Tajemnica morderstwa w Windsorze. Jej Królewska Mość prowadzi śledztwo. Tom 1 - Bennett S.J. - ebook + audiobook + książka

Tajemnica morderstwa w Windsorze. Jej Królewska Mość prowadzi śledztwo. Tom 1 ebook i audiobook

Bennett S.J.

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Królowa Elżbieta II na tropie mordercy! Początek nowej serii kryminalnej z niezwykłą bohaterką w roli głównej.

Zbliżają się 90. urodziny królowej Elżbiety. Dwór jest zajęty planowaniem przyjęcia, podczas gdy Jej Królewska Mość zajmuje się swoimi królewskimi obowiązkami. Aż do czasu, gdy młody pianista goszczący na uroczystej kolacji w Windsorze zostaje znaleziony martwy w pokoju gościnnym na poddaszu zamku. Do akcji wkracza nie kto inny, jak sama królowa Elżbieta II, która dyskretnie pracuje nad rozwikłaniem tajemnicy śmierci muzyka. Królowa od lat prowadzi bowiem niezwykłe podwójne życie – w sekrecie przed niemal wszystkimi wykorzystuje swój talent do rozwiązywania zagadek kryminalnych, by wyjaśniać tajemnice przestępstw i sugerować kolejne ruchy śledczym ze Scotland Yardu i policji. ​

Kiedy podejrzenie pada na lojalnych służących i personel dworski, Jej Królewska Mość wie, że śledztwo podąża w niewłaściwym kierunku.​ Czy królowa i jej zaufana asystentka Rozie zdołają ujawnić mordercę, nie dając się przy tym złapać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 346

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 38 min

Lektor: Wojciech Masiak
Oceny
3,8 (291 ocen)
91
94
79
25
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Edytalm1

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawy pomysł, żeby królowa była detektywem
20
NuriaInez

Nie oderwiesz się od lektury

Pyszna, lekka lektura.
20
notprobonofoto

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa historia i bardzo fajnie przedstawiona KRÓLOWA
10
aklaudiaa

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, przyjemna lekka książka
10
Tynka8

Dobrze spędzony czas

Prosta , od pewnego momentu przewidywalna fabuła, ale jednocześnie nie można odmówić, że to świetny pomysł na książkę i dobra realizacja. Ogromny plus za klimat i kreację głównej bohaterki - królową Elżbietę II w tej wersji polubią nie tylko miłośnicy brytyjskiej monarchii.
10

Popularność




Dedykuję E.,

a także Charliemu i Ros, którzy łączą umiłowanie fikcji z poszukiwaniem prawdy.

CZĘŚĆ I

Honi soit qui mal y pense

„Hańba temu, kto źle o tym myśli” – dewiza Orderu Podwiązki

KWIECIEŃ 2016 r.

Rozdział 1

To był niemal idealny wiosenny dzień.

Rześkie powietrze, bezchmurne chabrowe niebo poprzecinane tylko gdzieniegdzie białymi smugami kondensacyjnymi. W oddali, ponad linią drzew połyskiwała srebrzyście bryła zamku w Windsorze. Elżbieta II zatrzymała swojego kuca i podziwiała ten widok. Jak wiadomo, nie ma lepszego lekarstwa dla duszy od słonecznego poranka na angielskiej wsi. Choć królowa żyła na tym świecie już osiemdziesiąt dziewięć lat, dzieło Boże nieodmiennie wprawiało ją w zachwyt. Czy może raczej – należałoby powiedzieć – dzieło ewolucji. Jednak w dni takie jak ten to właśnie Bóg, nie natura, przychodził na myśl jako pierwszy.

Gdyby spośród wszystkich posiadłości królowa miała wskazać ulubioną, bez wahania wybrałaby właśnie tę. W przedbiegach odpadłby pałac Buckingham, który przypominał jej pozłacany biurowiec postawiony na środku ruchliwego ronda. Zaszczytu tego nie dostąpiłyby również Balmoral ani Sandringham, mimo że dostała je w spadku. To właśnie Windsor uważała za swój prawdziwy dom. Tutaj, w rezydencji Royal Lodge, spędziła najszczęśliwsze dni dzieciństwa: najmilej wspominała bożonarodzeniowe przedstawienia dla dzieci i przejażdżki konne po parku. I to właśnie tutaj nadal najchętniej spędzała weekendy, uciekając przed obmierzłą sztywnością etykiety, której podporządkowane było jej życie. Na terenie Windsoru spoczywali jej tata i najdroższa mamusia oraz księżniczka Małgorzata, choć, prawdę mówiąc, ciasną przestrzeń krypty królewskiej trudno było odpowiednio zaaranżować.

Czasami wyobrażała sobie, że w razie obalenia monarchii poprosiłaby, aby przymusową emeryturę wolno jej było spędzić na zamku w Windsorze. Inna sprawa, że antyrojaliści pewnie kazaliby jej się wynosić… Udałaby się wtedy do Wirginii w USA, stanu, do którego czuła sentyment, ponieważ zawdzięczał on swą nazwę jej imienniczce, królowej Elżbiecie I. To właśnie z Wirginii pochodził słynny koń wyścigowy Secretariat, zwycięzca w gonitwach Triple Crown w 1973 roku. Prawdę mówiąc, gdyby nie poczucie obowiązku i gdyby w kolejce do zajęcia tronu nie czekali już biedny Karol, William i mały George, perspektywę rewolucji przyjęłaby z ulgą.

Windsor nie miał sobie równych – tutaj mogłaby wytrzymać wszystko, łącznie z końcem świata.

Obserwowany z daleka, zamek tchnął atmosferą niezmąconego spokoju, bezruchu, sprawiał wręcz wrażenie pogrążonego w stanie półsnu. Ale to tylko złudzenie, bo w rzeczywistości w tej chwili na jego terenie pięciuset ludzi zajmowało się codziennymi obowiązkami. W gruncie rzeczy cała posiadłość była niczym wieś, nawiasem mówiąc, zaludniona przez wyjątkowo pracowity i skuteczny w swoich poczynaniach ludek. Królowa chętnie rozmyślała o tych wszystkich osobach i ich zajęciach, począwszy od mistrza dworu pochylającego się nad rachunkami, a kończąc na pokojówkach ścielących łóżka po wczorajszym wieczornym przyjęciu. Jednak dzisiaj nad całą tą sielanką zawisł cień.

Artysta występujący na przyjęciu został znaleziony martwy. Powiedziano jej, że ciało mężczyzny odkryto w łóżku, wszystko wskazywało na to, że umarł we śnie. Królowa miała okazję go poznać. Nawet z nim zatańczyła. Był młodym rosyjskim pianistą. Niesamowicie utalentowany, a przy tym szalenie przystojny. Cóż za straszliwa tragedia dla jego rodziny.

Ptasie trele ucichły, zagłuszone monotonnym rykiem samolotowych silników. Królowa odnalazła spojrzeniem airbusa A330, który właśnie podchodził do lądowania, czemu towarzyszył charakterystyczny wysoki dźwięk przywodzący na myśl przeciągły jęk. Komuś, kto całe życie spędził w pobliżu lotniska Heathrow, identyfikacja samolotów niezauważalnie wchodzi w krew. Inna sprawa, że rozpoznanie maszyny po samej sylwetce było nie lada sztuką opanowaną przez nielicznych. Hałas samolotu wyrwał królową z rozmyślań i przypomniał, że po powrocie do zamku czeka ją papierkowa robota.

Zanotowała w pamięci, żeby podpytać kogoś o matkę zmarłego młodego człowieka. Zazwyczaj, prawdę mówiąc, nie zaprzątała sobie głowy rodzinami innych ludzi. Wystarczały jej zmartwienia, jakich przysparzała jej własna familia. Jednak miała przeczucie, że teraz sytuacja jest wyjątkowa. Kiedy rankiem osobisty sekretarz informował ją o śmierci pianisty, wyraz jego twarzy dał jej do myślenia. Mimo że służba dokładała wszelkich starań, by chronić monarchinię przed całym złem świata, królowa zawsze umiała się zorientować, gdy coś było nie w porządku. I właśnie teraz, jak nagle sobie uświadomiła, coś się święciło.

– Wio – popędziła kuca. Milczący stajenny ruszył za nią na swoim koniu.

Śniadanie, podane gościom w zwieńczonej gotyckim sklepieniem Królewskiej Jadalni, dobiegało końca. Przy stole zasiedli zarządca wyścigów konnych królowej, arcybiskup Canterbury, były ambasador brytyjski w Moskwie i paru innych uczestników wczorajszego przyjęcia, którzy teraz pałaszowali jajka na bekonie.

– Interesujący wieczór – zagaił zarządca wyścigów, zwracając się do arcybiskupa siedzącego po jego lewej stronie. – Nie wiedziałem, że umiesz tańczyć tango.

– Ani ja – jęknął jego towarzysz. – Pani Gostelow zatańczyła mnie niemal na śmierć. Moje łydki wołają dziś o zmiłowanie. – Zniżając głos, arcybiskup spytał: – Powiedz mi szczerze, w skali od jednego do dziesięciu, jak wielkie pośmiewisko z siebie zrobiłem?

Po ustach zarządcy wyścigów przemknął uśmieszek.

– Pozwól, że posłużę się słowami Nigela Tufnela: w skali od jednego do dziesięciu zdobyłeś jedenaście. Jeszcze chyba nigdy nie widziałem, żeby królowa tak pękała ze śmiechu.

– Tufnel? – Arcypiskup zmarszczył brwi. – On też był wśród gości?

– Nie, to cytat z filmu Oto Spinal Tap.

– Rozumiem. – Duchowny mimo woli wyszczerzył zęby. Nachylił się, żeby rozmasować obolałą łydkę. Podczas tego zabiegu zorientował się, że przygląda mu się olśniewająca młoda dama o urodzie modelki siedząca naprzeciw niego przy stole. Odniósł przemożne wrażenie, że spojrzenie ciemnookiej nieznajomej przeszywa go na wskroś, wnikając w głąb duszy. Kobieta uśmiechnęła się blado, na co duchowny spłonił się niczym nieśmiały chórzysta.

Nie mógł wiedzieć, że choć Masza Pejrowska faktycznie wbiła w niego wzrok, to myślami była zupełnie gdzie indziej. Wczorajszy wieczór okazał się najbardziej intensywnym doświadczeniem w całym jej dotychczasowym życiu i dziewczyna nadal ekscytowała się jego wspomnieniem.

„Przyjęcie z noclegiem – w myślach planowała, jak zrelacjonuje to wydarzenie znajomym. – W zeszłym tygodniu zaliczyłam przyjęcie z noclegiem w zamku Windsor. Serio. Jej Królewska Mość też tam była. Nigdy nie braliście udziału w takiej imprezce? Są naprawdę cudowne”. Jeśli ujmie to w ten sposób, słuchacz pomyśli, że to dla niej cotygodniowa rozrywka. „Mnie i Jurijowi trafił się pokój z widokiem na miasto. Jej Wysokość używa takiego samego mydła jak my. Ma kapitalne poczucie humoru, tylko trzeba poznać ją bliżej. Za te diamenty, które nosi, dałabym się pokroić…”

Jej mąż Jurij Pejrowski leczył potężnego kaca przecierem warzywno-imbirowym przyrządzonym przez dworską kuchnię według jego własnej receptury. Miejscowy personel, trzeba to przyznać, pracował bez zarzutu. Wcześniej Jurijowi o uszy obiły się plotki, z których wynikało, że monarchini jada na śniadanie płatki owsiane z plastikowych pojemniczków (tego ranka nie towarzyszyła im przy stole). Spodziewał się, że pokoje zamkowe będą w kiepskim stanie, jakim odznaczają się często brytyjskie posiadłości, które najlepsze lata dawno mają za sobą. Przed przyjazdem oczyma wyobraźni widział zaniedbane wnętrza, za słabo ogrzewane, o ścianach, z których łuszczy się farba. Szybko jednak okazało się, że był w błędzie. Przykładowo pokój, w którym ich zakwaterowano, zrobił na nim duże wrażenie: w oknach wisiały pięknie zdobione zasłony z czerwonego jedwabiu, na środku pomieszczenia stał stół i komplet sześciu pozłacanych krzeseł, a podłogę przykrywał dywan o staromodnym wzorze, zachowany w nienagannym stanie. Zresztą wszystkie pokoje, do których zaglądali, były olśniewające. Nawet jego własny kamerdyner nie miał się do czego przyczepić. Porto, którym raczyli się wieczorem goście, też było pierwszorzędne. To samo można powiedzieć o winie. Czy serwowano brandy? Jurijowi wydawało się, że tak, ale pamiętał to jak przez mgłę.

Ignorując ból rozsadzający mu czaszkę, Jurij odwrócił się do małżonki byłego ambasadora, siedzącej po jego lewej ręce, i spróbował zagaić rozmowę. Wyznał, że jest zainteresowany zatrudnieniem prywatnego bibliotekarza, takiego jak ten, którego mieli okazję poznać wczoraj po obiedzie, lecz nie wie, jak się do tego zabrać. Małżonka byłego ambasadora także tego nie wiedziała, jednak jako że miała wielu gorzej od siebie sytuowanych, ale za to świetnie oczytanych znajomych, nie zamierzała zostawić rozmówcy na lodzie.

Przerwało im pojawienie się wysokiej kruczowłosej kobiety w plisowanym spodniumie. Przybyła stanęła w drzwiach, przyjmując dramatyczną pozę – z dłonią wspartą na biodrze. Wydęła karminowe usta, jakby była czymś wielce zatroskana.

– Bardzo przepraszam. Czyżbym się spóźniła?

– Ależ skąd – zapewnił serdecznym tonem zarządca wyścigów, mimo że tak naprawdę kobieta rzeczywiście się spóźniła, i to bardzo. Wielu gości zdążyło już po skończonym posiłku wrócić na górę, żeby doglądać pakowania. – Nikomu z nas nigdzie się nie spieszy. Proszę usiąść obok mnie.

Meredith Gostelow ruszyła w kierunku krzesła, które odsuwał już dla niej lokaj. Kiedy zaproponowano jej kawę, zgodziła się ochoczo.

– Wyspała się pani? – zagadnął znajomy głos po prawej stronie. Należał do sir Davida Attenborough, był równie melodyjny i miał podobnie zafrasowane brzmienie jak to, które znała z filmów przyrodniczych w telewizji. Słysząc go, Meredith poczuła się jak zagrożona wyginięciem panda.

– Owszem – skłamała na poczekaniu. Gdy zajmowała miejsce, rozejrzała się wkoło, przebiegając wzrokiem po twarzach stołowników. Kiedy jej spojrzenie padło na Maszę Pejrowską przypatrującą się jej z bladym uśmiechem, niemal nie trafiła w krzesło.

– A ja nie zmrużyłam oka – odezwała się lekko zachrypniętym głosem Masza. Parę osób odwróciło się do niej, jednak nie było wśród nich jej męża, który zmarszczył brwi, tonąc spojrzeniem w swoim soku. – Przez całą noc rozmyślałam o tym, jak było pięknie, o muzyce… – przez chwilę szukała właściwego słowa – cказка… Jak to powiedzieć po angielsku?

– Baśń – podpowiedział siedzący po drugiej stronie ambasador lekko żartobliwym tonem.

– Właśnie, było zupełnie jak w baśni, nie sądzicie? Jak u Disneya! Ale z klasą. – Urwała. Nie zabrzmiało to dobrze. Jej angielszczyzna pozostawiała wiele do życzenia, ale liczyła, że braki w języku nadrobi entuzjazmem. Zwracając się do zarządcy wyścigów, rzuciła: – Szczęściarz z pana. Często pan tu bywa, tak?

Wyszczerzył zęby w uśmiechu, jakby Masza właśnie opowiedziała dowcip.

– O tak, zdecydowanie.

Nie zdążyła dociec, jakie było źródło jego rozbawienia, bo właśnie w tej chwili do jej męża podszedł lokaj wystrojony w czerwoną kamizelkę i czarny frak i nachyliwszy się, szepnął mu na ucho parę słów, których Maszy nie udało się pochwycić. Jurij w mgnieniu oka oblał się rumieńcem. Odsunął krzesło, bez słowa wstał i za lokajem wyszedł z jadalni.

Kiedy potem o tym rozmyślała, Masza dochodziła do wniosku, że to wszystko jej wina – wszak sama wspomniała baśnie, a przecież baśnie mają to do siebie, że zawsze w samym ich sercu kryje się jakaś mroczna siła. Zło czai się w najmniej spodziewanych miejscach. A co gorsza, często ostatecznie zwycięża. Była naiwna, przywołując Disneya. Znacznie bardziej na miejscu byłaby okrutna Baba-Jaga.

„Nigdy nie możemy się czuć bezpiecznie. Żadne futra ani diamenty nie ochronią nas przed tym, co nadchodzi. Nastanie dzień, gdy będę stara i samotna”.

Rozdział 2

Simonie?

– Słucham, proszę pani? – osobisty sekretarz królowej, sir Simon Holcroft, uniósł wzrok znad trzymanego w ręku notatnika z rozkładem dnia monarchini. Po skończonej przejażdżce królowa zasiadła przy biurku. Ubrana była w szarą tweedową spódnicę i swój ulubiony rozpinany sweter z kaszmiru w kolorze, który podkreślał błękit jej oczu. Jej osobisty pokój dzienny urządzony był przytulnie – o ile można w ogóle tak powiedzieć o pomieszczeniu będącym częścią gotyckiego zamczyska: były tu miękkie sofy, a także mnóstwo zgromadzonych przez lata skarbów i pamiątek. Sir Simon lubił to miejsce. Mimo że starał się nie dać niczego po sobie poznać, nerwowość wyczuwalna w głosie monarchini sprawiała, że był lekko podminowany.

– Chodzi mi o tego młodego Rosjanina. Czy wiesz na jego temat coś, o czym mi nie powiedziałeś?

– Nie, proszę pani. Jeśli się nie mylę, zwłoki przewożone są teraz do kostnicy. Dwudziestego drugiego prezydent USA przylatuje śmigłowcem. I pomyśleliśmy, że może zechciałaby pani…

– Nie zmieniaj tematu. Widziałam, jaką miałeś minę.

– Słucham?

– Kiedy przyniosłeś mi wieść o jego śmierci. Próbowałeś oszczędzić mi jakichś paskudnych szczegółów. Bardzo cię proszę, bądź ze mną szczery.

Sir Simon z trudem przełknął ślinę. Doskonale wiedział, czego chciał oszczędzić swojej pracodawczyni. No ale cóż, przełożonej się nie odmawia. Odkaszlnąwszy, powiedział:

– Był w zasadzie nagi, proszę pani, kiedy go znaleźliśmy.

– Tak? – Królowa przypatrywała mu się uważnie. Wyobraziła sobie młodego mężczyznę leżącego nago w łóżku, przykrytego kocem. Cóż w tym niezwykłego? Filip w młodości też chętnie kładł się spać bez piżamy.

Sir Simon zerknął na królową. Dopiero po chwili zrozumiał, że detal, który jej zdradził, nie zrobił na niej wrażenia. Nadal było jej mało. Zebrał się w sobie.

– Nagi, jeśli nie liczyć fioletowego szlafroka, na którego pasku został, z przykrością muszę to stwierdzić… – urwał. Te słowa nie mogły mu przejść przez gardło. Przecież ta kobieta za dwa tygodnie miała obchodzić dziewięćdziesiąte urodziny.

Królowa próbowała się domyślić, co kryje się za enigmatycznymi słowami sekretarza.

– Chcesz powiedzieć, że wisiał na pasku?

– Tak, proszę pani. Wielka tragedia. W szafie.

– W szafie?

– Ściśle mówiąc, w szafie na ubrania.

– Rozumiem.

Umilkli na chwilę. Oboje próbowali wyobrazić sobie tę scenę i od razu tego pożałowali. Wreszcie królowa spytała:

– Kto go znalazł?

– Jedna z pokojówek. Ktoś zauważył, że mężczyzna nie zszedł na śniadanie, i… – zamilkł na chwilę, usiłując przypomnieć sobie nazwisko. – Pani Cobbold poszła sprawdzić, czy się obudził.

– Jak ona się teraz czuje?

– Konieczna była konsultacja psychologa.

– Przedziwne… – mruknęła w zamyśleniu królowa. Nadal starała się wyobrazić sobie moment, gdy pokojówka dokonała przerażającego odkrycia.

– To prawda, proszę pani. Ale wszystko wskazuje na to, że to wypadek.

– Czyżby?

– To, jak on… No i pokój… – Sekretarz znów zakaszlał, żeby ukryć zakłopotanie.

– To, jak on co, Simonie? I co z tym pokojem?

Mężczyzna wziął głęboki oddech.

– Miał na sobie damską… bieliznę. Usta umalowane szminką… – Zamknął oczy. – Chusteczki higieniczne... Wygląda na to, że… eksperymentował. Czerpał z tego przyjemność. Raczej mało prawdopodobne, żeby zamierzał…

Twarz sekretarza była już pąsowa. Królowej zrobiło się go żal.

– Okropne. Zawiadomiliście już policję?

– Tak. Komendant zobowiązał się do zachowania dyskrecji.

– To dobrze. A co z rodzicami tego biedaka? Poinformowaliście ich już o jego śmierci?

– Nie wiem, proszę pani – odparł sir Simon. – Dowiem się.

– Dziękuję. Czy to wszystko?

– Jest jeszcze coś. Zwołałem naradę na popołudnie, żeby wyjaśnić osobom zaangażowanym w tę sprawę, że nie życzymy sobie, aby dowiedziała się o niej prasa. Pani Cobbold podchodzi do tego z wielkim zrozumieniem; jestem przekonany, że możemy liczyć na jej całkowitą lojalność. Pozostałym członkom personelu damy jasno do zrozumienia, że mają trzymać język za zębami. Będziemy musieli poinformować gości o śmierci tego młodego człowieka, choć oczywiście oszczędzimy im szczegółów. Jako że Maksim Brodski został zaproszony na przyjęcie z inicjatywy pana Pejrowskiego, poinformowaliśmy go już o tym, co się stało.

– Ach tak.

Sir Simon zerknął jeszcze raz do rozkładu dnia.

– Powinniśmy się zastanowić, gdzie chciałaby pani powitać państwa Obamów…

Rozmowa zeszła na zwyczajne sprawy dworskie. Mimo to pewien niepokój pozostał.

Nie do wiary, że zdarzyło się to tutaj. W Windsorze. Znaleziony w szafie. I jeszcze ten fioletowy szlafrok…

Królowa nie umiała się zdecydować, czy bardziej współczuje zamkowi, czy temu biedakowi, który stracił życie. Rzecz jasna, najbardziej ucierpiał młody pianista. No ale to z zamkiem królowa była bardziej związana. Znała to gmaszysko jak własną kieszeń. Straszne, doprawdy straszne. A co gorsza, po takim cudownym wieczorze.

Co roku na wiosnę, zgodnie z tradycją, monarchini spędzała miesiąc w zamku w Windsorze, dokąd uciekała przed wymogami etykiety obowiązującymi w pałacu Buckingham. W Windsorze mogła sobie pozwolić na więcej luzu – zamiast bankietów dla stu sześćdziesięciu gości organizowano tu kameralne przyjęcia, na które zapraszano najwyżej dwadzieścia osób, a królowa miała nareszcie okazję spotykać się ze starymi znajomymi. Inna sprawa, że to konkretne przyjęcie, po którym doszło do tragedii, odbywające się tydzień po świętach wielkanocnych, zorganizowano z inicjatywy księcia Karola. Poszukiwał sponsorów dla jednego ze swoich projektów i liczył, że wkradnie się w łaski zaproszonych zamożnych Rosjan.

To dlatego zależało mu na obecności Jurija Pejrowskiego i jego młodej, niezwykle urodziwej żony, a także Jaya Haxa, zarządzającego funduszem hedgingowym, znającego się na rosyjskich rynkach i mającego opinię nieuleczalnie tępego. Królowa przystała na prośbę syna, choć nie omieszkała ze swojej strony dodać paru sugestii.

Teraz, siedząc przy biurku, królowa uważnie studiowała listę gości, której kopię znalazła pośród innych papierów. Na przyjęciu obecny był sir David Attenborough, ależ oczywiście. Jak zawsze uroczy, a przy tym jej rówieśnik, co w dzisiejszych czasach należało już do rzadkości. Myśli Davida zaprzątało tego wieczoru globalne ocieplenie, przez co był w ponurym nastroju. Kolejny gość – jej zarządca wyścigów, który zatrzymał się w zamku na kilka dni. On akurat nigdy nie bywał przygnębiony, i chwała Bogu. W przyjęciu wzięli też udział powieściopisarka wraz z mężem scenarzystą, którego subtelne i zabawne filmy stanowiły wcielenie brytyjskiego ducha. Przybyli również rektor Eton College z małżonką, mieszkający po sąsiedzku i będący częstymi gośćmi na przyjęciach wydawanych przez królową.

Karol ze swojej strony wciągnął na listę gości kilka osób związanych z Rosją. Wśród nich znalazł się brytyjski ambasador w Moskwie, który niedawno wrócił do ojczyzny… Aktorka o rosyjskich korzeniach, zdobywczyni Oscara, słynąca, nie bez powodu, ze swej tuszy i ciętego języka… Kto jeszcze? Ach tak, znana brytyjska architektka, obecnie pracująca nad rozbudową pewnego muzeum w Rosji, oraz pani profesor – znawczyni literatury rosyjskiej wraz z mężem (w dzisiejszych czasach próby odgadnięcia płci i orientacji seksualnej postępowych naukowców przypominały często spacer po polu minowym, o czym na własnej skórze przekonał się książę Filip – jednak tym razem było pewne, że chodziło o kobietę będącą żoną mężczyzny).

Był ktoś jeszcze… Królowa pochyliła się znów nad listą gości. Ach, oczywiście, arcybiskup Canterbury. Kolejny częsty gość na zamku w Windsorze, o tyle cenny, że umiał podtrzymać rozmowę nawet w krępujących momentach, gdy konwersacja się nie kleiła, co niestety zdarzało się dość często. Goście zresztą bywali też niesforni w inny sposób: potrafili na przykład rozgadać się tak bardzo, że trudno było wtrącić choćby słówko. Na to niestety nie istniały żadne środki zaradcze, z wyjątkiem rzucanego im czasami przez monarchinię surowego spojrzenia.

Królowa zawsze dbała o zapewnienie swoim gościom rozrywki. Książę Karol zaproponował młodego protegowanego pana Pejrowskiego, pianistę, którego „wykonanie Rachmaninowa nie ma sobie równych”. Zaproszono też parę baletnic, które do muzyki z nagrania przedstawiły wyimki z Jeziora łabędziego w stylu charakterystycznym dla rosyjskiej szkoły baletu. Ich występ miał sprawiać wrażenie wyrafinowanego i budzić zadumę. Królowa była jednak tym pokazem zdegustowana: przecież tradycja nakazuje, aby kwiecień w Windsorze był czasem radosnym, natomiast zorganizowana przez Karola fête à la russe miała ewidentnie ponury wydźwięk.

Kto mógł przewidzieć, że finał okaże się jeszcze gorszy?

Jedzenie było wyśmienite. Nowa kucharka, chcąca chyba udowodnić, na co ją stać, wyczarowała prawdziwe cuda kulinarne, korzystając z darów ogrodów warzywnych Windsoru, Sandringham i warzywnika Karola w Highgrove. Wino, jak zresztą zawsze, podano wyborne. Sir David, kiedy zapominał o wieszczeniu nadciągającej zagłady Ziemi, bawił wszystkich swoim figlarnym humorem. Rosjanie okazali się mniej posępni, niż można się było spodziewać. Karol na wszelkie sposoby podkreślał, jak bardzo jest wdzięczny królowej, choć został niedługo – zaraz po kawie razem z Kamilą przeprosili gości i uciekli, żeby wypocząć przed czekającym ich nazajutrz wydarzeniem w Highgrove (królowa poczuła się wtedy jak matka, której studiujący syn wpada do domu tylko po to, żeby zostawić jej brudną bieliznę do prania).

Lekko wstawieni goście dołączyli wtedy do paru innych członków rodziny królewskiej, którzy posilali się w Sali Ośmiobocznej w Wieży Brunswick. Następnie wszyscy udali się do biblioteki, gdzie królowa zaprezentowała zebranym ciekawe pozycje ze swoich zbiorów literatury rosyjskiej, w tym piękne pierwsze wydania przekładów poezji i dramatu, do których lektury zawsze planowała zasiąść, lecz dziwnym trafem nigdy nie znalazła ku temu sprzyjającej okazji. Mniej więcej w tym czasie Filip, który był na nogach od świtu, udał się na spoczynek. Grono przybyłych uszczupliło się również o aktorkę – zdobywczynię Oscara. Artystka, szczególnie korzystnie prezentująca się z profilu i słynąca z niezwykle zabawnych wypowiedzi na temat Hollywood, pojechała na noc do hotelu niedaleko Pinewood, gdzie o świcie czekały ją zdjęcia do filmu. Dopiero potem… wystąpił pianista i baletnice.

Zrelaksowani goście przeszli do Salonu Karmazynowego, aby wysłuchać fragmentów II Koncertu fortepianowego Rachmaninowa. Pokój ten należał do ulubionych pomieszczeń królowej – ściany wyłożono czerwonym aksamitem, po obu stronach kominka znajdowały się zachwycające portrety Mamy i Taty w strojach koronacyjnych, za dnia z okien rozciągał się wspaniały widok na park, a w nocy uwagę przykuwał oszałamiający żyrandol. Z Salonu Karmazynowego otwierał się też elegancki widok na sąsiadujący z nim Salon Zielony. Pokój, w którym odbył się koncert, ucierpiał podczas pożaru w 1992 roku – choć podziwiając go teraz, nikt by się tego nie domyślił. Odkąd przywrócono jego dawną świetność, stanowił idealne tło dla takich wieczorów.

Młody pianista, zgodnie z zapowiedziami, okazał się znakomity. Simon wspomniał chyba, że nazywał się Brodski. Królowa odniosła wrażenie, że pomimo młodego wieku – artysta miał zaledwie dwadzieścia kilka lat – cechowała go wrażliwość muzyczna znacznie starszego człowieka. Wykonywał utwór z niespotykaną pasją, która sprawiła, że w pamięci królowej odżyły sceny z filmu Spotkanie z 1945 roku, w którym można usłyszeć właśnie II Koncert fortepianowy Rachmaninowa. Pianista był też przystojny. Żadna z przysłuchujących się jego występowi pań nie pozostała obojętna na jego urok.

Potem zaprezentowały się baleriny, ich pokaz wypadł bardzo dobrze. Księżniczka Małgorzata byłaby pewnie zachwycona. Królową z jakiegoś powodu drażniły odgłosy wydawane przez ich pointy, kojarzyły jej się z postukiwaniem końskich kopyt na asfalcie. Potem do fortepianu zasiadł znów pan Brodski i uraczył towarzystwo melodiami z lat trzydziestych. Skąd ten młody człowiek mógł znać takie starocie? Gościom nogi rwały się do tańca, królowa zgodziła się, aby przesunąć meble i w ten sposób zrobić miejsce na parkiecie.

Do pewnego momentu nikt nie zachowywał się w sposób niestosowny, wszystko zmieniło się jednak, gdy ktoś inny usiadł do fortepianu. Ale kto? O ile królowa dobrze pamiętała, mąż pani profesor. Młody Rosjanin mógł dołączyć do bawiącego się towarzystwa. Zachowując nienaganne maniery, podszedł do gospodyni tego wieczoru i ukłonił się elegancko.

– Czy Wasza Królewska Mość zechce zatańczyć? – spytał z błagalnym spojrzeniem.

Tak się składało, że królowa, prawdę powiedziawszy, nie miała nic przeciwko. Nim się spostrzegła, tańczyła już fokstrota na środku pokoju, zapominając o dokuczającej jej przecież rwie kulszowej. Tego wieczoru miała na sobie szyfonową suknię, a że jej spódnica była mocno plisowana, układała się bardzo efektownie podczas piruetów. Pan Brodski okazał się znakomitym tancerzem, w jego ramionach królowa przypominała sobie taneczne kroki, zdziwiona, że w ogóle je znała. Pianistę cechowało też wspaniałe wyczucie epoki. Tańcząc z nim, każda kobieta mogła poczuć się jak Ginger Rogers u boku Freda Astaire’a.

Na tym etapie dołączyła do nich większość gości. Muzyka stała się żywsza i głośniejsza – grano tango argentyńskie. Czy przy instrumencie nadal siedział mąż pani profesor? Szaleństwo udzieliło się nawet arcybiskupowi Canterbury, który zaczął, ku ogólnej uciesze, wywijać na parkiecie. Mimo że tańczyło już kilka par, żadna nie mogła równać się z Rosjaninem i jedną z balerin, którzy spleceni w tańcu zdawali się majestatycznie płynąć po pokoju.

Królowa wkrótce się oddaliła, zapewniwszy gości, że mogą bawić się tak długo, jak przyjdzie im ochota. Jeśli chodzi o żywotność na parkiecie, jeszcze nie tak dawno mogła zaskoczyć niejednego tancerza, jednak teraz zazwyczaj już o wpół do jedenastej wieczorem opadała z sił. Ale przecież nie było powodu, aby psuć zabawę innym. Rankiem od garderobianej, którą z kolei poinformował jeden z podkamerdynerów, dowiedziała się, że szaleństwa taneczne skończyły się dopiero grubo po północy.

Wtedy widziała pianistę po raz ostatni – tańczącego w salonie, z piękną baleriną w ramionach. Prezentował się olśniewająco, wydawał się szczęśliwy… i tak pełen życia.

Kiedy po lunchu odwiedził ją książę Filip, żeby napić się kawy z ukochaną żoną, nie chciał mówić o niczym innym.

– Lilibet, słyszałaś, że denat był nagi?

– Owszem, tak się składa, że słyszałam.

– Znaleźli go powieszonego, zupełnie jak tego posła torysów, o którego śmierci rozpisywała się prasa. To ma swoją nazwę? Autoseks… jakoś tak.

– Asfiksja autoerotyczna – podpowiedziała królowa. Wcześniej poszukała definicji tego pojęcia w internecie na swoim iPadzie.

– A to gałgan. A tak swoją drogą, pamiętasz Buffy’ego?

A jakże, pamiętała. Jak mogłaby zapomnieć siódmego hrabiego Wandle, starego znajomego, który miał ewidentną słabość do tego typu praktyk i oddawał im się namiętnie w latach pięćdziesiątych. W tamtych czasach takie zabawy cieszyły się wielką popularnością w pewnych kręgach.

– Jego kamerdyner pewnie niejedno widział, co? – ciągnął myśl Filip. – Prawdopodobnie wiele razy musiał ratować tego huncwota z tarapatów. Cokolwiek by mówić, Buffy nie był ósmym cudem świata, nawet ubrany.

– Co musiało się dziać w jego głowie? – zastanowiła się królowa.

– Moja droga, dobrze ci radzę: lepiej nie staraj się zrozumieć życia erotycznego Buffy’ego.

– Nie, nie. Chodzi mi o tego młodego Rosjanina. Brodskiego.

– Cóż, to chyba jasne – odparł Filip, rozglądając się po pokoju. – Wiesz, jak to miejsce działa na ludzi. Przyjeżdżają tu z przekonaniem, że to spełnienie wszystkich ich marzeń, no i chcą zaszaleć. Do głowy przychodzą im różne zwariowane pomysły, i oczywiście przez cały czas się łudzą, że niczego nie widzimy… Biedny chłopak – dodał po chwili współczującym tonem. – Nie popisał się inteligencją. Nikt nie chce, żeby przyłapali go w zamku królewskim z jajcami na wierzchu.

– Filipie!

– A nie mam racji? Nic dziwnego, że wszyscy nabrali wody w usta. Oczywiście kieruje nimi również chęć oszczędzenia ci przykrości. Jak wiadomo, masz słabe nerwy.

Królowa rzuciła mężowi znaczące spojrzenie.

– Pamięć ich zawodzi. Zapominają, że przeżyłam drugą wojnę światową, zachowanie tej całej Sary Ferguson i twoją służbę w marynarce.

– A mimo to wydaje im się, że konieczne będzie podanie ci soli trzeźwiących, jeśli, nie daj Boże, usłyszysz jakąś bardziej pikantną historię. Starsza pani w kapelusiku, tylko tyle widzą – dodał, szczerząc zęby w uśmiechu, na co królowa zmarszczyła brwi. Ta ostatnia uwaga była celna, potencjalnie przydatna, no i rzecz jasna smutna.

– Nie przejmuj się, Kapustko. Oni cię kochają. – Filip sztywno wstał z krzesła. – Pamiętaj, że potem wybieram się do Szkocji. Dickie zapewnia, że w tym roku łososie biorą jak nigdy. Życzysz sobie czegoś? Może krówek? Głowy pani minister Szkocji, Nicoli Sturgeon, na talerzu?

– Nie, dziękuję. Kiedy wrócisz?

– Mniej więcej za tydzień. Zdążę na twoje urodziny. Dickie pewnie się uprze, żeby podrzucić mnie swoim samolotem, i popsuje cały nastrój.

Królowa skinęła głową. W ostatnim czasie Filip coraz chętniej udawał się w takie samotne wojaże. Kiedyś źle znosiła rozstania, gdy przepadał Bóg wie z kim, żeby oddawać się jakimś sobie tylko wiadomym sprawom, a ona zostawała sama. Trochę mu zazdrościła tej wolności, możliwości decydowania, jak wykorzysta swój czas. Zawsze jednak wracał, przywożąc zastrzyk świeżej energii, który niczym rześka nadmorska bryza wypełniał korytarze zamkowe. Z czasem nauczyła się doceniać to i być wdzięczna.

– Właściwie – powiedziała, gdy małżonek nachylił się z trudem, żeby złożyć pocałunek na jej czole – to nie obrażę się, jeśli przywieziesz trochę krówek.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – odparł z uśmiechem, któremu nigdy nie potrafiła się oprzeć, po czym zdecydowanym krokiem ruszył ku drzwiom.

Rozdział 3

Meredith Gostelow dość chwiejnie wysiadła z czarnej taksówki, która – za astronomiczną kwotę – przywiozła ją z Windsoru do zachodniego Londynu. Stanęła przy samochodzie i czekała, aż kierowca poda jej walizkę.

Kiedy obrzuciła spojrzeniem mury swojego domu pokryte bladoróżowym tynkiem, nie umiała pozbyć się uczucia, że nigdy już nie będzie taka jak kiedyś. Zaszła w niej jakaś zmiana, przyprawiając ją o przerażenie, wstyd i coś jeszcze, czego nie umiała nazwać. Nie była pewna, co właściwie dzieje się w jej głowie. W pewnym momencie poczuła jednak, jak po upudrowanym prawym policzku ześlizguje się łza. Odkąd menopauza runęła na nią jak grom z jasnego nieba, wszelka wilgoć była w cenie. Czuła się młodą kobietą uwięzioną w ciele staruchy, wtłoczoną w ciasną skorupę, której nie mogła w żaden sposób kontrolować. Po ostatnim wieczorze to wrażenie tylko się nasiliło.

No a potem jeszcze ten poranek… Osunęłaby się na kolana, gdyby nie pewność, że nie znalazłaby już w sobie siły, by wstać.

– To wszystko, proszę pani?

Rozejrzała się – walizka stała u jej stóp, torebkę trzymała pod pachą. Skinęła głową. Należność uregulowała kartą, zanim wysiadła. Dwieście funtów! Chyba na głowę upadła, żeby wydawać tyle pieniędzy na taksówkę. Z drugiej strony nie wypadało przecież w tej sytuacji zamówić byle ubera. Oczywiście powinna była udać się na dworzec i złapać pociąg, jak każdy rozsądny człowiek nieposiadający prawa jazdy. Tylko że tam, na zamku w Windsorze, myśli się w innych kategoriach. Kiedy otacza nas służba w liberiach, siłą rzeczy przestajemy liczyć się z pieniędzmi. Fakt, że przebywa się w takim miejscu, to dowód, że człowiekowi się powodzi. Wszak zeszłego wieczoru przez dwadzieścia minut gawędziliśmy z arcybiskupem Canterbury na temat potencjalnego zlecenia na projekt utrzymanego w nowoczesnym stylu kościoła w Southwark – a to przecież niemało. Czy można się dziwić, że potem zamówiliśmy taksówkę, nie zważając na cenę? Mimo że za sumę, jaką na nią wydaliśmy, moglibyśmy śmiało zafundować sobie duże opakowanie luksusowego kremu la Mer. A co zyskaliśmy w zamian? W drodze powrotnej utknęliśmy w strasznym korku na M4, co zresztą od początku było do przewidzenia.

Byliśmy… To znaczy ja byłam… Meredith upomniała się w myślach, musi skończyć z tym myśleniem w liczbie mnogiej, nie chciała przecież wyjść na jakąś ubogą krewną królowej. A tak nawiasem mówiąc, Jej Wysokość ponoć krzywo patrzy, gdy jej najbliżsi zaczynają szastać pieniędzmi. No ale w przeciwieństwie do niej ona, Meredith Gostelow, była singielką.

Gdyby miała partnera, na pewno skłaniałby się, by pojechać pociągiem. Dałby jej chwilę, żeby ochłonęła, pomyślała na spokojnie. A przede wszystkim nie doszłoby wtedy do tego… Do tego, co wydarzyło się ostatniej nocy. Jej partner odwiózłby ją do domu swoim eleganckim dużym autem. A teraz wnosiłby jej walizkę po schodkach prowadzących do drzwi.

No ale oprócz tego pewnie ciągle by coś gadał, mówił jej, co ma robić. Oczekiwałby, że ugotuje mu obiad, zaścieli łóżko i będzie poświęcać mu uwagę – a to byłby dla niej koszmar. Meredith już tysiąc razy przerabiała w myślach ten scenariusz. Po cóż znów zawraca sobie tym głowę?

Jednak zeszłej nocy coś się w niej zmieniło. Coś głęboko, w jej wnętrzu.

À propos wnętrza, potrzebowała skorzystać z toalety, i to szybko. Złapała za uchwyt walizki, trzymaną w drugiej ręce torebkę pokaźnych rozmiarów przycisnęła do piersi i ruszyła po schodach. Nim dopadła łazienki, czekało ją jeszcze szukanie kluczy, mocowanie się z drzwiami. Już w środku rzuciła bagaże na podłogę i popędziła korytarzem. Gdyby zwlekała jeszcze parę mikrosekund, mogłaby nie zdążyć.

„I tak to właśnie jest z paniami w dojrzałym wieku”, pomyślała Meredith. Kiedy chciałybyśmy doświadczyć wilgoci w pewnych miejscach, biologia daje nam suchość. A znów kiedy indziej ciecz wylewa się z nas bez umiaru i ostrzeżenia.

Na tylnym fotelu mercedesa-maybacha wiozącego ją do domu Masza Pejrowskaja wsłuchiwała się w melodyjne włoskie frazy. Dłonie trzymała splecione na kolanach, fascynowała ją gra świateł tworzona przez żółty diament z jej pierścionka zaręczynowego, pięknie oszlifowany kamień wielkości jaja mewy. Siedzący obok niej Jurij rozmawiał przez telefon. A właściwie nie tyle rozmawiał, co powarkiwał do aparatu, wyrzucając z siebie potok przekleństw po rosyjsku. Mięsień na jego szyi drżał zauważalnie.

Niesamowite, jak niewiele trzeba, by coś, co zapowiadało się na najlepszy dzień w naszym życiu, utraciło cały swój blask, stając się po prostu kolejnym z zaliczonych życiowych doświadczeń.

Głos w jej słuchawkach, przez które słuchała aplikacji do nauki języka włoskiego, zachwalał właśnie czas spędzany pod chmurką. A może chodziło o malowidła ścienne? Masza nie uważała.

Jurij nie omieszkał wypomnieć jej, że ośmieszyła się przy śniadaniu. Wyszła na prostaczkę, wspominając o Disneyu. Zrujnowała posiłek nie tylko jemu, lecz także wszystkim pozostałym.

A czy przypadkiem to nie jej szanowny małżonek nalegał, żeby przywieźć własnego kucharza (na co nie wyrażono zgody), odmówił spróbowania jedzenia nieprzyrządzonego według wymogów diety alkalicznej i uparł się, że doprawi serwowane przysmaki własną solą himalajską, którą przyniósł do stołu w specjalnym pudełku z kryształu górskiego. Jego poczynaniom bacznie przypatrywała się żona byłego ambasadora. Masza widziała, jaką miała minę.

Problem z zamkiem w Windsorze polega na tym, że to sen. Ludzie z krwi i kości mogą go tylko zbrukać.

Dzisiaj media żyły przygotowaniami do nadciągającej wojny handlowej. Rynki zaliczyły wielkie spadki. To dlatego Jurij tak się wściekł na wieść, że wbrew jego wyraźnym instrukcjom nie sprzedano wczoraj w jego imieniu pewnych akcji. Kiedy wyczerpał zapas złorzeczeń, przerwał połączenie.

Dźgając powietrze kciukiem, warknął do żony:

– Pięćset tysięcy. Możesz się pożegnać ze swoją galerią.

Rozwścieczony, zraniony, piorunował ją wzrokiem. Słowo „galeria” sprawiło, że w końcu zaszczyciła go spojrzeniem. „Świetnie”, pomyślał. Dokładnie w takim celu go użył. Do czego musiał się posuwać, żeby Masza zechciała w ogóle zwrócić na niego uwagę! Nie żeby oczekiwał, że będzie go wspierać, gdy dzień po dniu walczy o zapewnienie jej bytu, ich wspólnej przyszłości, aż taki naiwny nie jest. Sztuka – nic innego jej nie interesowało. Chciała ją kolekcjonować, pokazywać w galerii i otaczać się ludźmi, przy których czuła się inteligentniejsza, niż w istocie była, bo znała słowo „postimpresjonizm”. No i jeszcze, oczywiście, radowało ją, gdy była czczona jak bogini. Cóż, starał się przez całe lata, odkąd ją spotkał, gdy była siedemnastoletnią dziewczyną. Wtedy zresztą faktycznie była boginią, w kusej koszulce i brudnych dżinsach. Jednak z czasem rola wielbiącego ją adoratora zaczęła Jurijowi ciążyć. Poza tym to nie tak, że Masza nie miała przed nim nikogo.

– A tak w ogóle – odezwał się lekkim tonem, który wcześniej przećwiczył – to Maksim nie żyje.

– Hę?

Widział, jak tężeje jej twarz.

– Umarł dziś rano. Wszystko wskazuje, że to zawał. Lubiłaś go, prawda?

W pierwszej chwili zupełnie ją zatkało. Kiedy w końcu zdołała wydusić z siebie słowo, było ono niewiele głośniejsze od szeptu.

– Trochę.

– Te wszystkie lekcje gry na fortepianie. Tyle ich było. Musisz w końcu zagrać mi kawałki, których się nauczyłaś.

Spoglądała teraz na niego w taki sposób, jakby powiedział coś szokującego. Jak gdyby w jego zachowaniu było coś bulwersującego. Znał to spojrzenie – często mierzyła go w milczeniu wzrokiem bogini na cokole, z głową wysoko w stratosferze. Podczas gdy on marzył tylko, by zeszła na ziemię, wyciągnęła do niego rękę. Pragnął, by w końcu skruszona, potulna i skromna, przyszła i objęła go. Dlaczego nie może zrozumieć, że to ona – nie on – jest wszystkiemu winna? Dlaczego zawsze odwraca kota ogonem i patrzy na niego tak, jakby to z nim było coś nie w porządku? Nadal dokuczał mu kac. Czemu Masza pozwoliła, żeby tyle wypił? Czyżby wiedziała, co wydarzy się potem?

Masza wyjęła słuchawki z uszu. Teraz oboje siedzieli w ciszy, podczas gdy ona gorączkowo zastanawiała się, co powiedzieć.

– Coś ci zagram – wydusiła z siebie po chwili. – Kiedy wrócimy do domu.

Niewiele brakowało, żeby z tych niebiańsko pięknych, błyszczących oczu popłynęły łzy, ale zdołała się opanować.

„Ta kobieta ma serce z lodu, pomyślał Jurij. Ale nadejdzie dzień, gdy on go stopi”.

Królowa daremnie próbowała odsunąć od siebie myśli o tym biednym młodym człowieku odnalezionym w szafie. Popołudnie spędziła w towarzystwie zarządcy wyścigów, z którym przygotowywała się do czekających ją publicznych wystąpień w Ascot. Kiedy z terenu królewskiej posiadłości wyproszono już osoby postronne, królowa wybrała się do Wielkiego Pokoju Gościnnego, aby przyjrzeć się gobelinowi, który miał zostać niebawem poddany drobnej naprawie. Po drodze dogonił ją ochroniarz i oznajmił, że sir Simon chciałby się pilnie z nią spotkać.

– A co konkretnie powiedział?

Mężczyzna postukał palcem w radiotelefon u pasa.

– Prosił, by przekazać, że pojawiły się nowe fakty.

Ochroniarz nie wydawał się ciekawy tego, co kryło się za enigmatycznymi słowami sekretarza, a królowej było to bardzo na rękę. Jak wiadomo, nie ma nic gorszego niż personel, który przy przekazywaniu wiadomości pozwala sobie na wymowne żarciki. Zresztą ludzie o takich skłonnościach z reguły nie zagrzewali miejsca w otoczeniu królowej.

Z westchnieniem obróciła się na pięcie i skierowała z powrotem do swojego gabinetu. Sprawa musiała być pilna, skoro sir Simon posłał za nią gońca. Minęła apartamenty dla dostojników państwowych, niekiedy udostępniane też innym gościom, gdzie zabawiała zaproszonych na ostatnie przyjęcia, i ruszyła w kierunku Wielkiego Korytarza, gdzie znajdowały się jej prywatne apartamenty. W holu Lantern Lobby natknęła się na grupkę osób zmierzających w przeciwną stronę. To tutaj przed laty wybuchł pożar i choć obecnie pomieszczenie prezentowało się bez zarzutu, a zrekonstruowane wachlarzowe sklepienia budziły zachwyt, od czasu do czasu królowa, bawiąc tutaj, nie umiała opanować dreszczu grozy. Napotkana grupa składała się z uczestników tajnej konferencji organizowanej wczoraj na zamku, a przewodził jej wytworny mężczyzna w średnim wieku. Był przystojny i barczysty, odziany w prążkowany garnitur z krawatem.

– Gubernatorze – powitała go królowa.

– Wasza Królewska Mość! – Generał sir Peter Venn zastukał obcasami i lekko skłonił się monarchini.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ II

Ostatni taniec

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ III

Jeden pas, jedna droga

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Dostępne w wersji pełnej

CZĘŚĆ IV

Krótkie spotkanie

Rozdział 24

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 28

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 29

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 30

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 31

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 32

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Prolog

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Windsor Knot

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska

Wydawczyni: Maria Mazurowska

Redakcja: Agnieszka Trzebska

Korekta: Beata Wójcik, Ewa Bargiel

Projekt okładki: Nick Stearn

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Ilustracje na okładce i wyklejce: © Iker Ayestaran

Copyright © S. J. Bennett, 2020

First published in the UK in 2020 by ZAFFRE. An imprint of Bonnier Books UK.

All rights reserved

The moral rights of the author have been asserted.

Treść niniejszej książki jest fikcją literacką. Wszelkie odniesienia do prawdziwych osób, wydarzeń, organizacji lub lokalizacji mają na celu wyłącznie wywołanie poczucia autentyczności. Wszystkie inne postacie oraz wszystkie sceny i dialogi zostały wymyślone przez autorkę.

Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Andrzej Goździkowski, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-182-9

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka