Wataha Putina - Witold Jurasz, Hieronim Grala - ebook + audiobook + książka

Wataha Putina audiobook

Jurasz Witold, Hieronim Grala

4,5

Opis

Witold Jurasz, autor bestsellerowych „Demonów Rosji” i Hieronim Grala w swojej książce odmalowują portret Putina i rosyjskiej elity władzy: tych, którzy z Władimirem Putinem współrządzą dzisiaj Rosją, tym samym odpowiadając za napaść na Ukrainę.

Kim są „bojarzy” Putina?

Mordercami z kontami w szwajcarskich bankach i willami na Lazurowym Wybrzeżu, czy też może technokratami władzy, którzy „przypadkowo” mają ręce unurzane we krwi?

Fanatycznymi oprycznikami czy zastraszonymi przez rosyjskiego autokratę cara wykonawcami jego poleceń?

Czy to możliwe, że po cichu są przeciw wojnie, ale przekonanie o konieczności służby państwu uczyniło ich współsprawcami?

Jakie są między nimi relacje i zależności biznesowe, rodzinne, towarzyskie i polityczne?

Czy Władimir Putin ma niczym nieograniczoną władzę, która pozwoliłaby mu w razie sprzeciwu usunąć czy wręcz zabić każdego spośród otaczających mu ludzi, czy też może przeciwnie – ma on posłuch bez terroru, bo czynienie zła nikomu w tym kręgu nie przeszkadza. W co, jeśli w cokolwiek, wierzy rosyjska elita władzy?

I wreszcie, czy zło we współczesnej Rosji nie jest przypadkiem dziełem całkiem zwykłych ludzi? Banalnym następstwem rosyjskiej codzienności?

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 19 min

Lektor: Hieronim Grala Witold Jurasz
Oceny
4,5 (254 oceny)
163
68
14
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
rodzinka_kr

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna książka! Bardzo fajnie się jej słucha, ponieważ czytają ją sami autorzy.
00
adam_rybicki

Całkiem niezła

Panowie dobrze orientują się w polityce Rosji i te książkę można traktować jako wstęp do dalszych studiów wschodnich. Doceniam że nie stawiają ostatecznych i definitywnych sądów.
00
Lord_Halifax

Całkiem niezła

Jakaś taka przemądrzałość tu i ówdzie. Nieco skromności panowie.
00
Izabela3222

Nie oderwiesz się od lektury

Top
00
tysek

Nie oderwiesz się od lektury

książka bardzo rzetelna, poukładana. zarówno w stylu jak i argumentacji bardzo przemyślana.
00

Popularność




Rozdział I. Putin

Roz­dział I Putin

Jak Putin idzie do władzy

Witold Jurasz: Gdy mówi się o Puti­nie, zawsze pod­kre­śla się jego wszech­wła­dzę i zde­cy­do­wa­nie. Wiemy, że nie był zawsze wszech­władny, bo na początku był jedy­nie pierw­szym pośród rów­nych sobie. Potem stał się sędzią, roz­jemcą mię­dzy frak­cjami i dopiero póź­niej się­gnął po peł­nię wła­dzy. O ile na początku był oświe­co­nym carem – refor­ma­to­rem, to z cza­sem stał się już tylko carem bez tego ele­mentu refor­ma­tor­skiego, a jesz­cze póź­niej władcą abso­lut­nym, który mało kogo chyba już słu­cha. Z kolei owo zde­cy­do­wa­nie, umie­jęt­ność podej­mo­wa­nia decy­zji, też ewo­lu­owało. Zasta­na­wiam się, czy żeby zro­zu­mieć, kim on naprawdę jest, trzeba obser­wo­wać go w tym obec­nym, final­nym zapewne wcie­le­niu, czy też przyj­rzeć się jego począt­kom. Jak idzie do wła­dzy nowy car?

Hie­ro­nim Grala: Początki były skromne. Mam gdzieś w archi­wum zdję­cia Putina z początku lat dzie­więć­dzie­sią­tych, które mój kolega ze stu­diów, wtedy wice­kon­sul, zro­bił w Kon­su­la­cie Gene­ral­nym RP w Peters­burgu. Putin tam wygląda jak nad­licz­bowe, wyrzu­cone z gniazda, wro­nie pisklę – tu jakieś pióro ster­czy, tam jakaś opa­da­jąca powieka, skrzy­wiony dziób. Sło­wem – nie żul i nie klo­szard, tylko taki zabie­dzony sowiecki urzęd­nik dru­giego sortu. Ten Lipsk, z jego ener­dow­ską, czyli też biedną, ale jed­nak jakąś tam klasą, spły­nął z niego kom­plet­nie.

WJ: A peters­bur­skiej klasy nie miał?

HG: Nie, bo on się nie wywo­dził z elity pół­noc­nej sto­licy, czy cho­ciażby inte­li­gen­cji. To był do szpiku kości sowiecki czło­wiek. Nie miał żad­nej cha­ry­zmy. Był w pru­ski spo­sób zor­ga­ni­zo­wany, zasad­ni­czy, mógł być nawet w cze­ki­stow­ski spo­sób dow­cipny i cięty, ale nie był try­bu­nem ludo­wym, nie był duszą towa­rzy­stwa, mówił języ­kiem oszczęd­nym. I nie był pięk­nym męż­czy­zną. Póź­niej strasz­nie napi­nał te mię­śnie, ta goła klata, to zdję­cie wierz­chem na niedź­wie­dziu, ten żuraw prze­wod­nik lata­jący w klu­czu, to wszystko było jakby funk­cją jego kom­plek­sów.

WJ: Czyli radziecka este­tyka, radziecki styl i radziecki „mind­set”?

HG: Dokład­nie tak, przy czym ze stro­jem na początku były dosyć duże pro­blemy, które nawet rodziły pewien rezo­nans mię­dzy­na­ro­dowy, jak to miało miej­sce z jego słyn­nym zdję­ciem z Bla­irem, na któ­rym on ma bar­dzo dziwny gar­ni­tur na sobie. Nie dość, że mary­narka na nim wisi, to jesz­cze coś dziw­nego się dzieje ze spodniami. Spodnie są wor­kowe, krok, prze­pra­szam, na kola­nach, co przy­po­mina mi złotą mak­symę pew­nego przed­wo­jen­nego adwo­kata, który mówił, że pod­la­ski chłop ma taki spe­cjalny spo­sób nosze­nia spodni, że „jak nie czuje klamry od paska na jajach, to myśli, że mu por­tki spa­dły”. To były jakieś takie dziwne wor­ko­wate spodnie, skła­da­jące się w har­mo­nijkę na butach i na kola­nach. I to wzbu­dziło wtedy takie zdu­mie­nie, że po powro­cie od Bla­ira zadano pyta­nie na kon­fe­ren­cji pra­so­wej, co to się stało i czemu pre­zy­dent tak wyglą­dał. Rzecz­nik Kremla udzie­lił wów­czas zupeł­nie bez­pre­ce­den­so­wej i po pro­stu nie­mą­drej odpo­wie­dzi, mówiąc, że Putin nosi tego typu spodnie, ponie­waż ma egzemę na nogach.

Ale od pew­nego momentu on się coraz wię­cej uczył, coraz lepiej go ubie­rano. Bar­dzo dobrze zro­biła mu też w pew­nym momen­cie sepa­ra­cja z żoną Lud­miłą, bo ona z dobrego gustu też nie sły­nęła. Sło­wem – Putin długo miał pro­blemy z gar­de­robą, zwłasz­cza ofi­cjalną: a to zsu­wał mu się atła­sowy pas do smo­kingu, a to we fraku wyglą­dał jak okul­ba­czony… Z jaskół­kami, smo­kin­gami były takie pro­blemy, że teraz już wystę­puje wyłącz­nie w gar­ni­tu­rach. No nie da się ina­czej! Jeden z jego kole­gów z KGB mówił mi: „Panie, gdyby pan go jesz­cze zoba­czył w mun­du­rze galo­wym!”. I to nie był kom­ple­ment.

WJ: Teraz się ubiera bar­dzo oszczęd­nie, ale też gustow­nie, w takim biz­ne­so­wym stylu. Mnie ude­rza w jego stroju tylko to, że on ma zawsze ide­al­nie wypra­so­waną koszulę i ide­al­nie zawią­zany kra­wat, który po pro­stu ni­gdy nawet na mili­metr nie odstaje w któ­rąś stronę. Tak jakby strój jak w zwier­cia­dle odbi­jał tego puł­kow­nika KGB.

HG: Zaczę­li­śmy od stroju, bo w nim, jak w soczewce, widać ewo­lu­cję Wła­di­mira Wła­di­mi­ro­wi­cza. W poli­tyce było podob­nie, początki miał bar­dzo skromne. Żad­nej wiel­ko­ści. Tra­fił do Peters­burga, bo nie miał dokąd pójść. Był sie­rotą po zban­kru­to­wa­nej służ­bie. Duża część ludzi zdy­mi­sjo­no­wa­nych, bez pracy – nie z powodu lustra­cji, po pro­stu nie było dla nich miejsc – poszła do insty­tu­cji pań­stwo­wych. Admi­ni­stra­cja wtedy się roz­wi­jała, bo nastę­po­wała dekom­po­zy­cja wła­dzy, struk­tury par­tyjne trzeba było zamie­nić struk­tu­rami admi­ni­stra­cyj­nymi. Kie­dyś pano­wała logika, wedle któ­rej par­tia kie­ro­wała, a rząd rzą­dził, a tu nagle teraz struk­tury KPZR prze­stały ist­nieć. Trzeba było czymś tę lukę wypeł­nić. Roz­bu­do­wy­wano więc admi­ni­stra­cję, potrzeba było coraz wię­cej urzęd­ni­ków. No i tacy wła­śnie, z takim prze­tar­ciem, doświad­cze­niem, spraw­no­ścią, takie Putiny paso­wały. Paso­wali oczy­wi­ście do pół­noc­nego zachodu Rosji, który przy­le­gał do świata zachod­niego, bo tuż obok prze­biega gra­nica fiń­ska i ta część kon­ty­nen­tal­nej Rosji to było okno do kon­tak­tów z Europą.

WJ: Putin miał jakieś szcze­gólne talenty?

HG: Miał prze­szłość w KGB, czyli nie­jako z auto­matu zakła­dano, że będzie solidny, wierny i dobrze zor­ga­ni­zo­wany.

WJ: Ale nim to się stało, jest też czas, gdy Putin, po wyco­fa­niu z Lip­ska, jest prak­tycz­nie bez­ro­botny.

HG: Tak. Zostaje wów­czas pra­cow­ni­kiem wydziału zagra­nicz­nego Uni­wer­sy­tetu Peters­bur­skiego, czyli krótko mówiąc, jest od inwi­gi­la­cji pra­cow­ni­ków i stu­den­tów. I tam poznaje mera Peters­burga Ana­to­lija Sob­czaka – wów­czas potęgi poli­tycz­nej nie tylko zresztą w samej pół­noc­nej sto­licy, ale w ogóle w całym kraju. I Sob­czak go ze sobą bie­rze do Smol­nego, czyli wów­czas sie­dziby merii. W Smol­nym naro­dziło się wów­czas sporo wiel­kich karier.

WJ: To nie­jako tra­dy­cja, bo w tymże Smol­nym ginie w 1934 Sier­giej Kirow, czyli lider bol­sze­wi­ków w Lenin­gra­dzie, co ozna­cza usu­nię­cie ostat­niej prze­szkody sto­ją­cej na dro­dze Sta­lina do pełni wła­dzy.

HG: Pyta­łeś, czy Putin miał jakieś talenty. Nie sądzę, żeby ktoś ich w ogóle szu­kał. To w grun­cie rze­czy jest bez­piecz­niak prze­nie­siony do merii. On wów­czas jest gra­czem dru­giej, jeśli wręcz nie trze­ciej ligi w skali miej­skiej. On nie został wynie­siony do góry, że tak to ujmę, windą KGB. On w KGB peł­nił funk­cje słu­żebne i tam kariery wiel­kiej ani nie zro­bił, ani też nic jej nie zapo­wia­dało. Pod­piął się do Sob­czaka, Sob­czak go za sobą pocią­gnął, wcią­gnął go do poli­tyki. W momen­cie kiedy Sob­czak traci wpływy, upada, prze­grywa wybory, ale jest cią­gle w łasce u Jel­cyna, to dora­dza Jel­cy­nowi. I wów­czas bie­rze Putina ze sobą do Moskwy. Bo Putin w Peters­burgu też jest czło­wie­kiem prze­gra­nym.

WJ: Mamy jesz­cze jeden dowód tego, że Putin został wywin­do­wany nie windą KGB-owską. Otóż jest taka regu­lar­ność, jeżeli obser­wuje się kariery, rów­nież w naszym kraju. To jest cha­rak­te­ry­styczny rys, po któ­rym można poznać kogoś, kto ma związki z bez­pieką. Mia­no­wi­cie, ludz­kie kariery to jest sinu­so­ida. Raz do góry, raz do dołu. Nie­które są takie, że są zawsze na wzno­szą­cej. Ale w ramach nich są tąp­nię­cia. Otóż jeżeli ktoś nie ma tąp­nięć w karie­rze, tylko przez trzy­dzie­ści lat cały czas idzie do góry, to zna­czy, że jest jakaś siła, jakaś tajemna orga­ni­za­cja, która go popy­cha. Że nawet jak przez moment coś się dzieje źle, to zawsze jest ktoś, kto pomoże. Putin ma moment, w któ­rym, jak sam potem powie­dział, jeź­dził wręcz jako tak­sów­karz, co dla ofi­cera KGB jest upad­kiem. I to ozna­cza w mojej oce­nie dwie rze­czy. Po pierw­sze, że struk­tura mach­nęła na niego ręką. I po dru­gie, że on będzie miał zwią­zaną z tym traumę i że będzie chciał się ode­grać. Bo w takiej sytu­acji można się albo zała­mać, albo zaci­snąć zęby, ale to będzie zawsze takie mniej lub bar­dziej mściwe zaci­śnię­cie zębów.

HG: Potem mamy tego bar­dzo sym­bo­liczny dowód. Jak zostaje mia­no­wany przez Jel­cyna sze­fem Fede­ral­nej Służby Bez­pie­czeń­stwa, to jemu się należy z roz­dziel­nika sto­pień gene­ral­ski. Teraz się mówi o jego skrom­no­ści, że on odmó­wił przy­ję­cia tego stop­nia. Tym­cza­sem on się nie odwa­żył, bo tam sie­dzieli naprawdę trzy­gwiazd­kowi gene­ra­ło­wie, któ­rzy wtedy jesz­cze mieli potężne wpływy, a on dopiero zaczy­nał pły­wać na sze­ro­kich wodach.

WJ: Zawsze było widać chyba jakiś taki resen­ty­ment u niego, nie­praw­daż? Jak jesz­cze był mały, to kole­dzy mu doku­czali, co świet­nie opi­suje w swo­jej książce Kry­styna Kur­czab-Redlich. Po to zaczyna ćwi­czyć judo, żeby już go kole­dzy wię­cej nie bili. Idzie do służb, żeby się zemścić na swoim śro­do­wi­sku. Otóż jak się patrzy na niego i na to, jak on trak­tuje te służby, to ja widzę w tym dokład­nie powtórkę. To jest znów resen­ty­ment.

HG: On nie budził w ludziach sza­cunku. Jest rela­cja Putina o tym, jak dzień po wygra­nych wybo­rach wcho­dzi do Smol­nego Jakow­lew, a Putin jako wierny sob­cza­ko­wiec pisze zwol­nie­nie z pracy i odcho­dzi, jak się wyda­wało wtedy, w nie­byt, bo składa dymi­sję. Ale jest też druga wer­sja, którą opo­wia­dał uczest­nik tej sceny, jak Jakow­lew wcho­dzi do Smol­nego i przy wej­ściu czeka na niego jak petent wystra­szony, zgar­biony Putin z jaki­miś papie­rami. To była teczka, więc raczej nie był to wnio­sek o dymi­sję, wyko­nuje dwa kroki w kie­runku Jakow­lewa. Jakow­lew był wyso­kim, potęż­nym męż­czy­zną, metr dzie­więć­dzie­siąt wzro­stu. Patrzy z góry na Putina i mówi do swo­jego współ­pra­cow­nika: „Uberi ot mienja etowo pede­ra­sta”.

WJ: Czyli „weź stąd tego pedała”.

HG: Tak. Przy­po­mi­nam wszakże, że w języku rosyj­skim słowo „pede­rast” nie jest jed­no­znaczne. Nie ozna­cza wyłącz­nie mniej­szo­ści sek­su­al­nej.

WJ: Tylko jest pogar­dli­wym okre­śle­niem.

HG: Jak uni­wer­salna seman­tyka słowa „faszy­sta”. Faszy­stą jest cho­ciażby ten, kto cię oszuka na rynku, sprze­da­jąc ci gruszki dwa razy dro­żej.

WJ: Pede­ra­stą może być dziw­karz, mający kolejne kochanki, który ni­gdy w życiu nawet się za rękę nie trzy­mał z innym męż­czy­zną, ale go nie lubisz, więc nazwiesz go pede­ra­stą.

HG: Kiedy Putin docho­dzi do wła­dzy, w zasa­dzie jest zależny od łaski Jel­cyna i wspar­cia jego klanu rodzin­nego, posze­rzo­nego, powiedzmy, o Czu­baj­sów, o Woło­szy­nów i tak dalej. Nato­miast ma przed sobą kon­kretną rze­czy­wi­stość. Ma elitę wła­dzy, którą wtedy obli­czano mniej wię­cej tak, że pra­wie osiem­dzie­siąt pro­cent to są dawni, na ogół już powy­żej śred­niego wieku, funk­cjo­na­riu­sze par­tii komu­ni­stycz­nej i dwa­dzie­ścia pro­cent to są siło­wiki. A on ma zająć sta­no­wi­sko, ma się umoc­nić. Wia­domo, że nie był jedy­nym kan­dy­da­tem. Wia­domo, że poważ­nych kontr­kan­dy­da­tów miał ze śro­do­wi­ska praw­dzi­wych siło­wi­ków.

WJ: Ofi­ce­rów wyż­szego szcze­bla niż on, bo on doszedł led­wie do pod­puł­kow­nika, przy czym awans dostał za wysługę lat, czyli na tle tych praw­dzi­wych puł­kow­ni­ków i gene­ra­łów jest mało zna­czący.

HG: Dokład­nie tak i dla­tego wie, że ci sta­rzy i silni mogą jego awans na szefa FSB kwe­stio­no­wać, więc on musi stwo­rzyć wła­sny legion, swoją kohortę pre­to­ria­nów, która będzie tylko jemu oddana. I tutaj nastę­puje szybka kadrowa karu­zela, wymiana na ludzi abso­lut­nie lojal­nych, spraw­dzo­nych i takich, któ­rym od lat dowie­rza, wśród któ­rych są, co jest dosyć cie­kawe, rów­nież tacy, któ­rzy byli nie­gdyś wyżej od niego. To potem się zmieni, bo tak naprawdę z tej pierw­szej grupy osób, z któ­rymi on od zawsze nie­jako współ­pra­cuje, zostały już nie­liczne osoby. Bo jed­nak Patru­szew i Narysz­kin to było co innego. On miał z nimi robo­cze kon­takty, ale to nie byli bli­scy mu ludzie, z któ­rymi on pra­co­wał w Peters­burgu. Tam zostali Sie­czin, Mie­dwie­diew, który tak nawia­sem mówiąc, był na początku takim naj­mi­mordą tylko, wynaj­mo­wa­nym do pisa­nia eks­per­tyz praw­nych, jak były zarzuty korup­cyjne wobec Putina w Smol­nym. Ale był też, o czym się zapo­mina, Sier­giej Cze­mie­zow (obec­nie szef potęż­nego kon­cernu Rostech – poten­tata w zakre­sie uzbro­je­nia i wyso­kich tech­no­lo­gii), który prze­cież był sze­fem Putina w Lip­sku. Nad nimi był jesz­cze Niko­łaj Toka­riew, gene­rał FSB, który został pre­zy­den­tem Trans­nie­fti.

WJ: Był w tym towa­rzy­stwie też Wła­di­mir Jaku­nin, czyli wie­lo­letni szef kolei – ale on chyba wypadł z bli­skiego kręgu.

HG: Jaku­nin był z lep­szej kate­go­rii, bo Jaku­nin to był jed­nak wywiad zagra­niczny. To była inna kasta. Puł­kow­nik wywiadu zagra­nicz­nego to był ktoś, bo jed­nak co innego śle­dzić, kto prze­myca wódkę albo na murze coś bazgrze prze­ciw wła­dzy radziec­kiej, a coś zupeł­nie innego pra­co­wać jako ofi­cer wywiadu. To była zawsze inna grupa i dla­tego na przy­kład Sier­giej Narysz­kin, czyli szef Służby Wywiadu Zagra­nicz­nego, na tle tych zwy­kłych, jak to się w Rosji mawia, „kagie­besz­ni­ków”, to jed­nak impo­no­wał i pozio­mem, i też klasą.

WJ: I tutaj ważna uwaga. W służ­bach są dwa rodzaje ludzi. Są ludzie od pry­mi­tyw­nej roboty. No takie po pro­stu bez­piecz­niaki. I są ludzie, któ­rzy są ksią­żę­tami służb. Oby­dwaj spo­tka­li­śmy i jed­nych, i dru­gich. Pro­blem polega na tym, że zawsze jest tak, że im więk­sza jest rola służb w pań­stwie, tym kmioty w służ­bach zaczy­nają wypie­rać tych naprawdę mądrych. Ten podział był chyba bar­dzo wyraźny w Rosji. Pyta­nie, z któ­rej grupy wywo­dzi się Putin.

HG: Z tej gor­szej gil­dii.

WJ: Jemu doma­lo­wano, dory­so­wano, dodano obraz wywia­dowcy. Tym­cza­sem ni­gdy nie był żad­nym wywia­dowcą, bo prze­cież słu­żąc w NRD, żadną realną szpie­gow­ską pracą się nie zaj­mo­wał.

HG: Został wybrany jako ten, któ­rego sła­bość jest gwa­ran­cją prze­trwa­nia śro­do­wi­ska jel­cy­now­skiego, oni w niego zain­we­sto­wali, prze­rzu­cili na niego swoje aktywa, by zagro­dził drogę komu­ni­stom i wszel­kim innym. I miał pozo­stać wdzięczny. Skąd­inąd trzeba przy­znać, że on wobec klanu Jel­cyna aku­rat zacho­wał się lojal­nie. Nie pozba­wił ich majątku, żad­nych roz­li­czeń nie było. Nato­miast bar­dzo umie­jęt­nie ogra­ni­czył wpływy ludzi z jel­cy­now­skiego dworu, tak naprawdę, z tego śro­do­wi­ska w jego oto­cze­niu już prak­tycz­nie nikogo nie ma.

Putin u władzy

WJ: No i zostaje Putin pre­zy­den­tem i prak­tycz­nie od razu zachwyca Rosjan. Co jest w nim takiego, że szybko zdo­bywa popu­lar­ność?

HG: Pre­zy­den­tem zostaje popu­lar­nym, bo jest teflo­nowy, ale ludzie tego teflonu nie zauwa­żają. Wyróż­nia go fizycz­ność, bo on jest real­nie fizycz­nie sprawny. Po czte­rech poko­le­niach wład­ców Kremla, geron­to­kra­cji i po sta­rze­ją­cym się w eks­pre­so­wym tem­pie alko­ho­liku przy­cho­dzi facet, który zro­bił ze swo­jej fizycz­no­ści wizy­tówkę. Mamy migawki z sal tre­nin­go­wych, ćwi­czy, rzuca prze­ciw­ni­ków na matę i tak dalej. To potem doj­dzie do tego absur­dal­nego poziomu auto­kre­acji: pre­zy­dent z gołym tor­sem wierz­chem na niedź­wie­dziu.

WJ: Umy­słowo też jest sprawny, bo inte­li­gen­cji odmó­wić mu się nie da, choć nie jest to żaden inte­lek­tu­ali­sta. Nie ma for­matu męża stanu, ale może to wcale nie jest sła­bość w oczach elek­to­ratu? Do tego docho­dzi taki spe­cy­ficzny kagie­bow­ski styl, takie jakby cwa­niac­two, ale chyba trzeba zara­zem dodać, że wyda­wał się mieć nowo­cze­sną wizję pań­stwa. Gło­sił wolę reform, nie wiem, czy pamię­tasz to jego słynne pierw­sze prze­mó­wie­nie, w któ­rym opo­wia­dał o tym, jak bar­dzo Rosja odstaje od świata. Czy on naprawdę chciał coś zmie­nić na lep­sze, czy tylko uda­wał tech­no­kratę? A może w któ­rymś momen­cie zro­zu­miał, że i tak niczego nie zmieni, za to zachły­snął się pie­niędzmi i wła­dzą?

HG: Nie­ważne. Na tle jel­cy­now­skiego bur­delu to każdy sprawny ofi­cer KGB jawił się tech­no­kratą.

WJ: I to jest w zasa­dzie istota rze­czy. Rze­czy­wi­ście, i być może to jest ele­ment, któ­rego my na Zacho­dzie i my w Pol­sce nie zauwa­ży­li­śmy, sys­tem jel­cy­now­ski to był nie­by­wały baj­zel. Są takie rosyj­skie filmy Brat, Brat 2 i Żmurki, czyli trupki. To są taran­ti­now­skie w kli­ma­cie filmy. Rosja jel­cy­now­ska to jest rze­czy­wi­ście, szu­kam wła­ści­wego słowa, rozp… cał­ko­wity.

HG: Stąd wspo­mnie­nie, że on to upo­rząd­ko­wał, bo w końcu zaczęto po pół­rocz­nej prze­rwie wypła­cać eme­ry­tury. Nauczy­ciele dostali pen­sje po dwóch latach. Ludzie to pamię­tają. Podobny mecha­nizm obser­wu­jemy na sąsiedz­kiej Bia­ło­rusi, gdzie auto­ry­tet po wsiach ma Łuka­szenka, bo upo­rząd­ko­wał sys­tem świad­czeń socjal­nych i wzmoc­nił rolę pań­stwa jako pra­co­dawcy. Oczy­wi­ście, kto tego nie prze­żył, kto nie widział z bli­ska Rosji schył­ko­wego okresu jel­cy­now­skiego, ten nie jest sobie w sta­nie wyobra­zić, jaką zmianą jako­ściową były rządy pierw­szej ekipy puti­now­skiej, gdzie nagle się oka­zało, że można wyge­ne­ro­wać środki na opę­dze­nie pierw­szych potrzeb. On skąd­inąd ma świa­do­mość, że na tym zasa­dza się część jego legendy. Dla­tego tak mocno inwe­sto­wał w to, żeby na przy­kład nie było infla­cji, respek­to­wał to, co my trak­tu­jemy jak umowę spo­łeczną. Dla niego to nie jest umowa spo­łeczna, dla niego to po pro­stu jest pewna część pro­pa­gandy wła­dzy. Tak naprawdę na tle róż­nych wydat­ków pań­stwo­wych koszty te są zni­kome, ale za Jel­cyna to wszystko, pamię­tajmy, prze­stało dzia­łać. Rosyj­skie spo­łe­czeń­stwo to są na­dal sie­roty po Związku Sowiec­kim. I dzięki temu Puti­nowi się udało. I to się udaje do dzi­siaj.

WJ: Mar­kiz de Custine przy­ta­cza w swo­ich Listach z Rosji słynny dia­log, gdy car pyta: „Co się dzieje w moim pań­stwie?” i w odpo­wie­dzi sły­szy: „Kradną”. Poziom zde­mo­ra­li­zo­wa­nia ludzi, trak­to­wa­nia pań­stwa jako łupu, pie­nię­dzy jako cze­goś, co należy ukraść, jest tak nie­by­wały, że bez dozy odgór­nego zamor­dy­zmu to pań­stwo się zawsze będzie roz­la­ty­wać. Czy ten puti­now­ski suk­ces nie jest pochodną tego, że Putin rozu­mie­jąc to, ścią­gnął lejce?

HG: Ow­szem. Ale kraść nie prze­stali, tylko teraz trzeba było mieć zgodę na kra­dzież.

