Finale - Becca Fitzpatrick - ebook + książka

Finale ebook

Becca Fitzpatrick

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Poradnia K
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2024
Opis

 

Czy miłość może pokonać mrok?

 

Wielki finał kultowej sagi, w której bój o zakazaną miłość osiągnie punkt kulminacyjny! Czy wygnaniec z nieba i jego ziemska wybranka wywalczą sobie szczęście? Koniec tej historii nie jest z tego świata…

 

Uczucie Nory i Patcha, upadłego anioła, nigdy nie było łatwe. Razem przeszli bardzo wiele, a dziewczyna musiała pożegnać się ze swoim dotychczasowym życiem. Jednak teraz czeka ich najtrudniejsza próba. Przed Norą wybór, który może zmienić wszystko. Czy przejmie dowództwo nad armią Nefilów, największych wrogów Patcha? Czy, by ocalić miłość, odmówi walki i tym samym skaże swoich najbliższych na śmierć?

 

W obliczu wojny zdesperowana dziewczyna z całych sił stara się uniknąć rozlewu krwi. Nadchodzi czas ostatecznych rozstrzygnięć, gdy każdy ruch może zaważyć na losach nie tylko Nory i Patcha, ale nieba i ziemi… Czy miłość wszystko zwycięży?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 459

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: Fi­nale
Co­py­ri­ght © 2012 by Becca Fitz­pa­trick
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ma­ria Bo­rzo­bo­hata-Sa­wicka Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2024
Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA
Ko­rekta: KA­TA­RZYNA SARNA, JO­LANTA KU­CHAR­SKA
Pro­jekt okładki: LUCY RUTH CUM­MINS
Fo­to­gra­fia na okładce: © 2012 by JA­MES PORTO
Ad­ap­ta­cja okładki: GRZE­GORZ ARA­SZEW­SKI /ga­rasz.pl
Wy­da­nie I w tej edy­cji
ISBN 978-83-67784-62-7
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­twotik­tok.com@po­rad­nia_k
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla mo­jej mamy, którą za­wszenaj­gło­śniej sły­chać było na try­bu­nach(Bie­gnij, dziecko, bie­gnij!)

PRO­LOG

WCZE­ŚNIEJ TEGO SA­MEGO DNIA

Scott nie wie­rzył w du­chy. We­dług niego zmarli po­zo­sta­wali w gro­bach. Stra­cił jed­nak re­zon, kiedy zna­lazł się w jed­nym z tu­neli po­ło­żo­nych pod par­kiem roz­rywki w Del­phic, gdzie od ścian od­bi­jały się echem zdu­szone szepty i sły­chać było dziwne sze­le­sty. Z nie­za­do­wo­le­niem zła­pał się na tym, że jego my­śli błą­dzą wo­kół Har­ri­sona Greya. Nie lu­bił przy­po­mi­nać so­bie o tym, że przy­czy­nił się do jego śmierci. Na ni­skim skle­pie­niu tu­nelu skra­plała się wil­goć. Scott po­my­ślał o krwi. Jego po­chod­nia rzu­cała pło­chliwe cie­nie na ściany, które wy­dzie­lały woń zim­nej, mo­krej ziemi. Za­czął wy­obra­żać so­bie groby.

Po ple­cach spły­nęła mu lo­do­wata strużka potu. Od­wró­cił głowę i po­słał ciem­no­ści prze­cią­głe, nie­ufne spoj­rze­nie.

Nikt nie wie­dział o przy­się­dze, którą zło­żył Har­ri­so­nowi Grey­owi. Obie­cał mu, że bę­dzie chro­nił Norę. A po­nie­waż nie mógł spoj­rzeć mu w oczy i po­wie­dzieć: „Stary, prze­pra­szam, że to przeze mnie cię za­bili”, po­sta­no­wił czu­wać nad jego córką. Wpraw­dzie nie było to to samo co prze­pro­siny, ale nie mógł zro­bić nic wię­cej. Scott nie był pe­wien, czy przy­sięga zło­żona nie­bosz­czy­kowi ma ja­ką­kol­wiek war­tość, jed­nak głu­che dźwięki roz­le­ga­jące się za jego ple­cami utwier­dziły go w tym prze­ko­na­niu.

– Idziesz?

W ciem­no­ści wi­dział przed sobą je­dy­nie za­rys syl­wetki Dan­tego.

– Długo jesz­cze?

– Pięć mi­nut. – Dante się ro­ze­śmiał. – A co, dy­gasz?

– I to jak – od­po­wie­dział Scott, do­ga­nia­jąc go. – Jak bę­dzie wy­glą­dało to spo­tka­nie? Ni­gdy cze­goś ta­kiego nie ro­bi­łem – do­dał z na­dzieją, że nie wi­dać po nim, jak głu­pio się czuje. – Ne­fi­lo­wie na­prawdę uwie­rzyli, że Czarna Ręka nie żyje? – Scott miał co do tego wąt­pli­wo­ści. Po­dob­nie jak wszy­scy Ne­fi­lo­wie Czarna Ręka był prze­cież nie­śmier­telny. Komu więc udało się go zgła­dzić?

Nie po­do­bały mu się my­śli, które ro­dziły się w jego gło­wie. Je­żeli to Nora go za­biła... Je­żeli Patch jej po­mógł...

Nie­ważne, jak do­brze sta­rali się za­trzeć za sobą ślady. Na pewno coś im umknęło – jak wszyst­kim. Od­kry­cie prawdy było tylko kwe­stią czasu.

Je­żeli to Nora za­mor­do­wała Czarną Rękę, gro­ziło jej nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Wi­dzieli mój pier­ścień – od­parł Dante.

Scott także go wi­dział. Wcze­śniej. Za­cza­ro­wany pier­ścień, który iskrzył się, jakby w środku uwię­ziony był błę­kitny pło­mień. Na­wet te­raz opa­li­zo­wał chłod­nym, ga­sną­cym błę­ki­tem. We­dług Dan­tego Czarna Ręka prze­po­wie­dział, że bę­dzie to znak jego śmierci.

– Zna­leźli ciało?

– Nie.

– Zgo­dzili się na to, by Nora im prze­wo­dziła? – Scott nie od­pusz­czał. – Prze­cież w ni­czym nie przy­po­mina Czar­nej Ręki.

– Wczo­raj zło­żyła mu przy­sięgę krwi, która wy­peł­niła się w mo­men­cie jego śmierci. Czy im się to po­doba, czy nie, Nora jest ich przy­wód­czy­nią. Mogą zna­leźć ko­goś in­nego na jej miej­sce, ale naj­pierw pod­da­dzą ją pró­bie. Chcą zro­zu­mieć, dla­czego Hank wy­brał wła­śnie ją.

Scott nie był prze­ko­nany.

– A je­żeli będą ją chcieli kimś za­stą­pić?

Dante rzu­cił mu po­nure spoj­rze­nie.

– Wtedy umrze. Tak głosi przy­sięga.

– Ale my oczy­wi­ście na to nie po­zwo­limy.

– Nie.

– Więc wszystko w po­rządku? – Scott chciał usły­szeć, że Nora jest bez­pieczna.

– Ow­szem, pod wa­run­kiem że bę­dzie z nami współ­pra­co­wała.

Scott przy­po­mniał so­bie to, co wcze­śniej tego dnia mó­wiła Nora: „Spo­tkam się z Ne­fi­lami i ja­sno przed­sta­wię im swój punkt wi­dze­nia. Może i Hank za­czął tę wojnę, ale ja mam za­miar ją za­koń­czyć. Do­pro­wa­dzę do za­wie­sze­nia broni. I nic mnie nie ob­cho­dzi, że im się to nie po­doba”. Ści­snął na­sadę nosa. Cze­kało go sporo pracy.

Z tru­dem brnął na­przód, uwa­ża­jąc na ka­łuże, po­marsz­czone ni­czym ole­iste ka­lej­do­skopy. Wciąż chlu­po­tało mu w bu­cie po tym, jak nieco wcze­śniej wpadł w jedną z nich.

– Po­wie­dzia­łem Pat­chowi, że nie spusz­czę jej z oczu.

– Jego też się bo­isz? – mruk­nął Dante.

– Nie, skąd! – skła­mał Scott. Dante też bałby się Pat­cha, gdyby go znał. – Dla­czego nie bie­rzemy jej ze sobą na spo­tka­nie? – Nie czuł się do­brze z tym, że mu­siał się roz­dzie­lić z Norą. Ża­ło­wał, że się na to zgo­dził.

– Nie wiem, dla­czego ro­bimy więk­szość rze­czy. Je­ste­śmy żoł­nie­rzami. Słu­chamy roz­ka­zów.

Scott przy­po­mniał so­bie słowa, które usły­szał od Pat­cha na po­że­gna­nie: „Je­steś za nią od­po­wie­dzialny. Nie schrzań tego”. Ta groźba za­pa­dła mu w pa­mięć. Pat­chowi wy­da­wało się, że tylko jemu za­leży na No­rze, ale tak nie było. Scott trak­to­wał tę dziew­czynę jak sio­strę. Była przy nim, kiedy wszy­scy się od niego od­wró­cili. Prze­ko­nała go, żeby się nie pod­da­wał.

Łą­czyła ich wy­jąt­kowa, zu­peł­nie nie­winna więź. Na żad­nej dziew­czy­nie nie za­le­żało mu tak jak na No­rze. Był za nią od­po­wie­dzialny. Prze­cież obie­cał to jej umie­ra­ją­cemu ojcu.

Wraz z Dan­tem ze­szli jesz­cze ni­żej w głąb tu­nelu, któ­rego ściany zwę­żały się co­raz bar­dziej. Scott od­wró­cił się bo­kiem, żeby prze­ci­snąć się przez ko­lejny ko­ry­tarz. Na­gle od ścian ode­rwały się grudki ziemi. Wstrzy­mał od­dech. Po­my­ślał, że skle­pie­nie lada chwila się za­wali i po­grze­bie ich żyw­cem.

W końcu Dante po­cią­gnął za me­ta­lową ko­łatkę i w ścia­nie po­ja­wiły się drzwi. Scott zaj­rzał do prze­stron­nego po­miesz­cze­nia. Ściany z ubi­tej ziemi, ka­mienna pod­łoga. Pu­sto.

– Spójrz w dół. Za­pad­nia – ode­zwał się Dante.

Scott zszedł z po­kry­tego ka­mie­niami włazu i chwy­cił za klamkę. Z otworu do­bie­gły ich oży­wione głosy. Zi­gno­ro­wał dra­binę i opadł do dziury, trzy me­try w dół.

Ro­zej­rzał się po ma­łym, przy­po­mi­na­ją­cym ja­ski­nię wnę­trzu. Za­kap­tu­rzeni Ne­fi­lo­wie i Ne­filki w czar­nych sza­tach utwo­rzyli cia­sny krąg wo­kół dwóch po­staci, któ­rych Scott nie mógł doj­rzeć. Z boku buch­nął pło­mień. We­tknięte w wę­giel że­lazo do wy­pa­la­nia piętna roz­ża­rzyło się na po­ma­rań­czowo.

– Od­po­wia­daj! – Ze środka kręgu ode­zwał się szorstki star­czy głos. – Jaki jest twój zwią­zek z upa­dłym anio­łem, któ­rego na­zy­wają Patch? Czy je­steś go­towa, by prze­wo­dzić Ne­fi­lom? Mu­simy wie­dzieć, że je­steś nam w pełni od­dana.

– Nie mu­szę od­po­wia­dać – od­parła druga po­stać. Nora. – Moje ży­cie pry­watne to nie wa­sza sprawa.

Scott pod­szedł do kręgu, żeby le­piej wi­dzieć.

– Ty nie masz ży­cia pry­wat­nego! – za­sy­czała stara ko­bieta o bia­łych wło­sach, dźga­jąc Norę wą­tłym pal­cem. Jej ob­wi­słe po­liczki trzę­sły się ze zło­ści. – Te­raz twoim je­dy­nym ce­lem jest uwol­nie­nie two­jego ludu spod wła­dzy upa­dłych anio­łów. Je­steś dzie­dziczką Czar­nej Ręki i cho­ciaż nie chcia­ła­bym sprze­ci­wiać się jego woli, je­żeli będę mu­siała, za­gło­suję prze­ciwko to­bie.

Scott z nie­po­ko­jem spoj­rzał na za­kap­tu­rzo­nych Ne­fi­lów. Kilku z nich z uzna­niem po­ki­wało gło­wami.

– Noro! – za­wo­łał do dziew­czyny w my­ślach. – Co ty wy­pra­wiasz? Przy­sięga krwi. Mu­sisz po­zo­stać przy wła­dzy. Po­wiedz to, czego od cie­bie ocze­kują. To ich uspo­koi.

Nora ro­zej­rzała się wo­kół z wro­go­ścią. Ich oczy się spo­tkały.

– Scott?

Po­ki­wał głową, sta­ra­jąc się do­dać jej otu­chy.

– Je­stem tu. Nie wku­rzaj ich. Spró­buj ich za­do­wo­lić, a będę mógł cię stąd za­brać.

Prze­łknęła ślinę. Wi­dać było, że pró­buje ze­brać my­śli. Jej po­liczki wciąż pło­nęły wście­kłym ru­mień­cem.

– Wczo­raj w nocy zgi­nął Czarna Ręka. Wy­brano mnie na jego na­stęp­czy­nię i od razu rzu­cono na głę­boką wodę. Bie­gam z jed­nego spo­tka­nia na dru­gie, mu­szę wi­tać się z ludźmi, któ­rych nie znam, i no­sić tę cia­sną szatę. Wciąż od­po­wia­dam na ty­siące oso­bi­stych py­tań. Po­py­cha się mnie i sztur­cha, oce­nia i kry­ty­kuje, a ja nie mam na­wet czasu, żeby zła­pać od­dech. Wy­bacz­cie więc, je­żeli nie od­zy­ska­łam jesz­cze rów­no­wagi.

Stara ko­bieta za­ci­snęła usta, ale nic nie od­po­wie­działa.

– Je­stem na­stęp­czy­nią Czar­nej Ręki. To on mnie wska­zał. Nie za­po­mi­naj­cie o tym – do­dała Nora i cho­ciaż Scott nie był pe­wien, czy po­wie­działa to z dumą, czy z szy­der­stwem, wo­kół za­pa­dła ci­sza.

– Po­wiedz mi tylko jedno. – Po dłuż­szym mil­cze­niu sta­ruszka po­now­nie prze­mó­wiła, a w jej gło­sie sły­chać było pod­stęp. – Co się stało z Pat­chem?

Za­nim Nora zdą­żyła od­po­wie­dzieć, ode­zwał się Dante:

– Ona nie jest już z Pat­chem.

Nora i Scott spoj­rzeli na sie­bie gwał­tow­nie, a na­stęp­nie prze­nie­śli wzrok na Dan­tego.

– Co to było? – za­py­tała Dan­tego w my­ślach Nora, włą­cza­jąc w ich kon­wer­sa­cję Scotta.

– Je­żeli te­raz nie po­zwolą ci zo­stać swoją przy­wód­czy­nią, umrzesz w na­stęp­stwie zła­ma­nia przy­sięgi krwi – od­parł Dante. – Ja się tym zajmę.

– Bę­dziesz kła­mał?

– A masz lep­szy po­mysł?

– Nora chce prze­wo­dzić Ne­fi­lom. – Głos Dan­tego wy­peł­nił po­miesz­cze­nie. – Zrobi to, co do niej na­leży. Do­koń­czy dzieła, które za­po­cząt­ko­wał jej oj­ciec. Po­zwól­cie jej na je­den dzień ża­łoby. Po­tem w pełni za­an­ga­żuje się w swoje za­da­nie. Ja ją wy­szkolę. Po­ra­dzi so­bie. Mu­si­cie jej tylko dać szansę.

– Ty ją wy­szko­lisz? – za­py­tała Dan­tego star­sza ko­bieta, prze­szy­wa­jąc go spoj­rze­niem.

– Uda się. Za­ufaj­cie mi.

Ko­bieta się za­my­śliła. Po chwili roz­ka­zała:

– Wy­pal­cie jej znak Czar­nej Ręki.

Kiedy Scott zo­ba­czył prze­ra­że­nie w oczach Nory, zro­biło mu się słabo.

Kosz­mary. Po­ja­wiły się zni­kąd i hu­lały w jego gło­wie. Na­bie­rały tempa. Po­ciem­niało mu przed oczami. Wtedy usły­szał głos – na­le­żał do Czar­nej Ręki. Scott skrzy­wił się i za­krył uszy dłońmi. Osza­lały głos sy­czał i re­cho­tał w jego gło­wie, aż słowa zlały się ze sobą. Dźwięk przy­po­mi­nał brzę­cze­nie wy­do­by­wa­jące się z prze­wró­co­nego ula. Chło­pak po­czuł pul­so­wa­nie wy­pa­lo­nego na piersi znaku Czar­nej Ręki. Ból był tak in­ten­sywny, że Scott stra­cił ra­chubę czasu.

Z gar­dła wy­rwał mu się roz­kaz:

– Prze­stań­cie!

W po­miesz­cze­niu zro­biło się ci­cho. Krąg roz­stą­pił się i Scotta prze­szyły nie­na­wistne spoj­rze­nia.

Kil­ka­krot­nie za­mru­gał. Nie był w sta­nie ze­brać my­śli. Czuł, że musi ura­to­wać Norę. Kiedy jemu wy­pa­lano znak Czar­nej Ręki, nie było ni­kogo, kto by mu po­mógł. Nie po­zwoli, by to samo spo­tkało tę dziew­czynę.

Stara ko­bieta wolno po­de­szła do Scotta, stu­ka­jąc ob­ca­sami o ka­mienną po­sadzkę. Jej skóra po­orana była głę­bo­kimi bruz­dami, a z za­pad­nię­tych oczo­do­łów wpa­try­wały się w niego wod­ni­ste zie­lone oczy.

– Uwa­żasz, że nie po­winna udo­wod­nić nam swo­jego od­da­nia? – Jej usta wy­gięły się w le­dwo do­strze­gal­nym, wy­zy­wa­ją­cym uśmie­chu.

Serce Scotta za­ło­mo­tało.

– Niech udo­wodni je po­przez czyny – wy­rwało mu się.

Ko­bieta prze­krzy­wiła głowę.

– Co masz na my­śli?

W tym mo­men­cie głos Nory wśli­zgnął się w jego my­śli.

– Scott? – rzu­ciła nie­pew­nie.

Mo­dlił się, by jego słowa nie po­gor­szyły sprawy. Ob­li­zał wargi.

– Gdyby Czarna Ręka chciał, by Nora zo­stała na­zna­czona, sam by to zro­bił. Wy­brał ją na swoją na­stęp­czy­nię, po­nie­waż jej ufał. Mnie to wy­star­cza. Mo­żemy ją tu trzy­mać i prze­py­ty­wać w nie­skoń­czo­ność albo w końcu wy­po­wie­dzieć tę wojnę. Nie­całe trzy­dzie­ści me­trów po­nad na­szymi gło­wami znaj­duje się mia­sto upa­dłych anio­łów. Przy­pro­wadź­cie mi tu jed­nego z nich, a sam na­zna­czę go że­la­zem. Je­żeli chcemy, by upa­dli anio­ło­wie zro­zu­mieli, że nie żar­tu­jemy, po­każmy im to! – Scott sły­szał swój prze­ry­wany od­dech.

Na twarz ko­biety po­woli wy­pły­nął uśmiech.

– To mi się po­doba. Na­wet bar­dzo. Jak się na­zy­wasz, drogi chłop­cze?

– Scott Par­nell – od­po­wie­dział, po­cią­ga­jąc za koł­nie­rzyk ko­szulki. Po­tarł kciu­kiem znie­kształ­coną skórę, na któ­rej miał wy­pa­lone piętno. – Niech wi­zja Czar­nej Ręki żyje po wieki. – Wy­po­wia­da­jąc te słowa, czuł w ustach gorzki po­smak żółci.

Ko­bieta po­ło­żyła ko­ści­ste dło­nie na ra­mio­nach Scotta, a na­stęp­nie na­chy­liła się i uca­ło­wała go w oba po­liczki. Jej skóra była wil­gotna i chłodna jak śnieg.

– Na­zy­wam się Lisa Mar­tin. Do­brze zna­łam Czarną Rękę. Niech jego duch żyje w nas po wieki. Przy­pro­wadź mi tu upa­dłego anioła, chłop­cze. Prze­ko­nają się, że mó­wimy po­waż­nie.

Po chwili było już po wszyst­kim.

Scott po­mógł skuć upa­dłego anioła, chu­der­la­wego chło­paka o imie­niu Ba­ruch, który wy­glą­dał na pięt­na­ście ludz­kich lat, a te­raz stał w ry­tu­al­nym kręgu. Naj­bar­dziej oba­wiał się, że to Nora bę­dzie mu­siała wy­pa­lić piętno na ciele ofiary, ale Lisa Mar­tin ka­zała jej cze­kać w przed­sionku.

Odziany w szaty Ne­fil po­dał Scot­towi roz­grzane że­lazo. Chło­pak spoj­rzał w dół na mar­mu­rową płytę, do któ­rej przy­kuty był wię­zień. Nie zwra­ca­jąc uwagi na obiet­nice ze­msty, które wy­rzu­cał z sie­bie Ba­ruch, Scott po­wtó­rzył słowa wy­szep­tane mu do ucha przez Ne­fila – kupę bzdur po­rów­nu­ją­cych Czarną Rękę do bó­stwa – i przy­ło­żył go­rący pręt do piersi upa­dłego anioła.

Te­raz Scott opie­rał się o ścianę tu­nelu, tuż obok przed­sionka, cze­ka­jąc na Norę. Gdyby nie przy­szła po pię­ciu mi­nu­tach, za­mie­rzał po nią pójść. Nie ufał Li­sie Mar­tin. Nie ufał żad­nemu z odzia­nych w szaty Ne­fi­lów. Two­rzyli tajne sto­wa­rzy­sze­nie, a Scott zdą­żył się już prze­ko­nać, że z ta­jem­nic ni­gdy nie wy­ni­kało nic do­brego.

Za­skrzy­piały drzwi. Nora za­rzu­ciła przy­ja­cie­lowi ręce na szyję i mocno się do niego przy­tu­liła.

– Dzię­kuję.

Trzy­mał ją w ob­ję­ciach, do­póki nie prze­stała dy­go­tać.

– Taka praca – za­żar­to­wał. To za­wsze dzia­łało. – Sta­wiasz mi ko­la­cję.

Nora po­cią­gnęła no­sem i za­chi­cho­tała.

– Wi­dzisz, jak się cie­szą, że je­stem ich przy­wód­czy­nią?

– Są po pro­stu w szoku.

– W szoku, że Czarna Ręka od­dał ich los w moje ręce. Wi­dzia­łeś ich twa­rze? My­śla­łam, że się roz­pła­czą. Albo że za­czną we mnie rzu­cać po­mi­do­rami.

– Co te­raz zro­bisz?

– Hank nie żyje, Scott. – Nora spoj­rzała mu pro­sto w oczy, po czym otarła po­wieki pal­cami. Zo­ba­czył w jej twa­rzy coś, czego nie po­tra­fił na­zwać. Śmia­łość? Pew­ność sie­bie? A może po pro­stu chęć szcze­rego wy­zna­nia. – Będę świę­to­wać.

1

TEJ SA­MEJ NOCY

Nie je­stem im­pre­zo­wiczką. Ogłu­sza­jąca mu­zyka, wi­ru­jące ciała, za­mro­czone al­ko­ho­lem twa­rze – to nie moja bajka. W so­bot­nie wie­czory lu­bię zo­stać w domu, wtu­lić się w ka­napę i obej­rzeć ko­me­dię ro­man­tyczną z moim chło­pa­kiem Pat­chem. Je­stem prze­wi­dy­walna, skryta... nor­malna. Na­zy­wam się Nora Grey i cho­ciaż do nie­dawna by­łam prze­ciętną na­sto­latką, która ku­po­wała ciu­chy w sie­ciów­kach i wy­da­wała ty­go­dniówkę na pio­senki z iTu­nesa, ostat­nio moje ży­cie za­częło od­bie­gać od normy. Nie­mal już za­po­mnia­łam, czym jest zwy­czaj­ność.

Nor­mal­ność skoń­czyła się wraz z chwilą, kiedy w moje ży­cie wkro­czył Patch. Mój chło­pak jest ode mnie wyż­szy o głowę, ma ana­li­tyczny umysł, jest zwinny jak kot i mieszka sam w su­per­taj­nym szpa­ner­skim apar­ta­men­cie pod par­kiem roz­rywki w Del­phic. Jego głę­boki sek­sowny głos spra­wia, że miękną mi ko­lana. Co wię­cej, Patch jest upa­dłym anio­łem. Wy­rzu­cili go z nieba, po­nie­waż zbyt swo­bod­nie pod­cho­dził do pa­nu­ją­cych tam za­sad. Je­stem prze­ko­nana, że kiedy Patch po­ja­wił się w moim ży­ciu, nor­mal­ność po pro­stu prze­stra­szyła się i zwiała.

Być może mi jej bra­kuje, mam za to rów­no­wagę. Za­wdzię­czam ją Vee Sky, naj­lep­szej przy­ja­ciółce, z którą znam się od dwu­na­stu lat. Mimo że li­sta dzie­lą­cych nas róż­nic cią­gnie się w nie­skoń­czo­ność, łą­czy nas nie­ro­ze­rwalna więź. Vee i ja je­ste­śmy po­twier­dze­niem re­guły, że prze­ci­wień­stwa się przy­cią­gają. Ja je­stem smu­kła i wy­soka (przy­naj­mniej we­dług ludz­kich stan­dar­dów), mam bu­rzę krę­co­nych wło­sów, które do­pro­wa­dzają mnie do szału, i oso­bo­wość typu A. Vee jest wyż­sza ode mnie, ma po­pie­late włosy, ja­sno­zie­lone oczy i wię­cej wy­pu­kło­ści niż tor ko­lejki gór­skiej. Pra­wie za­wsze sta­wia na swoim. No i w prze­ci­wień­stwie do mnie to uro­dzona ba­lan­go­wiczka.

Tego wie­czoru jej im­pre­zowy in­stynkt za­pro­wa­dził nas na drugi ko­niec mia­sta, do czte­ro­pię­tro­wego ce­gla­nego ma­ga­zynu drga­ją­cego od moc­nych ude­rzeń mu­zyki klu­bo­wej, gdzie aż ro­iło się od pod­ro­bio­nych do­wo­dów oso­bi­stych. W klu­bie tło­czyło się mnó­stwo spo­co­nych ciał, a pa­nu­jąca tam tem­pe­ra­tura mo­gła się przy­czy­nić do gwał­tow­nego wzro­stu glo­bal­nego ocie­ple­nia. Wnę­trze było dość po­spo­lite i skła­dało się z par­kietu wci­śnię­tego po­mię­dzy scenę i bar. Krą­żyła plotka, że ta­jem­ni­cze drzwi za ba­rem pro­wa­dzą do piw­nicy, w któ­rej sie­dzi fa­cet o prze­zwi­sku Storky, han­dlu­jący pi­rac­kim... wszyst­kim. Przy­wódcy re­li­gijni z lo­kal­nej spo­łecz­no­ści gro­zili, że do­pro­wa­dzą do za­mknię­cia tej „wy­lę­garni nie­pra­wo­ści dla krnąbr­nych na­sto­lat­ków”, zna­nej także jako Dia­bel­ska Port­mo­netka.

– Wy­lu­zuj! – Vee pró­bo­wała prze­krzy­czeć ogłu­pia­jące dud­nie­nie mu­zyki. Splo­tła palce z mo­imi i unio­sła na­sze ręce do góry, ko­ły­sząc nimi w rytm pio­senki. Znaj­do­wa­ły­śmy się po­środku par­kietu. Cią­gle ktoś nas sztur­chał i po­py­chał. – Tak wła­śnie po­winna wy­glą­dać so­bot­nia noc. My dwie sza­le­jące na par­kie­cie, zre­lak­so­wane i zlane po­rząd­nym dziew­czyń­skim po­tem.

Sta­ra­łam się en­tu­zja­stycz­nie ski­nąć głową, ale chło­pak za mną co chwilę przy­dep­ty­wał moją ba­le­rinkę, w związku z czym bez prze­rwy mu­sia­łam ją po­pra­wiać. Dziew­czyna po pra­wej roz­py­chała się łok­ciami i ile­kroć nie by­łam dość uważna, da­wała mi po­tęż­nego kuk­sańca.

– Może się cze­goś na­pi­jemy?! – za­wo­ła­łam do Vee. – Parno tu jak w sau­nie!

– To dla­tego, że roz­pa­lamy at­mos­ferę. Chło­pak przy ba­rze nie może się na­pa­trzeć na twoje go­rące ru­chy. – Vee po­śli­niła pa­lec i do­tknęła mo­jego ra­mie­nia, imi­tu­jąc skwier­cze­nie.

Po­wę­dro­wa­łam za jej wzro­kiem i... za­mar­łam.

Dante Mat­te­razzi ski­nął głową na po­wi­ta­nie. Ko­lejny gest był nieco sub­tel­niej­szy.

– Ni­gdy bym nie zgadł, że taka z cie­bie tan­ce­reczka – po­wie­dział do mnie w my­ślach.

– A to cie­kawe, ja ni­gdy bym nie zga­dła, że taki z cie­bie drę­czy­ciel – wy­pa­li­łam.

Oboje na­le­że­li­śmy do rasy Ne­fi­lów, stąd na­sza wro­dzona umie­jęt­ność po­ro­zu­mie­wa­nia się w my­ślach. Na tym jed­nak po­do­bień­stwa się koń­czyły. Dante wciąż za­wra­cał mi głowę, a ja nie mo­głam prze­cież uni­kać go bez końca. Po­zna­łam go dziś rano, kiedy za­pu­kał do mo­ich drzwi, aby mi ob­wie­ścić, że upa­dli anio­ło­wie i Ne­fi­lo­wie są na kra­wę­dzi wojny, a ja zo­sta­łam wła­śnie wy­brana na przy­wód­czy­nię tych dru­gich. Na ra­zie mia­łam jed­nak dość ga­da­nia o woj­nie. Czu­łam się przy­tło­czona. A może po pro­stu w to wszystko nie wie­rzy­łam? Tak czy owak, ma­rzy­łam tylko o tym, żeby znik­nął.

– Na­gra­łem ci się na pocztę.

– Pew­nie prze­ga­pi­łam twoją wia­do­mość. – A ra­czej ją wy­ka­so­wa­łam.

– Mu­simy po­roz­ma­wiać.

– Je­stem tro­chę za­jęta. – Na do­wód tego za­ko­ły­sa­łam bio­drami i pod­nio­słam ręce, na­śla­du­jąc Vee, która ca­łymi dniami oglą­dała MTV. Moja przy­ja­ciółka hip-hop ma we krwi.

Na ustach Dan­tego po­ja­wił się drwiący uśmie­szek.

– Skoro już o tym mowa, po­proś przy­ja­ciółkę, żeby dała ci kilka wska­zó­wek. Nogi ci się plą­czą. Za dwie mi­nuty wi­dzimy się na ty­łach klubu.

Wbi­łam w niego wzrok.

– Prze­cież mó­wię, że je­stem za­jęta!

– To nie może cze­kać. – Dante zna­cząco uniósł brwi, a po chwili znik­nął w tłu­mie.

– Jego strata – orze­kła Vee. – Je­steś dla niego po pro­stu za go­rąca.

– Idę po coś do pi­cia – po­wie­dzia­łam. – Chcesz colę? – Wy­glą­dało na to, że Vee na ra­zie nie za­mie­rza opusz­czać par­kietu, a ja, choć nie mia­łam ochoty ga­dać z Dan­tem, uzna­łam, że le­piej za­ci­snąć zęby i mieć to z głowy, niż po­zwo­lić, by całą noc za mną ła­ził.

– Z cy­tryną – od­parła Vee.

Ze­szłam z par­kietu i – upew­niw­szy się, że Vee mnie nie wi­dzi – skrę­ci­łam w boczny ko­ry­tarz, po czym wy­szłam na ze­wnątrz tyl­nymi drzwiami. Uliczka była ską­pana w po­świa­cie księ­życa. Przede mną stało czer­wone po­rsche pan­amera, o które Dante opie­rał się non­sza­lancko.

Dante mie­rzy dwa me­try i wy­gląda jak żoł­nierz, który do­piero co opu­ścił obóz dla re­kru­tów. Przy­kład? Ma bar­dziej umię­śniony kark niż ja całe ciało. Tej nocy ubrany był w wor­ko­wate bo­jówki i białą lnianą ko­szulę. Roz­pięta do po­łowy klatki pier­sio­wej od­sła­niała frag­ment gład­kiej skóry.

– Fajny sa­mo­chód – po­wie­dzia­łam.

– Da się nim jeź­dzić.

– Moim volks­wa­ge­nem też się da, a kosz­to­wał tro­chę mniej.

– Sa­mo­chód to coś wię­cej niż cztery koła.

Nie no, trzy­maj­cie mnie.

– No i... – rzu­ci­łam, prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę. – Co to za pilna sprawa?

– Na­dal spo­ty­kasz się z tym upa­dłym anio­łem?

W ciągu kilku go­dzin na­szej zna­jo­mo­ści za­dał mi to py­ta­nie już kil­ka­krot­nie. Dwa razy przez SMS-a, a te­raz pro­sto w oczy. Mój zwią­zek z Pat­chem prze­cho­dził wzloty i upadki, ale obec­nie utrzy­my­wała się ten­den­cja zwyż­kowa. Oczy­wi­ście, mie­wa­li­śmy pro­blemy. W świe­cie, w któ­rym Ne­fi­lo­wie i upa­dli anio­ło­wie wo­le­liby ra­czej umrzeć, niż ob­da­rzyć się wza­jem­nie uśmie­chem, spo­ty­ka­nie się z przed­sta­wi­cie­lem wro­giej rasy było ab­so­lut­nie nie do przy­ję­cia.

Wy­pro­sto­wa­łam się.

– Ow­szem.

– Je­ste­ście ostrożni?

– Ra­czej dys­kretni.

I bez Dan­tego Patch i ja wie­dzie­li­śmy, że po­ka­zy­wa­nie się ra­zem nie jest zbyt mą­dre. Ne­fi­lo­wie i upa­dli anio­ło­wie chęt­nie udo­wad­niali so­bie, kto jest lep­szy. Z każ­dym dniem przy­bie­rały na sile na­stroje ra­si­stow­skie. Była je­sień, mó­wiąc ści­śle, paź­dzier­nik, i za kilka dni miał się roz­po­cząć ży­dow­ski mie­siąc chesz­wan.

Pod­czas chesz­wanu upa­dłe anioły opa­no­wują ciała Ne­fi­lów, uzna­jąc, że mają prawo ro­bić, co im się żyw­nie po­doba. A po­nie­waż je­dy­nie w tym cza­sie mogą do­świad­czać do­znań fi­zycz­nych, ich kre­atyw­ność nie zna gra­nic. Szu­kają wów­czas przy­jem­no­ści, bólu i tego, co po­mię­dzy. Żyją w cia­łach swo­ich ofiar jak pa­so­żyty. Dla Ne­fi­lów chesz­wan to praw­dziwa tor­tura.

Gdyby nie­po­wo­łane osoby za­uwa­żyły, jak Patch i ja trzy­mamy się za ręce, z pew­no­ścią by­śmy za to za­pła­cili.

– Po­roz­ma­wiajmy o twoim wi­ze­runku – po­wie­dział Dante. – Mu­simy ci zro­bić do­bry PR w me­diach i spra­wić, żeby Ne­fi­lo­wie w cie­bie uwie­rzyli.

Pstryk­nę­łam pal­cami w te­atral­nym ge­ście.

– Nie zno­szę, kiedy spa­dają mi wskaź­niki po­par­cia!

Dante ścią­gnął brwi.

– To nie żarty, Noro. Za sie­dem­dzie­siąt dwie go­dziny roz­pocz­nie się chesz­wan, a to ozna­cza wojnę. Upa­dli anio­ło­wie po jed­nej stro­nie, my po dru­giej. Cała od­po­wie­dzial­ność spo­czywa na to­bie, no­wej przy­wód­czyni ne­fil­skiej ar­mii. Przy­sięga krwi, którą zło­ży­łaś Han­kowi, za­częła już obo­wią­zy­wać. Chyba nie mu­szę ci przy­po­mi­nać o kon­se­kwen­cjach, które grożą za jej zła­ma­nie?

Zro­biło mi się nie­do­brze. Prze­cież wcale nie zgła­sza­łam się na ochot­nika. To, że zo­sta­łam zmu­szona do ob­ję­cia tej funk­cji, za­wdzię­czam swo­jemu nie­ży­ją­cemu bio­lo­gicz­nemu ojcu, a jed­no­cze­śnie nie­źle po­krę­co­nemu fa­ce­towi – Han­kowi Mil­la­rowi. Dzięki ma­gicz­nej trans­fu­zji krwi wbrew mo­jej woli ze zwy­kłego czło­wieka zmie­nił mnie w czy­stej krwi Ne­filkę, tak bym mo­gła sta­nąć na czele jego ar­mii. Przy­sięga, że po­pro­wa­dzę Ne­fi­lów do boju, którą mu zło­ży­łam, za­częła obo­wią­zy­wać w chwili jego śmierci. Gdy­bym jej nie do­trzy­mała, i mnie, i moją mamę cze­ka­łaby śmierć. Tak gło­siły słowa przy­sięgi. Ale spoko, bez pre­sji.

– Po­mimo środ­ków ostroż­no­ści, ja­kie za­mie­rzam za­sto­so­wać, nie mo­żemy zu­peł­nie wy­ma­zać two­jej prze­szło­ści. Wę­szą wo­kół cie­bie Ne­fi­lo­wie. Krążą już plotki, że spo­ty­kasz się z upa­dłym anio­łem i sto­isz po dwóch stro­nach ba­ry­kady.

– Ale ja na­prawdę spo­ty­kam się z upa­dłym anio­łem.

Dante prze­wró­cił oczami.

– Może jesz­cze gło­śniej?

Wzru­szy­łam ra­mio­nami.

– Je­żeli na­prawdę tego chcesz... – po­my­śla­łam i już mia­łam to wy­po­wie­dzieć na głos, ale Dante na­tych­miast zna­lazł się przy mnie i za­krył mi usta dło­nią.

– Wiem, że to sil­niej­sze od cie­bie, ale czy cho­ciaż ten je­den raz mo­gła­byś mi uła­twić za­da­nie? – wy­szep­tał mi do ucha, z wy­raź­nym nie­po­ko­jem roz­glą­da­jąc się w mroku, mimo iż by­łam pewna, że je­ste­śmy sami.

Choć mia­łam do­piero dwu­dzie­stocz­te­ro­go­dzinne do­świad­cze­nie w by­ciu czy­stej krwi Ne­filką, ufa­łam swo­jemu wy­ostrzo­nemu szó­stemu zmy­słowi. Gdyby ktoś nas pod­słu­chi­wał, wie­dzia­ła­bym o tym.

– Po­słu­chaj. Kiedy dziś się po­zna­li­śmy, po­wie­dzia­łam, że Ne­fi­lo­wie będą mu­sieli się po­go­dzić z tym, że je­stem w związku z upa­dłym anio­łem – oznaj­mi­łam, kiedy za­brał dłoń – ale zro­bi­łam to bez za­sta­no­wie­nia. Cały dzień o tym my­śla­łam. Roz­ma­wia­łam z Pat­chem. Je­ste­śmy ostrożni, Dante, wierz mi.

– Do­brze wie­dzieć. Ale i tak mu­sisz coś dla mnie zro­bić.

– Co ta­kiego?

– Za­cznij spo­ty­kać się z Ne­fi­lem, a kon­kret­nie ze Scot­tem Par­nel­lem.

Scott był pierw­szym Ne­fi­lem, z któ­rym się za­przy­jaź­ni­łam. Mia­łam wtedy pięć lat i nic nie wie­dzia­łam o jego po­cho­dze­niu. W ciągu ostat­nich kilku mie­sięcy zdą­żył się już wcie­lić w role mo­jego prze­śla­dowcy i wspól­nika, a w końcu przy­ja­ciela. Nie mie­li­śmy przed sobą żad­nych ta­jem­nic. Ale nie było też mię­dzy nami che­mii.

Ro­ze­śmia­łam się.

– Chyba so­bie żar­tu­jesz.

– To tylko na po­kaz. Dla za­cho­wa­nia po­zo­rów – wy­ja­śnił. – Do czasu, aż na­sza rasa prze­kona się do cie­bie. Je­steś Ne­filką do­piero od doby. Nikt cię nie zna. Lu­dzie po­trze­bują ja­kie­goś im­pulsu, żeby cię po­lu­bić. Mu­simy spra­wić, by nie bali się ci za­ufać. Zwią­zek z Ne­fi­lem to do­bry krok w tym kie­runku.

– Nie mogę uma­wiać się ze Scot­tem – oznaj­mi­łam Dan­temu. – On po­doba się Vee.

W przy­padku Vee stwier­dze­nie, że ma pe­cha w mi­ło­ści, by­łoby eu­fe­mi­zmem. W ciągu sze­ściu mie­sięcy zdą­żyła się za­ko­chać w dra­pież­nym nar­cy­zie oraz dwu­li­co­wej gni­dzie. Nie po­winno więc dzi­wić, że po tym wszyst­kim za­czy­nała po­waż­nie wąt­pić w swoją mi­ło­sną in­tu­icję. Ostat­nio prze­stała się na­wet uśmie­chać do przed­sta­wi­cieli płci prze­ciw­nej. I wtedy po­ja­wił się Scott. Po­przed­niego wie­czoru, kilka go­dzin przed tym, jak mój bio­lo­giczny oj­ciec zmu­sił mnie do prze­mie­nie­nia się w peł­no­krwi­stą Ne­filkę, Vee i ja po­szły­śmy do Dia­bel­skiej Port­mo­netki na kon­cert no­wego ze­społu Ser­pen­tine, w któ­rym Scott gra na ba­sie. Od tego czasu Vee nie mo­gła prze­stać o nim my­śleć. Gdy­bym te­raz ukra­dła jej Scotta – na­wet je­żeli miał to być tylko blef – za­da­ła­bym jej cios pro­sto w serce.

– To by było tylko na niby – po­wtó­rzył Dante, jak gdyby te słowa miały spra­wić, że uznam jego po­mysł za re­we­la­cyjny.

– Czy Vee bę­dzie o tym wie­działa?

– Nie­zu­peł­nie. Ty i Scott mu­sie­li­by­ście za­cho­wy­wać się prze­ko­nu­jąco. Gdyby ta in­for­ma­cja wy­cie­kła, mo­głoby się to za­koń­czyć tra­gicz­nie, więc wo­lał­bym, żeby prawdę znała tylko na­sza dwójka.

Z jego słów wy­ni­kało, że Scott także miałby paść ofiarą blefu. Opar­łam ręce na bio­drach, pró­bu­jąc wy­glą­dać na sta­now­czą i nie­wzru­szoną.

– Mu­sisz wy­my­ślić ko­goś in­nego. – Po­mysł, że mia­ła­bym uda­wać zwią­zek z Ne­fi­lem, by zy­skać po­pu­lar­ność, wcale mi się nie po­do­bał. Co wię­cej, wy­da­wał mi się z góry ska­zany na nie­po­wo­dze­nie, ale chcia­łam mieć to już za sobą. Skoro Dante uwa­żał, że ne­fil­ski chło­pak po­może Ne­fi­lom uznać mnie za swoją zio­malkę, pro­szę bar­dzo. To i tak miało być tylko na niby. Oczy­wi­ście, Patch nie bę­dzie za­chwy­cony, ale nie mia­łam te­raz czasu się o to mar­twić.

Dante za­ci­snął usta i przy­mknął oczy. Za­czy­nał tra­cić cier­pli­wość. W ciągu tego dnia zdą­ży­łam się już przy­zwy­czaić do tej miny.

– Musi to być ktoś sza­no­wany w ne­fil­skiej spo­łecz­no­ści – po­wie­dział w końcu z na­my­słem. – Ktoś, kogo Ne­fi­lo­wie po­dzi­wiają. Ktoś, kogo za­ak­cep­tują.

Znie­cier­pli­wiona mach­nę­łam ręką.

– Po pro­stu za­pro­po­nuj ko­goś in­nego niż Scott.

– Ja.

Wzdry­gnę­łam się.

– Prze­pra­szam. Co ta­kiego? Ty? – By­łam zbyt zdu­miona, żeby wy­buch­nąć śmie­chem.

– A dla­czego nie? – za­py­tał Dante.

– Na­prawdę chcesz, że­bym za­częła wy­mie­niać po­wody? Może mi to za­jąć całą noc. We­dług ludz­kich stan­dar­dów je­steś ode mnie co naj­mniej pięć lat star­szy. To ab­so­lutny skan­dal. Nie masz po­czu­cia hu­moru i... Co tam jesz­cze? Aha, no tak, prze­cież my się nie zno­simy!

– To świetny po­mysł. Je­stem twoim po­rucz­ni­kiem...

– Tylko dla­tego, że Hank cię nim mia­no­wał. Ja nie mia­łam tu nic do ga­da­nia.

Dante wy­da­wał się mnie nie sły­szeć. Za­jął się ukła­da­niem wy­my­ślo­nych sce­na­riu­szy.

– Po­zna­li­śmy się i na­tych­miast się so­bie spodo­ba­li­śmy. Po­cie­sza­łem cię po śmierci ojca. To wia­ry­godna ba­jeczka. – Uśmiech­nął się. – I świetny PR.

– Je­żeli z two­ich ust jesz­cze raz to usły­szę, przy­się­gam, że... zro­bię coś dra­stycz­nego.

Chcia­łam go rąb­nąć. A po­tem wy­mie­rzyć so­bie po­li­czek za to, że w ogóle bra­łam jego plan pod uwagę.

– Prze­śpij się z tym – po­wie­dział Dante. – Prze­myśl to.

– Mam to prze­my­śleć? – Po­li­czy­łam do trzech na pal­cach. – Już. To zły po­mysł. Bar­dzo zły. Moja od­po­wiedź brzmi „nie”.

– Masz lep­szy?

– Tak, ale mu­szę go jesz­cze do­pra­co­wać.

– Oczy­wi­ście, Noro. Nie ma pro­blemu. – Po­li­czył do trzech na pal­cach. – Do­bra, czas mi­nął. Z sa­mego rana mu­sisz po­dać mi imię. Gdy­byś jesz­cze nie za­uwa­żyła, twoje ak­cje spa­dają na łeb na szyję. Wia­do­mość o śmierci two­jego ojca i o tym, że sta­nę­łaś na czele Ne­fi­lów, roz­prze­strze­nia się z pręd­ko­ścią świa­tła. Ne­fi­lo­wie za­czy­nają ga­dać, a z tego ni­gdy nic do­brego nie wy­nika. Mu­simy spra­wić, aby ci za­ufali. Mu­szą uwie­rzyć, że dzia­łasz dla ich do­bra i że je­steś w sta­nie do­koń­czyć to, co za­czął twój oj­ciec, wy­zwa­la­jąc nas spod wła­dzy upa­dłych anio­łów. Mu­simy za­pew­nić ci po­par­cie. Damy Ne­fi­lom do tego mnó­stwo po­wo­dów. Pierw­szym z nich musi być po­rządny ne­fil­ski chło­pak.

– Słonko, wszystko w po­rządku?

Od­wró­ci­li­śmy się za­sko­czeni. W drzwiach stała Vee. Na jej twa­rzy nie­uf­ność łą­czyła się z cie­ka­wo­ścią.

– Hej! Wszystko do­brze! – rzu­ci­łam nieco zbyt en­tu­zja­stycz­nie.

– Nie przy­nio­słaś pi­cia, więc za­czę­łam się mar­twić – po­wie­działa Vee. Spo­glą­dała to na mnie, to na Dan­tego. W pew­nej chwili na jej twa­rzy uj­rza­łam błysk zro­zu­mie­nia. Mu­siała przy­po­mnieć go so­bie z baru. – A ty to kto? – za­py­tała.

– On? – wtrą­ci­łam się. – Eee... To po pro­stu... tego... taki je­den fa­cet...

Dante zro­bił krok na­przód i wy­cią­gnął dłoń w kie­runku Vee.

– Dante Mat­te­razzi. Je­stem no­wym zna­jo­mym Nory. Po­zna­li­śmy się dzi­siaj przez wspól­nego ko­legę Scotta Par­nella.

Twarz Vee się roz­ja­śniła.

– Znasz Scotta?

– To mój do­bry przy­ja­ciel.

– Przy­ja­ciele Scotta są mo­imi przy­ja­ciółmi.

No nie wy­trzy­mam.

– Co wy tu wła­ści­wie ro­bi­cie? – za­py­tała Vee.

– Dante spra­wił so­bie nowe au­tko – oznaj­mi­łam, usu­wa­jąc się na bok, tak by Vee mo­gła w pełni po­dzi­wiać jego po­rsche. – Mu­siał się po­chwa­lić. Spró­buj się za bar­dzo nie przy­glą­dać. Wy­daje mi się, że sil­ni­kowi bra­kuje nu­meru se­ryj­nego. Biedny Dante mu­siał się po­su­nąć do kra­dzieży, bo wszyst­kie pie­nią­dze wy­dał na de­pi­la­cję klaty. Ale za to zo­bacz, jaka gła­dziuchna! Aż lśni!

– Ha, ha – po­wie­dział Dante po­nuro.

My­śla­łam, że może się za­wsty­dzi i za­pnie choć je­den gu­zik ko­szuli, ale tego nie zro­bił.

– Gdy­bym ja miała taki sa­mo­chód, też bym się nim chwa­liła – orze­kła Vee.

– Chcia­łem za­brać Norę na prze­jażdżkę, ale coś nie mogę jej prze­ko­nać – wy­znał Dante.

– To dla­tego, że jej chło­pak to praw­dziwy ma­cho. Jego ro­dzice nie mo­gli go na­wet po­słać do szkoły, bo nie opa­no­wał za­sad, któ­rych uczyli nas w przed­szkolu, jak na przy­kład tego, że trzeba się dzie­lić. Je­żeli od­kryje, że za­bra­łeś Norę na prze­jażdżkę, z two­jego po­rsche zo­sta­nie błysz­cząca har­mo­nijka.

– Rany, ale zro­biło się późno! Nie spie­szysz się ni­g­dzie, Dante? – rzu­ci­łam.

– Na szczę­ście oka­zało się, że nie mam na dziś żad­nych pla­nów. – Uśmiech­nął się po­woli i swo­bod­nie.

Wie­dzia­łam, że cie­szy go każda chwila spę­dzona na wtrą­ca­niu się w moje sprawy. Tego ranka wy­raź­nie po­wie­dzia­łam mu, że może się ze mną kon­tak­to­wać wy­łącz­nie na osob­no­ści, a on wła­śnie dał mi do zro­zu­mie­nia, co my­śli o mo­ich „za­sa­dach”. Roz­pacz­li­wie pró­bu­jąc wy­rów­nać ra­chunki, po­sła­łam mu naj­zim­niej­sze, naj­wred­niej­sze spoj­rze­nie, na ja­kie było mnie stać.

– Su­per – po­wie­działa Vee. – Po­mo­żemy ci ja­koś za­bić czas. Spę­dzi pan wie­czór z dwiema naj­faj­niej­szymi dziew­czy­nami w Col­dwa­ter, pa­nie Mat­te­razzi.

– Dante nie tań­czy – do­da­łam szybko.

– Ten je­den raz mogę zro­bić wy­ją­tek – od­parł, otwie­ra­jąc przed nami drzwi klubu.

Vee za­częła kla­skać w dło­nie i ska­kać jak sza­lona.

– Wie­dzia­łam, że ta noc bę­dzie nie­za­po­mniana! – za­pisz­czała i schy­la­jąc się pod ra­mie­niem Dan­tego, wśli­zgnęła się do środka.

– Śmiało – po­wie­dział Dante, po czym po­ło­żył mi dłoń na karku i wpro­wa­dził mnie do środka. Strą­ci­łam jego rękę, ale ku mo­jej iry­ta­cji na­chy­lił się ku mnie i szep­nął: – Cie­szę się, że udało nam się po­roz­ma­wiać.

– Ni­czego jesz­cze nie roz­wią­za­li­śmy – prze­mó­wi­łam do niego w my­ślach. – Je­żeli cho­dzi o tę całą sprawę z rand­ko­wa­niem, to nic nie jest po­sta­no­wione. To tylko po­mysł. Poza tym zdaje się, że moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka miała nie wie­dzieć o twoim ist­nie­niu.

– Twoja naj­lep­sza przy­ja­ciółka chyba uważa, że po­win­naś po­go­nić swo­jego chło­paka – od­parł z roz­ba­wie­niem.

– Za­mie­ni­łaby Pat­cha na co­kol­wiek z wy­czu­wal­nym pul­sem. Mają mały kon­flikt.

– Brzmi obie­cu­jąco.

Dante ru­szył za mną krót­kim ko­ry­ta­rzem pro­wa­dzą­cym na par­kiet. Przez cały czas czu­łam na karku jego aro­gancki, pro­wo­ku­jący uśmiech.

Gło­śne, mo­no­tonne dud­nie­nie mu­zyki wdzie­rało się w moją głowę jak wier­tarka. Ści­snę­łam na­sadę nosa, ku­ląc się pod na­po­rem pul­su­ją­cej mi­greny. Je­den ło­kieć opar­łam na bla­cie, drugą ręką przy­ci­ska­łam do czoła szklankę z lo­do­watą wodą.

– Już je­steś zmę­czona? – Dante zo­sta­wił Vee na par­kie­cie i przy­siadł na stołku obok mnie.

– Nie wiesz, jak długo jesz­cze wy­trzyma? – za­py­ta­łam znu­żona.

– Na moje oko do­piero się roz­kręca.

– Kiedy na­stęp­nym ra­zem będę szu­kała naj­lep­szej przy­ja­ciółki, przy­po­mnij mi, że­bym trzy­mała się z da­leka od cho­dzą­cego red bulla. Ona ni­gdy się nie mę­czy...

– Za to ty wy­glą­dasz, jak­byś chciała już wra­cać do domu.

Po­trzą­snę­łam głową.

– Przy­je­cha­łam tu sa­mo­cho­dem, ale nie mogę zo­sta­wić Vee. Po­waż­nie, ile ona jesz­cze wy­trzyma? – Nie­stety, za­da­wa­łam so­bie to py­ta­nie przez ostat­nie pół go­dziny.

– Zróbmy tak: ty jedź, a ja zo­stanę z Vee. Po­tem ją od­wiozę.

– Prze­cież mia­łeś nie mie­szać się w moje ży­cie pry­watne. – Si­li­łam się na zgryź­li­wość, ale by­łam zbyt sko­nana, by brzmieć prze­ko­nu­jąco.

– To był twój po­mysł, nie mój.

Przy­gry­złam wargę.

– Cóż, może ten je­den raz... Vee cię lubi. A ty masz jesz­cze siłę, żeby z nią po­tań­czyć. Chyba nic w tym złego...

Dante trą­cił mnie w nogę.

– Prze­stań kom­bi­no­wać i jedź do domu.

Ku wła­snemu za­sko­cze­niu ode­tchnę­łam z ulgą.

– Dzięki, Dante. Mam u cie­bie dług.

– Mo­żesz go spła­cić ju­tro. Mu­simy skoń­czyć na­szą roz­mowę.

Na­tych­miast znik­nęły życz­liwe uczu­cia, ja­kie za­czy­na­łam do niego ży­wić, i znów Dante był jak ka­myk w bu­cie – mę­czący i do­kucz­liwy.

– Je­żeli co­kol­wiek jej się sta­nie, po­nie­siesz pełną od­po­wie­dzial­ność.

– Do­brze wiesz, że nic jej nie grozi.

Cho­ciaż nie lu­bi­łam Dan­tego, ufa­łam jego sło­wom. W końcu te­raz od­po­wia­dał przede mną. Przy­siągł mi po­słu­szeń­stwo. Może rola przy­wód­czyni Ne­fi­lów miała jed­nak kilka po­zy­tyw­nych stron? Z tą my­ślą opu­ści­łam klub.

Noc była bez­chmurna, a na tle czar­nego nieba księ­życ ja­śniał upior­nym błę­ki­tem. Idąc do sa­mo­chodu, sły­sza­łam huk mu­zyki z Dia­bel­skiej Port­mo­netki, który wy­peł­nił po­wie­trze jak od­le­gły grzmot. Wcią­gnę­łam do płuc chłodne paź­dzier­ni­kowe po­wie­trze. Ból głowy po­woli mi­jał.

W mo­jej to­rebce za­dzwo­niła trudna do na­mie­rze­nia ko­mórka, którą do­sta­łam od Pat­cha.

– Jak udał się bab­ski wie­czór? – za­py­tał jego głos.

– Gdy­bym po­słu­chała Vee, spę­dzi­ły­by­śmy tu całą noc. – Zdję­łam buty i za­wie­si­łam je na palcu. – Ma­rzę tylko o łóżku.

– W ta­kim ra­zie mamy po­dobne ma­rze­nia.

– Ty też ma­rzysz o łóżku? – Prze­cież Patch mó­wił, że rzadko sy­pia.

– Ma­rzę o to­bie... w moim łóżku.

W brzu­chu po­czu­łam trze­po­ta­nie mo­tyli. Wczo­raj po raz pierw­szy no­co­wa­łam u Pat­cha i cho­ciaż to­wa­rzy­szyła nam po­kusa, udało nam się spać w od­dziel­nych po­ko­jach. Nie by­łam jesz­cze pewna, jak da­leko chcę się po­su­nąć w tym związku, ale Patch chyba nie po­dzie­lał mo­ich wąt­pli­wo­ści.

– Mama na mnie czeka – oznaj­mi­łam. – To zły mo­ment. – Mimo woli przy­po­mniała mi się nie­dawna roz­mowa, którą od­by­łam z Dan­tem. Chcia­łam szybko po­wie­dzieć o niej Pat­chowi. – Mo­żemy się spo­tkać ju­tro? Mu­simy po­roz­ma­wiać.

– To nie brzmi zbyt do­brze.

Prze­sła­łam mu bu­ziaka przez te­le­fon.

– Tę­sk­ni­łam dziś za tobą.

– Noc jest jesz­cze młoda. Może uda mi się do cie­bie wpaść, jak skoń­czę. Nie za­my­kaj okna.

– Czym się te­raz zaj­mu­jesz?

– Mo­ni­to­rin­giem.

Zmarsz­czy­łam brwi.

– Brzmi tro­chę mgli­ście.

– Mój cel zmie­nił po­ło­że­nie. Mu­szę le­cieć. Wpadnę tak szybko, jak się da – po­wie­dział, po czym odło­żył słu­chawkę.

Czła­piąc po chod­niku, za­sta­na­wia­łam się nad tym, kogo i dla­czego ob­ser­wuje Patch – wy­da­wało mi się to tro­chę nie­po­ko­jące. W końcu do­tar­łam do mo­jego bia­łego volks­wa­gena ca­brio rocz­nik 1984. Rzu­ci­łam buty na tylne sie­dze­nie i usia­dłam za kie­row­nicą. Prze­krę­ci­łam klu­czyk, ale sil­nik nie za­pa­lił. Przy każ­dej pró­bie wy­da­wał przy­du­szony, rzę­żący dźwięk. Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, uło­ży­łam li­ta­nię in­wek­tyw, któ­rymi ob­rzu­ci­łam tę kupę złomu.

Sa­mo­chód, który wcze­śniej na­le­żał do Scotta, miał na licz­niku wię­cej mo­ich zszar­ga­nych ner­wów niż prze­je­cha­nych ki­lo­me­trów. Wy­sko­czy­łam i pod­nio­słam ma­skę, by przyj­rzeć się po­kry­temu sma­rem la­bi­ryn­towi wę­ży­ków i zbior­ni­ków. Wy­mie­ni­łam już al­ter­na­tor, gaź­nik i świece. Czy zo­stało coś jesz­cze?

– Kło­poty z sa­mo­cho­dem? – Za ple­cami usły­sza­łam no­sowy mę­ski głos.

Od­wró­ci­łam się za­sko­czona. Nie sły­sza­łam kro­ków męż­czy­zny, a co jesz­cze bar­dziej nie­po­ko­jące – nie wy­czu­łam go.

– Na to wy­gląda – od­par­łam.

– Po­trze­bu­jesz po­mocy?

– Ra­czej no­wego sa­mo­chodu.

Nie­zna­jomy miał ob­le­śny, ner­wowy uśmiech.

– Może po pro­stu cię pod­wiozę? Wy­glą­dasz na miłą dziew­czynę. W cza­sie prze­jażdżki utniemy so­bie po­ga­wędkę.

Trzy­ma­łam dy­stans. Z ca­łych sił pró­bo­wa­łam so­bie przy­po­mnieć, skąd znam tego męż­czy­znę. In­stynkt pod­po­wia­dał mi, że nie jest czło­wie­kiem. Ani Ne­fi­lem. Co dziw­niej­sze, wy­da­wało mi się, że nie jest na­wet upa­dłym anio­łem. Miał okrą­głą che­ru­bi­nową twarz, a na gło­wie szopę wło­sów w od­cie­niu słom­ko­wego blondu. Uszy od­sta­wały mu jak u sło­nia Dumbo. Wy­glą­dał tak nie­groź­nie, że na­tych­miast zro­bi­łam się po­dejrz­liwa. Ogar­nął mnie nie­po­kój.

– Dzię­kuję za pro­po­zy­cję, ale po­jadę z przy­ja­ciółmi.

Z jego twa­rzy znik­nął uśmiech. Chwy­cił mnie za rę­kaw.

– Nie od­chodź! – za­skom­lał roz­pacz­li­wie.

Prze­stra­szona zro­bi­łam kilka kro­ków do tyłu.

– Ja tylko... to zna­czy... chcia­łem po­wie­dzieć... – Prze­łknął ślinę, a jego oczy na­gle za­lśniły. – Mu­szę po­roz­ma­wiać z twoim chło­pa­kiem.

Po­czu­łam, jak przy­spie­sza mi tętno. Ogar­nęła mnie pa­nika. A je­śli ten męż­czy­zna był Ne­fi­lem, a ja po pro­stu tego nie wy­czu­wa­łam? Co, je­żeli znał prawdę o mnie i Pat­chu? Co, je­żeli od­szu­kał mnie tu dzi­siaj, by dać mi na­uczkę, że Ne­fi­lo­wie i upa­dli anio­ło­wie po­winni się trzy­mać od sie­bie z da­leka? By­łam świeżo upie­czoną Ne­filką i gdyby przy­szło mi sta­nąć do walki, z pew­no­ścią bym prze­grała.

– Nie mam chło­paka. – Pró­bo­wa­łam za­cho­wać spo­kój, cały czas po­woli idąc w kie­runku Dia­bel­skiej Port­mo­netki.

– Skon­tak­tuj mnie z Pat­chem! – za­wo­łał za mną męż­czy­zna pi­skli­wym gło­sem. – Unika mnie!

Przy­spie­szy­łam.

– Po­wiedz mu, że je­żeli nie wy­le­zie z kry­jówki, sam go z niej wy­ku­rzę. Je­śli trzeba bę­dzie, spalę cały lu­na­park!

Z nie­po­ko­jem spoj­rza­łam za sie­bie. Nie wie­dzia­łam, w co ta­kiego wmie­szał się Patch, ale za­kłuło mnie w żo­łądku. Kim­kol­wiek był ten męż­czy­zna, nie na­le­żało su­ge­ro­wać się jego che­ru­bi­no­wym wy­glą­dem – ten fa­cet mó­wił po­waż­nie.

– Nie może mnie wiecz­nie uni­kać! – Męż­czy­zna ru­szył na krót­kich no­gach i po chwili znik­nął w ciem­no­ści, po­gwiz­du­jąc me­lo­dię, od któ­rej prze­szły mnie ciarki.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki