Legenda - Stephanie Garber - ebook
BESTSELLER

Legenda ebook

Garber Stephanie

4,3

31 osób interesuje się tą książką

Opis

Serce do ocalenia. Dług do spłacenia. Gra do wygrania

 

Znakomita druga część Caravalu, który stał się światowym bestsellerem, uwielbianym przez YA także w Polsce. Nieokiełznana wyobraźnia Stephanie Garber po raz kolejny zabiera nas w hipnotyzujący, nieprzewidywalny i groźny świat Caravalu. 

 

W końcu jest także i w Polsce! Sequel błyskotliwej opowieści, na który czekali czytelnicy. I było warto – jak piszą recenzenci: „Już wiemy, że ta książka będzie legendarna. Sami zobaczycie”. 

Zapraszamy do gry!

 

Po tym, jak pochłonął ją magiczny świat Caravalu, Donatelli Dragnie wreszcie udało się uciec od ojca i ocalić siostrę, Scarlett, od zaaranżowanego małżeństwa. Dziewczęta powinny świętować, jednak Tella jeszcze nie zyskała wolności. W desperacji dobiła targu z tajemniczym przestępcą, któremu winna jest coś, czego nikt jeszcze nie zdobył: prawdziwe imię Legendy, Mistrza Caravalu.

 

Szansę na odkrycie jego prawdziwej tożsamości ma tylko ten, kto zwycięży w grze. Tella po raz kolejny staje w szranki, podążając ścieżką, która prowadzi ją ku następcy tronu o morderczych skłonnościach, nieszczęśliwej miłości i sieci tajemnic, dotyczących między innymi jej siostry. Udział w Caravalu zawsze wymagał odwagi, sprytu i poświęceń. Teraz przed Tellą stoi jeszcze większe wyzwanie. Jeżeli nie dotrzyma umowy i nie dostarczy imienia Legendy, straci wszystko, co drogie jej sercu, a może nawet i własne życie. Jeśli wygra, Legenda i Caraval zostaną zniszczeni na zawsze.

 

Witajcie na Caravalu… GRA SIĘ JUŻ ZACZĘŁA!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (392 oceny)
183
147
51
9
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ghost_laureen007

Nie oderwiesz się od lektury

Na tej książce nie ciąży klątwa drugiego tomu. Jest równie porywająca i magiczna jak Caraval
40
malalena

Z braku laku…

Cóż to była za męczarnia. Akcji żadnej, bohaterka byle jaka, książka chyba napisana na siłę. Zdecydowaniem można było z ni3j zrobić kilka rozdziałów i dołączyć do poprzedniej. Zniechęciła mnie do ostatniej części
20
17f2a39d-f6c3-431f-93da-53ac0b46a3e9

Nie oderwiesz się od lektury

Część jeszcze lepsza niż pierwsza! Polecam 5/5
20
dagizpragi

Nie oderwiesz się od lektury

W skrócie: dobry, przygodowy romans fantasy. "Legenda" nie odstaje od "Caravalu" i zapewnia rozrywkę na wysokim poziomie. Główną bohaterką zostaje Tella — młodsza siostra Scarlett, liderki pierwszego tomu. Jest ucieleśnieniem prawdziwej nastolatki — w gorącej wodzie kąpana, próżna, skora do szaleństw i niemyśląca o konsekwencjach . Z drugiej strony wyczuwa się w niej pokłady inteligencji, szczerości i masę miłości do rodziny i nie tylko. To postać, na którą patrzymy z przymrużeniem oka, ale w głębi duszy jej kibicujemy. Postacie męskie w tym tomie — Dante i Jacks intrygują, jednak czegoś mi w nich brakuje, czekam na ich prym w następnej części. Atutem tej opowieści jest przedstawione uniwersum, mi kojarzyło się trochę z piracką, pijaną opowieścią, cygańskim taborem i jednocześnie wytwornym barokowym miastem. Przyjemny miszmasz i zabawa konwencją. Warsztat pisarski autorki jest więcej niż poprawny.
10
KarolinaKucinska

Całkiem niezła

Ciężko się to czyta
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: Le­gen­da­ry
Co­py­ri­ght © 2018 by Ste­pha­nie Gar­ber All ri­ghts re­se­rved
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ma­te­usz Bo­row­ski Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2022
Pro­jekt okład­ki: ERIN FITZ­SIM­MONS i RAY SHAP­PELL
Mapa: RHYS DA­VIES
Ad­ap­ta­cja okład­ki: GRZE­GORZ ARA­SZEW­SKI
Re­dak­tor pro­wa­dząca i re­dak­cja: JO­LAN­TA KU­CHAR­SKA
Ko­rek­ta: JO­AN­NA CIER­KO­ŃSKA, AGNIESZ­KA ADA­MIAK
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67195-39-3
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­an­na Ba­ży­ńska 00-544 War­sza­wa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne ksi­ążki. Za­pra­sza­my do ksi­ęgar­ni:www.po­rad­niak.plfa­ce­bo­ok.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pa­ny.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Dla Mat­thew za ste­atyt

Dla Al­li­son, któ­ra prze­ko­na­ła mnie, że Da­shiell to fa­tal­ne imię

Dla Was oboj­ga, bo je­ste­ście dla mnie wspa­nia­łym ro­dze­ństwem

.

Wpraw­dzie w nie­któ­rych po­ko­jach na te­re­nie po­sia­dło­ści pod łó­żka­mi cza­iły się po­two­ry, ale Tel­la mo­gła­by przy­si­ąc, że kom­na­ta jej mat­ki była pe­łna cza­rów. Smu­gi szma­rag­do­we­go świa­tła ta­ńczy­ły w po­wie­trzu, jak­by pod nie­obec­no­ść wła­ści­ciel­ki har­co­wa­ły tam wró­żki. Po­miesz­cze­nie prze­pe­łnia­ła woń kwia­tów ze­rwa­nych w ta­jem­nych ogro­dach, a prze­zro­czy­ste fi­ra­ny ota­cza­jące ogrom­ne łoże z bal­da­chi­mem fa­lo­wa­ły na­wet przy bez­wietrz­nej po­go­dzie. Kie­dy ży­ran­dol z cy­try­nu przy­wi­tał Tel­lę dźwi­ęcz­ną mu­zy­ką krysz­ta­łków, mia­ła wra­że­nie, że przez za­cza­ro­wa­ny por­tal we­szła do in­ne­go świa­ta.

Jej drob­ne sto­py nie wy­da­wa­ły żad­ne­go dźwi­ęku, gdy po gru­bych dy­wa­nach w ko­lo­rze ko­ści sło­nio­wej pod­cho­dzi­ła na pal­cach do to­a­let­ki mamy. Obej­rza­ła się przez ra­mię, po czym chwy­ci­ła ci­ężką i gład­ką w do­ty­ku szka­tu­łkę, wy­ko­na­ną z masy per­ło­wej i ozdo­bio­ną zło­tym fi­li­gra­nem. Tel­la lu­bi­ła fan­ta­zjo­wać. W jej wy­obra­że­niach szka­tu­łka była za­cza­ro­wa­na. Nie mo­gło być ina­czej, bo gdy zda­rza­ło jej się do­tknąć wiecz­ka brud­ny­mi pal­ca­mi, na po­wierzch­ni nie zo­sta­wał na­wet naj­mniej­szy ślad.

Mama nie mia­ła nic prze­ciw­ko temu, by cór­ki przy­mie­rza­ły jej suk­nie i ele­ganc­kie buty, za­bro­ni­ła im jed­nak do­ty­kać szka­tu­łki, któ­ra tym bar­dziej ku­si­ła Tel­lę.

Scar­lett mo­gła całe po­po­łud­nia śnić na ja­wie o wędrow­nych wi­do­wi­skach ta­kich jak Ca­ra­val, Tel­la jed­nak wo­la­ła praw­dzi­we przy­go­dy.

Tego dnia uda­wa­ła, że zła kró­lo­wa uwi­ęzi­ła mło­de­go ksi­ęcia el­fów, a żeby go ura­to­wać, Tel­la mu­sia­ła skra­ść ma­mie pie­rścień z opa­lem, swój ulu­bio­ny klej­not. Mlecz­ny, nie­oszli­fo­wa­ny i szorst­ki ka­mień w kszta­łcie gwiaz­dy kłuł ją w pal­ce ostry­mi wy­pust­ka­mi. Kie­dy jed­nak ogląda­ła go pod świa­tło, cały iskrzył, rzu­ca­jąc na ścia­ny wi­śnio­we, zło­te i la­wen­do­we re­flek­sy, ko­ja­rzące się z za­klęcia­mi i ma­gicz­nym py­łem roz­sie­wa­nym przez zbun­to­wa­ne wró­żki.

Mo­si­ężny pie­rścień był za duży na jej pal­ce, lecz ile­kroć Tel­la otwie­ra­ła szka­tu­łkę, przy­mie­rza­ła go, by spraw­dzić, czy nic się nie zmie­ni­ło. Te­raz też wsu­nęła go na pa­lec i wte­dy za­uwa­ży­ła coś oso­bli­we­go.

Krysz­ta­łki w ży­ran­do­lu prze­rwa­ły swój dźwi­ęczący ta­niec, jak­by i je coś za­sko­czy­ło.

Tel­la zna­ła na pa­mi­ęć za­war­to­ść szka­tu­łki: sta­ran­nie zło­żo­na ak­sa­mit­ka ze zło­tym brze­żkiem, szka­rłat­ne kol­czy­ki, za­śnie­dzia­ła srebr­na bu­te­lecz­ka z aniel­ski­mi – jak twier­dzi­ła mama – łza­mi, me­da­lion z ko­ści sło­nio­wej, któ­re­go nie dało się otwo­rzyć, oraz bran­so­let­ka z ga­ga­tem, pa­su­jąca bar­dziej na rękę cza­row­ni­cy niż smu­kły nad­gar­stek mamy.

Tel­la ni­g­dy nie do­ty­ka­ła jed­nej rze­czy – brud­no­sza­rej sa­kiew­ki roz­ta­cza­jącej za­pach zbu­twia­łych li­ści i mdłą, tru­pią woń.

– Ten za­pach od­stra­sza go­bli­ny – dro­czy­ła się z nią kie­dyś mama.

Sku­tecz­nie od­stra­szał też Tel­lę.

Dziś jed­nak prze­klęta sa­kiew­ka za­mi­go­ta­ła ku­sząco. Za­zwy­czaj wy­gląda­ła jak prze­gni­łe za­wi­ni­ąt­ko śmier­dzące stęchli­zną. Te­raz jej miej­sce za­jęła ta­lia kart prze­wi­ąza­na cie­niut­ką sa­ty­no­wą wstążką. W oka­mgnie­niu sta­ła się z po­wro­tem brud­ną sa­kiew­ką, a po­tem zno­wu po­ja­wi­ła się jako sto­sik kart. Po­rzu­ciw­szy mi­sję, z któ­rą przy­by­ła do kom­na­ty, Tel­la czym prędzej chwy­ci­ła je­dwa­bi­sty sznu­rek i wy­jęła je ze szka­tu­łki. W tym mo­men­cie prze­sta­ły się prze­obra­żać.

Były prze­ślicz­ne. Gra­na­to­wo­czar­ne jak nie­bo nocą, po­kry­te zło­ty­mi dro­bin­ka­mi mi­go­czący­mi w świe­tle i ozdo­bio­ne czer­wo­no-fio­le­to­wy­mi za­wi­ja­sa­mi ko­ja­rzy­ły się Tel­li ze zro­szo­ny­mi kwia­ta­mi, krwią cza­row­nic i ma­gią.

W ni­czym nie przy­po­mi­na­ły cien­kich, czar­no-bia­łych kart na­le­żących do stra­żni­ków ojca, któ­rzy uczy­li ją gier ha­zar­do­wych. Tel­la usia­dła na dy­wa­nie. Jej zwin­ne pal­ce drża­ły, gdy roz­su­pły­wa­ła wstążkę i od­wra­ca­ła pierw­szą kar­tę.

Uj­rza­ła na niej dziew­czy­nę, któ­ra przy­wo­dzi­ła na myśl upro­wa­dzo­ną ksi­ężnicz­kę. Mia­ła prze­cud­ną, ale po­dar­tą su­kien­kę, a z jej mig­da­ło­wych oczu, pi­ęk­nych jak szli­fo­wa­ne szkło mor­skie, bił doj­mu­jący smu­tek za­pew­ne dla­te­go, że jej gło­wa tkwi­ła w ko­li­stej klat­ce z pe­reł.

U dołu wid­niał na­pis: Dzie­wi­cza Śmie­rć.

Tel­la za­drża­ła. Nie spodo­ba­ło jej się to imię, a wszel­kie klat­ki, na­wet per­ło­we, wy­wo­ły­wa­ły w niej lęk. Po­my­śla­ła, że mama nie ży­czy­ła­by so­bie, by małe dzie­ci ogląda­ły ta­kie kar­ty, nie po­wstrzy­ma­ła się jed­nak przed od­wró­ce­niem ko­lej­nej.

Na tej wid­niał Ksi­ążę Serc.

Był to mło­dzie­niec o ostrych ry­sach i war­gach cien­kich jak brzy­twa. W dło­ni unie­sio­nej do szpi­cza­ste­go pod­bród­ka trzy­mał ręko­je­ść szty­le­tu, a z oczu pły­nęły mu czer­wo­ne łzy tej sa­mej bar­wy co krew w kąci­ku wąskich ust.

Tel­la stru­chla­ła, gdy por­tret ksi­ęcia za­mi­go­tał i znik­nął, tak jak wcze­śniej ta okrop­na sa­kiew­ka.

Już wte­dy na­le­ża­ło odło­żyć ta­lię. Te kar­ty nie słu­ży­ły do za­ba­wy. A jed­nak Tel­la w głębi du­szy czu­ła, że zna­le­zie­nie ich było jej pi­sa­ne. Zda­wa­ły się bar­dziej rze­czy­wi­ste niż wy­my­ślo­na przez nią zła kró­lo­wa i ksi­ążę el­fów, dla­te­go ośmie­li­ła się po­my­śleć, że po­pro­wa­dzą ją ku praw­dzi­wej przy­go­dzie.

Ko­lej­na kar­ta zda­wa­ła się szcze­gól­nie cie­pła w do­ty­ku, gdy Tel­la ją od­wra­ca­ła.

Wró­żbia­dło.

Nie wie­dzia­ła, co ozna­cza ta ta­jem­ni­cza na­zwa. W prze­ci­wie­ństwie do po­przed­nich ta kar­ta nie wy­gląda­ła gro­źnie. Wzdłuż jej kra­wędzi wiły się zło­te or­na­men­ty, a śro­dek sre­brzył się ni­czym zwier­cia­dło. To na­praw­dę było lu­ster­ko! Na po­ły­sku­jącej po­wierzch­ni Tel­la uj­rza­ła swo­je mio­do­wo­zło­te loki i duże orze­cho­we oczy. Gdy się so­bie przyj­rza­ła, od­bi­cie się ró­żni­ło. Jej ró­żo­we usta drża­ły, a po po­licz­kach pły­nęły łzy wiel­kie jak groch.

Tel­la ni­g­dy nie pła­ka­ła. Na­wet gdy oj­ciec nie szczędził jej ostrych słów, a Fe­li­pe fa­wo­ry­zo­wał jej sio­strę.

– Spo­dzie­wa­łam się, że wła­śnie tu­taj cię za­sta­nę, moje ser­dusz­ko. – Do kom­na­ty we­szła mama, wy­pe­łnia­jąc po­miesz­cze­nie ła­god­nym so­pra­nem. – Ja­kież to przy­go­dy cię dzi­siaj spo­tka­ły?

Gdy mama na­chy­li­ła się nad Tel­lą sie­dzącą na dy­wa­nie, wło­sy spły­nęły jej na twarz ni­czym ma­low­ni­cze stru­mie­nie. Mia­ła brązo­we loki jak Scar­lett, ale to Tel­la odzie­dzi­czy­ła jej oliw­ko­wą cerę, pro­mien­ną, jak­by gwiaz­dy ob­sy­pa­ły ją po­ca­łun­ka­mi. Na wi­dok od­wró­co­nych kart z Dzie­wi­czą Śmier­cią i Ksi­ęciem Serc zro­bi­ła się bla­da jak ka­mień ksi­ęży­co­wy.

– Skąd je wzi­ęłaś? – za­py­ta­ła wci­ąż tym sa­mym słod­kim gło­sem. Czym prędzej ode­bra­ła Tel­li kar­ty, da­jąc jej do zro­zu­mie­nia, że uczy­ni­ła coś nie­wła­ści­we­go.

Tel­la często ro­bi­ła coś, cze­go nie po­win­na, a mama za­zwy­czaj nie mia­ła jej tego za złe. Ła­god­nie upo­mi­na­ła cór­kę, cza­sem na­wet pod­po­wia­da­jąc jej, jak unik­nąć kary za drob­ne prze­wi­ny. Ojca o wie­le ła­twiej było roz­sier­dzić. Mama ni­czym de­li­kat­ny po­dmuch ga­si­ła pierw­sze iskry jego gnie­wu, za­po­bie­ga­jąc wy­bu­cho­wi. Te­raz wy­gląda­ła, jak­by chcia­ła roz­nie­cić ogień, uży­wa­jąc kart na pod­pa­łkę.

– Z two­jej szka­tu­łki – od­pa­rła Tel­la. – Prze­pra­szam, nie wie­dzia­łam, że są nie­bez­piecz­ne.

– Nic się nie sta­ło. – Mama prze­cze­sa­ła dło­nią locz­ki Tel­li. – Nie chcia­łam cię prze­stra­szyć, jed­nak na­wet ja wolę ich nie do­ty­kać.

– To po co ci one?

Mama ukry­ła kar­ty w fa­łdach suk­ni, a szka­tu­łkę po­sta­wi­ła wy­so­ko na pó­łce przy łó­żku, gdzie Tel­la nie mo­gła jej do­si­ęgnąć.

Dziew­czyn­ka oba­wia­ła się, że roz­mo­wa do­bie­gła ko­ńca. Gdy­by mia­ła do czy­nie­nia z tatą, nie­wąt­pli­wie tak by było. Mama jed­nak nie po­zo­sta­wia­ła bez od­po­wie­dzi py­tań swo­ich có­rek. Od­sta­wiw­szy szka­tu­łkę w bez­piecz­ne miej­sce, usia­dła na dy­wa­nie obok Tel­li.

– Ża­łu­ję, że te kar­ty tra­fi­ły w moje ręce – wy­szep­ta­ła. – Opo­wiem ci o nich, je­śli przy­si­ęgniesz, że nie do­tkniesz już ni­g­dy ani tej ta­lii, ani żad­nej do niej po­dob­nej.

– Ale Scar­lett i mnie mó­wi­łaś, że nie wol­no przy­si­ęgać.

– To wy­jąt­ko­wa spra­wa.

Uśmiech wró­cił na usta mamy, jak­by zdra­dza­ła Tel­li se­kret wiel­kiej wagi. Za­wsze tak to wy­gląda­ło: gdy mama sku­pia­ła swe roz­iskrzo­ne oczy wy­łącz­nie na Tel­li, cór­ka czu­ła się jak gwiaz­da, wo­kół któ­rej kręci się cały świat.

– Pa­mi­ętasz, co mó­wi­łam o przy­szło­ści?

– Że ka­żdy jest ko­wa­lem wła­sne­go losu – od­pa­rła Tel­la.

– Zga­dza się – przy­tak­nęła mama. – Two­ja przy­szło­ść będzie taka, jaką so­bie wy­ma­rzysz. Mo­że­my wy­brać swo­je prze­zna­cze­nie. Jed­nak, sło­necz­ko, gra­jąc tymi kar­ta­mi, da­jesz przed­sta­wio­nym na nich Moj­rom moc kszta­łto­wa­nia twej ży­cio­wej dro­gi. Z Ta­lii Prze­zna­cze­nia ko­rzy­sta się po to, by prze­wi­dy­wać przy­szło­ść, a ka­żda prze­po­wied­nia za­czy­na żyć wła­snym ży­ciem i z całą mocą sta­ra się urze­czy­wist­nić. Dla­te­go tak mi za­le­ży, byś ni­g­dy już nie do­tknęła tych kart. Ro­zu­miesz?

Tel­la po­ki­wa­ła gło­wą, choć nie wszyst­ko poj­mo­wa­ła. Ma­łym dzie­ciom przy­szło­ść zda­je się tak od­le­gła, że wręcz nie­re­al­na. Nie uszło jed­nak jej uwa­gi, że mama nie po­wie­dzia­ła, skąd wzi­ęła tę ta­lię, więc jesz­cze moc­niej ści­snęła kar­tę, któ­rą wci­ąż trzy­ma­ła.

Zgar­nia­jąc w po­śpie­chu ta­lię, mama nie za­uwa­ży­ła, że dziew­czyn­ka nie od­da­ła jej kar­ty z Wró­żbia­dłem. Skrzy­żo­wa­ła nogi i za­sło­ni­ła ją, ukry­wa­jąc przed wzro­kiem mamy.

– Przy­si­ęgam, ni­g­dy nie do­tknę ta­kiej ta­lii – obie­ca­ła.

1

Tella już nie pły­nęła w po­wie­trzu.

Le­ża­ła na wil­got­nej zie­mi. Czu­ła, że od roz­iskrzo­nej istot­ki, któ­rą była po­przed­nie­go wie­czo­ru, dzie­li ją nie­sko­ńczo­no­ść. Wte­dy jesz­cze pry­wat­na wy­spa Le­gen­dy, spo­wi­ta bursz­ty­no­wą po­świa­tą, zda­wa­ła się prze­pe­łnio­na ma­gią i cu­dow­no­ścią z nutą ułu­dy. Cóż za roz­kosz­na kom­bi­na­cja. Tel­la się nią de­lek­to­wa­ła. Pod­czas przy­jęcia z oka­zji za­ko­ńcze­nia Ca­ra­va­lu ta­ńczy­ła, aż jej pan­to­fel­ki po­kry­ły się zie­lo­ny­mi pla­ma­mi tra­wy. Mu­su­jące wino, któ­re wy­pi­ła tego dnia, wy­wo­ła­ło w niej stan, jak­by uno­si­ła się w po­wie­trzu.

Te­raz le­ża­ła na brzu­chu na zim­nym mchu.

Bo­jąc się otwo­rzyć oczy, jęk­nęła i dło­nią wy­cze­sa­ła z wło­sów pa­pro­chy. Ża­ło­wa­ła, że rów­nie ła­two nie po­zbędzie się in­nych po­zo­sta­ło­ści po­przed­niej nocy. Po­wie­trze cuch­nęło zwie­trza­łym trun­kiem, przez któ­ry prze­bi­ja­ła woń so­sno­wych igieł i... po­my­łek. Skó­ra swędzia­ła ją i mro­wi­ła, a od za­wro­tów gło­wy gor­szy był tyl­ko prze­ni­kli­wy ból ple­ców i kar­ku. Dla­cze­go uzna­ła, że spa­nie na ze­wnątrz to do­sko­na­ły po­my­sł?

– Ach! – Ktoś ża­ło­śnie stęk­nął, jak­by lada chwi­la miał się obu­dzić.

Tel­la otwo­rzy­ła oczy, spoj­rza­ła w bok i szyb­ko za­ci­snęła po­wie­ki. O nie­cni świ­ęci. Nie była sama. Wśród strze­li­stych drzew, na roz­bu­cha­nym zie­lo­nym po­szy­ciu Tel­la, choć otwo­rzy­ła oczy tyl­ko na chwi­lę, do­strze­gła ciem­ne wło­sy, śnia­dą cerę, po­kry­te bli­zna­mi nad­garst­ki i czar­ną różę wy­ta­tu­owa­ną na chło­pi­ęcej dło­ni. To Dan­te.

Falą wró­ci­ły do niej mgli­ste wspo­mnie­nia. Do­tyk wpraw­nej dło­ni Dan­te­go na jej bio­drach. Jego po­ca­łun­ki na jej szyi, po­licz­ku, a w ko­ńcu ustach, gdy ich war­gi się ze sobą za­zna­ja­mia­ły.

Co, u dia­bła, so­bie wy­obra­ża­ła?

Tel­la do­sko­na­le wie­dzia­ła, co cho­dzi­ło jej po gło­wie po­przed­niej nocy pod­czas przy­jęcia na cze­ść wy­ko­naw­ców Ca­ra­va­lu. Wpraw­dzie świat miał smak ma­gii i gwiezd­ne­go bla­sku, jak­by zi­ści­ły się wszyst­kie ma­rze­nia i sny, ale Tel­la wci­ąż czu­ła na języ­ku smak śmier­ci. Bez względu na to, ile wy­pi­ła szam­pa­na i jak roz­grzał ją ta­niec, prze­szy­wał ją dreszcz na wspo­mnie­nie chwi­li, w któ­rej ko­na­ła.

To nie z roz­pa­czy rzu­ci­ła się z bal­ko­nu Le­gen­dy. Sko­czy­ła w nie­zna­ne pe­łna wia­ry. Choć przez jed­ną noc chcia­ła nie my­śleć o swo­im czy­nie i o tym, czy miał sens. Pra­gnęła świ­ęto­wać suk­ces i o wszyst­kim za­po­mnieć. Dan­te wy­glądał na ko­goś, kto może za­pew­nić jej jed­no i dru­gie. Był przy­stoj­ny i po­tra­fił ją ocza­ro­wać, a poza tym nikt od daw­na nie ca­ło­wał jej tak na­mi­ęt­nie. Wszy­scy świ­ęci, ależ on był w tym do­bry.

Te­raz, prze­ci­ąga­jąc się obok niej, zno­wu za­jęczał. Jego sze­ro­ka, cie­pła i moc­na dłoń spo­częła na ple­cach Tel­li, wo­dząc ją na po­ku­sze­nie wbrew roz­sąd­ko­wi.

Tel­la uzna­ła, że po­win­na zmy­kać, za­nim on się obu­dzi. Jed­nak Dan­te na­wet przez sen ro­bił uży­tek ze swo­ich dło­ni. Jego pal­ce po­wo­lut­ku prze­wędro­wa­ły wzdłuż jej kręgo­słu­pa aż do kar­ku, le­ni­wie wsu­nęły się we wło­sy, a jej ple­cy wy­gi­ęły się w łuk.

Na­gle dłoń się za­trzy­ma­ła. Od­dech uci­chł, co nie­chyb­nie ozna­cza­ło, że i mężczy­zna się obu­dził.

Zło­rze­cząc pod no­sem, Tel­la ze­rwa­ła się na rów­ne nogi, byle tyl­ko uciec od jego znie­wa­la­jących pal­ców. Nie zwa­ża­ła na to, czy zo­ba­czy jej rej­te­ra­dę. Sy­tu­acja zro­bi­ła­by się znacz­nie bar­dziej nie­zręcz­na, gdy­by mu­sie­li si­lić się na uprzej­mo­ści, do­pó­ki jed­no z nich nie zdo­by­ło­by się na od­wa­gę i wy­my­śli­ło ja­kiś po­wód, by się od­da­lić. Tel­la, któ­ra mia­ła do czy­nie­nia z wie­lo­ma mło­dzie­ńca­mi, wie­dzia­ła, że nie na­le­ży wie­rzyć w to, co mó­wią tuż przed po­ca­łun­kiem i bez­po­śred­nio po nim. Poza tym czas na­glił.

Wpraw­dzie jej umy­sł spo­wi­ła mgła, ale z ja­kie­goś po­wo­du utkwi­ło jej w pa­mi­ęci, że otrzy­ma­ła list, za­nim jesz­cze jej spo­tka­nie z Dan­tem na­bra­ło ru­mie­ńców. Nie­zna­jo­my mężczy­zna, skry­wa­jąc twarz w mro­ku, wsu­nął jej do kie­sze­ni kar­tecz­kę i znik­nął bez śla­du. Chcia­ła od razu prze­czy­tać wia­do­mo­ść, lecz stwier­dzi­ła, iż nie by­ło­by to roz­trop­ne, zwa­żyw­szy, jak wie­le była win­na przy­ja­cie­lo­wi, któ­ry ją przy­słał. Po­win­na wra­cać do swo­je­go po­ko­ju.

Pędzi­ła, czu­jąc mi­ędzy pal­ca­mi stóp wil­got­ną zie­mię i so­sno­we igły. Gdzieś za­po­dzia­ła pan­to­fle, ale nie chcia­ła mar­no­wać cza­su na po­szu­ki­wa­nia. Las prze­ni­ka­ło ła­god­ne mio­do­we świa­tło, a wo­kół roz­le­ga­ły się po­mru­ki i po­chra­py­wa­nia, jak­by nie tyl­ko Tel­la i Dan­te za­snęli pod gwiaz­da­mi. Nie dba­ła o to, czy ktoś zo­ba­czy, jak wy­my­ka się ślicz­ne­mu chłop­cu, nie chcia­ła jed­nak, by do­nie­sio­no o tym jej sio­strze.

Dan­te pod­czas Ca­ra­va­lu dał się Scar­lett nie­co we zna­ki. Pra­co­wał dla Le­gen­dy, więc grał rolę. Choć przed­sta­wie­nie się sko­ńczy­ło, Tel­li na­dal nie było ła­two od­dzie­lić fak­tów od fik­cji. Nie chcia­ła zra­nić sio­stry jesz­cze bo­le­śniej, dla­te­go zre­zy­gno­wa­ła z upoj­nej chwi­li z mło­dzie­ńcem, któ­ry tak okrut­nie ob­sze­dł się ze Scar­lett w trak­cie roz­gryw­ki.

Na szczęście cały świat był po­grążo­ny we śnie, kie­dy Tel­la do­ta­rła na skraj lasu, a stam­tąd do na­le­żące­go do Le­gen­dy domu z wie­życz­ka­mi.

Na­wet te­raz, gdy Ca­ra­val ofi­cjal­nie się za­ko­ńczył, a w środ­ku zga­sły wszyst­kie świe­ce i lam­pio­ny, w re­zy­den­cji wci­ąż gdzie­nie­gdzie uno­si­ła się cza­row­na po­świa­ta ni­czym od do­ga­sa­jące­go żaru, przy­po­mi­na­jąc Tel­li, że w ka­żdej chwi­li może się spo­dzie­wać ja­kie­jś sztucz­ki.

Do wczo­raj na te­re­nie po­sia­dło­ści mie­ścił się cały świat Ca­ra­va­lu. Po­tężne drew­nia­ne drzwi pro­wa­dzi­ły go­ści na ele­ganc­kie bal­ko­ny ozdo­bio­ne ci­ężki­mi czer­wo­ny­mi za­sło­na­mi. Ota­cza­ły one mia­stecz­ko po­prze­ci­na­ne ka­na­ła­mi i ulicz­ka­mi, ży­jące wła­snym ży­ciem, pe­łne nie­zwy­kłych skle­pi­ków ofe­ru­jących ma­gicz­ne ucie­chy. W krót­kim cza­sie, jaki upły­nął od za­ko­ńcze­nia gry, dom z wie­życz­ka­mi się skur­czył, a ulot­na kra­ina cza­rów ukry­ta w jego mu­rach roz­pły­nęła się, zo­sta­wia­jąc je­dy­nie po­miesz­cze­nia spo­ty­ka­ne w re­zy­den­cjach.

Tel­la we­szła na górę naj­bli­ższą klat­ką scho­do­wą. Jej po­kój znaj­do­wał się na pierw­szym pi­ętrze. Ła­two było go zna­le­źć, gdyż jego łu­ko­wa­to zwie­ńczo­ne drzwi były tur­ku­so­we jak jaj­ko ru­dzi­ka. Nie spo­sób było nie za­uwa­żyć sto­jących obok Scar­lett i Ju­lia­na sple­cio­nych w uści­sku, jak­by sło­wa po­że­gna­nia nie chcia­ły im prze­jść przez gar­dło.

Tel­la, cie­sząc się ze szczęścia, ja­kie na­resz­cie spo­tka­ło jej sio­strę, mia­ła na­dzie­ję, że oka­że się ono trwa­łe. Wsza­kże Scar­lett za­słu­gi­wa­ła na wszel­kie ra­do­ści, ja­kie ofe­ro­wa­ło Im­pe­rium. Po­dob­no Ju­lian nie my­dlił oczu dziew­czy­nom, nie kon­ty­nu­ował re­la­cji z nimi po za­ko­ńcze­niu Ca­ra­va­lu, a sce­na­riusz nie prze­wi­dy­wał, by miał zo­stać ze Scar­lett po przy­wie­zie­niu jej na wy­spę Le­gen­dy. Poza tym za­ra­biał na ży­cie kłam­stwem, dla­te­go nie bu­dził za­ufa­nia Tel­li. Te­raz jed­nak, ob­jęci tak moc­no, że ich gło­wy się sty­ka­ły, wy­gląda­li jak po­łów­ki jed­ne­go ser­ca.

Nie od­ry­wa­li od sie­bie oczu, kie­dy Tel­la mi­ja­ła ich w dro­dze do po­ko­ju.

– Czy to ozna­cza, że się zga­dzasz? – wy­szep­tał Ju­lian.

– Mu­szę po­roz­ma­wiać z sio­strą – od­pa­rła Scar­lett.

Tel­la przy­sta­nęła pod drzwia­mi. Mo­gła­by przy­si­ąc, że list w jej kie­sze­ni zro­bił się ci­ężki, jak­by nie­cier­pli­wie cze­kał, aż zo­sta­nie znów prze­czy­ta­ny. Sko­ro jed­nak Ju­lian za­dał Scar­lett py­ta­nie, któ­re do­ty­czy­ło rów­nież Tel­li, po­win­na się włączyć do roz­mo­wy.

– O czym to chcesz ze mną po­roz­ma­wiać? – spy­ta­ła.

Scar­lett od­su­nęła się od Ju­lia­na, któ­ry wci­ąż obej­mo­wał ją w ta­lii ręką ople­cio­ną przez pąso­we wstążki su­kien­ki, jak­by nie był go­tów na roz­sta­nie.

– Za­py­ta­łem two­ją sio­strę, czy ze­chce­cie wy­ru­szyć z nami do Va­len­dy na uro­czy­sto­ści z oka­zji sie­dem­dzie­si­ątych pi­ątych uro­dzin ce­sa­rzo­wej Elan­ty­ny. Tam rów­nież od­będzie się Ca­ra­val, na któ­ry mam dwa bi­le­ty. – Ju­lian mru­gnął do Tel­li.

Ona zaś po­sła­ła sio­strze chy­try uśmie­szek. Wła­śnie na to li­czy­ła. Za­ra­zem ja­kaś jej cząst­ka nie wie­rzy­ła w plot­ki za­sły­sza­ne w mi­nio­nym ty­go­dniu. Ca­ra­val miał miej­sce tyl­ko raz w roku i ni­g­dy nie zda­rzy­ło się, by ko­lej­ną edy­cję ro­ze­gra­no w tak nie­wiel­kim od­stępie cza­su. Tel­la do­szła jed­nak do wnio­sku, że na­wet Le­gen­da robi wy­jątek dla ce­sa­rzo­wej.

Wci­ąż pa­trzy­ła z na­dzie­ją na sio­strę.

– Dzi­wi mnie, że w ogó­le się nad tym za­sta­na­wiasz!

– Wy­da­wa­ło mi się, że nie świ­ętu­jesz Dnia Elan­ty­ny, bo wy­pa­da w przed­dzień two­ich uro­dzin.

Tel­la, kręcąc gło­wą, za­sta­na­wia­ła się nad od­po­wie­dzią. Wy­pra­wa ta ku­si­ła ją z po­wo­du, któ­ry nie­wie­le miał wspól­ne­go z Dniem Elan­ty­ny, choć jej sio­stra mia­ła ra­cję. Od kie­dy Elan­ty­na wła­da­ła Im­pe­rium Rów­ni­ko­wym, jej uro­dzi­ny były ofi­cjal­nym świ­ętem roz­po­czy­na­jącym ty­dzień przy­jęć i ba­lów, pod­czas któ­rych za­wie­sza­no wszel­kie re­gu­ły i ła­ma­no pra­wo. Na Tris­dzie, ro­dzin­nej wy­spie dziew­cząt, ob­cho­dzo­no je tyl­ko trzy­dzie­ste­go szó­ste­go dnia pory wzra­sta­nia, ale uro­czy­sto­ści i tak przy­ćmie­wa­ły przy­pa­da­jące na­stęp­ne­go dnia uro­dzi­ny Tel­li.

– War­to w ta­kim ra­zie od­wie­dzić Va­len­dę – oznaj­mi­ła Tel­la. – Kie­dy wy­ru­sza­my?

– Za trzy dni – od­pa­rł Ju­lian.

Scar­lett wy­dęła usta.

– Tel­lo, mu­si­my to naj­pierw omó­wić.

– Za­wsze mi się wy­da­wa­ło, że chcesz po­znać sto­li­cę, zwie­dzić sta­ro­żyt­ne ru­iny, zo­ba­czyć pod­nieb­ne po­wo­zy i wzi­ąć udział w balu stu­le­cia! Nad czym tu się za­sta­na­wiać?

– Cho­dzi o hra­bie­go.

Oliw­ko­wa skó­ra Ju­lia­na po­sza­rza­ła.

Twarz Tel­li za­pew­ne też na­bra­ła tego sa­me­go ko­lo­ru.

– On miesz­ka w Va­len­dzie i nie mo­że­my do­pu­ścić, by cię zo­ba­czył – po­wie­dzia­ła Scar­lett.

Ona była tą nad­mier­nie ostro­żną sio­strą, ale Tel­la nie mo­gła mieć jej za złe wąt­pli­wo­ści.

Hra­bia Ni­co­las d’Arcy był nie­gdyś na­rze­czo­nym Scar­lett, wy­bra­nym dla niej przez ojca. Przed Ca­ra­va­lem po­zna­ła go z li­stów, ale uwa­ża­ła, że jest w nim za­ko­cha­na. Li­czy­ła też na to, że hra­bia za­pew­ni jej i Tel­li bez­pie­cze­ństwo, do­pó­ki nie spo­tka­ła go pod­czas roz­gryw­ki, gdy oka­zał się nie­go­dziw­cem.

Oba­wy Scar­lett były uza­sad­nio­ne. Gdy­by jej daw­ny na­rze­czo­ny zo­rien­to­wał się, że Tel­la żyje, za­wia­do­mi­łby ich ojca – prze­ko­na­ne­go o śmier­ci cór­ki – a wte­dy wszyst­ko le­gło­by w gru­zach.

Ale sta­ło­by się tak rów­nież, gdy­by Tel­la nie uda­ła się z Le­gen­dą i jego tru­pą do Va­len­dy, sto­li­cy Im­pe­rium. Stra­ci­ła­by szan­sę na po­now­ne prze­czy­ta­nie li­stu od przy­ja­cie­la i choć zna­ła jego ży­cze­nie, nie uda­ło­by jej się go spe­łnić, gdy­by roz­sta­ła się te­raz z wy­ko­naw­ca­mi Ca­ra­va­lu.

Pod­czas roz­gryw­ki nie była pew­na, kto pra­cu­je dla Le­gen­dy. Tym­cza­sem do Va­len­dy mie­li przy­być wszy­scy ak­to­rzy. Może na­wet zna­la­złby się wśród nich Mistrz, a wte­dy Tel­la zy­ska­ła­by szan­sę zdo­by­cia tej jed­nej rze­czy, o któ­rą pro­sił jej przy­ja­ciel.

– Hra­bia jest tak za­pa­trzo­ny w sie­bie, że z pew­no­ścią nie roz­po­zna­łby mnie, cho­ćbym do nie­go po­de­szła i wy­mie­rzy­ła mu po­li­czek – oświad­czy­ła Tel­la. – Wi­dzie­li­śmy się tyl­ko przez chwi­lę i nie wy­gląda­łam wte­dy naj­le­piej.

– Tel­lo...

– Wiem, wiem, po­win­nam za­cho­wać po­wa­gę – prze­rwa­ła jej Tel­la. – Nie drwię z cie­bie. Zda­ję so­bie spra­wę z nie­bez­pie­cze­ństwa, ale nie sądzę, by było się cze­go oba­wiać. Rów­nie do­brze nasz sta­tek może pó­jść na dno, ale je­śli stchó­rzy­my, ni­g­dy nie opu­ści­my tej wy­spy.

Scar­lett się skrzy­wi­ła.

– Czy mo­gła­bym po­roz­ma­wiać z sio­strą w czte­ry oczy? – zwró­ci­ła się do Ju­lia­na. Mężczy­zna szep­nął jej do ucha coś, cze­go Tel­la nie do­sły­sza­ła. Za­uwa­ży­ła tyl­ko ru­mie­niec na jej twa­rzy.

Gdy się od­da­lił, Scar­lett z Tel­lą we­szły do jej po­ko­ju. Uśmiech na­tych­miast znik­nął z twa­rzy star­szej sio­stry. W środ­ku wa­la­ła się bie­li­zna. Po­ńczo­chy wy­sta­wa­ły z szu­flad ko­mo­dy, na któ­rej pi­ętrzy­ły się czep­ki i pe­le­ry­ny, a suk­nie i hal­ki zna­czy­ły dro­gę do łó­żka. Na nim zaś le­d­wie mie­ści­ła się ster­ta fu­ter wy­gra­nych w kar­ty. Tel­la wie­dzia­ła, że Scar­lett uzna ją za le­ni­wą. Mia­ła jed­nak swo­ją teo­rię: schlud­ny po­kój ła­twiej prze­trząsnąć, nie zo­sta­wia­jąc śla­dów, pie­czo­ło­wi­cie od­kła­da­jąc ka­żdą rzecz na swo­je miej­sce. Ba­ła­ga­nu na­to­miast nie spo­sób od­two­rzyć. Tel­li wy­star­czył rzut oka, by upew­nić się, że nikt nie ośmie­lił się tknąć pal­cem jej oso­bi­stej ka­ta­stro­fy. Wszyst­ko po­zo­sta­ło w nie­na­ru­szo­nym sta­nie, choć po­ja­wi­ło się do­dat­ko­we łó­żko, któ­re jak po­dej­rze­wa­ła, wy­cza­ro­wa­no albo wnie­sio­no na górę, by jej sio­stra mia­ła gdzie spać.

Nie wie­dzia­ła, jak dłu­go wol­no im będzie zo­stać na wy­spie. Cie­szy­ła się, że nie ka­za­no im na­tych­miast pa­ko­wać ma­nat­ków, ale gdy­by je od­pra­wio­no, może Scar­lett by­ła­by bar­dziej sko­ra wy­ru­szyć do Va­len­dy. Tel­la nie chcia­ła jed­nak, by jej sio­stra dzia­ła­ła pod przy­mu­sem. Mia­ła na­dzie­ję, że po­dej­mie nie­za­le­żną de­cy­zję. Ro­zu­mia­ła jed­nak jej wa­ha­nie. Tel­la uma­rła pod­czas roz­gryw­ki. Sta­ło się to za jej zgo­dą i mia­ła ku temu do­bry po­wód, lecz nie za­mie­rza­ła do­świad­czać tego po­now­nie. Prze­ży­cie to było dla niej rów­nie wstrząsa­jące jak dla Scar­lett. Poza tym Tel­la chcia­ła, a wręcz mu­sia­ła zro­bić jesz­cze tyle rze­czy.

– Scar­lett, wiem, uwa­żasz, że pod­czas gry nie za­cho­wa­łam na­le­ży­tej po­wa­gi, ale moim zda­niem bar­dziej niż na niej po­win­no nam za­le­żeć na szczęściu. Nie upie­ram się, by­śmy bra­ły udział w Ca­ra­va­lu, ale mo­gły­by­śmy przy­naj­mniej po­pły­nąć do Va­len­dy z Ju­lia­nem i resz­tą tru­py. Po co nam ta wspa­nia­ła wol­no­ść, sko­ro nie mo­że­my się nią cie­szyć? Oj­ciec do­pnie swe­go, je­że­li będzie­my żyły tak, jak­by wci­ąż miał nad nami wła­dzę.

– Masz ra­cję.

Tel­la nie wie­rzy­ła wła­snym uszom.

– Zga­dzasz się ze mną?

Scar­lett po­ki­wa­ła gło­wą.

– Mam dość ży­cia w ci­ągłym stra­chu. – Choć w jej gło­sie po­brzmie­wa­ło zde­ner­wo­wa­nie, to pod­nie­sio­na wy­so­ko gło­wa świad­czy­ła o de­ter­mi­na­cji. – Wo­la­ła­bym nie brać po­now­nie udzia­łu w grze, ale za­mie­rzam wy­ru­szyć z Ju­lia­nem do Va­len­dy. Nie chcę czuć się tu jak na Tris­dzie, gdy wi­ęził nas oj­ciec.

Tel­la po­czu­ła przy­pływ dumy. Na ro­dzin­nej wy­spie Scar­lett nie opusz­czał lęk, jak­by sta­no­wił gwa­ran­cję jej bez­pie­cze­ństwa, te­raz Tel­la do­strze­ga­ła wal­kę sio­stry. Ca­ra­val na­praw­dę ją zmie­nił.

– Ze­szłej nocy do­brze mi po­ra­dzi­łaś, że­bym dała Ju­lia­no­wi dru­gą szan­sę. Cie­szę się, że po­szłam na bal, i bez wąt­pie­nia po­ża­łu­ję, je­że­li z nim nie po­pły­nę. Ale... – Scar­lett się za­sta­no­wi­ła – je­że­li wy­ru­szy­my do Va­len­dy, mu­sisz mi obie­cać, że będziesz na sie­bie uwa­żać. Nie chcę cię zno­wu stra­cić.

Na jej ustach błąkał się uśmiech. Tel­la zo­rien­to­wa­ła się, że sio­stra pró­bu­je za­cho­wać po­wa­gę, ale w ko­ńcu dźwi­ęcz­nie się ro­ze­śmia­ła. Ra­do­ść do­da­wa­ła jej uro­dy.

Tel­la za­wtó­ro­wa­ła jej i też się roz­pro­mie­ni­ła, jak­by nie ima­ły się ich żad­ne tro­ski nęka­jące zwy­kłych śmier­tel­ni­ków. Nie mo­gła jed­nak za­po­mnieć o li­ście w kie­sze­ni, przy­po­mi­na­jącym jej o dłu­gu do spła­ce­nia i mat­ce, któ­rą trze­ba było oca­lić.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki