Baśń o złamanym sercu - Stephanie Garber - ebook + książka
BESTSELLER

Baśń o złamanym sercu ebook

Garber Stephanie

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

18 osób interesuje się tą książką

Opis

„Baśń o złamanym sercu” to urzekająca powieść fantasy i wspaniały początek nowej serii 

uwielbianej autorki książek dla młodzieży i powrót do magicznego świata znanego z „Caravalu”.


Czytelnicy będą zachwyceni. W nowej książce Stephanie Garber dostają wszystko to, co lubią: niezwykłą historię, misternie rozwijane wątki, szybkie tempo, szalone zwroty akcji i barwne postaci z krwi i kości.

 

 

Zaczyna się jak w bajce… Evangelina Fox zawsze wierzyła w prawdziwą miłość. Aż do czasu, kiedy ukochany mężczyzna zaręczył się z jej przyrodnią siostrą! Evangelina jest pewna, że został zaczarowany.

 

Nie może dopuścić do małżeństwa! Zrobi wszystko, by, jak w bajkach, żyć długo i szczęśliwie. Zdesperowana zawiera pakt z Jacksem, charyzmatycznym Księciem Serc. W zamian za trzy pocałunki, które Evangelina ma złożyć w wybranym przez niego miejscu i czasie, książę powstrzyma ślub, a dziewczyna wyleczy złamane serce.


To pozornie niewielka cena za szczęście, ale umowa z nieśmiertelnym to niebezpieczna gra. Wkrótce Evangelina przekonuje się, że książę chce od niej znacznie więcej, niż mu przyrzekła. Ma swoje plany względem dziewczyny, plany, które mogą zakończyć się albo wielkim szczęściem, albo wielką tragedią.

 

Idealny romans fantasy. Prawdziwa miłosna magYA!

 

 

„Baśń o złamanym sercu to wybuchowa mieszanka tajemnicy, romansu i magii.”

Karen M. McManus

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 370

Oceny
4,3 (1092 oceny)
583
339
129
26
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madziulakorcz

Nie oderwiesz się od lektury

jest red flagiem, nie da się tego pominąć bo nawet drzwi do jego kościoła to wielkie złamane serce, ale ja tam lubię czerwony
40
nikol4

Dobrze spędzony czas

Ogólnie książka zaciekawiła mnie od samego początku,bardzo fajnie poprowadzony dalszy wątek „złamanego serca” głównej bohaterki, jak dla mnie troszkę za mało Króla Serc ale i tak polecam z całego serca ❤️
40
janinamat

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna i wzruszająca powieść, zabieram się za czytanie drugiego tomu.
30
lezak_2006
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Prawdziwa uczta dla wyobraźni. Stephanie Garber maluje słowami. Podczas czytania praktycznie odpala mi się w głowie model 3D kreowanego przez nią świata. Podobało mi się to przy Caraval'u i miło mi stwierdzić, że moje odczucia przechodzą na "Baśń o..." Fabuła jak dla mnie trochę zbyt przewidywalna i naiwna. Jednak nie zmienia to faktu, że książka zapewniła mi nie lada rozrywkę. Naprawdę przyjemnie się to czytało.
20
Avila93

Dobrze spędzony czas

Interesująca i wciągająca :) ciekawy baśniowy świat i ciekawi bohaterowie
10

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Once Upon a Bro­ken He­art
Co­py­ri­ght © 2021 by Ste­pha­nie Gar­ber All ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Do­rota Dzie­woń­ska Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2023
Pro­jekt okładki: ERIN FITZ­SIM­MONS
Mapa: VIR­GI­NIA AL­LYN
Ad­ap­ta­cja okładki: GRZE­GORZ ARA­SZEW­SKI / ga­rasz.pl
Re­dak­tor pro­wa­dząca i re­dak­cja: JO­LANTA KU­CHAR­SKA
Ko­rekta: JO­ANNA CIER­KOŃ­SKA, AGNIESZKA ADA­MIAK
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67195-56-0
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Każ­demu, kto kie­dy­kol­wiekpod­jął złą de­cy­zjęz po­wodu zła­ma­nego serca

.

Ostrze­że­nia i znaki

Dzwo­nek wi­szący przed ma­ga­zy­nem oso­bli­wo­ści od razu wie­dział, że z tym czło­wie­kiem będą kło­poty. Po­znał to po spo­so­bie jego prze­cho­dze­nia przez drzwi. Dzwonki mają świetny słuch, ale ten nie po­trze­bo­wał żad­nych szcze­gól­nych umie­jęt­no­ści, by wy­ła­pać po­brzę­ki­wa­nie łań­cuszka ki­czo­wa­tego ze­garka kie­szon­ko­wego na bio­drze mło­dzieńca i chrzęst jego bu­tów, gdy szu­rał sto­pami po pod­ło­dze sklepu Oso­bli­wo­ści, Ku­rioza i Me­cyje Ma­xi­mi­liana, my­śląc, że dum­nie kro­czy.

Mło­dzie­niec miał znisz­czyć dziew­czynę, która pra­co­wała w skle­pie.

Dzwo­nek pró­bo­wał ją ostrzec. Mocno ude­rzał swoim ser­cem przez całe dwie se­kundy, za­nim chło­pak otwo­rzył drzwi. W prze­ci­wień­stwie do wielu lu­dzi sprze­daw­czyni do­ra­stała wśród oso­bli­wo­ści – i dzwo­nek od dawna po­dej­rze­wał, że ona rów­nież sta­nowi ku­rio­zum, choć nie po­tra­fił okre­ślić, ja­kiego do­kład­nie ro­dzaju.

Dziew­czyna wie­działa, że przed­mioty czę­sto są czymś wię­cej, niż na to wy­glą­dają, i że dzwonki mają szó­sty zmysł, któ­rego lu­dzie są po­zba­wieni. Nie­stety, cho­ciaż wie­rzyła w na­dzieję, ba­śnie i mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia, czę­sto źle ro­zu­miała dźwięki wy­da­wane przez dzwo­nek. Tego dnia był on pra­wie pe­wien, że usły­szała jego ostrze­gaw­czy ton. Jed­nak spo­sób, w jaki jej głos wy­ra­żał emo­cje, gdy ode­zwała się do mło­dego czło­wieka, świad­czył o tym, że uznała przed­wcze­sny sy­gnał dzwonka za zwia­stun szczę­śli­wego losu, a nie ostrze­że­nie.

1

„GA­ZETA SZEP­TÓW”

GDZIE TE­RAZ BĘDĄ SIĘ MO­DLIĆOSOBY O ZŁA­MA­NYM SERCU?

Ku­tlass Kni­gh­tlin­ger

Wej­ście do ko­ścioła Księ­cia Serc znik­nęło. Po­ma­lo­wane na krwi­sto­czer­wono – ko­lor zra­nio­nego serca – iko­niczne drzwi w nocy po pro­stu znik­nęły z jed­nego z naj­czę­ściej od­wie­dza­nych ko­ścio­łów w Dziel­nicy Świą­tyń. Te­raz znaj­duje się tam ściana z mar­muru. Nikt nie może wejść do środka...

Evan­ge­lina wsu­nęła wy­ci­nek z ga­zety sprzed dwóch ty­go­dni do kie­szeni kwie­ci­stej spód­nicy. Drzwi na końcu tej nędz­nej uliczki, ukryte za za­rdze­wiałą me­ta­lową kratą, bez śla­dów czer­wo­nej farby, były nie­wiele więk­sze od niej, lecz go­towa by­łaby przy­siąc na sklep oso­bli­wo­ści swo­jego ojca, że to jest owo bra­ku­jące wej­ście.

W Dziel­nicy Świą­tyń wszystko było wspa­niałe. Drzwi miały rzeź­bie­nia, ozdobne oścież­nice, szklane za­da­sze­nia i po­zła­cane dziurki w zam­kach. Jej oj­ciec był wie­rzący, ale zwykł ma­wiać, że ko­ścioły są tu­taj jak wam­piry – nie skła­niają do mo­dli­twy, tylko ku­szą i wcią­gają w pu­łapkę. Te drzwi na­to­miast były inne, wy­ko­nane z su­ro­wego drewna, po­zba­wione klamki, z odra­paną białą farbą.

Te drzwi nie chciały zo­stać zna­le­zione.

Jed­nak przed Evan­ge­liną nie mo­gły ukryć praw­dzi­wego bytu.

Ich wy­szczer­bio­nego kształtu nie dało się z ni­czym po­my­lić. Z jed­nej strony kra­wędź była wy­gięta, z dru­giej – po­szar­pana, co wy­glą­dało jak po­łowa zła­ma­nego serca: sym­bol Mojra Księ­cia Serc.

„Na­resz­cie”.

Je­śli na­dzieja do­daje skrzy­deł, to skrzy­dła Evan­ge­liny wła­śnie roz­po­starły się za jej ple­cami, go­towe po­now­nie wzle­cieć. Po dwóch ty­go­dniach po­szu­ki­wań w Va­len­dzie w końcu tra­fiła do celu.

Kiedy w plot­kar­skiej ga­ze­cie, która te­raz znaj­do­wała się w jej kie­szeni, po­dano, że drzwi do ko­ścioła Księ­cia Serc za­gi­nęły, nie­wiele osób do­pa­try­wało się w tym ma­gii. Ar­ty­kuł na ten te­mat za­miesz­czono na pierw­szej stro­nie, więc czy­tel­nicy po­dej­rze­wali, że sta­nowi część kam­pa­nii za­chę­ca­ją­cej do wy­ku­pie­nia pre­nu­me­raty. Drzwi prze­cież tak po pro­stu nie zni­kają.

Evan­ge­lina na­to­miast wie­rzyła, że to moż­liwe. Ta hi­sto­ria nie wy­da­wała się jej chwy­tem re­kla­mo­wym, a ra­czej zna­kiem, który mó­wił jej, gdzie szu­kać, je­śli ma za­miar ura­to­wać swoje serce i chłopca, do któ­rego ono na­leży.

Może i nie wi­działa do­tych­czas wielu do­wo­dów ma­gii poza oso­bli­wo­ściami w skle­pie ojca, ale wie­rzyła w jej ist­nie­nie. Jej oj­ciec, Ma­xi­mi­lian, za­wsze mó­wił o ma­gii w taki spo­sób, jakby była rze­czy­wi­sta. Jej matka po­cho­dziła z Cu­dow­nej Pół­nocy, gdzie nie ist­niały róż­nice mię­dzy ba­śniami a hi­sto­rią. „Wszyst­kie opo­wie­ści skła­dają się z prawd i kłamstw”, po­wta­rzała. „Li­czy się to, w jaki spo­sób w nie wie­rzymy”.

A Evan­ge­lina miała szcze­gólny dar, je­śli cho­dzi o wiarę w to, co inni uwa­żali za mity, jak choćby nie­śmier­tel­nych Moj­rów.

Otwo­rzyła me­ta­lową kratę. Drzwi nie miały klamki, więc mu­siała wsu­nąć palce w ma­leńką szcze­linę mię­dzy nie­równą kra­wę­dzią a za­ku­rzoną ka­mienną ścianą.

Drzwi przy­trza­snęły jej palce i wy­ci­snęły kro­pelkę krwi. Dziew­czyna mo­głaby przy­siąc, że sły­szała ich trzesz­czący głos: „Zda­jesz so­bie sprawę, w co się pa­ku­jesz? To się skoń­czy zła­ma­nym ser­cem”.

Tyle że serce Evan­ge­liny już było zła­mane. I ro­zu­miała, ja­kie ry­zyko po­dej­muje. Znała za­sady od­wie­dza­nia Moj­ro­wych ko­ścio­łów.

„Za­wsze obie­cuj mniej, niż mo­żesz dać, bo Moj­ro­wie wciąż za­bie­rają wię­cej.

Nie za­wie­raj umów z wię­cej niż jed­nym Moj­rem.

A przede wszyst­kim ni­gdy nie za­ko­chaj się w Moj­rze”.

Było szes­na­ścioro nie­śmier­tel­nych Moj­rów, wszy­scy za­zdro­śni i za­bor­czy. Ma­wiano, że za­nim znik­nęli przed wie­kami, rzą­dzili czę­ścią świata za po­mocą ma­gii, która była groźna i jed­no­cze­śnie cu­downa. Ni­gdy nie zła­mali umowy, cho­ciaż czę­sto krzyw­dzili tych, któ­rym po­ma­gali. Więk­szość lu­dzi – na­wet je­śli była prze­ko­nana, że Moj­ro­wie to po­sta­cie mi­tyczne – w pew­nym mo­men­cie wpa­dała w taką roz­pacz, że za­czy­nała się do nich mo­dlić.

Evan­ge­lina była cie­kawa ich świą­tyń, ale wie­działa do­sta­tecz­nie dużo o zmien­nej na­tu­rze Moj­rów i ukła­dów z nimi, by uni­kać tych miejsc kultu. Lecz przed dwoma ty­go­dniami stała się jedną z tych zde­spe­ro­wa­nych osób, przed któ­rymi prze­strze­gały wszyst­kie hi­sto­rie.

– Pro­szę – wy­szep­tała w stronę drzwi w kształ­cie serca, na­są­cza­jąc swój głos dziką i po­tur­bo­waną na­dzieją, która ją tu przy­wio­dła. – Wiem, że je­steś sprytny, lecz po­zwo­li­łeś się od­na­leźć. Wpuść mnie.

Szarp­nęła jesz­cze raz.

Tym ra­zem drzwi ustą­piły.

Serce Evan­ge­liny biło mocno, kiedy wcho­dziła na pierw­szy sto­pień. Pod­czas po­szu­ki­wań za­gi­nio­nych drzwi czy­tała, że Książę Serc prze­cho­wy­wał inny za­pach dla każ­dego od­wie­dza­ją­cego. Miał to być za­pach naj­więk­szego ludz­kiego bólu serca.

Gdy we­szła do chłod­nego wnę­trza świą­tyni, po­wie­trze wcale nie przy­po­mniało jej o Lucu, nie wy­czu­wała za­pa­chu za­mszu ani we­ty­we­rii. Wy­czu­wała na­to­miast słodką me­ta­liczną woń ja­błek i krwi.

Na jej rę­kach po­ja­wiła się gę­sia skórka. Te za­pa­chy nie przy­wo­ły­wały wspo­mnień o uko­cha­nym. Naj­wy­raź­niej to, co czy­tała, było nie­prawdą. Nie za­wró­ciła jed­nak. Wie­działa, że Moj­ro­wie to nie święci ani zbawcy, choć miała na­dzieję, że Książę Serc jest bar­dziej współ­czu­jący niż po­zo­stali.

Po­dą­żała w głąb świą­tyni. Wszystko tu było szo­ku­jąco białe. Białe dy­wany, białe świece, białe ławki z bia­łego dębu, bia­łego je­sionu i bia­łej brzozy.

Mi­jała ko­lejne rzędy nie­jed­na­ko­wych bia­łych ła­wek. Kie­dyś może były ładne, lecz te­raz wielu z nich bra­ko­wało nóg, le­żące na nich po­duszki były pod­nisz­czone, a sie­dze­nia po­ła­mane.

Zła­mane.

Zła­mane.

Zła­mane.

Zła­mane.

Nic dziw­nego, że drzwi nie chciały jej wpu­ścić. Ten ko­ściół nie był grzeszny, on był smutny...

Ko­ścielną ci­szę prze­rwał trzask.

Evan­ge­lina od­wró­ciła się, wcią­ga­jąc po­wie­trze.

Kilka rzę­dów za nią, w za­cie­nio­nym ką­cie młody męż­czy­zna zda­wał się po­grą­żony w ża­ło­bie lub w wy­ko­ny­wa­niu aktu po­kuty. Twarz przy­sła­niały mu loki zło­tych wło­sów, pal­cami ner­wowo szar­pał rę­kawy bor­do­wego płasz­cza.

Zro­biło jej się go żal. Miała ochotę za­py­tać, czy nie po­trze­buje po­mocy. Praw­do­po­dob­nie spe­cjal­nie usa­do­wił się w ką­cie, by nie zwra­cać na sie­bie uwagi.

A jej nie po­zo­stało wiele czasu.

W ko­ściele nie było ze­ga­rów, lecz Evan­ge­lina mo­głaby przy­siąc, że sły­szała ty­ka­nie – długa wska­zówka mia­rowo wy­ma­zy­wała cenne mi­nuty, które po­zo­stały do ślubu Luca.

Po­śpie­szyła wzdłuż nawy do ab­sydy, gdzie koń­czyły się nie­równe rzędy ła­wek i wzno­siło pod­wyż­sze­nie z lśnią­cego mar­muru. Było nie­ska­zi­telne, oświe­tlone przez ścianę wo­sko­wych świec, oto­czone czte­rema żłob­ko­wa­nymi ko­lum­nami strze­gą­cymi ogrom­nego po­sągu Księ­cia Serc.

Po­czuła mro­wie­nie na karku.

Wie­działa, jak wy­gląda. Ta­lie Prze­zna­cze­nia, które słu­żyły do wró­że­nia, stały się bar­dzo po­pu­lar­nym pro­duk­tem w skle­pie jej ojca. Karta Księ­cia Serc re­pre­zen­to­wała nie­odwza­jem­nioną mi­łość, a przed­sta­wiony na niej Mojr był za­bój­czo przy­stojny. Miał nie­bie­skie oczy, z któ­rych wy­pły­wały łzy tej sa­mej barwy co kro­ple krwi wid­nie­jące w ką­ci­kach jego na­dą­sa­nych ust.

Na tym lśnią­cym po­sągu nie było krwa­wych łez, lecz jego twarz no­siła ce­chy okrut­nego piękna, ta­kiego, ja­kiego Evan­ge­lina spo­dzie­wa­łaby się po pół­bogu, który może za­bi­jać po­ca­łun­kiem. Na mar­mu­ro­wych ustach tego księ­cia błą­kał się drwiący uśmie­szek, który miał wy­glą­dać na zimny, lecz odro­binę wy­dat­niej­sza dolna warga, jakby wy­su­nięta w za­pro­sze­niu do śmierci, nada­wała mu rys de­li­kat­no­ści.

We­dług mi­tów Książę Serc nie był w sta­nie ko­chać, po­nie­waż dawno temu jego serce prze­stało bić. Tylko jedna osoba mo­gła przy­wró­cić je do pracy: jego uko­chana. Po­wia­dano, że po­ca­łu­nek Księ­cia Serc przy­no­sił zgubę każ­demu oprócz niej, jego je­dy­nej sła­bo­ści, i że kiedy jej po­szu­ki­wał, po­zo­sta­wiał za sobą szlak usiany tru­pami.

Evan­ge­lina nie wy­obra­żała so­bie bar­dziej tra­gicz­nego ist­nie­nia. Je­żeli ja­kiś Mojr miałby zro­zu­mieć jej sy­tu­ację, to tylko Książę Serc.

Prze­su­nęła wzro­kiem po jego pięk­nych mar­mu­ro­wych pal­cach ści­ska­ją­cych szty­let wiel­ko­ści jej przed­ra­mie­nia. Ostrze było skie­ro­wane w dół, w stronę ka­mien­nej misy ofiar­nej umiesz­czo­nej nad krę­giem tań­czą­cych bia­łych pło­mieni. Z boku wid­niał wy­ryty na­pis „Krew mo­dli­tewna”.

Evan­ge­lina za­czerp­nęła tchu.

To był cel jej wi­zyty.

Przy­ło­żyła pa­lec do klingi. Ostra mar­mu­rowa kra­wędź prze­cięła jej skórę i z opuszki kro­pla po kro­pli za­częła ka­pać krew, która z sy­kiem i skwier­cze­niem wpa­dała do misy, wy­peł­nia­jąc po­wie­trze jesz­cze in­ten­syw­niej­szym me­ta­licz­nym, słod­kim za­pa­chem.

Gdzieś w głębi du­szy miała na­dzieję, że ta ofiara do­pro­wa­dzi do cze­goś w ro­dzaju ma­gicz­nego spek­ta­klu. Po­sąg ożyje albo w ko­ściele roz­le­gnie się głos Księ­cia Serc. Tym­cza­sem poza pło­mie­niami świec nic się nie po­ru­szyło. Nie było sły­chać na­wet udrę­czo­nego mło­dzieńca ukry­tego w rogu ko­ścioła. Byli tylko ona i po­sąg.

– Drogi... Książę – za­częła nie­pew­nie. Ni­gdy nie mo­dliła się do Mojra i nie chciała ni­czego ze­psuć. – Je­stem tu, po­nie­waż moi ro­dzice nie żyją.

Skrzy­wiła się z za­że­no­wa­niem. Nie tak miała za­cząć.

– Chcia­łam po­wie­dzieć, że moi ro­dzice ode­szli. Mamę stra­ci­łam kilka lat temu. A w ze­szłym roku od­szedł mój oj­ciec. Te­raz tracę chłopca, któ­rego ko­cham. Luc Na­varro... – W gar­dle ją ści­snęło, gdy wy­mó­wiła to imię i przy­wo­łała w pa­mięci jego szel­mow­ski uśmie­szek. Może gdyby był bar­dziej zwy­czajny albo biedny czy okrutny, nie do­szłoby do tego wszyst­kiego. – Spo­ty­ka­li­śmy się po­ta­jem­nie. By­łam w ża­ło­bie po ojcu. Po­tem, przed po­nad dwoma ty­go­dniami, w dniu, kiedy ja i Luc mie­li­śmy po­wie­dzieć na­szym bli­skim, że się ko­chamy, moja przy­brana sio­stra Ma­ri­sol oznaj­miła, że ona i Luc za­mie­rzają się po­brać.

Evan­ge­lina urwała i za­mknęła oczy. Ta część hi­sto­rii wciąż przy­pra­wiała ją o za­wrót głowy. Szyb­kie za­rę­czyny ni­kogo nie dzi­wiły. Ma­ri­sol była ładna, a do tego, cho­ciaż skryta, miła – o wiele mil­sza niż Agnes, ma­co­cha Evan­ge­liny. Mimo wszystko Evan­ge­li­nie wy­dało się to po­dej­rzane, bo ni­gdy nie wi­działa Luca w jed­nym po­miesz­cze­niu z Ma­ri­sol.

– Wiem, jak to brzmi, ale Luc mnie ko­cha. Wie­rzę, że rzu­cono na niego urok. Nie ode­zwał się do mnie od chwili ogło­sze­nia za­rę­czyn... w ogóle mnie nie do­strzega. Nie wiem, jak ona to zro­biła, ale je­stem prze­ko­nana, że to ro­bota mo­jej ma­co­chy. – Evan­ge­lina nie miała żad­nego do­wodu na to, że Agnes jest wiedźmą ani że użyła ma­gii wo­bec Luca. Była jed­nak pewna, że jej ma­co­cha do­wie­działa się o związku Evan­ge­liny z Lu­kiem i za­pra­gnęła zdo­być mło­dzieńca i ty­tuł, który kie­dyś odzie­dzi­czy, dla swo­jej córki.

– Od­kąd zmarł mój tata, Agnes wiecz­nie ma do mnie pre­ten­sje. Pró­bo­wa­łam po­roz­ma­wiać o Lucu z Ma­ri­sol. My­ślę, że ona, w prze­ci­wień­stwie do mo­jej ma­co­chy, ni­gdy by mnie nie skrzyw­dziła. Ale za­wsze kiedy otwie­ram usta, nie wy­do­by­wają się z nich żadne słowa, jakby one także zo­stały ob­ło­żone klą­twą albo jak­bym to ja była prze­klęta. Dla­tego je­stem tu­taj i bła­gam o twoją po­moc. Ślub jest dzi­siaj i nie mo­żesz do niego do­pu­ścić.

Otwo­rzyła oczy.

Nie­ru­chomy po­sąg ani drgnął. Wie­działa, że rzeźby na ogół się nie ru­szają. A jed­nak miała na­dzieję, że coś zrobi – prze­su­nie się, ode­zwie albo po­ru­szy mar­mu­ro­wymi po­wie­kami.

– Wiem, że ro­zu­miesz, czym jest zła­mane serce. Po­wstrzy­maj Luca przed po­ślu­bie­niem Ma­ri­sol. Wy­baw mnie od no­wej fali cier­pie­nia.

– Ho, ho, co za ża­ło­sna mowa. – Dwa po­wolne okla­ski po­szły w ślad za roz­le­ni­wio­nym gło­sem, który za­brzmiał kilka kro­ków od niej.

Evan­ge­lina się od­wró­ciła i w jed­nej chwili po­bla­dła. Nie spo­dzie­wała się zo­ba­czyć mło­dzieńca, który szar­pał man­kiety, sto­jąc na końcu ko­ścioła. Choć trudno w to uwie­rzyć, miała przed sobą wła­śnie jego. My­ślała, że kona z bólu, ale wi­docz­nie skoń­czył z cier­pie­niem tak jak z rę­ka­wami swo­jego płasz­cza, który wi­siał w strzę­pach na ko­szuli w biało-czarne pasy, tylko czę­ściowo we­tknię­tej w spodnie.

Usiadł na schod­kach po­dium, le­ni­wie oparł się o jedną z ko­lumn i wy­cią­gnął przed sie­bie dłu­gie nogi. Jego złote włosy były w nie­ła­dzie, zbyt nie­bie­skie oczy na­bie­gły krwią, usta wy­krzy­wiał gry­mas, jakby nie­wiele rze­czy spra­wiało mu przy­jem­ność, ale cie­szyła go odro­bina bólu, który jej wła­śnie za­dał. Wy­glą­dał na znu­dzo­nego, bo­ga­tego i okrut­nego.

– Mam wstać i się okrę­cić do­okoła, że­byś mo­gła mnie obej­rzeć ze wszyst­kich stron? – za­py­tał drwiąco.

Evan­ge­lina ob­lała się ru­mień­cem.

– Je­ste­śmy w ko­ściele.

– A co to ma do rze­czy? – Zwin­nym ru­chem się­gnął do we­wnętrz­nej kie­szeni roz­cheł­sta­nego bor­do­wego płasz­cza, wy­jął białe jabłko i wbił w nie zęby. Ciem­no­czer­wony sok spły­wał po dłu­gich ja­snych pal­cach na lśniące mar­mu­rowe schody.

– Jak mo­żesz! – Krzyk­nęła, nie­wiele my­śląc. Cho­ciaż nie była nie­śmiała, zwy­kle uni­kała pod­no­sze­nia głosu w obec­no­ści nie­zna­jo­mych. Ten gru­bia­nin zaś spra­wiał, że nie pa­no­wała nad sobą. – To brak sza­cunku!

– A ty mo­dlisz się do nie­śmier­tel­nego, który za­bija każdą dziew­czynę, którą ca­łuje. Na­prawdę my­ślisz, że za­słu­guje na sza­cu­nek? – Nie­zno­śny mło­dzie­niec pod­kre­ślił swoje słowa ko­lej­nym kę­sem jabłka.

Sta­rała się go igno­ro­wać. Na­prawdę się sta­rała. Miała jed­nak wra­że­nie, że zna­la­zła się w szpo­nach ja­kiejś strasz­nej ma­gii. Za­miast odejść, wy­obra­ziła so­bie, że nie­zna­jomy trak­tuje jej wargi jak prze­ką­skę i ca­łuje ją słod­kimi od soku ustami tak długo, aż umiera w jego ra­mio­nach.

„Nie. To nie­moż­liwe”.

– Znowu się ga­pisz – mruk­nął.

Od­wró­ciła od niego wzrok i spoj­rzała na rzeźbę. Jesz­cze kilka mi­nut temu serce biło jej moc­niej na wi­dok mar­mu­ro­wych warg, a te­raz wi­działa je­dy­nie zwy­kły po­sąg, który w po­rów­na­niu z tym zło­śli­wym mło­dym męż­czy­zną był po­zba­wiony ży­cia.

– Uwa­żam, że je­stem bar­dziej przy­stojny. – Na­gle mło­dzie­niec sta­nął obok niej.

W jej brzu­chu obu­dziły się mo­tyle. Wy­stra­szone. Biły skrzy­deł­kami jak osza­lałe, ostrze­ga­jąc ją, żeby się stąd wy­no­siła. Lecz ona nie mo­gła od niego ode­rwać wzroku.

Z bli­ska był jesz­cze przy­stoj­niej­szy i wyż­szy, niż jej się wy­da­wało. Uśmiech­nął się, ujaw­nia­jąc dwa do­łeczki, z któ­rymi przez mo­ment przy­po­mi­nał bar­dziej anioła niż dia­bła. Ona jed­nak wie­działa, że na­wet anioły po­winny się go strzec. Wy­obra­żała so­bie, jak te zdra­dziec­kie do­łeczki zni­kają, gdy pod­stęp­nie od­biera skrzy­dła ja­kie­muś anio­łowi tylko po to, żeby móc się po­ba­wić pió­rami.

– To ty – szep­nęła. – Je­steś Księ­ciem Serc.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.