Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wiejący od wielu dni wiatr budzi w ludziach lęk i nie pozwala im zasnąć. Jednak prawdziwy strach nadchodzi wówczas, gdy zaczyna przynosić śmierć…
Mirosław Grocki, oddany pracy komisarz wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku, jest na zwolnieniu po tym, jak został podejrzany o współpracę ze zorganizowaną grupą przestępczą. Jednak gdy w lesie, nazywanym przez miejscowych przeklętym, zostają znalezione spalone zwłoki młodej dziewczyny, komisarz wraca do swoich obowiązków i staje przed trudnym zadaniem odnalezienia zabójcy.
Wkrótce okazuje się, że to nie jedyna zbrodnia w okolicy. W tajemniczych okolicznościach umiera mężczyzna, a podejrzenie pada na jego brata, który właśnie wyszedł z więzienia. Na kolejne morderstwo nie trzeba długo czekać.
Wiatr to wciągająca powieść o pragnieniu zemsty i potrzebie zadośćuczynienia, w której przeplatają się zawiłe ludzkie losy, fałszywe tropy i mozolnie odkrywane przez policję fakty.
Mroczny, duszny kryminał o obsesji, szaleństwie i zemście. Wciąga i nie daje spokoju do ostatniej strony.
Wojciech Chmielarz
Marcin Silwanow ur. 1980 r., z urodzenia, wyboru i zamiłowania białostoczanin, pasjonat historii miasta. Absolwent Uniwersytetu w Białymstoku. Od dziesięciu lat prywatny detektyw specjalizujący sięw detektywistyce genealogicznej. Miłośnik zespołu Kult, książek Johna Steinbecka i Aleksandry Marininy oraz gór wysokich – z których świadomie zrezygnował.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 410
Copyright © by Marcin Silwanow Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca All rights reserved
Redaktor prowadzący: Katarzyna M. Słupska Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska Korekta: Ida Świerkocka, Marta Tyczyńska -Lewicka Projekt okładki i stron tytułowych: Karolina Michałowska Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie pierwsze Warszawa 2024 ISBN 978-83-8252-799-5
Żonie – niezmiennie z wdzięcznością
Po wysłaniu wiadomości odłożył telefon na kuchenny stół i wrócił do pokoju. Przez chwilę przyglądał się twarzy martwego mężczyzny leżącego u swoich stóp, jakby chciał zapamiętać jej wyraz. Grymas bólu i zdziwienie zastygły wyrysowane wokół półotwartych ust. Krew była niżej. Ciemne poprzeczne linie odcinały się od tła jasnej koszuli w miejscach, w których nóż przebił materiał, a potem skórę. Śmierć przyszła już po trzecim zagłębieniu się ostrza w ciało. Dla pewności zadał kilka kolejnych ciosów, a potem, kiedy ilość krwi nie pozostawiała miejsca wątpliwościom, wbijał nóż już na oślep. Jakby każda kolejna rana była nowym argumentem przesądzającym na jego korzyść w dyskusji. W dialogu, który przez moment toczył sam ze sobą po tym, jak wyjął nóż, gotowy do pierwszego uderzenia. Teraz, patrząc pod nogi, na zakrwawione ciało, czuł, że czas zaczął działać na jego niekorzyść. Obejrzał się za siebie. Drugi mężczyzna spał, oddychając ciężko. Dawka anestetyku, którą mu podał, nie była zbyt silna, więc w każdej chwili mógł się obudzić. Musiał uciekać.
Nie gasząc światła, wyszedł przed dom i spojrzał z niepokojem w niebo. Widział przesuwające się szybko ciemne, masywne kształty chmur. Wiatr uderzał falami, które poprzedzał przybliżający się szum gałęzi rosnących w pobliżu drzew. Nadchodziła burza. Dłuższą chwilę stał w miejscu. Był zdezorientowany, mimo że tak dużo czasu poświęcił na przygotowania. Wyrzucał sobie, że nie sprawdził prognozy pogody. Nie chodziło nawet o to, że miała ona istotny wpływ na realizację jego planu. Po prostu chciał sprawować kontrolę nad wszystkim, a jego pewność siebie do tej pory wynikała z rozpisania możliwych scenariuszy wydarzeń na najdrobniejsze podpunkty i dopasowania do nich swoich działań. Wszystko, co było niespodziewane, czego nie przewidział, wprowadzało w jego plan element przypadku, a przypadek był w jego rozumieniu pierwszym krokiem do błędu. Otworzył usta, wypowiadając bezgłośne przekleństwo, a potem ruszył w kierunku bramki i wyszedł nią na drogę. Rozejrzał się w obie strony, choć o tej porze, tuż przed nadciągającą burzą, nie spodziewał się, że może kogokolwiek spotkać. Pomyślał, że przy takiej pogodzie mógłby pójść drogą przez wieś, bo i tak nikt nie zauważyłby go w ciemności, ale odstępstwo od planu nie wchodziło w grę. Skręcił w prawo i szybkim krokiem przeszedł obok dwóch ostatnich domów, za którymi stała już tylko tablica z nazwą miejscowości. Kiedy mijał budynki, spojrzał krótko w ich okna, ale nikogo nie zauważył. Teraz był już bezpieczny.
Przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej dojść do motocykla, który zostawił w lesie po drugiej stronie wioski. Skręcił w lewo, a po przejściu około dwustu metrów znów się zatrzymał, spoglądając w niebo. Wiatr uderzał raz po raz, chyląc ku ziemi gałęzie drzew. Musiał teraz iść polami równolegle do drogi przecinającej wieś. Od motocykla dzieliło go jakieś półtora kilometra. Szedł, mijając w oddali światła kolejnych gospodarstw. Zwalniał tylko na dźwięk ujadania psów, które tego wieczora były niespokojne, jak gdyby wyczuwały nadciągającą nawałnicę. Podobnie jak niektórzy psychotycy, których widywał na oddziale zamkniętym, kiedy przychodził do brata. Oni też stawali się niespokojni, gdy niebo za oknem rozświetlały pioruny. Mimo odległości od domów odgłosy zwierząt niepokoiły go. Podświadomie się obawiał, że psy jednak go wyczuwały i mogły zdradzić komuś jego obecność. Kiedy w końcu dotarł do miejsca, w którym ukrył jednoślad, nie mógł się powstrzymać i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Przysuwając twarz do pnia drzewa, osłaniał jednocześnie zapalniczkę, której płomień dusiły podmuchy wiatru. Wciągając głęboko dym, wpatrywał się w kontury gałęzi poruszających się na tle ciemnego nieba. Po dwóch minutach odrzucił niedopałek i chwycił kierownicę, prowadząc motocykl w kierunku drogi. Zaklął głośno, kiedy kolejne naciśnięcia kopniaka nie przynosiły skutku, a silnik wciąż milczał. Jacek Zachara nienawidził uczucia utraty kontroli. Wykrzykiwał przekleństwa, które po chwili wiatr unosił w niebyt. Było zbyt ciemno, żeby mógł sprawdzić co jest przyczyną problemu z motocyklem. Spoglądając nerwowo za siebie, podjął decyzję, że zostawi go w lesie i wróci następnego dnia. Teraz musiał jak najszybciej się stąd wydostać. Pora dnia i pogoda mu sprzyjały, ale nie mógł sobie pozwolić na błąd. Nie w takim momencie. Wypadek z motorem był i tak zbyt dużym odstępstwem od założonego scenariusza. Wszedł głębiej między drzewa i przez moment się wahając, położył motocykl na boku. Liczył, że w ten sposób nie rzuci się on w oczy przypadkowych osób.
Kiedy znów wyszedł na drogę, coś go zaniepokoiło. Najpierw próbował cokolwiek dojrzeć we wszechogarniającej ciemności, jednocześnie uważnie nasłuchując. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że tym, co wzbudziło jego czujność, jest cisza. Wiatr ustał, mimo że po niebie wciąż szybko przetaczały się chmury. Nie rozumiał, co się stało. Wszystko wokół zapowiadało burzę i ten nagły spokój zaskoczył go bardziej niż zmiana pogody, której nie przewidział, wychodząc z domu. Jeszcze przez moment stał z zadartą głową, a potem ruszył naprzód. Od domu dzieliło go prawie dwadzieścia kilometrów. Gdy dojdzie do granic miasta, będzie mógł spróbować zatrzymać taksówkę albo wsiąść do nocnego autobusu. Teraz jednak czekało go kilka godzin marszu, dlatego poczuł ulgę, że burza jednak nie nadeszła. Szedł w zupełnej ciszy, spoglądając co pewien czas na chmury przesuwające się w pośpiechu. W pewnej chwili usłyszał niski dźwięk dochodzący gdzieś z oddali. Zatrzymał się i spojrzał za siebie. Niedługo potem w ciemności pojawiły się dwa jasne punkty. Samochód, pomyślał, po czym odwrócił się i ruszył dalej szybkim krokiem. Gdy światła nadjeżdżającego auta położyły się na drodze przed nim, odwrócił się i uniósł prawą rękę. Biały opel się zatrzymał, a wtedy on podszedł do drzwi kierowcy, dając znak, żeby ten opuścił szybę.
– Coś się stało? – zapytał z nieznacznym uśmiechem siedzący za kierownicą mężczyzna.
– Jedzie pan w kierunku Białegostoku?
– Jadę. A co potrzeba?
– Podrzuci mnie pan do granicy miasta?
Kierowca spojrzał z wahaniem na stojącego obok mężczyznę. Nie potrafił określić jego wieku. Krótko ostrzyżone ciemne włosy kontrastowały z bladą twarzą. Delikatne rysy zakłócał zez. Paweł Górny poczuł się nieswojo, próbując spojrzeć mu w oczy. Przez moment przemknęły przed nim wspomnienia, niczym slajdy przeglądane w przyspieszonym tempie. Zobaczył na nich Ulkę, koleżankę z podstawówki. Śliczną dziewczynę, za którą oglądał się każdy chłopak. Oglądał się, dopóki ich spojrzenia się nie spotkały. Kiedy bowiem zauważał, że jej oczy spoglądają jakby w dwóch różnych kierunkach, zainteresowanie mijało, a nastoletnie pożądanie mimowolnie opadało, ustępując miejsca zawiedzeniu i niechęci. A pewnie gdyby ktoś policzył pole powierzchni ciała Ulki, wyszłoby z tego działania, że oczy stanowią zaledwie jeden procent całości, a może nawet mniej. Czym był ten jeden procent wobec reszty, która wywoływała ukradkowe, zazdrosne spojrzenia rówieśniczek. I gdyby tylko nie te oczy… Wynik działania w przypadku Ulki zaprzeczał zasadom matematyki. Podobnie jak to, co się stało z jej życiem. Kolejny slajd. Ciąża na wakacjach po zakończeniu ósmej klasy. Ojciec dziecka był o rok młodszy od niej. Następny slajd. To wiedział już jedynie od znajomych. Podobno Ulka uderzyła ojca dziecka młotkiem tylko kilka razy. Ciosy musiały być jednak silne. Na tyle silne, że sąd uznał, iż przyczyniła się do jego śmierci. Ktoś powiedział, że pogotowie wezwała sama, ale to było bez znaczenia. Paweł nie wiedział, czy wyszła już na wolność. Po podstawówce nigdy jej nie spotkał. Pamiętał tylko jej idealne ciało. I oczy.
– Tak, jasne. Wsiadaj – powiedział teraz, wskazując na tylne drzwi. – Usiądź z tyłu. Coś się zablokowało w fotelu i nie mogę go odsunąć. – Poklepał wymownie siedzenie po swojej prawej stronie.
Mężczyzna obszedł samochód, otworzył drzwi i usiadł po prawej stronie tylnej kanapy.
Paweł odwrócił się w jego kierunku, potem wrzucił bieg i samochód powoli ruszył, kołysząc się na nierównościach drogi.
– Myślałem, że zacznie lać, a tu powiało, postraszyło i nic – odezwał się, spoglądając przez chwilę w kierunku pasażera. Mężczyzna jednak nie odpowiedział. – Jesteś stąd? Na spacer się wybrałeś o tej porze? – próbował zagadnąć, nadając żartobliwy ton swojemu głosowi.
Znów cisza. Mężczyzna siedział bez ruchu, wpatrując się w mrok za szybą.
Paweł poczuł się nieswojo. Beztroski nastrój zaczął zmieniać się w niepokój. Kątem oka spojrzał na fotel obok siebie. Gdyby jego pasażer był bardziej rozmowny, mógłby mu wyjawić, dlaczego siedzenie jest zablokowane. Uśmiechnął się do siebie. Kilkanaście minut wcześniej oboje z Kamilą próbowali naprawić fotel w samochodzie jej męża, który Paweł pożyczył od niego, tłumacząc, że potrzebuje auta na spotkanie z dziewczyną. Ostatecznie nie skłamał. Mąż Kamili, a jego szef, przecież nie zapytał, kim jest kobieta, do której ma jechać. Ich romans trwał już od niemal roku. Paweł przyjeżdżał na wieś, kiedy ona odwiedzała tam swoich rodziców. O umówionej godzinie wychodziła z domu, mówiąc staruszkom, że idzie na spacer. Potem wsiadała do jego auta i odjeżdżali do pobliskiego lasu. Tam oboje przesiadali się na tylną kanapę, odsuwając wcześniej fotele do przodu, bo Kamila, w przeciwieństwie do Pawła, była dość wysoka. Tydzień temu jego volkswagen się zepsuł i Górny wstawił go do warsztatu, w którym pracował, prosząc szefa o możliwość skorzystania z podnośnika. Obiecywał, że będzie go naprawiał tylko po godzinach. Szef się zgodził. Nie odmówił też, kiedy Paweł poprosił go o pożyczenie auta. Nawet mrugnął do niego porozumiewawczo, kiedy ten, zakłopotany, wyjaśniał, że potrzebuje samochodu na spotkanie z dziewczyną. Teraz martwił go trochę ten zepsuty fotel. Będzie musiał jakoś się wytłumaczyć. Szef i tak pewnie się domyśli, co robił, a znając jego zamiłowanie do plotek i docinek, Paweł spodziewał się drwiących uwag również ze strony kolegów z warsztatu. Gdyby tylko szef mógł słyszeć pojękiwania Kamili, pomyślał i spojrzał w lusterko wsteczne. Siedzący z tyłu mężczyzna wpatrywał się w niego jednym okiem. Drugie patrzyło nieruchomo gdzieś obok. Paweł poczuł przeszywający ciało dreszcz. Przez chwilę przeszła mu przez głowę myśl, że zatrzyma się i każe nieznajomemu wysiąść. Tyle że w zasadzie nie miał powodu, żeby tak zrobić. Co miałby mu powiedzieć? Że dziwnie się czuje, kiedy ten na niego patrzy? Odetchnął głębiej i postanowił jeszcze raz spróbować rozluźnić atmosferę rozmową.
– Może powiedz, gdzie mieszkasz? Jak będzie mi po drodze, podrzucę cię pod dom albo chociaż najbliżej, jak się da – rzucił, nie odwracając się. Czuł, że mógłby nie wytrzymać spojrzenia mężczyzny.
– Nie trzeba, dzięki. – Głos pasażera, który nagle dobiegł zza pleców Pawła, nie pasował do jego twarzy. Był niski, męski, a to wyraźnie nie współgrało z jego chłopięcym wyglądem. – Ktoś po mnie przyjedzie. Byłem na imprezie w wiosce. Znajomy miał mnie odwieźć, ale się schlał i musiałem wracać pieszo. Wiesz, jak jest.
Paweł przez chwilę milczał, ale zaraz pokiwał głową ze zrozumieniem. Poczuł ulgę. Jednak facet jest normalny, pomyślał.
– Jasne. Takie życie – odpowiedział. – Tylko co to za impreza, że o takiej porze już do domu wracasz? Ja, jak się bawię, to nie ma zmiłuj.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. A kiedy się odezwał, wypowiadał słowa powoli, jakby z namysłem:
– W sumie to… żadna impreza. Ja i dwóch… kumpli. Mieliśmy…
– No, no. Zaczyna się ciekawie! – Górny się zaśmiał. – Opowiadaj. Takie zabawy w męskim gronie, to wiesz… Bywa grubo. W Nowosadach balowałeś?
Pasażer milczał. Paweł odwrócił się na moment w jego stronę i zobaczył, że mężczyzna znów spogląda nieruchomo za okno. Powoli zbliżali się do miasta.
– To co? Namyśliłeś się? Podrzucić cię gdzieś?
– Nie. Wysiądę gdziekolwiek na rogatkach. Ktoś po mnie ma przyjechać, a poza tym ta… – Mężczyzna nie dokończył. Jego głos nie zachęcał do kontynuowania rozmowy.
Paweł znów poczuł na ciele dreszcz. Nie mógł rozgryźć tego faceta. Kiedy tylko wydawało się, że może z nim normalnie pogadać, zaraz potem następowała przemiana. Jak fala, pomyślał. Albo uderzenia wiatru, które tego wieczoru nie pozwalały mu się skupić na ciele Kamili.
Zatrzymał samochód na przystanku autobusowym, nie pytając nieznajomego, czy chce wysiąść właśnie tutaj. Obrócił się i spojrzał na niego wyczekująco. Mężczyzna odwrócił twarz w jego stronę, lewe oko spoglądało na niego, prawe się zatrzymało, jakby obserwowało przesunięty do przodu fotel. Kameleon, pomyślał Paweł i wzdrygnął się wewnątrz z niechęcią.
– Dziękuję – powiedział nieznajomy i już po chwili zatrzasnął za sobą drzwi.
Paweł nie odpowiedział. W milczeniu wpatrywał się w znikającą sylwetkę. Widział, jak tamten w pewnym momencie się zatrzymuje i odwraca, spoglądając w kierunku samochodu. Zaraz potem jednak znów ruszył przed siebie. W pobliżu świecił fioletowym światłem neon z nazwą jakiejś firmy. Kawałek dalej, po lewej, z ciemności odcinały się światła kilku domów. Kto tutaj po niego przyjedzie? Przecież tu nic nie ma, zastanawiał się Górny. Równie dobrze mógł podwieźć mężczyznę bliżej centrum. Wiedział jednak, co stało się jasne już w pierwszych minutach wspólnej podróży, że ani on, ani nieznajomy tego nie chcieli. Dlatego odetchnął z ulgą, kiedy tamten wysiadł.
Paweł ruszył z miejsca, ale nie przyspieszył, przejeżdżając obok idącego chodnikiem mężczyzny. Spojrzał w jego stronę, jednak ten nie odwrócił głowy. Szedł wpatrzony gdzieś przed siebie.
Zasnął szybko. Przed snem słyszał jeszcze, jak jego trzej sąsiedzi wychodzą na papierosa, namawiając też jego, ale nie miał siły wstać. Wieczorem, gdy tylko w świetlicy obejrzał prognozę pogody, w której zapowiedziano na dziś burzę, poszedł do dyżurki pielęgniarek i poprosił o dodatkową tabletkę na sen. Neuroleptyki, które dostawał, pomagały mu się wyciszyć przed nocą, ale wiedział, że były zbyt słabe, kiedy zbliżała się burza. Nie lubił piorunów. Powodowały rozdrażnienie i to nieprzyjemne wrażenie w czaszce, jakby dochodziło w niej do niewielkich, ale częstych wyładowań elektrycznych. Odwracał zawsze głowę od okna, żeby nie widzieć rozbłysków światła. Grzmot, który przetaczał się po niebie, przyprawiał go o skurcze wnętrzności. Czasami były tak silne, że miał ochotę zwymiotować. Tak jak wtedy.
Tamtej nocy też była burza. To pamiętał dokładnie. Obrazy sprzed dwudziestu lat tkwiły w nim jak zdjęcia w pamiątkowym albumie. Wtedy zwymiotował naprawdę, widząc zakrwawione ciało, kiedy poszedł na tyły hotelu. Miał tylko pilnować, żeby nikt nie przeszkadzał jego kolegom w rozmowie z handlarzem samochodami. Zamierzali dogadać jakiś wspólny interes. Kiedy ich spotkanie się przedłużało, chciał jedynie sprawdzić, co się dzieje, bo zaczynało już padać, a pierwsze pioruny uderzały gdzieś blisko. Poszedł na parking. Adam trzymał sznur i worek, a Wojtek przeszukiwał kieszenie leżącego mężczyzny. Na jego twarzy widział krew. Otworzył usta, żeby zapytać, co się stało, i wtedy dostrzegł martwe oczy zwrócone w jego kierunku. Zwymiotował. Tego, co się stało później, nie pamiętał. To znaczy pamiętał, ale upływ czasu i wyrzuty sumienia powodowały, że zmieniał sam przed sobą przebieg tamtych chwil. Zmieniał też zeznania w sądzie, ale nie dlatego, że chciał coś na tym zyskać. Po prostu sam miał trudność z odróżnieniem tego, co się wydarzyło naprawdę, od tego, co było jedynie projekcją jego wyobraźni. Adam i Wojtek nie mieli żadnych wątpliwości. Wskazali go jako współsprawcę. Nie pamiętał, co dokładnie działo się na sali sądowej. Wystarczyło, że kolejnych dwanaście lat spędził na przemian w celi i na więziennym oddziale psychiatrycznym.
Tabletka nasenna zadziałała. Tej nocy obudził się tylko raz. Leżąc, nasłuchiwał dźwięku, który rytmicznie pojawiał się i znikał. Wiatr, pomyślał. A kiedy w ciemności otworzył oczy, miał wrażenie, że ktoś przy nim stoi. Był to ktoś, kogo znał. Otworzył usta, aby wypowiedzieć imię, ale w tym samym momencie uchyliły się drzwi i strumień światła rozświetlił ciemność. Pielęgniarka obrzuciła szybkim spojrzeniem wnętrze sali, a potem znów zapanował mrok. Zdążył tylko zauważyć, że nikogo jednak przy nim nie było. Zasnął.
– Co ty, do łóżka nie trafiłeś? Wstawaj, młody, kurwa – wychrypiał Adam, rozcierając czoło. Kiedy się obudził, zobaczył na podłodze nogi Kazika i pomyślał, że brat pewnie się potknął, a że był pijany bardziej od niego, zasnął tam, gdzie upadł. – Kazio, kurwa, bo wilka złapiesz. Słyszysz, pijanico? No już! – Podniósł głos, widząc, że brat nie reaguje.
Uniósł się na łokciach, próbując przyjrzeć się śpiącemu. W domu rodziców urządzili sobie spotkanie po latach przymusowej rozłąki. Kazik czasami go odwiedzał, ale to było dawniej, kiedy siedział na tyle blisko, że brat mógł w ciągu jednego dnia do niego przyjechać i wrócić do domu. Kiedy przenieśli go na Śląsk, nikt z rodziny już się nie pofatygował. Później trafił do Iławy – nie powiedział o tym ani bratu, ani żonie, zresztą oni nie pytali. Dwadzieścia lat to szmat czasu. W sam raz, żeby mieć sobie wiele do opowiedzenia, i w sam raz, żeby nie móc znaleźć wspólnego języka. Kiedy po wyjściu z więzienia stanął w drzwiach mieszkania brata, ten nie wydawał się zdziwiony. Może dlatego, że z okazywaniem emocji zawsze miał problem. Wychowali się na wsi. Rodzice byli zajęci pracą, ale nie po to, żeby przekazać dzieciom majątek. Harowali na nieurodzajnej ziemi, żeby w domu było co jeść, ale przede wszystkim, żeby było co wypić. W hierarchii rodzinnych wartości alkohol zawsze zajmował istotne miejsce. Na tyle ważne, że matka się nie hamowała, nawet kiedy była w ciąży z Kazikiem. Może dlatego było z nim inaczej niż z rówieśnikami. Niby prawie tak samo, ale każdy, kto go znał, wiedział, że myśli trochę wolniej. Zdarzały mu się też niekontrolowane wybuchy śmiechu albo – dla odmiany – napady smutku. W domu wszyscy nauczyli się z tym żyć. Nikt nawet nie pomyślał, żeby wysłać Kazika do lekarza. Tym bardziej że w szkole chłopak radził sobie całkiem dobrze, czasem nawet rodzice żartowali, że jeszcze kiedyś spotka ich kara i zostanie naukowcem.
Najmłodszy syn skończył rolniczą zawodówkę, a po szkole wrócił na wieś z ambitnym planem na rozwinięcie gospodarki po rodzicach. Kiedy jednak się okazało, że nigdy nie będzie go stać na poniesienie kosztów niezbędnych inwestycji, pojechał szukać szczęścia i pracy do Białegostoku. W dużym mieście nikt nie zwracał uwagi na to, że Kazik wolniej myśli, zwłaszcza że był uczciwym i sumiennym pracownikiem. Do tego też pracowitym, co w sumie dawało mu dość silną pozycję w magazynie maszyn rolniczych, gdzie znalazł pierwsze zatrudnienie. Tylko z kobietami mu się nie układało. O tym jednak Adam nie wiedział zbyt wiele, bo Kazik niechętnie zwierzał się podczas widzeń, więc dał mu w końcu z tym spokój. Kiedy później brat przestał go w ogóle odwiedzać, nie miał pojęcia, czym się zajmował i jak żył w ostatnich latach.
Tym, co dziwiło Adama niezmiennie przez tyle lat odsiadki, była wierność jego żony. Kiedy trafił do więzienia, byli dopiero cztery lata po ślubie. Dzieci nie mieli. Adam ciągle mówił, że chce się czegoś dorobić, żeby maluchy nie musiały czekać w kolejce do stołu, jak bywało w jego rodzinnym domu. Szło mu to dorabianie się całkiem dobrze, a Irena nigdy nie dopytywała, skąd bierze pieniądze. Jej koleżanki z zawiścią mówiły o jego zaradności, z niechęcią porównując z nim swoich mężów. Kupili mieszkanie i urządzili je tak, jak chciała. Nawet wtedy nie zastanawiało jej, skąd biorą się te wszystkie luksusowe, jak na tamte czasy, sprzęty, które Adam znosił do domu. Najważniejsze było, że mogła obserwować szeroko rozwarte z zazdrości oczy koleżanek, które ochoczo zapraszała do siebie. Jemu też to odpowiadało, a przede wszystkim dawało poczucie, że odbił się od dna i w końcu coś osiągnął.
Raz jeden przywiózł do nowego mieszkania swoich rodziców. Zajechał pod ich nieremontowany od lat dom samochodem, a potem razem pojechali do miasta. Z zażenowaniem patrzył na matkę, która – choć z tej okazji włożyła najlepsze ubranie – musiała wcześniej napić się „za syna”. Ojciec, o dziwo, był trzeźwy. W milczeniu oglądali pokoje, łazienkę i kuchnię, w niczym nieprzypominające ich domu na wsi, w którym dorastał. Ireny wtedy nie było. Przezornie wyszła wcześniej, żeby załatwić jakieś ważne sprawy, choć Adam dobrze wiedział, że po prostu wstydzi się jego rodziców. Nie zdążyli nawet wypić kawy, którą im przygotował. Tłumaczyli, że źle się czują w mieście, więc bez słowa odwiózł ich do domu. Wiedział, że palił ich wstyd. Wyczytał to w spojrzeniu ojca. To był jedyny moment w życiu, w którym okazał on jakiekolwiek uczucia. Adam nigdy nie zapomniał wyrazu jego oczu.
Niedługo potem wydarzyło się tamto.
Irena na początku odwiedzała go regularnie. Kilka razy nawet pojechała na Śląsk, gdy go przenieśli. Cały czas mówiła mu, że zaczeka, choć on namawiał ją, żeby spróbowała ułożyć sobie życie od nowa. Nie wiedział, czy go posłuchała, czy wytrwała w swoim postanowieniu, ale przez te wszystkie lata nie złożyła pozwu o rozwód. W końcu przestała przyjeżdżać. Nie informował jej, kiedy przenieśli go do więzienia w Iławie. Gdy wyszedł na wolność i stanął w drzwiach jej mieszkania, była sama i nic nie wskazywało na to, że bywał w nim jakiś mężczyzna. W akcie własności lokalu Adam wciąż figurował jako właściciel, a że nie miał dokąd pójść, Irena zgodziła się, aby został. Uzgodnili, że będą spali oddzielnie. Musieli na nowo nauczyć się bycia razem. Po mniej więcej dwóch dniach Adam zrozumiał, że im się nie uda. Uciekali od siebie spojrzeniami, a przy stole panowała niezręczna cisza, przerywana jedynie wymuszonymi pojedynczymi zdaniami. Trzeciego dnia uznał, że skoro Irena nie potrzebuje go jako męża, może będzie chciała go chociaż jako mężczyzny. Wieczorem, niby nie zwracając uwagi na jej obecność, zaczął się przy niej przebierać. Widział jej zmieszanie. W końcu wyszła do kuchni. Więcej już nie próbował. Następnego dnia oznajmił, że wyprowadzi się najszybciej jak to możliwe. Nie protestowała. Powstrzymał się, żeby nie wybuchnąć, chociaż ją rozumiał. Formalnie nadal była jego żoną, nie mógł jednak wymagać, żeby dwudziestoletnia rozłąka była niczym chwilowa nieobecność, czasem tak potrzebna dwojgu ludzi, żeby mogli za sobą zatęsknić. Zresztą, gdyby ktoś zapytał go wtedy, co sam do niej czuje, nie umiałby odpowiedzieć. Na pewno łatwiej byłoby mu z nią rozmawiać, gdyby się rozwiedli podczas jego odsiadki. Miałby dość czasu, aby się oswoić ze świadomością, że kobieta nie wytrzymała i odeszła. Ale Irena wytrzymała. Tego nie potrafił zrozumieć, a krępująca cisza, kiedy siedzieli naprzeciw siebie przy stole, mówiła mu, że ta sytuacja nie ma sensu.
Potem było spotkanie z Kazikiem. Umówili się na wódkę w domu rodziców, na których pogrzebie nie mógł być, bo przepustka nie wchodziła w grę. Mieli powspominać, Adam chciał też zapytać brata, czy pomógłby mu jakoś odnaleźć się na wolności. Miał o to prosić Kazika, z którego sam w dzieciństwie nieraz się śmiał, wytykając mu jego zbyt wolne myślenie.
Powoli wstał. Zmiana pozycji ciała spowodowała, że musiał podeprzeć się ręką. Podszedł do leżącego na podłodze brata i pochylił się nad nim, podnosząc rękę, żeby potrząsnąć śpiącym. Z uniesionym ramieniem wpatrywał się w twarz Kazika. Przesuwał wzrok w dół, a jego mózg w zwolnionym tempie reagował na to, co zobaczył. Widział już krew, ale jeszcze nie rozumiał, co się stało. Kiedy to do niego dotarło, opuścił powoli rękę, a potem upadł na kolana, zasłaniając twarz dłońmi. Ocknął się po dłuższej chwili. Zamknął dwoma palcami rozwarte powieki martwych oczu i zaczął przeszukiwać ubranie brata. Znalazł portfel. Przeliczył pieniądze i wsunął je do swojej kieszeni. Portfel schował z powrotem. Potem wstał. Jego umysł pracował już trzeźwo. Wiedział, co by się stało, gdyby zgłosił teraz śmierć Kazika na policję. Nie było innych podejrzanych. Nie sądził też, żeby Kazik miał wrogów, a w domu nie było co kraść. Na miejscu był tylko on, Adam Nogat, skazany za zabójstwo, a wypuszczony dopiero co, po odsiedzeniu dwudziestoletniego wyroku. Nikt nawet nie zadałby sobie trudu, żeby szukać innego sprawcy. Musiał uciekać. Wiedział, że przed domem stoi samochód Kazika. Tyle że był on dla niego bezużyteczny. Po pierwsze nie pamiętał już, jak się prowadzi, a po drugie samochód był zbyt łatwy do namierzenia. Pozostawała ucieczka pieszo.
Adam rozejrzał się. W blasku niewielkiej lampki dokładnie oglądał wnętrze pokoju, jakby chciał zachować w pamięci jego obraz już na zawsze. Nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze będzie mu dane przekroczyć próg rodzinnego domu. Teraz, kiedy Kazik nie żył, a jego za chwilę nie będzie, nikt nie zainteresuje się miejscem, w którym się wychował. Nawet jeśli nie miał najlepszych wspomnień z dzieciństwa, to był jego dom. Poczuł bezsilność, kiedy spojrzał na brata. Nie był na pogrzebie rodziców, ominie go też pogrzeb Kazika. Nie tak miało być, myślał. Potem jednak odezwał się w nim instynkt. Adam zgasił lampkę i w ciemności wyjrzał przez okno. Nie miał dokąd iść, ale teraz najważniejsze było wydostać się z wioski niezauważonym. Próbował sobie przypomnieć, czy któryś z sąsiadów widział go, kiedy jechał tu z bratem, ale nie pamiętał. Zakładał, że mieszkańcy wsi zauważyli auto, ale jego raczej nikt nie rozpoznał. Czy Kazik przyjeżdżał tu tym samochodem, tego brat nie zdążył mu powiedzieć.
Wziął dużą płócienną torbę, w której przynieśli wódkę i jedzenie, i spakował do niej kilka kromek chleba oraz wędlinę. Gdy wyszedł przed dom, uderzyła go cisza. Wcześniej, pomiędzy kolejnymi kieliszkami, słyszał wyraźnie wiatr uderzający w okna domu. Teraz powietrze było nieruchome. Wokół panował niemal idealny spokój, zakłócany tylko pojedynczymi szczeknięciami psów.
Adam ruszył w kierunku bramki, ale zanim wyszedł na drogę, wychylił się i rozejrzał uważnie w obie strony. Potem szybkim krokiem, z głową wciśniętą w ramiona, przeszedł obok dwóch budynków, za którymi kończyła się wieś. W pośpiechu maszerował przed siebie, coraz bardziej oddalając się od domu rodzinnego, w którym na podłodze obok wersalki leżało martwe ciało jego jedynego brata.
Wyszedł przed bramę cmentarza i odruchowo sięgnął do kieszeni spodni, po czym zaklął, krzywiąc ze złości usta. Wciąż nie mógł się oswoić z myślą, że rzucił palenie. „Rzucił” to w sumie nie było właściwe określenie, bo nie palił dopiero od dwóch tygodni, ale choć szło mu całkiem nieźle, nie łudził się. Znał siebie i swoją pracę. Teraz, kiedy był na zwolnieniu, mógł sobie pozwolić na zachowanie wewnętrznej dyscypliny. Gdy jednak wróci do komendy…
Złapał się na tym, że znów myśli o pracy, a obiecywał sobie, że w czasie żałoby po przyjacielu zapomni, kim jest. A kim jest? To pytanie komisarz Mirosław Grocki zadawał sobie ostatnio każdego dnia. Trzy tygodnie wcześniej przez wiele godzin pytali go o to samo funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych. Wtedy jednak odpowiedź była dla niego oczywista. Był komisarzem wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku, a także, jak twierdzili niektórzy, specjalistą od zabójstw. Jednak po samobójczej śmierci swojego najlepszego przyjaciela miał problem z określeniem tego, kim jest naprawdę. Podobnie jak z uświadomieniem sobie, że przyjaciel strzelił sobie w głowę ze służbowej broni, gdy wyszło na jaw, że od lat współpracował z grupą przestępczą. Cios był tym bardziej bolesny, że grupa ta miała na swoim sumieniu życie ich wspólnego kolegi. Biuro Spraw Wewnętrznych prawdopodobnie miało dowody na to, że jego przyjaciel przyczynił się do tej śmierci, informując wcześniej gangsterów o zaplanowanej wobec nich akcji. Mirek jednak nie chciał widzieć tych dowodów. Wystarczyło mu to, co usłyszał. Ponieważ na komendzie wszyscy wiedzieli, że z Tomkiem żył prawie jak z bratem, siłą rzeczy znalazł się na celowniku BSW. Naczelnik co prawda go wspierał, ale Mirek rozumiał, że sprawa była zbyt poważna, i nie mógł liczyć na to, że szef będzie nadstawiał za niego kark. W czasie kiedy wewnętrzni prowadzili swoje dochodzenie, wokół niego nagle zrobiło się cicho. Koledzy przerywali rozmowę, gdy przechodził obok, a ich spojrzenia odprowadzały go w milczeniu, kiedy szedł korytarzami komendy. Nawet gdy już BSW dało mu spokój, wiedział, że ciągnie się za nim nieuchwytny cień podejrzeń. W końcu porozmawiał z naczelnikiem i obaj doszli do wniosku, że najlepiej będzie, jak Grocki pójdzie na zwolnienie. Było to kilka dni po tym, jak dotarła do niego informacja o śmierci Tomka. Kiedy przyjaciel do siebie strzelił, jego żona, Iwona, była z dziećmi w sąsiednim pokoju. Dzień po jego śmierci Mirek zadzwonił do niej, licząc się z tym, że prawdopodobnie jego telefon jest na policyjnym podsłuchu. Inna rzecz, że kiedy Iwona odebrała, i tak nie był w stanie wydusić z siebie słowa. To ona mówiła. Uspokajała go, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Przerwał wtedy rozmowę i od tamtej pory więcej nie zadzwonił. Na pogrzebie stał tuż obok niej i wtedy też nie dał rady nic powiedzieć. Miał wrażenie, że cokolwiek powie, będzie to tylko bezwartościowym dźwiękiem. W pewnym momencie poczuł, jak Iwona wsuwa palce w jego dłoń, którą odruchowo zacisnął, ale zaraz potem rozluźnił. Nawet na nią nie spojrzał, nie chciał, żeby widziała w jego oczach łzy.
Po pogrzebie wrócił do domu, wyłączył telefon i położył się w ubraniu na łóżku. Gasił jednego papierosa, a zaraz potem zapalał następnego. Tak trwał do wieczora. Po nieprzespanej nocy, gdy blady, z nieobecnym wzrokiem pojawił się w komendzie, szef kazał mu zostać w budynku i nie wychodzić z pokoju do końca zmiany. A potem przyszło tamtych dwóch z Biura Spraw Wewnętrznych. Twarz jednego z nich wydawała mu się znajoma – uznał, że musieli się spotkać w szkole w Szczytnie. Sytuacja jednak nie sprzyjała roztrząsaniu przeszłości, a przynajmniej nie tej odległej. Tamci chcieli wiedzieć, czy Mirek cokolwiek podejrzewał lub brał udział w tym, co robił Tomek. Nieprzespana noc i emocje związane z pogrzebem przyjaciela wpłynęły na niego tak, że nie wypadł zbyt wiarygodnie. Następnego dnia znów przyszli i wtedy dotarło do niego w pełni to, że jego najlepszy przyjaciel od lat prowadził podwójne życie. Najbardziej bolało go, że niczego nie zauważył. Zawsze miał Tomka za idealnego policjanta. Był jednym z nielicznych, którym służba nie zniszczyła życia rodzinnego. Zawsze dyspozycyjny, oddany pracy, z wybitnym policyjnym nosem. Dopiero teraz się okazało, że potrafił jechać z bronią na zatrzymanie producentów amfetaminy, a kolejnego dnia brać od tych samych przestępców pieniądze za ostrzeżenie przed planowaną akcją. Do tego dochodziło regularne wynoszenie informacji, czerpanie zysków z handlu narkotykami, organizowanie ochrony burdeli, a wreszcie to, co przekreślało wszystkie dokonania Tomka jako policjanta – wystawienie młodego funkcjonariusza na strzał oddany z pistoletu gangstera. Wiadomość o tym była dla Mirka jak cios w nieosłonięte miejsce. Oficerowie BSW musieli zauważyć, jakie wrażenie zrobiła na nim ta informacja, i być może to przesądziło o zakończeniu jego przesłuchania. Więcej nie przyszli, choć zdawał sobie sprawę z tego, że z pewnością mają go pod dyskretną obserwacją. W grę wchodzić mógł również podsłuch jego telefonu, ale tego Mirek akurat się nie obawiał. Domyślał się, że jeśli prowadzili postępowanie w sprawie Tomka, musieli odpowiednio wcześnie zacząć sprawdzać jego powiązania, a on, jako najlepszy przyjaciel, był głównym podejrzanym.
Pierwszego dnia zwolnienia postanowił, że musi zrobić coś, co wyraźnie oddzieli jego dotychczasowe życie od tego, co przed nim. Sprawa z Tomkiem dotknęła go tak bardzo, jakby to o sobie samym dowiedział się tych wszystkich rzeczy i teraz chciał zmazać z siebie winę. Padło na papierosy. Z szafki w salonie wyciągnął zapasowe paczki i wyrzucił je do kosza. Po porannej kawie przez kilka minut żałował swojej decyzji, ale czuł, że musi wytrwać. Gdyby ktoś go dzisiaj zapytał, co chciał w ten sposób udowodnić – i przede wszystkim komu – pewnie nie znalazłby sensownej odpowiedzi, ale w tamtym momencie był przekonany, że postępuje właściwie.
Większy problem niż z papierosami miał jednak z wolnym czasem. W życiu Mirka podstawową jednostką miary była służba. Wszystko inne było jej podporządkowane. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz wziął urlop, a gdy zdarzało mu się chorować, chodził do pracy tak długo, dopóki starczało mu siły. Jego zaangażowaniu w pracę sprzyjała dobrowolna samotność. Nie miał do kogo się spieszyć, choć niewiele brakowało, żeby było inaczej. To wydarzyło się, jeszcze zanim wstąpił do policji. Marta, jego narzeczona, miała siostrę, która spotykała się z jego kolegą. Obie pary uzgodniły, że wezmą ślub w odstępie dwóch tygodni. Basia, jako ta starsza, miała być pierwsza. Swój wieczór panieński zorganizowała w Łapach, u znajomej, która miała duży dom z ogrodem. Kiedy po północy obie siostry z koleżankami czekały na dworcu na pociąg powrotny do Białegostoku, w pobliżu kręciło się trzech młodych mężczyzn. Lub czterech, tego ostatecznie żadna nie pamiętała dokładnie ze względu na ilość wypitego wcześniej alkoholu. Możliwe, że niektóre z dziewczyn prowokowały facetów, w każdym razie po jakimś czasie towarzystwo na peronie się wymieszało. Po fakcie wszystkie zgodnie kończyły zeznania na tym, że widziały światła nadjeżdżającego pociągu. Żadna jednak nie mogła powiedzieć na pewno, co wydarzyło się potem.
Kiedy godzinę później Mirek przyjechał na miejsce, pociąg wciąż stał przy peronie. Nie dopuszczono go do ciała Marty. Widział je dopiero później, w trumnie, przysłonięte na tyle, żeby ukryć obrażenia. Na palcu wciąż miała pierścionek, który dał jej podczas zaręczyn. Nie miał siły płakać, ale to wtedy podjął decyzję, że nigdy więcej nie zwiąże się z kobietą – i że zrobi wszystko, by się dowiedzieć, jak naprawdę zginęła jego narzeczona. W kolejnych tygodniach po śmierci Marty rozmawiał z jej koleżankami, z którymi była tamtej nocy na peronie. Słuchając ich relacji, nabrał przekonania, że to nie był nieszczęśliwy wypadek i ktoś musiał dziewczynę na tory popchnąć. Wszystko wskazywało na nieznajomych mężczyzn, którzy znajdowali się w tym czasie na dworcu, ale jedyne, co było wiadomo na ich temat, to że zniknęli zaraz po nadjechaniu pociągu. Mirek wiele razy jeździł później na ten dworzec. Próbował na podstawie posiadanych informacji odtworzyć to, co się stało, i nawet starał się zainteresować swoimi podejrzeniami policję. Kiedy w odpowiedzi usłyszał, że jego sugestie może i mają sens, ale i tak nikt się nimi nie zajmie, postanowił wstąpić do służby. Najpierw myślał, że w ten sposób będzie mógł dopaść winnych śmierci Marty. Z czasem jednak, gdy zrozumiał, że w tej sprawie nic nie będzie mógł zrobić, powziął inne postanowienie. Przysiągł samemu sobie, że nigdy nie odpuści. To dlatego dziś był w tym miejscu swojej policyjnej kariery. Mirosław Grocki był nieformalnym liderem sekcji do spraw zabójstw wydziału kryminalnego. Komórki tej nie było w oficjalnej strukturze komendy. On sam przyczynił się do jej utworzenia, kiedy okazało się, że do wykrywania sprawców zabójstw ma naturalny talent, który właściwie był pochodną jego determinacji i czegoś, co powszechnie określano jako intuicję. Nikt z wyjątkiem Tomka nie wiedział, w jakich okolicznościach ten talent się narodził.
Tomek…, pomyślał i ruszył w kierunku zaparkowanego samochodu. Odwiedzał regularnie grób kolegi, bo czuł, że tego nie powinien zmarłemu odmawiać. Nawet pomimo tych wszystkich rzeczy, których się o nim dowiedział. Zanim wsiadł do volkswagena passata, spojrzał na swoje odbicie w bocznej szybie i skrzywił się z niechęcią. Tego samego dnia, kiedy odstawił papierosy, pojechał do sklepu sportowego, w którym kupił hantle, sztangę z zestawem obciążeń i ławeczkę kulturystyczną. Całe to żelastwo ustawił w jednym z pokoi swojego mieszkania, a potem zaczął ćwiczyć. Bez żadnego planu, jak popadnie, wymachiwał ciężarami, dopóki starczyło mu sił. Po kwadransie opadł ciężko na krzesło zlany potem i stwierdził, że właśnie tego potrzebował. Kiedy wszystkie swoje siły angażował w kolejne wypchnięcie sztangi, nie starczało już energii na myślenie, a w pustce wolnego od pracy dnia myślenie było jego największym wrogiem. Do wieczora spędził czas na przeglądaniu stron internetowych poświęconych kulturystyce. Zanim zasnął, miał już opracowany plan treningowy na kolejne dni i rozpisaną listę posiłków, które powinien spożywać. Od tamtej pory ćwiczył codziennie i choć był świadomy, że efekty nie pojawią się szybko, poczuł zniechęcenie, gdy przeglądając się w szybie samochodu, naprężył biceps.
Kiedy usiadł za kierownicą, usłyszał dzwonek telefonu. Spojrzał na wyświetlacz. Przez chwilę się wahał, czy odebrać. Ostatecznie położył komórkę na siedzeniu obok i uruchomił silnik. Gdy jechał przez miasto, kilka razy korciło go, żeby oddzwonić, ale się powstrzymywał, powtarzając sobie, że szef sam kazał mu zapomnieć o pracy. Jednak ciekawość, niczym natrętna myśl, nie pozwalała mu się skupić na drodze. Przychodziła i odchodziła rytmicznie jak ten cholerny wiatr, który dwa dni wcześniej nie pozwolił mu zasnąć. Regularne podmuchy przypominały mu odgłos morza. Tyle że w tym powtarzającym się dźwięku było coś niepokojącego. Gdy po jakimś czasie wiatr ucichł, poczuł strach, którego źródła nie potrafił określić. Cisza, która wtedy nastąpiła, miała w sobie coś z oczekiwania. W końcu jednak zasnął, ale rano obudził się rozbity i zmęczony. Nie pamiętał, co mu się śniło, ale przepocona poduszka wskazywała, że nie był to sen spokojny.
Kiedy zaparkował samochód przed blokiem, w którym mieszkał, telefon znów zadzwonił. Rzucił krótkie spojrzenie na ekran, ale nie odebrał. Coś się stało, pomyślał, widząc, że naczelnik kolejny raz próbuje się do niego dodzwonić. Mirek dobrze pamiętał, o czym rozmawiali, zanim poszedł na zwolnienie. Mogło się więc wydawać, że naczelnik był ostatnią osobą, od której spodziewał się telefonu. Tym bardziej to, że teraz dobijał się do niego tak intensywnie, wzbudziło w nim złe przeczucia. Nie mylił się. Dwie minuty później, kiedy zamykał za sobą drzwi mieszkania, krótki dźwięk przychodzącej wiadomości zmącił do reszty jego nastrój. „Oddzwoń pilne, potrzebujemy cię”, odczytał na ekranie smartfona i jednocześnie zrozumiał, że jego zwolnienie właśnie dobiegło końca. Stojąc w przedpokoju, jeszcze w butach, wybrał numer naczelnika, który odebrał od razu, jakby czekał z telefonem w ręce.
– Mirek, przyjedź. Wiem, że jesteś na urlopie, ale… – zaczął naczelnik bez zbędnych wstępów. W jego głosie Mirek wyraźnie słyszał stłumione zdenerwowanie.
– Na zwolnieniu – sprostował spokojnie, sięgając odruchowo do kieszeni po papierosa. Skrzywił się, przypominając sobie o tym, że przecież nie pali.
– Co „na zwolnieniu”? – Naczelnik wydawał się zbity z tropu.
– Jestem na zwolnieniu. Nie na urlopie.
Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza. W końcu naczelnik się odezwał, podnosząc głos:
– Mirek, nie wkurwiaj mnie! Dobrze wiesz, że… – Przełożony nie krył irytacji jego uwagą. – To może powiem ci tak. – Słychać było, jak nabiera głęboko powietrze przed kolejnym zdaniem. – Spalone zwłoki młodej dziewczyny. Las na zadupiu pod miastem. Brak świadków, brak śladów i… komisarz Grocki czepiający się słówek na lewym zwolnieniu lekarskim, które ktoś mógłby zechcieć skontrolować.
Mirek nie odpowiedział. Wiedział, że naczelnik zagrał nieuczciwie, ale skoro tak zrobił, musiał mieć ku temu wyraźny powód. Obaj przeczuwali, co się za chwilę stanie. Nie było po co tego przeciągać.
– Zaraz będę – powiedział Grocki, tak jakby siedział w pokoju obok gabinetu naczelnika.
Potem się rozłączył i bez słowa wyszedł z mieszkania.
– Dzięki, szefie. – Paweł Górny zmrużył porozumiewawczo oko, wchodząc do biura, gdzie przy ekspresie z kawą stał właściciel warsztatu lakierniczego, w którym pracował.
– Mam nadzieję, że samochód przetrwał randkę – usłyszał w odpowiedzi.
– No właśnie niby tak, ale jest mały problem… Nie wiem, jak to się stało. – Paweł próbował uśmiechem zamaskować zmieszanie. Musiał w bezpieczny dla siebie sposób przyznać się, że zepsuł fotel w aucie szefa.
Mężczyzna z kubkiem w dłoni odwrócił się w jego kierunku.
– Jaki problem? – zapytał z uśmiechem. – Przecież widziałem, jak przyjechałeś.
– Tak, ale sprawa jest taka, że… kurde nie wiem… ale albo ja nie umiem, albo tego… no… jakoś nie mogę przesunąć fotela pasażera. – Paweł wciąż próbował udawać beztroskę, ale coraz bardziej się denerwował.
– Pawełku, ale co ty pierdolisz? Jaki fotel? Co się stało? – zapytał z powagą szef.
– No bo… Potrzebowałem przesunąć fotel, a potem, kiedy chciałem znów go przestawić, tak jak był wcześniej, to już się nie dało. Nie wiem, może tak już było… Ale jakby co, naprawię na swój koszt.
– Czyli chodzi o to, że nie da się przesuwać fotela, tak?
– No tak.
– To coś ty robił, że potrzebowałeś go ruszać?
– No… nic. – Paweł spuścił wzrok, czując nagłe uderzenie gorąca. Przez moment przed oczami stanął mu obraz Kamili, której sterczące piersi ocierały się o jego twarz, kiedy unosiła się na nim i opadała. – Koleżanka jest niska, to chciała przysunąć sobie fotel. Potem chciałem go ustawić tak jak był, no i już nie mogłem.
Szef spojrzał na niego uważnie. Nagle kąciki jego ust uniosły się w drwiącym uśmiechu.
– Małe są fajne. Ważne tylko, żeby miała duży tyłek. Wspomnisz moje słowa.
Paweł próbował się uśmiechnąć. Przypomniał sobie okrągłe pośladki żony szefa, z których obcisłe spodnie musiał zsuwać, używając sporej siły.
– Ja tam wolę takie średnie – powiedział, czując ulgę z powodu zmiany tematu. – Ale może młody jeszcze jestem, to się nie znam.
– Jesteś, jesteś. – Szef podszedł do Pawła i klepnął go w ramię. – Dobra, nie pękaj z tym fotelem. Zrobi się. Lepiej się pochwal, jak ta twoja mała wygląda. Powiem ci, czy sprawa jest warta zachodu – dodał tonem znawcy.
– Nie mam zdjęcia. To taka tam przygoda, nic poważnego.
Szef pokręcił głową i machnął ręką z rezygnacją.
– Młody jesteś, faktycznie. No dobra, Pawełku, dupy dupami, ale robota sama się nie zrobi. Ja tu popracuję teraz nad kawą, a ty leć do warsztatu.
Paweł bez słowa odwrócił się i wyszedł z biura. Dopiero teraz mógł głęboko odetchnąć, czując, jak uchodzi z niego napięcie. On i Kamila starali się zachować ostrożność. Nie dzwonili do siebie, a ona pisała do niego tylko z telefonu matki. Żadnych namiętnych esemesów, jedynie krótkie instrukcje, gdzie i kiedy się spotkają. Paweł nie miał złudzeń co do przyszłości ich związku, bo żadnej przyszłości nie było. Chodziło wyłącznie o zaspokojenie potrzeb i o to, żeby jej mąż, a jego szef o niczym się nie dowiedział. Tak przynajmniej formułowała swoje oczekiwania Kamila. Na razie udawało im się utrzymać romans w tajemnicy.
Kiedy wszedł do warsztatu, koledzy byli zajęci pracą. Nikt nie zwrócił na niego uwagi i bardzo mu to odpowiadało. Spojrzał przez szybę na parking, na którym stał samochód z uszkodzonym fotelem, a potem zabrał się do przygotowywania narzędzi.
Jacek Zachara zaparkował samochód na wąskiej drodze w głębi lasu. Do miejsca, w którym pozostawił motocykl, było stąd dość daleko, a on nie chciał rzucać się w oczy, stając przy asfaltówce biegnącej w kierunku wsi. Mimo że ruch drogowy był tutaj nieduży, bo ograniczony do mieszkańców okolic, z których większość pracowała o tej porze albo w mieście, albo w polu, wolał niepotrzebnie nie ryzykować. Tym bardziej że był tu obcy, a zdawał sobie sprawę, jak podejrzliwi są ludzie w tak małej społeczności. Nieraz, przejeżdżając przez jakąś wioskę, obserwował w lusterku wstecznym spojrzenia mijanych osób, odprowadzające go w skupieniu, dopóki nie zniknął z pola widzenia. Pomiędzy firankami w oknach domów zawsze czuwały czyjeś oczy, bacznie obserwujące każdego, kto pojawił się w okolicy. Dlatego teraz gotów był nadłożyć drogi, żeby tylko nie zwrócić na siebie uwagi.
Gdy szedł przez las, co kilka kroków przystawał i nasłuchiwał. Potem znów szedł i znów się zatrzymywał, próbując wyłowić spośród ciszy dźwięk, który mógłby dla niego oznaczać niebezpieczeństwo. Podchodząc do gałęzi, którymi okrył motor, rozejrzał się uważnie, a potem odrzucił je i postawił maszynę na kołach. Pchając ją z wysiłkiem, ruszył z powrotem w stronę zaparkowanego samochodu. Zamierzał najpierw spróbować uruchomić motor, choć nawet gdyby odpalił, miał przygotowaną przyczepkę, na której chciał wywieźć go z lasu.
Droga powrotna zajęła mu prawie dwadzieścia minut. Nie spodziewał się, że tyle wysiłku będzie go kosztowało pchanie jednośladu po miękkim podłożu, które miejscami się zapadało, spowalniając marsz. Kiedy w końcu zatrzymał się obok przyczepki, przez dłuższą chwilę oddychał głęboko. Potem usiadł na motocyklu i jeszcze raz spróbował uderzeniem kopniaka go uruchomić. Bezskutecznie. Zapalił papierosa i wtedy usłyszał ten dźwięk. Postawił obie stopy na ziemi, wsłuchując się w otoczenie. Dźwięk się powtórzył. Tym razem Jacek rozpoznał go bezbłędnie. Był to odgłos łamanej gałęzi. Po kilku chwilach dostrzegł pomiędzy drzewami sylwetkę dziewczyny. Nie mógł jeszcze rozpoznać jej twarzy, więc czekał bez ruchu, obserwując, jak się przybliża. Miała mniej więcej siedemnaście lat. Jasne włosy wystawały spod czerwonej chustki zawiązanej na głowie. W jednej ręce trzymała plastikowe wiadro, a w drugiej coś niewielkiego, co wziął za nóż. Widział, że co pewien czas podnosi wzrok, wpatrzona w poszycie lasu, i spoglądała w jego kierunku. Jacek udawał, że nie zwraca na nią uwagi. Powoli zsiadł z motoru i przykucnął przy tylnym kole, pozornie zajęty swoimi sprawami. Kątem oka jednak uważnie obserwował każdy jej krok. Uznał, że wystarczająco uśpił jej czujność swoją obojętnością, bo prawie już nie patrzyła w jego kierunku, pochłonięta wypatrywaniem grzybów. Odrzucił niedopałek i rozejrzał się, żeby się upewnić, że dziewczyna jest sama. Czekał, markując sprawdzanie czegoś przy kole i łańcuchu. Kiedy zbliżyła się na odległość może trzydziestu metrów, wstał i uprzejmie zapytał:
– Czy jest tu w pobliżu jakiś warsztat? Zgubiłem się w tych lasach, a motor mi nawalił. – Mówił, zdając sobie sprawę, jak niedorzecznie brzmią jego słowa. Liczył, że dziewczyna, zaskoczona jego obecnością w głębi lasu, nie zwróci na to uwagi.
Zaczęła iść w jego stronę, a kiedy zbliżyła się na odległość kilku kroków, powiedziała.
– Szuka pan warsztatu? Tam, kawałek dalej, jest wioska, ale warsztatu żadnego nie ma.
– Pech. Próbowałem zadzwonić do znajomego, ale…
– A po co panu warsztat, skoro ma pan samochód z przyczepką? – zapytała, uśmiechając się zaczepnie.
Pytanie było celne. Jacek się zorientował, że jednak zauważyła brak logiki w tym, co mówił. Błyskawicznie wyobraził sobie, co się stanie dalej. Dziewczyna dokończy zbieranie grzybów, wróci do domu i opowie o dziwnym facecie, którego spotkała w lesie. Może nawet zapamięta numer rejestracyjny samochodu lub motoru. A potem… Wyobraźnia podsuwała mu tylko jedną możliwość. W tym momencie zrozumiał, że nie powinien do tego dopuścić, jeśli ma zrealizować swój plan. Błyskawicznie podbiegł do dziewczyny i złapał ją za rękę, w której trzymała nóż. Wyrwał go jej i odrzucił między drzewa. Potem przewrócił ją na ziemię i dłonią zatkał usta, jednocześnie kolanami przyciskając jej ręce do podłoża. Czuł, jak próbuje nabrać powietrza, poruszając się gwałtownie, żeby się uwolnić. Wiedział, że w panicznej walce o tlen będzie potrzebowała go znacznie więcej i jednocześnie dużo szybciej zużyje skąpy zapas zatrzymany przed chwilą w płucach. Uniósł wzrok i rozejrzał się po okolicy, ale nikogo nie zauważył. Kiedy popatrzył na jej twarz, była czerwona, a na szyi spod skóry przebijały nabrzmiałe żyły. Jej ruchy stawały się coraz gwałtowniejsze. Widział jej oczy, otwarte szeroko, w których nie było nic z wyjątkiem przerażenia. W końcu ciałem dziewczyny wstrząsnął pojedynczy skurcz napiętych mięśni, a potem znieruchomiała. Jacek wciąż mocno przyciskał dłoń do jej twarzy, choć już przestała oddychać. Odczekał trochę, po czym wstał, wpatrując się w martwe ciało leżące u swoich stóp. Nie czuł nic. Nastolatka przypadkiem stała się elementem jego planu, który realizował krok po kroku, a do którego przygotowywał się od lat. Nie potrzebował tej śmierci, ale skoro dziewczyna znalazła się w pobliżu, musiał dopasować ten nieprzewidziany element do całości. Ponownie się rozejrzał, po czym zdjął z niej spodnie i majtki i rzucił je na ciało. Potem, jakby jakiś głos podpowiadał mu, co ma robić, wyjął z bagażnika kanister z benzyną i wylał jego zawartość na zwłoki. Strużki płynu ściekały po gładkiej skórze ud prosto w piach. Zachara wyjął z kieszeni zapalniczkę, przykucnął i przystawił płomień do wilgotnej ziemi. Po chwili błysnął ogień. Ubranie i włosy zapaliły się błyskawicznie. Ciało potrzebowało paliwa, które podtrzymałoby temperaturę, w przeciwnym razie po wypaleniu się oparów benzyny ogień by zgasł, prawie go nie naruszając. Nie zastanawiając się, Jacek sięgnął po kilka leżących na ziemi gałęzi i rzucił je na palące się ciało. Odczekał dłuższą chwilę, aż wysuszone drewno zaczęło się palić. Widząc to, obłożył zwłoki kolejnymi gałęziami, a potem szybko załadował motocykl na przyczepkę i ruszył drogą przez las. Tylko raz obejrzał się za siebie.
– Kto ją znalazł? – zapytał Grocki, podchodząc do kolegów, których sylwetki rozpoznał już z daleka, gdy zatrzymał samochód za karetką.
Przybyłek i Adamski, funkcjonariusze wydziału zabójstw, palili papierosy, przyglądając się technikowi uwijającemu się w miejscu, w którym leżało spalone ciało dziewczyny. Adamski bez słowa wskazał głową na stojącego w pewnej odległości nastolatka. Po obu jego stronach tkwili umundurowani policjanci. Mirek się domyślił, że przyjechali z komisariatu, pod który podlegało miejsce znalezienia zwłok. Z tyłu, za nimi, dwóch innych funkcjonariuszy odgradzało kilkunastoosobową grupę ludzi, których obecność w głębi lasu stanowiła nietypowy widok.
– A ci skąd się tu wzięli? Zawody grzybiarzy? – zapytał i podszedł do zwłok, słuchając relacji idącego obok kolegi.
– Ten młody, jak ją znalazł, najpierw zadzwonił do matki. Zaraz się rozniosło po wiosce i stąd to zbiegowisko. Kiedy rozejdą się do domów, trzeba będzie pochodzić i popytać. A ty nie byłeś przypadkiem na zwolnieniu? – Adamski zatrzymał się kilka kroków przed ciałem.
– Byłem – odpowiedział Mirek i w tym samym momencie poczuł charakterystyczny zapach.
Od razu stanęła mu przed oczami scena z czasów, kiedy kończył podstawówkę. To było na wakacjach. Stał wtedy z kolegami w pobliżu zarośli znajdujących się niedaleko szkoły, a kawałek dalej chłopcy ze starszej klasy popijali wino, czym wzbudzali zazdrość młodszych. Po kilku minutach usłyszeli dobiegający z tamtej strony krzyk. Kiedy podeszli zobaczyć, co się stało, Mirek najpierw poczuł zapach spalonych włosów, a dopiero potem zobaczył leżącego na ziemi chłopaka, którego znał z widzenia. Nie ruszał się. Okazało się, że założył się on z kolegami, że wejdzie na słup wysokiego napięcia. Teraz, po latach, Grocki nie pamiętał już, czy tamten przeżył ani kto wtedy wezwał pogotowie. Przypominał sobie jedynie wyraz twarzy leżącego chłopaka, przekleństwa, krzyki, tupot nóg uciekających nastolatków i sygnał karetki. No i zapach. Zapach, który pozostał z nim na resztę życia.
Ciało dziewczyny było spalone tylko powierzchownie. Widocznie zabójca nie wiedział, jak doprowadzić do całkowitego zwęglenia zwłok, lub działał w pośpiechu i zdążył jedynie przykryć je niewielką ilością suchego drewna. Sekcja pewnie wykaże przyczynę śmierci, ale większość śladów zniknęła bezpowrotnie wskutek działania ognia, pomyślał Grocki.
Odsunął się o kilka kroków, gdy technik stanął obok z aparatem fotograficznym. Kiedy zza pleców dobiegł go dźwięk silnika, odwrócił się. Rozpoznał nadjeżdżający samochód prokuratora, Andrzeja Stomy. Ten wciąż jeszcze młody facet nadzorował kilka śledztw, w które zaangażowany był Grocki. Mężczyźni przypadli sobie do gustu. Komisarz skinął mu głową, gdy Stoma zbliżał się w ich kierunku.
– Doszły mnie słuchy, że jesteś na chorobowym – zwrócił się do Grockiego prokurator.
– Mnie nie doszły – odparł Mirek, stając obok niego.
– Wiadomo, kim była?
– Mieszkała w Nowosadach. To wioska niedaleko stąd. Monika Bielska. Siedemnaście lat. Sądząc po znalezionym obok niej wiadrze, zbierała grzyby. Chłopak z tej samej wioski natknął się na nią i zadzwonił do matki, a ona do nas. – Karol Adamski powtórzył niemal dokładnie to, co kilka minut wcześniej przekazał Grockiemu.
– Jakieś ślady?
– Na ciele trudno stwierdzić. Niewykluczone, że została zgwałcona. Jest bez spodni i majtek. Są ślady opon, ale nie wiadomo, czy samochód, który je zostawił, miał z tym jakiś związek, bo tutaj wszędzie jest sypki piasek, a ten ślad zabezpieczyliśmy kawałek dalej. Mamy telefon dziewczyny, no i niedopałek – dopowiedział Witek Przybyłek, rzucając peta pod nogi.
Prokurator ściągnął brwi, a jego czoło przecięły dwie poprzeczne bruzdy. Witek odwrócił wzrok, wyczuwając niezręczność sytuacji.
– Nie masz wrażenia, że jak na takie odludzie, przewinęło się tu zbyt dużo osób? – zwrócił się do Mirka Stoma.
– Co masz na myśli? – Grocki odpowiedział pytaniem na pytanie, spoglądając w stronę zgromadzonych mieszkańców wsi.
– To, że w niedużym odstępie czasu w środku lasu przecięły się drogi trzech osób. Co najmniej trzech. Cholera wie, czy zabójca był sam.
– Faktycznie. – Komisarz popatrzył na kolegów. Ich spojrzenia nie zdradzały żadnej reakcji na słowa prokuratora. Pomiędzy mężczyznami zapanowała cisza.
Grocki rozejrzał się po okolicy. Zastanawiał się nad sposobem działania sprawcy. Czy zdał się on na przypadek i cierpliwie czekał w głębi lasu, jak myśliwy? Czy może ani miejsce, ani ofiara nie były jednak przypadkowe? Z jednej strony okolica wydawała się na tyle odludna, że zabójca mógł się czuć tu w miarę bezpiecznie, z drugiej jednak liczenie na spotkanie kogokolwiek w takim miejscu wydawało się pozbawione sensu. Grocki musiał przyznać rację prokuratorowi. Zbyt wiele osób w niedługim czasie pojawiło się przypadkiem w środku lasu, a lata pracy w wydziale zabójstw nauczyły go, że przypadek to drugie imię prawidłowości. Może chłopak wiedział więcej, niż powiedział?, zastanawiał się. Bo skąd by się tutaj wziął, i to prawdopodobnie niedługo po tym, jak dziewczyna została zabita? Ślady kół i niedopałek mogły nie mieć z tą sprawą żadnego związku. Poza tym chłopak i dziewczyna byli w podobnym wieku – i znali się. Komisarz intensywnie analizował sytuację. Przyglądał się zaroślom po obu stronach drogi. Wiedział, że technik i jego koledzy sprawdzili teren już przed nim, ale w takich zaroślach łatwo coś przeoczyć. Nie dawała mu też spokoju myśl, że chłopak pojawił się w tym miejscu tak szybko, kiedy gałęzie, którymi obłożone było ciało, jeszcze się dopalały. Musiał dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że coś go łączyło z tą dziewczyną. Liczył, że to ustali później, we wsi. Teraz jednak chciał porozmawiać z chłopakiem. Póki wywołane sytuacją emocje sprzyjają popełnieniu błędu.
– Komisarz Mirosław Grocki, komenda miejska policji – przedstawił się, podchodząc do stojącego wśród policjantów nastolatka. – Niedługo pojedziesz na przesłuchanie. Ale teraz powiedz mi, znałeś dobrze tę dziewczynę?
Chłopak spojrzał na niego ze strachem.
– Znałem – odpowiedział krótko.
– To już wiem. Chodzi mi o to, czy byliście bliskimi znajomymi. Może to była twoja dziewczyna? – zaatakował komisarz, licząc, że młody zareaguje emocjonalnie na tak postawione pytanie.
– Nie. To znajoma. Sąsiadka. – Chłopak po każdym słowie spoglądał niepewnie na Grockiego.
– Sąsiadka? Pewnie z naprzeciwka. – Komisarz ironicznie pokiwał głową. – Często spotykasz znajomych, idąc samotnie do lasu? Tyle hektarów, a wy oboje w tym samym czasie przyszliście akurat tutaj?
Stojący obok policjanci patrzyli na niego zaskoczeni tonem jego pytań. Mirek nie zamierzał ukrywać, że uważa świadka za głównego podejrzanego.
– Bo tu jest takie miejsce. Wszyscy tu przychodzą. Może pan ich zapytać. – Młody odwrócił się w kierunku zebranych gapiów, mieszkańców wsi.
– O której wyszedłeś z domu?
– Gdzieś o ósmej, może trochę później.
– Nie za późno na grzyby?
Chłopak wzruszył ramionami.
– A ona pewnie ci nie mówiła, że też się dziś wybiera do lasu, co?
– Nie.
Grocki świdrował nastolatka wzrokiem.
– Słuchaj, chłopaku. Coś ci powiem. Mamy jeszcze trochę czasu. Moi koledzy muszą dokończyć czynności na miejscu, a dopiero potem zawiozą cię na komendę. Wiesz, jak to wszystko wygląda na ten moment? Kiepsko. Zobacz: idziesz sam do lasu. Przypadkiem wcześniej idzie tam też twoja podobno tylko znajoma. W środku lasu ktoś ją napada, a ty niedługo potem znajdujesz jej zwłoki. Powiedz mi, trzyma się to kupy? Może warto pewne sprawy przemyśleć, póki jeszcze czas? – Grocki zmienił ton, wypowiadając ostatnie zdanie.
Chłopak sprawiał wrażenie, jakby nie zrozumiał znaczenia usłyszanych słów.
– Jak ty masz właściwie na imię? – Mirek zmienił temat, jednocześnie uważnie obserwując mimikę i gesty nastolatka.
– Bartek. – Ton odpowiedzi zdradzał zdenerwowanie.
– Słuchaj, Bartek… Nie wiem, może było, jak mówisz, a może nie. I tak prędzej czy później się dowiemy. Pomyśl tylko teraz o swojej matce. Stoi tam pewnie i zastanawia się, czy z tobą wszystko w porządku. A jak jest naprawdę? Na pewno wszystko w porządku?
Chłopak milczał. Utkwił wzrok w ziemi i tylko co pewien czas spoglądał na Grockiego. Raz zerknął w stronę grupy sąsiadów pilnowanych przez dwóch policjantów, ale szybko odwrócił spojrzenie.
– Dobra, Bartek, szkoda czasu. Widzę, że nie pogadamy – uciął komisarz i podszedł do kolegów z wydziału.
– No i jak? – zapytał Przybyłek. – Powiedział coś ciekawego?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki