Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kora. Piosenkarka, poetka, artystka.
Charyzmatyczna i nietuzinkowa. Niedająca się zaszufladkować. Wzbudzająca skrajne emocje. Ikoniczna.
Sama o sobie mówiła: „Nie jestem taka, jaką mnie opisują". Jaka zatem była? Jaka droga poprowadziła ją z ubogiego krakowskiego mieszkania w suterenie na największe polskie sceny? Co ją ukształtowało?
Beata Biały z uwagą i czułością składa portret Kory niczym obraz z setek puzzli. Z rozmów z jej bliskimi, przyjaciółmi. Z zapisków i wspomnień, ze słów samej Kory kreśli fascynujący obraz tej wyjątkowej artystki i wyjątkowej kobiety.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 486
Rodzicom, z wdzięcznością
Nigdy nie jestem tym
kim myślę że jestem
nie jestem też tym
czym myślisz że jestem
uczę się różnych ról
nie wiem dlaczego
nie wiem dla kogo
życie to scena prób
nieustająca udręka1
Ludzie mają z Korą kłopot. „Wielu chciałoby ją zaszufladkować i mieć spokój. A Kora zmusza nas do zastanowienia się: co takiego w niej tkwi, dlaczego jest zjawiskiem?”2 – mówi Henryka Bochniarz, przyjaciółka Kory. „Była poetką. Jeśli jej piosenki obierze się z muzyki, zostaje czysta poezja: aktualna i wieczna, kobieca i uniwersalna, polityczna i egzystencjalna – dodaje Magdalena Środa, przyjaciółka. – Kora nigdy nie była letnia: albo kochała («kocham, kocham, kocham», pisała mi często w esemesie), albo nienawidziła”3. „Kora była wolnością”4 – tak określał ją Marek Jackowski. A Kamil Sipowicz: „Kora była i miłością, i złością, i tęsknotą. Kora była wszystkim”5. „To była taka eksterytorialna postać, jak Berlin Zachodni albo Watykan. Sama wyznaczała granice swojego terytorium”6 – tak określa Korę Zbigniew Hołdys. A Tomasz Raczek dodaje: „Była silna wewnętrznie, miała taki mocny hipisowski środek zbudowany z najszlachetniejszych uczuć”7. „W pamięci na zawsze pozostaną jej koncerty w czasach Solidarności”8 – to Lech Wałęsa. Sama Kora mówiła o sobie: „Nie jestem taka, jaką mnie opisują. Nie ma faktów, są tylko interpretacje, jak powiedział Nietzsche. A być może sama siebie oszukuję? Może właśnie jestem taka, jaką chcą mnie widzieć ludzie? W każdym razie przez całe moje życie się przeciw temu buntuję. Buntuję się przeciwko wyobrażeniu ludzi o mnie. Zresztą – żeby zacytować innego klasyka, Sartre’a – piekło to inni”9. Janusz Noniewicz, dzień po śmierci Kory, napisał w „Vogue”: „Znaliśmy ją stąd, że ją sobie wymyśliliśmy. A właściwie to ona wymyśliła nas”10. Tomasz W. Michałowski, filozof, który opracowywał i złożył notatki Kory w piękny zbiór Miłość zaczyna się od miłości, wyjaśnia: „Trudno zdefiniować Korę. Prawdopodobnie każda osoba powie o Korze coś innego. Bo Kora była «między». Starożytni Grecy nazywali to lepiej – dajmon. To były istoty znajdujące się pomiędzy światem ludzi i bogów. Platon uważał, że poetów należy wyrzucić z miasta, ponieważ tylko mącą młodym w głowach. I Kora nieźle nam namąciła”. Ja zaś najbardziej chciałabym, aby przesłaniem tej opowieści były słowa Kory z piosenki Po prostu bądź: „Nie oceniaj mnie, ani dobrze, ani źle” [Po prostu bądź, muzyka Marek Jackowski, tekst Olga Jackowska]. I jestem przekonana, że gdyby dziś Kora mogła coś do nas powiedzieć na pożegnanie, byłyby to jej słowa, którymi zazwyczaj pozdrawiała, a które otulały ciepłem i czułością:
„Słońca bez końca”.
Dziękuję wszystkim, którzy wpuścili mnie do swego życia z Korą, opowiedzieli o niezapomnianych spotkaniach z Artystką.11
Dziękuję Ekspertom za stworzenie portretu psychologicznego, filozoficznego i astrologicznego Kory, który dopełnił opowieść.
Dziękuję pierwszej czytelniczce tej książki, mojej siostrze Ewie, za wszystko.
Urodziłam się w ostatni
Pracowity dzień tygodnia
W czerwcowy poranek
W piątek na dobry początek
Trzech braci już było i siostra
Dwóch braci już dawno nie żyje
Zawsze chciałam wyglądać jak chłopak
Robić to co chłopcy robili
[Moje urodziny – ósmy czerwca, muzyka Marek Jackowski, tekst Olga Jackowska]
Tak Kora napisała o swoim przyjściu na świat w wierszu Moje urodziny – ósmy czerwca. Dobry początek brzmi trochę jak kpina. W życiu Kory nic nie było łatwe. Urodziła się w 1951 roku jako piąte dziecko Emilii i Marcina Ostrowskich. W domu bieda aż piszczała. Starsza o siedem lat siostra Anna pamięta, jak pewnego czerwcowego dnia w ich suterenie pod oknem stanęło małe wiklinowe łóżeczko. I jeszcze to, że mamy nie było kilka dni, a kiedy wróciła, powiedziała jej, że ma siostrę. „Niech nazywa się Oleńka” – poprosiła mała Ania. I tak dziewczynce nadano imiona Olga Aleksandra, choć dla pani Ostrowskiej nowo narodzona córeczka zawsze była „Ciucią”. „Cała była czarniutka. Czarne włosy i czarne oczy”12 – wspomina Anna Kubczak. Siedmiolatka bała się, że ktoś przez okno ukradnie jej ukochaną siostrzyczkę – do sutereny łatwo było bowiem dostać się z ulicy – więc trzymała ją za rączkę.
Kora doskonale pamiętała dom, w którym się wychowała. „Mieszkaliśmy na granicy między dzielnicą willową a dzielnicą robotniczą. Dzieliła je rzeczka Młynówka. Przechodziłam przez nią do ogrodników po jarzynki albo z mamą na kozie mleko”13 – wspomina. I choć kamienica przy ulicy Grottgera 2 w Krakowie, w której mieszkali pod numerem 11, była piękna, podobnie jak wszystkie domy w tej dzielnicy, pełnej starych, starannie wypielęgnowanych ogrodów, rodzina Olgi mieszkała w bardzo skromnych warunkach. „Bardzo skromnych” to eufemizm, było to życie na granicy ubóstwa. Pokój z kuchnią, w dodatku w suterenie obok pralni, ledwie pomieścił siedmioosobową rodzinę. Kora pamięta z domu zasłonki, które służyły za drzwi. Nawet półki w szafach schowane były za zasłonkami – ten wschodni zwyczaj przeniosła zresztą potem do dorosłego życia. W domu nie było nawet porządnej łazienki. Zimna woda musiała wystarczyć, czasem matka grzała ją dzieciom do mycia na dwupalnikowej kuchence. Olga pamięta wieczorną kąpiel – stała w misce za parawanem, żeby bracia nie podglądali, a matka myła ją dokładnie od góry do dołu, polewając letnią wodą. Długo czuła nawet zapach ziół, jakich mama używała do kąpieli. Pamięta też pranie – nie było pralki, więc pani Ostrowska całe pranie dla siedmioosobowej rodziny robiła ręcznie. Ojciec tylko przyglądał się bezradnie i milcząco tej biedzie. Za swój los winił komunizm. Nawykły do zupełnie innego życia sprzed wojny i innych standardów, czekał na lepsze czasy. Uważał, że komunizm kiedyś się skończy i wszystko zmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Był pewien, że wkrótce wróci do rodzinnej posiadłości w Buczaczu.
Emilia i Marcin Ostrowscy, rodzice Kory, 1942. Fot. z archiwum Mateusza Jackowskiego
Mała Olga lubiła mówić o sobie, że jest dzieckiem słońca. Może przez to, że dzielnica, w której mieszkała, była pełna słońca. Ale jego promienie nie docierały do sutereny. W dodatku długo nie było w niej elektryczności. Dopiero po latach jeden z braci Olgi doprowadził prąd. W mieszkaniu było ciemno i wilgotno, pachniało piwnicą. Anna Kubczak pamięta gałęzie drzew, które zaglądały przez okna. Lubiła obserwować, jak słońce ślizga się po delikatnych listkach. „Schodzenie do sutereny nie jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie. Jak ktoś chciał przyjść do nas, musiał przejść obok piwnic, bo tam właśnie było nasze «mieszkanko»”14 – wspominała Olga. Nie robiła z tego problemu, ale nietrudno wyobrazić sobie, jakim upokorzeniem byłoby dla dziecka zapraszanie koleżanek z bogatych mieszkań na piętrze, więc nie robiła tego. Tym bardziej że trzej bracia wiecznie byli pijani, w domu były awantury, alkohol, brud, którego nie dały rady z matką opanować.
Co tak szura, to sierść szczura
Pierwszy szczur jest już na murach
I ociera się o ściany
Stoi cały rozczochrany
[Oddech szczura, muzyka Marek Jackowski, tekst Olga Jackowska]
„Trudno w to uwierzyć, ale mój ojciec urodził się jeszcze w XIX wieku”15 – wspominała Kora w Podwójnej linii życia. Ale ojca prawie nie znała. Umarł, gdy Olga miała dziewięć lat, a wcześniej, przez pięć lat, w ogóle się nie widzieli. Wiedziała, że urodził się w 1897 roku w Buczaczu. Oboje rodzice pochodzili zresztą z południowo-wschodnich kresów Polski. Marcin Ostrowski wywodził się z rodziny posiadaczy ziemskich i właścicieli rzeźni. Kora mówiła o nim: „przedwojenny bawidamek, który nawet jajecznicy usmażyć nie potrafi”16. „Mój ojciec pochodził z bardzo licznej bogatej rodziny. Dziś domyślam się, że był maminsynkiem – piękny chłopiec faworyzowany i kochany przez kobiety. Nie był przygotowany do życia w trudzie. W ogóle nie był przygotowany do życia – ani w pierwszym małżeństwie, z którego miał trzy córki, ani później z nami. Cały ciężar pracy, utrzymania i prowadzenia domu spoczął na mojej matce. Ale zachorowała na gruźlicę. Trzeba było podjąć decyzję, co zrobić z piątką dzieci. Z ojcem został najstarszy, szesnastoletni brat”17 – wspominała Kora. Przed wojną pan Ostrowski był w Buczaczu komendantem policji – to było coś! Miał pozycję, piękną żonę, trzy córki i dobre życie. Wojna zmieniła wszystko. 17 września 1939 roku wojska rosyjskie wkroczyły na ziemie wschodnie. Żonę i córki wywieźli na Sybir. Pan Ostrowski miał więcej szczęścia tylko dlatego, że schował się pod stertą trupów. Sowieci nie zauważyli go i tak udało mu się przeżyć. Tylko osiwiał jak gołąbek, jednego dnia. Uciekł do Krakowa. Po wojnie pracował w starostwie.
Tam poznał przepiękną, młodszą o jedenaście lat Emilię. Nic dziwnego, że od razu się w niej zakochał. Była jego sekretarką. Na zdjęciach pani Emilia jest uroczą, szczupłą brunetką o ciepłym uśmiechu. Szybko wzięli ślub. „Moja matka była piękna, cudowna, nie z tej ziemi”18 – mówiła o niej Olga. Pierwsza żona pana Ostrowskiego nie wróciła z zesłania, zmarła na Syberii. W latach pięćdziesiątych wróciły jego trzy córki, przyrodnie siostry Olgi. Nowa rodzina pana Ostrowskiego nie utrzymywała jednak z nimi kontaktu, tylko ojciec je odwiedzał. Kiedy mała Olga przyszła na świat, matka miała czterdzieści trzy lata, a ojciec pięćdziesiąt cztery. Był siwiuteńkim, starszym panem, zmęczonym życiem, wojną i nową rzeczywistością, w której nie potrafił się odnaleźć. „Czuł się stary i uważał, że jego życie już się skończyło. Wstydził się, że jest takim starym ojcem, i prosił mnie, abym w towarzystwie obcych mówiła do niego «dziadku»”19 – opowiadała Olga. Anna Kubczak tak to widzi: „Ola czasem go wspominała. Mówiła, że jak wróciła od zakonnic, to ojciec brał ją nieraz na spacery. Ja miałam z ojcem bardzo bliskie kontakty. Bo przecież dłużej z nim byłam. Umarł, gdy Ola miała 9 lat, a ja 16. Gdy dotarła do mnie wiadomość o jego śmierci, a przebywałam wtedy na obozie harcerskim, bardzo rozpaczałam. Ta wiadomość mnie przybiła. Byłam jego ukochaną córeczką. Kiedy go wspominam, to zwykle przy szachach. Był świetnym szachistą. Sąsiedzi do nas przychodzili na turnieje”20. To dziewięcioletnia Kora zobaczyła martwego ojca – ten widok musiał zostać z nią na zawsze. Był upalny sierpień. Obudziła się przed świtem. „«Ojciec spał, jak zwykle, w kuchni. Leżał rozrzucony na łóżku, jakby chciał wstać, ale coś go powstrzymało. Poprzedniego wieczoru było mu zimno, więc go przykryłam» – wspomina Kora. Ani drgnął. Zemdlał – pomyślała i polała twarz ojca wodą. Woda go nie obudziła. Poszła po matkę. Matka rozpostarła parawan, za którym zwykle myła się rodzina. Zabroniła córce zaglądać”21. Potem dom wypełniły szmaciane lalki. Po śmierci męża matka Kory dorabiała szyciem.
Co to za dom,
fundamenty w nim drżą
brat bratu gardło podrzyna
[Kreon, muzyka Marek Jackowski, tekst Olga Jackowska]
„Moja matka nic nigdy nie miała. Nawet pralki! Była naszą ofiarą. Z biedy ludzie robią sobie przykrości. Potem żałują, bo w żaden sposób nie można tego cofnąć. I niosą to przez całe życie”22 – wyrzucała sobie potem przez lata Kora. Pani Emilia urodziła się w 1908 roku w Stanisławowie. Z opowieści, jakie snuła córce, wynikało, że wychowała się w cudownej krainie, która po latach mieniła się w jej wspomnieniach jako raj utracony. Kresy Wschodnie, okolice Lwowa, były niczym Drohobycz ze Sklepów cynamonowych Brunona Schulza – Kora uważała, że to porównanie najtrafniej oddaje klimat rodzinnych stron matki. Pani Emilia była jednak nieślubnym dzieckiem. Jej matka, a babka Kory, Karolina Bilińska, zakochała się w znanym lwowskim adwokacie. Ale mecenas Monastyrski nie zamierzał poślubić dziewczyny, która była jedynie kierowniczką żeńskiej pensji. Na taki mezalians nie zgodziłaby się jego rodzina. Dziewczyna została sama, z rosnącym brzuchem. Jaki musiał to być wstyd! Pani Karolina wywiozła więc córkę na wieś, inaczej jej hańba zrujnowałaby reputację całej rodzinie – takie były czasy. I tak mama Olgi trafiła na kilka lat do obcych ludzi. Kora znała babkę Karolinę i dziadków tylko ze zdjęć i opowieści matki. Znała też szczęśliwe zakończenie tej historii – pewnego dnia babka Karolina spotkała pana Siarkiewicza, dobrego człowieka, który nie tylko się z nią ożenił, ale też sprowadził do domu małą Emilkę i prawnie uznał ją za własną córkę. Pan Siarkiewicz był w Stanisławowie komornikiem sądowym, człowiekiem poważanym, szanowanym i dbającym o rodzinę.
Mama Olgi, czyli już panna Siarkiewicz, zdobyła we Lwowie solidne wykształcenie i została nauczycielką. W tamtych latach seminarium dla kobiet to była szkoła na wysokim poziomie. Dziewczęta uczono języków, gry na instrumentach, tańca i śpiewu, ale też zajmowania się domem. Po wojnie pani Emilia została sekretarką, ale kiedy wyszła za mąż, a na świat przyszła piątka dzieci, musiała rzucić pracę. Pracował tylko pan Ostrowski. Jako urzędnik nie zarabiał zbyt wiele, w domu była bieda. Pani Ostrowska ledwo wiązała koniec z końcem. Nocami szyła szmaciane lalki, żeby było więcej pieniędzy. Była smutna i zmęczona. Dbała jednak o to, by wszyscy byli schludnie i czysto ubrani. „Była nieprawdopodobnie czysta, z ogromnym gustem. Nauczyła mnie, że jeżeli mnie nie stać na coś dobrej jakości, to lepiej nie kupować nic. Kupuje się rzeczy, które mają jakość i długo służą”23 – wspominała Olga. Anna Kubczak tak to pamięta: „Tej mamy miałyśmy za mało, ja może więcej, bo dopiero gdy skończyłam 11 lat, rozłączono mnie z nią, gdy zachorowała na gruźlicę. Mama była mądrą osobą, ale całe życie musiała się borykać, wiązać koniec z końcem”24. Z rodzinnego domu Olga zapamiętała smak czerwonego barszczu. Na kuchni zawsze stał wielki gar jej ukochanej zupy. Pamięta, że jak wpadała z pola („pole” to po krakowsku podwórze), dostawała od matki barszczyk do picia. I kotlety mielone, jej ulubione, ale tylko w niedzielę, bo na co dzień matka lepiła pierogi. Potem, jako dorosła, Kora uwielbiała pierogi – przywoływały smak dzieciństwa. Wiedziała, że matka kocha ją nad życie. Sąsiadki śmiały się nawet czasem, że matka pożycza pieniądze, żeby Olusia mogła pójść do kina.
Gdy Kora miała cztery lata, u pani Emilii stwierdzono dziurę w płucach. Gruźlica – brzmiała diagnoza. Musiała wyjechać na długo do sanatorium. Pan Ostrowski był już stary i słaby, nie dał rady przejąć opieki nad piątką dzieci. Dziewczynki zabrano więc do domu dziecka, dwójka chłopców trafiła do innego sierocińca, w Pilicy, z ojcem został tylko najstarszy syn. „Jako małe dziecko nie zdawałam sobie sprawy, dlaczego zostałam rzucona w taką sytuację, z którą sobie w ogóle nie można poradzić”25 – napisała potem w Podwójnej linii życia Kora. Kamil Sipowicz uważa, że mimo wielkiej miłości do matki Kora miała do niej stosunek ambiwalentny: „Bo nie udźwignęła ciężaru i wysłała ją do domu dziecka, jednego, drugiego… Do ludzi, którzy nie zawsze byli normalni”26. Pani Emilia Ostrowska miała sześćdziesiąt trzy lata, gdy umarła. To był rok 1971, Olga miała wówczas niespełna dwadzieścia lat. W rozmowie z Magdaleną Żakowską tak mówiła: „To, czego naprawdę w życiu żałuję, to że nie byłam cudowną, dobrą, mądrą córką dla mojej mamy. Że to, jak przyszło mi żyć, wpłynęło na nasze relacje. Bo po powrocie z domu dziecka nie potrafiłam już być takim cudownym dzieckiem. Już z tego domu uciekałam. A mama bardzo mnie kochała. Co z tego, że tęskniłam za nią potem wiele lat? Co z tego, że ona do dziś jest dla mnie latarnią, która rozświetla różne mroki, skoro wiem, że gdybyśmy mieli tylko trochę lżej w dzieciństwie, gdyby mama miała choć trochę lżejsze życie, to byłabym innym człowiekiem? Moja mama zapracowywała się na śmierć, nie miała już siły, żeby nam coś jeszcze z siebie dać”27. Po śmierci mamy Kora czuła ogromny ból, który mieszał się z wyrzutami sumienia. „Chyba nigdy nie widziałam jej szczęśliwej. Nic jej nie dałam. Cały czas od niej żądałam. Byłam pod tym względem bezwzględna. Z jednej strony pomagałam, oddawałam jej wszystkie pieniądze, ale z drugiej strony uważałam, że to, co nas spotyka, ta straszna i nieludzka, uwłaczająca godności bieda, to jest jej wina. Jej, nie ojca. Że ona nie daje sobie rady. Z tym piekłem, z tymi synami, których nie potrafiła ogarnąć, wychować. A ona przecież wciąż walczyła o przetrwanie”28. Kilka lat później, być może kiedy sama poznała trudy bycia żoną i matką, powiedziała: „Jak jedna mała, drobna, niepozorna kobieta mogła to wszystko udźwignąć? Śmierć męża, a potem po kolei dwóch synów. Szycie szmacianych lalek, by wykarmić dwie córki. Wielbimy ją razem z moją siostrą. Im dalej od śmierci, tym bardziej matka w moich oczach potężnieje. To takie zbliżanie przez oddalanie, przez czas. Przykro mi teraz, że kiedyś byłam wiecznie pełna pretensji do niej”29. Dopiero po wielu, wielu latach Kora doceniła to, jak dużo matka ją nauczyła. Z rodzinnego domu ma wspomnienie: przy łóżku matki pali się światło, a zmęczona całym dniem kobieta czyta książkę. Dużo czytała, Kora po niej odziedziczyła miłość do książek. „Bardzo długo za nią tęskniłam. Nieprawdopodobnie, do płaczu”30 – powie po latach. Kamil Sipowicz mówi, że Kora miała piękne sny z matką. „Widocznie była wyjątkowa. Kiedy Kora umierała, widziała całą swoją rodzinę – braci, ojca, matkę. Czekali na nią”31 – wyjawił Remigiuszowi Grzeli. W 2000 roku Maanam nagrał płytę Hotel Nirwana z utworem Mama (Najprościej żyje się w marzeniach).
Tu siedzi mama i ze mną rozmawia
Jasna piękna i taka szczęśliwa
Daj spokój przecież to wszystko już było
Po to się żyje aby było miło
[Mama (Najprościej żyje się w marzeniach), muzyka Marek Jackowski, tekst Olga Jackowska]
„Po raz pierwszy napisałam piosenkę poświęconą matce, za którą tak niesamowicie, intensywnie przez całe dziesiątki lat tęskniłam i tęsknię zresztą nadal, chociaż dzisiaj byłaby ponadstuletnią panią”32 – powiedziała Kora.
Na rozstajach błogosławi nas Madonna
Kaczeńce przypominają czas słońca
Pierwszej miłości kochania i rozstania
Czas którego zabić nie można
[Lata dziecinne (Płynny żar), muzyka Marek Jackowski, tekst Olga Jackowska]
Madonny towarzyszyły Korze od dziecka. To, że jako dorosła artystka malowała na kolorowo kupione w Caritasie gipsowe figurki Matki Boskiej, było w dużej mierze spowodowane niezaspokojonym do końca życia głodem matki i nieustanną za nią tęsknotą. „Tak, bo to jest symbol matki. On nakłada się na moją własną matkę, na chroniczną tęsknotę do niej, na tę miłość niespełnioną, bo przecież gdy ona wyjechała do sanatorium, a ja trafiłam do sierocińca, byłam pięcioletnią dziewczynką. Jak inne stamtąd – bardzo niespokojną, przerzucającą swoje uczucia na symbole. Taka cecha pozostaje zresztą na całe życie. Człowiekowi już zawsze wydaje się, że jest niedostrzegany, nikt go nie kocha i nie chce. To takie tatuaże i rysy, których już nie sposób się wyzbyć. Gdzieś więc pewnie w tym symbolu Madonny znajduję pewne ukojenie. Ona urasta do rangi nadzwyczajnie opiekuńczej i sprawczej”33 – powiedziała. Przez lata Kora stworzyła całą kolekcję kolorowych Madonn, wiele z nich podarowała przyjaciołom, a każda ma swoją historię.
Kora miała cztery lata, gdy matka zapadła na gruźlicę, a ona z siostrą trafiły do sierocińca. Sierociniec w Jordanowie przy ulicy Rynek 45 prowadziły siostry prezentki. Należał do Caritasu. „Spędziłam tam pięć strasznych lat”34 – napisze potem w swojej biografii Kora, Kora. A planety szaleją. W domu dziecka nie była już Olgą, Olusią ani Ciucią. Była numerem osiem, taki bowiem numer miała na ubraniach. „Nikt nie wołał na mnie: Oleńko albo Gwiazdeczko, jak nazywała mnie mama. Byłam numerem osiem”35 – wspomina Kora. Jedynie siostra Marta, szefowa kuchni, która się nią opiekowała, nazywała dziewczynkę „Gwiazdeczką”. Podarowała jej nawet czerwony sweterek i była jedyną osobą, która w tym okrutnym klasztorze dała jej odrobinę serca. „Zakonnice były dla nas w patologiczny sposób okrutne. Biły, wykręcały uszy, kazały – jak w bajce – klęczeć na grochu, znęcały się psychicznie. Miałam tak powykręcane, naderwane uszy, że dosłownie zwisały mi z głowy. Pod koniec tygodnia gromadziły nas wszystkie i było publiczne pokazywanie rajstop. Miały być białe, ale przecież po tygodniu używania nie mogły być białe!”36 – wspomina Kora. Jeszcze gorzej było, gdy któreś dziecko zmoczyło się w nocy, a małej Oldze to się zdarzało. Musiała wtedy sama prać prześcieradło i suszyć je, trzymając wysoko w górze. Bicie różańcem, klęczenie na grochu – to były najlżejsze kary. Najdotkliwsza dla Olgi – gdy zakonnice zabraniały korzystać z biblioteki. Mała Olga nauczyła się bowiem czytać bardzo szybko, w wieku pięciu lat. Książki zabierały ją w inny, lepszy świat. Dawały ukojenie. W sierocińcu zapisała się do biblioteki i łapała chwile szczęścia. Kiedyś jedna z sióstr przyłapała ją, gdy czyta nocą, przy świetle księżyca. Olga dostała zakaz korzystania z biblioteki.
Z sierocińca Olga pamięta okrucieństwo zakonnic i figurkę Madonny, która stała w grocie, w kwietnym ogrodzie. Uwielbiała spędzać przy niej czas. To do niej uciekała, kiedy tęsknota za matką stawała się nie do zniesienia. Za matką i za siostrą. Bo choć Anna była w tym samym sierocińcu, siostry prawie się nie widywały. „Byłyśmy tam razem, ale nas rozdzielono – opowiada Anna «Hania» Kubczak. – To było okrutne, bardzo okrutne… Tam istniał taki podział, do dziś nie mogę sobie tego wytłumaczyć, że maluchy miały inne zajęcia. Tęskniła za mną, czego nie byłam do końca świadoma. Też byłam dzieckiem. Pamiętam, jak spotkałyśmy się w holu. Maluchy szły w jedną stronę, my – w drugą. Oleńka zatrzymała się, bo mnie zobaczyła, rączki wyciąga do mnie i… zakonnica pociągnęła ją mocno, uderzyła w czubek głowy. Ona taka biedna popatrzyła na mnie smutnymi, wielkimi oczami. Nawet nie zapłakała. Skoczyłam wtedy jak tygrysica, dlaczego ta zakonnica bije moją siostrę. No, efekt był taki, że musiałam klęczeć w kącie z rękami do góry. Tamte doświadczenia odbiły się pewnie na tej ciągłej żądzy miłości Oleńki”37.
Były i radosne, choć nieliczne, chwile. Jordanów wydawał się dla kilkulatki pięknym miejscem. Mała Olga była zachwycona ogrodem wokół domu, lasem, rzeką. Uwielbiała spacery. Kontakt z naturą koił jak czułe ramiona matki. Pamięta też nabożeństwa w pobliskim kościele i religijne misteria, które urządzały zakonnice. Ich cel był jeden – żeby do zakonnej posługi na całe życie zwerbować jak najwięcej dziewczynek. Siostry wciąż zadawały pytanie: Kim chcesz zostać w przyszłości? Nagradzana była tylko jedna odpowiedź: Zakonnicą. Najlepiej zakonnice traktowały dzieci, które twierdziły, że miały objawienie. „Dziecko staje się w pewnym momencie sprytne, wie, czego się od niego oczekuje. Gdy zakonnica pyta ciebie, czy miałaś objawienie, to oczywiście mówisz, że tak. Bóg zatem objawiał nam się bez przerwy”38 – wspominała Kora.
Henryka Bochniarz, przyjaciółka Kory, uważa, że to dzieciństwo położyło się wielkim cieniem na całym jej życiu. „Pewnie dlatego, że nie miała normalnego domu, tak bardzo dbała potem o swoje domy w Warszawie i na Roztoczu. Wiła tam gniazda” – mówi. W książce Podwójna linia życia, napisanej wspólnie z Kamilem Sipowiczem, Kora wyznała: „Miałyśmy [dziewczynki z domu dziecka] wielką, stałą potrzebę zwracania na siebie uwagi, przez co byłyśmy w ciągłym napięciu i zawsze niespokojne. Taka cecha zostaje na całe życie. Człowiekowi się wydaje, że jest niewidziany, niedostrzegany, że go nikt nie kocha, nikt nie chce. Ogromna potrzeba czułości zostaje potem na całe życie”39. I jeszcze: „Dziecko, jeżeli permanentnie tęskni, to tęsknota tak głęboko wchodzi w jego mentalność i mózg, że bez niej nie jest w stanie nic się zadziać. Najpierw musisz tęsknić, żeby potem móc z kimś być. Myślę, że to nie jest naturalne. Nadmiar tęsknoty w życiu nie jest dobry. To tak, jakbyś cały czas był zanurzony w roztworze tęsknoty i nie wiesz już, czy jest ten roztwór, czy go nie ma”40. Kora nigdy nie uporała się z tęsknotą. Żyła z nią jak z niezabliźnioną raną przez całe życie. Mówi się, że czas leczy rany. To nieprawda, po prostu uczymy się z nimi żyć. Potem artystka miała zwyczajnie świadomość tego, co czuje i jak przeszłość wpływa na jej decyzje, wybory, życie. „Pobyt w domu dziecka spowodował, że jestem osobą tęskniącą… To jest przecież piękne… jak gdyby zło urodziło coś pięknego. Ale z drugiej strony, moja sfera emocjonalna jest tak zakłócona, że nie jestem w stanie wytrzymać z drugim człowiekiem długo, nie mogę z nikim być bez przerwy. Ciągle stwarzam sytuacje, w których albo ja tęsknię, albo ktoś inny tęskni”41.
Można milczeć długo, można długo,
Na dno pamięci upychać obrazy.
Zastanawiać się, kto był temu winny,
I pytać, ojcze po trzykroć przedziwny.
[Zabawa w chowanego, muzyka Marcin Macuk, tekst Olga Jackowska]
Czy jest jakiś limit cierpień, jaki może spaść na jednego człowieka? A czy jest jakaś granica cierpienia, jakie może spaść na małą dziewczynkę? Podobno dostajemy ich tyle, ile jesteśmy w stanie udźwignąć… To było krótko po tym, jak Kora wróciła do domu z sierocińca. O kolejnej traumie z dzieciństwa zdecydowała się jednak opowiedzieć dopiero po latach. Pierwszy raz wyznała skrywaną od dzieciństwa tajemnicę na początku lat 90. w książce Podwójna linia życia napisanej z Kamilem Sipowiczem. Potem w nieco szerszej wersji w książce Kora, Kora: „Kiedy uczyłam się już w Krakowie, jak wszyscy chodziłam na religię. Chcąc nie chcąc, moja rodzina była związana z Kościołem, bo Kościół biednym rodzinom pomagał. Nam także. Czuliśmy się zobowiązani, aby okazać wdzięczność, i chodziliśmy do kościoła częściej niż inni. Mieliśmy w parafii zaprzyjaźnionego księdza, starszego człowieka. Często zaczepiał nas, dziewczynki, coś opowiadał, wypytywał, jak nam idzie w szkole; lubił z nami rozmawiać. Mieszkał w jednej z najpiękniejszych willi w dzielnicy. Cała obrośnięta winoroślą. Na najbardziej słonecznej ścianie rosły bardzo dobre winogrona. Latem zapraszał nas na nie, a potem do siebie do domu. Bardzo lubiłam tam być – pokój zacieniony winoroślą, mnóstwo książek i wspaniałe biurko. Wydawało mi się, że to pokój jakiegoś wybitnego naukowca. Książki zawsze robiły na mnie wrażenie. Sądziłam, że jestem w świątyni ducha. Ale któregoś dnia ta świątynia ducha okazała się świątynią uwiązanego seksu. W trakcie rozmowy ksiądz nachylił się nade mną, chwycił moją głowę, przekrzywił ją i wsadził mi język do buzi. Miałam dziesięć lat”42. Nawet po kilkudziesięciu latach nie mogła zapomnieć tego domu przy kościele św. Szczepana w Krakowie, słodkiego smaku winogron i… tego mężczyzny. To doświadczenie wrosło w jej psychikę niczym tatuaż w skórę. Do końca życia nie mogła wyrzucić go z pamięci. To wpłynęło na jej relacje z mężczyznami, stosunek do Kościoła i na całe życie.
Potem analizowała syndrom kata i ofiary, w który się wpisała: „Pochodziłam z bardzo biednego domu, wiadomo było, że wróciłam z sierocińca, półsierota, ojciec już nie żył, matka borykała się z piątką dzieci. Mieszkaliśmy w piwnicy. To charakterystyczne w zwierzeniach ofiar księży pedofilów, że zwykle są to dzieci właśnie z takich domów. Wielodzietnych, zaniedbanych. Oni dobrze wiedzą, kogo wybrać. Taką ofiarę łatwo wypatrzyć”43. Dlaczego nie powiedziała mamie? Zwyczajnie, jak większość ofiar pedofilskich, bała się. „Pamiętam doskonale, jak strasznie się bałam, gdy wyszłam od księdza. Przez lata nie byłam w stanie nikomu o tym powiedzieć, nikomu się poskarżyć, bo byłam wychowywana w poczuciu, że kobieta jest grzesznym narzędziem, że to ta Ewa, to jabłko, że wina jest we mnie. Choć to przecież ja byłam ofiarą starego obrzydliwego księdza”44 – opowiadała. Uraz do księży został na zawsze. Nie rozumiała tylko ślepej, bezkrytycznej uległości ludzi wobec instytucji Kościoła i bałwochwalczego uwielbienia dla jego często niemoralnych, nomen omen, członków. „W domu dziecka spędziłam pięć lat i tak naprawdę to właśnie tam dostałam pierwszą lekcję uległości wobec nienormalnych zachowań księży. Pamiętam niedzielne poranki, gdy proboszcz przychodził na śniadanie. Zakonnicom się wydawało, że dzieci nic nie rozumieją, a one rozumieją, tylko inaczej. Obrazami, zapachami, szumami. W te poranki był szum kornetów, podniecone zakonnice biegające z góry na dół z dzbanuszkami śmietanki do kawy, zapach ciast. Gdy proboszcz wreszcie skończył śniadanie, rozpoczynało się spotkanie z dziećmi. Pod sutanną miał spodnie, a w tych spodniach cukierki w głębokich kieszeniach. Nie dawał nam ich sam. Dziewczynki musiały podchodzić po kolei i grzebać w tych kieszeniach, by znaleźć cukierka. A przy okazji grzebały wiadomo gdzie. Jak sobie przypominam te niedzielne poranki, to zalewa mnie krew. Zakonnice o wszystkim wiedziały, wszystko działo się na ich oczach. Były strażniczkami tego cichego szaleństwa, tej sparaliżowanej zgrozy”45 – powiedziała w wywiadzie dla „Wprost”. Po latach, kiedy coraz częściej, ale wciąż jeszcze po cichu, w tajemnicy, zaczynało mówić się o podobnych przypadkach pedofilii w Kościele, Kora postanowiła opowiedzieć swoją historię. W piosence Zabawa w chowanego śpiewa:
Szliśmy powoli do domu cudnego
By jeść winogrona w sposób arcyśmiały
Z majteczek, z ust do ust i ust.
Z rąk dziecinnych tak małych.
[Zabawa w chowanego, muzyka Marcin Macuk, tekst Olga Jackowska]
Zabawa w chowanego to prawdziwy protest song przeciwko pedofilii w Kościele. Kora chciała przerwać zmowę milczenia. „Chcę wymieść spod dywanu temat, który wszyscy próbują skrzętnie ukryć. […] W ogóle nie boję się ataku, bo jeśli ktoś uderza mnie siekierą, a ja wskazuję winnego, to dlaczego mam się bać? Niech boi się wreszcie winny. Wszyscy wiedzą, że jestem antyklerykalna, że mój stosunek do Kościoła jest krytyczny. Dla mnie Kościół nie jest świętą krową, której nie można tknąć. Przeciwnie, gdy przyzwala na zło w imię szczytnych idei, to znaczy, że dopuszcza się najgorszego rodzaju hipokryzji. W piosence nazywam ją zabawą «w sekrety, ciuciubabkę i piekło, i niebo, głuchy telefon i ulubioną zabawę w chowanego». Ja nie chcę być dłużej wśród tych, którzy w tej strasznej zabawie zasłaniają oczy”46. Teledysk Kory pojawił się 24 czerwca 2010 roku. Dziesięć lat później bracia Tomasz i Marek Sekielscy zrealizowali film dokumentalny o pedofilii w polskim Kościele, który wstrząsnął opinią publiczną. Zatytułowali go Zabawa w chowanego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Olga Kora Sipowicz, Miłość zaczyna się od miłości, Agora, Warszawa 2019, s. 24. [wróć]
Irena Morawska, Kory pory roku, Kora. Tysiące twarzy, setki miraży, wyborcza.pl Classic. [wróć]
Magdalena Środa, Kora. Boginie nie umierają, newsweek.pl, 5 sierpnia 2018. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Remigiusz Grzela, Kora jest wolnością, zwierciadlo.pl, 13 grudnia 2019. [wróć]
Anna S. Dębowska, Joanna Wróżyńska, Kora zawsze stała po stronie wolności, wyborcza.pl, 28 lipca 2018. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Lech Wałęsa, Facebook. [wróć]
Kamil Sipowicz, Kora Kora. A planety szaleją, Agora, Warszawa 2011, s. 20. [wróć]
Janusz Noniewicz, Być jak Kora, vogue.pl, 29 lipca 2018. [wróć]
Jeśli nie zostało to oznaczone inaczej, wszelkie cytowane w tej książce wypowiedzi pochodzą z autoryzowanych wywiadów przeprowadzonych przez autorkę. [wróć]
Irena Morawska, Kory pory roku. [wróć]
Kamil Sipowicz, Kora, Kora. A planety szaleją, s. 64. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Olga Jackowska i Kamil Sipowicz, Podwójna linia życia, Agencja Piękna, Warszawa 1992, s. 17. [wróć]
Kamil Sipowicz, Kora, Kora. A planety szaleją, s. 9. [wróć]
Ibidem, s. 20. [wróć]
Hanna Halek, Kora Jackowska, gala.pl, 31 marca 2011. [wróć]
Olga Jackowska i Kamil Sipowicz, Podwójna linia życia, s. 19. [wróć]
Krystyna Pytlakowska, Zawsze myślała o mnie z czułością, viva.pl, 15 listopada 2019. [wróć]
Irena Morawska, Kory pory roku. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Kamil Sipowicz, Kora, Kora. A planety szaleją, s. 152. [wróć]
Krystyna Pytlakowska, Zawsze myślała o mnie z czułością. [wróć]
Olga Jackowska i Kamil Sipowicz, Podwójna linia życia, s. 21. [wróć]
Remigiusz Grzela, Kora jest wolnością. [wróć]
Kora. Przepis na szczęście, wyborcza.pl Classic. [wróć]
Kamil Sipowicz, Kora, Kora. A planety szaleją, s. 57. [wróć]
Od dziecka umierałam. Nie chciałam żyć, „Gala”, nr 13, 2011. [wróć]
Kamil Sipowicz, Kora, Kora. A planety szaleją, s. 58. [wróć]
Remigiusz Grzela, Kora jest wolnością. [wróć]
Kamil Sipowicz, Kora, Kora. A planety szaleją, s. 236. [wróć]
Od dziecka umierałam. Nie chciałam żyć, „Gala”, nr 13, 2011. [wróć]
Kamil Sipowicz, Kora, Kora. A planety szaleją, s. 10. [wróć]
Ibidem, s. 12. [wróć]
Ibidem, s. 27. [wróć]
Małgorzata I. Niemczyńska, Bez ciebie umieram, powietrza mi brak, Kora. Tysiące twarzy, setki miraży, wyborcza.pl Classic. [wróć]
Olga Jackowska i Kamil Sipowicz, Kora i Maanam. Podwójna linia życia, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1998, s. 22. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Ibidem, s. 23. [wróć]
Ibidem, s. 24. [wróć]
Kamil Sipowicz, Kora, Kora. A planety szaleją, s. 136–137. [wróć]
Aleksandra Pawlicka, Byłam ofiarą księdza, wprost.pl, 20 czerwca 2010. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Text copyright © by Beata Biały 2022
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2022
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor prowadzący: Magdalena Chorębała
Redaktor: Krzysztof Tropiło
Tytuł książki i tytuły podrozdziałów są cytatami zaczerpniętymi z tekstów Olgi Jackowskiej (Kory)
Projekt i opracowanie graficzne okładki, ilustracja na okładce: Zuzanna Miśko
Wydawca podjął wszelkie starania w celu ustalenia właścicieli praw autorskich reprodukcji zamieszczonych w książce. W wypadku jakichkolwiek uwag prosimy o kontakt z wydawnictwem.
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Słońca bez końca. Biografia Kory, wyd. I, Poznań 2022)
ISBN 978-83-8188-968-1
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer