Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasem wystarczy chwila, by nasze życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni…
Tego doświadcza Marta, która po upadku z drzewa przestaje widzieć na jedno oko. Zyskuje jednak pewną moc - po dotknięciu ubrania danego człowieka jest w stanie odczytać jego emocje i wspomnienia. By odkryć tajemnicę swojego talentu, wraca na miejsce wypadku. Tam dowiaduje się, że jej ukochana babcia nie żyje, a w posiadłości pomieszkuje ekscentryczny chłopak. Niezwykłe wydarzenia zmuszają Martę i nieznajomego do opuszczenia chaty, ale poza nią czai się przerażające monstrum… Marta decyduje się zmierzyć z poplątanymi wątkami swojego życia, ale im więcej się dowiaduje, tym trudniej jest jej wydostać się ze spirali wszechogarniającego ją chaosu. Czy uda się jej poznać sekret swojej zdolności?
„Splątana opowieść” to porywająca, mroczna i momentami przerażająca historia, która pokazuje, że prawda, nawet ta pełna najbardziej poplątanych wątków, zawsze wyjdzie na jaw. To trzymająca w napięciu opowieść łącząca współczesną Norwegię z nordycką mitologią, przenosząca czytelnika w świat magii, tajemnic i dawnych wierzeń. Ta historia wciąga od pierwszej strony i na długo pozostawia poczucie niepokoju niczym ciemność czająca się w lesie…
Trigger warnings: alkoholizm, drastyczne sceny, śmierć i przemoc, znęcanie się nad dziećmi, rozwód, poronienie, okultyzm.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dedykuję tę książkę Odynowi,
inspiracji poetów, bogowi mądrości,
magii i poświęcenia
Wszystko zaczęło się w dniu, w którym spadłam z drzewa na domek Mormor w Norwegii. W dniu, w którym oślepłam na jedno oko.
Mam zamiar wszystko tu spisać, niezależnie od tego, czy wyjdę na wariatkę. Jeśli będę miała kiedyś córkę – będzie zasługiwała na to, by znać prawdę...
Prawda.
Czemu mama nie mogła po prostu mi powiedzieć? Ta myśl jest jak węzeł w mojej głowie i im dłużej próbuję go rozsupłać, tym bardziej się zaciska. Gdybym wiedziała wcześniej, mogłabym coś zrobić i nikt by nie umarł. Gdyby mi powiedziała, horror ostatnich kilku dni mógłby nigdy się nie wydarzyć.
Żołądek zaciska mi się w supeł, kiedy dojeżdżam do Heathrow. Dworzec jest przepełniony podróżnymi. Trzymając plecak przed sobą, zagryzam zęby i przepycham się przez tłum. Kiedy ludzie przechodzą obok, docierają do mnie przebłyski z ich życia – ich wspomnienia i emocje – ale dzieje się to tak szybko, że nie wyłapuję z nich żadnego sensu. Moje ręce są spocone, kiedy wyciągam telefon z kieszeni. Sprawdzam godzinę i od razu żałuję, że to zrobiłam. Ostatnia odprawa miała być za piętnaście minut. Nie mogę się spóźnić na samolot.
Na peron naprzeciwko zajeżdża pociąg i wylewają się z niego dziesiątki pasażerów. Martwiąc się, że dotkną mnie swoimi ubraniami, zbaczam z kursu w lewo i kieruję się do ruchomych schodów. Mija mnie mężczyzna idący w inną stronę i przez straszną krótką chwilę myślę, że to mój tata, ale to tylko jeden z wielu szarych biznesmenów.
Ludzie w hali odlotów pędzą obok mnie, ciągnąc za sobą oporne walizki i jeszcze bardziej oporne dzieci. Dźwięki przypominają rój pszczół gotowych, aby mnie użądlić. To nie jest tylko gwar rozmów. Powietrze iskrzy i trzaska, zupełnie jakby ich ubrania czekały, aż je dotknę.
Maluch z mokrą od płaczu buzią, za którym podąża zmęczona kobieta, rusza w moją stronę z wyciągniętymi rękami. Zataczam się, ale nie na tyle szybko, by uniknąć otarcia się o jej ramię. Poroniła pięć razy, zanim doczekała się córki. Znów jest w ciąży, ale nie śpi po nocach przerażona, że może stracić również to dziecko. Moja pierś wypełnia się pustką i bólem, jej strata jest tak ogromna, że nie mogę złapać oddechu. Odchodzę, po czym spoglądam do tyłu na jej czerwony płaszcz. Przeglądałam garderobę mamy wystarczającą ilość razy w ciągu ostatnich kilku miesięcy, żeby wiedzieć, że to przynajmniej w połowie kaszmir. Wełna przetrzymuje emocje ludzi, ale kaszmir jest inny – on sprawia, że je czujesz.
Zauważam znajomy napis „Skandynawskie Linie Lotnicze” i skręcam w stronę stanowiska odprawy, potykam się o walizkę i prawie upadam.
– Ej! Uważaj! – warczy na mnie jakiś mężczyzna.
– Przepraszam. Nie widziałam. Przepraszam – mamroczę.
– Pomogłoby ci, gdybyś zdjęła te okulary przeciwsłoneczne!
Ustawiam się na końcu kolejki z twarzą płonącą ze wstydu. Ślepota na jedno oko zaburza widzenie głębi. Nie potrafię ocenić dystansu, a kiedy skupiam wzrok na czymś przed sobą, rzeczy, które są odległe, stają się rozmazane. W domu to nie sprawiało mi problemu, bo wiedziałam, gdzie wszystko jest, ale teraz... Jeśli nie potrafię nawet przejść przez lotnisko bez przewracania się, to jak mam dotrzeć do Norwegii?
Przytrzymuję srebrny amulet, który noszę na szyi, i mówię sobie, żeby wziąć się w garść. Przebywałam tę drogę wiele razy z mamą i przed wypadkiem nie miałam problemu z podróżowaniem po Londynie w pojedynkę. Po prostu muszę się skupić.
Przede mną stoją dwie rodziny; gdyby się pospieszyły, mogłabym zdążyć na samolot. Przeszukuję torbę i wyciągam wydrukowany e-bilet oraz wejściówkę na prom do Skjebne. Skjebne znaczy tyle co los, przeznaczenie, wymawia się to „Szeb-ne”, twarde „sz”, co, jak się okazuje, w zasadzie pasuje. Kiedyś spędzaliśmy tam każde wakacje – tata też, zanim nas zostawił – ale od czasu wypadku mama nie chce rozmawiać ani o wyspie, ani o Mormor, mojej babci.
– Zapraszam następną osobę.
Podchodzę i kładę na biurku mój paszport oraz e-bilet.
– Dokąd pani dziś jedzie?
– Bodø. Tak w zasadzie to Skjebne. W Oslo muszę przesiąść się w samolot do Bodø, a tam na prom do Skjebne. A, Marta Hopkins. Tak się nazywam, znaczy. – Czerwienię się. Brzmię jak skończona idiotka.
Kiedy kładę plecak na wadze, kobieta zza biurka odchyla się i zanim odwraca się z powrotem w moją stronę, szepcze coś do koleżanki. Gapię się na swoje stopy, pewna, że wie, że uciekłam z domu.
– Czy mogę panią prosić o zdjęcie okularów?
– Dlaczego? Jest jakiś problem? – Mój głos zaczyna drżeć, tak samo jak nogi.
– Muszę się upewnić, że jest pani osobą z paszportu. – Spogląda za mnie. – Podróżuje pani sama? Bez rodzica albo opiekuna?
– Nie, ale mam siedemnaście lat, a na waszej stronie było napisane, że...
– Na zdjęciu w paszporcie jest o wiele młodsze dziecko.
Przygryzam kciuk, kiedy przysuwa dokument na biurku, następnie otwiera go na stronie z moim zdjęciem, jak gdybym nie wiedziała, jak ono wygląda. Spoglądam na wizerunek bladej dziewczyny z długimi blond włosami i szybko odwracam wzrok. Nienawidzę widoku moich zdjęć z przeszłości.
– Zawsze byłam drobna jak na swój wiek – wypalam, ale od razu robi mi się głupio.
Kobieta sprawdza moje zdjęcie, a ja ściskam kurczowo naszyjnik. Większość biżuterii, którą zrobiłam po wypadku, była do niczego, ale on wyszedł perfekcyjnie. Chłód jego krawędzi zawsze mnie uspokaja. Kocham metal, nie przekazuje niczego.
Biorę głęboki wdech.
– Przepraszam, tak w zasadzie jestem spóźniona. Więc gdyby pani mogła...
– Proszę zdjąć okulary.
Ktoś za mną cmoka niecierpliwie. Zdejmuję okulary i patrzę na kobietę, a w zasadzie robi to moje prawe oko. Kto wie, gdzie spogląda lewe. Jej oczy rozszerzają się, po czym suną w dół do paszportu.
– Dziękuję. Ostatni dzwonek był pięć minut temu. Będzie musiała się pani pospieszyć. Bramka trzydzieści trzy, w górę schodami, a potem w lewo.
Drżącymi rękami wsuwam okulary z powrotem na nos, ale nie na tyle szybko, aby uniknąć jej pełnego litości uśmiechu. Nie muszę dotykać jej ubrań, żeby wiedzieć, o czym myśli. Wszystko ma wypisane na twarzy: „biedna dziewczyna, jakie to straszne, byłaby piękna, gdyby nie to”. Spogląda protekcjonalnie, po czym przenosi wzrok dalej, pragnąc zobaczyć kogoś, kto nie jest dziwadłem.
Przechodzę przez bramkę na szczycie schodów, gdzie znów muszę zdjąć okulary i naszyjnik. Na szczęście ludzie są zbyt zajęci poklepywaniem kieszeni w poszukiwaniu drobnych, których tam nie ma, aby zwrócić uwagę na moją twarz. Gdy jestem już za wykrywaczem metalu, zgarniam moje rzeczy z plastikowej tacki, zakładam z powrotem okulary i przyspieszam w stronę bramki wejściowej.
Stewardesa w stylowym niebieskim kapeluszu patrzy na mój bilet i kręci głową. Moje serce się zatrzymuje.
– Błagam. Naprawdę muszę się dostać na ten lot.
Kobieta zauważa moje adidasy.
– Możesz biec?
Uśmiecham się szeroko, a ona wprowadza mnie na rękaw lotniczy i pędzimy ku jego końcowi. Kiedy dostajemy się na pokład, szczęśliwa zakładam naszyjnik, czując jego uspokajający chłód na mojej skórze.
Wszyscy są już usadowieni i czekają na wylot. Idę wzdłuż pokładu, szukając mojego miejsca. Kiedy byłam mała, wejście na pokład samolotu było dla mnie zawsze najbardziej ekscytującą częścią podróży. Teraz świadomość bycia ściśniętą jak sardynki w puszce z obcymi ludźmi sprawia, że robi mi się niedobrze. Spoglądam na osoby dookoła mnie: białe futerko fukające z oburzenia, gruba dzianina ciężka od rozpaczy. Nie jestem w stanie stwierdzić, jakie sekrety skrywają, tylko na nie patrząc, ale trudno mi czasem powstrzymać wyobraźnię.
Mój żołądek zaciska się, kiedy znajduję swój rząd. Widzę wielkiego mężczyznę siedzącego przy przejściu, a moje miejsce jest przy oknie. Brian – zgodnie z imieniem na jego koszulce do rugby – ma założone słuchawki i zamknięte oczy.
– Przepraszam, muszę przejść.
Brak odpowiedzi.
Stewardesa zmierza w moją stronę, składając stoliki siedzeniowe i odsłaniając rolety z determinacją wytrenowanego zabójcy. Podnoszę głos, ale Brian mnie nie słyszy. Normalnym byłoby dotknąć jego ramienia, ale nie chcę, żeby jego koszulka do mnie przemówiła. Może powinnam postukać w jego dłoń palcem. Koniec końców rozkładam jego stolik, uderzając nim o jego kolana. Podskakuje obudzony, mruczy coś pod nosem i mnie przepuszcza.
Uśmiecham się w podzięce, po czym otulam się płaszczem i staram się być tak mała, jak to tylko możliwe. Na szczęście moje ubrania nie przekazują mi niczego. Wydaje mi się, że to tak samo jak z własnym zapachem – nie da się go poczuć.
Telefon pika: to wiadomość od mamy z pytaniem, czy dojechałam do taty. Od razu odpisuję i włączam tryb samolotowy. Moi rodzice od czasu rozwodu praktycznie nie rozmawiają, więc jeśli będę jej odpowiadać, to nie będzie miała powodu, żeby do niego zadzwonić.
Samolot przyspiesza, a ja wbijam się w fotel, gdy ziemia huczy pode mną.
Nagle łokieć Briana dotyka mojego. Zalewa mnie fala wiadomości, pojawiają się tak szybko i nagle, że trudno mi za nimi nadążyć. Mama zamykała go w pokoju, kiedy był dzieckiem. Czasami śni, że nadal tam jest i za nią płacze. Biorę wdech. Złość, strach, odrzucenie. Przychodzą do mnie jak tsunami.
Wzdrygam się, pocieram głowę i próbuję zrozumieć zagmatwane uczucia w moim mózgu. Jego koszulka musi być z poliestru. Sztuczne materiały nie oddychają, rzucają w ciebie emocjami jak płaczący maluch, zbyt zrozpaczony, żeby się zatrzymać.
Świat pode mną się przechyla, a razem z nim mój żołądek. Zamykam oczy i czuję, jak samolot wyrównuje lot. Kiedy spoglądam na zewnątrz przez okno, nie widzę nic poza bladą, niebieską pustką. Światło odbijające się od skrzydła samolotu jest niesamowicie białe, prawie czyste.
Zamykam oczy i od razu przenoszę się z powrotem do szpitala – budząc się w kompletnej czerni. Samo wspomnienie dotyku opatrunków na mojej twarzy przyprawia mnie o dreszcze. Może to był szok, ale kiedy się ocknęłam, nie mogłam przestać się trząść. Mama zarzuciła mi kurtkę na ramiona, a potem... nawet teraz nie potrafię tego wyjaśnić. Coś zerwało się w środku mnie, jakby podmuch wiatru otworzył drzwi. Zobaczyłam siebie pod drzewem, moje blond włosy były pokryte krwią, a później poczułam przypływ emocji: strachu pomieszanego z poczuciem winy i miłością. Emocji, które nie należały do mnie.
Na początku byłam przekonana, że musiałam to sobie wyobrazić – dopóki to nie stało się znowu. Po operacji nie byli pewni, w jakim stopniu będę widzieć.
Kiedy doktor odwinął bandaże z moich oczu, rękaw jego marynarki musnął mój policzek. Gdy tylko materiał mnie dotknął, zobaczyłam obraz brodatego mężczyzny z bladą, ściągniętą twarzą, odbijający się w szybie karawanu. Jego ojciec zmarł i zostawił wszystko swojej świeżo upieczonej żonie. Moje serce ścisnęło się z zazdrości. Prawie że mogłam poczuć smak goryczy, której doświadczał. Kiedy doktor zdjął ostatni bandaż, zamrugałam z niedowierzenia – to on był mężczyzną, którego zobaczyłam.
Tamtej nocy nie mogłam spać, przerażona, że tracę zmysły. Wmawiałam sobie, że muszę mieć halucynacje, mimo że głęboko w środku wiedziałam, że to wszystko było prawdziwe. Szpitalny psychiatra przyszedł mnie odwiedzić, zmartwiony tym, jak radzę sobie z moją zniekształconą twarzą, ale nie powiedziałam mu niczego. Gdyby wiedział, że potrafię poznać sekrety osoby poprzez samo dotknięcie jej ubrań, nie byłabym teraz w samolocie. Słuchałabym bełkotu ludzi zawiniętych w kaftany.
Brian wyciąga książkę i otwiera ją, wyginając grzbiet. Jestem przekonana, że każdy, kto tak robi, nie może być dobrym człowiekiem. To na równi z okrucieństwem wobec małych kotków i publicznym dłubaniem w nosie. Mimo to nie mogę przestać mu współczuć. Gdybym znów dotknęła jego koszulki, może mogłabym go jakoś pocieszyć. Coś mi podpowiada, że jego matka nie miała wpływu na to, jaka była. Jestem pewna, że wśród poprzednich pokoleń mnóstwo chorób psychicznych pozostawało niezdiagnozowanych. Teraz jego mama dostałaby lekarstwa. Tak jak moja.
Myślenie o mamie sprawia, że moja głowa pulsuje. Odcinam się od Briana, odwracając się od niego. Jego życie to nie moja sprawa, a poza tym co niby mogę powiedzieć, żeby je zmienić? Przeszłość zawsze będzie go prześladować. Ból taki jak ten zostaje z tobą, sączy się przez skórę, wsiąka we włókna twoich ubrań, a potem nic nie jest w stanie usunąć plam zostawionych przez duszę.