44,99 zł
Ostatni tom bestsellerowej trylogii autorki „Caravala”
Jak zakończy się historia miłosnego trójkąta? Czy Evangelina kiedykolwiek będzie naprawdę szczęśliwa? Z kim przyjdzie dzielić jej życie?
Wydaje się, że Evangelina Fox znalazła na Cudownej Północy upragnione szczęście. Wyszła za pięknego i kochającego księcia, mieszka w bajecznym zamku i ma zastępy wiernych poddanych. Nie wie jednak, jak ogromną cenę zapłaciła za życie w tej baśni, bo… niczego nie pamięta. Jej mąż zrobi wszystko, żeby nigdy nie dowiedziała się, co naprawdę straciła. Najpierw jednak musi zabić Jacksa, Księcia Serc…
Poleje się krew, będą złamane serca, a prawdziwa miłość zostanie wystawiona na próbę.
Dwa czarne charaktery, jedna dziewczyna i walka na śmierć i życie o szczęśliwe zakończenie.
„W baśniach zawsze trzeba zapłacić cenę za magię. Nic nie przychodzi za darmo; proste dziewczyny, które zamieniały się w księżniczki, zawsze musiały ponieść jakiś koszt.
Evangelina zaczęła się zastanawiać, czy utracone wspomnienia nie są ceną, którą zapłaciła za to wszystko”.
Fragment książki
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 339
Każdemu,kto kiedykolwiek liczyłna drugą szansę
1
Evangelina
Evangelina Fox zawsze wierzyła, że któregoś dnia znajdzie się w baśni. W dzieciństwie za każdym razem, gdy do sklepu z osobliwościami jej ojca przybywała nowa dostawa, podekscytowana natychmiast biegła zajrzeć do skrzyń. Oglądała każdy przedmiot i pytała samą siebie: „Czy to jest to? Czy to jest przedmiot, który przeniesie mnie w świat fantazji?”.
Któregoś dnia dotarł tam ogromny kufer, który skrywał w swym wnętrzu jedynie gałkę do drzwi. Zielona, kunsztownie zdobiona klejnotami błyszczała w świetle jakby przepełniona magią. Evangelina była przekonana, że jeśli odnajdzie właściwe drzwi, ta gałka otworzy je na świat, w którym rozpocznie się jej wymarzona baśń.
Gałka niestety nigdy nie otworzyła niczego niezwykłego. Evangelina jednak nie traciła nadziei, że pewnego dnia znajdzie się w innym miejscu.
Nadzieja, wyobraźnia i wiara w magię były dla niej jak oddychanie. A jednak nagle oddychanie stało się bardzo trudne, gdy oto znalazła się gdzieś indziej, wtulona w objęcia przystojnego młodzieńca, który twierdził, że jest jej mężem.
„Mąż”. Od tego słowa zaszumiało jej w głowie. „Jakim cudem? Jakim cudem? Jakim cudem?”. Tyle pytań cisnęło się jej na usta, lecz była zbyt oszołomiona, by zadać je głośno.
Gdyby jej nie obejmował, upadłaby na podłogę. Było tego za dużo, by to przyjąć, i za dużo, by wszystko naraz stracić.
Jedną z ostatnich rzeczy, które pamiętała, były chwile spędzone w domu z ojcem przed jego śmiercią. Nawet to wspomnienie miało formę obrazu o postrzępionych brzegach. Jakby jego śmierć była częścią blaknącego portretu, tyle że nie był on tylko spłowiały – jego fragmenty zostały brutalnie poodrywane. Nie mogła sobie przypomnieć miesięcy poprzedzających śmierć ojca ani tego, co się działo później. Nie wiedziała nawet, skąd wzięła się gorączka, która go zabiła.
Wiedziała tylko, że jej ojciec, podobnie jak matka, już nie żył – i to od dłuższego czasu.
– Wiem, że to musi być przerażające. Na pewno czujesz się zagubiona, ale nie jesteś sama, Evangelino. – Obcy mężczyzna, który podawał się za jej męża, przytulił ją mocno.
Był wysoki i w jego objęciach miała wrażenie, że jest filigranowa. Trzymał ją tak blisko siebie, że czuła drżenie jego ciała. Nie podejrzewała, by był tak samo przerażony jak ona, lecz nie wydawał się tak pewny siebie, na jakiego wyglądał.
– Jestem przy tobie i wszystko bym dla ciebie zrobił.
– Ale ja cię nie pamiętam – powiedziała. Nie chciała się od niego odsuwać, lecz ta sytuacja ją przytłaczała. On ją przytłaczał.
Gdy lekko się cofnęła, zmarszczył czoło. Odpowiedział jednak spokojnie niskim, kojącym głosem:
– Nazywam się Apollo Akadyjczyk.
Evangelina znowu czekała na światło objawienia lub choćby maleńką iskierkę. Potrzebowała czegoś znajomego, czegoś, czego mogłaby się uchwycić, co powstrzymałoby ją przed ponownym upadkiem, a Apollo patrzył na nią, jakby gotów był stać się tym czymś. Nikt nigdy nie patrzył na nią z taką uwagą.
Przywodził jej na myśl baśniowych bohaterów. Barczysty, z wyraźnie zarysowaną szczęką, ciemnymi oczami, ubrany w sposób, który sugerował posiadanie pałaców i bogactw przechowywanych w kufrach. Miał na sobie bordową pelerynę z wysokim kołnierzem, bogato haftowaną złotem na mankietach i ramionach. Pod nią był jakiś rodzaj dubletu – tak chyba to nazywano. Mężczyźni w Valendzie ubierali się zupełnie inaczej.
Oczywiście, nie była już w Valendzie. Ta myśl sprowadziła nową falę strachu, pod której wpływem szybko zapytała:
– Jak się tu znalazłam? Jak się poznaliśmy? Dlaczego cię nie pamiętam?
– Twoje wspomnienia skradł ktoś, kto chciał nas rozdzielić. – Coś zalśniło w jego brązowych oczach, lecz nie potrafiła stwierdzić, czy to był gniew, czy ból.
Evangelina chciała go sobie przypomnieć. Jednak im bardziej próbowała, tym gorzej się czuła. Bolała ją głowa, czuła pustkę, jakby straciła coś więcej niż wspomnienia. Przez moment ten ból był tak głęboki i gwałtowny, że chwyciła się za serce niemal pewna, że w tym miejscu ma dziurę. Nie było jednak żadnej rany. Serce znajdowało się na swoim miejscu, czuła jego bicie. Mimo to przez jedną straszliwą chwilę miała wrażenie, że jej serce powinno być tak samo zdruzgotane jak ona.
I wtedy to poczuła – nie uczucie, lecz myśl ostrą, poszarpaną.
Musiała komuś powiedzieć coś ważnego.
Nie pamiętała, co to było, lecz czuła się, jakby cały jej świat zależał od przekazania tej informacji. Już sama myśl o tym burzyła jej krew w żyłach. Próbowała sobie przypomnieć, co takiego miała powiedzieć i komu. Czy tym kimś mógł być Apollo?
– Czemu ktoś chce nas rozdzielić? – odezwała się.
Mogła zadać jeszcze więcej pytań. Mogła ponownie dociekać, jak się poznali i od jak dawna są małżeństwem, ale on nagle się zdenerwował.
Zerknął niespokojnie ponad jej ramieniem i powiedział cicho:
– To skomplikowane.
Skierowała wzrok za jego spojrzeniem na dziwne drewniane drzwi, o które była oparta. Po obu ich stronach stały kamienne figury wojowniczych aniołów, które wyglądały bardziej realistycznie, niż można by się spodziewać po zwykłych rzeźbach. Miały rozpostarte skrzydła poplamione zaschniętą krwią. Ten widok wywołał kolejny ucisk w jej piersi, jakby ciało nie mogło zapomnieć o czymś, z czym umysł już się pożegnał.
– Wiesz, co się tutaj stało? – zapytała.
Przez twarz Apolla przemknęło coś, co wyglądało na poczucie winy, ale równie dobrze mogło być smutkiem.
– Obiecuję, odpowiem na wszystkie twoje pytania, ale teraz musimy stąd iść. Musimy odejść, zanim on wróci.
– Jaki on?
– Ten, kto wymazał ci pamięć. – Apollo mocno chwycił Evangelinę za rękę i wyprowadził ją z pomieszczenia z walecznymi aniołami.
Plamki przedpołudniowego słońca oświetlały półki manuskryptów związanych wstążkami i sznurkami. Wyglądało na to, że znaleźli się w starej bibliotece, choć im dalej się posuwali, tym książki były nowsze.
Posadzki zmieniły się z kamiennych, pokrytych warstwą kurzu na lśniące marmurowe, pomieszczenia stawały się coraz wyższe, światło zrobiło się ostrzejsze, miejsce manuskryptów zajęły woluminy w skórzanych oprawach. Evangelina po raz kolejny próbowała doszukać się w tym blasku czegoś znajomego. Czegoś, co pobudziłoby jej pamięć. Odzyskała już jasność umysłu, lecz nic nie wydawało się znajome.
Naprawdę znalazła się gdzieś indziej i wszystko wskazywało na to, że była tu już na tyle długo, by poznać szlachetnych bohaterów oraz czarne charaktery i wplątać się w walkę między nimi.
– Kto to był? – dopytywała. – Kto pozbawił mnie pamięci?
Apollo lekko się zachwiał, a potem gwałtownie przyśpieszył.
– Obiecuję, że wszystko ci opowiem, ale musimy się stąd wydostać...
– Ojej! – zawołał ktoś.
Evangelina odwróciła się i ujrzała kobietę w białych szatach, zapewne bibliotekarkę, stojącą między półkami, która na ich widok zasłoniła sobie usta dłonią. Jej twarz wyrażała trwogę, szeroko otwarte oczy skupiły się na Apollu.
Do sali weszła inna bibliotekarka. Spojrzała na nich, westchnęła, upuściła stos książek i zemdlała.
– To cud! – krzyknęła kobieta, którą zastali w pomieszczeniu.
Nadchodzili kolejni bibliotekarze i uczeni – wszyscy reagowali podobnie.
Evangelina przytuliła się do Apolla, kiedy tłum się zacieśniał wokół nich. Przybiegli inni bibliotekarze, służba, dworzanie i barczyści strażnicy w lśniących zbrojach zapewne zwabieni harmidrem.
Sala, w której się znajdowali, miała wysokość co najmniej czterech pięter, lecz nagle wydała się mała i ciasna, gdy wokół nich gromadziło się coraz więcej ludzi.
– On wrócił...
– On żyje...
– To cud! – powtarzano z nabożeństwem, a na wielu policzkach lśniły łzy.
Evangelina nie rozumiała, co się dzieje. Czuła się, jakby uczestniczyła w jakimś obrzędzie religijnym. Czy to możliwe, że poślubiła świętego?
Spojrzawszy na Apolla, próbowała przypomnieć sobie jego nazwisko. „Akadyjczyk”, tak jej powiedział. Nie pamiętała żadnej opowieści o Apollu Akadyjczyku, lecz najwyraźniej takie istniały. Najpierw myślała, że jest jakimś bohaterem, ale tłum patrzył na niego, jakby był kimś więcej.
– Kim jesteś? – wyszeptała.
Apollo uniósł jej dłoń do ust i złożył na niej pocałunek, od którego przebiegły ją ciarki.
– Jestem tym, który nie pozwoli, by ktokolwiek znowu cię skrzywdził.
Kilka osób w pobliżu westchnęło, słysząc te słowa.
Wtedy wolną ręką wykonał gest, którym zazwyczaj ucisza się tłum. Zgromadzeni natychmiast zamilkli. Część nawet padła na kolana.
Evangelina czuła się niezręcznie na widok tak wielu osób potulnie spełniających żądanie – zdawali się nawet nie oddychać, gdy głos Apolla unosił się nad ich głowami.
– Widzę, że niektórzy z was nie mogą uwierzyć własnym oczom. Jednak to, co widzicie, jest prawdą. Ja żyję. Gdy stąd wyjdziecie, mówcie wszystkim, że książę Apollo zmarł i przeszedł przez piekło, by tu powrócić.
Książę. Evangelina nie miała czasu, by przetrawić tę informację i wszystko, co się z nią wiązało, bo Apollo niemal natychmiast, gdy skończył mówić, puścił jej dłoń i szybko zdjął aksamitny dublet, a po nim lnianą koszulę.
Niektórym, w tym Evangelinie, zaparło dech.
Jego klatka piersiowa była doskonała, gładka, z wyrzeźbionymi mięśniami, a nad sercem widniał tatuaż przedstawiający dwa miecze wygięte w kształt serca i pośrodku imię Evangelina.
Do tego momentu wszystko wydawało się trochę jak sen, z którego mogła się jeszcze obudzić. Jednak jej imię na jego piersi było niepodważalne, czego nie mogła powiedzieć o jego słowach. Nie był jej obcy. Znał ją i wyrył jej imię na swoim ciele.
Następnie się odwrócił, demonstrując coś, co wprawiło w zdumienie nie tylko ją, lecz także wszystkich zebranych. Posągowe plecy Apolla były pokryte siecią blizn.
– To jest cena, którą zapłaciłem za powrót! – krzyknął. – Kiedy mówię, że przeszedłem przez piekło, nie ma w tym przesady. Ale musiałem wrócić. Musiałem naprawić krzywdy wyrządzone pod moją nieobecność. Wiem, że wielu z was wierzy, iż zabił mnie Tyberiusz, ale to nie był on.
W tłumie rozległ się szmer zaskoczenia.
– Otruł mnie człowiek, którego uważałem za przyjaciela! – ryknął Apollo. – Lord Jacks. A potem ukradł wspomnienia mojej żonie Evangelinie. Nie spocznę, póki go nie znajdę i nie zapłaci za swoje zbrodnie własnym życiem!