Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Grzeczna dziewczynka to gorzko-zabawna opowieść o pisarce, która pomaga tacie w opiece nad mamą chorą na alzheimera, a nieoczekiwanie spada jej na głowę „Hun” w postaci ekscentrycznej babci. Miranda Dobson, właściwie Mirka Świerk, nie przewidziała też, że jej kolega po piórze wpadnie na szatański pomysł podniesienia sobie statystyk sprzedaży książek. Wciągnie ją w romans, który stanie się medialnym tematem. Czytelnicy żyć będą informacjami o miłości pisarzy, a Miranda postanowi za pomocą seksu zapomnieć o swoich rodzinnych problemach…
Jednak jak to w życiu, nic nie jest proste. Większość spraw wymyka się bohaterom spod kontroli, powoduje szereg nieoczekiwanych zwrotów akcji, wywołując niejednokrotnie uśmiech, ale także łzy. A w powietrzu będzie się unosić zapach najróżniejszych ziół, którymi babcia spróbuje odczarować życie Mirandy.
Grzeczna dziewczynka to z jednej strony zabawna historia pisarki i jej osobistego „Huna”, z drugiej smutna opowieść o odchodzeniu i starości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 360
Rozdział 1
Jeszcze tylko parę wiosen1
„K” jak jedno z najbardziej soczystych wulgaryzmów w języku polskim, pomyślała i otworzyła słownik wyrazów obcych online. Wybrana litera pasowała do jej nastroju. Miała ochotę zakląć. Poczuła już przekleństwo na języku, jednak ostatecznie nie pozwoliła mu wybrzmieć w powietrzu. Zamiast tego przejrzała listę zapożyczeń zaczynających się na „k”. Szukała czegoś odpowiedniego. Miało być trudne do zapamiętania.
– Kantarydyna2 – przeczytała, potem kilka razy powtórzyła słowo, niejako smakowała je, sprawdzała, jak ułoży się w ustach. – Kantarydyna, kantarydyna… Potem złożyła litery od końca, jakby przewracała przedmiot na drugą stronę i sprawdzała, jaki będzie od spodu, jak jest wykończony i pozszywany. Ale wspak nie był przyjazny, nie dawał się zapamiętać ani płynnie wymówić. Zgrzytał. Potykała się o litery, ale sprawiało jej to przyjemność. To jak dźwiganie sztangi w siłowni. Najpierw jest ciężko, ale z czasem ćwiczenia przynoszą radość, podnoszą poziom endorfin. Tak się właśnie czuła, była zadowolona.
– Kantarydyna… kan-ta-ry-dy-na… kan-ta-ry-dy-na – smakowała niczym Białoszewski swoją szarą nagą jamę w Niewyczerpanej odzie do radości.
Kliknęła łącze, by sprawdzić znaczenie.
– Trująca substancja we krwi muchy hiszpańskiej – przeczytała. Wyraz był idealny. Pasował do jej biernego zasobu słów. Nie podejrzewała, by miała potrzebę go kiedykolwiek użyć. Odłoży go więc do kategorii „na później”. Kiedy zapomni tych powszednich jak „chleb”, będzie czerpać z zapasów.
– Kantarydyna – powtórzyła szeptem. – Kanta… ry… dyna. – Pierwsza część była łatwa do zapamiętania, bo skojarzyła się jej z Immanuelem Kantem. Rydyna brzmiała prawie jak uryna, więc też szło wbić sobie do głowy w miarę prosto. – Kanta uryna – zaśmiała się. – Kantarydyna…
* * *
Na drugi dzień Miranda postawiła kropkę na końcu ostatniego zdania książki i szybko chwyciła za chusteczkę, by wydmuchać nos. To była bardzo wzruszająca scena, pomyślała. Łzy rozmazywały jej obraz na monitorze. Wytarła powieki, a potem spojrzała jeszcze raz na stronę. Uważnie ją przeczytała.
– I gitara… – powiedziała do siebie, a na jej twarzy dla odmiany zagościł uśmiech. Wiedziała, że kobiety pokochają ją za tę scenę. Przez lata nauczyła się manipulować uczuciami czytelniczek. Umiała przewidzieć, kiedy będą się śmiać, a kiedy płakać. – Moje „geniusiostwo” mnie czasami zadziwia – zaśmiała się w głos i jeszcze wygodniej rozpostarła się na łóżku. Uwielbiała to słowo. Doskonale odzwierciedlało coś z pogranicza szaleństwa i geniuszu wyrosłego na podwalinach absurdu i groteski.
Pogłaskała kota, który spojrzał na nią z podziwem. To prawda, że jego pani była najlepsza. Nikt tak dobrze nie karmił. Leoś mruknął zadowolony i wygodnie się rozłożył obok swojego człowieka. W nagrodę za kocie potwierdzenie słów Mirandy sierściuch został wygłaskany. W powietrzu zawirowały czarne kłaczki.
– Chyba coś zjemy, nie? – spytała kota. Potem odłożyła laptopa, wstała z łóżka i otrzepała dresy. Podciągnęła wyżej spodnie i, odnalazłszy kapcie, wsunęła w nie stopy. Wtedy skierowała się do kuchni. Kot pobiegł przodem, dobrze odczytując intencje Mirandy.
Otworzyła lodówkę. Na jednej z półek stały wyłącznie puszki dla Leosia. Reszta nie napawała optymizmem. Sięgnęła po sojowe parówki i spojrzała na datę ważności. Jeszcze można je zjeść, pomyślała, najwyżej przegoni mnie do toalety.
Zaśmiała się, a kot miauknął, przypominając o swojej misce. Szybko więc ją wypełniła, a potem zabrała się do jedzenia parówek. Wycisnęła na talerz sporą ilość keczupu i musztardy. Ukroiła kromkę chleba i zagryzła ją z przyjemnością, choć nie była pierwszej świeżości. Przez ostatnie dni nie miała jednak czasu na zakupy, kończyła powieść. Wtedy nie istniał świat na zewnątrz, oddawała się całkowicie tworzeniu i zapominała o rzeczywistości. Na szczęście zapas żelków, czekolady i dobrego wina był wystarczający.
Podrapała się po brzuchu. Od razu westchnęła, ponieważ jego miękkość ją zaskoczyła. Poprawiła więc koszulkę i bluzę dresową, by nie odkrywały cienkich fałdek ukochanego ciała.
– Dobrze jest, psiakrew, a kto powie, że nie, to go w mordę! – zacytowała Witkacego. Leoś próbował to skomentować na swój koci sposób, lecz w tym momencie zadzwonił telefon. Miranda drgnęła na krześle i sięgnęła po aparat. Numer był nieznany, ale odebrała. Zdziwiła się, kiedy w słuchawce usłyszała głos swojej babki Zuzanny, której nie widziała chyba od dziesięciu lat.
– Przyjedziesz po mnie? – spytała seniorka bez kurtuazyjnych wstępów, a Mirandę zmroziło. Jak to, czy przyjadę? Przecież się nie lubimy! Babce nie odpowiadał sposób życia wnuczki i nie krępowała się wyrażać głośno swoich opinii. Córka też nie spełniała jej oczekiwań, bo złośliwie postanowiła zachorować na alzheimera.
– Po co? – spytała zaskoczona.
– Jestem chora. Nie będę owijać w bawełnę, bo nie daję sobie rady, a na moją córkę oczywiście nie mogę liczyć.
– Przypomnę ci, że ona jest chora.
– Chora, chora – mruknęła. – Ma kłopoty z pamięcią i tyle. A jeszcze nie wiadomo, czy nie udaje, bo nie pamiętać zawsze jest wygodniej!
Miranda westchnęła, ale nie skomentowała ostatniego zdania.
– Co ci jest?
– Przyjedź po mnie, proszę cię – powiedziała już innym tonem. – Źle się czuję, boję się być sama. Kilka dni… Ze mną koniec będzie…
– A czego się boisz?
– Że umrę w tym mieszkaniu i znajdą mnie dopiero, jak zaśmierdnę. Nie chcę zaśmierdnąć i rozłożyć się na dywanie. Ten dywan to dziadek jeszcze kupił, jak był na wycieczce w Kowarach, więc sama rozumiesz.
– Kilka dni… Masz przecież opiekunkę…
– Słuchaj. – Nagle babka ściszyła głos. – Jej nie można ufać! Ta dziewucha to tylko patrzy, jak mnie okraść.
– Myślę, że jednak…
– Kochana moja wnusiu, czy ja cię przez te wszystkie lata o coś prosiłam? – spytała.
– No… – Miranda zastanowiła się i w końcu musiała babce przyznać rację. Przecież nie rozmawiały ze sobą prawie przez dekadę.
– A widzisz. Teraz naprawdę potrzebuję pomocy, a mam tylko ciebie – powiedziała błagalnym tonem. – Ja tu umrę, boję się – zaszlochała.
– Ech… – westchnęła wnuczka. – Boisz się? – powtórzyła, zawieszając się tylko na tej części wypowiedzi. Wiedziała, że będzie żałować swojej decyzji, ale ostatecznie zgodziła się przywieźć do siebie babkę. – Dobrze, siedem dni, żebyś wydobrzała, a potem cię odwiozę, może tak być?
– Doskonale – odparła. – Powinnam dojść do siebie przez ten czas.
– Tylko pamiętaj, ja mam pracę – ostrzegła.
– Masz wreszcie normalną pracę? – Staruszka ucieszyła się.
– Nie, ciągle tę nienormalną. Siedzę, wymyślam historie i piszę.
– Czyli cały czas kłamiesz za pieniądze – podsumowała babka w swoim stylu. – A słuchaj… – znów zmieniła ton. – To jak już się zgodziłaś i mogę przyjechać, sąsiad mnie do ciebie podwiezie, nie będziesz musiała się fatygować, co? Byłoby szybciej. Jestem spakowana, więc to nie będzie problem.
Aha! Wszystko jednak babka przemyślała i zaplanowała! Telefon był tylko taką pseudokurtuazyjną próbą wproszenia się do niej na kilka dni.
– Babciu… – zaczęła, jednak staruszka weszła jej w słowo, że bardzo dziękuje i że jutro koło południa będzie, bo już się dogadała z sąsiadem. Nawet pieniędzy od niej nie chciał na paliwo, taki szarmancki. Potem jeszcze dopowiedziała, jak to wszyscy wokół bardzo ją lubią i są dla niej mili. Miranda chciała jej poradzić, że w takim razie nie ma co się ruszać z domu, ale babka zakończyła już swój wywód i się rozłączyła. – No to pięknie… – szepnęła. Kot otarł się o jej nogi i mruknął. – Niestety, Leosiu, nadchodzi armagedon i musimy się na niego psychicznie przygotować.
Miranda spojrzała na zegarek. Zdąży jeszcze pojechać na zakupy. Musiała zaopatrzyć lodówkę i posprzątać mieszkanie przed jutrzejszym najazdem Hunów, bo jeżeli babcia nie zmieniła się przez ostatnie dziesięć lat, to jej krucha postać wciąż była tylko przykrywką dla całego stada dzikich koczowników.
* * *
Nazajutrz Miranda w tym samym wyciągniętym dresie, w którym spędziła poprzedni dzień, sprzątała dom. Myła okno w pokoju, w którym miał mieszkać jej nieplanowany gość. Wycierała kurze, przygotowywała pościel. Doskonale wiedziała, że babka była lepsza niż oddział pracowników
sanepidu, a biała rękawiczka perfekcyjnej pani domu to przy niej mały pikuś. Sprawdzi każdy kąt, czy nie ma w nim drobinek kurzu.
– Leoś! – krzyknęła na kota, który wskoczył na czystą pościel. – Zakłaczysz!
Kocur przeciągnął się leniwie i jeszcze wygodniej się rozłożył. Nie spodziewał się przecież żadnego gościa.
– Jestem wykończona… – Miranda przysiadła obok Leosia i pogłaskała go po futerku. – Spociłam się jak mysz. – Wytarła pot z czoła. Jej policzki były rozgrzane. Związała mocniej włosy, bo mokre kosmyki opadały jej na twarz. I wtedy rozbrzmiał dzwonek domofonu. Kobieta podeszła do monitora, by sprawdzić, kto przyszedł. Od razu miała ochotę schować się za szafą i udawać, że nikogo nie ma w domu. Jednak przyzwoitość zwyciężyła. Nacisnęła przycisk z kluczykiem. Zamek zazgrzytał. Dopiero wtedy podeszła do drzwi, bo babka przekroczyła już próg posesji. Furtka trzasnęła. Staruszka wchodziła po schodach, wspierając się jedną ręką o drewnianą laskę.
Miranda czuła, że najbliższe dni zmienią się w koszmar. Przerabiała to wiele lat temu, ale nigdy na tak długo. Zawsze dwa dni z babką kończyły się wielką awanturą, obrazą i fochami staruszki, a u niej pojawiały się wizje morderczych scen, a także tytuł jednego z jej ulubionych filmów Starsza pani musi zniknąć.
– Cześć, babciu – powiedziała, siląc się na uprzejmy ton.
– Tutaj walizkę zostawiam! – krzyknął kierowca i po chwili wsiadł do auta.
Dziwne, pomyślała Miranda, nawet nie pomógł starszej pani wnieść bagażu do środka, tylko odjechał. Może bał się, że babka zdecyduje się od razu na powrót? Zachichotała w myślach. Kilka godzin z Hunem w małym aucie było pewnie ponad siły tego faceta. Na jego miejscu wiałabym, gdzie pieprz rośnie, dodała.
– No, nareszcie jestem! Ty nawet nie wiesz, jak ten mój sąsiad jeździ! Jak wariat! Mówię ci, wokół same wariaty! Idź po tę walizkę, bo zaraz ukradną.
– Tu nikt nie kradnie, to spokojna dzielnica.
– Znam takie spokojne dzielnice – odparła babka, rozglądając się. – Domy jak u Żydów – dodała, a Mirandzie aż ciarki przeszły po plecach. – Dawniej to tak Żydzi mieszkali w moim miasteczku.
„Tak”, czyli jak?, zastanowiła się Miranda, ale babcia kontynuowała swój wywód. Od razu więc dowiedziała się, że w bliżej nieokreślonej przeszłości Żydzi mieszkali w parterowych domach krytych czerwoną dachówką. Aż bała się zapytać, jak w takim razie mieszkali porządni polscy katolicy. Nie skomentowała jednak wypowiedzi seniorki.
– Tu będziesz spała. – Wnuczka pokazała pokój gościnny i starannie zaścielone łóżko. Babka rozejrzała się po wnętrzu i stwierdziła, że może być. Przeszkadzały jej tylko regały z książkami, bo od tego tylko kurz i choroby, ale potem machnęła ręką i powiedziała, że się przemęczy.
– A tu są moje zastrzyki. – Podała Mirandzie plastikową torebkę. – Będziesz mi je dawać wieczorami.
– Ja? – zdziwiła się i ostrożnie wzięła pakunek, jakby zawierał dynamit i nie można nim było wstrząsnąć, by nie spowodować spektakularnej rozpierduchy. – Przypominam ci, że nie jestem fachowcem w tej dziedzinie.
– Tego nie da się zapomnieć – mruknęła babka. – Na niczym się nie znasz. A co to za filozofia wbić igłę w dupę i wycisnąć zawartość strzykawki? Każdy głupi to umie.
– Aha – westchnęła. – Każdy głupi oprócz mnie… Pójdę później do sąsiadki, jest pielęgniarką, to poproszę ją, żeby dawała ci te zastrzyki.
– No i rychtig.
Miranda nie dopytywała już, na co są te lekarstwa, ale gdy babka po chwili zaczęła kaszleć, wycofała się z pokoju i dała jej czas na rozpakowanie. Przeszła do kuchni, by postawić na kuchence zupę, którą gotowała od rana. Nie miała pojęcia, co lubiła jej babka, więc ugotowała zupę pietruszkową. Nie wymagało to zbyt dużo wysiłku, a było smaczne i pożywne. Nie wyobrażała sobie też, że nagle na jej stole znajdzie się mięso, więc czekało ją jeszcze poinformowanie seniorki, że jej wnuczka jest wegetarianką.
Wrzuciła na patelnię ziarnka słonecznika, by się uprażyły, gdy w kuchni pojawiła się Zuzanna. Miranda uświadomiła sobie, że nawet się nie objęły na powitanie. Zupełnie jak dwie obce sobie osoby. Jednak na myśl, że staruszka ją dotyka, wzdrygnęła się. Nie wyobrażała sobie żadnego kontaktu fizycznego z babką. Nigdy jej nie lubiła. Już jako dziecko płakała na jej widok, a że rodzice ciągle się z nią kłócili, nie musiała jej zbyt często odwiedzać. Z czasem nawet rozmowy telefoniczne stały się coraz rzadsze. Babcia miała swoje życie, oni swoje. Brat Mirandy wyjechał do Szwecji, gdzie pracował od piętnastu lat, i rzadko bywał w Polsce. Tam założył rodzinę i chyba wsiąkł w tamtejszy klimat. Rodzice mieszkali kilka kilometrów od niej i codziennie od czterech lat zmagali się z alzheimerem. Miranda miała czasami wrażenie, że jest członkiem rodziny Adamsów, a nie Świerków. Zresztą dlatego pisała pod pseudonimem jako Dobson. Miranda Dobson brzmiało światowo i zdecydowanie lepiej wyglądało na okładce niż Świerk.
– Co tam ugotowałaś? – spytała babka i zajrzała jej przez ramię. – Wygląda jak kupa niemowlaka – skomentowała.
– To krem z pietruszki z gruszką – wyjaśniła. – Jest bardzo dobry i zdrowy.
– No – zaśmiała się babka i nagle poklepała wnuczkę po brzuchu. Skóra zatrzęsła się niczym galareta. – Dobrze to ty wyglądasz. Jak pomieszkam tu kilka dni, to będę gruba jak ty.
Miranda miała ochotę przegryźć staruszce tętnicę. Ważyła sześćdziesiąt pięć kilo przy wzroście metr siedemdziesiąt. Czuła się dobrze w swoim ciele, choć doskonale wiedziała, że już dawno temu pozbyła się kaloryfera z brzucha. Zmienił się w sflaczałe ciasto, które poddało się grawitacji i stało się galaretowate. Może i nie było przyjemne w dotyku, ale nie zamierzała z tego powodu rozpaczać. A zasuszone i zgarbione ciało babki na pewno wyglądało lepiej, oj tak! Chętnie by jej podsunęła pod nos lustro. Obawiała się tylko tego, że wzrok bazyliszkowy powaliłby seniorkę na miejscu i musiałaby się tłumaczyć na policji, jak to się stało, że szanowna babcia zeszła z tego świata od razu po przekroczeniu progu domu swojej pierworodnej wnuczki.
– Ty też niczego sobie – odparła, stawiając na stole talerze z zupą. Po chwili na środku każdego z nich zrobiła kleksik z naturalnego jogurtu i posypała go prażonym słonecznikiem.
– No teraz to wygląda jak kupa niemowlaka, który nażarł się pestek – zakpiła babcia i z obrzydzeniem zamieszała w talerzu. Po chwili włożyła jednak łyżkę do ust. Zaraz drugą i trzecią. Więcej się nie odzywała, choć kilka razy wypluła na stół słonecznik. Miranda przyklasnęła w myślach, że dobra nasza, bo babka wyskrobała talerz do czysta i poprosiła o dokładkę.
– Tylko bez pestek! – zaznaczyła.
– Smakuje ci?
– Jem, żeby się nie zmarnowało – odparła. – Ponadto dzisiaj środa, a ja w środy i piątki nie jem mięsa.
– No tak… – westchnęła i podała dokładkę.
– Ale ty jak chcesz mięcho, to się nie krępuj. Mnie nie przeszkadza.
– Ja nie jem mięsa w ogóle – odparła Miranda.
– Jak to w ogóle?
– Normalnie. Jestem wegetarianką, kocham zwierzęta, więc ich nie jem.
– To ty się tak upasłaś na roślinach? – szczerze zdziwiła się staruszka i znów pokazała na brzuch wnuczki, która szybko pociągnęła dres i jeszcze bardziej się przygarbiła. Dotarło do niej, że kilka dni z babką pod jednym dachem wpędzi ją w kompleksy. Przypomniała też sobie, jak Zuzanna dokuczała swojej córce i bratowej. Zresztą dla niej każdy zawsze był za gruby. Najważniejsze kryterium oceny człowieka – tusza! Drugie kryterium – zarost, na szczęście to dotyczyło tylko mężczyzn.
