W cieniu. Kulisy wywiadu III RP - Grzegorz Małecki, Łukasz Maziewski - ebook + audiobook

W cieniu. Kulisy wywiadu III RP ebook

Grzegorz Małecki, Maziewski Łukasz

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

PIERWSZA NA RYNKU TAK BEZKOMPROMISOWA I SENSACYJNA RELACJA SZEFA AGENCJI WYWIADU!

W cieniu to pasjonująca opowieść o najtajniejszej z polskich służb specjalnych. Agencja Wywiadu, powołana do życia 19 lat temu po rozwiązaniu Urzędu Ochrony Państwa, otoczona jest nimbem elitarności i tajemniczości.

O działaniach oficerów wywiadu RP wiadomo niewiele, choć odpowiadają za bezpieczeństwo wszystkich obywateli. Mimo że opinia publiczna bardzo rzadko poznaje nazwiska oficerów i kulisy ich pracy, warto podkreślić ich zasługi i choć trochę przybliżyć nam ich świat.

Pułkownik Grzegorz Małecki, do niedawna stojący na czele Agencji Wywiadu, w rozmowie z dziennikarzem Łukaszem Maziewskim opowiada o sekretach i realiach tej niebezpiecznej służby. To słodko-gorzkie spojrzenie na świat polskiej polityki drugiej dekady XXI w. i relacja z pierwszej ręki

o tym, co dzieje się w cieniu, w ciszy, gdzie nie ma miejsca dla Jamesów Bondów...

W SŁUŻBACH SPECJALNYCH NIC NIE JEST TAKIE, JAK SIĘ WYDAJE.

***

Nieczęsto szef służby ujawnia polityczne uwarunkowania działalności służb specjalnych. Mimo że nie podzielam niektórych poglądów, ocen i opinii pana pułkownika Grzegorza Małeckiego, to z większością z nich się zgadzam. WARTO PRZECZYTAĆ.

GEN. MAREK DUKACZEWSKI, Były szef Wojskowych Służb Informacyjnych

***

Książka Grzegorza Małeckiego pokazuje, że mamy prawo wierzyć w nowoczesne, silne państwo, którego naturalną częścią są odpowiedzialne, profesjonalne i demokratyczne służby specjalne.

ADAM BODNAR, Były Rzecznik Praw Obywatelskich

***

Przygnębiający obraz tajnych służb: pozbawionych kontroli, pogrążonych w chaosie, budzących strach. Wszystko tym bardziej przerażające, że opowiedziane przez byłego szef Agencji Wywiadu. Można się zgadzać albo i nie. Przeczytać trzeba.

PAWEŁ RESZKA, Dziennikarz, szef działu krajowego tygodnika „Polityka”, pisarz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 312

Oceny
3,9 (88 ocen)
32
30
13
13
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
piwaniuk

Dobrze spędzony czas

Otwiera oczy na bałagan wprowadzony przez nieświadomych polityków na sytuację w polskich spec służbach a mający istotny wpływ na bezpieczeństwo Panstwa Polskiego.
00
PaniWrusia

Całkiem niezła

nadinterpretacja tekstu i emocji bohaterów przez lektura jest karygodna, a książka nic odkrywczego nie wnosi
00
AnaM77

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesujący wywiad. Ciekawy punkt widzenia rozmówców na sprawy dotyczące bezpieczeństwa Państwa i roli służb wywiadowczych. Polecam
00
Voncohn

Z braku laku…

Zdumiewająca książka - z jednej strony drętwe wypowiedzi byłego notabla ( które na dobra sprawę mogłyby być kanwą powieści jakiegoś Le Carre) z drugiej irytująco śmieszkujqcy dziennikarz, nie rozumiejący chyba swojej roli i tego, że to nie on jest tu centrum uwagi. Wyszła z tego nudnawa kiszka, słabo przyprawiona, za to w grubym flaku wielosłowia. Szkoda czasu i tematu.
00
keszel1967

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajny wywiad z ciekawym człowiekiem, od którego można nauczyć się mówić dużo, tak by za dużo nie powiedzieć. Rzuca światło na wiele aspektów tzw. służb o których jest niewielkie informacji w mainstreamie.
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

W służ­bach spe­cjal­nych nic nie jest takie, jak się wydaje. Sta­rzy szpie­dzy nazy­wają ten świat „salo­nem krzy­wych zwier­cia­deł” i to stwier­dze­nie dobrze oddaje realia tego wyjąt­ko­wego zawodu. Dzięki tej książce macie rzadką oka­zję zaj­rzeć za drugą stronę zwier­cia­dła…

W Cie­niu to roz­mowa z byłym sze­fem Agen­cji Wywiadu, płk. rez. Grze­go­rzem Małec­kim. Roz­mowa szczera, bez­kom­pro­mi­sowa, w któ­rej padają trudne pyta­nia, a odpo­wie­dzi na nie bywają gorz­kie, a nawet bole­sne…

Kiedy w 1989 r. pań­stwo pol­skie prze­cho­dziło z sys­temu tota­li­tar­nego do demo­kra­tycz­nego, jed­nym z pod­sta­wo­wych zadań nowych rzą­dzą­cych była zmiana w służ­bach spe­cjal­nych. Powsta­nie Urzędu Ochrony Pań­stwa było nie­zbęd­nym wymo­giem zakoń­cze­nia mrocz­nej karty Służby Bez­pie­czeń­stwa. W ostat­nią dekadę XX wieku pol­skie służby cywilne wcho­dziły po grun­tow­nych zmia­nach – nie­które z nich były bole­sne i trudne do zaak­cep­to­wa­nia… I trudno się temu dzi­wić.

Pań­stwo, któ­remu słu­żyli funk­cjo­na­riu­sze Służby Bez­pie­czeń­stwa, czę­sto przez całe dekady, wła­śnie prze­stało ist­nieć. Nie­dawni wro­go­wie zmie­niali się w part­ne­rów. Sojusz­nicy sta­wali się wro­gami. A to był dopiero począ­tek kło­po­tów…

W gruzy walił się cały, ist­nie­jący nie­mal 50 lat, układ dwu­bie­gu­no­wych potęg. Kraje łączyły się i roz­pa­dały, powsta­wały i zni­kały. Poja­wiały się nowe wyzwa­nia i zagro­że­nia. Znik­nęło ZSRR. Znik­nęła Cze­cho­sło­wa­cja. Powstała Repu­blika Fede­ralna Nie­miec. Roz­pa­dła się i podzie­liła na wiele państw Jugo­sła­wia. Doszło do krwa­wych i bru­tal­nych wojen, a do sta­rych zagro­żeń doszły zupeł­nie nowe: islam­ski fun­da­men­ta­lizm, który szybko prze­ro­dził się w ter­ro­ryzm, wzrost prze­stęp­czo­ści i jej nowe formy: prze­stęp­czość gospo­dar­cza, trans­gra­niczna, zor­ga­ni­zo­wane grupy, mafie, pra­nie brud­nych pie­nię­dzy. Do tego dyna­miczny roz­wój nowych tech­no­lo­gii cyfro­wych i zagro­że­nia infor­ma­cyjne; pro­blemy zwią­zane z nie­kon­tro­lo­wa­nym obro­tem i roz­po­wszech­nia­niem broni maso­wego raże­nia, która znik­nęła z arse­na­łów upa­dłego sowiec­kiego Impe­rium. Europa rodziła się na nowo…

Z tym wszyst­kim musiały zmie­rzyć się służby spe­cjalne III RP: wywiad i kontr­wy­wiad, które musiały bar­dzo szybko dowieść swo­jej przy­dat­no­ści. I zro­biły to: w Iraku, wypro­wa­dza­jąc stam­tąd ofi­ce­rów wywiadu USA, na Bał­ka­nach, gdzie ofi­ce­ro­wie pol­skich służb woj­sko­wych kła­dli pod­wa­liny pod człon­ko­stwo naszego kraju w NATO oraz nad Wisłą – wal­cząc z prze­stęp­czo­ścią i szpie­go­stwem. Iro­nią histo­rii jest to, że w więk­szo­ści służby te two­rzyli ofi­ce­ro­wie z poprzed­niego sys­temu…

Trzy­ma­cie Pań­stwo w rękach opo­wieść o wywia­dzie. Ale nie o wywia­dzie PRL, a o tym wywia­dzie, któ­rego zręby two­rzyli wywo­dzący się z niego ludzie. Opo­wieść tę snuje czło­wiek zna­jący dzia­łal­ność i UOP, i obu służb, które powstały w 2002 r., po podziale Urzędu na Agen­cję Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­nego i Agen­cję Wywiadu: były ofi­cer ABW i były szef AW – płk rez. Grze­gorz Małecki.

Na swo­jej dro­dze bar­dzo czę­sto spo­ty­kał ludzi z PRL-owskim rodo­wo­dem. Z ich rąk otrzy­my­wał awanse, ale także był przez nich wyrzu­cany z pracy w kontr­wy­wia­dzie UOP. Zwią­zany z Dol­nym Ślą­skiem (pocho­dzi z Wro­cła­wia) i Opolsz­czy­zną, słu­żył jako ofi­cer kontr­wy­wiadu, naczel­nik wydziału we Wro­cła­wiu i zastępca szefa dele­ga­tury UOP w Opolu. W latach 2005–2008 kie­ro­wał pra­cami Kole­gium ds. służb spe­cjal­nych przy Kan­ce­la­rii Pre­zesa Rady Mini­strów. W 2009 r. objął sta­no­wi­sko pierw­szego radcy Amba­sady RP w Hisz­pa­nii.

Gdy w 2015 r. rządy objęło Prawo i Spra­wie­dli­wość, płk Małecki objął funk­cję szefa Agen­cji Wywiadu. Rok póź­niej, we wrze­śniu 2016 r. podał się do dymi­sji. Po kilku latach zde­cy­do­wał się podzie­lić swo­imi reflek­sjami na temat miej­sca i roli wywiadu we współ­cze­snej Pol­sce.

W niniej­szym wywia­dzie nie ma kom­ba­tanc­kich opo­wie­ści i buń­czucz­nych prze­chwa­łek. Nie ma wspo­mnień „spod Świa­to­wida w Kiej­ku­tach” – Małecki ukoń­czył Cen­tralny Ośro­dek Szko­le­nia UOP w Łodzi (rocz­nik 1992) – ani strze­la­ją­cych dłu­go­pi­sów i dro­gich samo­cho­dów, któ­rymi kar­mią nas filmy o Jame­sie Bon­dzie. Wprost prze­ciw­nie: książka ta jest nie­mal anty­tezą przy­gód zawa­diac­kiego ofi­cera MI6. W wywia­dzie czę­ściej niż „wódka z mar­tini, wstrzą­śnięta, nie mie­szana” sły­szy się zda­nie „puść E-152 i zoba­czymy co dalej”. Nie jest to także bio­gra­fia. Naszą inten­cją była poważna roz­mowa na temat prze­szło­ści, teraź­niej­szo­ści i przy­szło­ści tej for­ma­cji.

W każ­dym z tych wyda­rzeń udział brała kie­ro­wana przez płk. Małec­kiego Agen­cja Wywiadu. I choć jego w Agen­cji już nie ma, ludzie, któ­rzy pod jego kie­run­kiem pra­co­wali, na­dal służą kra­jowi swoją wie­dzą i umie­jęt­no­ściami. Być może cza­sem zda­rza się wam mijać ich na ulicy, w skle­pie czy w kinie. Być może któ­ryś z tych ludzi jest Waszym sąsia­dem. A kiedy pyta­cie: „Gdzie pra­cu­jesz?”, odpo­wiada wam zdaw­kowo, że „W admi­ni­stra­cji pań­stwo­wej” lub „Dla MSZ”. Tego nie da się wyklu­czyć. Ale tego się nie dowie­cie, ponie­waż ich służba na rzecz Pol­ski odbywa się w mil­cze­niu. W ciszy. W cie­niu.

Roz­dział I. „Nie­złe wyzwa­nie jak na pierw­szy dzień”

Roz­dział I

„Nie­złe wyzwa­nie jak na pierw­szy dzień”

Ter­ro­ry­ści i szpie­dzy

Zacznijmy od podróży w cza­sie. Od 20 listo­pada 2015 roku. Dzień wcze­śniej otrzy­mał pan zada­nie kie­ro­wa­nia Agen­cją Wywiadu.

Zga­dza się, w czwar­tek 19 listo­pada w godzi­nach popo­łu­dnio­wych otrzy­ma­łem akt powie­rze­nia obo­wiąz­ków szefa Agen­cji i zosta­łem ofi­cjal­nie do niej wpro­wa­dzony przez mini­stra koor­dy­na­tora.

Co się wyda­rzyło następ­nego dnia? Przy­je­chał pan na Miło­będzką, wszedł na siódme pię­tro do swo­jego gabi­netu i zna­lazł depe­szę o porwa­niu u wybrzeży Nige­rii statku „Sza­fir” z pię­cioma pol­skimi mary­na­rzami.

Dokład­nie tak to wyglą­dało. Natych­miast popro­si­łem do sie­bie dyrek­tora kie­run­ko­wego pionu.

O czym się wtedy myśli?

Ja pomy­śla­łem, że nie naj­go­rzej się zaczyna, że to nie­złe wyzwa­nie jak na pierw­szy dzień.

Aku­rat… Nie poja­wiło się sta­ro­pol­skie: „O kurwa”?

Przy­znam, że tro­chę mnie zmro­ziło, ale nie zmar­twi­łem się i nie prze­ją­łem. Lubię wyzwa­nia. Dla mnie to był moment, w któ­rym mogłem z mar­szu zabrać się do kon­kret­nej roboty. A z dru­giej strony trzeba pamię­tać, że ja tę insty­tu­cję prze­ją­łem dopiero poprzed­niego wie­czora. Więk­szość ludzi, z któ­rymi mia­łem pra­co­wać, zna­łem, ale spo­tka­łem ich po cza­sie, nazwijmy to, prze­rwy.

Ciężko?

Otrzy­ma­łem do zarzą­dza­nia Agen­cję, w tym jej kie­row­nic­two, w kształ­cie ufor­mo­wa­nym przez mojego poprzed­nika, i uświa­do­mi­łem sobie w tym momen­cie, że naj­pierw będę się musiał sku­pić na bie­żą­cych spra­wach, które się wła­śnie toczą, a czyn­no­ści, które jesz­cze dzień wcze­śniej zapla­no­wa­łem, zwią­zane z prze­ję­ciem insty­tu­cji, doko­na­niem dia­gnozy jej stanu i wdra­ża­niem pierw­szych zmian w ramach planu napraw­czego muszą chwilę zacze­kać.

Sprawa się, łagod­nie mówiąc, skom­pli­ko­wała.

Deli­kat­nie mówiąc. Plany, doty­czące reform czy naj­pil­niej­szych zmian w moim bez­po­śred­nim zaple­czu, czyli w kie­row­nic­twie, trzeba było nieco odło­żyć w cza­sie. I nie­któ­rych, nie­stety, póź­niej już nie udało się zro­bić, co się miało na mnie zemścić.

Fotel po gene­rale Huni był jesz­cze cie­pły, a tu trzeba pra­co­wać. Były krzywe spoj­rze­nia czy raczej hasło: „Pano­wie, wszyst­kie ręce na pokład”?

To dru­gie. Poprzed­niego wie­czora mia­łem jesz­cze na biurku stos papie­rów wyma­ga­ją­cych mojego pod­pisu. Pro­to­koły prze­ka­za­nia, dosyć istotne, które trzeba prze­czy­tać. Sie­dzia­łem do późna, wiele spraw zosta­wi­łem sobie na następny dzień, a tu następ­nego dnia od rana trzeba było gasić pożar, który wybuchł. Zna­li­śmy się z więk­szo­ścią kie­row­nic­twa (odsze­dłem z Agen­cji dwa i pół roku wcze­śniej), wie­dzia­łem, czego mniej wię­cej można się po kim spo­dzie­wać. Z więk­szo­ścią tych ludzi w jakiś spo­sób pra­co­wa­łem; w cza­sach UOP, potem w ABW i przez tych kilka lat przed odej­ściem z Agen­cji Wywiadu. Nie było tu jakie­goś wiel­kiego napię­cia. Ja też nie należę do ludzi gwał­tow­nych, wybu­cho­wych.

Słu­cham pana i trudno mi sobie wyobra­zić wybuch w pana wyko­na­niu.

Bo jestem osobą spo­kojną. Dla wszyst­kich było jasne, że mam pre­cy­zyjne wyobra­że­nie, mam pomysł na Agen­cję i że będą zmiany, ale odbędą się w spo­sób poko­jowy i cywi­li­zo­wany. Moje kon­cep­cje i zamie­rze­nia były znane, bo je przed­sta­wia­łem publicz­nie przed wybo­rami w róż­nego rodzaju wystą­pie­niach w mediach. Ocze­ki­wa­łem od początku wspól­nej pracy dla pań­stwa. Myślę, że to podej­ście zaowo­co­wało i mogłem liczyć ze strony tych, któ­rych zasta­łem w Agen­cji, na zaan­ga­żo­wa­nie.

Nie było nie­chęci?

Nie mia­łem powodu do narze­ka­nia na jakieś formy sabo­tażu. Każdy chciał w jakiś spo­sób zafunk­cjo­no­wać, zaist­nieć, poka­zać się od naj­lep­szej strony w nowych realiach. Choć dziś, z per­spek­tywy minio­nych pię­ciu lat, wyda się to dziwne i nie­praw­do­po­dobne, wów­czas spora część śro­do­wi­ska patrzyła na zmiany w służ­bach wpro­wa­dzane przez nowo powo­łany rząd z przy­chyl­no­ścią i nadzieją. Jeśli nawet wprost nie popie­rała, to dawała duży kre­dyt zaufa­nia nowej wła­dzy, licząc, że zakoń­czy ona okres sta­gna­cji w tej branży.

Pan chce mnie zabić śmie­chem. Gene­rał Hunia, przez pra­wie osiem lat kie­ru­jący Agen­cją, jego zastępcy – nikt z nich nawet się nie skrzy­wił?

Ze strony ustę­pu­ją­cego kie­row­nic­twa w żaden spo­sób nie odczu­łem jakiejś obstruk­cji czy oporu. Wręcz prze­ciw­nie, spo­tka­łem się z wyra­zami wspar­cia. Nawet nie­któ­rzy człon­ko­wie naj­wyż­szej kadry kie­row­ni­czej, choć wie­dzieli, że nie będę korzy­stał z ich usług, gra­tu­lo­wali mi i wyra­żali satys­fak­cję z nomi­na­cji oraz prze­ko­na­nie, że to dla Agen­cji bar­dzo dobra decy­zja.

Kiedy przej­mo­wał pan stery Agen­cji, rze­czy­wi­ście byli w niej jesz­cze ci mityczni esbecy?

Odse­tek funk­cjo­na­riu­szy roz­po­czy­na­ją­cych służbę przed 1990 rokiem był śla­dowy, na pozio­mie kilku pro­cent. Zde­cy­do­wana więk­szość z nich to były osoby, któ­rych staż w Depar­ta­men­cie I MSW liczony był w mie­sią­cach lub nawet tygo­dniach.

No dobrze, to wróćmy do „Sza­fira”. Kiedy machina pań­stwa zaczęła dzia­łać?

Natych­miast w MSZ został powo­łany zespół kry­zy­sowy, który ma wszyst­kie pod­sta­wowe instru­menty do zdo­by­wa­nia bie­żą­cej wie­dzy z zagra­nicy. To MSZ dys­po­nuje infra­struk­turą infor­ma­cyjną zapew­nia­jącą dopływ pod­sta­wo­wych infor­ma­cji.

Z naszych pla­có­wek dyplo­ma­tycz­nych, jak rozu­miem?

Tak.

A jeśli tych pod­sta­wo­wych infor­ma­cji nie ma – to co?

To i tak musi to robić MSZ. Nie­za­leż­nie od tego, czy w danym miej­scu jest pla­cówka, czy nie. To jest pewien fun­da­ment insty­tu­cjo­nalny: na plat­for­mie MSZ-u doko­nuje się styku wszyst­kich innych insty­tu­cji. MSZ zarzą­dza tą sytu­acją od strony pań­stwa.

A nad tym wszyst­kim dys­kret­nie czuwa Agen­cja. I w odpo­wied­nim momen­cie wkra­cza.

Ten wspo­mniany zespół kry­zy­sowy składa się z przed­sta­wi­cieli insty­tu­cji, które zwy­cza­jowo, tra­dy­cyj­nie biorą udział w tego rodzaju sytu­acjach. Jedną z tych insty­tu­cji jest Agen­cja Wywiadu. Tam zapa­dają decy­zje, tam nastę­puje podział zadań: kto co robi, jakie zada­nia mają insty­tu­cje pań­stwa w zależ­no­ści od sytu­acji. Wia­domo, że pierw­szą pod­sta­wową rolą Agen­cji jest zdo­by­cie jak naj­więk­szej liczby danych uzu­peł­nia­ją­cych i wery­fi­ku­ją­cych wie­dzę, którą ma MSZ.

Hol­ly­wood poka­zuje nam taki obraz: gdy nastę­puje porwa­nie i prze­trzy­my­wani są zakład­nicy, natych­miast zbiega się gro­mada ludzi z CIA z tecz­kami wydru­ków i po dzie­się­ciu minu­tach wszy­scy wie­dzą, co pory­wacz lubi jeść na śnia­da­nie.

Tak, to bar­dzo budu­jący obraz, tylko szkoda, że daleki od rze­czy­wi­sto­ści. Oczy­wi­ście w ostat­nich latach, dzięki postę­powi tech­no­lo­gicz­nemu, zwłasz­cza w sfe­rze cyfry­za­cji, wywiad dys­po­nuje nie­po­rów­na­nie lep­szymi moż­li­wo­ściami niż w prze­szło­ści. Bar­dzo waż­nym atu­tem jest także zacie­śnia­jąca się w ostat­nich latach współ­praca mię­dzy­na­ro­dowa.

W Agen­cji Wywiadu też są takie teczki i zaraz wia­domo, co to za zły chło­piec pod­niósł rękę na Naj­ja­śniej­szą Rzecz­po­spo­litą? Oczy­wi­ście try­wia­li­zuję, ale w owym cza­sie nawet z naszymi amba­sa­dami było w regio­nie róż­nie. A wie­dzę trzeba pozy­ski­wać.

No cóż, u nas rze­czy­wi­ście do dys­po­zy­cji mamy raczej wspo­mniane przez pana teczki, któ­rych uży­tecz­ność jest nie­po­rów­na­nie mniej­sza niż narzę­dzi ofe­ro­wa­nych przez tech­no­lo­gie cyfrowe. W tej sfe­rze pozo­staje zatem bar­dzo wiele do zro­bie­nia, aby cho­ciaż nieco przy­bli­żyć się do owego hol­ly­wo­odz­kiego wyobra­że­nia.

Jest nato­miast wypra­co­wany pewien, nazwijmy to algo­rytm, postę­po­wa­nia. Naj­pierw rze­czy pod­sta­wowe: kto został wzięty do nie­woli, jak to się stało. Kon­takt z arma­to­rem, z rodzi­nami tych osób itd. Tę wie­dzę pozy­skuje się wszel­kimi dostęp­nymi kana­łami, zarówno ofi­cjal­nymi, jak półofi­cjal­nymi, także dys­kre­cjo­nal­nymi. Następ­nie porząd­ku­jemy wie­dzę ope­ra­cyjną o samym zda­rze­niu: gdzie zaszło, oby­wa­tele jakich kra­jów zostali jesz­cze porwani, w jaki spo­sób to się stało. I wtedy też nawią­zuje się kon­takty z insty­tu­cjami z tych kra­jów, któ­rych oby­wa­tele też w tym tkwią. Być może mają one lep­sze moż­li­wo­ści niż my. Naj­pierw trzeba usta­lić, że porwani żyją, nawią­zać z nimi kon­takt albo uzy­skać wia­ry­godny dowód świad­czący o ich kon­dy­cji, tak zwany dowód życia.

A z pań­stwem, z któ­rego pocho­dzili pory­wa­cze, też?

Oczy­wi­ście też, żeby wie­dzieć, z kim mamy do czy­nie­nia. Musimy się także zorien­to­wać, na wodach tery­to­rial­nych jakiego kraju to się zda­rzyło. Sytu­acja z „Sza­fi­rem” działa się na wodach Nige­rii.

Pukamy do służb part­ner­skich?

Oczy­wi­ście. Są pań­stwa dużo bar­dziej doświad­czone w tego rodzaju porwa­niach i z nimi też trzeba się skon­tak­to­wać, żeby otrzy­mać pomoc, wspar­cie – infor­ma­cyjne czy ope­ra­cyjne. Bo na przy­kład mogą mieć na tery­to­rium danego pań­stwa swo­ich ludzi, któ­rzy są wyzna­czeni do obsłu­gi­wa­nia tego rodzaju sytu­acji, któ­rzy mają kon­takty, wie­dzą, z kim w tym kraju roz­ma­wiać – z jaką służbą, z jakim poli­ty­kiem czy urzęd­ni­kiem, kto jest najbar­dziej decy­zyjny w tych spra­wach.

Albo z któ­rym gang­ste­rem.

Bywa i tak. Także tu my jeste­śmy od tego, żeby otwie­rać wszyst­kie moż­liwe furtki i wszę­dzie poszu­ki­wać moż­li­wo­ści, bo taka jest wła­śnie rola wywiadu, żeby pro­wa­dzić dzia­ła­nia tego rodzaju. Naj­więk­sza odpo­wie­dzial­ność spo­czywa jed­nak na arma­to­rze. On jest wła­ści­cie­lem statku, zatrud­nia mary­na­rzy, a porwa­nie doty­czy i statku, i osób, które się na nim znaj­dują. Porwa­nie poje­dyn­czych osób wygląda ina­czej niż porwa­nie statku, a jesz­cze inna jest sytu­acja zakład­ni­cza, kiedy nastą­piła napaść na jakiś obiekt nale­żący do pań­stwa, na przy­kład na pla­cówkę dyplo­ma­tyczną. Albo gdy mamy do czy­nie­nia z wdar­ciem się na tery­to­rium i opa­no­wa­niem jakie­goś obiektu – amba­sady, kon­su­latu czy rezy­den­cji amba­sa­dora.

Zakła­dam – może błęd­nie – że pew­nie trud­niej nego­cjuje się z ludźmi dzia­ła­ją­cymi z pobu­dek poli­tycz­nych niż z rabu­siami, któ­rzy szu­kają po pro­stu pie­nię­dzy.

Ina­czej. Pamię­tajmy, że ci, któ­rzy pory­wają dla pie­nię­dzy, też mają wypra­co­wany swój algo­rytm. To jest zor­ga­ni­zo­wana grupa prze­stęp­cza dzia­ła­jąca w okre­ślony spo­sób według takich, a nie innych, dość sche­ma­tycz­nych zacho­wań.

Kiedy przy­cho­dzi ten moment, w któ­rym poja­wiają się mityczni „ludzie służb”? Bo skoro są arma­tor i MSZ, to może was już nie potrzeba? Kiedy wkra­czają? Co robią?

O tym wszyst­kim już mówi­łem. Spo­ty­kają się na miej­scu z tymi, któ­rzy mogą pomóc w jaki­kol­wiek spo­sób w uwol­nie­niu porwa­nego. Oczy­wi­ście zależy od tego, gdzie to się dzieje, bo wia­domo, że porwani czę­sto są z upro­wa­dzo­nego statku prze­wo­żeni na ląd i ukry­wani. Porwani mogą być zmu­szeni opu­ścić sta­tek. Bo dla pory­wa­czy naj­cen­niej­szym dobrem i naj­ła­twiej­szym do opa­no­wa­nia są ci ludzie.

Ile pol­skie pań­stwo płaci za oby­wa­tela?

Pol­skie pań­stwo nie płaci za oby­wa­tela.

Nie? Nawet porwa­nego z kałasz­ni­ko­wem przy gło­wie?

Raczej to się nie zda­rza, ale każdy przy­pa­dek jest inny. Wia­domo, że decy­zję o ewen­tu­al­nym oku­pie podej­mują poli­tycy, rzą­dzący. Mówiąc wprost, pre­mier. Każdy pre­mier jest inny i każdy ma swoją poli­tykę. Jeśli podej­mie decy­zję, żeby okup zapła­cić, to do jego dostar­cze­nia jest wywiad. Mówimy oczy­wi­ście teo­re­tycz­nie. Są pań­stwa, które ni­gdy pod żad­nym warun­kiem nie płacą, na przy­kład Fran­cja, i wów­czas, jeśli zapłaty nie wezmą na sie­bie inni – rząd innego pań­stwa, arma­tor, rodzina czy jakaś orga­ni­za­cja – los zakład­ni­ków bywa tra­giczny. Są także pań­stwa, które mówią ofi­cjal­nie i publicz­nie, że nie płacą, ale robią to w abso­lut­nej dys­kre­cji, co jest obcią­żone ryzy­kiem, bo może się wydać i zostać wyko­rzy­stane na przy­kład do roz­gry­wek poli­tycz­nych.

Mówimy o dużych sumach?

To zależy od indy­wi­du­al­nych przy­pad­ków i te kwoty mogą być bar­dzo różne. Z mojej wie­dzy wynika, że są to duże pie­nią­dze – kilka milio­nów dola­rów.

Od głowy?

Bar­dzo róż­nie. Bywa, że tak. Gene­ral­nie osta­teczna kwota zależy od splotu oko­licz­no­ści, przy­ję­tej tak­tyki nego­cja­cyj­nej.

Mary­na­rze z „Sza­fira” wró­cili.

Pol­scy mary­na­rze wró­cili, i to bar­dzo szybko. Wszy­scy inni, o ile pamię­tam, też. Nikomu nie zależy na tym, żeby nie wró­cili.

Żeby zabi­jać towar?

Tak. Bo to może spo­wo­do­wać pro­blem dla takich pirac­kich sza­jek. Dzia­ła­nia tego rodzaju są kło­po­tem dla pań­stwa, na tery­to­rium któ­rego takie zja­wi­sko funk­cjo­nuje. Swego czasu, w latach 2010–2012, było bar­dzo nie­bez­piecz­nie u wybrzeży Soma­lii. Jeśli cho­dzi o porwa­nie „Sza­fira”, stało się to na wodach tery­to­rial­nych Nige­rii. To pań­stwo jest dosyć sta­bilne, ma okre­śloną pozy­cję. W jego inte­re­sie nie leży, żeby roz­wi­jało się tam pirac­two. Inna rzecz, że pirac­two może być kon­se­kwen­cją wewnętrz­nych kon­flik­tów. W Nige­rii toczy się wojna domowa. Taka dzia­łal­ność jak porwa­nia jest kon­se­kwen­cją, funk­cją tej wojny. Nie­które siły wyko­rzy­stują je jako ele­ment zdo­by­wa­nia prze­wagi nad rywa­lami.

Kiedy w 2009 roku porwano Ame­ry­ka­nina, Richarda Phil­lipsa, ruszył po niego potężny zespół ludzi. Pięć dni póź­niej dwóch z trzech pory­wa­czy nie żyło. Tak działa silne pań­stwo. Słabe pań­stwo płaci?

Nie, tak powie­dzieć nie można. Kraje, które nie mają tra­dy­cji tego rodzaju dzia­łań – nie wysy­łają takich ekip. To nie zna­czy, że one są słabe.

Pań­stwo, które nie jest w sta­nie zadzia­łać i wysłać prze­szko­lo­nej grupy ope­ra­to­rów wojsk spe­cjal­nych, nie jest w sta­nie ich tam dostar­czyć i odbić porwa­nego oby­wa­tela, jest słabe.

Powtó­rzę, to nie jest słabe pań­stwo. To jest pań­stwo, które nie pro­wa­dzi poli­tyki glo­bal­nej. To jest pań­stwo mające po pro­stu inną kul­turę, inną kon­cep­cję zapew­nie­nia bez­pie­czeń­stwa i które z tego powodu nie dys­po­nuje takim rodza­jem sił. Powo­łuje się pan na przy­kład USA, które jest glo­bal­nym mocar­stwem, to nie jest repre­zen­ta­tywny przy­kład.

Nie chcę się­gać po dema­go­giczne argu­menty, ale czuję się zmu­szony. Porwany we wrze­śniu 2008 roku przez tali­bów Piotr Stań­czak pew­nie cie­szył się, że „mamy inną kul­turę bez­pie­czeń­stwa”… do lutego 2009, kiedy obcięto mu głowę.

To było tra­giczne wyda­rze­nie, któ­rego można było unik­nąć, nawet nie mając spe­cjal­nych jed­no­stek, o któ­rych pan wspo­mi­nał. Pamię­tajmy, że zawsze ist­nieje także moż­li­wość sko­rzy­sta­nia ze wspar­cia sojusz­ni­ków, jeśli zapad­nie decy­zja o siło­wym roz­wią­za­niu sytu­acji zakład­ni­czej.

Mie­li­śmy tam wtedy cał­kiem poważne siły. Mie­li­śmy roz­po­zna­nie. W Afga­ni­sta­nie dzia­łały wtedy SKW i SWW. Przy­pusz­czam, że AW też. Czego zabra­kło, żeby on prze­żył?

Bar­dzo wielu rze­czy zabra­kło. Przede wszyst­kim koor­dy­na­cji dzia­łań pomię­dzy poszcze­gól­nymi ele­men­tami sys­temu zarzą­dza­nia takimi sytu­acjami. Wów­czas nie mie­li­śmy jesz­cze wyćwi­czo­nego tego sys­temu. Nie dys­po­no­wa­li­śmy ade­kwat­nymi struk­tu­rami i mecha­ni­zmami zarzą­dza­nia tego typu sytu­acjami na pozio­mie pań­stwo­wym. One powstały póź­niej, w ramach wycią­ga­nia wnio­sków z tego dra­matu. Jed­nak ówcze­sna odpo­wiedź naszego pań­stwa nosiła zna­miona spon­ta­nicz­nej impro­wi­za­cji.

A może komuś zwy­czaj­nie zabra­kło, prze­pra­szam za okre­śle­nie, „jaj”, żeby pod­jąć decy­zję: „Tak, to nasz czło­wiek, nasz oby­wa­tel. No one left behind!”.

Nie szar­żujmy. Wysy­ła­nie GROM-u nic w tej sytu­acji by nie dało. To abso­lut­nie nie ten przy­pa­dek, nasze siły w tym rejo­nie były jed­nak skromne i bar­dzo odda­lone od tery­to­rium, na któ­rym wszystko się działo. I było to tery­to­rium Paki­stanu. Zabra­kło oczy­wi­ście decy­zji, zabra­kło roz­wagi, odpo­wie­dzial­no­ści na szcze­blu poli­tycz­nym pań­stwa, rządu. To z całą pew­no­ścią. Zabra­kło deter­mi­na­cji i woli walki na szcze­blu poli­tycz­nym.

Do kogo nale­żała osta­teczna decy­zja?

Z mojej wie­dzy wynika, że naj­więk­szą winę ponosi szcze­bel stra­te­giczny.

Ładne, bar­dzo ele­ganc­kie okre­śle­nie pre­miera.

Inna rzecz, że te insty­tu­cje, które zostały wymie­nione: i dyplo­ma­cja, i wywiad, i inne służby pań­stwowe nie wyka­zały tutaj mak­si­mum sta­ran­no­ści. Abso­lut­nie nie wyko­rzy­stano bar­dzo dobrych rela­cji z Ame­ry­ka­nami, któ­rzy byli tam wyjąt­kowo mocni i dys­po­no­wali instru­men­tami naci­sku na służby paki­stań­skie. Tutaj ewi­dent­nie mie­li­śmy do czy­nie­nia z bra­kiem współ­pracy struk­tur pań­stwa odpo­wie­dzial­nych za takie sytu­acje, ale rów­nież była to kon­se­kwen­cja braku doświad­cze­nia.

Po pro­stu splot nie­szczęść.

Do tego spe­cy­ficzna sytu­acja poli­tyczna wewnątrz kraju, mani­fe­sta­cyjne dystan­so­wa­nie się pre­miera od spraw służb. Na to nało­żyły się rów­nież typowy pol­ski bała­gan i nie­chęć do anga­żo­wa­nia się w tak skom­pli­ko­wane sytu­acje, wbrew pozo­rom my nie jeste­śmy tam obecni jako pań­stwo. W Paki­sta­nie – w ogóle. Nasza obec­ność tam jest sym­bo­liczna.

Czy był jakiś tajem­ni­czy ofe­rent, który zgło­sił się z wie­dzą na temat miej­sca prze­trzy­my­wa­nia Stań­czaka?

Postę­po­wa­nie Agen­cji w spra­wie porwa­nia Pio­tra Stańczka było przed­mio­tem dro­bia­zgo­wej ana­lizy w ramach zarzą­dzo­nego przeze mnie audytu otwar­cia. Podob­nie zresztą jak w przy­padku kil­ku­dzie­się­ciu innych ope­ra­cji, zwłasz­cza tych, które zakoń­czyły się nie­po­wo­dze­niem. Wyniki tych ana­liz zostały szcze­gó­łowo opi­sane w rapor­cie z audytu. W spra­wie Stań­czaka zabra­kło tego, co w kie­row­nic­twie każ­dej służby wywia­dow­czej jest konieczne, czyli odwagi w pla­no­wa­niu i podej­mo­wa­niu decy­zji. Skoro naj­wyż­sze wła­dze poli­tyczne nie były w sta­nie pod­jąć jakiej­kol­wiek sen­sow­nej decy­zji, to wywiad (choć zwy­kle czeka na zada­nia) tym razem powi­nien wyka­zać ini­cja­tywę i na wła­sne ryzyko uru­cho­mić dzia­ła­nia. Deter­mi­na­cja i zde­cy­do­wa­nie wywiadu mogło skło­nić decy­den­tów poli­tycz­nych do ich zatwier­dze­nia post fac­tum. Nie­stety, tak się nie stało, nic nie zapro­po­no­wano, w AW wów­czas zapa­no­wał dziwny marazm. Rząd pozo­sta­wił sprawy swo­jemu bie­gowi, licząc na łut szczę­ścia. Efekt znamy.

Złe języki powia­dają, że kilka lat po porwa­niu i śmierci Stań­czaka Agen­cja jed­nak wpa­dła na trop pory­wa­czy. Nie będę cyto­wał, bo się to do cyto­wa­nia nie nadaje, ale mówią, że dzia­ła­nia po zna­le­zie­niu tropu były, nazwijmy to eufe­mi­stycz­nie, baaaar­dzo… ogra­ni­czone.

Uni­kam komen­to­wa­nia plo­tek, jed­nak pań­skie słowa potwier­dzają wprost moją ocenę sytu­acji, to zna­czy brak odwagi i zde­cy­do­wa­nia w reago­wa­niu na sytu­ację.

Kto sie­dem lat póź­niej miał naj­wię­cej do powie­dze­nia w Nige­rii? Do kogo zwró­ci­li­śmy się z prośbą?

Do wszyst­kich, któ­rzy wtedy byli tam obecni. Nie mogę dzie­lić się pre­cy­zyjną wie­dzą na ten temat ze względu na wymogi taj­no­ści. Przy­kro mi.

To ina­czej: kto odpo­wie­dział pozy­tyw­nie?

Wszyst­kie pań­stwa, które są obecne w tym rejo­nie, i to mnie bar­dzo ucie­szyło. Spo­tka­li­śmy się z dużym wspar­ciem naszych part­ne­rów. Ale w grun­cie rze­czy to i tak się oparło w naj­więk­szym stop­niu na ści­słej, bli­skiej współ­pracy z miej­sco­wymi wła­dzami.

Koniec koń­ców, pole­ciał tam ktoś na pasz­por­cie dyplo­ma­tycz­nym z wali­zeczką, prze­ka­zał ją i powie­dział: „Tu jest kasa, oddaj­cie naszych mary­na­rzy”?

Pole­cieli nasi ludzie z pasz­por­tami dyplo­ma­tycz­nymi. Na miej­scu dopro­wa­dzili do uwol­nie­nia naszych oby­wa­teli i razem z nimi wró­cili. Dzia­łali w real­nym zagro­że­niu życia, a mimo to ich inte­li­gen­cja i zimna krew spra­wiły, że wszystko zakoń­czyło się ina­czej niż w spra­wie Pio­tra Stań­czaka. Po powro­cie do kraju zespół został przeze mnie wyna­gro­dzony. Hoj­nie. To wszystko. Wię­cej opo­wiem może za dwa­dzie­ścia albo trzy­dzie­ści lat.

Czyli nie „siła razy ramię”, ale rozum, god­ność i inte­li­gen­cja ofi­cera? Nawia­sem mówiąc, udział w uwol­nie­niu Pola­ków miał mieć także gene­rał Gro­mo­sław Czem­piń­ski, o czym powie­dział w jed­nym z wywia­dów pra­so­wych. Miał?

No nie poje­chali tam z kara­bi­nami i ich nie odbi­jali jak SAS w Sierra Leone, tylko dopro­wa­dzili do tego, sto­su­jąc cały zespół środ­ków per­swa­zyjno-nego­cja­cyjno-ope­ra­cyj­nych. Wypo­wie­dzi o zaan­ga­żo­wa­niu gene­rała Czem­piń­skiego ze zro­zu­mia­łych wzglę­dów nie będę komen­to­wał. Nie mogę jej ani potwier­dzić, ani zaprze­czyć.

Kwie­cień 2016, uro­czy­stość z oka­zji Święta 3 Maja połą­czona z wrę­cza­niem odzna­czeń i awan­sów w stop­niu, Muzeum Powsta­nia War­szaw­skiego (od lewej: mini­ster Mariusz Kamiń­ski, pre­mier Beata Szy­dło, płk Grze­gorz Małecki)

„Zespół środ­ków per­swa­zyjno-nego­cja­cyjno-ope­ra­cyj­nych”. Brzmi to pra­wie tak sek­sow­nie jak numer 007.

Ale intry­gu­jąco (śmiech). Na miej­scu, przy współ­pracy i pomocy władz lokal­nych, doszło do uwol­nie­nia. Trzeba było rze­czy­wi­ście nawią­zać kon­takt i wyne­go­cjo­wać odpo­wied­nie warunki uwol­nie­nia. Już na tym zamknijmy temat.

A wła­śnie, roz­strzy­gnijmy to w końcu: ofi­cer pol­skiego wywiadu ma licence to kill?

Nie­mą­dry i szko­dliwy mit. Każdy, kto by coś takiego auto­ry­zo­wał, dawał na to zgodę, według pol­skiego prawa popeł­niałby prze­stęp­stwo.

Mamy to za sobą, wróćmy więc do porwań. Na przy­kład pol­skich dzien­ni­ka­rzy na Bli­skim Wscho­dzie. To chyba tro­chę bar­dziej skom­pli­ko­wane niż w przy­padku „Sza­fira”?

W Syrii. To była dużo trud­niej­sza sytu­acja, dla­tego że oni rów­nież mieli w tym swój udział.

No chyba nie powie pan, że sami się porwali.

Powiem tak: mieli bar­dzo dużo szczę­ścia. Rów­nież w kon­tek­ście sytu­acji, jaka ist­niała w tam­tym regio­nie. Po pro­stu dostali się w ręce ludzi, któ­rym się wyda­wało, że rybki, które wpa­dły w sieć, są wysłan­ni­kami znie­na­wi­dzo­nego Zachodu. A prawda jest taka, że wyje­chali na wła­sną rękę, lek­ce­wa­żąc bar­dzo poważne, wła­ści­wie eks­tre­malne, ryzyko.

W przy­padku porwań na przy­kład w Rogu Afryki porwa­nemu raczej nie spad­nie – do czasu – włos z głowy. Bo jest, brzydko mówiąc, towa­rem. A w Syrii?

W Syrii dzien­ni­ka­rzom real­nie gro­ziła utrata życia. Sytu­acja była wyjąt­kowo skom­pli­ko­wana. Ist­niały tam podziały rodzinne, ple­mienne, orga­ni­za­cyjne. Cały kon­glo­me­rat nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ści, który w pierw­szych dniach obró­cił się prze­ciwko nim.

Lipiec 2016, sie­dziba AW, wizyta dyrek­tora gene­ral­nego MUST (szwedzka agen­cja odpo­wie­dzialna za wywiad i kontr­wy­wiad, ulo­ko­wana w struk­tu­rach armii) gene­rała-majora Gun­nara Karl­sona

Mamoń i Gło­wacki mieli szczę­ście. Porwa­nie w 2015 roku w Syrii przez bojow­ni­ków islam­skich – choć nie z ISIS – nie jest wygraną na lote­rii.

Wpa­dli w ręce ludzi, któ­rzy nie wie­rzyli, że oni są dzien­ni­ka­rzami, i byli bar­dzo nega­tyw­nie nasta­wieni wobec ludzi z Zachodu. Krótko mówiąc, byli prze­ko­nani, że tra­fili na praw­dzi­wych zachod­nich szpie­gów.

A ile prawdy jest w tym, że porwani wręcz cheł­pili się „wspar­ciem pol­skich insty­tu­cji”, co dotarło do uszu pory­wa­czy, któ­rzy gło­śno powie­dzieli: „No to karty na stół, pano­wie”?

Nic mi o tym nie wia­domo.

Ktoś się sze­roko uśmiech­nął i zaczął ostrzyć nóż?

Na ich korzyść zadzia­łało to, że tra­fili przed lokalny sąd – nie w rozu­mie­niu zachod­nim, raczej ple­mienną szurę (radę), co aku­rat zakoń­czyło się dla nich pozy­tyw­nie. A póź­niej, dzięki sta­ra­niom… hm… róż­nych zaan­ga­żo­wa­nych w to osób i insty­tu­cji.

Agen­cji Wywiadu też?

No oczy­wi­ście. To był splot oko­licz­no­ści, który dopro­wa­dził do tego, że po zasto­so­wa­niu wypra­co­wa­nych środ­ków i sko­rzy­sta­niu z pew­nych kon­tak­tów towa­rzy­skich udało się prze­ko­nać pory­wa­czy, że podej­rze­nia, jakie mają w sto­sunku do Pola­ków, są nie­praw­dziwe.

Szczę­śliwy splot oko­licz­no­ści i kon­takty towa­rzy­skie były, jak sły­sza­łem, wsparte sumą z sze­ścioma zerami.

Bez­pod­stawne opo­wie­ści. Sprzy­ja­jącą oko­licz­no­ścią dla porwa­nych były ich związki w prze­szło­ści z dia­sporą cze­czeń­ską w Pol­sce. Wśród bojow­ni­ków ISIS na tam­tym tery­to­rium było wielu Cze­cze­nów. To była ta oko­licz­ność, która pozwo­liła na szczę­śliwy finał.

Aż się chce zapy­tać, czy pewna kobieta, bli­ska waż­nemu w tych spra­wach mini­strowi, tutaj zadzia­łała?

Nie, to jest bez związku. Ale warto o tym powie­dzieć, że ich wydo­by­cie i powrót do Pol­ski bar­dzo pod­nio­sły nasz pre­stiż w mię­dzy­na­ro­do­wym śro­do­wi­sku służb wywia­dow­czych. Wró­cili chyba w Wigi­lię albo w pierw­szy dzień świąt Bożego Naro­dze­nia. W tym cza­sie byłem na krót­kim łączu z mini­strem i rela­cjo­no­wa­łem mu wyda­rze­nia na bie­żąco. Ucie­szył się, bo porwani byli jego kole­gami. Wieść o tym naszym suk­ce­sie roze­szła się w śro­do­wi­sku służb wywia­dow­czych, budząc duże uzna­nie.

I pew­nie zaraz usły­szę, że inni przy­szli po radę, pomoc…

Oczy­wi­ście! Zaczęli się usta­wiać w kolejce kole­dzy z innych służb, któ­rzy mieli w Syrii porwa­nych dzien­ni­ka­rzy, i od wielu mie­sięcy nie mogli sku­tecz­nie zamknąć tych sytu­acji zakład­ni­czych, czyli, mówiąc wprost, dopro­wa­dzić do uwol­nie­nia swo­ich oby­wa­teli. Pro­sili o pomoc, radę.

Pomo­gli­śmy?

Sta­ra­li­śmy się jak naj­bar­dziej pomóc. Podzie­lić się przede wszyst­kim pomy­słem i spo­so­bem wyko­na­nia.

A komu przy­pięto medale?

Tym, któ­rzy to robili. To już była moja w tym głowa. Zapro­si­łem mini­stra na małą uro­czy­stość odczy­ta­nia listów pochwal­nych włą­czo­nych do akt, wrę­cza­nia im nagród – pie­nięż­nych i innych. Mam zasadę, że zarówno nagroda, jak i kara muszą poja­wić się pra­wie natych­miast po zda­rze­niu. Żeby miała walor moty­wa­cyjny albo, nazwijmy to, wycho­waw­czy.

Osiem dłu­gich lat

Przej­mo­wał pan Agen­cję po nie byle kim – gene­rale Macieju Huni, który kie­ro­wał nią przez pra­wie osiem lat. Jaki był Hunia? Co zbu­do­wało jego pozy­cję?

Nie jestem bio­gra­fem gene­rała Huni, a tym bar­dziej hagio­gra­fem (śmiech), i wolał­bym uni­kać wąt­ków per­so­nal­nych. Moje oceny stanu Agen­cji, spo­sobu kie­ro­wa­nia nią itd. opie­ram wyłącz­nie na kwe­stiach mery­to­rycz­nych, nie mają one pod­łoża per­so­nal­nego. Dla jasno­ści sprawy: moje rela­cje z Macie­jem Hunią, któ­rego zna­łem od wielu lat, były bar­dzo poprawne i ni­gdy nie mia­łem z nim oso­bi­stego kon­fliktu.

Czyli nie gilo­ty­no­wano seriami?

Zmiany na sta­no­wi­skach kie­row­ni­czych były umiar­ko­wane, odby­wały się w bar­dzo spo­kojny spo­sób i moty­wo­wane były wzglę­dami wyłącz­nie mery­to­rycz­nymi. Nie­któ­rzy dyrek­to­rzy zło­żyli raporty o zwol­nie­nie jesz­cze na ręce mojego poprzed­nika. Dla nie­któ­rych z nich mia­łem nawet pewne pro­po­zy­cje, ale oni twardo chcieli odcho­dzić. Trudno, ich sprawa. Żad­nych czy­stek tego rodzaju, jak póź­niej pisały nie­które media, odwo­ły­wa­nia stu ludzi gdzieś tam z zagra­nicy nie było. Nic podob­nego się nie wyda­rzyło. Zresztą, to nie mia­łoby naj­mniej­szego sensu, prze­cież mia­łem świa­do­mość i wie­dzę, że to są pro­cesy, które nie zacho­dzą z dnia na dzień. Nie­jedna osoba spo­śród moich zna­jo­mych i kole­gów dzi­wiła się wów­czas, że nie zro­bi­łem poka­zo­wego uka­ra­nia poprzed­ni­ków za jakieś ewi­dentne pato­lo­gie. Tym­cza­sem moim celem było zmo­der­ni­zo­wa­nie służby, a nie robie­nie czy­stek per­so­nal­nych; stwo­rze­nie nowo­cze­snego wywiadu na miarę naszych cza­sów i nad­cho­dzą­cych wyzwań, w miej­sce skan­senu nasta­wio­nego na cele­bro­wa­nie minio­nej chwały. To była nie­zwy­kła szansa na grun­towną moder­ni­za­cję, jaka zda­rza się raz na dwa­dzie­ścia lat, nie­stety, została zmar­no­wana po moim odej­ściu. Wpro­wa­dzone przeze mnie głę­bo­kie zmiany sys­te­mowe zostały przez mojego następcę odwró­cone.

Przy­kład afery z oskar­że­niem byłego wice­szefa z cza­sów gene­rała Huni, Pawła W., o pedo­fi­lię poka­zuje, że jed­nak było za co.

Gdy wnio­sko­wa­łem o jego odwo­ła­nie z funk­cji zastępcy szefa, a było to w pierw­szych dniach po prze­ję­ciu Agen­cji, nie dys­po­no­wa­łem wie­dzą na ten temat. Były jed­nak wystar­cza­jące pod­stawy do usu­nię­cia go ze sta­no­wi­ska i ze służby. Zwró­ci­łem się z wnio­skiem do pre­miera o odwo­ła­nie z powodu jego dzia­łal­no­ści jako członka kie­row­nic­twa, która w moim prze­ko­na­niu była jed­no­znacz­nie szko­dliwa

Gene­rał Hunia powi­nien ponieść odpo­wie­dzial­ność prawną za swoje dzia­ła­nia?

Za to, w jaki spo­sób kie­ro­wał Agen­cją? Nie zna­la­złem pod­staw, aby sfor­mu­ło­wać tego typu wnio­ski. Z dru­giej strony nie zdą­ży­łem dokoń­czyć wielu zapla­no­wa­nych czyn­no­ści pokon­trol­nych, któ­rych celem były zwe­ry­fi­ko­wa­nie i neu­tra­li­za­cja nad­użyć i zanie­dbań ziden­ty­fi­ko­wa­nych pod­czas audytu i opi­sa­nych szcze­gó­łowo w rapor­cie, któ­rego jeden egzem­plarz został prze­ka­zany mini­strowi koor­dy­na­to­rowi.

Jakie to były zanie­dba­nia i nad­uży­cia?

Przede wszyst­kim w dzie­dzi­nie orga­ni­za­cji dzia­łal­no­ści Agen­cji, w zakre­sie two­rze­nia wła­ści­wych mecha­ni­zmów współ­pracy mię­dzy pio­nami, pla­no­wa­nia i zada­nio­wa­nia oraz moni­to­ro­wa­nia wyko­na­nia zadań, roz­li­cza­nia z efek­tów. Osobna kwe­stia to nie­pra­wi­dło­wo­ści w gospo­darce finan­so­wej, poważne zanie­dba­nia w zakre­sie budowy i funk­cjo­no­wa­nia sys­temu kon­troli wewnętrz­nej, który ist­niał w postaci szcząt­ko­wej. Bar­dzo poważne zanie­dba­nia i błędy stwier­dzono w zarzą­dza­niu per­so­ne­lem, w tym w poli­tyce kadro­wej i sys­te­mie szko­leń. Ich efek­tem był masowy exo­dus wybit­nych ofi­ce­rów do innych służb (głów­nie SWW) oraz poza admi­ni­stra­cję pań­stwową. A jed­no­cze­śnie zapaść w rekru­ta­cji nowych funk­cjo­na­riu­szy, która nie była w sta­nie uzu­peł­niać powsta­łych w wyniku odejść bra­ków.

A ja znam takich zło­śli­wych, któ­rzy twier­dzą, że wywiad woj­skowy po pro­stu ode­brał co swoje. Po utwo­rze­niu ABW i AW był „zie­lony desant” na nowo utwo­rzone służby cywilne.

Desant to za duże słowo, choć rze­czy­wi­ście były trans­fery z WSI do ABW i AW na kie­row­ni­cze sta­no­wi­ska. Z mojej wie­dzy wynika, że nie miały jed­nak cha­rak­teru maso­wego i nie wywarły istot­nego wpływu na funk­cjo­no­wa­nie obu służb. W kilku przy­pad­kach odci­snęły nato­miast poważne piętno na dzia­łal­no­ści jed­no­stek orga­ni­za­cyj­nych, na któ­rych czele sta­nęli ci ofi­ce­ro­wie. O ile dobrze pamię­tam, nie­któ­rzy ofi­ce­ro­wie WSI, któ­rzy objęli kie­row­nic­two dele­ga­tur ABW, byli uwi­kłani w tak zwaną mafię pali­wową, którą w póź­niej­szych latach badała sej­mowa komi­sja śled­cza.

Agen­cja Wywiadu nie była magne­sem dla mło­dych ludzi?

W latach 2007–2015 z AW ode­szło ponad trzy­stu pięć­dzie­się­ciu funk­cjo­na­riu­szy, z tego aż jedna czwarta ze sta­żem krót­szym niż pięt­na­ście lat.

Brzmi poważ­nie.

To bar­dzo nega­tywny trend, skut­ku­jący zna­czą­cym obni­że­niem efek­tyw­no­ści służby.

Wra­camy do audytu. Chce pan wyli­czać dalej?

Naj­go­rzej było w kwe­stiach orga­ni­za­cji i zarzą­dza­nia ope­ra­cyjną dzia­łal­no­ścią zagra­niczną oraz funk­cjo­no­wa­nia pionu infor­ma­cyj­nego.

Kon­krety?

A ma pan poświad­cze­nie bez­pie­czeń­stwa do klau­zuli „Ści­śle tajne”? Bo jeśli nie, to powiem tylko, że bez racjo­nal­nego uza­sad­nie­nia, a raczej wbrew logice i potrze­bom pań­stwa, zna­cząco zre­du­ko­wano infra­struk­turę zagra­niczną. Zre­du­ko­wano o jedną trze­cią liczbę zagra­nicz­nych ogniw wywia­dow­czych usy­tu­owa­nych w pla­ców­kach dyplo­ma­tycz­nych! Zli­kwi­do­wano podobny odse­tek misji łącz­ni­ko­wych, odpo­wie­dzial­nych za kon­takty i reali­za­cję zadań słu­żą­cych orga­ni­za­cji współ­pracy ze służ­bami part­ner­skimi. Dra­stycz­nie ogra­ni­czono aktyw­ność infor­ma­cyjną. Zli­kwi­do­wano struk­tury tere­nowe w kraju. Można powie­dzieć, że wpro­wa­dzony de facto model opie­rał się na pro­wa­dze­niu dzia­łal­no­ści wywiadu zagra­nicz­nego z pozy­cji Cen­trali zamiast z pozy­cji zagra­nicz­nych. To dość oso­bliwy model, raczej nie­spo­ty­kany w wio­dą­cych służ­bach (śmiech).

Może pro­ściej byłoby powie­dzieć, że Agen­cję ośle­piono?

I ogłu­szono. Bo audyt ziden­ty­fi­ko­wał dra­ma­tyczne rze­czy w dzia­łal­no­ści uwa­ża­nej przez mojego poprzed­nika za oczko w gło­wie, czyli pio­nie wywiadu elek­tro­nicz­nego, SIGINT. Z powodu braku prze­pi­sów i norm praw­nych roz­wi­nęły się nie­le­galne prak­tyki w sto­so­wa­niu SIGINT oraz postę­po­wa­niu z uzy­ski­wa­nymi w jego efek­cie danymi.

Bywali tacy poli­tycy z Pol­ski, któ­rzy – wyjeż­dża­jąc poza jej gra­nice – zyski­wali zaska­ku­jąco dużą pew­ność, że są bez­pieczni i wolni od inwi­gi­la­cji. I wtedy wkra­czała Agen­cja, udo­wad­nia­jąc im, jak bar­dzo się mylą. Nie do końca zgod­nie z pra­wem, a w zasa­dzie cał­ko­wi­cie niezgod­nie.

Takie przy­padki rze­czy­wi­ście się zda­rzały, jed­nak w moim prze­ko­na­niu nie jest rolą wywiadu wycho­wy­wa­nie poli­ty­ków i udo­wad­nia­nie im cze­go­kol­wiek. To są zaszło­ści, z któ­rymi należy zro­bić porzą­dek. Jed­nak odpo­wie­dzial­ność za naganne zacho­wa­nia poli­ty­ków za gra­nicą pono­szą par­tie, które ich tam wysłały, i to one powinny robić z nimi porzą­dek.

A jeśli tym razem powiem, że mam poświad­cze­nie z nie­zbędną klau­zulą?

To i tak nie podam wię­cej szcze­gó­łów.

Z tego wyła­nia się tro­chę obraz ruin.

Agen­cję pozo­sta­wiono samą sobie. Morale leżało. Nasi­le­niu ule­gały takie pato­lo­giczne zja­wi­ska jak upa­dek dys­cy­pliny i nad­uży­wa­nie alko­holu.

No chyba nie chce pan powie­dzieć, że ofi­ce­ro­wie wywiadu pili w pracy?

Zja­wi­sko nad­uży­wa­nia alko­holu w służ­bach nasi­lało się zawsze w momen­tach zapa­ści w tych for­ma­cjach. Miało ono róż­no­rodne źró­dła i formy. Mam tu na myśli sytu­acje, w któ­rych kie­row­nic­two tole­ro­wało, a nie­kiedy wręcz pro­mo­wało zwy­czaje spo­ży­wa­nia dużych ilo­ści alko­holu przy nie­mal każ­dej oka­zji służ­bo­wej albo pozasłuż­bo­wej, w godzi­nach pracy i w pomiesz­cze­niach służ­bo­wych. W święta Bożego Naro­dze­nia czy Wiel­ka­nocy przez tydzień było „kolę­do­wa­nie” po biu­rach i imprezy do upa­dłego. To samo przy oka­zji imie­nin, uro­dzin, naro­dzin dziecka, świąt pań­stwo­wych, awan­sów itd. Ukró­ci­łem to pierw­szego dnia. To była jedna z tych spraw, na które kła­dłem też duży nacisk.

To nie jest praca, niczego nikomu nie ujmu­jąc, za skle­pową ladą. Stres i obcią­że­nie robiły swoje?

Zga­dzam się, jed­nak to nie może słu­żyć za uspra­wie­dli­wie­nie do pro­mo­wa­nia prak­tyk, które pro­wa­dzą do demo­ra­li­za­cji kadry i upadku dys­cy­pliny. A tak się wła­śnie w ostat­nich latach działo. Sprzy­ja­jącą oko­licz­no­ścią były apa­tia i zwy­kła nuda, wyni­ka­jąca z braku sen­sow­nego zaję­cia i sty­mu­lu­ją­cych zadań, pozwa­la­ją­cych osią­gnąć satys­fak­cję zawo­dową. Do tego pogar­sza­jąca się sytu­acja finan­sowa i brak per­spek­tyw roz­woju zawo­do­wego. Przez osiem lat nie było pod­wy­żek. Żad­nych! Dzięki zro­zu­mie­niu ze strony rządu udało mi się doko­nać zna­czą­cych pod­wy­żek w pierw­szym kwar­tale 2016 roku oraz prze­pro­wa­dzić grun­towną, histo­ryczną wręcz zmianę zasad wyna­gra­dza­nia funk­cjo­na­riu­szy za gra­nicą. Na szczę­ście te zmiany, które wpro­wa­dzi­łem, z tego, co wiem, nie zostały wyco­fane.

Może trzeba było im zosta­wić moż­li­wość, żeby w pią­tek o 17.00, po robo­cie, wal­nęli sobie kie­li­cha?

Co kto robi w pią­tek po pracy, to jest jego sprawa. Nato­miast na pewno nie może tego robić w biu­rze ani w żad­nych innych obiek­tach nale­żą­cych do Agen­cji i prze­zna­czo­nych do pro­wa­dze­nia dzia­łal­no­ści ope­ra­cyj­nej, a było tak wcze­śniej prak­ty­ko­wane. Zresztą nie tylko w tej służ­bie.

Chwila. Ofi­ce­ro­wie pili w loka­lach kon­tak­to­wych?

Tego typu sytu­acje zda­rzały się w róż­nych służ­bach. Na przy­kład „Poli­tyka” chyba w 2019 roku pisała, że jest to bar­dzo poważna przy­pa­dłość w CBA. Oczy­wi­ście ludzie muszą się zre­lak­so­wać, muszą się spo­ty­kać, inte­gro­wać i dobrze, jeśli dzieje się to w warun­kach gwa­ran­tu­ją­cych bez­pie­czeń­stwo, zwłasz­cza tre­ści roz­mów, bo pra­wie zawsze pod­czas takich roz­mów poru­sza się tematy zawo­dowe… Wszystko jest dla ludzi, tylko cho­dzi o to, że to musi się odby­wać w gra­ni­cach roz­sądku, w warun­kach, które nie wiążą się ze zła­ma­niem reguł. A tu mie­li­śmy do czy­nie­nia z takimi sytu­acjami, które sta­no­wiły zła­ma­nie wszel­kich zasad, z nad­uży­wa­niem sta­tusu służby. Mało tego, odby­wały się za przy­zwo­le­niem, a nie­rzadko z udzia­łem kie­row­nic­twa, w tym naj­wyż­szego. A kiedy docho­dziło do jakichś nie­szczęść, na przy­kład wypad­ków samo­cho­do­wych spo­wo­do­wa­nych po pija­nemu, wszystko było zamia­tane pod dywan.

Poprzed­nie kie­row­nic­two miało ten­den­cję do takich dzia­łań?

Nie­stety, miało bar­dzo tole­ran­cyjny sto­su­nek do tego typu zja­wisk, po pro­stu przy­my­ka­jąc na nie oczy, a nie­rzadko, jak wspo­mnia­łem, bio­rąc w nich udział.

A co zamie­ciono pod dywan?

Przede wszyst­kim te wspo­mniane liba­cje i spo­wo­do­wane w ich wyniku koli­zje z pra­wem. Inny przy­kład to stwier­dzone w toku pro­wa­dzo­nych dzia­łań kon­tro­lno-audy­tor­skich przy­padki, że funk­cjo­na­riusz nie dopeł­nił usta­wo­wego obo­wiązku uzy­ska­nia zgody na pod­ję­cie okre­ślo­nych czyn­no­ści lub nie zgło­sił prze­ło­żo­nym, że pro­wa­dzi dzia­łal­ność gospo­dar­czą.

Dzia­łal­ność gospo­dar­cza?

Pro­wa­dze­nie dzia­łal­no­ści gospo­dar­czej bez wie­dzy i zgody wła­ści­wego prze­ło­żo­nego jest prze­stęp­stwem. Takie rygo­ry­styczne zasady mają zapo­biec nad­uży­wa­niu wła­dzy przez funk­cjo­na­riu­szy, przede wszyst­kim inge­ren­cjom w życie poli­tyczne i gospo­dar­cze. Funk­cjo­na­riusz powi­nien prze­ka­zać infor­ma­cje, zamel­do­wać w okre­ślony spo­sób na sto­sow­nym druku po to, żeby tego rodzaju czyn­ność czy też aktyw­ność otrzy­mała odpo­wied­nią auto­ry­za­cję, a tego nie zro­bił.

A to jest arty­kuł 231 kodeksu kar­nego.

Otóż nie tylko, w usta­wie o ABW i AW jest bowiem cały roz­dział 10a pod tytu­łem „Prze­pisy karne”, który prze­wi­duje bar­dzo dra­koń­skie kary za uchy­bie­nie obo­wiąz­kom, o któ­rych wspo­mnia­łem. Dla­tego prze­ło­żony takiego funk­cjo­na­riu­sza powi­nien wycią­gnąć kon­se­kwen­cje zgod­nie z prze­pi­sami, zamel­do­wać swo­jemu prze­ło­żo­nemu o nie­do­peł­nie­niu obo­wiąz­ków przez jego pod­wład­nego. W prze­ciw­nym razie staje się współ­win­nym nad­uży­cia. I w tych przy­pad­kach, które stwier­dził audyt, tego nie zro­biono. Prze­ło­żony, zobo­wią­zany do zamel­do­wa­nia o stwier­dzo­nym uchy­bie­niu lub nad­uży­ciu, uda­wał, że nie ma pro­blemu i mil­czał. Nie zamel­do­wał wyżej. A ktoś wyżej, jeśli się już osta­tecz­nie dowie­dział po prze­pro­wa­dze­niu audytu, uda­wał, że o niczym nie wie­dział. Potem się oka­zy­wało, że wie­dział, ale mil­czał, bo nie chciał mar­twić szefa. Póź­niej zaczy­nało się kom­bi­no­wa­nie: co zro­bić, żeby nie uka­rać tego czło­wieka? I co? I fał­szo­wano doku­men­ta­cję. Wstecz­nie pro­du­ko­wano doku­menty albo wkła­dano je na dno szafy i uda­wano, że nikt nic nie wie.

Fał­szo­wano kwity?

Stwier­dzono takie prak­tyki. Albo inna sytu­acja. Była afera w miesz­ka­niu, już nie­ważne, czyim, bo ofi­ce­ro­wie zwy­czaj­nie się popili i zro­bili burdę. Przy­jeż­dża poli­cja, zawia­do­miona przez sąsia­dów, a oni wycią­gają legi­ty­ma­cje służ­bowe, sta­rają się wywie­rać pre­sję. Ale osta­tecz­nie poli­cja spo­rzą­dza odpo­wied­nią doku­men­ta­cję i zawia­da­mia Agen­cję. Dowia­duje się o tym szef biura, w któ­rym ci funk­cjo­na­riu­sze służą, i zamiast zamel­do­wać o zda­rze­niu prze­ło­żo­nemu, wsz­cząć postę­po­wa­nie dys­cy­pli­narne i uka­rać za to odpo­wie­dzial­nych, nic nie robi.

I znowu arty­kuł 231, czyli nie­do­peł­nie­nie obo­wiąz­ków służ­bo­wych.

Tak. Bo „nie będziemy chło­pa­kowi łamać kariery”. I zamiast uka­rać, nie dawano win­nemu pre­mii albo dawano, ale mniej­szą.

Zda­rzało się bra­nie przez funk­cjo­na­riu­szy kre­dy­tów na doku­menty lega­li­za­cyjne, zamiast na praw­dziwe?

Ow­szem, tego typu pato­lo­gie zda­rzają się w każ­dej służ­bie. Ważne jed­nak, aby takie zacho­wa­nia były w porę iden­ty­fi­ko­wane i sku­tecz­nie neu­tra­li­zo­wane, a osoby, które się ich dopusz­czają, usu­wane ze służby.

A może w osta­tecz­nym roz­ra­chunku nie warto za jeden wybryk karać czło­wieka, choćby dla­tego że jest war­to­ścio­wym pra­cow­ni­kiem?

Każdy przy­pa­dek jest inny i oczy­wi­ście zda­rzają się też takie, gdy dla dobra sprawy można wyka­zać się wyro­zu­mia­ło­ścią i na zasa­dzie wyjątku odpu­ścić kara­nie. Jed­nak musi być dla wszyst­kich oczy­wi­ste, że jest to odstęp­stwo od reguły. Zasada musi być jasna, nie ma zamia­ta­nia pod dywan przy­pad­ków łama­nia prawa. Tu nie cho­dzi o tego jed­nego czło­wieka. Każdy przy­kład tole­ro­wa­nia odstęp­stwa od reguł widzą wszy­scy inni i to powo­duje, że obni­żają się stan­dardy i postę­puje demo­ra­li­za­cja. W efek­cie ludzie naby­wają prze­ko­na­nia, że nie­ważne, co głu­piego zro­bią, to i tak będą ura­to­wani. Na początku to będą drob­nostki, głu­poty, a potem będą ocze­ki­wać bez­kar­no­ści za poważne sprawy.

Czyli zaczyna się od tego, że ktoś pró­buje nie dostać man­datu, a koń­czy się na tym, że prze­wala kasę z fun­du­szu ope­ra­cyj­nego.

Albo na przy­kład kła­mie w doku­men­tach. Pisze, że kogoś zwer­bo­wał, a go nie zwer­bo­wał, i bie­rze pie­nią­dze na wyna­gro­dze­nie dla takiego nie­ist­nie­ją­cego agenta do kie­szeni.

Bywało i tak?

To są pewne stan­dar­dowe nad­uży­cia, które się poja­wiają nie tylko w Pol­sce, ale na całym świe­cie. Oczy­wi­ście nasi­lają się w służ­bie zde­mo­ra­li­zo­wa­nej, pozba­wio­nej sil­nego przy­wódz­twa, etosu, krę­go­słupa moral­nego i pro­fe­sjo­na­li­zmu, w któ­rej nie ma efek­tyw­nego sys­temu kon­troli.

Miał pan do czy­nie­nia z takim prze­wa­la­niem służ­bo­wych pie­nię­dzy?

Były takie przy­padki czy poważne podej­rze­nia, które póź­niej były wery­fi­ko­wane w toku postę­po­wań dys­cy­pli­nar­nych i kar­nych. To jest tak, że warunki taj­no­ści two­rzą glebę do róż­nego rodzaju nad­użyć. One są stare jak świat. A mecha­ni­zmy zapo­bie­ga­jące temu i neu­tra­li­zu­jące też są stare, tylko trzeba je kon­se­kwent­nie i bez­względ­nie sto­so­wać. Nie można ustę­po­wać na zasa­dzie, że wszy­scy jeste­śmy kole­gami, że esprit de corps, że my będziemy w tym śro­do­wi­sku, musimy na sie­bie liczyć rów­nież wtedy, kiedy ktoś nawali – bo to jest fał­szywe rozu­mie­nie przy­jaźni czy też źle pojęta soli­dar­ność zespo­łowa.

To teraz zapy­tam wprost: a co z han­dlem lewymi wizami w pla­ców­kach na Bli­skim Wscho­dzie? Prze­cież pan wie, o które kraje pytam. Nie będę wska­zy­wał ich pal­cem, bo to niczemu dobremu nie służy, ale zda­rzali się mistrzo­wie, któ­rzy pod przy­krywką walki z ter­ro­ry­zmem i wyko­rzy­stu­jąc kre­atywną ewi­den­cję, po pro­stu dora­biali na boku, sprze­da­jąc trefne wizy.

Takie sprawy objęte są naj­wyż­szą klau­zulą taj­no­ści i z tego powodu w żaden spo­sób nie mogę się odnieść do pań­skiego pyta­nia.

A prawdą jest, że to wła­śnie za pań­skich cza­sów pro­ce­der ten został odkryty i zle­cił pan wsz­czę­cie wewnętrz­nego śledz­twa, które potwier­dziło podej­rze­nia, w tym odpo­wie­dzial­ność osób z kręgu bli­skich współ­pra­cow­ni­ków obec­nego szefa. Dla­tego też zaraz po pana odej­ściu sprawa została zamie­ciona pod dywan. Co pan na to?

To samo co wcze­śniej, nie mogę komen­to­wać tych rewe­la­cji. Mogę nato­miast potwier­dzić, że zle­ci­łem kilka róż­nych postę­po­wań wyja­śnia­ją­cych doty­czą­cych stwier­dzo­nych nie­pra­wi­dło­wo­ści i docie­rały do mnie sygnały, że po moim odej­ściu zostały one umo­rzone.

Każdy ma prawo do błę­dów.

Ow­szem, każdy ma prawo popeł­nić błąd, jeste­śmy tylko ludźmi. Każdy ma prawo się potknąć, każ­demu może się coś nie udać, pod warun­kiem że wykona wszystko, co miał zro­bić, tak jak to zostało zało­żone, że nie zanie­dbał, nie zlek­ce­wa­żył cze­goś celowo i świa­do­mie. Ofi­cer pro­wa­dzący nie­bez­pieczne i skom­pli­ko­wane ope­ra­cje za gra­nicą musi mieć pew­ność, że w razie wpadki Agen­cja się za nim ujmie i wycią­gnie go z tara­pa­tów, nie zła­mie mu kariery, gdy coś pój­dzie nie tak. Tylko wtedy będzie się anga­żo­wał. Z dru­giej jed­nak strony musi mieć świa­do­mość, że pomoc Agen­cji nie obej­muje zacho­wań wykra­cza­ją­cych poza przy­jęte normy, zwłasz­cza takich, które wiążą się z łama­niem zasad sztuki wywia­dow­czej.

Zwal­niał pan kole­gów?

Ni­gdy nie trak­tuję kie­ro­wa­nia ludźmi w kate­go­riach towa­rzy­skich. Nie mia­nuję ani nie odwo­łuję kogoś, dla­tego że jest lub nie jest moim kolegą. Pry­watne sprawy są poza służbą. W służ­bie, w pracy kie­ru­jemy się wyłącz­nie meri­tum, czyli kom­pe­ten­cjami zawo­do­wymi. Oczy­wi­ście, jeżeli z kimś się dłu­żej pra­cuje i ma się, powiedzmy, wspólne suk­cesy, łączą nas wspól­nota myśle­nia i wiele podo­bieństw, to wia­domo, że się te więzi w jakiś spo­sób zacie­śniają, ale to nie może zajść zbyt daleko. Nie można dopu­ścić do utraty dystansu, zakłó­ce­nia oceny pracy danej osoby.

To współ­czuję pana dzie­ciom.

Nie­któ­rzy w Agen­cji twier­dzili, że zbyt­nio trzy­mam dystans, nie fra­ter­ni­zuję się, nie uczest­ni­czę w impre­zach, nie kole­guję się za bar­dzo.

Że jest pan sztyw­nia­kiem?

Że jestem kostyczny. Ale to było świa­dome i celowe zacho­wa­nie, żeby nie zabu­rzać rela­cji. Należy oddzie­lać służbę od życia towa­rzy­skiego. A fra­ter­ni­zo­wa­nie się, zwłasz­cza z niż­szą kadrą, jest według mnie poważ­nym błę­dem, nie wolno cze­goś takiego robić. Po pro­stu zakłóca się zdol­ność do real­nej oceny i sku­tecz­nego zarzą­dza­nia insty­tu­cją.

A czy w tej sytu­acji nie rodzi się nie­chęć? Wewnętrzna opo­zy­cja nawet?

Wszę­dzie jakaś opo­zy­cja wewnętrzna się rodzi. Zwłasz­cza gdy ma się zastępcę, który poszu­kuje wszyst­kich, któ­rzy są nie­za­do­wo­leni albo się boją. Prawda jest taka, że część ludzi, zwłasz­cza z kadry kie­row­ni­czej, która z róż­nych powo­dów odrzu­cała mój model funk­cjo­no­wa­nia Agen­cji, nie chciała współ­pra­co­wać; bar­dzo szybko, w kon­tak­cie z poprzed­nim kie­row­nic­twem, zaczęła budo­wać jakąś frondę i poszu­ki­wać swo­jego patrona.

Zna­leźli go?

Bły­ska­wicz­nie. Oka­zał się nim mój zastępca, który posta­no­wił budo­wać swoją nie­za­leżną pozy­cję, dys­kon­tu­jąc lęki i obawy tych człon­ków kie­row­nic­twa, któ­rzy dystan­so­wali się wobec mnie. Gene­ral­nie były to osoby prze­ciwne mojej kon­cep­cji moder­ni­za­cji Agen­cji, zain­te­re­so­wane zacho­wa­niem sta­tus quo.

Nie czuł pan, że taki czło­wiek kopie pod panem dołki?

W pew­nym momen­cie stało się to oczy­wi­ste nie tylko dla mnie, ale nawet dla osób poza służbą.

I co?

Pod­ją­łem próbę prze­ciw­dzia­ła­nia temu, infor­mu­jąc mini­stra koor­dy­na­tora i zwra­ca­jąc uwagę na poważne nega­tywne tego kon­se­kwen­cje dla służby.

Chyba nie pomógł.

Czu­łem z jego strony brak zro­zu­mie­nia i ewi­dentne ule­ga­nie mani­pu­la­cjom i intry­gom mojego zastępcy, będą­cego jego pro­te­go­wa­nym. To dopro­wa­dziło osta­tecz­nie do mojego odej­ścia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Duane R. Clar­ridge, Digby Diehl, Po pro­stu szpieg, tłum. Ewa Pan­kie­wicz, Tade­usz Bara­now­ski, War­szawa 2001. [wróć]

E-15 – karta spraw­dze­nia ope­ra­cyj­nego. Doku­ment ewi­den­cyjny, wyka­zu­jący czy dana osoba jest lub była w zain­te­re­so­wa­niu służb. [wróć]