WJ: Przejdźmy do współ­cze­sno­ści. Powie­dzia­łeś kie­dyś w odpo­wie­dzi na moje pyta­nie, czy Putin to współ­cze­sny Sta­lin, że tak, ale on jest Sta­linem z roku 1952, a nie 1937. Sta­lin z roku 1937 jest w sta­nie zabić każ­dego, Sta­lin z roku 1952 nie może zabić Żukowa, bo przy­cho­dzi Koniew i mówi mu, że mar­szał­ko­wie zwy­cię­stwa tego nie zaak­cep­tują. Dziś mar­szał­kami zwy­cię­stwa są ci, któ­rzy doszli do wła­dzy albo się wzbo­ga­cili po 1989 roku, ergo Putin może niby wszystko, ale nie do końca, bo na­dal ma wokół sie­bie te wszyst­kie klany, które są ze sobą powią­zane rodzin­nie, towa­rzy­sko, mająt­kowo, wię­zami przy­jaźni, prze­szło­ścią uni­wer­sy­tecką, KGB-owską, wsze­laką inną. To jest tak gęsta, nie­za­to­mi­zo­wana sieć, że Putin nie jest w sta­nie na przy­kład zamor­do­wać kogoś rze­czy­wi­ście waż­nego w tym sys­te­mie. Dla­tego że ten ktoś jest rodzin­nie powią­zany z kimś innym i nie wia­domo, jakie to spo­wo­duje zmiany. Gdy sły­szymy, że zgi­nął kolejny ważny mene­dżer Gaz­promu, albo – czy­ta­łem takie tytuły – oli­gar­cha, to jest to w isto­cie nie­prawda, bo w ostat­nim cza­sie nie zgi­nął żaden, nie został zamor­do­wany żaden praw­dzi­wie ważny oli­gar­cha. Ow­szem, fra­mugi okien oka­zują się wyjąt­kowo nie­trwałe i ludzie są w sta­nie z okna wypaść, jak są śred­niego albo nawet wyż­szego rzędu mene­dżerami, ale nie wła­ści­cie­lami Rosji.

HG: Jak­kol­wiek strasz­nie to brzmi, gdy pomy­ślimy o Buczy, ale znacz­nie prze­sa­dzamy z opi­sem rosyj­skiej despo­tii. Nie jest zasadne mówie­nie o rosyj­skim tota­li­ta­ry­zmie, Rosja jest tota­li­tarna punk­towo.

WJ: Z jed­nej strony mówimy, że panuje tam abso­lutna cen­zura, ale YouTube na­dal działa, każdy może na YouTu­bie oglą­dać sobie opo­zy­cyjne kanały inter­ne­towe. Face­book niby nie działa, tyle że to też nie­prawda, bo przez VPN działa. Nato­miast YouTube działa zupeł­nie swo­bod­nie, hula. Czy Rosja nie jest aby pat­chwor­kową dyk­ta­turą? To zna­czy ona zawsze była taka, zawsze było ina­czej w Cze­cze­nii, a ina­czej w Moskwie, a jesz­cze ina­czej w Sara­to­wie. W Sara­to­wie będzie źle, w Cze­cze­nii będzie bar­dzo źle, a w Moskwie będzie umiar­ko­wa­nie źle. Bo do 1937 roku na­dal jest daleko.

HG: I to jest istota sprawy, bo dla Rosjan punk­tem odnie­sie­nia nie jest umiar­ko­wana dyk­ta­tura, ale wła­śnie ta sta­li­now­ska.

WJ: Oni tego, jak by to powie­dział jakiś psy­cho­log, nie prze­pra­co­wali?

HG: Nijak nie.

WJ: Wróćmy do Putina. Jeżeli spoj­rzeć na Rosję dzi­siaj i przy­po­mnieć sobie rok 2000, czyli dwa­dzie­ścia trzy lata temu, to w 2000 roku Chiny były już na wzro­ście, ale jesz­cze nie mówiło się, że są, tylko że dopiero staną się dru­gim mocar­stwem świata. One w isto­cie taką pozy­cję miały, ale jed­nak to nie było tak oczy­wi­ste. I oto mijają dwa­dzie­ścia trzy lata rzą­dów czło­wieka, który, jak już wspo­mi­na­łem, pod­czas inau­gu­ra­cji mówi o tym, że Rosja odstaje, ale dzi­siaj ta sama Rosja, jak widzimy, sta­cza się. My, myśląc o Rosji, widzimy strasz­liwe zagro­że­nie. Ame­ry­ka­nie okre­ślają Rosję – usły­sza­łem kie­dyś takie wyra­że­nie od attaché obrony USA – jako „fading power”. I w mojej opi­nii to jest abso­lut­nie świetne, nie­stety nie­prze­tłu­ma­czalne na pol­ski wyra­że­nie. Fading, czyli zacho­dzące, scho­dzące, blak­nące. Zani­ka­jące mocar­stwo. I w grun­cie rze­czy ta dia­gnoza jest abso­lut­nie praw­dziwa. Bo Rosja w każ­dym wymia­rze, w każ­dej sta­ty­styce scho­dzi i blak­nie. W per­spek­ty­wie dwu­dzie­stu lat ona się jedy­nie lewa­ro­wała, myśmy ją przez dzia­ła­nia służb widzieli jako znacz­nie potęż­niej­szą, niż ona była. Jak to się stało, że Putin tej Rosji nie zre­for­mo­wał?

HG: Myślę, że składa się na to kilka ele­men­tów. Po pierw­sze, zachły­śnię­cie się wła­dzą. Po dru­gie, pie­niędzmi. Po trze­cie, w któ­rymś momen­cie chyba rów­nież jakaś taka rezy­gna­cja z prób reform. Nie wiem, czy to nie jest też tak, że ich się z tą elitą i tym spo­łe­czeń­stwem nie dało prze­pro­wa­dzić?

WJ: No ale ustalmy jedno. Czy na początku choć przez chwilę on chciał być takim współ­cze­snym Sto­ły­pi­nem (jeden z ostat­nich pre­mie­rów car­skiej Rosji)?

HG: Jeśli tak, to przez bar­dzo krótko. Porów­na­nie ze Sto­ły­pi­nem jest o tyle swoją drogą celne, że Sto­ły­pin zgi­nął w zama­chu w 1911 w Kijo­wie. I po tym zabój­stwie w Kijo­wie sys­tem był już ska­zany na klę­skę. Mija sto lat i sys­tem znów zaczyna umie­rać wła­śnie w Kijo­wie, czy też pod Kijo­wem w tym przy­padku, bo jak wiemy, Rosja­nie do Kijowa nie weszli.

Majestat władzy

WJ: Jak zmie­niał się Putin u wła­dzy?

HG: Kie­dyś to był pri­mus inter pares, potem roz­jemca, następ­nie car. Nie mniej ważne jed­nak było i to, że po kaden­cji Mie­dwie­diewa on chyba zaczął naru­szać ten wcze­śniej­szy model, gdzie wielu poli­ty­ków miało do niego bez­po­średni dostęp. Ludzi, któ­rzy nawet nie zawsze pia­sto­wali pierw­szo­pla­nowe funk­cje pań­stwowe, ale mieli zawsze moż­li­wość wej­ścia do niego i powie­dze­nia prawdy w oczy. On po kolei ich się pozbył. Z tego śro­do­wi­ska, z tych ludzi mu naj­bliż­szych już mało kto został. Został chyba Bastry­kin, czyli szef komi­tetu śled­czego, który jest jego kolegą ze stu­diów, ze szkol­nej ławy. Takim czło­wie­kiem był mający do niego przez dłu­gie lata zawsze dostęp, kie­dyś wyżej od niego usy­tu­owany w struk­tu­rze wywia­dow­czej, par excel­lence praw­dziwy, porządny szpieg, czyli póź­niej­szy szef kolei żela­znych, Jaku­nin. Jaku­nin nagle mniej wię­cej w 2015 roku zaczyna wypa­ro­wy­wać z poli­tycz­nej rze­czy­wi­sto­ści i w zasa­dzie nie do końca wia­domo, co się stało. Przy­pusz­czal­nie za czę­sto mówił prawdę. Wcze­śniej wyle­ciał po róż­nych bojach o wyrwa­nie dla sie­bie jak naj­więk­szych upraw­nień w służ­bach lenin­gradzki prze­ło­żony i przy­ja­ciel Putina, czyli szef służby anty­nar­ko­ty­ko­wej, Wik­tor Czer­kie­sow. A jed­no­cze­śnie było parę osób, które powinny były wyle­cieć na pysk, a cały czas zacho­wy­wały wpływ i dostęp, i zacho­wują je do dzi­siaj.

WJ: Cha­rak­te­ry­styczne, jak Putin dobiera sobie ludzi. Pierw­szą zasadą była lojal­ność, drugą umie­jęt­no­ści, w tej wła­śnie kolej­no­ści. Pro­blem polega na tym, że do któ­re­goś momentu prze­pustką do tego zasobu kadro­wego była lojal­ność, ale też wie­dza. I to był ten moment szczy­to­wego puti­ni­zmu, który opi­sa­łem w Demo­nach Rosji. To był puti­nizm w jakiś spo­sób impo­nu­jący w sen­sie tech­no­kra­tycz­nym. Oni rze­czy­wi­ście byli fachow­cami.

HG: Pierw­sze dwie kaden­cje.

WJ: Pierw­sze dwie kaden­cje to naprawdę są tech­no­kraci. A potem coś się takiego stało, że zaczęła się liczyć już tylko lojal­ność. I nic już wię­cej, i zaczy­nają się coraz więk­sze błędy. Nie masz wra­że­nia, że to się i tak sto­sun­kowo późno stało? Cho­dzi mi o to, że pre­zy­dent Rosji ma tak nie­by­wałą wła­dzę, że w zasa­dzie jeśli Puti­nowi nie odbiło od razu, to i tak dobrze o nim świad­czy. I nie cho­dzi mi nawet o wła­dzę wyni­ka­jącą z kon­sty­tu­cji, która jest taka, że choćby ultra­pa­cynkę obsa­dzić na sta­no­wi­sku pre­zy­denta, to i ultra­pa­cynka będzie mieć realną wła­dzę. Bar­dziej cho­dzi mi, to, że – tu w zasa­dzie powi­nien być doda­tek audio do tej książki, że jak Putin wcho­dzi do tej głów­nej sali na Kremlu, to nagle sły­chać taki dostojny…

HG: …maje­sta­tyczny…

WJ: …dokład­nie, taki zupeł­nie nie­znany ni­gdzie indziej na świe­cie głos, który ogła­sza „PRE­ZI­DIENT ROS­SIJ­SKOJ FIE­DE­RA­CII WŁA­DI­MIR WŁA­DI­MIROWICZ – tu pauza – PUTIN”. To jest wypo­wia­dane tym samym gło­sem jak wów­czas, gdy na plac Czer­wony wjeż­dżają czołgi, gdy się zaczyna parada zwy­cię­stwa. To jest mówione tak, że ciarki prze­cho­dzą. Czy to nie jest tak, że wła­dza tam jest, może nie boska, ale sakralna w swym cha­rak­te­rze, że jakby konia zro­bili, nie sena­to­rem jak w Rzy­mie, ale pre­zy­den­tem, to i ten koń mógłby rzą­dzić?

HG: W zasa­dzie, odwra­ca­jąc to rozu­mo­wa­nie, coś podob­nego zapre­zen­to­wał w spo­rze z Nad­ieżdą Krup­ską po śmierci Lenina Józef Wis­sa­rio­no­wicz Sta­lin. Powie­dział: „Zamknij się, głu­pia, bo w prze­ciw­nym razie prze­gło­su­jemy tutaj, w kie­row­nic­twie, że Wło­dzi­mierz Iljicz ni­gdy nie miał żony”. Po pro­stu, koniec kropka. Wła­dza ma moc sta­no­wie­nia rze­czy­wi­sto­ści, czy jak się obec­nie mówi realu. Poza tym ten maje­stat, o któ­rym mówisz – nie­sły­cha­nie inte­re­su­jącą lek­cją byłoby porów­na­nie XIX-wiecz­nych mar­szów woj­sko­wych i hym­nów woj­sko­wych róż­nych kul­tur euro­pej­skich. Rosyj­skie mają nie­wia­ry­godny zawsze patos. Wystar­czy dzi­siej­sze hymny porów­nać. Dwa naj­waż­niej­sze utwory patrio­tyczne rosyj­skie, czyli hymn Związku Radziec­kiego i dzi­siej­szej Rosyj­skiej Fede­ra­cji, oraz Święta wojna (Swiasz­czen­naja wojna) są takie, że po pro­stu prze­cho­dzą przez czło­wieka ciarki.

WJ: Co do hymnu – oby­dwie, a w zasa­dzie nawet wszyst­kie trzy jego wer­sje – stwo­rzone są przez ojca słyn­nego reży­sera Nikity Michał­kowa.

HG: A wiesz, że Nikita Michał­kow poważ­nie roz­wa­żał zapro­po­no­wa­nie Jel­cy­nowi swo­jej kan­dy­da­tury na następ­nego pre­zy­denta Fede­ra­cji Rosyj­skiej? Wiesz, co miało speł­nić przed­wy­bor­czą funk­cję pro­pa­gan­dową? Film Cyru­lik sybe­ryj­ski. Michał­kow naj­pierw wma­wiał wszyst­kim, że wzor­cem dla moder­ni­zu­ją­cej się Rosji ma być Alek­san­der III, a potem sam się spor­tre­to­wał w jego roli, dostoj­nie, na mocar­nej kobyle i w boga­tym uni­for­mie. I ponoć on naprawdę wie­rzył, że ma szanse, a tu nici z tego wyszły. Jesz­cze na dokładkę Borys się zde­ner­wo­wał.

WJ: Wróćmy do Putina i jego ekipy. Mówi­li­śmy już, że oni też kra­dli. To jakim cudem udało im się zbu­do­wać legendę ludzi uczci­wych, którą w zasa­dzie dopiero Nawalny pod­wa­żył?

HG: Jedno trzeba przy­znać eki­pie puti­now­skiej, zwłasz­cza tego wcze­snego i środ­ko­wego okresu, że w tym uwłasz­cza­niu się, w tej gra­bieży, nie było takiej bez­czel­nej osten­ta­cji, która to bez­czelna osten­ta­cja w póź­nym okre­sie jel­cy­now­skim była widoczna. Tylko jakie tego efekty? Putin zgro­ma­dził nie­po­rów­na­nie więk­szą for­tunę niż cała elita jel­cy­now­ska razem wzięta. Ale spo­łe­czeń­stwo dzięki temu, że nie było w tym osten­ta­cji, w zasa­dzie tego nie widziało. To jest ta róż­nica. To, że kradną, to rzecz zupeł­nie natu­ralna. Korup­cja jest wpi­sana w istotę funk­cjo­no­wa­nia struk­tur pań­stwo­wych. Jest takie rosyj­skie powie­dze­nie – jeżeli bie­rzesz za dużo, niż ci wypada z two­jego sta­tusu spo­łecz­nego, „nie po rangu bie­riosz”. Putin i jego oto­cze­nie biorą „po rangu”, ale też nie dopusz­czają, żeby z zakłó­ce­niem rangi brali inni.

WJ: Czy Putin ma cha­ry­zmę?

HG: Jako mówca długo był sprawny, potra­fił dobrze użyć tego, co mu przy­go­to­wy­wano, ale potra­fił rów­nież wrzu­cić jakiś dow­cip, potra­fił coś dopo­wie­dzieć, miał spe­cy­ficzną mimikę, ponie­waż demon­stro­wał takie powścią­gliwe, iro­niczne poczu­cie humoru, taki spe­cy­ficzny typ uśmie­chu, z lek­kim poczu­ciem wyż­szo­ści, takie wła­śnie dys­kretne poczu­cie humoru. Jak powie­dział coś dow­cipnego, sam się nie śmiał, bo nie wypada. To na ogół było przy­go­to­wane, ale nie można mu odmó­wić pew­nego, powie­działbym sce­nicz­nego, talentu. Bo jed­nak różne zda­rzały mu się dys­ku­sje z salą, dużym audy­to­rium i on sobie naprawdę dobrze radził. Naj­le­piej jed­nak jako mówca czuł się w takich momen­tach, kiedy mógł zade­mon­stro­wać twar­dość i taką, powie­działbym, bru­tal­ność nar­ra­cji. Ale to było kie­dyś. Od kilku lat widać wyraźny fizjo­lo­giczny i inte­lek­tu­alny zjazd. Jego spo­tka­nia z mło­dzieżą szkolną, spo­tka­nia ze stu­den­tami, spo­tka­nia z forum mło­dych histo­ry­ków w więk­szo­ści dowo­dzą, że jed­nak ten umysł ulega degra­da­cji.

WJ: Wspo­mnia­łeś, że dobrze się czuł, mogąc poka­zać siłę, ale tu trzeba zazna­czyć, że Putin raczej nie klnie. Jest bru­talny, ale nie klnie. Podobno, gdy jest wście­kły, ma zwy­czaj ści­sza­nia głosu, mówi wów­czas przy­ci­szo­nym gło­sem, prze­cią­ga­jąc gło­ski. A że ten jego legen­darny stół, za któ­rym sie­dzi, ma bodaj pięt­na­ście metrów dłu­go­ści, to led­wie go sły­chać.

HG: Jest jesz­cze jeden trik, który Putin sto­suje. Ist­nieje otóż gra­da­cja form towa­rzy­skich, bar­dziej i mniej demo­kra­tycz­nych. W wąskim kręgu on pra­wie ze wszyst­kimi był na ty. Przez pierw­sze dwie kaden­cje, jeżeli się spo­ty­kało sze­ściu czy ośmiu współ­pra­cow­ni­ków na nara­dach, on był z nimi na ty. Tych, z któ­rymi był na ty, w jego oto­cze­niu prak­tycz­nie już nie ma.

WJ: Patrząc na kody kul­tu­rowo-poli­tyczne znane na Zacho­dzie, gdyby szu­kać kogoś z Zachodu podob­nego do Putina, to chyba naj­bli­żej mu było do Ger­harda Schrödera i Silvia Ber­lu­sco­niego. To są dwaj poli­tycy zachodni, któ­rzy się z nim naj­bar­dziej zbli­żyli. Oby­dwaj skąd­inąd w moich oczach sym­bo­li­zują, chwi­lowy na szczę­ście, upa­dek demo­kra­cji zachod­niej. Zwróć uwagę, że ich łączy jedno. Wszy­scy – i Putin, i Schröder, i Ber­lu­sconi to typowi ary­wi­ści. Czy to nie jest nie­przy­pad­kowe, że naj­le­piej się doga­dy­wał z tymi wła­śnie face­tami?

HG: Oczy­wi­ście, że nie­przy­pad­kowe. Chi­rac czy cho­ciażby Blair byli dla niego zbyt sztywni…

WJ: Jest jesz­cze jedna rzecz, którą warto opo­wie­dzieć, a która dosko­nale cha­rak­te­ry­zuje Putina. Otóż, jest taka piękna histo­ria, jak przy­jeż­dża Sar­kozy, zresztą ten sam numer Rosja­nie zro­bili wcze­śniej Javie­rowi Sola­nie, a była to skąd­inąd też metoda przed­wo­jen­nych pro­sty­tu­tek war­szaw­skich, to zna­czy, jeżeli do wódki doda się wody utle­nio­nej – teraz są środki che­miczne, które jesz­cze lepiej dzia­łają – to po dwóch kie­lisz­kach jest się wsta­wio­nym. I jest taka słynna kon­fe­ren­cja pra­sowa Sar­kozy’ego, na któ­rej to Sar­kozy spra­wia wra­że­nie czło­wieka prak­tycz­nie pija­nego. No i wszy­scy to inter­pre­to­wali jako wielki triumf Rosjan. Nie wiem, jak to zmie­niło sto­su­nek Sar­kozy’ego do Putina, ale wiem, jak to zmie­niło sto­su­nek Javiera Solany do Putina. Javier Solana, któ­remu to samo zro­bili Rosja­nie, uznał Putina po pro­stu za pro­staka. Pro­blem polega na tym, że Javier Solana wów­czas się wyróż­niał na tle tej euro­pej­skiej elity. I to jest może istota pro­blemu…

HG: Dokład­nie. Nie był wcale Wła­di­mir taki znów genialny, tylko tra­fił na wyjąt­kowo sła­bych prze­ciw­ni­ków.

WJ: No i jesz­cze jeden ele­ment. Putin, możemy chyba spo­koj­nie zało­żyć, pięć­dzie­siąt pro­cent czasu poświę­cał na poli­tykę zagra­niczną.

HG: Jak nie wię­cej. Jego siłą było to, że nie bał się wybit­nych indy­wi­du­al­no­ści wokół sie­bie i w pew­nych dzie­dzi­nach, w któ­rych się gorzej orien­to­wał, potra­fił dele­go­wać wła­dzę. Rów­nież dla­tego oczy­wi­ście, że on jest w grun­cie rze­czy dosyć leniwy, więc były seg­menty wła­dzy, które go mało inte­re­so­wały. W pew­nym momen­cie całą gospo­darkę dele­go­wał na Alek­sieja Kudrina, który jako wice­pre­mier odpo­wia­dał za sprawy eko­no­miczne. Stąd też wybitna obec­nie pozy­cja sze­fo­wej banku cen­tral­nego Elwiry Nabiul­li­nej.

Putin prywatnie

WJ: Nawet w tym cza­sie, kiedy jesz­cze zakres wol­no­ści w Rosji był sto­sun­kowo duży, ni­gdy nie doty­czył opi­sy­wa­nia skan­dali wokół samego Wła­di­mira Wła­di­mi­ro­wi­cza. Ale wiemy o tym, że jego rela­cje z żoną, przy­naj­mniej z tych plo­tek, które do nas docho­dziły, że był, jeśli nie prze­mo­cow­cem, to w każ­dym razie czło­wie­kiem, który żonę trak­to­wał…

HG: …bił ją, bił, to wia­domo jesz­cze z cza­sów lip­skich. Z jej róż­nych wypo­wie­dzi o nim powsta­wało wra­że­nie czło­wieka co naj­mniej szorst­kiego. W Lip­sku inter­we­nio­wali prze­ło­żeni. W isto­cie bywał agre­sywny, tyle że ona cał­ko­wi­cie mu się pod­po­rząd­ko­wała. Była taka pyszna scena z wybo­rem imie­nia dziecka, kiedy ona ma inną wizję, on ma inną wizję. Lud­miła powie­działa kie­dyś, że gdy on wybrał w końcu imię, to ona po pro­stu wie­działa, że nie ma już na to wpływu, i popła­kała się.

WJ: Z Lud­miłą się roz­wiódł. Potem przy­pi­sy­wano mu zwią­zek z uro­dziwą i uty­tu­ło­waną gim­na­styczką Aliną Kaba­jewą. Mówiono, że Putin jest ojcem jej dziecka.

HG: Jak jest naprawdę, tego nikt nie wie, a tych dzieci też swoją drogą nie widu­jemy. Wątek Kaba­je­wej jest o tyle zabawny, że poja­wił się ostat­nio ter­min na okre­śle­nie Putina, który – odno­sząc się do pokaź­nej róż­nicy wieku mię­dzy domnie­ma­nymi kochan­kami – jest cudny w swej uro­dzie. Nie Wowa, nie Wła­di­mir Wła­di­mirowicz, ale „sta­ru­szek Kaba­jew” (sta­rik Kaba­jew). Jak to pierw­szy raz usły­sza­łem, to zawy­łem z zachwytu. To jest tak rosyj­skie. To jest bar­dziej mor­der­czy cios, niż gdyby w tym momen­cie rakieta ukra­iń­ska spa­dła na „pierw­szego” w środku Moskwy. Bo to go ośmie­sza.

WJ: Kaba­jewa nie była jedyną, z którą wią­zano Putina. Była jesz­cze kick­bok­serka, jak dobrze pamię­tam.

HG: No tak, mistrzyni świata w bok­sie i kick-boxingu – Nata­lia Rago­zina. Puti­nowi przy­pi­suje się też dziecko ze związku z nie­jaką Swie­tłaną Kri­wo­no­gich. To jest taka pani, która dość nie­zau­wa­żal­nie prze­szła drogę od stu­dentki i urzęd­niczki banku Ros­sija do jego poważ­nej akcjo­na­riuszki, posia­daczki solid­nych nie­ru­cho­mo­ści, jachtu i córki, ponoć nie­zwy­kle podob­nej do Putina. Ale jej też jakby nie widać. W ogól­no­ści na tle poprzed­ni­ków Putin wygląda jak asceta. Strasz­nym babia­rzem, i to od zawsze, był Breż­niew. Breż­niew, jak już niby nic nie mógł, to jesz­cze mógł. Na przy­kład pode­rwał jakąś ste­war­desę na pokła­dzie samo­lotu, gdy leciał do Paryża. Ste­war­desa była, dodajmy, takich solid­nych kształ­tów. Włosi pierwsi opu­bli­ko­wali tę histo­rię, bo się bar­dzo Wło­chom podo­bała. Taka „bella bionda”. Tutaj Fran­cuzi robią ana­lizy w Pałacu Eli­zej­skim, pod­łą­czyw­szy się pod rurę kana­li­za­cyjną do apar­ta­mentu gen­seka, dowo­dząc na pod­sta­wie uzy­ska­nych odcho­dów, iż Leonid Iljicz od lat jest już „żywym tru­pem”, a tu się nagle oka­zuje, że nie tylko żyje, ale jesz­cze z uro­ków życia korzy­sta. Sekre­tarki, tłu­maczki, tam było tego dużo, ale i w cza­sach wojen­nych też się o nim opo­wia­dało, że on na linii frontu mie­wał polowe żony. Zresztą był wów­czas bar­dzo przy­stoj­nym męż­czy­zną.

W cza­sach popie­re­stroj­ko­wych z kolei legen­darny był wie­lo­letni romans pre­miera i legendy rosyj­skich służb Jew­gie­nija Pri­ma­kowa z sze­fową komi­sji bada­ją­cej kata­strofę smo­leń­ską, czyli Tatianą Ano­diną. Nawia­sem mówiąc, Ano­dina nie była żadną osobą przy­pad­kową, bo była wdową po mini­strze, czyli wszystko zosta­wało w swoim dobo­ro­wym kręgu. Ale dzięki temu potem, już nawet po ich roz­sta­niu i po śmierci Pri­ma­kowa, para­sol tak szczel­nie był nad nią i jej dziećmi roz­pięty, że kiedy parę lat temu nastą­piły jakieś histo­rie z ban­kruc­twem linii lot­ni­czych Trans­aero, które pro­wa­dzili jej syn i synowa, to można było wytrans­fe­ro­wać pie­nią­dze na Zachód i pry­snąć do Paryża. I wła­dza nie ści­gała.

WJ: Putin to w pew­nym momen­cie wręcz sym­bol seksu.

HG: Och, jak naj­bar­dziej. Była nawet cała akcja pro­pa­gan­dowa i pla­katy z wyzna­niami mło­dych kobiet: „Chcę takiego jak Putin”. Nawie­dzona depu­to­wana Mizu­lina pro­po­no­wała nawet roz­daw­nic­two jego nasie­nia. Ale to było robione też dla­tego, że kobiet dookoła niego było tak mało, że aż cho­dziły plotki, że może on kobiet nie lubi. My nie wiemy, ile tych legend o kochan­kach, dzie­ciach jest napę­dza­nych wła­śnie chę­cią wyrów­na­nia balansu w pro­pa­gan­dzie, że jed­nak to jest „pra­wil­nyj” facet, co to i pokle­pać, i uszczyp­nąć umie. No więc też pew­nie dla­tego mamy Kaba­jewą, mamy Kri­wo­no­gich z tym nie­ślub­nym dziec­kiem, przy­pi­sy­wa­nym Puti­nowi, mamy eks­plo­ato­wany w zachod­niej pra­sie wątek domnie­ma­nego romansu z agentką wywiadu Anną Chap­man, mamy przy­pa­dek stu­dentki wydziału dzien­ni­kar­stwa, co to sobie nawet takie wyde­kol­to­wane zdję­cia zro­biła w oto­cze­niu Putina. Skądś się biorą, nie­za­leż­nie od tego, czy to jest prawda, czy nie, prze­słanki do plot­ko­wa­nia. Jakby chciano, żeby na ten temat była cisza, toby była cisza.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki