniatarką. Drugi, w sportowej marynarce i przeciwsłonecznych okularach na czole, z tygodniowym zarostem na zakazanej mordzie, nerwowo wiercił się na swoim miejscu.
– To zawodowcy.
– Widziałeś ich chociaż?
– Przypadkiem, kiedy oddawałem klucze. Mówię ci…, hmm, czego się, kurwa, gapisz, frajerze. – Ten w marynarce zawiesił spojrzenie na Wolskim.
Plazma nie odpowiedział. Nie szukał zwady. Lepiej wyjść, niż wdać się w burdę z takim palantem.
Odpady po Wołominie czy innym Pruszkowie, zakała stolicy, tfu… Wzruszył ramionami i pochylił głowę, by przerzucać kolejne strony pisma.
– No. – Przystojniak obrócił się w stronę kolegi.
– Ilu ich było?
– Trzech i laska, taka, co to byś ją wziął… Ej, mała, długo będziemy jeszcze czekać?
– Zaraz przyniosę.
– Ale tak na jednej nodze. – Grubiański rechot nie był dla dziewczyny przyjemny, ale gość to gość, jak będzie się obrażać, to splajtuje.
– Blondynka czy brunetka? – Łysy wrócił do tematu.
– Taka czarnula jak modelka. Podobna do tej z telewizji, co to mendzi o pogodzie.
– Wiesz, w jakich gustuję.
– Takiej nie widziałeś.
– Ona jedna, a tamtych trzech. Już to sobie wyobrażam. – Wydawało się, że mięśniak ma ochotę walnąć pięścią w stolik.
Elegant skrzywił się.
– Co jest?
– Długo byś z nią nie potańczył – skwitował kwaśno.
– Dlaczego?
– Mnie wydali się jacyś dziwni. Bardzo dziwni.
Plazma skupił się na przepisie. Sernik z brzoskwiniami… Nic skomplikowanego. Może spróbuje? Oczywiście nic nikomu nie powie. Kumple dopiero mieliby ubaw.
Dostał kawę. Wypił ją szybko i zebrał się do wyjścia.
– Już idziesz? – Alicja dopadła go przed samymi drzwiami.
– Muszę.
– Przyjdziesz jutro?
– Chyba tak – odpowiedział, choć miał na to coraz mniejszą ochotę. Miła z niej dziewuszka, ale co tu kryć, seksbombą nigdy nie zostanie.
– Trzymam cię za słowo.
– Do zobaczenia.
Nie tyle wyszedł, co raczej czmychnął. Szybko tu nie zajrzy. O ile w ogóle. ■
– Powiem szczerze… – Warłam Wiktorowicz Iwanow był mężczyzną słusznej postury, z gęstymi siwymi włosami zaczesanymi do góry i obwisłymi policzkami. W miarę kompetentny, odpowiedni do aktualnej sytuacji. Na placówce w Warszawie przebywał drugi rok i szybko to się nie zmieni.
– Tak?
– Wydaje mi się, że w tutejszej polityce jest więcej emocji niż gdzie indziej. Jedną niefortunną opinię zapamiętają na długo i wyciągną ją, gdy to będzie przydatne, nawet po wielu latach. Wszystko dla uzyskania doraźnych korzyści. Nie bardzo też mamy się na kim oprzeć. Środowiska nam sprzyjające są słabe, nieliczne i pozbawione większych wpływów.
– To niepokojące, co pan mówi.
– Polacy są wobec nas nieufni. Za każdym razem, gdy próbujemy wejść w bliższe relacje, oni zachowują daleko posuniętą rezerwę. – Iwanow poprawił poły marynarki. Bił od niego zapach wody kolońskiej, od której Golicyna wierciło w nosie. – Osób udzielających się czynnie w administracji czy wojsku, a pamiętających dawne czasy bądź też takich, które ukończyły nasze uczelnie, jest niewiele. Większość jest już zbyt stara, aby coś znaczyć.
– Hmm…
– Proszę mnie źle nie zrozumieć. Dorastają ich następcy. Może nie są jeszcze widoczni w polityce jak ich ojcowie, ale z czasem się to zmieni.
– Wielu ich jest?
– Wystarczająco wielu. – Iwanow uśmiechnął się promiennie. – A co najważniejsze, mają ambicje.
– Nie będą próbowali odciąć się od swojej przeszłości?
– Może i tak, ale rodziny się nie wybiera.
– Na razie musimy grać takimi kartami, jakie mamy. – Golicyn zakończył tę część rozmowy.
Siedzieli w salonie bristolskiego apartamentu, który wcześniej został dokładnie sprawdzony przez techników pod kątem ewentualnych podsłuchów.
Znaleziono takie dwa. Jeden w lampie, drugi w gniazdku elektrycznym w sypialni. Wyglądały, jakby pochodziły z zeszłego stulecia. Oba mikrofony pozostawiono tam, gdzie były. Po co drażnić gospodarzy? Golicyn przyjechał do Warszawy nawiązać kontakty, a nie robić sobie wrogów.
Iwanow zerknął na zegarek.
– Spieszy się pan dokądś?
– Ależ skąd. – Ambasador skinął głową pierwszemu sekretarzowi ambasady, który stał obok. – Przepraszam na momencik. Oleg, bądź tak uprzejmy.
– Oczywiście.
Urzędnik podszedł do drzwi i wpuścił do środka kobietę, tak na oko w wieku lat dwudziestu, ubraną w kolorową sukienkę.
– Pan pozwoli, to moja córka Ksenia – zaprezentował wchodzącą dumny z latorośli ambasador. – Mam nadzieję, że znajdą wspólny język z Anną.
Golicyn wytrzeszczył oczy. Jego wystudiowany spokój prysł jak bańka mydlana.
Kim, do ciężkiej cholery, była stojąca przed nim osoba?
Od dziewczyny, która zjawiła się tu przed trzema godzinami, różniło ją niemal wszystko: wzrost, tusza, kolor oczu i włosów. Tamta była skończoną pięknością, a ta…. Aż żal było patrzeć.
– Kim… – wystękał. Na więcej nie potrafił się zdobyć.
– Czy coś się stało?
Golicyn poluzował krawat i łyknął wody.
– Panie ministrze, może zawołam lekarza. – Ambasador był poważnie zaniepokojony stanem gościa.
– Proszę mi powiedzieć… – Golicyn z trudem panował nad nerwami – pan ma dwie córki?
– Jedną. Mam jeszcze syna, ale obecnie przebywa w Moskwie.
Minister z trudem dźwignął się na nogi. Wiera poszła skorzystać z hotelowej siłowni. Wróci za godzinę. Na wszelki wypadek należało ją sprowadzić z powrotem.
Starał się nie wpadać w panikę, ale serce podpowiadało, że stało się najgorsze.
Spokojnie. Tylko spokojnie.
Znalazł telefon i wybrał numer należący do Anny. Był tak przejęty, że zapomniał o oddychaniu. Oby tylko sprawa okazała się koszmarnym nieporozumieniem.
Brak sygnału.
Aparat wysunął się z jego drżących palców. Niespodziewany ból w klatce piersiowej odbierał zmysły.
– Oleg, wołaj lekarza! Natychmiast.
Wśród członków personelu wybuchła panika. Nic nie zapowiadało dramatu, który właśnie rozgrywał się na ich oczach.
– Panie ministrze, proszę się położyć.
– Anna.
– Co z nią?
– Nie ma – wystękał z trudem Golicyn.
– A gdzie jest?
Minister uchwycił Iwanowa za guzik koszuli.
– Tego właśnie musimy się dowiedzieć.
Od podpisywania kolejnych dokumentów nadinspektora Mariusza Pikusa rozbolała dłoń. Na jednym stosiku nominacje, na drugim nagany i upomnienia. Sporo tego.
Awansów oczywiście. Jako szef stołecznej policji uważał, że musi sprawować pełną kontrolę nad podległymi mu jednostkami. Jak się komuś nie podoba, to won, na ulicę. Przymusu pracy nie ma. On potrzebował oddanych i lojalnych pracowników, a nie takich, którzy chadzają własnymi ścieżkami. Służba w policji to generalnie praca zespołowa. Tu nie było miejsca na pokazywanie własnego indywidualizmu.
Ot, taki komisarz Tomczyk, co to go przenieśli z zapyziałej prowincji: próbował podskakiwać i nie odnalazł się w nowych warunkach. Teraz wróci do siebie.
Pikus sięgnął po…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej