39,99 zł
18 osób interesuje się tą książką
„Baśń o złamanym sercu” to urzekająca powieść fantasy i wspaniały początek nowej serii
uwielbianej autorki książek dla młodzieży i powrót do magicznego świata znanego z „Caravalu”.
Czytelnicy będą zachwyceni. W nowej książce Stephanie Garber dostają wszystko to, co lubią: niezwykłą historię, misternie rozwijane wątki, szybkie tempo, szalone zwroty akcji i barwne postaci z krwi i kości.
Zaczyna się jak w bajce… Evangelina Fox zawsze wierzyła w prawdziwą miłość. Aż do czasu, kiedy ukochany mężczyzna zaręczył się z jej przyrodnią siostrą! Evangelina jest pewna, że został zaczarowany.
Nie może dopuścić do małżeństwa! Zrobi wszystko, by, jak w bajkach, żyć długo i szczęśliwie. Zdesperowana zawiera pakt z Jacksem, charyzmatycznym Księciem Serc. W zamian za trzy pocałunki, które Evangelina ma złożyć w wybranym przez niego miejscu i czasie, książę powstrzyma ślub, a dziewczyna wyleczy złamane serce.
To pozornie niewielka cena za szczęście, ale umowa z nieśmiertelnym to niebezpieczna gra. Wkrótce Evangelina przekonuje się, że książę chce od niej znacznie więcej, niż mu przyrzekła. Ma swoje plany względem dziewczyny, plany, które mogą zakończyć się albo wielkim szczęściem, albo wielką tragedią.
Idealny romans fantasy. Prawdziwa miłosna magYA!
„Baśń o złamanym sercu to wybuchowa mieszanka tajemnicy, romansu i magii.”
Karen M. McManus
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 370
Każdemu, kto kiedykolwiekpodjął złą decyzjęz powodu złamanego serca
Ostrzeżenia i znaki
Dzwonek wiszący przed magazynem osobliwości od razu wiedział, że z tym człowiekiem będą kłopoty. Poznał to po sposobie jego przechodzenia przez drzwi. Dzwonki mają świetny słuch, ale ten nie potrzebował żadnych szczególnych umiejętności, by wyłapać pobrzękiwanie łańcuszka kiczowatego zegarka kieszonkowego na biodrze młodzieńca i chrzęst jego butów, gdy szurał stopami po podłodze sklepu Osobliwości, Kurioza i Mecyje Maximiliana, myśląc, że dumnie kroczy.
Młodzieniec miał zniszczyć dziewczynę, która pracowała w sklepie.
Dzwonek próbował ją ostrzec. Mocno uderzał swoim sercem przez całe dwie sekundy, zanim chłopak otworzył drzwi. W przeciwieństwie do wielu ludzi sprzedawczyni dorastała wśród osobliwości – i dzwonek od dawna podejrzewał, że ona również stanowi kuriozum, choć nie potrafił określić, jakiego dokładnie rodzaju.
Dziewczyna wiedziała, że przedmioty często są czymś więcej, niż na to wyglądają, i że dzwonki mają szósty zmysł, którego ludzie są pozbawieni. Niestety, chociaż wierzyła w nadzieję, baśnie i miłość od pierwszego wejrzenia, często źle rozumiała dźwięki wydawane przez dzwonek. Tego dnia był on prawie pewien, że usłyszała jego ostrzegawczy ton. Jednak sposób, w jaki jej głos wyrażał emocje, gdy odezwała się do młodego człowieka, świadczył o tym, że uznała przedwczesny sygnał dzwonka za zwiastun szczęśliwego losu, a nie ostrzeżenie.
1
„GAZETA SZEPTÓW”
GDZIE TERAZ BĘDĄ SIĘ MODLIĆOSOBY O ZŁAMANYM SERCU?
Kutlass Knightlinger
Wejście do kościoła Księcia Serc zniknęło. Pomalowane na krwistoczerwono – kolor zranionego serca – ikoniczne drzwi w nocy po prostu zniknęły z jednego z najczęściej odwiedzanych kościołów w Dzielnicy Świątyń. Teraz znajduje się tam ściana z marmuru. Nikt nie może wejść do środka...
Evangelina wsunęła wycinek z gazety sprzed dwóch tygodni do kieszeni kwiecistej spódnicy. Drzwi na końcu tej nędznej uliczki, ukryte za zardzewiałą metalową kratą, bez śladów czerwonej farby, były niewiele większe od niej, lecz gotowa byłaby przysiąc na sklep osobliwości swojego ojca, że to jest owo brakujące wejście.
W Dzielnicy Świątyń wszystko było wspaniałe. Drzwi miały rzeźbienia, ozdobne ościeżnice, szklane zadaszenia i pozłacane dziurki w zamkach. Jej ojciec był wierzący, ale zwykł mawiać, że kościoły są tutaj jak wampiry – nie skłaniają do modlitwy, tylko kuszą i wciągają w pułapkę. Te drzwi natomiast były inne, wykonane z surowego drewna, pozbawione klamki, z odrapaną białą farbą.
Te drzwi nie chciały zostać znalezione.
Jednak przed Evangeliną nie mogły ukryć prawdziwego bytu.
Ich wyszczerbionego kształtu nie dało się z niczym pomylić. Z jednej strony krawędź była wygięta, z drugiej – poszarpana, co wyglądało jak połowa złamanego serca: symbol Mojra Księcia Serc.
„Nareszcie”.
Jeśli nadzieja dodaje skrzydeł, to skrzydła Evangeliny właśnie rozpostarły się za jej plecami, gotowe ponownie wzlecieć. Po dwóch tygodniach poszukiwań w Valendzie w końcu trafiła do celu.
Kiedy w plotkarskiej gazecie, która teraz znajdowała się w jej kieszeni, podano, że drzwi do kościoła Księcia Serc zaginęły, niewiele osób dopatrywało się w tym magii. Artykuł na ten temat zamieszczono na pierwszej stronie, więc czytelnicy podejrzewali, że stanowi część kampanii zachęcającej do wykupienia prenumeraty. Drzwi przecież tak po prostu nie znikają.
Evangelina natomiast wierzyła, że to możliwe. Ta historia nie wydawała się jej chwytem reklamowym, a raczej znakiem, który mówił jej, gdzie szukać, jeśli ma zamiar uratować swoje serce i chłopca, do którego ono należy.
Może i nie widziała dotychczas wielu dowodów magii poza osobliwościami w sklepie ojca, ale wierzyła w jej istnienie. Jej ojciec, Maximilian, zawsze mówił o magii w taki sposób, jakby była rzeczywista. Jej matka pochodziła z Cudownej Północy, gdzie nie istniały różnice między baśniami a historią. „Wszystkie opowieści składają się z prawd i kłamstw”, powtarzała. „Liczy się to, w jaki sposób w nie wierzymy”.
A Evangelina miała szczególny dar, jeśli chodzi o wiarę w to, co inni uważali za mity, jak choćby nieśmiertelnych Mojrów.
Otworzyła metalową kratę. Drzwi nie miały klamki, więc musiała wsunąć palce w maleńką szczelinę między nierówną krawędzią a zakurzoną kamienną ścianą.
Drzwi przytrzasnęły jej palce i wycisnęły kropelkę krwi. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że słyszała ich trzeszczący głos: „Zdajesz sobie sprawę, w co się pakujesz? To się skończy złamanym sercem”.
Tyle że serce Evangeliny już było złamane. I rozumiała, jakie ryzyko podejmuje. Znała zasady odwiedzania Mojrowych kościołów.
„Zawsze obiecuj mniej, niż możesz dać, bo Mojrowie wciąż zabierają więcej.
Nie zawieraj umów z więcej niż jednym Mojrem.
A przede wszystkim nigdy nie zakochaj się w Mojrze”.
Było szesnaścioro nieśmiertelnych Mojrów, wszyscy zazdrośni i zaborczy. Mawiano, że zanim zniknęli przed wiekami, rządzili częścią świata za pomocą magii, która była groźna i jednocześnie cudowna. Nigdy nie złamali umowy, chociaż często krzywdzili tych, którym pomagali. Większość ludzi – nawet jeśli była przekonana, że Mojrowie to postacie mityczne – w pewnym momencie wpadała w taką rozpacz, że zaczynała się do nich modlić.
Evangelina była ciekawa ich świątyń, ale wiedziała dostatecznie dużo o zmiennej naturze Mojrów i układów z nimi, by unikać tych miejsc kultu. Lecz przed dwoma tygodniami stała się jedną z tych zdesperowanych osób, przed którymi przestrzegały wszystkie historie.
– Proszę – wyszeptała w stronę drzwi w kształcie serca, nasączając swój głos dziką i poturbowaną nadzieją, która ją tu przywiodła. – Wiem, że jesteś sprytny, lecz pozwoliłeś się odnaleźć. Wpuść mnie.
Szarpnęła jeszcze raz.
Tym razem drzwi ustąpiły.
Serce Evangeliny biło mocno, kiedy wchodziła na pierwszy stopień. Podczas poszukiwań zaginionych drzwi czytała, że Książę Serc przechowywał inny zapach dla każdego odwiedzającego. Miał to być zapach największego ludzkiego bólu serca.
Gdy weszła do chłodnego wnętrza świątyni, powietrze wcale nie przypomniało jej o Lucu, nie wyczuwała zapachu zamszu ani wetywerii. Wyczuwała natomiast słodką metaliczną woń jabłek i krwi.
Na jej rękach pojawiła się gęsia skórka. Te zapachy nie przywoływały wspomnień o ukochanym. Najwyraźniej to, co czytała, było nieprawdą. Nie zawróciła jednak. Wiedziała, że Mojrowie to nie święci ani zbawcy, choć miała nadzieję, że Książę Serc jest bardziej współczujący niż pozostali.
Podążała w głąb świątyni. Wszystko tu było szokująco białe. Białe dywany, białe świece, białe ławki z białego dębu, białego jesionu i białej brzozy.
Mijała kolejne rzędy niejednakowych białych ławek. Kiedyś może były ładne, lecz teraz wielu z nich brakowało nóg, leżące na nich poduszki były podniszczone, a siedzenia połamane.
Złamane.
Złamane.
Złamane.
Złamane.
Nic dziwnego, że drzwi nie chciały jej wpuścić. Ten kościół nie był grzeszny, on był smutny...
Kościelną ciszę przerwał trzask.
Evangelina odwróciła się, wciągając powietrze.
Kilka rzędów za nią, w zacienionym kącie młody mężczyzna zdawał się pogrążony w żałobie lub w wykonywaniu aktu pokuty. Twarz przysłaniały mu loki złotych włosów, palcami nerwowo szarpał rękawy bordowego płaszcza.
Zrobiło jej się go żal. Miała ochotę zapytać, czy nie potrzebuje pomocy. Prawdopodobnie specjalnie usadowił się w kącie, by nie zwracać na siebie uwagi.
A jej nie pozostało wiele czasu.
W kościele nie było zegarów, lecz Evangelina mogłaby przysiąc, że słyszała tykanie – długa wskazówka miarowo wymazywała cenne minuty, które pozostały do ślubu Luca.
Pośpieszyła wzdłuż nawy do absydy, gdzie kończyły się nierówne rzędy ławek i wznosiło podwyższenie z lśniącego marmuru. Było nieskazitelne, oświetlone przez ścianę woskowych świec, otoczone czterema żłobkowanymi kolumnami strzegącymi ogromnego posągu Księcia Serc.
Poczuła mrowienie na karku.
Wiedziała, jak wygląda. Talie Przeznaczenia, które służyły do wróżenia, stały się bardzo popularnym produktem w sklepie jej ojca. Karta Księcia Serc reprezentowała nieodwzajemnioną miłość, a przedstawiony na niej Mojr był zabójczo przystojny. Miał niebieskie oczy, z których wypływały łzy tej samej barwy co krople krwi widniejące w kącikach jego nadąsanych ust.
Na tym lśniącym posągu nie było krwawych łez, lecz jego twarz nosiła cechy okrutnego piękna, takiego, jakiego Evangelina spodziewałaby się po półbogu, który może zabijać pocałunkiem. Na marmurowych ustach tego księcia błąkał się drwiący uśmieszek, który miał wyglądać na zimny, lecz odrobinę wydatniejsza dolna warga, jakby wysunięta w zaproszeniu do śmierci, nadawała mu rys delikatności.
Według mitów Książę Serc nie był w stanie kochać, ponieważ dawno temu jego serce przestało bić. Tylko jedna osoba mogła przywrócić je do pracy: jego ukochana. Powiadano, że pocałunek Księcia Serc przynosił zgubę każdemu oprócz niej, jego jedynej słabości, i że kiedy jej poszukiwał, pozostawiał za sobą szlak usiany trupami.
Evangelina nie wyobrażała sobie bardziej tragicznego istnienia. Jeżeli jakiś Mojr miałby zrozumieć jej sytuację, to tylko Książę Serc.
Przesunęła wzrokiem po jego pięknych marmurowych palcach ściskających sztylet wielkości jej przedramienia. Ostrze było skierowane w dół, w stronę kamiennej misy ofiarnej umieszczonej nad kręgiem tańczących białych płomieni. Z boku widniał wyryty napis „Krew modlitewna”.
Evangelina zaczerpnęła tchu.
To był cel jej wizyty.
Przyłożyła palec do klingi. Ostra marmurowa krawędź przecięła jej skórę i z opuszki kropla po kropli zaczęła kapać krew, która z sykiem i skwierczeniem wpadała do misy, wypełniając powietrze jeszcze intensywniejszym metalicznym, słodkim zapachem.
Gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, że ta ofiara doprowadzi do czegoś w rodzaju magicznego spektaklu. Posąg ożyje albo w kościele rozlegnie się głos Księcia Serc. Tymczasem poza płomieniami świec nic się nie poruszyło. Nie było słychać nawet udręczonego młodzieńca ukrytego w rogu kościoła. Byli tylko ona i posąg.
– Drogi... Książę – zaczęła niepewnie. Nigdy nie modliła się do Mojra i nie chciała niczego zepsuć. – Jestem tu, ponieważ moi rodzice nie żyją.
Skrzywiła się z zażenowaniem. Nie tak miała zacząć.
– Chciałam powiedzieć, że moi rodzice odeszli. Mamę straciłam kilka lat temu. A w zeszłym roku odszedł mój ojciec. Teraz tracę chłopca, którego kocham. Luc Navarro... – W gardle ją ścisnęło, gdy wymówiła to imię i przywołała w pamięci jego szelmowski uśmieszek. Może gdyby był bardziej zwyczajny albo biedny czy okrutny, nie doszłoby do tego wszystkiego. – Spotykaliśmy się potajemnie. Byłam w żałobie po ojcu. Potem, przed ponad dwoma tygodniami, w dniu, kiedy ja i Luc mieliśmy powiedzieć naszym bliskim, że się kochamy, moja przybrana siostra Marisol oznajmiła, że ona i Luc zamierzają się pobrać.
Evangelina urwała i zamknęła oczy. Ta część historii wciąż przyprawiała ją o zawrót głowy. Szybkie zaręczyny nikogo nie dziwiły. Marisol była ładna, a do tego, chociaż skryta, miła – o wiele milsza niż Agnes, macocha Evangeliny. Mimo wszystko Evangelinie wydało się to podejrzane, bo nigdy nie widziała Luca w jednym pomieszczeniu z Marisol.
– Wiem, jak to brzmi, ale Luc mnie kocha. Wierzę, że rzucono na niego urok. Nie odezwał się do mnie od chwili ogłoszenia zaręczyn... w ogóle mnie nie dostrzega. Nie wiem, jak ona to zrobiła, ale jestem przekonana, że to robota mojej macochy. – Evangelina nie miała żadnego dowodu na to, że Agnes jest wiedźmą ani że użyła magii wobec Luca. Była jednak pewna, że jej macocha dowiedziała się o związku Evangeliny z Lukiem i zapragnęła zdobyć młodzieńca i tytuł, który kiedyś odziedziczy, dla swojej córki.
– Odkąd zmarł mój tata, Agnes wiecznie ma do mnie pretensje. Próbowałam porozmawiać o Lucu z Marisol. Myślę, że ona, w przeciwieństwie do mojej macochy, nigdy by mnie nie skrzywdziła. Ale zawsze kiedy otwieram usta, nie wydobywają się z nich żadne słowa, jakby one także zostały obłożone klątwą albo jakbym to ja była przeklęta. Dlatego jestem tutaj i błagam o twoją pomoc. Ślub jest dzisiaj i nie możesz do niego dopuścić.
Otworzyła oczy.
Nieruchomy posąg ani drgnął. Wiedziała, że rzeźby na ogół się nie ruszają. A jednak miała nadzieję, że coś zrobi – przesunie się, odezwie albo poruszy marmurowymi powiekami.
– Wiem, że rozumiesz, czym jest złamane serce. Powstrzymaj Luca przed poślubieniem Marisol. Wybaw mnie od nowej fali cierpienia.
– Ho, ho, co za żałosna mowa. – Dwa powolne oklaski poszły w ślad za rozleniwionym głosem, który zabrzmiał kilka kroków od niej.
Evangelina się odwróciła i w jednej chwili pobladła. Nie spodziewała się zobaczyć młodzieńca, który szarpał mankiety, stojąc na końcu kościoła. Choć trudno w to uwierzyć, miała przed sobą właśnie jego. Myślała, że kona z bólu, ale widocznie skończył z cierpieniem tak jak z rękawami swojego płaszcza, który wisiał w strzępach na koszuli w biało-czarne pasy, tylko częściowo wetkniętej w spodnie.
Usiadł na schodkach podium, leniwie oparł się o jedną z kolumn i wyciągnął przed siebie długie nogi. Jego złote włosy były w nieładzie, zbyt niebieskie oczy nabiegły krwią, usta wykrzywiał grymas, jakby niewiele rzeczy sprawiało mu przyjemność, ale cieszyła go odrobina bólu, który jej właśnie zadał. Wyglądał na znudzonego, bogatego i okrutnego.
– Mam wstać i się okręcić dookoła, żebyś mogła mnie obejrzeć ze wszystkich stron? – zapytał drwiąco.
Evangelina oblała się rumieńcem.
– Jesteśmy w kościele.
– A co to ma do rzeczy? – Zwinnym ruchem sięgnął do wewnętrznej kieszeni rozchełstanego bordowego płaszcza, wyjął białe jabłko i wbił w nie zęby. Ciemnoczerwony sok spływał po długich jasnych palcach na lśniące marmurowe schody.
– Jak możesz! – Krzyknęła, niewiele myśląc. Chociaż nie była nieśmiała, zwykle unikała podnoszenia głosu w obecności nieznajomych. Ten grubianin zaś sprawiał, że nie panowała nad sobą. – To brak szacunku!
– A ty modlisz się do nieśmiertelnego, który zabija każdą dziewczynę, którą całuje. Naprawdę myślisz, że zasługuje na szacunek? – Nieznośny młodzieniec podkreślił swoje słowa kolejnym kęsem jabłka.
Starała się go ignorować. Naprawdę się starała. Miała jednak wrażenie, że znalazła się w szponach jakiejś strasznej magii. Zamiast odejść, wyobraziła sobie, że nieznajomy traktuje jej wargi jak przekąskę i całuje ją słodkimi od soku ustami tak długo, aż umiera w jego ramionach.
„Nie. To niemożliwe”.
– Znowu się gapisz – mruknął.
Odwróciła od niego wzrok i spojrzała na rzeźbę. Jeszcze kilka minut temu serce biło jej mocniej na widok marmurowych warg, a teraz widziała jedynie zwykły posąg, który w porównaniu z tym złośliwym młodym mężczyzną był pozbawiony życia.
– Uważam, że jestem bardziej przystojny. – Nagle młodzieniec stanął obok niej.
W jej brzuchu obudziły się motyle. Wystraszone. Biły skrzydełkami jak oszalałe, ostrzegając ją, żeby się stąd wynosiła. Lecz ona nie mogła od niego oderwać wzroku.
Z bliska był jeszcze przystojniejszy i wyższy, niż jej się wydawało. Uśmiechnął się, ujawniając dwa dołeczki, z którymi przez moment przypominał bardziej anioła niż diabła. Ona jednak wiedziała, że nawet anioły powinny się go strzec. Wyobrażała sobie, jak te zdradzieckie dołeczki znikają, gdy podstępnie odbiera skrzydła jakiemuś aniołowi tylko po to, żeby móc się pobawić piórami.
– To ty – szepnęła. – Jesteś Księciem Serc.