44,99 zł
Miłość, o którą warto walczyć. Marzenie, za które warto umrzeć. Finał, na który warto było czekać
Stephanie Garber, autorka bestsellerowej, kultowej, uwielbianej przez młodzież serii, ponownie zabiera czytelników do legendarnego świata Caravalu, gdzie Scarlett i Tella Dragna muszą walczyć o szczęśliwy finał swoich historii…
Minęły dwa miesiące, od kiedy Mojrów uwolniono z kart, Legenda zagarnął dla siebie tron, a Tella odkryła, że chłopiec, w którym się zakochała, tak naprawdę nie istnieje. Teraz musi zdecydować, czy zaufa Legendzie, czy dawnemu wrogowi.
Po odkryciu sekretu, który postawił jej życie na głowie, Scarlett będzie musiała dokonać niemożliwego. Legenda stanie zaś przed wyborem, który na zawsze go zmieni.
Caraval się skończył, ale rozpoczęła się bodaj najtrudniejsza z wszystkich rozgrywek, w której stawką są ludzkie losy, imperia i serca. Tym razem nie ma widowni, tylko ci, którzy zwyciężą, i ci, którzy stracą wszystko.
Witajcie, witajcie w Finale. Każda gra musi się kiedyś skończyć…
„Bestsellerowa, chwalona przez krytyków trylogia Caraval doczekała się ekscytującego i zaskakującego Finału. Jeżeli jeszcze nie czytaliście poprzednich tomów tej serii fantasy, najwyższy czas nadrobić zaległości”. „Entertainment Weekly”,
„Garber kończy trylogię Caraval, ponownie łącząc romans, gry zaczarowanymi kartami, rozgrywki polityczne i wartką akcję, dzięki którym poprzednie tomy zyskały taką popularność. Fani serii mogą liczyć na mnóstwo niespodzianek w zakończeniu opowieści o dwóch siostrach”. „Booklist”
„Barokowo fantazyjna i czarująca. Czysta magia i rozrywka”. Cecelia Ahern
„Czarująca. Nie chciałam opuszczać tego świata”. Sabaa Tahir
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 435
Dla Sarah i Jenny
Nie potrzebuję biletów na Caraval,
bo Wy spełniłyście już tyle moich marzeń.
Każda opowieść składa się z czterech części:początku, środka, prawie finału i finału. Niestety, nie wszyscy dobrną do końca. Większość poddaje się w chwili, gdy sprawy najbardziej się komplikują, a sytuacja zdaje się beznadziejna, tymczasem wtedy właśnie potrzebna jest nadzieja. Tylko ci, którzy wykażą się największą wytrwałością, dotrą do finału.
Pokój Scarlett Dragny był pałacem zbudowanym z cudów i magicznych złudzeń. Lecz ktoś, kto zapomniał, jak fantazjować, zobaczyłby tam wyłącznie magazyn z chaotycznie rozrzuconymi ubraniami. Karminowe kreacje walały się na dywanach o barwie kości słoniowej, a turkusowe sukienki wisiały w rogach żelaznego łóżka z baldachimem, kołysane delikatnie słonymi podmuchami, które wdzierały się przez otwarte okno. Siostry siedzące na łóżku nie zauważyły jednak ani delikatnej bryzy, ani tego, kto przybył wraz z nią. Postać ta zakradła się do środka jak złodziejka i bezszelestnie zbliżała się do dziewczynek pochłoniętych zabawą.
Scarlett, starsza z nich, z namaszczeniem wygładzała jasnoróżową halkę narzuconą na ramiona niczym pelerynę, a jej młodsza siostra Donatella robiła przepaskę na oko z kawałka kremowej koronki.
Ich wysokie, szczebiotliwe głosiki dźwięczały radośnie jak odgłosy poranka. Tak beztrosko brzmi tylko mowa dzieci. Śmiech niczym magiczne zaklęcie sprawiał, że ostre południowe słońce wyglądało jak smugi waty cukrowej, unoszące się nad ich głowami niczym aureole z gwiezdnego pyłu.
Dziewczynki można by wziąć za aniołki, gdyby Tella w pewnym momencie nie oznajmiła:
– Jestem piratem, a nie księżniczką.
Na twarzy ich matki uśmiech walczył z wyrazem niezadowolenia. Młodsza córka była do niej tak podobna. Odziedziczyła po niej buntowniczą naturę i zamiłowanie do przygód. Dar ten budził jednak w Palomie mieszane uczucia: napawał ją zarówno nadzieją, jak i lękiem, że Tella powieli jej błędy.
– Nie – zaprotestowała Scarlett z nieco większą determinacją niż zazwyczaj. – Oddawaj, to moja korona! Bez niej nie mogę być królową.
Niezadowolenie wzięło górę nad Palomą, gdy zbliżyła się do łóżka. Scarlett była zazwyczaj mniej wojownicza niż Tella, teraz jednak obie, wykrzywiając usta, ściskały końce perłowego naszyjnika.
– Znajdź sobie inną koronę. To skarb piratów!
Tella szarpnęła i perły rozsypały się po całym pokoju.
Stuk!
Stuk!
Stuk!
Paloma zręcznie chwyciła jedną dwoma smukłymi palcami. Koralik był różowy jak policzki dziewczynek, które nareszcie zadarły główki i spojrzały na mamę.
Orzechowe oczy Scarlett już się zaszkliły. Była bardziej wrażliwa niż siostra.
– Zniszczyła moją koronę.
– Moc prawdziwej królowej nie tkwi w koronie, moje słoneczko. Tylko tutaj. – Mama położyła dłoń na sercu. Spojrzała na Tellę.
– Zamierzasz mi powiedzieć, że pirat nie potrzebuje skarbu, czy raczej że prawdziwy skarb też znajduje się tutaj? – Tella położyła rączkę na sercu, naśladując mamę.
Gdyby zrobiła to Scarlett, Paloma uznałaby ten gest za szczery, jednak w oczach Telli dostrzegła łobuzerski błysk. Ta iskierka mogła podpalić cały świat albo dostarczyć mu jakże potrzebnego światła.
– Moim zdaniem twój największy skarb siedzi naprzeciwko ciebie. Nie ma rzeczy cenniejszej niż siostrzana miłość. – To powiedziawszy, mama chwyciła córki za ręce i uścisnęła.
Gdyby w pokoju znajdował się zegar, z pewnością by się zatrzymał. Niektóre minuty wydłużają się o kilka sekund. Wszechświat rozciąga się, by zrobić miejsce dla tych bezcennych chwil. To była jedna z nich. Takie momenty, gdy czas zwalnia, nie zdarzają się często. Niektórym nigdy się nie przytrafiają.
Lecz dziewczynki jeszcze o tym nie wiedziały, ich burzliwe życie bowiem jeszcze nie zaczęło się na dobre. Wkrótce jednak siostrom przyda się każda chwila błogości, jaką uda im się skraść.
1
Donatella
Gdy Legenda po raz pierwszy pojawił się w snach Telli, wyglądał jak żywcem wyjęty z jednej z historii, które o nim opowiadano. Jako Dante nosił stroje czarne jak róża wytatuowana na jego dłoni. Dziś jednak, jako Legenda, miał na sobie dwurzędowy frak w zmysłowym odcieniu czerwieni, fular o tej samej barwie i nieodłączny cylinder.
Spod jego ronda wystawały lśniące czarne loki, okalające oczy ciemne jak węgle, które rozjarzyły się, gdy popatrzył na Tellę. Pobłyskiwały niczym woda w poświacie zmierzchu, na której kołysała się ich mała łódka. To nie było kamienne, lodowate spojrzenie, które Legenda posłał Telli dwa dni wcześniej, gdy pomógł jej się wydostać z karty, a następnie porzucił ją bez słowa wyjaśnienia. Tego wieczoru uśmiechał się jak psotny książę, który umknął gwiazdom i gotów był wzlecieć z Tellą pod niebiosa.
W jej brzuchu zatrzepotały nieproszone motyle. Legenda wciąż był najpiękniejszym kłamcą, jakiego spotkała. Nie zamierzała jednak pozwolić, by oczarował ją tak jak podczas Caravalu. Strąciła mu cylinder, aż łódka się zakołysała. Złapał go bez trudu ruchem tak szybkim, jakby przewidział reakcję Telli. Siedział naprzeciw niej tak blisko, że zobaczyła, jak drga mięsień na jego gładkiej żuchwie. Równie dobrze mogliby znajdować się we śnie, w którym rozgwieżdżone niebo nabrało na krańcach ponurej fioletowej barwy, jakby w pobliżu czaiły się koszmary. Legenda jednak pozostał elegancki jak precyzyjne pociągnięcia piórem i pulsujący niczym świeża rana.
– Myślałem, że mój widok cię ucieszy – powiedział.
Posłała mu nienawistne spojrzenie. Wciąż nie potrafiła ukryć zadry spowodowanej ich poprzednim spotkaniem.
– Poszedłeś i zostawiłeś mnie na schodach, choć nie mogłam się ruszyć. Jacks zaniósł mnie do pałacu.
Legenda żałośnie wykrzywił usta.
– Nie zamierzasz mi tego wybaczyć?
– Nawet nie przeprosiłeś.
Gdyby to zrobił, wybaczyłaby mu. Chciała mu wybaczyć. Pragnęła wierzyć, że Legenda nie różnił się aż tak bardzo od Dantego, a ona była kimś więcej niż tylko pionkiem w jego rozgrywce. Że zostawił ją tamtej nocy, bo się przeraził. Tymczasem zamiast wyrazić skruchę, zdawał się zirytowany tym, że ona się na niego gniewa.
Niebo pociemniało, gdy skłębione sine chmury przepołowiły sierp księżyca, który teraz sunął po niebie w dwóch kawałkach niczym pęknięty uśmiech.
– Miałem sprawę do załatwienia. – Chłód jego głosu zgasił w niej iskierkę nadziei.
Powietrze wokół zapachniało dymem, gdy w górze rozbłysły fajerwerki, rozsypując się na rozbłyski o barwie pestek granatu, a Telli przypomniał się ognisty pokaz sprzed dwóch dni.
Podniosła głowę. Ujrzała roztańczone iskierki, na których tle ukazał się zarys pałacu Elantyny, teraz należącego do Legendy. W głębi duszy podziwiała Mistrza Caravalu za to, że przekonał Valendę, iż jest prawowitym następcą tronu Imperium Równikowego. Zarazem jednak oszustwo to przypomniało jej, że życie Legendy to wielka gra. Tella nie wiedziała nawet, czy zależy mu na tronie, by zyskać władzę lub prestiż, czy może przede wszystkim chciał dać przedstawienie, jakiego imperium jeszcze nie widziało. Być może Tella miała nigdy nie poznać prawdy.
– Nie musiałeś porzucać mnie w tak bezduszny, okrutny sposób – pożaliła się.
Legenda westchnął ciężko, a łódką nagle zakołysały gwałtowne fale. Kolebała się, płynąc wąskim kanałem ku lśniącemu oceanowi.
– Mówiłem ci, Tello, że nie jestem bohaterem twojej opowieści.
Teraz jednak nie uciekał, tylko jeszcze bardziej się zbliżył. Noc zrobiła się cieplejsza, gdy patrzył Telli w oczy tak, jak chciała, by spojrzał na nią ostatnim razem. Emanował magią i zawodem miłosnym, a połączenie to sprawiło, że wbrew swoim deklaracjom chciał zostać jej bohaterem.
A może zależało mu jedynie, żeby nadal go pragnęła.
Wprawdzie Caraval dobiegł końca, ale Tella wylądowała w samym środku snu z Legendą w roli głównej, płynąc o północy w kłębach gwiezdnego pyłu i w deszczu fajerwerków, jakby niebiosa chciały ukoronować Mistrza. Próbowała zatrzymać pokaz sztucznych ogni – w końcu to był jej sen – ale to Legenda zdawał się je kontrolować. Im bardziej walczyła z senną wizją, tym bardziej zdawała się ona magiczna. Powietrze nabierało słodyczy, a kolory stawały się jaskrawe, gdy syreny z turkusowymi warkoczami i perłoworóżowymi ogonami wypływały na powierzchnię i machały do Legendy, nim wróciły w morskie głębiny.
– Ale masz tupet – obruszyła się Tella. – Nie prosiłam cię, żebyś był moim bohaterem.
Dwa dni temu i ona, i Legenda tak wiele poświęcili. Tella dała się uwięzić w Talii Przeznaczenia między innymi po to, by go ochronić, on zaś, by ją oswobodzić, uwolnił Mojrów. Nikt nie zrobił dla niej niczego równie romantycznego. Chciała poznać go takim, jakim był naprawdę.
Nie miała jednak pewności, czy Legenda w ogóle istnieje. A nawet gdyby tak było, wątpiła, czy pozwoliłby komukolwiek zbliżyć się do siebie.
Włożył cylinder i stał się do bólu przystojny. Zarazem jednak wyglądał jak Legenda z portretu, a nie prawdziwy człowiek albo Dante, którego Tella poznała i w którym się zakochała.
Jej serce zamarło. Nie chciała dla nikogo tracić głowy. W tej chwili nienawidziła Legendy za wzbudzenie w niej tak intensywnych emocji.
Na niebie wybuchł ostatni fajerwerk, oblewając cały krajobraz ze snu świetlistym błękitem, jakiego dziewczyna jeszcze nie widziała. Taki kolor mogłyby mieć spełnione pragnienia i urzeczywistnione fantazje. Gdy iskry spadały, grały melodię tak słodką, że syreny mogłyby im pozazdrościć.
Próbował ją olśnić. Zafascynowanie przypomina jednak romans – jest wspaniałe, ale trwa tylko chwilkę. A Tella jeszcze się nie nasyciła. Nie chciała zostać kolejną bezimienną dziewczyną z jednej z wielu historii opowiadanych o Legendzie, naiwnie wierzącą w każde jego słowo tylko dlatego, że nachylił się do niej w łódce i spojrzał na nią roziskrzonym wzrokiem.
– Nie przybyłem tu, by się z tobą kłócić. – Legenda podniósł rękę, jakby chciał objąć Tellę, ale jego długie palce tylko opadły za niską burtę łódki i bezwiednie zanurzyły się w ciemnej wodzie. – Chciałem sprawdzić, czy dostałaś ode mnie wiadomość, i zapytać, czy chcesz odebrać nagrodę za zwycięstwo w Caravalu.
Udawała, że się namyśla, oczami wyobraźni czytając list, którego nauczyła się na pamięć. Legenda, składając jej życzenia urodzinowe i oferując nagrodę, wzbudził w niej nadzieję, że wciąż mu na niej zależy. Napisał, że będzie czekał, aż ona odbierze laury. Nie przeprosił jednak za to, że tyle razy ją zranił.
– Przeczytałam wiadomość, ale nie jestem zainteresowana nagrodą – odparła Tella. – Mam dość gier.
Jego cichy, znajomy śmiech pobrzmiewał złowieszczo.
– Co cię tak śmieszy?
– To, że zachowujesz się, jakby nasza rozgrywka dobiegła końca.
2
Donatella
Legenda wyglądał jak burza, która właśnie się rozszalała. Wiatr zmierzwił mu włosy, śnieg oprószył jego szerokie ramiona, gdy odziany w płaszcz z guzikami z lodu nadchodził z lodowatoniebieskiego, oszronionego lasu.
Tella otuliła się szczelnie kobaltowym futrem.
– Wyglądasz, jakbyś coś knuł.
Jego usta wykrzywił chytry uśmiech. Poprzedniej nocy przypominał zjawę, teraz, ubrany w znajomą czerń, był podobny do Dantego. Ten jednak zazwyczaj okazywał Telli więcej ciepła, dlatego przeszło jej przez myśl, że ziąb przenikający sen odzwierciedla prawdziwy nastrój Legendy.
– Chcę się tylko dowiedzieć, czy zamierzasz odebrać nagrodę za zwycięstwo w Caravalu.
Tella przez pół dnia zastanawiała się, co wygrała, teraz jednak powściągnęła ciekawość. Gdy Scarlett zatriumfowała w poprzedniej rozgrywce, mogła wypowiedzieć jedno życzenie. Tella miała ochotę z tego skorzystać, jednak podejrzewała, że Legenda ma dla niej w zanadrzu coś jeszcze. Powiedziałaby „tak”, gdyby nie wyczuła, jak bardzo chce usłyszeć właśnie taką odpowiedź.
3
Donatella
Legenda odwiedzał ją w snach niczym czarny charakter z bajki. Noc w noc. Od prawie dwóch miesięcy zjawiał się niezawodnie i zawsze znikał, otrzymawszy tę samą odpowiedź na swoje pytanie.
Obecnej nocy znaleźli się w niezwykłej tawernie, podobnej do tej, która skrywała się w kościele Legendy. Z portretów zrodzonych w wyobraźni artystów spoglądały na nich oblicza Mistrza Caravalu, widmo pianisty grało cichą melodię, a wokół tańczyli bladzi jak duchy goście w kolorowych cylindrach.
Tella usiadła na fotelu w kształcie muszli o barwie mgły w lesie tropikalnym, Legenda zaś rozparł się na tapicerowanym szezlongu, zielonym jak kostki cukru, które obracał w zręcznych palcach. Nie miał na sobie cylindra ani czerwonego fraka, w które odziany był pierwszej nocy na łódce, co potwierdziło podejrzenia Telli, że rzeczy te stanowiły część kostiumu, a naprawdę ubierał się inaczej. Teraz w eleganckiej czerni, roześmiany i rozradowany, znów stał się podobny do Dantego.
Ten jednak zazwyczaj tylko czekał na okazję, by wziąć Tellę w ramiona, natomiast Legenda w jej snach nigdy jej nie dotknął. Gdy lecieli balonem, kosz był tak duży, że nawet przez przypadek nie mogliby na siebie wpaść. Kiedy spacerowali wśród ogrodowych kaskad, trzymał się brzegu ścieżki, by ich dłonie nie mogły się musnąć. Tella nie wiedziała, czy gdyby go dotknęła, przestaliby dzielić sny, czy może trzymanie rąk przy sobie pozwalało Legendzie lepiej nad sobą panować. Tak czy inaczej niepomiernie ją to frustrowało, gdyż ona chciała kontrolować sytuację.
Napiła się zielonego musującego kordiału. Jak na jej gust trochę za bardzo przypominał w smaku lukrecję, ale podobało się jej, że gdy tylko podnosiła kieliszek, wzrok Legendy wędrował ku jej ustom. Unikał kontaktu fizycznego, ale chłonął ją oczami.
Tej nocy były zaczerwienione jeszcze bardziej niż podczas poprzednich spotkań. Za dwa dni miał dobiec końca okres żałoby po cesarzowej Elantynie, a to oznaczało początek odliczania do oficjalnej koronacji Legendy. Dwanaście dni dzieliło go od wstąpienia na tron. Telli przyszło do głowy, że przygotowania sporo go kosztowały. Czasem opowiadał o pałacowych obowiązkach i nudnych posiedzeniach rady królewskiej, dziś jednak niewiele mówił. Telli zdawało się, że jeśli zacznie go wypytywać, on zyska przewagę w toczonej przez nich grze. Nie miała wszakże wątpliwości, że prowadzą pojedynek, którego reguły zabraniały okazywać, jak bardzo wciąż jej na nim zależy. Tak jak zakazywały kontaktu fizycznego.
– Wyglądasz na zmęczonego – zauważyła. – Przydałaby ci się wizyta u fryzjera, bo włosy spadają ci na oczy.
Kąciki jego ust lekko się uniosły, a do głosu zakradł się zaczepny ton.
– Jeśli wyglądam tak fatalnie, to czemu mi się przyglądasz?
– Nie lubię cię, ale to nie znaczy, że uważam cię za brzydala.
– Gdybyś naprawdę mnie nienawidziła, wcale bym ci się nie podobał.
– Nigdy nie twierdziłam, że mam dobry gust. – Tella dopiła kordiał.
Znów wbił wzrok w jej usta, obracając nasączone absyntem kostki cukru w długich palcach. Zniknęły z nich tatuaże, ale czarna róża wciąż błyszczała na dłoni. Na ten widok Tella chciała zapytać, dlaczego jej również nie usunął, skoro pozbył się pozostałych ornamentów, na przykład pięknych skrzydeł na plecach. Czy to dlatego nie pachniał już tuszem? Ciekawiło ją też, czy wciąż nosił znamię ze Świątyni Gwiazd oznaczające, że do końca życia będzie spłacał zaciągnięty tam dług. Zaciągnięty dla Telli. Jednak gdyby o to zapytała, dałaby niezbity dowód troski.
Na szczęście reguły nie zabraniały jej go podziwiać, w przeciwnym razie już dawno temu oboje by przegrali. Tella zazwyczaj starała się o większą dyskrecję, ale on niczego nie maskował. Patrzył na nią bez cienia wstydu.
Tej nocy jednak zdawał się rozkojarzony. Nawet nie pochwalił jej sukienki. Wprawdzie decydował o miejscu spotkania, ale Tella sama wybierała sobie stroje. Tego wieczoru włożyła powłóczystą suknię w niespotykanym odcieniu błękitu. Ramiączka były wyszywane płatkami kwiatów, górę zdobiły wstążki, dół – trzepoczące motyle. Wyglądała jak królowa lasu.
Legenda nawet nie zauważył, że jeden z motyli usiadł mu na ramieniu. Co rusz zerkał na widmo grające na pianinie. Czy rzeczywiście lokal był mniej kolorowy niż poprzednie sny Telli, czy może wyobraźnia płata jej figle? Mogłaby przysiąc, że szezlong Legendy, jeszcze przed chwilą jaśniejący soczystą zielenią, teraz wypłowiał i nabrał barwy szklistego morza. Tella chciała zapytać, czy coś się stało, ale wówczas dałaby wyraz swojemu zatroskaniu.
– Dziś nie zadasz mi pytania?
Legenda wbił w nią wzrok.
– Pewnego dnia przestanę pytać i postanowię nie dawać ci nagrody.
– Byłoby cudownie – westchnęła, a kilka motyli z jej sukienki wzleciało w powietrze. – Wreszcie bym się wyspała.
Jego głęboki głos przycichł.
– Tęskniłabyś, gdybym przestał cię odwiedzać.
– Masz o sobie wysokie mniemanie.
Legenda przestał się bawić kostkami cukru i odwrócił wzrok, znów wpatrując się w muzyka na scenie. W melodię wkradł się fałszywy, niemiły dla ucha ton, mącąc harmonię. Widma tańczące w sali potykały się o stopy. Gdy nagle rozległ się przeraźliwy trzask, zamarły.
Pianista opadł na klawiaturę jak marionetka, której odcięto sznurki.
Serce Telli galopowało. Wprawdzie Legenda zawsze kontrolował jej sny, co ją irytowało, teraz jednak miała wrażenie, że to nie jego sprawka. Magia zawsze pachniała słodko, ale ten aromat był nazbyt mdły, wręcz graniczył z fetorem.
Gdy się odwróciła, Legenda stał tuż przed nią.
– Tello – oznajmił tonem bardziej kategorycznym niż zazwyczaj. – Musisz się obudzić...
Jego ostatnie słowa rozwiały się jak dym, on zaś obrócił się w proch, a reszta snu spłonęła w trujących zielonych płomieniach.
Po przebudzeniu Tella wciąż czuła na języku smak ognia, a w dłoni trzymała martwego motyla.