Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Serce do ocalenia. Dług do spłacenia. Gra do wygrania
Znakomita druga część Caravalu, który stał się światowym bestsellerem, uwielbianym przez YA także w Polsce. Nieokiełznana wyobraźnia Stephanie Garber po raz kolejny zabiera nas w hipnotyzujący, nieprzewidywalny i groźny świat Caravalu.
W końcu jest także i w Polsce! Sequel błyskotliwej opowieści, na który czekali czytelnicy. I było warto – jak piszą recenzenci: „Już wiemy, że ta książka będzie legendarna. Sami zobaczycie”.
Zapraszamy do gry!
Po tym, jak pochłonął ją magiczny świat Caravalu, Donatelli Dragnie wreszcie udało się uciec od ojca i ocalić siostrę, Scarlett, od zaaranżowanego małżeństwa. Dziewczęta powinny świętować, jednak Tella jeszcze nie zyskała wolności. W desperacji dobiła targu z tajemniczym przestępcą, któremu winna jest coś, czego nikt jeszcze nie zdobył: prawdziwe imię Legendy, Mistrza Caravalu.
Szansę na odkrycie jego prawdziwej tożsamości ma tylko ten, kto zwycięży w grze. Tella po raz kolejny staje w szranki, podążając ścieżką, która prowadzi ją ku następcy tronu o morderczych skłonnościach, nieszczęśliwej miłości i sieci tajemnic, dotyczących między innymi jej siostry. Udział w Caravalu zawsze wymagał odwagi, sprytu i poświęceń. Teraz przed Tellą stoi jeszcze większe wyzwanie. Jeżeli nie dotrzyma umowy i nie dostarczy imienia Legendy, straci wszystko, co drogie jej sercu, a może nawet i własne życie. Jeśli wygra, Legenda i Caraval zostaną zniszczeni na zawsze.
Witajcie na Caravalu… GRA SIĘ JUŻ ZACZĘŁA!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 407
Dla Matthew za steatyt
Dla Allison, która przekonała mnie, że Dashiell to fatalne imię
Dla Was obojga, bo jesteście dla mnie wspaniałym rodzeństwem
Wprawdzie w niektórych pokojach na terenie posiadłości pod łóżkami czaiły się potwory, ale Tella mogłaby przysiąc, że komnata jej matki była pełna czarów. Smugi szmaragdowego światła tańczyły w powietrzu, jakby pod nieobecność właścicielki harcowały tam wróżki. Pomieszczenie przepełniała woń kwiatów zerwanych w tajemnych ogrodach, a przezroczyste firany otaczające ogromne łoże z baldachimem falowały nawet przy bezwietrznej pogodzie. Kiedy żyrandol z cytrynu przywitał Tellę dźwięczną muzyką kryształków, miała wrażenie, że przez zaczarowany portal weszła do innego świata.
Jej drobne stopy nie wydawały żadnego dźwięku, gdy po grubych dywanach w kolorze kości słoniowej podchodziła na palcach do toaletki mamy. Obejrzała się przez ramię, po czym chwyciła ciężką i gładką w dotyku szkatułkę, wykonaną z masy perłowej i ozdobioną złotym filigranem. Tella lubiła fantazjować. W jej wyobrażeniach szkatułka była zaczarowana. Nie mogło być inaczej, bo gdy zdarzało jej się dotknąć wieczka brudnymi palcami, na powierzchni nie zostawał nawet najmniejszy ślad.
Mama nie miała nic przeciwko temu, by córki przymierzały jej suknie i eleganckie buty, zabroniła im jednak dotykać szkatułki, która tym bardziej kusiła Tellę.
Scarlett mogła całe popołudnia śnić na jawie o wędrownych widowiskach takich jak Caraval, Tella jednak wolała prawdziwe przygody.
Tego dnia udawała, że zła królowa uwięziła młodego księcia elfów, a żeby go uratować, Tella musiała skraść mamie pierścień z opalem, swój ulubiony klejnot. Mleczny, nieoszlifowany i szorstki kamień w kształcie gwiazdy kłuł ją w palce ostrymi wypustkami. Kiedy jednak oglądała go pod światło, cały iskrzył, rzucając na ściany wiśniowe, złote i lawendowe refleksy, kojarzące się z zaklęciami i magicznym pyłem rozsiewanym przez zbuntowane wróżki.
Mosiężny pierścień był za duży na jej palce, lecz ilekroć Tella otwierała szkatułkę, przymierzała go, by sprawdzić, czy nic się nie zmieniło. Teraz też wsunęła go na palec i wtedy zauważyła coś osobliwego.
Kryształki w żyrandolu przerwały swój dźwięczący taniec, jakby i je coś zaskoczyło.
Tella znała na pamięć zawartość szkatułki: starannie złożona aksamitka ze złotym brzeżkiem, szkarłatne kolczyki, zaśniedziała srebrna buteleczka z anielskimi – jak twierdziła mama – łzami, medalion z kości słoniowej, którego nie dało się otworzyć, oraz bransoletka z gagatem, pasująca bardziej na rękę czarownicy niż smukły nadgarstek mamy.
Tella nigdy nie dotykała jednej rzeczy – brudnoszarej sakiewki roztaczającej zapach zbutwiałych liści i mdłą, trupią woń.
– Ten zapach odstrasza gobliny – droczyła się z nią kiedyś mama.
Skutecznie odstraszał też Tellę.
Dziś jednak przeklęta sakiewka zamigotała kusząco. Zazwyczaj wyglądała jak przegniłe zawiniątko śmierdzące stęchlizną. Teraz jej miejsce zajęła talia kart przewiązana cieniutką satynową wstążką. W okamgnieniu stała się z powrotem brudną sakiewką, a potem znowu pojawiła się jako stosik kart. Porzuciwszy misję, z którą przybyła do komnaty, Tella czym prędzej chwyciła jedwabisty sznurek i wyjęła je ze szkatułki. W tym momencie przestały się przeobrażać.
Były prześliczne. Granatowoczarne jak niebo nocą, pokryte złotymi drobinkami migoczącymi w świetle i ozdobione czerwono-fioletowymi zawijasami kojarzyły się Telli ze zroszonymi kwiatami, krwią czarownic i magią.
W niczym nie przypominały cienkich, czarno-białych kart należących do strażników ojca, którzy uczyli ją gier hazardowych. Tella usiadła na dywanie. Jej zwinne palce drżały, gdy rozsupływała wstążkę i odwracała pierwszą kartę.
Ujrzała na niej dziewczynę, która przywodziła na myśl uprowadzoną księżniczkę. Miała przecudną, ale podartą sukienkę, a z jej migdałowych oczu, pięknych jak szlifowane szkło morskie, bił dojmujący smutek zapewne dlatego, że jej głowa tkwiła w kolistej klatce z pereł.
U dołu widniał napis: Dziewicza Śmierć.
Tella zadrżała. Nie spodobało jej się to imię, a wszelkie klatki, nawet perłowe, wywoływały w niej lęk. Pomyślała, że mama nie życzyłaby sobie, by małe dzieci oglądały takie karty, nie powstrzymała się jednak przed odwróceniem kolejnej.
Na tej widniał Książę Serc.
Był to młodzieniec o ostrych rysach i wargach cienkich jak brzytwa. W dłoni uniesionej do szpiczastego podbródka trzymał rękojeść sztyletu, a z oczu płynęły mu czerwone łzy tej samej barwy co krew w kąciku wąskich ust.
Tella struchlała, gdy portret księcia zamigotał i zniknął, tak jak wcześniej ta okropna sakiewka.
Już wtedy należało odłożyć talię. Te karty nie służyły do zabawy. A jednak Tella w głębi duszy czuła, że znalezienie ich było jej pisane. Zdawały się bardziej rzeczywiste niż wymyślona przez nią zła królowa i książę elfów, dlatego ośmieliła się pomyśleć, że poprowadzą ją ku prawdziwej przygodzie.
Kolejna karta zdawała się szczególnie ciepła w dotyku, gdy Tella ją odwracała.
Wróżbiadło.
Nie wiedziała, co oznacza ta tajemnicza nazwa. W przeciwieństwie do poprzednich ta karta nie wyglądała groźnie. Wzdłuż jej krawędzi wiły się złote ornamenty, a środek srebrzył się niczym zwierciadło. To naprawdę było lusterko! Na połyskującej powierzchni Tella ujrzała swoje miodowozłote loki i duże orzechowe oczy. Gdy się sobie przyjrzała, odbicie się różniło. Jej różowe usta drżały, a po policzkach płynęły łzy wielkie jak groch.
Tella nigdy nie płakała. Nawet gdy ojciec nie szczędził jej ostrych słów, a Felipe faworyzował jej siostrę.
– Spodziewałam się, że właśnie tutaj cię zastanę, moje serduszko. – Do komnaty weszła mama, wypełniając pomieszczenie łagodnym sopranem. – Jakież to przygody cię dzisiaj spotkały?
Gdy mama nachyliła się nad Tellą siedzącą na dywanie, włosy spłynęły jej na twarz niczym malownicze strumienie. Miała brązowe loki jak Scarlett, ale to Tella odziedziczyła jej oliwkową cerę, promienną, jakby gwiazdy obsypały ją pocałunkami. Na widok odwróconych kart z Dziewiczą Śmiercią i Księciem Serc zrobiła się blada jak kamień księżycowy.
– Skąd je wzięłaś? – zapytała wciąż tym samym słodkim głosem. Czym prędzej odebrała Telli karty, dając jej do zrozumienia, że uczyniła coś niewłaściwego.
Tella często robiła coś, czego nie powinna, a mama zazwyczaj nie miała jej tego za złe. Łagodnie upominała córkę, czasem nawet podpowiadając jej, jak uniknąć kary za drobne przewiny. Ojca o wiele łatwiej było rozsierdzić. Mama niczym delikatny podmuch gasiła pierwsze iskry jego gniewu, zapobiegając wybuchowi. Teraz wyglądała, jakby chciała rozniecić ogień, używając kart na podpałkę.
– Z twojej szkatułki – odparła Tella. – Przepraszam, nie wiedziałam, że są niebezpieczne.
– Nic się nie stało. – Mama przeczesała dłonią loczki Telli. – Nie chciałam cię przestraszyć, jednak nawet ja wolę ich nie dotykać.
– To po co ci one?
Mama ukryła karty w fałdach sukni, a szkatułkę postawiła wysoko na półce przy łóżku, gdzie Tella nie mogła jej dosięgnąć.
Dziewczynka obawiała się, że rozmowa dobiegła końca. Gdyby miała do czynienia z tatą, niewątpliwie tak by było. Mama jednak nie pozostawiała bez odpowiedzi pytań swoich córek. Odstawiwszy szkatułkę w bezpieczne miejsce, usiadła na dywanie obok Telli.
– Żałuję, że te karty trafiły w moje ręce – wyszeptała. – Opowiem ci o nich, jeśli przysięgniesz, że nie dotkniesz już nigdy ani tej talii, ani żadnej do niej podobnej.
– Ale Scarlett i mnie mówiłaś, że nie wolno przysięgać.
– To wyjątkowa sprawa.
Uśmiech wrócił na usta mamy, jakby zdradzała Telli sekret wielkiej wagi. Zawsze tak to wyglądało: gdy mama skupiała swe roziskrzone oczy wyłącznie na Telli, córka czuła się jak gwiazda, wokół której kręci się cały świat.
– Pamiętasz, co mówiłam o przyszłości?
– Że każdy jest kowalem własnego losu – odparła Tella.
– Zgadza się – przytaknęła mama. – Twoja przyszłość będzie taka, jaką sobie wymarzysz. Możemy wybrać swoje przeznaczenie. Jednak, słoneczko, grając tymi kartami, dajesz przedstawionym na nich Mojrom moc kształtowania twej życiowej drogi. Z Talii Przeznaczenia korzysta się po to, by przewidywać przyszłość, a każda przepowiednia zaczyna żyć własnym życiem i z całą mocą stara się urzeczywistnić. Dlatego tak mi zależy, byś nigdy już nie dotknęła tych kart. Rozumiesz?
Tella pokiwała głową, choć nie wszystko pojmowała. Małym dzieciom przyszłość zdaje się tak odległa, że wręcz nierealna. Nie uszło jednak jej uwagi, że mama nie powiedziała, skąd wzięła tę talię, więc jeszcze mocniej ścisnęła kartę, którą wciąż trzymała.
Zgarniając w pośpiechu talię, mama nie zauważyła, że dziewczynka nie oddała jej karty z Wróżbiadłem. Skrzyżowała nogi i zasłoniła ją, ukrywając przed wzrokiem mamy.
– Przysięgam, nigdy nie dotknę takiej talii – obiecała.
1
Tella już nie płynęła w powietrzu.
Leżała na wilgotnej ziemi. Czuła, że od roziskrzonej istotki, którą była poprzedniego wieczoru, dzieli ją nieskończoność. Wtedy jeszcze prywatna wyspa Legendy, spowita bursztynową poświatą, zdawała się przepełniona magią i cudownością z nutą ułudy. Cóż za rozkoszna kombinacja. Tella się nią delektowała. Podczas przyjęcia z okazji zakończenia Caravalu tańczyła, aż jej pantofelki pokryły się zielonymi plamami trawy. Musujące wino, które wypiła tego dnia, wywołało w niej stan, jakby unosiła się w powietrzu.
Teraz leżała na brzuchu na zimnym mchu.
Bojąc się otworzyć oczy, jęknęła i dłonią wyczesała z włosów paprochy. Żałowała, że równie łatwo nie pozbędzie się innych pozostałości poprzedniej nocy. Powietrze cuchnęło zwietrzałym trunkiem, przez który przebijała woń sosnowych igieł i... pomyłek. Skóra swędziała ją i mrowiła, a od zawrotów głowy gorszy był tylko przenikliwy ból pleców i karku. Dlaczego uznała, że spanie na zewnątrz to doskonały pomysł?
– Ach! – Ktoś żałośnie stęknął, jakby lada chwila miał się obudzić.
Tella otworzyła oczy, spojrzała w bok i szybko zacisnęła powieki. O niecni święci. Nie była sama. Wśród strzelistych drzew, na rozbuchanym zielonym poszyciu Tella, choć otworzyła oczy tylko na chwilę, dostrzegła ciemne włosy, śniadą cerę, pokryte bliznami nadgarstki i czarną różę wytatuowaną na chłopięcej dłoni. To Dante.
Falą wróciły do niej mgliste wspomnienia. Dotyk wprawnej dłoni Dantego na jej biodrach. Jego pocałunki na jej szyi, policzku, a w końcu ustach, gdy ich wargi się ze sobą zaznajamiały.
Co, u diabła, sobie wyobrażała?
Tella doskonale wiedziała, co chodziło jej po głowie poprzedniej nocy podczas przyjęcia na cześć wykonawców Caravalu. Wprawdzie świat miał smak magii i gwiezdnego blasku, jakby ziściły się wszystkie marzenia i sny, ale Tella wciąż czuła na języku smak śmierci. Bez względu na to, ile wypiła szampana i jak rozgrzał ją taniec, przeszywał ją dreszcz na wspomnienie chwili, w której konała.
To nie z rozpaczy rzuciła się z balkonu Legendy. Skoczyła w nieznane pełna wiary. Choć przez jedną noc chciała nie myśleć o swoim czynie i o tym, czy miał sens. Pragnęła świętować sukces i o wszystkim zapomnieć. Dante wyglądał na kogoś, kto może zapewnić jej jedno i drugie. Był przystojny i potrafił ją oczarować, a poza tym nikt od dawna nie całował jej tak namiętnie. Wszyscy święci, ależ on był w tym dobry.
Teraz, przeciągając się obok niej, znowu zajęczał. Jego szeroka, ciepła i mocna dłoń spoczęła na plecach Telli, wodząc ją na pokuszenie wbrew rozsądkowi.
Tella uznała, że powinna zmykać, zanim on się obudzi. Jednak Dante nawet przez sen robił użytek ze swoich dłoni. Jego palce powolutku przewędrowały wzdłuż jej kręgosłupa aż do karku, leniwie wsunęły się we włosy, a jej plecy wygięły się w łuk.
Nagle dłoń się zatrzymała. Oddech ucichł, co niechybnie oznaczało, że i mężczyzna się obudził.
Złorzecząc pod nosem, Tella zerwała się na równe nogi, byle tylko uciec od jego zniewalających palców. Nie zważała na to, czy zobaczy jej rejteradę. Sytuacja zrobiłaby się znacznie bardziej niezręczna, gdyby musieli silić się na uprzejmości, dopóki jedno z nich nie zdobyłoby się na odwagę i wymyśliło jakiś powód, by się oddalić. Tella, która miała do czynienia z wieloma młodzieńcami, wiedziała, że nie należy wierzyć w to, co mówią tuż przed pocałunkiem i bezpośrednio po nim. Poza tym czas naglił.
Wprawdzie jej umysł spowiła mgła, ale z jakiegoś powodu utkwiło jej w pamięci, że otrzymała list, zanim jeszcze jej spotkanie z Dantem nabrało rumieńców. Nieznajomy mężczyzna, skrywając twarz w mroku, wsunął jej do kieszeni karteczkę i zniknął bez śladu. Chciała od razu przeczytać wiadomość, lecz stwierdziła, iż nie byłoby to roztropne, zważywszy, jak wiele była winna przyjacielowi, który ją przysłał. Powinna wracać do swojego pokoju.
Pędziła, czując między palcami stóp wilgotną ziemię i sosnowe igły. Gdzieś zapodziała pantofle, ale nie chciała marnować czasu na poszukiwania. Las przenikało łagodne miodowe światło, a wokół rozlegały się pomruki i pochrapywania, jakby nie tylko Tella i Dante zasnęli pod gwiazdami. Nie dbała o to, czy ktoś zobaczy, jak wymyka się ślicznemu chłopcu, nie chciała jednak, by doniesiono o tym jej siostrze.
Dante podczas Caravalu dał się Scarlett nieco we znaki. Pracował dla Legendy, więc grał rolę. Choć przedstawienie się skończyło, Telli nadal nie było łatwo oddzielić faktów od fikcji. Nie chciała zranić siostry jeszcze boleśniej, dlatego zrezygnowała z upojnej chwili z młodzieńcem, który tak okrutnie obszedł się ze Scarlett w trakcie rozgrywki.
Na szczęście cały świat był pogrążony we śnie, kiedy Tella dotarła na skraj lasu, a stamtąd do należącego do Legendy domu z wieżyczkami.
Nawet teraz, gdy Caraval oficjalnie się zakończył, a w środku zgasły wszystkie świece i lampiony, w rezydencji wciąż gdzieniegdzie unosiła się czarowna poświata niczym od dogasającego żaru, przypominając Telli, że w każdej chwili może się spodziewać jakiejś sztuczki.
Do wczoraj na terenie posiadłości mieścił się cały świat Caravalu. Potężne drewniane drzwi prowadziły gości na eleganckie balkony ozdobione ciężkimi czerwonymi zasłonami. Otaczały one miasteczko poprzecinane kanałami i uliczkami, żyjące własnym życiem, pełne niezwykłych sklepików oferujących magiczne uciechy. W krótkim czasie, jaki upłynął od zakończenia gry, dom z wieżyczkami się skurczył, a ulotna kraina czarów ukryta w jego murach rozpłynęła się, zostawiając jedynie pomieszczenia spotykane w rezydencjach.
Tella weszła na górę najbliższą klatką schodową. Jej pokój znajdował się na pierwszym piętrze. Łatwo było go znaleźć, gdyż jego łukowato zwieńczone drzwi były turkusowe jak jajko rudzika. Nie sposób było nie zauważyć stojących obok Scarlett i Juliana splecionych w uścisku, jakby słowa pożegnania nie chciały im przejść przez gardło.
Tella, ciesząc się ze szczęścia, jakie nareszcie spotkało jej siostrę, miała nadzieję, że okaże się ono trwałe. Wszakże Scarlett zasługiwała na wszelkie radości, jakie oferowało Imperium. Podobno Julian nie mydlił oczu dziewczynom, nie kontynuował relacji z nimi po zakończeniu Caravalu, a scenariusz nie przewidywał, by miał zostać ze Scarlett po przywiezieniu jej na wyspę Legendy. Poza tym zarabiał na życie kłamstwem, dlatego nie budził zaufania Telli. Teraz jednak, objęci tak mocno, że ich głowy się stykały, wyglądali jak połówki jednego serca.
Nie odrywali od siebie oczu, kiedy Tella mijała ich w drodze do pokoju.
– Czy to oznacza, że się zgadzasz? – wyszeptał Julian.
– Muszę porozmawiać z siostrą – odparła Scarlett.
Tella przystanęła pod drzwiami. Mogłaby przysiąc, że list w jej kieszeni zrobił się ciężki, jakby niecierpliwie czekał, aż zostanie znów przeczytany. Skoro jednak Julian zadał Scarlett pytanie, które dotyczyło również Telli, powinna się włączyć do rozmowy.
– O czym to chcesz ze mną porozmawiać? – spytała.
Scarlett odsunęła się od Juliana, który wciąż obejmował ją w talii ręką oplecioną przez pąsowe wstążki sukienki, jakby nie był gotów na rozstanie.
– Zapytałem twoją siostrę, czy zechcecie wyruszyć z nami do Valendy na uroczystości z okazji siedemdziesiątych piątych urodzin cesarzowej Elantyny. Tam również odbędzie się Caraval, na który mam dwa bilety. – Julian mrugnął do Telli.
Ona zaś posłała siostrze chytry uśmieszek. Właśnie na to liczyła. Zarazem jakaś jej cząstka nie wierzyła w plotki zasłyszane w minionym tygodniu. Caraval miał miejsce tylko raz w roku i nigdy nie zdarzyło się, by kolejną edycję rozegrano w tak niewielkim odstępie czasu. Tella doszła jednak do wniosku, że nawet Legenda robi wyjątek dla cesarzowej.
Wciąż patrzyła z nadzieją na siostrę.
– Dziwi mnie, że w ogóle się nad tym zastanawiasz!
– Wydawało mi się, że nie świętujesz Dnia Elantyny, bo wypada w przeddzień twoich urodzin.
Tella, kręcąc głową, zastanawiała się nad odpowiedzią. Wyprawa ta kusiła ją z powodu, który niewiele miał wspólnego z Dniem Elantyny, choć jej siostra miała rację. Od kiedy Elantyna władała Imperium Równikowym, jej urodziny były oficjalnym świętem rozpoczynającym tydzień przyjęć i balów, podczas których zawieszano wszelkie reguły i łamano prawo. Na Trisdzie, rodzinnej wyspie dziewcząt, obchodzono je tylko trzydziestego szóstego dnia pory wzrastania, ale uroczystości i tak przyćmiewały przypadające następnego dnia urodziny Telli.
– Warto w takim razie odwiedzić Valendę – oznajmiła Tella. – Kiedy wyruszamy?
– Za trzy dni – odparł Julian.
Scarlett wydęła usta.
– Tello, musimy to najpierw omówić.
– Zawsze mi się wydawało, że chcesz poznać stolicę, zwiedzić starożytne ruiny, zobaczyć podniebne powozy i wziąć udział w balu stulecia! Nad czym tu się zastanawiać?
– Chodzi o hrabiego.
Oliwkowa skóra Juliana poszarzała.
Twarz Telli zapewne też nabrała tego samego koloru.
– On mieszka w Valendzie i nie możemy dopuścić, by cię zobaczył – powiedziała Scarlett.
Ona była tą nadmiernie ostrożną siostrą, ale Tella nie mogła mieć jej za złe wątpliwości.
Hrabia Nicolas d’Arcy był niegdyś narzeczonym Scarlett, wybranym dla niej przez ojca. Przed Caravalem poznała go z listów, ale uważała, że jest w nim zakochana. Liczyła też na to, że hrabia zapewni jej i Telli bezpieczeństwo, dopóki nie spotkała go podczas rozgrywki, gdy okazał się niegodziwcem.
Obawy Scarlett były uzasadnione. Gdyby jej dawny narzeczony zorientował się, że Tella żyje, zawiadomiłby ich ojca – przekonanego o śmierci córki – a wtedy wszystko ległoby w gruzach.
Ale stałoby się tak również, gdyby Tella nie udała się z Legendą i jego trupą do Valendy, stolicy Imperium. Straciłaby szansę na ponowne przeczytanie listu od przyjaciela i choć znała jego życzenie, nie udałoby jej się go spełnić, gdyby rozstała się teraz z wykonawcami Caravalu.
Podczas rozgrywki nie była pewna, kto pracuje dla Legendy. Tymczasem do Valendy mieli przybyć wszyscy aktorzy. Może nawet znalazłby się wśród nich Mistrz, a wtedy Tella zyskałaby szansę zdobycia tej jednej rzeczy, o którą prosił jej przyjaciel.
– Hrabia jest tak zapatrzony w siebie, że z pewnością nie rozpoznałby mnie, choćbym do niego podeszła i wymierzyła mu policzek – oświadczyła Tella. – Widzieliśmy się tylko przez chwilę i nie wyglądałam wtedy najlepiej.
– Tello...
– Wiem, wiem, powinnam zachować powagę – przerwała jej Tella. – Nie drwię z ciebie. Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale nie sądzę, by było się czego obawiać. Równie dobrze nasz statek może pójść na dno, ale jeśli stchórzymy, nigdy nie opuścimy tej wyspy.
Scarlett się skrzywiła.
– Czy mogłabym porozmawiać z siostrą w cztery oczy? – zwróciła się do Juliana. Mężczyzna szepnął jej do ucha coś, czego Tella nie dosłyszała. Zauważyła tylko rumieniec na jej twarzy.
Gdy się oddalił, Scarlett z Tellą weszły do jej pokoju. Uśmiech natychmiast zniknął z twarzy starszej siostry. W środku walała się bielizna. Pończochy wystawały z szuflad komody, na której piętrzyły się czepki i peleryny, a suknie i halki znaczyły drogę do łóżka. Na nim zaś ledwie mieściła się sterta futer wygranych w karty. Tella wiedziała, że Scarlett uzna ją za leniwą. Miała jednak swoją teorię: schludny pokój łatwiej przetrząsnąć, nie zostawiając śladów, pieczołowicie odkładając każdą rzecz na swoje miejsce. Bałaganu natomiast nie sposób odtworzyć. Telli wystarczył rzut oka, by upewnić się, że nikt nie ośmielił się tknąć palcem jej osobistej katastrofy. Wszystko pozostało w nienaruszonym stanie, choć pojawiło się dodatkowe łóżko, które jak podejrzewała, wyczarowano albo wniesiono na górę, by jej siostra miała gdzie spać.
Nie wiedziała, jak długo wolno im będzie zostać na wyspie. Cieszyła się, że nie kazano im natychmiast pakować manatków, ale gdyby je odprawiono, może Scarlett byłaby bardziej skora wyruszyć do Valendy. Tella nie chciała jednak, by jej siostra działała pod przymusem. Miała nadzieję, że podejmie niezależną decyzję. Rozumiała jednak jej wahanie. Tella umarła podczas rozgrywki. Stało się to za jej zgodą i miała ku temu dobry powód, lecz nie zamierzała doświadczać tego ponownie. Przeżycie to było dla niej równie wstrząsające jak dla Scarlett. Poza tym Tella chciała, a wręcz musiała zrobić jeszcze tyle rzeczy.
– Scarlett, wiem, uważasz, że podczas gry nie zachowałam należytej powagi, ale moim zdaniem bardziej niż na niej powinno nam zależeć na szczęściu. Nie upieram się, byśmy brały udział w Caravalu, ale mogłybyśmy przynajmniej popłynąć do Valendy z Julianem i resztą trupy. Po co nam ta wspaniała wolność, skoro nie możemy się nią cieszyć? Ojciec dopnie swego, jeżeli będziemy żyły tak, jakby wciąż miał nad nami władzę.
– Masz rację.
Tella nie wierzyła własnym uszom.
– Zgadzasz się ze mną?
Scarlett pokiwała głową.
– Mam dość życia w ciągłym strachu. – Choć w jej głosie pobrzmiewało zdenerwowanie, to podniesiona wysoko głowa świadczyła o determinacji. – Wolałabym nie brać ponownie udziału w grze, ale zamierzam wyruszyć z Julianem do Valendy. Nie chcę czuć się tu jak na Trisdzie, gdy więził nas ojciec.
Tella poczuła przypływ dumy. Na rodzinnej wyspie Scarlett nie opuszczał lęk, jakby stanowił gwarancję jej bezpieczeństwa, teraz Tella dostrzegała walkę siostry. Caraval naprawdę ją zmienił.
– Zeszłej nocy dobrze mi poradziłaś, żebym dała Julianowi drugą szansę. Cieszę się, że poszłam na bal, i bez wątpienia pożałuję, jeżeli z nim nie popłynę. Ale... – Scarlett się zastanowiła – jeżeli wyruszymy do Valendy, musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać. Nie chcę cię znowu stracić.
Na jej ustach błąkał się uśmiech. Tella zorientowała się, że siostra próbuje zachować powagę, ale w końcu dźwięcznie się roześmiała. Radość dodawała jej urody.
Tella zawtórowała jej i też się rozpromieniła, jakby nie imały się ich żadne troski nękające zwykłych śmiertelników. Nie mogła jednak zapomnieć o liście w kieszeni, przypominającym jej o długu do spłacenia i matce, którą trzeba było ocalić.