Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Duchy nie istnieją, prawda? Este też tak myślała. Do czasu gdy zaczęła naukę w Radcliffe Prep: elitarnym liceum, znanym także jako nawiedzona szkoła. Nastolatka chciała odnaleźć informacje o swoim nieżyjącym ojcu, który kiedyś uczył się w tym miejscu. Na przeszkodzie stanął jej jednak Mateo. Wyjątkowo irytujący duch wpakował ją w niezłe kłopoty i rozpłynął się w powietrzu. Este musi odnaleźć złośliwą zjawę, podążając tropem ojca po najmroczniejszych zakamarkach szkolnej biblioteki. A co, jeżeli opowieści o zaginionych uczniach nie są tylko straszakami dla pierwszorocznych?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Christophera, który nigdynie pozostawia mnie w cieniach.
JEDEN
Nowa współlokatorka Este była duchem, i do tego niezbyt rozgarniętym.
Po drugiej stronie cedrowych drzwi do Vespertine Hall 503 stała nastolatka nakryta tkaniną w tureckie wzory.
– Rany, Este, jesteś! Cześć! – powiedziała.
Este bardzo chciała, żeby jej pierwszy dzień w szkole Radcliffe Prep był szansą na wchłonięcie tego wszystkiego. Sposobu, w jaki światło przebijało się przez sosny za oknami. Uczucia, jakiego doświadczała, gdy stąpała po oryginalnych, drewnianych podłogach z 1901 roku. Faktu, że w końcu jest tutaj, naprawdę tutaj.
Zamiast tego od razu znalazła się na przesłuchaniu do Caspra, przyjaznego duszka.
Zgodnie z dokumentami wprowadzającymi, które otrzymała, dziewczyną spod prześcieradła musiała być jej współlokatorka, Posy Thatch, nowa koleżanka z klasy, nocny marek i dziennikarka amatorka. Przynajmniej na papierze (a technicznie rzecz biorąc, na kwestionariuszu współlokatorskim, który nowi uczniowie zmuszeni byli wypełnić) tworzyły idealną parę.
Ale w rzeczywistości? Z dwóch dziur wyciętych w pogniecionym wciąż materiale oczekująco wpatrywały się w nią zielone, szeroko otwarte oczy.
Este pchnęła drzwi, które zamknęły się za nią.
– Nawiedzasz właśnie nasz pokój?
– Rozpakowuję się. – Posy zdjęła swój prowizoryczny kostium i odsłoniła burzę rudych włosów, szeroki uśmiech i bluzę z logo Radcliffe Prep, z której wciąż zwisała jeszcze metka.
– To prezent pożegnalny od moich młodszych braci na wypadek imprezy halloweenowej. Mama nie była zadowolona. Ale pewnie sama wiesz, jak to jest.
– Niezupełnie. – Este regulowała paski plecaka tylko po to, by zająć czymś ręce.
Ostatnie trzy lata Este i jej mama spędziły w drodze. Próbowały jakoś sobie radzić; jeździły od miejsca do miejsca i nigdzie nie osiadły na zbyt długo. Mama pewnie nawet teraz gnała już w dół górskich zboczy Vermontu, by być gdziekolwiek, byle nie tutaj. Nawet nie zadała sobie trudu, by odprowadzić Este na zajęcia zapoznawcze. Zostawiła ją pod strzelistą, żelazną bramą szkoły z internatem. Jej smutek był zbyt ciężki, by zdołała go wnieść na teren Radcliffe. Czy właśnie takie rzeczy opowiada się pierwszego dnia nowej współlokatorce?
– Jestem jedynaczką – powiedziała tylko.
Posy wydawała się niezrażona wyrazem twarzy Este, która przypominała teraz sarnę zastygłą w świetle samochodowych reflektorów.
– Okej. Spoko! Chodź, oprowadzę cię.
Este przemilczała fakt, iż apartament był tak mały, że widziała praktycznie wszystko, stojąc w drzwiach wejściowych. Niewielki aneks kuchenny, wyposażony w malutką lodówkę, kuchenkę mikrofalową, płytę grzewczą i zlewozmywak, otwierał się na wspólną przestrzeń mieszkalną. Większość metrażu zajmowały tam zielona kanapa na ozdobnych nóżkach, regał z książkami i stolik kawowy zastawiony przedmiotami i gadżetami, których zdecydowanie nie wymieniono na sugerowanej liście rzeczy do zabrania. Za drzwiami po obu stronach salonu mieściły się sypialnie 503A i 503B.
Mimo wszystko miejsce było o niebo lepsze niż lokal w Motelu 6, który Este właśnie opuściła.
– Wzięłam ten pokój – rzuciła Posy, kierując się w lewo, do sypialni 503B. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Po prostu przyciągnęła mnie tu energia. Nie przeskanowałam jeszcze częstotliwości, ale wydaje mi się, że to miejsce jest nawiedzone. Nie sądzisz?
– Uhm – powiedziała Este, przestępując z nogi na nogę. – Możesz zdefiniować „nawiedzone”?
Przede wszystkim pokój wydawał się niesamowicie różowy. Posy musiała wprowadzić tu niemałe zmiany, bo nie było mowy, żeby takie ilości pastelowych barw miały coś wspólnego z wymogami szkoły. Wszystkie cztery nogi łóżka owinięto świątecznymi lampkami, a materac starannie przykrywała kołdra w groszki. Obok gigantycznej drukarki, która pamiętała jeszcze zeszłą dekadę, stały kubek po brzegi wypełniony żelowymi długopisami i stos zapachowych świec. A to dopiero początek.
Ściany pokoju Posy były ozdobione mozaiką wspomnień. Zdjęcia z przeszłości przedstawiały ją trzymającą się za ramiona z przyjaciółmi na meczach futbolowych, całującą kogoś w opalony policzek i bawiącą się na szkolnej uroczystości w towarzystwie chłopaka, ubraną w odświętny strój z kwiatami zwisającymi jej z nadgarstka. Były też rodzinne fotografie, na których siedziała wciśnięta między rodzeństwo; trzy piegowate twarzyczki z szerokimi uśmiechami. To musiał być pierwszy raz, gdy Posy była z dala od rodziny. Po raz pierwszy stanęła na własnych nogach, po raz pierwszy została sama.
Coś ścisnęło Este wewnątrz. Zbyt dobrze znała samotność. Samotność, która wydrążyła jej w piersi kanion, głębokie koryto wyschniętej rzeki. Nie wiedziała, jak je napełnić. Nie była nawet pewna, czy w ogóle tego chce. Woda i tak w końcu by wyparowała.
Posy machała rękami po pokoju, zupełnie jakby Este była w stanie zobaczyć niewątpliwie dziejące się na ich oczach zjawiska paranormalne.
– No wiesz, duchy, widma i zjawy czasem nie mogą ruszyć naprzód. Radcliffe Prep jest trzecim najbardziej nawiedzonym liceum w kraju, więc nie jestem zaskoczona. Przysięgam, już tyle razy widziałam migoczące światła.
– To po to są te wszystkie rzeczy w salonie? Będziesz polować na duchy?
Nietrudno było dostrzec, że Posy była w swoim żywiole. Uniosła ramiona, a w jej oczach rozbłysło światło. Wyglądała, jakby czekała na to pytanie.
– Tak. Wydałam na to wszystkie pieniądze, które zarobiłam w wakacje. Chciałam się przygotować.
Este wymusiła uśmiech. Nie miała serca powiedzieć koleżance, że nie wierzy w duchy, a przynajmniej że w nie już nie wierzy. Nie była jednak pewna, czy zdołałaby przetrwać cały rok szkolny, gdyby jej współlokatorka znienawidziła ją za taki sceptycyzm. Jeśli idzie o liczbę przyjaciół, Este zazwyczaj oscylowała w okolicy zera.
W przeciwieństwie do świątyni TK Maxxa, którą Posy stworzyła w 503B, pokój Este wyglądał dokładnie tak, jak w broszurach. Zaprojektowano go z myślą o funkcjonalności, a nie o stylu. W sypialni znajdowały się łóżko, szafa i niewielkie biurko umieszczone w rogu. Przez okna, których nikt nie mył prawdopodobnie od ostatniego przełomu tysiącleci, wpadało nikłe światło słoneczne.
Radcliffe Preparatory Academy to elitarne liceum, którego program ma za zadanie przygotować uczniów jedenastych i dwunastych klas do podjęcia studiów na uniwersytetach Ivy League[1]. Wśród tych uczniów była teraz Este.
Pod żebrami poczuła palącą ekscytację i opadła na łóżko, które wydało się jej namiastką domu. Już dawno się tak nie czuła. Gdy wyrzuciła zawartość plecaka na materac, Posy wyszła do salonu tylko po to, by po chwili wrócić, trzymając w rękach jedno z urządzeń ze stolika kawowego. Wyglądało jak Nintendo Switch, ale najwyraźniej miało być superpoważnym sprzętem do polowania na duchy.
– Co ty robisz? – zapytała Este. Czy współlokatorzy powinni być aż tak... zaangażowani?
Gadżet Posy zaświergotał w odpowiedzi.
– Sprawdzam częstotliwości elektromagnetyczne za pomocą czytnika – odpowiedziała Posy, wsuwając skaner pod łóżko Este. – To znak rozpoznawczy nadprzyrodzonej obecności.
– I co, działa? – Este chwyciła stos swetrów, które pełniły funkcję opakowania ochronnego dla trzech oprawionych zdjęć. Nie wystarczyłyby do stworzenia całej instalacji artystycznej podobnej do tej z pokoju Posy, ale były jej. Z każdej fotografii wpatrywał się w Este jej tata.
Na jednym ze zdjęć, zrobionym podczas jej ósmych urodzin, Este trzyma swoją pierwszą kartę biblioteczną. Ona w warkoczykach. On z wąsami. Obydwoje miewali chyba lepsze czasy.
Na innym tata Este podaje dłoń marmurowemu posągowi stojącemu pośrodku fontanny na dziedzińcu. Este minęła go w drodze do pokoju i rozpoznała między uderzeniami serca. Patrząc na tę fotografię, z łatwością można było dostrzec podobieństwo córki do ojca. Odziedziczyła po nim brązowe włosy, orzechowe oczy i pełne usta. Gdzieś w plecaku wciąż miała starą bluzę z Radcliffe, która należała do taty, chociaż teraz rękawy były postrzępione od ciągłego noszenia.
Na ostatnim zdjęciu chudy szesnastolatek stoi przed drzwiami do Vespertine Hall 503A. Ojciec był wtedy w jej wieku. W rogu ziarnistej i wyblakłej, a do tego pomarszczonej na brzegach fotografii widniała notatka taty: „Pierwszy dzień w Radcliffe, wrzesień 1997”. Atrament rozmazał się nieco. Este zeskanowała zdjęcie i wysłała do dziekana do spraw uczniowskich z prośbą – no dobra, błaganiem – o umieszczenie jej w tym samym pokoju. Odpowiedź była dość obojętna: „Prośba została przyjęta i zostanie rozpatrzona”.
Ale w końcu tu była. Stała w tym samym miejscu, gdzie stał tata. Wypełniała tę samą przestrzeń.
– Oj, tak. Mamy tu do czynienia z czymś naprawdę upiornym – zamruczała Posy, wstając z podłogi.
Powstrzymawszy śmiech, Este ustawiła ramki na biurku i zaczęła przekopywać stos swoich rzeczy w poszukiwaniu książki. Jej palce dobrze znały fakturę zielonej oprawy. Zbiór opowiadań był prezentem od ojca. Znała na pamięć już chyba każde słowo wydrukowane na czerpanym papierze, ale mimo to wciąż znajdowała ukojenie w tych starych historiach, którym nie mogła się oprzeć.
Znała każdy wers, każdy odcisk tuszu, każdy zagięty róg. Zwykła przesuwać palcami po czystych kartach na końcu książki, na których kiedyś zapisze własną historię. Jedna z kart zawierała notatkę ojca, nabazgraną niebieskim atramentem: „Z biblioteki Este Logano”. Pod spodem napisał jeszcze: „Jest życie, jest śmierć i jest miłość – a największa z nich jest miłość”.
Kiedy zmarł kilka lat po napisaniu tych słów, Este wiedziała, że się pomylił. Pochowali go na pokrytym pyłem cmentarzu w dół drogi od ich małego, smutnego Paso Robles i bez względu na to, ile miłości przelało jej złamane serce, tata nadal był w grobie.
Przez jakiś czas Este desperacko pragnęła wierzyć w duchy. Chciała jeszcze raz zobaczyć twarz ojca lub usłyszeć jego głos. Szukanie kształtów w ciemności było jak zdzieranie strupów ze świeżych ran, co nie pozwalało im się zagoić. W pewnym momencie musiała się jednak poddać. Duchy nie mogły być prawdziwe, bo gdyby były, już dawno by go zobaczyła.
Ale przynajmniej miała szansę zbadać miejsca, w których bywał, i być może to powinno jej wystarczyć.
Sprzęt Posy wydał z siebie serię pisków jak bezpański kot, który znalazł właśnie mysz polną.
– Houston, mamy ducha!
Gdy Posy obróciła skaner, szukając źródła, Este mruknęła:
– Obawiam się, że jedyne, co tu padło, to baterie w tym czymś.
– Jeśli mnie słyszysz, daj nam jakiś znak. – Posy wspięła się na łóżko Este i wyciągnęła skaner w stronę sufitu. Mama Este wykonywała czasem ten ruch, szukając zasięgu na pustyni.
– Czy temperatura spada? Wydaje się chłodniej.
Nagle drzwi zatrzasnęły się gdzieś w głębi korytarza. Brwi Posy natychmiastowo się podniosły, ale Este potrząsnęła głową. Trzeba było jej to przyznać. Posy była wytrwała.
– To dzień, kiedy wszyscy się wprowadzają – powiedziała Este, kartkując grube strony książki. – Nie Nawiedzony dom na wzgórzu.
Posy z hukiem zeskoczyła na podłogę i omiotła magicznym wykrywaczem duchów drzwi szafy, jednoszybowe okno i biurko. Este wychyliła się pod wyciągniętym ramieniem współlokatorki, by położyć książkę obok zdjęć.
– Jesteś pewna? – zapytała Posy i przechyliła głowę, nasłuchując kolejnych oznak życia pozagrobowego. – Bo brzmiało jak...
Rozległo się pukanie do frontowych drzwi apartamentu. Posy cofnęła się z wrzaskiem i uderzyła plecami o biurko tak, że zachwiała się jedna z ramek na zdjęcia. Este zdążyła tylko wydać z siebie jęk przerażenia, a ułamek sekundy później po ziemi posypały się odłamki szkła.
Nie, nie, nie. Este pochyliła się, a jej dłonie zawisły nad potłuczoną ramką. Posy posiadała setki, może tysiące rodzinnych zdjęć. Este natomiast miała tylko te trzy fotografie ojca.
Głos Posy wybrzmiewał jakby z oddali, nawet gdy przykucnęła obok Este.
– Tak mi przykro. Naprawdę nie chciałam.
Zniecierpliwiony gość zapukał ponownie.
– Idź stąd – wycedziła Este przez zaciśnięte zęby.
– Może pomogę ci to poskładać.
Palące łzy napłynęły Este do oczu, ale nie chciała pozwolić, by Posy zobaczyła, jak płacze. Nie były ze sobą aż tak blisko.
– Proszę, po prostu otwórz drzwi – odparła Este wymuszenie delikatnym głosem.
Tym razem Posy tylko skinęła głową. Kiedy otworzyła drzwi, do sypialni Este przedostał się dziwnie znajomy głos. To pewnie doktor Kirk, opiekunka internatu i nauczycielka historii, przyszła wygłaszać mądrości na temat ciszy nocnej i godzin odwiedzin. Este ledwo słyszała, o czym rozmawiają. Zrobiła drżący wydech i zajęła się ocenianiem zniszczeń.
Błyszczące odłamki szkła pokrywały podłogę. Rama, uderzywszy o listwę podłogową, pękła na pół, a jej czarne plecy odbiły się rykoszetem i wylądowały pod biurkiem. Este przycisnęła palec do krawędzi w miejscu, gdzie róg odłamał się pod wpływem upadku, i odsłonił kawałek niepomalowanego drewna. Na szczęście zdjęcie pozostało nietknięte. Este i tata nadal uśmiechali się w Bibliotece Miejskiej Paso Robles. Zamrożeni w czasie; bezpieczni i nieświadomi.
Este zrzuciła ostre odłamki na stos przy ścianie. To musiało na razie wystarczyć. Zdjęcie i drewniane listewki wsunęła na biurko, a następnie przykucnęła, by wydostać spod spodu plecy ramki.
Gdy tylko wzięła je do ręki, ponownie je upuściła. Były cięższe, niż się spodziewała, i wyślizgnęły jej się z palców. Po ich wewnętrznej stronie znajdował się solidny, mosiężny klucz owinięty rzemieniem.
Serce podskoczyło jej do gardła. Po pierwsze, co to było? A po drugie, jak znalazło się w jej ramce na zdjęcia albo, co ważniejsze, dlaczego w ogóle się tam znalazło?
– W porządku? – zapytała Posy, wróciwszy zbyt szybko.
Próbując wstać, Este uderzyła głową w biurko. Skrzywiła się i rzuciła pogodnie:
– Wszystko super.
Najszybciej, jak to możliwe, odłożyła element ramki na biurko, próbując zachowywać się normalnie. Chociaż z pewnością normalnie nie wyglądała. Klucz ukryty za jej zdjęciem? To przecież definicja nienormalności.
– Może się przydać – rzuciła niepewnie Posy, trzymając w rękach miotłę i szufelkę. Na piegowatej twarzy malował się wyraz skruchy. Wyglądała jak wampirzyca z produkcji telewizyjnych, która musi poczekać na zaproszenie. To oznaczało, że w ciągu piętnastu minut znajomości Este już zdążyła ją od siebie odepchnąć, tak jak każdego innego. Posy otworzyła na chwilę buzię, jakby chciała coś dodać: wygłosić kolejne przeprosiny, jakąś głupotę albo ciekawostkę o duchach, ale zamiast tego wzruszyła ramionami, odganiając ten pomysł, i powiedziała: – Za dziesięć minut doktor Kirk oprowadzi uczniów po kampusie. Mamy spotkać się w lobby.
Este podziękowała jej swoim najlepszym sztucznym uśmiechem. To wystarczyło, by przekonać Posy do zniknięcia za rogiem. Rzuciła „pa” na pożegnanie i zamknęła za sobą drzwi wyjściowe. Gdy tylko Este została sama, wydostała klucz.
Przez chwilę trzymała go luźno w palcach, po czym delikatnie rozwinęła rzemyk, by przyjrzeć się znalezisku. Miała poczucie, że otwiera drzwi, które powinny zostać zamknięte. Na główce klucza widniał misternie wykuty w metalu kwiat. Rzemyk przewleczony przez jeden z płatków miał chyba pełnić rolę naszyjnika.
Este wpatrywała się w zdjęcie zrobione tamtego dnia w bibliotece Paso Robles.
Tata zawsze powtarzał, że to jego ulubiona fotografia. Bliźniacze uśmiechy w miejscu, które kochali najbardziej. Teraz wiedziała dlaczego. Zawiesiła rzemyk na szyi, a mosiężny klucz taty dopasował się do jej serca. Zupełnie jakby należał do niej.
Dokądkolwiek by ją prowadził, znajdzie to miejsce.
Na korytarzach zapanowała cisza, bo wszyscy uczniowie zebrali się w lobby, by obejrzeć szkołę. Este musiała do nich dołączyć. Nie mogła sobie pozwolić na złe pierwsze wrażenie. Jej przyjęcie do szkoły zależało od hojnego stypendium, które umożliwiało jej kontynuację nauki od momentu, w którym ukończył ją jej ojciec. Ten bowiem bezceremonialnie zmienił szkołę w połowie jesieni. Zawsze myślała, że stypendia dziedziczne przyznaje się osobom, które ukończyły szkołę, ale kim była, żeby odrzucić darmowe czesne i możliwość noszenia tylu golfów, ile dusza zapragnie?
Popędziła przez wyłożone wykładziną podłogi Vespertine Hall w dół cedrowymi schodami, aż dotarła do lobby, ale grupa zdążyła już wyjść na zewnątrz. Na kampusie królowały spieczona słońcem cegła, płożące jałowce i kwitnące wiciokrzewy. Uczniowie nieśli przed sobą stosy książek, opierając je na klatkach piersiowych, ściskali w dłoniach parujące kubki z kawą i szeptali do siebie na ławkach w ogrodzie. Pełznąca po niebie chmura przysłoniła słońce, a popołudniowe ciepło ustąpiło miejsca orzeźwiającej bryzie. Este mogłaby spędzić tu wieczność, klucząc między pniami brzóz i iglaków.
Na samym końcu wycieczki kołysał się, należący do Posy, kucyk w kolorze sjeny palonej. Grupa około czterdziestu uczniów wlała się do Biblioteki imienia Lilith Radcliffe, klejnotu w koronie Radcliffe Prep.
Este westchnęła na widok sklepień żebrowych i zdobionych gargulcami okapów. Budynek upstrzony był oknami. Jej wzrok przykuł chłopak siedzący w wykuszu skrytym w cieniu zielonego klonu. Podwinął rękawy pogniecionej białej koszuli. Czarne włosy opadały mu na czoło niby strużki rozlanego atramentu.
Musiał być starszy, bo nie oglądał szkoły razem z grupą doktor Kirk. Chłopak przerwał pisanie i podniósł wzrok znad rozłożonego na kolanach notatnika. Este nie mogła przestać się w niego wpatrywać i ich spojrzenia w końcu się spotkały.
– Este! – zawołała Posy. – Mam dla ciebie czytnik elektromagnetyczny.
Posy odłączyła się od reszty grupy i popędziła w stronę Este, trzymając w dłoni jeden ze swoich gadżetów. Miała na sobie teraz kamizelkę rybacką, którą zdobiły naprasowanki i emaliowane przypinki. Skaner pobrzękiwał przy każdym jej kroku.
Oczywiście.
Przeprosiny w formie badania zjawisk paranormalnych.
– Nawet nie wiem, jak się tego używa. – Este zmusiła się do uśmiechu. – Zatrzymaj go.
– Jak sobie chcesz – odparła Posy, machając czytnikiem w kierunku fasady Lilith. Urządzenie wydało z siebie wysoki dźwięk, a Posy pisnęła w odpowiedzi.
– Mówiłam ci, że to miejsce jest całkowicie nawiedzone.
Este jeszcze raz omiotła wzrokiem wykusz i spojrzała na chłopaka. Zdążył już zamknąć notatnik i z uśmieszkiem na ustach przyglądał się teraz spektaklowi w wykonaniu Posy.
A potem mrugnął. Do niej.
Este poczuła, jak płoną jej policzki, i bynajmniej nie przyczyniło się do tego popołudniowe słońce, które wychyliło się zza chmur.
Czy można umrzeć z zażenowania?
Kiedy Este w końcu odważyła się zerknąć na siedzenie przy oknie, osłaniając dłonią oczy przed słońcem, chłopaka już tam nie było. Poszedł poczytać Prousta, pokontemplować Nietzschego albo porobić inne rzeczy, na które chłopcy z prywatnych szkół, tacy jak on, przeznaczali czas wolny.
Serce tłukło jej się w klatce piersiowej tak, że wbiła paznokcie w przeszycia jeansów na udach. Dobrze, pomyślała. Skup się. Nie była tu po to, by ślinić się na widok starszych kolegów z niepokojąco ostrą linią szczęki. Przyjechała do Radcliffe, aby podążać śladami ojca, a każdy z nich prowadził do biblioteki.
PRZYPISY