Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tajemnicze zaginięcie, którym żyła cała Polska
19-letnia Iwona Wieczorek ostatni raz była widziana w nocy z 16 na 17 lipca 2010 roku w Gdańsku. W poszukiwania - oprócz policji - zaangażowali się jasnowidze, detektywi, rodzina i znajomi dziewczyny. Wielokrotnie obejrzano nagrania z monitoringu, przesłuchano setki świadków, przeszukano okolicę. Bez skutku. Janusz Szostak jako jedyny dziennikarz zapoznał się z całością akt sprawy. Niezwykle drobiazgowo przeprowadził własne śledztwo, przeanalizował wszystkie zeznania, dotarł do nowych faktów i świadków. Krok po kroku bezstronnie, konsekwentnie i wnikliwie sprawdził każdy trop.
Co stało się z Iwoną? Czy uprowadził ją gang sutenerów, czy stała się ofiarą samotnego mordercy? A może kłamie ktoś z jej najbliższego otoczenia? Mnożą się pytania, wątki i podejrzenia. Szostak bada je i weryfikuje. Ślady stają się coraz bardziej wyraźne. Wszystko wskazuje na to, że sprawca pojawia się już w pierwszym rozdziale
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
OD AUTORA
Według policyjnych danych co roku znika w Polsce blisko 20 tysięcy osób, z czego nigdy nie odnajduje się około dwóch tysięcy. Większość z nich pozostaje anonimowymi zaginionymi. Tylko niektórymi interesują się media, co nie pozostaje bez wpływu na zaangażowanie policji w poszukiwania. Ale i media w końcu przestają się nimi zajmować. I wówczas sprawą żyje zwykle tylko rodzina.
– Wie pan, kto obecnie rozwiązuje sprawy kryminalne? – zapytał mnie jeden ze stołecznych policjantów i zaraz sam odpowiedział: – Dziennikarze. Jeśli o czymś napiszą, to komendant wzywa podwładnych i każe im coś robić w danej sprawie. Czasami nawet daje to efekty.
Zaginięciem Iwony Wieczorek media interesują się nieprzerwanie od 17 lipca 2010 roku. Niekiedy zastanawiam się, czemu tak się dzieje. Skąd tak wielkie zainteresowanie banalnym, z punktu widzenia kryminologicznego, zaginięciem? 19-latka wyszła nad ranem z modnego klubu w Sopocie i jakby zapadła się pod ziemię. Znam wiele takich historii, gdy nastolatki nigdy nie wróciły z dyskoteki. Nikt już o nich nie pamięta.
Zaginięcie Iwony Wieczorek dla wielu osób stało się współczesnym kryminałem, rozgrywającym się dzięki mediom na naszych oczach. Jak każdy dobry kryminał ta mroczna historia pełna jest zaskakujących zwrotów akcji, nowych wątków i niespodziewanie pojawiających się postaci, które zwykle mają niewiele wspólnego ze sprawą. Ale przyciągają uwagę widzów, czytelników i słuchaczy, z których niemal każdy ma swoją wersję wydarzeń.
Iwona Wieczorek żyje życiem wirtualnym. W sieci temat ten nigdy nie umarł. Zwłaszcza na licznych forach i grupach poświęconych jej zaginięciu.
To najgłośniejsze zaginięcie w Polsce nieustannie wzbudza wiele emocji. Co pewien czas pojawiają się sensacyjne doniesienia – podsycane przez media – o rzekomym przełomie w sprawie. Zwykle są to kilkudniowe sensacje – fakty medialne, których głównym celem jest szukanie darmowej reklamy przez ludzi pragnących zaistnieć dzięki tej tragedii.
O 19-latce z Gdańska powstało blisko milion publikacji i wpisów internetowych.
Rzetelnych tekstów na temat zaginięcia Iwony Wieczorek jest niewiele i praktycznie większość z nich ukazała się w magazynie „Reporter”, którym kieruję. To na łamach tego czasopisma wnikliwe analizy zaginięcia nastolatki przedstawiali m.in. Marta Bilska i Mikołaj Podolski. Od 2015 roku sprawą Iwony Wieczorek interesuję się także ja.
Uważam, że aby w pełni poznać tę historię, trzeba sięgnąć po jej akta. Nie zrobił tego nikt wcześniej. Jestem jedynym dziennikarzem w Polsce, który czytał akta sprawy Iwony Wieczorek. Mam też ich fotokopie. Wraz z Fundacją „Na Tropie”, którą kieruję, prowadziłem i nadal prowadzę poszukiwania ciała Iwony Wieczorek. Bowiem w to, że Iwona żyje, nie wierzy chyba już nikt.
Zebrałem w tej sprawie wiele materiałów, które przekazałem policji. Składem też zeznania na temat ewentualnych sprawców porwania i ukrycia ciała nastolatki. Na podstawie moich wskazówek i zeznań prowadzona była duża akcja poszukiwawcza w Gdańsku, podczas której znaleziono między innymi ślady krwi.
Co stało się z Iwoną Wieczorek? Na to pytanie nie udało się do tej pory odpowiedzieć śledczym. Nie potwierdzono ani nie wykluczono praktycznie żadnej wersji zniknięcia nastolatki.
Sprawa Iwony Wieczorek od początku nie miała szczęścia. Pewnie gdyby śledztwo od razu było prowadzone profesjonalnie, zniknięcie nastolatki z Gdańska dawno zostałoby rozwikłane. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy, nie jest to najtrudniejsza z zagadek kryminalnych w Polsce.
W 2017 roku przekazałem jednemu z bliskich współpracowników ministra Zbigniewa Ziobry informacje związane z działalnością trójmiejskich stręczycieli, w tym osławionego „Krystka”, oraz dotyczące zaginięcia Iwony Wieczorek. W maju 2018 roku dowiedziałem się, że akta oraz materiały dowodowe trafiły do Prokuratury Krajowej w Warszawie. Być może w końcu nastąpi w tej sprawie długo oczekiwany przełom, gdyż w marcu 2019 roku sprawą zajęli się śledczy z Archiwum X Małopolskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej w Krakowie. Archiwum X wykorzystuje nowe technologie oraz wiedzę najbardziej doświadczonych polskich i zagranicznych biegłych i instytucji badawczych. Stosuje niestandardowy sposób badania dowodów i nieszablonowo podchodzi do ich oceny. Archiwum X rozwikłało już wiele tajemniczych zbrodni.
W niniejszej książce przedstawiam wszystkie istotne wątki oraz większość hipotez dotyczących zaginięcia Iwony Wieczorek. Nie tylko tych, do których jest mi najbliżej.
Mówi się, że sprawca zwykle pojawia się w pierwszym tomie akt. W przypadku tej książki – jest w pierwszym jej rozdziale.
Jednak by zrozumieć, kim może być ta osoba, trzeba przeczytać całość. Co – mam nadzieję – Państwo uczynią.
Janusz Szostak
ROZDZIAŁ 1
OSTATNIA NOC IWONY
Było piątkowe popołudnie 16 lipca 2010 roku. Iwona Wieczorek przyszła do mieszkania swojej młodszej koleżanki Adrii, by przygotować się na wyjście do jednej z sopockich dyskotek. Dziewczyny mieszkały nieopodal siebie, na tym samym osiedlu. Iwona, wychodząc z domu, powiedziała, że po dyskotece zanocuje u Adrii. Nastolatka przebrała się, a ciuchy, w których przyszła do koleżanki, spakowała w reklamówkę. Zostawiła też u niej czarną torebkę. Tego popołudnia nastolatka ubrała się w granatową spódnicę i bluzkę w biało-granatowe paski. Całość dopełniały szpilki z granatowego zamszu. Były to nowe buty jej mamy, która nie miała pojęcia, że córka włożyła je na dyskotekę.
Dziewczyny planowały spędzić ten wieczór w dyskotece Dream Club przy popularnym Monciaku w Sopocie. Umówiły się na wypad do klubu z trzema kolegami: Pawłem, zwanym „Browarem”, Markiem i Adrianem. Wieczór zapowiadał się atrakcyjnie, mimo że Iwona znała chłopaków krótko. Pawła, który tego wieczoru miał być jej partnerem, poznała trzy miesiące wcześniej. Trudno było ich uznać za parę. Iwona na pewno nie traktowała go jako swojego chłopaka, a i Paweł nie był zaangażowany w ten związek.
Zdarzenia, które miały miejsce w noc zaginięcia Iwony Wieczorek, śledczy odtworzyli na podstawie zeznań świadków, popartych wykazem połączeń telefonicznych oraz zapisem z monitoringu. Prześledźmy więc, co wydarzyło się w nocy z 16 na 17 lipca 2010 roku.
16 lipca 2010 roku, o 22.30 po Iwonę Wieczorek i Adrię S. przyjeżdżają Paweł P., Adrian S. i Marek O. Wspólnie jadą do Sopotu toyotą należącą do matki Pawła. Wiadomo, że o godzinie 22.59 znaleźli się w Żabce w alei Niepodległości, co potwierdził zapis z monitoringu. Kupili tam około dwóch litrów alkoholu (whisky oraz wódkę). Prosto ze sklepu pojechali na działkę babci Pawła. Mężczyzna zostawił tam znajomych, a sam pojechał odstawić samochód do babci (miał u niej nocować po imprezie) i wziąć od niej klucze do domu na działce. Wrócił po 15 minutach. „Rozpoczęli typową młodzieżową rozgrzewkę przed nocną imprezą, aby nie przepłacać za drinki w klubie. Była altanka, był ciepły letni wieczór, był alkohol, czyli wszystko, czego potrzeba, aby wprawić się w imprezowy nastrój” – pisała Marta Bilska w artykule „Pięć lat bez Iwony” („Reporter”, 5-6/2105).
Pili raczej ostro. Iwonie wyraźnie zaszumiało w głowie, gdyż o 23.48 wysłała esemesa do swojej przyjaciółki Katarzyny P., która bawiła się tej nocy na innej imprezie. Napisała: „Jestem pijana”.
Mimo że Iwona miała towarzystwo, to tego wieczoru często korzystała z telefonu. Pytała innych swoich znajomych, gdzie się znajdują i co robią. Jakby kogoś szukała, a nie chciała sama do niego zadzwonić.
Około północy wysłała do kolegi esemesa o treści: „Co robisz?”, na który on od razu odpowiedział: „Jestem w Krynicy”. Około 0.40 drugiego chłopaka, z którym znała się od dwóch miesięcy, zapytała: „Gdzie jesteś?”. Odpisał: „Jestem we Wrzeszczu, a Ty?”. Na to już nic nie odpowiedziała.
Być może wypity w nadmiarze alkohol był przyczyną kłótni, do której doszło na działce między Iwoną a Pawłem. Ale awantura tak samo szybko zgasła, jak wybuchła. Wieczorek wyraźnie nie najlepiej czuła się w towarzystwie, z którym miała spędzić ten lipcowy wieczór. Szczególnie irytował ją Paweł, choć chłopak starał się być miły. Jednak na jego względach nastolatce niewiele zależało. Myślami była przy innym mężczyźnie.
O północy wszyscy opuścili działkę i poszli na postój w alei Niepodległości. Stamtąd pojechali taksówką pod lokal Mandarynka przy ulicy Bema w Sopocie. Tam jednak nie zabawili długo i pieszo ruszyli do Dream Clubu – popularnej sopockiej dyskoteki mieszczącej się w Krzywym Domku, gdzie bawią się turyści, bananowa młodzież, miejscowa śmietanka towarzyska, łowcy nastolatek oraz dziewczyny szukające szczęścia i pieniędzy.
Około 1.00 byli już na miejscu.
Adria podczas zeznań twierdziła, że w klubie nie piły z Iwoną żadnego alkoholu. Zatem nie było możliwości, by ktoś dosypał jej koleżance czegokolwiek do picia. Jednak – jak utrzymuje Adrian S. – dziewczyny wypiły jedno piwo na spółkę. Iwona spróbowała też soku ze szklanki Pawła. Było po niej widać, że wyraźnie nie ma ochoty na zabawę. Według niektórych denerwowało ją zachowanie Pawła, lecz naprawdę przyczyna złego humoru dziewczyny tkwiła gdzie indziej.
O 1.02 Iwona dostała esemesa od Magdaleny T. Koleżanka poinformowała ją, że jej były chłopak, Patryk G., bawi się z jakimiś dziewczynami w lokalu Banana Beach w Jelitkowie. Ta wiadomość wyraźnie ją zdenerwowała.
Początkowo cała grupka trzymała się razem. Po godzinie 1.00 jeden z kolegów poszedł do znajomego, który bawił się w pobliskim Clubie 70.
Jednak po esemesie z pytaniem od reszty towarzystwa: „Gdzie jesteś?”, wrócił do grupy. Gdy przyszedł, zauważył, że Iwona bawi się w gronie innych mężczyzn. Zdziwiło go jej zachowanie, gdyż tańczyła, z kim popadnie. Drugi z chłopaków też to zauważył i również był tym zaskoczony.
Wyraźnie było widać, że Iwona niezbyt dobrze czuje się w towarzystwie, z którym przyszła do klubu. Sprawiała wrażenie, że myślami jest gdzie indziej. Cały czas była podenerwowana. W pewnym momencie między Iwoną a Adrią miało nawet dojść do sprzeczki. Potem pojawiały się spekulacje, że była efektem zazdrości Iwony, gdyż koleżanka rzekomo powiedziała jej, iż zakochała się w jednym z towarzyszących im chłopaków. Jednak tego wieczoru Adria tańczyła głównie z Adrianem. A on na pewno nie był obiektem westchnień Iwony Wieczorek. Również Paweł P. niewiele ją obchodził. Co prawda przyszedł jako jej partner, ale się nią nie zajmował – nie rozmawiał i nie tańczył z Iwoną. W zasadzie w ogóle nie tańczył, tylko popijał piwo i ucinał pogawędki z ochroniarzami. Mówili ponoć o jakichś interesach. W końcu w klubie pojawiła się Ania, dziewczyna, którą Paweł znał i lubił. Zajął się rozmową z nią, co jednak nie wywołało żadnej reakcji Iwony. Bowiem Paweł – jak już wspomnieliśmy – był jej całkowicie obojętny.
– Iwona Wieczorek była bardzo zazdrosna, ale o swojego byłego chłopaka, Patryka G. A on był bardzo zazdrosny o nią. To były osoby, które niby się rozstały, a tak naprawdę wzajemnie im na sobie zależało – wyjaśnia relację między tą dwójką Marek Siewert, analityk z Komendy Głównej Policji, który zajmował się tą sprawą. – I to, że Iwona wyszła z klubu zdenerwowana, nie było spowodowane tym, że źle się tam bawiła, lecz dlatego, że ciągle myślała o Patryku. Gdy dostała esemesa od koleżanki, że Patryk bawi się z innymi dziewczynami w Banana Beach, trafił ją szlag. Postanowiła coś z tym zrobić. Prawdopodobnie dlatego sama poszła w stronę domu, gdyż miała nadzieję, że po drodze spotka Patryka.
Gdy około 2.00 Marek O. postanowił zmienić klub na Atelier, Iwona wyszła z nim wówczas na ulicę. Żaliła mu się, że nie ma ochoty bawić się dalej. Mimo to wróciła do Dream Clubu. Jednak nie na długo.
O 2.50 Iwona ponownie wyszła z lokalu, a za nią podążyła reszta jej towarzystwa. Przed budynkiem Paweł próbował zatrzymać Iwonę. Chciał nawet przytulić, ale ona krzyczała, żeby ją puścił. Trudno się dziwić, że była agresywna – Paweł na pewno nie był facetem, którego bliskości potrzebowała w tym momencie.
Chciała natychmiast wracać do domu, tak przynajmniej powtarzała. Znajomi starali się jej wytłumaczyć, że wrócą wspólnie. Jednak bez powodzenia. W końcu dziewczyna samotnie oddaliła się w kierunku sopockiego molo.
O tym, co działo się pod Dream Clubem, zeznała Stefania W. To kobieta, która tej nocy sprzedawała kwiaty pod sopockimi klubami:
„Około 3 w nocy byłam pod Krzywym Domkiem. Zaobserwowałam, jak wyszła z niego grupa osób. Wśród nich była znana mi ze zdjęć prezentowanych w mediach Iwona Wieczorek. Oni rozmawiali ze sobą. W pobliżu tej grupy zauważyłam stojących trzech mężczyzn – powiedziała w czasie przesłuchania kwiaciarka, której uwagę szczególnie zwrócił jeden z nich. – Widać było, że on pożąda Iwony. Intensywnie wpatrywał się w nią, ale nie słyszałam, aby się do niej odezwał. Ten mężczyzna według mnie zachowywał się dziwnie i może mieć związek z zaginięciem Iwony Wieczorek. Jak go zobaczyłam, to sama się przestraszyłam”.
Kwiaciarka opisała go następująco:
„Był w wieku około 30-40 lat, wzrostu około 180 centymetrów, szczupłej budowy ciała, cerę miał bardzo bladą, włosy krótkie, jasne. Miał wystające kości policzkowe i charakterystyczną mimikę twarzy: przez skórę widziałam, jak poruszają się jego ścięgna i mięśnie. Ubrany był na jasno”.
Kobieta twierdzi, że gdy Iwona i jej znajomi wrócili do klubu, wówczas wszedł tam również ten mężczyzna ze swoimi kolegami:
„Widziałam także moment, jak Iwona Wieczorek po jakimś czasie ponownie wyszła z Krzywego Domku z grupą swoich znajomych. Nie widziałam wtedy po raz drugi mężczyzny, którego rysopis wcześniej podałam. Wówczas Iwona Wieczorek sprzeczała się z kimś. Następnie odeszła od tej grupy i poszła sama ulicą, ale nie wiem gdzie”.
Jednak gdy Stefanii W. odtworzono nagrania monitoringu z Dream Clubu, nie rozpoznała na nich mężczyzny sprzed budynku. Pokazano jej także zdjęcia z monitoringu, na których widać mężczyznę z ręcznikiem:
„Mam wrażenie, że ten »Pan Ręcznik« na okazanych mi fotografiach to ten sam, którego widziałam pod Krzywym Domkiem w Sopocie” – stwierdziła.
Na podstawie jej zeznań próbowano stworzyć portret pamięciowy mężczyzny z ręcznikiem. Jednak jak zauważa biegła Iwona Sieger:
„Podjęte próby odtworzenia wyglądu nie przyniosły rezultatu z uwagi na niemożność dobrania przez świadka kształtu jakichkolwiek elementów twarzy”.
Wobec tego biegła sporządziła rysopis na podstawie ogólnych informacji o wyglądzie mężczyzny, którego kwiaciarka widziała pod Dream Clubem. Ten rysopis policja upowszechniła jako portret pamięciowy mężczyzny z ręcznikiem.
Bezsprzecznie ustalono, że gdy Iwona szła nadmorskim deptakiem, kontaktowała się z Adrią i Adrianem. A także jednostronnie z Pawłem P., Katarzyną P. i znajomym Kamilem D.
Analitycy z KGP stwierdzili także, że feralnej nocy tajemniczy numer komórkowy logował się w pobliżu Iwony. Jakby ktoś za nią podążał. Ten numer został również zarejestrowany przez stację przekaźnikową niedaleko mieszkania nastolatki. Analitycy określili go, jako „numer poruszający się po drodze tożsamej”. Czy ktoś śledził Iwonę, szedł za nią krok w krok? Czy mógł to być jej morderca? Taka wersja znalazła się w jednym z artykułów opublikowanych w tygodniku „Polityka” i przez pewien czas wzbudzała domysły oraz silne emocje. Niepotrzebnie, gdyż pojawienie się tak zwanego telefonu tożsamego nie miało jednak nic wspólnego ze zniknięciem Iwony Wieczorek.
– Z tym telefonem wracała do domu Ania, ta dziewczyna, którą Paweł P. spotkał w Dream Clubie – wyjaśnia Marek Siewert. – To był zwykły przypadek, że ona podążała za Iwoną. Aczkolwiek jest to wątek całkiem ciekawy. Swego czasu dosyć wiodący, ale później w ramach śledztwa wyszło, że Paweł nie mógł tego zrobić. Nie miał takiej możliwości. No i jaki miałby motyw? Zresztą skąd miał wiedzieć, gdzie w danym momencie jest Iwona? Nikt z tej grupy, z którą wybrała się do klubu, nie wiedział, jak ma zamiar postąpić, dokąd mogła pójść.
W aktach sprawy czytamy, że po odejściu Iwony spod klubu Adria z chłopakami skręciła w boczną uliczkę, by zadzwonić do Iwony:
„Z tej uliczki kilkakrotnie dzwoniła do Iwony, namawiając ją, żeby wróciła, że na nią czekają. Iwona jednak twierdziła, że jest już pod domem (co nie było prawdą, bo minęło raptem kilka minut, jak się od nich oddaliła, i nie było takiej możliwości, aby dojechała do domu) (…). W czasie rozmów Iwona Wieczorek była obrażona i odrzucała każdą próbę kontaktu proponowaną przez Adrię. We trójkę zdecydowali, że pójdą w górę ul. Bohaterów Monte Cassino, bo być może Iwona poszła na kolejkę i ją spotkają. Gdy byli w okolicy dworca PKP w Sopocie, Adria ponownie zadzwoniła do Iwony Wieczorek i bezskutecznie starała się dowiedzieć, o co jej chodzi. Ostatecznie Adria postanowiła sama wrócić do domu taksówką. Jadąc taksówką, otrzymała od Iwony Wieczorek sms-y, żeby do niej zadzwoniła, i ona oddzwoniła do Iwony. Iwona powiedziała, że jest przy wejściu na plażę w Sopocie, drugie lub trzecie wejście od mola. Pisała: »Drugie wejście od molo, czekam«. O 3.33 Iwona Wieczorek wysłała Adrii sms o treści »o gówno mnie zaczepiają« – w tym czasie [Adria – red.] już jechała taksówką i praktycznie była pod domem w Gdańsku-Zaspie. Jeszcze kłóciły się przez telefon, kiedy Adria stała chwilę pod klatką schodową swojego bloku. Iwona Wieczorek zarzucała Adrii, że ją zostawiła w Sopocie. W czasie rozmowy telefonicznej o godzinie 3.36 ustaliły, że Iwony rzeczy, w tym klucze do mieszkania, Adria zostawi na balkonie, żeby Iwona mogła je wziąć w drodze powrotnej do domu. Adria wystawiła jej rzeczy na balkon, obok postawiła torebkę. O 4.00 wysłała jej sms, że wskazane przez Iwonę rzeczy położyła na balkonie swojego mieszkania (ten sms nie dotarł do Iwony). Wcześniej, w czasie rozmowy, Iwona uprzedzała Adrię, że rozładowuje jej się bateria w aparacie telefonicznym, więc ta nie zdziwiła się, kiedy urwał się pomiędzy nimi kontakt”.
Analiza logowania się telefonu komórkowego Adrii potwierdza, że o 3.40 dziewczyna była już w okolicy domu i później nie przemieszczała się. Policja stwierdziła potem, że z telefonu Iwony, który 19-latka miała tego dnia ze sobą, po jej zaginięciu nie wykonano żadnego połączenia.
Tymczasem ojczym Iwony zeznał, że 17 lipca 2010 roku obudził się około godziny 4.00 i słyszał przez otwarte okno głos Adrii. Pomyślał, że dziewczyna rozmawia z Iwoną i razem wracają do jej domu, gdzie miały nocować.
Natomiast matka Adrii potwierdziła, że o 7.00 rano 17 lipca 2010 roku, gdy jej córka już spała, weszła do jej pokoju i zauważyła leżącą na balkonie reklamówkę i czarną damską torebkę.
– Czy te rzeczy mają być na balkonie? – zapytała Adrię.
– Tak, Iwona po nie przyjdzie – odpowiedziała nastolatka i ponownie zasnęła.
Co działo się w tym czasie z chłopakami, którzy towarzyszyli Adrii i Iwonie w sopockiej dyskotece?
Wróćmy jeszcze do artykułu Marty Bilskiej „Pięć lat bez Iwony” z magazynu „Reporter”:
„W Sopocie jednak zostało jeszcze trzech towarzyszy wieczoru. Gdy Adria wsiadła do taksówki, chłopcy zadzwonili do kolegi, który wcześniej się odłączył, z pytaniem, gdzie on jest. Powiedział, że już do nich wraca. Okazało się bowiem, że tam, gdzie poszedł – to znaczy do koleżanki, do lokalu Atelier – znajduje się teatr, a nie klub.
Przesłuchiwana dziewczyna potwierdziła, że brała wtedy udział w promocji w teatrze Atelier w Sopocie. Z chłopakami Iwona również wymieniała sms-y. O 3.49 padł jej – mocno tego wieczoru eksploatowany – telefon. I już nikt nie miał z nią kontaktu. Po chłopaków przyjechał natomiast kumpel białym bmw. Około 3.50 odebrał ich spod baru Kebab, obok dworca PKP w Sopocie.
Według jego zeznań właśnie około tej godziny zadzwonili po niego, czy może przyjechać, gdyż są przy dworcu w Sopocie. Adrian poinformował go przez telefon, że są z nim też dwaj koledzy – wszyscy się znali, ponieważ brali udział w wyścigach samochodowych na terenie Trójmiasta.
Najpierw odwiózł Pawła pod dom babci w Sopocie – jak zeznał, był w domu około 4.00 – potem pozostałych kolegów: na osiedle Nowiec i na ul. Słowackiego, po czym około 4.25 wrócił do domu na Stogi, co potwierdza jego dziewczyna.
Z analizy miejsc logowania i billingów wynika, że w godzinach nocnych poruszał się na terenie Gdańska, Sopotu i Rumi, pokrywa się to z jego zeznaniami, że bierze udział w wyścigach samochodowych. Analiza ta potwierdziła również, że około 4.00 odbierał kolegów, jak i to, że po 4.25 przebywał w miejscu zamieszkania.
Paweł, będąc już u babci, sprawdził, czy Iwona kontaktowała się z nim na numer służbowy pozostawiony w mieszkaniu. Przełożył baterię do aparatu, który miał ze sobą, a który się rozładował, ponieważ nie miał tam ładowarki, i wtedy odczytał oczekujące wiadomości. Bezskutecznie próbował się skontaktować z Iwoną – jej telefon już nie działał. Wiedział, że lada moment może paść jej bateria, więc nie zdziwiło go to i poszedł spać. Godzinę powrotu Pawła do domu potwierdził jego dziadek, z logowań telefonu wynikało, że o 4.14 uruchomiony w domu telefon ponownie pojawił się w sieci.
W toku śledztwa badane były ślady biologiczne, zarówno w białym bmw, jak i toyocie – bez pozytywnego rezultatu” – zauważa Marta Bilska.
Co dalej działo się z nastolatką? Akta sprawy nie dają odpowiedzi na to pytanie.
O godzinie 4.12 kamery monitoringu po raz ostatni zarejestrowały Iwonę nieopodal lokalu Bacówka. To informacja znana i potwierdzona.
Jaką drogę do domu mogła wybrać nastolatka?
– Jeżeli chodzi o drogę, którą mogła wracać, to myślę, że odbiła od ulicy przez park Reagana. Często tam chodziłyśmy. Nie widzę powodu, żeby miała iść aż do mola w Brzeźnie. Przez park jest prosta droga. Jakieś 200 metrów, i wychodzi praktycznie na swój dom – powiedziała śledczym Katarzyna P., koleżanka zaginionej.
– Jaka mogła być droga do domu Iwony Wieczorek? – zapytał śledczy byłego chłopaka Iwony.
– Według mnie, jakby chciała pójść pieszo, to albo zejście numer 55, albo 58 – odpowiedział Patryk G.
Śledczy ustalili, w jakich miejscach, lokalach oraz na posesjach – znajdujących się na trasie przypuszczalnego powrotu Iwony Wieczorek do domu – był zamontowany monitoring. Przejęto nagrania z kamer i poddano je analizie.
Prokurator Aleksandra Badtke tak opisuje te działania:
„Zabezpieczono między innymi nagrania z kamery nr 5 usytuowanej koło wejścia nr 63 na plażę (koło lokalu Chilly Villy, zwanego wcześniej Bacówka, w Jelitkowie). O godzinie 4.12 kamera zarejestrowała idącą samotnie młodą dziewczynę, pewnym, równym i zdecydowanym krokiem. Rodzina i znajomi rozpoznali, iż tą kobietą jest z całą pewnością Iwona Wieczorek. Jest to ostatnie nagranie, na którym zarejestrowano Iwonę Wieczorek”.
Jak ustalił biegły, Iwona, idąc tym samym tempem, w godzinę mogła pokonać odległość od 4500 do 4800 metrów. Przeprowadzono także eksperyment procesowy przy wejściu nr 63 na plażę. Miał on na celu ustalenie, czy gdyby Iwona Wieczorek nie skręciła w stronę plaży lub ulicy Piastowskiej, to obracająca się kamera zarejestrowałby ją, jak idzie alejką prosto, w stronę domu. Z eksperymentu wynika, iż Iwona mogła się przemieścić w dowolnym kierunku, nie będąc ponownie uchwycona przez tę kamerę. Mogła zatem również pójść prosto.
„Przesłuchano osoby, ustalane w oparciu o nagranie z monitoringu, które znajdowały się koło wejścia nr 63, w czasie gdy Iwona samotnie wracała w stronę domu” – dodaje prokurator.
Od domu dzielił ją tylko kawałek promenady oraz pas parku Reagana. Dziewczyna idzie boso. Buty trzyma w ręku, ma na sobie dwukolorowe ubranie i bransoletkę na prawym nadgarstku, niesie torebkę. Jej chód jest dynamiczny.
– Monitoring z okolicy wejścia na plażę numer 63 to ostatni ślad po Iwonie. Z ujęcia z kamery nie wynika, w którą stronę poszła i dokąd dotarła. Mogła się udać w dowolnym kierunku, co potwierdził eksperyment przeprowadzony na podstawie cyklu obrotowego kamery. Natomiast monitoring z klubu Banana Beach nie zarejestrował zaginionej – mówi prokurator Grażyna Wawryniuk, rzecznik prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Idąc deptakiem, nastolatka mogła spotkać kogoś znajomego, na przykład osoby wracające z urodzinowej imprezy odbywającej się nad stawem w parku. Wydaje się to bardzo możliwe, gdyż z analizy Marka Siewerta wynika, że Iwona, idąc z Sopotu do wejścia numer 63, prawdopodobnie zatrzymała się gdzieś po drodze. Wskazuje na to ocena czasu pokonania tego odcinka przez dziewczynę. Według analityka KGP o tej godzinie powinna być już co najmniej kilometr dalej.
ROZDZIAŁ 2
PATROL NA BULWARZE
Analizując ujęcia z kamer monitoringu, policjanci szukali osób, które w tym czasie pojawiły się na trasie Iwony nad ranem 17 lipca 2010 roku. Było ich bardzo wiele. Większość z nich przesłuchano. Oto fragmenty niektórych zeznań:
„Około dwa tygodnie temu ktoś ze znajomych zadzwonił do mnie i powiedział, żebym obejrzał film z monitoringu, z nocy, kiedy zaginęła Iwona Wieczorek, bo chyba na nim jestem. Ja obejrzałem ten film i faktycznie rozpoznałem się na nim. Wychodziłem akurat z knajpki Chilly Willy, czyli Bacówki, z dziewczyną, którą wówczas poznałem. (…) Nie kojarzę żadnej samotnie idącej dziewczyny w rejonie Chilly Willy (…). Nie kojarzę, abym ją kiedykolwiek widział. (…) Nie słyszałem o taksówkarzu, który proponuje podwiezienie dziewczynom za darmo” – zeznał mężczyzna, który sam zgłosił się na policję.
Podobnie kolejny przesłuchany:
„Kolega zadzwonił do mnie i powiedział, że jesteśmy widoczni na zapisie monitoringu koło Bacówki w dniu zaginięcia Iwony Wieczorek, (…) nie przypominam sobie, abym widział ją tego dnia – zaznacza i dodaje, że on także nie słyszał o taksówkarzu, który poluje na samotne dziewczyny.
O natrętnym taryfiarzu, którego wątek stale powraca w pytaniach śledczych, nie słyszał także kolejny przesłuchiwany:
„Wracaliśmy deptakiem równoległym do plaży, do wejścia 63, gdzie złapał nas monitoring. Nie przypominam sobie żadnej samotnie idącej dziewczyny ani żadnych poszczególnych osób, które mijaliśmy. Deptak nie był pusty, chodziły tam osoby. (…) Nie wiem nic na temat tego, aby dziewczyny były zaczepiane w rejonie Bacówki przez taksówkarza”.
Kolejne zeznanie mężczyzny, który został uwieczniony na nagraniu z bratem i kuzynem, też nic nie wnosi do sprawy:
„Widziałem zapis z monitoringu lokalu Sanatorium, na tym nagraniu jest cała nasza trójka. Na tym nagraniu widać przechodzącą obok nas Iwonę Wieczorek. Ale wówczas ja jej nawet nie zauważyłem. (…) Nie widziałem, aby ktoś za kimś szedł, kogoś gonił. Nikt nie wzywał pomocy” – stwierdza zdecydowanie świadek.
Mężczyzna, który wracał z siostrą z Sopotu, zeznał:
„My wówczas zmierzaliśmy w stronę naszego domu – nie zauważyłem podczas naszego przejścia niczego niepokojącego, nikt nie uciekał, nikt nie wzywał pomocy, nikt z nikim się nie szarpał”.
Śledczym nie pomogła także relacja człowieka zbierającego w tej okolicy butelki i puszki po piwie:
„Kiedy szedłem ulicą Piastowską w kierunku wejścia na plażę numer 63, około godziny 4.00 spotkałem znajomą, (…) chwilę rozmawialiśmy. Ja miałem przy sobie wycinek z gazety z ciekawym artykułem o zabójstwie przy ul. Jagiellońskiej w Gdańsku. Ona go przeczytała, staliśmy tak około 10 minut. (…) Nie widziałem samotnie idącej młodej blondynki. (…) Tej nocy znalazłem tylko puszki i butelki. Nie znalazłem żadnych elementów ubioru damskiego, torebki czy biżuterii. (…) Nie słyszałem o żadnym taksówkarzu, który proponowałby kobietom darmowe podwiezienie”.
Kolejny świadek stwierdził:
„Chyba żona powiedziała mi, że jestem z kolegami na monitoringu. (…) Na plaży i na deptaku nie widziałem jakichś osób, które zaczepiałyby kobiety, dziwnie i agresywnie zachowywały się”.
Przesłuchiwano też pracowników okolicznych barów i smażalni, taksówkarzy, obsługę dmuchańców na plaży czy załogę karetki pogotowia, która tankowała na pobliskiej stacji paliw. Wszyscy oni powtarzają niezmiennie: „Nie widziałem, nie słyszałem, nie znałem”.
O ile zeznania przesłuchanych osób nic nie wniosły do sprawy, to warta uwagi jest analiza monitoringu dokonana przez specjalistę z Komendy Głównej Policji.
– Mieliśmy sporo szczęścia, że kamera przy wejściu na plażę numer 63 uchwyciła Iwonę Wieczorek – mówi mi Marek Siewert. – To kamera obrotowa i mogła nie trafić w moment przejścia Iwony Wieczorek. Niewykluczone, że tak stało się na dalszej trasie jej marszu. Tam też są kamery obrotowe, które jednak nie zarejestrowały przejścia Iwony Wieczorek. Co nie oznacza, że nie mogła obok nich przejść.
Zajrzyjmy zatem do analizy nagrań z kamer monitoringu opracowanej przez Marka Siewerta. Została sporządzona 30 września 2013 roku:
„Po zapoznaniu się z zapisem nagrania pochodzącego z kamery usytuowanej przy wejściu na plażę nr 63 Bacówka stwierdziłem, że o godzinie 04.04.12 deptakiem w kierunku molo na Zaspie idzie dwóch mężczyzn. Zarejestrowani oni zostali także przy molo na Zaspie o godzinie 4.24.50. A zatem przebyli oni odległość ok. 1500 m w czasie 20 min 38 sek. W chwili, gdy Iwona Wieczorek przechodziła deptakiem obok kamery, o godzinie 04.12.17, za nią w odległości 20 m szedł również mężczyzna, określany jako »pan z ręcznikiem«. W tym czasie dwaj mężczyźni przeszli już około 500 m. Po przejściu Iwony Wieczorek i »Pana Ręcznika« kamera monitoringu odnotowała kolejne przemieszczające się w tym samym kierunku osoby, (…) biorąc pod uwagę, że Iwona Wieczorek szła już w tym czasie z prędkością 4 km/h, a odcinek deptaka równoległego do plaży wynosił około 800 m – od kamery do ścieżki alejki prostopadłej do morza i ciągnącej się przez park Reagana, która dalej kończy się ulicą Dąbrowszczaków”.
Od kolejnej kamery i alejki prowadzącej w kierunku ulicy Czarny Dwór Iwonę dzieliło około 100 metrów. Powinna tam być po 16 minutach marszu.
„Bez względu na to, czy skręciłaby w ścieżkę – deptak nr 1 czy 2, to powinna być w kontakcie wzrokowym osób, które podążały za nią na piechotę, a tym bardziej z osobami jadącymi rowerami. Kobieta idąca deptakiem, która pojawiła się w obiektywie kamery o godzinie 04.22.22, idąca z kierunku, w którym szła Iwona Wieczorek, powinna się z nią mijać. (…) Natomiast rowerzyści dogonili ją, zanim doszła ona do alejki prowadzącej w kierunku ul. Dąbrowszczaków (przyjęto, że rowerzyści poruszali się 15 km/h). O godzinie 04.24.08 w nagraniu pojawia się oznakowany radiowóz policyjny załogi patrolowej, który przyjechał deptakiem w kierunku, w którym szła Iwona Wieczorek i inne osoby. Policjanci odcinek w kierunku ul. Dąbrowszczaków przejechali poniżej 2 minut (przyjmując prędkość 30 km/h). Mogli zatem nie zauważyć Iwony, jeżeli skręciła w kierunku ul. Dąbrowszczaków. Powinni natomiast minąć ją, jeżeli szła dalej do alejki prowadzącej bezpośrednio w kierunku ul. Czarny Dwór” – zauważa w swojej analizie Marek Siewert.
– Ja tego radiowozu, szczerze mówiąc, nie widziałem na drugiej kamerze, która jest w Brzeźnie. A powinien się tam pokazać, gdyby pojechał prosto. W stronę morza nie pojechał, zatem skręcił w którąś z alejek w parku Reagana, być może szła nią wówczas Iwona Wieczorek – przekazuje mi inny były policjant zajmujący się przed laty tą sprawą i dodaje: – Policjanci ją znali.
– Ci z radiowozu też ją znali? – dopytuję.
– Spotykała się z policjantem z prewencji. Przyjmijmy hipotetycznie, że byli to koledzy jej znajomego policjanta. Pewnie byli i zapewne znali Iwonę. Nie da się wykluczyć, że spotkali ją po drodze.
Mogło być na przykład tak:
– Zobacz, Iwona idzie.
– Cześć, podrzucić cię?
– A dlaczego nie – odpowiedziała zmęczona spacerem nastolatka i wsiadła do radiowozu.
Nawet nie przyszłoby jej do głowy, że mogą mieć wobec niej złe zamiary.
– Wtedy doszłoby do takiej sytuacji, że ci policjanci mieliby dostęp do wszystkich informacji – wyjaśnia mój rozmówca. – Nikt by ich nie podejrzewał. Mieli samochód i mogli ją spokojnie wywieźć, gdzie chcieli, niezatrzymywani przez nikogo po drodze. Faktem jest, że na bulwarze prowadzącym z Sopotu do Gdańska nic Iwonie nie mogło się stać, bo było tam wówczas bardzo dużo ludzi – twierdzi były policjant. – Podobnie na alejkach parkowych prostopadłych do nadmorskiego bulwaru. Tam też dużo ludzi chodziło, przecież widać ich na nagraniach z kamer. Spacerują z psami, jeżdżą na rowerach, uprawiają jogging, ktoś się snuje, ktoś wraca z imprezy. Tam jest mnóstwo ludzi. Jak można sobie wyobrazić zabójstwo dziewczyny w takim miejscu? Nie krzyczała, nie broniła się, zero śladów. Ona wsiadła do samochodu kogoś, kogo znała, i pojechała.
Również Marek Siewert w swojej analizie ma nieco odmienne wnioski:
„Do takiego zdarzenia mogło dojść wyłącznie na ścieżkach prowadzących prostopadle od morza do kierunku ul. Dąbrowszczaków bądź w kierunku ulicy Czarny Dwór. Nadal uwzględniać należy zaistnienie takiego zdarzenia bezpośrednio w sąsiedztwie domu. Za tą tezą może świadczyć fakt, że na deptaku na całym jego przebiegu jest zakaz wjazdu pojazdów (z wyłączeniem służb porządkowych), co znacznie utrudnia wjazd samochodem. Ponadto stanowi to potencjalne ryzyko zauważenia przez patrol policji, który przebywał w tym czasie w pobliżu. Oczywiście jest możliwe zaatakowanie Iwony Wieczorek przy alejce równoległej do morza. Jednak należy brać pod uwagę fakt, że posiadała ona ze sobą przedmioty, które w trakcie ataku zostałyby przez nią porzucone i w efekcie poszukiwań znalezione, np. para butów (trzymała je w dłoniach), torebka, telefon. Mało prawdopodobne jest to, aby Iwona Wieczorek nie zareagowała krzykiem, co musiałoby zostać zauważone przez inne osoby idące za nią lub przed nią” – konstatuje policyjny analityk i dodaje, że oprócz osób postronnych znajdujących się w tej okolicy byli tam również uczestnicy wspomnianej imprezy urodzinowej, a także jej były chłopak Patryk G.
Wśród propozycji czynności do wykonania Marek Siewert wymienia:
„Ustalić załogę radiowozu, który przejeżdżał po deptaku (12 minut po przejściu zaginionej) w kierunku, w którym szła Iwona Wieczorek, celem rozpytania o powyższe okoliczności”.
– Nie jestem pewien, czy załoga ta została ustalona i przesłuchana – mówi po latach Siewert.
Także nie jestem tego pewien. Natomiast na pewno zrobiono to po złożeniu przeze mnie zeznań w lipcu 2016 roku. Przekazałem wówczas policjantom informacje, które ustaliłem – wynikało z nich, że jeden z patroli policyjnych mógł mieć tej nocy kontakt z zabójcami Iwony Wieczorek. 30 sierpnia 2016 roku komisarz Mariusz Mejer, naczelnik Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej w Gdańsku, wystąpił do komend policji w Gdańsku i Sopocie o „udzielenie informacji dotyczących służb pełnionych przez funkcjonariuszy w dniu 16/17 lipca 2010 roku w godzinach 22.00-8.00 (ze wskazaniem danych funkcjonariuszy, godzin pełnienia służby, rejonu, danych pojazdów w przypadku patroli zmotoryzowanych) oraz – jeżeli są dostępne – kopiami notatników służbowych”. Dane te mam w swoim archiwum. Niestety, nie wiem, jak wyglądało przesłuchanie załogi radiowozu, który poruszał się śladem Iwony Wieczorek.
– Jak pan sądzi, czy do zniknięcia dziewczyny mogli się przyczynić policjanci z tego radiowozu? – pytam Marka Siewerta.
– Nie chce mi się w to wierzyć. Ale wszystko jest możliwe. Każda wersja powinna być sprawdzona i wyeliminowana. Nawet ta najbardziej nieprawdopodobna.
Taką zupełnie niebraną pod uwagę, ale realną jest ta, o której mowa w kolejnym rozdziale.
ROZDZIAŁ 3
DRAMAT POD DOMEM?
Analizując sprawę zniknięcia Iwony Wieczorek, Marek Siewert stwierdził:
„Nadal uwzględniać należy zaistnienie takiego zdarzenia bezpośrednio w sąsiedztwie domu”.
Moim zdaniem jest to bardzo prawdopodobna hipoteza. Gdyż pod domem na nastolatkę mógł czekać jej morderca. Osoba, którą znała i której się nie obawiała. Mało prawdopodobne, by porywaczem i zabójcą Iwony Wieczorek była przypadkowa osoba. Także atak na nadmorskim bulwarze, a nawet w alejkach parkowych wydaje się nierealny.
Przypomnijmy, że Piotr Kinda, ojczym Iwony, zeznał, że obudził się około 4.00 i usłyszał przez otwarte okno głos Adrii. Pomyślał, że rozmawia ona z Iwoną i razem wracają do jej domu, gdzie miały nocować.
Tak to wspomina Iwona Kinda w rozmowie ze mną:
– Było wtedy bardzo ciepło. Mieliśmy w sypialni otwarte okno. Około godziny 3.00-4.00 słychać było jakieś głosy. Piotr zawsze wstawał w tym czasie. Usłyszał głos Adrii: „Iwona, Iwona, Iwona…”. Pomyślał, że znowu się kłócą. Ja wtedy mocno spałam, bo miałam ciężki dzień i musiałam rano iść do pracy. Więc tak na wpół śpiąca, w letargu, przytaknęłam mu, że pewnie się kłócą i Iwona zaraz przyjdzie do domu. Odwróciłam się na drugi bok i spałam dalej. Rano patrzę – Iwony nie ma. Zauważyłam też, że nie ma moich nowych butów. Zabrała mi buty, takie nowe szpilki. Wkurzyłam się wtedy na nią, od razu wzięłam telefon i zadzwoniłam, bo zezłościłam się o te buty. Wie pan, jak to jest, to normalne. Ale wówczas Iwona miała już wyłączony telefon. Słysząc rozmowę dziewczyn pod blokiem, myśleliśmy, że one są na osiedlu we dwie. Później okazało się, że była to rozmowa telefoniczna Adrii z Iwoną.
Rozmawiając o godzinie 3.36, dziewczyny ustaliły, że Adria wystawi rzeczy Iwony na balkon, żeby swobodnie mogła je stamtąd zabrać. Adria mieszkała na parterze. Dziewczyny kłóciły się jeszcze chwilę, gdy Adria była już pod klatką schodową swojego bloku. W czasie tej rozmowy Iwona zarzucała jej, że zostawiła ją samą w Sopocie. Z analiz billingów dziewczyn wynika, że ostatnia rozmowa oraz ostatnie esemesy, jakie wymieniły, miały miejsce o 3.42-3.43. O 4.00 Adria wysłała jeszcze koleżance esemesa z potwierdzeniem, że rzeczy są na balkonie. Ale ten komunikat nie dotarł już do Iwony. Ponieważ jednak uprzedzała, że rozładowuje jej się telefon, koleżanka nie była zdziwiona, że kontakt się urwał.
Zapewne właśnie tę rozmowę telefoniczną słyszał Piotr Kinda. Ale czy Iwona nie mogła dotrzeć pod swój dom?
W aktach sprawy znajdują się zeznania Mai Ż., która twierdzi, że jej znajoma z pracy opowiadała, iż brat jej męża rzekomo widział, jak tej nocy ktoś siłą wciągał Iwonę Wieczorek do czarnego samochodu: