Stygmat - Mariusz Michalak - ebook + książka

Stygmat ebook

Michalak Mariusz

3,6

Opis

Paweł Bury powraca! 

W ostatniej części trylogii młody, zdolny podkomisarz musi zmierzyć się z dwoma zagadkowymi morderstwami, w tym jednym przypominającym zbrodnię z czasów stanu wojennego.

Zamieciona pod dywan zbrodnia dokonana ponad 30 lat temu na młodym chłopaku, Konradzie Skalskim, wypływa ze zdwojoną siłą, kiedy to odnalezione zostają zwłoki – dopiero co zamordowanych – dwóch mężczyzn. Czy znali oni zabitego szesnastolatka i jeśli tak, to co ich z nim łączyło? Dlaczego jeden z nich zginął w ten sam sposób, co młody opozycjonista? Na te pytania musi odpowiedzieć Paweł Bury, w którego ręce trafia ta tajemnicza sprawa.

Czy uda mu się odgadnąć kto jest mordercą i wyjść z tego cało...?

„Stygmat” to po „Micie” i „Bezsensie” ostatnia część historii o trzydziestoletnim podkomisarzu Pawle Burym. Dokąd zaprowadzi go najnowsza sprawa i jak wpłynie ona na jego życie…?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 128

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (5 ocen)
2
0
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kuszla

Nie oderwiesz się od lektury

Lubicie religijne motywy w książkach? Ja tak, jeśli na ich podstawie opiera się ciekawa fabuła. Biarac do rąk tę książkę, byłam przekonana, że będzie to zbiór opowiadań, o sławnych ranach, które w niewyjaśniony sposób pojawiają się na dystalnych częściach kończyn. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że czeka na mnie fantastyczny kryminał, który wcale nie będzie tak oczywisty i przewidywalny. Choć nie czytałam dwóch poprzednich części o młodym podkomisarzu Pawle Burym, to nie miałam problemu z tym, aby wejść w świat bohaterów i próbować z nimi rozwiązać zagadkę kryminalną. Dwa morderstwa i zimna sprawa z czasów, w których w kraju panował stan wojenny. Co może je łączyć? Choć sam motyw nie będzie łatwy do rozgryzienia, to aura przestępczości, która owiewa mroźnym oddechem kark policjanta, będzie wyczuwalna do samego końca. W tej książkę oprócz napięcia i akcji, która nie zwalniała ani na chwilkę, pojawiła się nutka humoru, która w niezamierzony sposób wplatała się w fa...
00



Opieka redakcyjna

Agnieszka Gortat

Redaktor prowadzący

Agnieszka Wójtowicz-Zając

Korekta

Ewa Ambroch, Anna Surendra

Opracowanie graficzne i skład

Piotr Dobrzyński

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

© Copyright by Borgis 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2022

ISBN 978-83-67036-62-7

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Druk: Sowa Sp. z o.o.

Morderstwo to zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem.Inna kwalifikacja czynu.Wojciech Chmielarz

Dla Klaudii Szymczak i Marzenny Stasiakz wyrazami szacunku

OD AUTORA

Ten tom jest domknięciem trylogii o Pawle Burym i definitywnym pożegnaniem z postacią podkomisarza. Mam nadzieję, Drogi Czytelniku, że jest to pożegnanie z klasą. Udanej lektury!

SPIS TREŚCI

Prolog 13

Nierealna sytuacja 17

Ług 23

Prośba o pomoc 31

Dylematy 35

Zaginiony Fin 41

Ukraińcy 45

Hotel 51

Showman 55

Wchodzenie w mrok 63

Najmłodsza ofiara stanu wojennego 69

Bór 75

Wizyta w przeszłości 79

Bonus 83

Niewygodny człowiek 89

Ksenofob 95

Syn marszałka 99

Niewykonalna propozycja 105

Ultimatum 109

Sugestia 113

As wywiadu 117

Lekcja 123

Obserwatorzy 127

Wyznanie 131

Manipulator 135

Bezgwiezdna noc 139

Liga Zjednoczonej Wolności 143

Wyrok śmierci 151

Mogiła 155

Odsiecz 159

Strzelanina 163

Konferencja 169

Śmierć w zarodku 173

Odwiedziny 177

Kozioł ofiarny 181

Dawny znajomy 185

Zmyłka 189

Wplątany 201

Miłość aż po grób 207

Epilog 213

PROLOG

– No nareszcie. Ile można czekać?! – rzekł rozjuszony wojskowy, piorunując wzrokiem policjantów z Komendy Stołecznej Policji.

– Aż się przyjedzie – skwitował Paweł Bury z do połowy wypalonym papierosem w ustach.

Zima wielkimi krokami zbliżała się do Polski. Według kalendarza był dopiero początek grudnia i jeszcze dominowała jesień, a już można było ujrzeć szron na gałęziach drzew i trawie. Termometr w samochodzie wskazywał temperaturę poniżej zera, a mimo to trzydziestojednoletniemu Buremu nie było zbytnio zimno, kiedy opuszczał swego służbowego seata toledo. Najwyraźniej zdążył się zahartować. Albo był martwy, tylko o tym nie wiedział. Na pewno Bury był martwy w środku, albowiem musiał pożegnać się ze stopniem komisarza po trzech miesiącach od awansu. Wszystko przez to, że podczas obławy w ferworze walki niechcący zdzielił dwudziestoczterolatka, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Chłopak skończył ze złamanym nosem i może zakończyłoby się to wszystko polubownie, gdyby nie fakt, że był to krewny wiceministra spraw zagranicznych. Sekretarz stanu w MSZ i zarazem senator groził pozwem za brutalność policji. Pryncypał Burego, inspektor Sławomir Jaworek, bojąc się o swoją reputację, miał do wyboru trzy ścieżki, aby ukarać swojego podkomendnego i udobruchać wiceministra. Mógł go zwolnić, przenieść lub zdegradować. Zwalniać Burego nie chciał, bo był on bardzo dobrym śledczym i samobójstwem byłoby pozbywać się go z Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Przenosić też go nie chciał, z tych samych powodów, co w pierwszym przypadku, a poza tym, jak ostatnim razem wysłał go na wymianę międzynarodową do Terespola, to zakończyło się to jedną z największych afer w dziejach polskiego parlamentaryzmu. Pozostała jedynie degradacja. Komisarz Paweł Bury, już nie będąc komisarzem, a ponownie podkomisarzem, przyjechał skoro świt w asyście podkomisarz Darii „Brzytwy” Orzechowskiej i aspiranta Zbigniewa Mleczki do zagajnika pod Piasecznem, w którym żołnierze natknęli się na ludzkie szczątki. Wojskowi stacjonowali w pobliskich koszarach i akurat pomagali gajowym w szczepieniu saren, które od dłuższego czasu przechodziły epidemię złośliwej grypy. Funkcjonariusze z „Terroru” zostali zaprowadzeni na miejsce przez kaprala mającego przewieszony przez ramię karabin AK-101 i krótkofalówkę przy pasku, w której słychać było niewielki szum przywodzący na myśl cykanie świerszczy. Kapral pokazał im jar, w którym jeden z gajowych natknął się na ludzki szkielet przykryty błotem.

– Tam w tle jest pomnik ku czci ofiar powstania warszawskiego – oznajmił kapral, pokazując policjantom pomnik w oddali.

– Sądzicie, kapralu, że to osiemdziesięcioletnie szczątki? – zapytał Bury, kucając przed jarem.

– Tak tylko mówię. Głodnemu chleb na myśli – odpowiedział żołnierz, poprawiając zawiniętą szelkę karabinu.

– Technicy i prokurator w drodze? – zapytała Orzechowska.

– Technicy tak, a prokurator ma urodziny – odparł policjant z Komendy Powiatowej Policji w Piasecznie.

– No jasne – skonstatował zirytowany Bury i wskoczył do dziury, w której znajdował się kościotrup. – Rękawiczki.

– Trzymaj – rzekł Mleczko, podając Pawłowi nitrylowe rękawiczki.

– Dzięki – odpowiedział Bury, po czym odgrzebał szczątki.

Kościotrup był bardzo dobrze zachowany. Zupełnie jakby dopiero wczoraj żywy człowiek zamienił się w goły szkielet. Podkomisarz dostrzegł kilka, czy może nawet kilkanaście zewnętrznych obrażeń w okolicy czaszki i tułowia, ale tym już powinien się zająć ekspert. Przede wszystkim trzeba było zidentyfikować delikwenta oraz, co najważniejsze, ustalić, jak długo leżał w tym jarze. Być może była to ofiara niemieckiego pogromu powstańców warszawskich, ale Bury podskórnie przeczuwał, że byłoby to zbyt banalne stwierdzenie, jakby był to zaledwie wstęp do jakiejś grubszej intrygi. Dobrze zapowiadała się ta nadciągająca zima.

NIEREALNA SYTUACJA

Automat z napojami pożarł monetę Buremu i w podziękowaniu wyrzucił mu puszkę schłodzonego sprite’a w połyskującym zielonym kolorze. Mężczyzna ewidentnie nie był normalny. Zbliżała się zima, szron na zewnątrz, a on pił zimne napoje, jakby był środek upalnego lata. Tak czy inaczej, Paweł otworzył puszkę i wlał jej zawartość w swój i tak wyniszczony przez nagminne palenie tytoniu przełyk. Aż dziw czasami brał, że Bury nie miał jeszcze nowotworu od tego nałogu. Nawet kaszlu nie miał, a po tylu papierosach, które potrafił wypalić, powinien charczeć jak zaprawiony astmatyk. W każdym razie podkomisarz pił sprite’a z puchy, czekając, aż zostanie przeprowadzona autopsja piaseczyńskiego znaleziska, kiedy na korytarzu w Pałacu Mostowskich minął się z kolegą z Wydziału do Walki z Przestępczością Gospodarczą, nadkomisarzem Sylwestrem Zajdą. Zajda był wyjadaczem polskiej policji. Zaczynał już w latach dziewięćdziesiątych i pamiętał jeszcze czasy, kiedy Warszawa była areną walk Pruszkowa i Wołomina. Posiwiały pięćdziesięciotrzylatek o brązowych oczach trzymał w prawej dłoni skoroszyt z jakimiś papierzyskami. Bury spojrzał na Zajdę i obaj panowie postanowili uciąć sobie pogawędkę, chcąc nieco zabić czas.

– Też masz okienko? – spytał Bury.

– Powiedzmy – odparł Zajda. – Słyszałem o twoim awansie. Przykro mi.

– Szkoda gadać – mruknął podkomisarz, upijając łyk napoju.

– Polityka – skwitował Zajda, odnosząc się do tej całej afery z krewnym senatora, któremu Bury niechcący złamał nos.

– Co to za papierzyska? Zostałeś notariuszem? – zażartował Bury, marszcząc brwi.

– To moja nowa sprawa – obwieścił Zajda, kładąc skoroszyt na biurko i drapiąc się po skroni.

– Ja go chyba skądś kojarzę – stwierdził Bury, widząc w przezroczystym skoroszycie znajomą fotografię.

– To dość znany człowiek. Bardzo znany – powiedział Zajda, mrugając czterokrotnie.

– Grywa w Depeche Mode? – zapytał Bury.

– To Rafał Ekielski.

– Minister ciemnoty narodowej? – zdziwił się Bury.

– Tak. Ten najbardziej znienawidzony minister edukacji od czasów Giertycha.

– Co on takiego odwalił, poza, rzecz jasna, byciem średniowiecznym gamoniem z IQ rozwielitki? – spytał Bury, dokańczając sprite’a.

– Piramida finansowa. Takie tam.

– Interesujące – rzekł z pokerową twarzą Bury i wtedy zabrzęczał jego telefon. To lekarz sądowy, doktor Cyryl Chmielewski, dzwonił z informacją, że podkomisarz może stawić się w prosektorium, by dowiedzieć się czegoś o odnalezionym kościotrupie.

Chmielewski siedział w swojej kanciapie i słuchał na odtwarzaczu MP3 symfonii Wolfganga Amadeusza Mozarta, kiedy wparował Bury i chrząknął, tym samym zwracając na siebie uwagę. Lekarz zdjął słuchawki, wyłączył odtwarzacz i zerwał się z fotela na kółkach i ruszył w kierunku podkomisarza, który już zbliżał się do stołu sekcyjnego, na którym spoczywał piaseczyński szkielet.

– Po pana twarzy sądzę, że to coś grubego – oznajmił Bury, widząc poważną minę Chmielewskiego.

– Zapytam tak: to na pewno jest powstaniec warszawski? – spytał Chmielewski.

– Była taka sugestia.

– Niech pan założy rękawiczki i dotknie stawów denata – powiedział Chmielewski.

Bury nałożył lateksowe rękawiczki, by następnie dotknąć wskazanych miejsc.

– Ruszają się – rzekł skonsternowany.

– Są bardzo sprawne jak na szczątki z czasów drugiej wojny światowej – oświadczył Chmielewski, marszcząc czoło. – Wręcz niemożliwe jest, żeby denat sprzed siedmiu bądź ośmiu dekad miał tak dobrze zachowane stawy. W zasadzie jest to nierealne. Nawet nie biorąc pod uwagę faktu, że typ ma całkiem nową endoprotezę biodra.

– Innymi słowy, to nie jest powstaniec warszawski? – spytał dla pewności Bury, opierając się o stół sekcyjny.

– Jeżeli to są szczątki z czterdziestego czwartego roku, to ja jestem Władimir Putin – skwitował Chmielewski.

– Czyli liczą sobie trochę mniej? – zapytał Bury, układając w głowie, że mogą mieć sześć bądź siedem lat.

– One liczą sobie tydzień – wystrzelił Chmielewski, konfundując podkomisarza.

– Tydzień? – Bury nie krył zdziwienia, kiedy usłyszał tę rewelację z ust lekarza sądowego.

– Albo dwa. Ciężko jednoznacznie określić – sprostował Chmielewski.

– Jest to w ogóle możliwe?! – Bury nie potrafił przetrawić, że w przeciągu zaledwie tygodnia z człowieka zostały same kości.

– Biologicznie to ni cholery, ale chemicznie owszem – oświadczył lekarz.

– Zgubiłem się przy słowach „chemicznie owszem” – rzekł skonsternowany do granic możliwości Bury.

– Jest możliwe, aby przerobić człowieka w szkielet w przeciągu kilku dni. Jeśli chce pan wiedzieć jak, to zapraszam pod wieczór. Na razie mam jeszcze dwie ofiary wypadku samochodowego i jedno spalenie żywcem.

– To niech pan zadzwoni wieczorem. Będę pod telefonem – dodał Bury i opuścił prosektorium, wcześniej zdejmując lateksowe rękawiczki.

ŁUG

Wieczór w stolicy Polski upłynął pod znakiem intensywnych opadów deszczu przeplatanego ze śniegiem, jak to od niepamiętnych czasów w grudniu. Krople deszczu znikały w odmętach mroku, a firn przykrywał skwerki, ale i tak szybko był topiony przez ulewę. Pierwsze, co Bury zastał, a właściwie usłyszał, przekręciwszy klucz w drzwiach do swojego mieszkania na Bemowie, to obijanie się kropel deszczu o szybę kuchennego okna. Podkomisarz rzucił pęk kluczy na komodę, włożył kaburę ze swoim pistoletem CZ 75 do kasetki, po czym skierował się do kuchni, gdzie przez chwilę gapił się w krajobraz za oknem. Potem wyciągnął z paczki ostatniego papierosa i przypalił go zapalniczką. Dym ulatywał powoli i majestatycznie, zaś papieros powoli był zżerany przez żar. Bury tak szybko wypalił papierosa, że nim się obejrzał, został z niego jedynie pomarańczowożółty filtr. Wgniatając pet w popielniczkę, dostrzegł leżącą gdzieś pomiędzy chlebakiem a mikrofalówką sporych rozmiarów książkę. Chwycił ją i przeczytał tytuł na lekko obdrapanej obwolucie. Było to „Ziarno prawdy” Zygmunta Miłoszewskiego.

– Nie słyszałam, jak wchodzisz – oznajmiła Ilona Figurska, partnerka życiowa Burego, którą policjant poznał przed dwoma miesiącami pod Auchan, kiedy pomagał jej zmienić koło w suzuki.

– Nie chciałem cię budzić – obwieścił Bury, usprawiedliwiając swoje ciche wejście do mieszkania.

– Deszcz zrobił to za ciebie – odparła Ilona, podchodząc pewnym krokiem do Pawła i wtulając się w jego tors.

– Ciekawa lektura? – spytał Bury, ściskając powieść w dłoniach.

– Wciągająca.

– To jakiś kryminał?

– Kryminał o prokuratorze. Zapomniałam go odłożyć na półkę. I nieco obdrapałam okładkę.

– Nic nie szkodzi – rzekł Bury i położył książkę na szafkę. – Napijesz się?

– Kawy. Mocnej.

– Myślałem raczej o herbacie – powiedział Bury zdziwiony odpowiedzią.

– Ale ja chcę kawę – stwierdziła stanowczo Ilona.

– Okej. – Bury uruchomił ekspres do kawy.

– Jak minął dzień? – spytała Ilona, siadając przy stole i odgarniając włosy za uszy.

– Miałem „zgniłka”, a właściwie szkielet. Chmielewski ma do mnie zadzwonić, więc nie zdziw się, jak będę musiał wyskoczyć – tłumaczył Bury, marszcząc brwi. – A u ciebie? – zadał jej pytanie, słodząc kawę dwiema łyżeczkami cukru.

– Dostałam pracę w szpitalu Jana Pawła – oznajmiła Ilona, która była doktorem nauk medycznych po Uniwersytecie Medycznym w Łodzi.

– Potrzebują dermatologa? – zapytał Bury.

– Jak widać. Poza tym to naprawdę dobry szpital – odpowiedziała Ilona, mrugając intensywnie.

– To w tym kraju są dobre szpitale? – Bury się zaśmiał, wiedząc, że polska służba zdrowia nie cieszy się zbyt dobrą opinią.

– Są – odparła oburzona Ilona.

– Super – oznajmił zmieszany.

Ilona zaczęła pić przygotowaną przez niego kawę.

– Poza tym mam serdecznie dosyć leczenia spasionych posłów i senatorów, którzy non stop marudzą o raku skóry, bo pajace opalają się w tej Juracie jak debile, a o kremie z filtrem UV to słyszeli jedynie w reklamach. – Ilona wylała całą swoją nienawiść do pracy w szpitalu MSWiA.

– Przynajmniej żaden cię nie pozwał za przekroczenie uprawnień. – Bury nawiązał do sytuacji z krewnym wiceministra spraw zagranicznych. – Dobra kawa? – spytał z zaciekawieniem na twarzy.

– Pyszna – odparła Ilona i pocałowała go w usta.

– Bez przesady, to zwykła kawa.

– Przestań chrzanić i mnie przeleć – oznajmiła spragniona Ilona i podkomisarz przystał na tę propozycję.

Bury ściągnął z niej szlafrok i oparł ją o kuchenny blat, po czym zaczął zdejmować spodnie. W przeciągu minuty z kuchni przenieśli się do sypialni i wylądowali w łóżku. Kiedy skończyli, przestało padać, a kwadrans później w mieszkaniu rozległ się utwór Perfectu „Autobiografia”, który był dzwonkiem w telefonie Pawła. Na ekranie wyświetliło się nazwisko Chmielewskiego.

Nie tracąc czasu, podkomisarz udał się do gmachu medycyny sądowej, gdzie czekał na niego doktor Cyryl Chmielewski. Towarzyszyła mu Urszula Cękalska z Uniwersytetu Warszawskiego, doktor habilitowany nauk chemicznych, która niegdyś chodziła na wykłady Chmielewskiego, kiedy ten jeszcze był profesorem wykładającym medycynę sądową na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Cękalska zmieniła kierunek i poszła na chemię, ale do tej pory miała kontakt z Chmielewskim, co zaowocowało tym, że mężczyzna mógł ją ściągnąć, aby zaprezentować Buremu, na czym polega trik ekspresowej przemiany człowieka w kościotrupa.

– Pozwoli pan, że przedstawię. Oto doktor Ula Cękalska, moja najlepsza uczennica. Aktualnie wykłada chemię na WUM-ie. – Chmielewski przedstawił trzydziestotrzyletnią blondynkę z końskim ogonem z tyłu głowy.

– Miło pana poznać, komisarzu. – Cękalska uścisnęła dłoń Buremu.

– Podkomisarzu – skorygował ją Bury.

– Pan Cyryl chyba mówił, że jest pan komisarzem – zdziwiła się kobieta.

– Byłem, ale chyba prima aprilis przyszedł wcześniej i cofnęli mi awans.

– Ma pan dziwne poczucie humoru – zauważyła Cękalska.

– Wiem o tym – przyznał jej rację Bury, a tymczasem Chmielewski odsłonił prześcieradło z ludzkim szkieletem znalezionym pod Piasecznem.

– Podobno z chemicznego punktu widzenia jest możliwe, aby człowiek w przeciągu siedmiu dni zamienił się w… to – powiedział Bury, wskazując palcem na bezwładnie leżącego kościotrupa i jednocześnie akcentując ostatni wyraz, chcąc nadać mu dodatkowej dramaturgii.

– Jest – wystrzeliła Cękalska. – Taki efekt daje ług.

– Ług? – Bury czuł się zagubiony.

– Ług. – Cękalska powtórzyła po nim jak echo.

– To jakiś kwas? – zapytał podkomisarz, przeszywając chemiczkę wzrokiem.

– Zasada – doprecyzowała Cękalska.

– A czym się ona różni od kwasu? – Bury nie krył swej ignorancji w zakresie chemii.

– Tym, że kwas strawiłby całe ciało. Ług, jako zasada, ma z tym niestety problem. Nasze kości wypełnione są wodorotlenkiem potasu i blokuje on proces rozkładu. Prędzej czy później ług rozpuści kości, ale potrzeba na to czasu liczonego w dekadach – objaśniła laikowi.

– Pytanie tylko, skąd morderca wziął ług – rzekł Bury, od razu wnioskując, że było to morderstwo, ponieważ szanse na to, że ów jegomość przez przypadek rozpuścił się w zasadzie i przypadkiem został porzucony na odludziu, były zerowe.

– Po to tu jesteśmy – wtrącił się Chmielewski i ustawił na sąsiednim stole sekcyjnym wiadro, udka z kurczaka oraz trzy baniaki z ługiem.

– Jeżeli ten tutaj osobnik został potraktowany jednym z tych produktów zawierających zasadę, to jesteśmy w domu – skwitowała Cękalska.

– No to jedziemy z tematem – powiedział Bury, gapiąc się na eksperyment przeprowadzony przez lekarza sądowego i chemiczkę.

Po trzech próbach udało się ustalić, którym specyfikiem potraktowano denata. Był to alkaiczny udrażniacz do rur. Przynajmniej tyle z progresu w śledztwie. Najbardziej upiorna okazała się jednak opinia Chmielewskiego, jakoby te wszystkie obrażenia na czaszce i tułowiu powstały nie przed rozpuszczeniem w ługu, ale w trakcie rozpuszczania go w żrącej substancji. Ktoś utopił tego człowieka żywcem w tym roztworze. Można było się domyślać, jakie cierpienie przechodził. Nie mogąc znieść bólu, zapewne doprowadzał się do autoagresji. To tłumaczyłoby, dlaczego miał tyle obrażeń, jakby co najmniej wpadł pod prasę hydrauliczną. Teraz pozostało zidentyfikować osobnika i, co za tym idzie, dowiedzieć się, kto go tak urządził i dlaczego ktoś chciałby go rozpuszczać żywcem w ługu. Z pomocą przyszła tak zwana superprojekcja, polegająca na rekonstrukcji rysów twarzy na podstawie czaszki, oraz endoproteza stawu biodrowego z czymś w rodzaju numeru seryjnego, wygrawerowanego na jej zewnętrznej powłoce.

PROŚBA O POMOC

Nazajutrz Bury oczekiwał na potencjalny rysopis denata po wykonaniu superprojekcji oraz ustalenie, w którym szpitalu wykonano zabieg wszczepienia endoprotezy stawu biodrowego. W międzyczasie aspirant Zbigniew Mleczko otrzymał telefon od… Ewy – byłej żony Burego – która prosiła Mleczkę o pomoc dla swojej kuzynki z Garwolina. Trio spotkało się w restauracji „Rosół u Wiesia” umiejscowionej w stołecznych Włoszech na ulicy Fasolowej.

– Cześć, Ewa – przywitał się Mleczko, ściskając jej dłoń.

– Cześć, to moja kuzynka Renata Repnin. – Ewa przedstawiła kobietę.

– To rosyjskie nazwisko? – spytał Mleczko.

– Ukraińskie – odparła Renata.

– O co chodzi? – spytał z zaciekawieniem na twarzy Mleczko.

– Chciałam, abyś odnalazł zaginionych przyjaciół Renaty z Odessy. Przyjechali niedawno do Polski i zaginęli – oznajmiła Ewa.

– Tu, w Warszawie zaginęli?

– W Borze – odparła Renata.

– Gdzie to jest?

– Dwanaście kilometrów od Bydgoszczy – odpowiedziała Renata.

– No to trzeba zgłosić zaginięcie właśnie w tym Borze – poinstruował obie kobiety Mleczko.

– Olali zgłoszenie. Nikogo nie obchodzą Ukraińcy. To jakbyś Cyganów szukał w Polsce. Nikt ci nic nie powie. Jesteśmy tylko brudasami ze wschodu – powiedziała rozjuszona Renata.

– Dlaczego nie pójdziesz z tym do Pawła, tylko przychodzisz do mnie? – spytał Ewę Mleczko.

– Obawiam się, że raczej by się nie zgodził.

– Ja też tego nie przyjmę. Ja robię w trupach w stołecznej. Niech się tym zajmie komenda w Bydgoszczy. To ich rewir. – Mleczko nie był przekonany do prowadzenia sprawy poza Warszawą.

– Niech cię chuj jasny strzeli! – Renata nie szczędziła mu ostrych słów.

– Naprawdę tego nie zrobisz? Nie odnajdziesz ich? Jesteś aż tak przepisowy? – Ewa naciskała i Mleczko zamilkł na trzy sekundy.

– Wpierw chcę się dowiedzieć, jak zaginęli. – Mleczko ukorzył się przed eksżoną Burego i postanowił rozeznać się w sytuacji.

– Dziękuję, Zbyszek. Dziękuję. – Ewa przytuliła policjanta z wdzięczności.

– Dobrze, że moja żona tego nie widzi, bo miałbym awanturę w domu – skonstatował Mleczko po tym, jak Ewa uściskała go jeszcze bardziej, a obie kobiety się roześmiały.

DYLEMATY

Bury siedział w restauracji „Bobo” na Bemowie, czekając na Ilonę. Miała akurat przerwę i oboje postanowili ją spożytkować na szybkie spotkanie na kawę na mieście. Podjechała swym ciemnawym suzuki swiftem i energicznie weszła do lokalu, gdzie czekał na nią gapiący się w menu Paweł.

– Cześć, piękna – przywitał się, przytulając Ilonę.

– Szarmancki jak zawsze – odparła kobieta.

– A podobno jestem mizoginem – powiedział Bury, siadając na krześle.

– Kto tak mówił?

– Taka jedna prokuratorka. – Bury wspomniał swoją dawną kochankę, przez którą rozpadło się jego małżeństwo. – Stare dzieje. Nie rozdrapujmy tego.

– Co podać? – spytała kelnerka.

– Dwa razy kawa. – Bury złożył zamówienie dla siebie i Ilony.

– Plus pierogi ruskie dla mnie – wtrąciła Ilona.

– A sądziłem, że przyszliśmy jedynie na kawę. – Bury był zdziwiony, co odmalowało się na jego twarzy.

– Mam długą przerwę, to korzystam.

– Coś się stało? – Bury od razu rozpoznał, że coś trapi jego ukochaną.

– Przyjęli mnie do Jana Pawła.

– Mówiłaś wczoraj.

– Zaczynam od stycznia. Dzisiaj powiadomiłam ordynatora, że żegnam się z jego oddziałem. Pewnie przygotują mi jakieś małe przyjęcie pożegnalne.

– Coś w tym złego? – zapytał Bury.

– Nie wiem, czy dobrze robię. Zżyłam się z tym zespołem. Co prawda większość przeniosła się do przychodni lub wyjechała za granicę, ale ci, co zostali, dalej są moimi przyjaciółmi. Poza tym straciliby dobrego dermatologa. – Ilona wyraźnie przechodziła kryzys egzystencjalny związany ze zmianą pracy.

– Nie wiem, co ci poradzić. Naprawdę nie wiem – powiedział szczerze podkomisarz.

– Przepraszam, że zawracam ci głowę – odburknęła Ilona.

Jakiś czas później pod restaurację podjechała prywatnym daewoo nubirą Daria Orzechowska. Kobieta miała sensacyjne wieści dotyczące utopionego w ługu osobnika spod Piaseczna. Bury, usłyszawszy tylko klakson samochodu Brzytwy, zerwał się i podrałował z „Bobo” pod lekko zdezelowany automobil policjantki (miał porysowane boczne nadwozie po kontakcie z hondą CRV pod Lidlem). Brzytwa wysiadła z daewoo i Buremu mignęła przed oczami teczka z jakimiś dokumentami.

– Chyba coś mam – oznajmiła Orzechowska.

– Rzeżączkę? – wystrzelił Bury, zapalając papierosa.

– Bardzo śmieszne – odpowiedziała z przekąsem Daria. Położyła na masce daewoo jasnoniebieską teczkę i otworzyła ją. Spoczywał w niej rysopis domniemanego jegomościa spod Piaseczna uzyskany poprzez superprojekcję. – Tak mniej więcej wyglądał nasz facet, nim go potraktowano ługiem. Udało się też ustalić, która klinika wstawiała takie protezy, jaką miał. Było to nieco czasochłonne, ale ta proteza akurat była dosyć niespotykana i łatwo było wyłapać, która placówka robi takie cuda.

– To jakaś tutejsza klinika? – Bury obstawiał jakąś warszawską.

– To prywatna klinika w Turku… w Finlandii – oświadczyła podkomisarz.

– O kurwa! – Burego aż wryło w trotuar, ponieważ był pewien, że to Polak, a nie obcokrajowiec jest ofiarą żrącej zasady.

– Wygląda na to, że to jakiś Fin albo imigrant z Polski, albo mieszkał w Polsce, tylko poleciał do Finlandii na zabieg – dedukowała Brzytwa.

– Jeżeli mieszkał w Finlandii, to niech go ambasada zidentyfikuje. Dawaj ten szkic – zakomenderował Bury i Orzechowska podała Pawłowi portret pamięciowy kościotrupa, który jeszcze tydzień lub dwa tygodnie temu był łysiejącym mężczyzną w podeszłym wieku z rachitycznym wąsem i maluteńkim liszajem nad lewą brwią.

– Wracam do szpitala – oznajmiła Ilona, wychodząc z restauracji na parking.

– Uważaj na siebie. Drogi są śliskie – powiedział Bury.

– Poradzę sobie, nie martw się. – Ilona zmierzyła wzrokiem Darię. – To twoja koleżanka z policji?

– Podkomisarz Orzechowska, ale mówią na mnie Brzytwa – przedstawiła się Daria.

– Ilona – powiedziała dermatolog, ściskając dłoń policjantce.

– To ja wracam do fabryki. – Podkomisarz Orzechowska wsiadła do swojego daewoo i odjechała.

– Przykro mi, że nie mogłem ci pomóc w tym dylemacie. Po prostu kiepski ze mnie doradca – powiedział Bury, drapiąc się po powiece.

– Wiem, wiem. Ale i tak cię kocham – westchnęła ciężko Ilona i pocałowała Burego w usta.

Dziewczyna odjechała spod restauracji do szpitala MSWiA, licząc, że nie utknie w korkach z powodu fatalnej pogody, a Bury poprawił kołnierz w wyżartej przez mole granatowej kurtce i pognał do swojego brązowego seata toledo. Kierunek: fińska ambasada.

ZAGINIONY FIN

Jadąc do ambasady Finlandii przy Fryderyka Chopina 4/8, podkomisarz Paweł Bury widział, jak przez ulice przetacza się fala protestów przeciwko prezydentowi Warszawy Zygmuntowi Kopkowi. Świeżo powołany na ten urząd mężczyzna już zdążył zrazić do siebie społeczeństwo przez złe zarządzanie miastem. Tabuny ludzi szły z transparentami i nawoływały przez megafony, że Kopek ma podać się do dymisji. W końcu Bury dojechał do gmachu ambasady i czekał, aż ktoś do niego przyjdzie. Spędził na korytarzu dziesięć minut, po których podszedł do niego ambasador w średnim wieku, w bordowym krawacie oraz w drucianych okularach.

– Antti Mäkinen, do usług – przedstawił się z fińskim akcentem ambasador, wyciągając dłoń w kierunku Burego.

– Podkomisarz Paweł Bury, Komenda Stołeczna Policji – wylegitymował się Bury.

– W czym mogę pomóc? – zapytał Fin.

– Trup – odparł z powagą w głosie Bury.

– To smutne – powiedział Mäkinen, marszcząc czoło.

– Bardzo smutne – skwitował Bury.

– Zapraszam. – Ambasador zaprowadził go do gabinetu znajdującego się naprzeciwko krzesła, na którym siedział Bury.

– Nie wiemy, kim był. Pozostał po nim jedynie szkielet. Po endoprotezie stawu biodrowego udało się ustalić, gdzie dokonano zabiegu – zrelacjonował policjant, dając Finowi zwitek papieru z adresem kliniki.

– Turku. – Fin przeczytał nazwę miasta, w której mieściła się owa klinika.