– No widzisz. To dowód na to, że mięso nie jest potrzebne.
– Jak se chcesz… Ale jak się od tego pochorujesz, to nie miej do mnie pretensji, że cię nie ostrzegałam – powiedziała babka i włożyła kolejną łyżkę zupy do ust. Zaraz jednak spojrzała na Mirandę i spytała, czy jej miłość do zwierząt obejmuje także niekupowanie skórzanych butów i torebek. Kobieta westchnęła.
– Staram się nie kupować takich – odparła, ale od razu zwizualizowała swoje skórzane obuwie zalegające w szafie. To był jej słaby punkt i bardzo się go wstydziła. Nie myślała, że babka jej to wytknie.
– Bo wiesz… – kontynuowała zadowolona staruszka. – Raczej świnki samowolnie nie zrzucają skóry.
– Co zamierzasz u mnie robić? – spytała Miranda, zmieniając temat. – Pamiętaj, że ja muszę pracować. Kończę akurat książkę i chcę mieć spokój.
– Posiedzę sobie w pokoju i pomówię paciorki. Najważniejsze, że nie będę sama, bo ja ci powiem, wnusiu kochana, ja się tak bardzo boję tej śmierci… Ja wiem, że ona już po mnie idzie. Czuję to w gnatach.
– A czego tak się boisz? – spytała Miranda. Zrobiło się jej żal babki, a złość na nią szybko minęła.
– Bo ja nie wiem, czy wszystko odpokutowałam… Boję się, że mnie diabły w smole będą gotować… W telewizji mówili, że najgorszy jest czyściec, tam podobno straszniej niż w piekle. A ja bym tak chciała od razu do nieba, więc przyjechałam do ciebie. Taką pokutę sobie narzuciłam.
Miranda spojrzała na babkę. W pierwszej chwili pomyślała, że Zuzanna żartuje, ale wystarczył rzut oka, aby się przekonać, że mówiła śmiertelnie poważnie. Naprawdę się bała. Miranda miała ochotę uśmiechnąć się na wyobrażenie diabłów mieszających w kotłach ze smołą. Pamiętała takie obrazki z dzieciństwa. Jednak widząc przerażenie babki, powstrzymała się przed podniesieniem kącików ust. Nie zwróciła też uwagi na ostatnią część wypowiedzi o pokucie. W przeciwnym razie nie byłaby taka spokojna, bo co oznaczało pokutowanie według babki, tego nie wiedział nikt.
– Nie ma się czego bać – pocieszyła ją łagodnym głosem. – Nie ma diabłów. A piekłem mogą być tylko inni ludzie – dodała filozoficznie, choć wiedziała, że jej babka nigdy nie słyszała o egzystencjalizmie Sartre’a. Za to dawniej była doskonała w urządzaniu piekła swojej córce i mężowi.
– Już ja swoje wiem.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, będę za drzwiami – powiedziała. Potem spojrzała na babkę. Miała pomarszczoną skórę i długie siwe włosy zaplecione w warkocz wokół głowy. Wyraz twarzy sprawiał nieprzyjemne wrażenie. Zmarszczki wokół ust sugerowały, że była to osoba, która raczej się nie uśmiechała. – A jak się czujesz?
– Bardzo źle, oj źle. Kulfy mnie bolą – poskarżyła się, dotykając nóg. – Tak mnie napierniczają, że nie mogę chodzić! Gdyby nie one, to ja bym tu latała!
Miranda przełknęła ślinę i skomentowała w myślach, że chwała Bogu za te bolące kulfy. Inaczej jej prywatny Hun miałby siłę tajfunu.
– To odpocznij sobie w pokoju, a ja pójdę pracować.
– A drugie danie? – spytała nagle seniorka i rozejrzała się po kuchni.
– Jakie drugie?
– No drugie! Kartofelki, sosik, surówka… Co ty myślałaś, że ja się taką papką najem?! – podniosła głos, a Miranda otworzyła usta ze zdumienia. Zjadła przed chwilą to, co babka, a czuła się najedzona. Jak to możliwe, że ten kruchy zasuszony człowieczek nie napełnił się zupą?
– Nie ma… Ja zawsze tylko jedno robię. Jeżeli się nie najadłaś, to mogę ci dolać.
– To na co czekasz? Głodna jestem!
Miranda napełniła ponownie jej talerz. Postawiła naczynie przed seniorką i przez chwilę obserwowała, jak babcia pochłania następną porcję. Potem kilka razy się jej odbiło i wreszcie stwierdziła z zadowoleniem, że czuje się pełna.
– Czyli mogę iść popracować?
Babka przytaknęła i od razu zaznaczyła, że teraz będzie myć talerze po obiedzie. Kiedy wnuczka pokazała jej zmywarkę, staruszka stwierdziła, że to dobre urządzenie, ale nie wolno tam wkładać brudnych rzeczy, bo zaraz się zapaskudzi. Umyła więc naczynia i dopiero potem włożyła do maszyny. Miranda nie miała siły się z nią szarpać, uspokoiła się w myślach, że to tylko kilka dni. Wzięła błąkającego się pomiędzy nogami Leosia i poszła do swojej sypialni. Wygodnie umościła się na łóżku. Położyła na kolana podkładkę pod laptop i otworzyła plik z książką. Zaczęła czytać ostatni rozdział, gdy usłyszała chodzącą po domu Zuzannę. Podłoga wyłożona była deskami, więc stukanie laską niosło się po wszystkich kątach.
– Dobra, tylko spokój nas uratuje – szepnęła do Leosia. Kot wiedział, że jego pani podczas pracy musi mieć idealną ciszę, bo inaczej zacznie się miotać. Zamruczał więc uspokajająco.
Miranda nie mogła się skupić na tym, co czytała. Cały czas nasłuchiwała kroków drepczącej babki i zastanawiała się, po co robi ten obchód. Wreszcie, gdy kroki zaczęły się zbliżać do gościnnego pokoju, miała nadzieję, że zaraz ucichną. Aż wstrzymała oddech w oczekiwaniu na to, co się za chwilę wydarzy.
Staruszka faktycznie weszła do swojego pokoju. Usiadła w fotelu uszaku i zaczęła się rozglądać po wnętrzu.
– Po co komu tyle książek? Tylko kurz zbierają – wymamrotała pod nosem. Potem wstała i otworzyła swoją walizkę. Wypakowała resztę ubrań i włożyła je do szafy, w której wnuczka przygotowała jej miejsce. Znów usiadła i znów spoglądała po woluminach. – Mam swoją – powiedziała wreszcie i pogładziła dłonią książeczkę do nabożeństw. Zaczęła półszeptem czytać.
Miranda za ścianą odetchnęła. Wreszcie nastała cisza. Skupiła się na swojej historii. Wprowadzała poprawki, gdy nagle ktoś zapukał do jej drzwi i po chwili stanęła przed nią babka. Wnuczka aż podskoczyła, bo zapomniała o staruszce. Szybko rzuciła okiem na zegar, bo wystraszyła się, że może podczas pracy nie zauważyła, jak szybko upłynęło kilka godzin.
– Ożeż – jęknęła na widok wyświetlacza. Minęło zaledwie piętnaście minut! – Co się stało? – spytała. – Babciu, ja muszę pracować.
– To pracuj, pracuj. Ja ci nie przeszkadzam. – Staruszka usiadła na łóżku i przyglądała się Mirandzie.
– Ale ja tak nie umiem. Muszę być sama.
– A ten sierściuch ci nie przeszkadza?
Leoś spojrzał na babkę i miauknął, jakby chciał jej powiedzieć, co o tym sądzi. Został jednak zignorowany przez seniorkę.
– Co się stało? – spytała wnuczka, by jak najszybciej skończyć rozmowę. – Potrzebujesz czegoś?
– Słuchaj… Tak sobie pomyślałam, że może byś mi dała jakąś książkę do przeczytania, bo siedzę tam w tym pokoju i się nudzę.
Miranda wstała i poszła do swojej biblioteczki. Spojrzała na tytuły na grzbietach książek i chwilę analizowała, co może się spodobać jej babce. W końcu sięgnęła po Oskara i panią Różę. Nie była to zbyt obszerna lektura, więc seniorka, która do tej pory czytała jedynie książeczkę do nabożeństwa i historię ojca Pio, sobie poradzi.
– Może być?
– Oskar i pani Róża – przeczytała tytuł. – Dziwne imiona. A może mi dasz też jakąś swoją?
Miranda o mało co się nie zakrztusiła własną śliną. Babka nigdy przecież nie czytała jej książek. Gardziła tym, co robiła wnuczka, więc skąd ta nagła zmiana?
– Nie wiem, czy ci się spodobają…
– Dawaj, ocenię – odparła zdecydowanym głosem. – Mam tu odbyć pokutę, to będzie w sam raz – dodała z wrodzoną sobie złośliwością.
Miranda zacisnęła zęby, ale położyła przed nią trzy swoje pierwsze powieści. Na początek to na pewno wystarczy, a seniorka będzie miała w czym wybierać.
– Ale ja twoje chciałam.
– To są moje.
– To jest jakaś Mi-ran-da Dob-son – stwierdziła, z trudem odczytując obco brzmiące nazwisko. – A ty przecież jesteś Mirosława Świerk.
Kobieta parsknęła śmiechem. Kompletnie zapomniała o tym, że pisała pod pseudonimem, a babka przecież o tym nie wiedziała. Otworzyła więc skrzydełko okładki i pokazała jej swoje zdjęcie.
– Zobacz, to ja. – Pokazała palcem. – Tu napisali, że to mój pseudonim literacki.
– To ty się wstydzisz ojca i matki, że ukrywasz się pod jakimś pseudonimem?
– Nikogo się nie wstydzę, ale po prostu źle wyglądało na okładce moje prawdziwe imię i nazwisko – wyjaśniła, a w tym momencie babka się przeżegnała, jakby próbowała odgonić od siebie złą moc wnuczki, która sprzeniewierzyła się rodzinie i sama siebie nazwała Dobsonem. Co to w ogóle znaczyło? Albo ta Miranda! Jak mirabelka. Toć świerk nie może być gorszy od pospolitej śliwki! Już miała to wnuczce wyjaśnić, gdy ta zakręciła się na pięcie, rzuciła, że musi pracować, i zniknęła za drzwiami pokoju.
– Skaranie boskie z tą dziewuchą – stwierdziła babka. – To staropanieństwo na pewno rzuciło się jej na mózg!
* * *
Kiedy Miranda twardo spała, nagle drzwi do jej pokoju się uchyliły. Podłoga skrzypnęła i tuż przy łóżku stanęła starsza pani. Spoglądała przez chwilę na wnuczkę, aż wreszcie krzyknęła:
– Pobudka, śpiochu!
Miranda podskoczyła na łóżku. Natychmiast usiadła, bo zupełnie zapomniała o swoim gościu, a raczej nikt do jej sypialni nie zaglądał. Przynajmniej taki stan utrzymywał się przez ostatnie osiem lat. Tyle czasu prowadziła radosne życie singielki i nie uprawiała seksu, więc zawsze budziła się w swoim łóżku, leżąc najwyżej koło Leosia. Dlatego widok babki był niczym kubeł zimnej wody.
– Co się stało? – spytała, przecierając z przerażenia oczy. Miała nad sobą chudą, pomarszczoną twarz z zapadniętymi policzkami i rozwianym siwym włosem. Zuzanna wyglądała jak postać z horroru. Szczerzyła się w bezzębnym uśmiechu nad wnuczką i właśnie wyciągała do niej kościstą dłoń, by szarpnąć ją za ramię.
Miranda odsunęła się, potem rzuciła okiem na zegarek stojący na szafce nocnej i znów opadła na poduszkę.
– Babciu, jest piąta czterdzieści!
– No właśnie – odparła spokojnym głosem. – Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.
– Ja do pierwszej w nocy pracowałam! Chcę się wyspać!
– Wstawaj, wstawaj, skoda dnia! – zasepleniła z powodu braku sztucznej szczęki.
– Daj mi pospać! Wyjdź! Bardzo proszę!
– Jakaś ty nerwowa… – Zuzanna nie spodziewała się takiej reakcji, więc postanowiła się wycofać. Po chwili zamknęła drzwi do sypialni, zostawiając wnuczkę samą.
Kot czmychnął pod szafę i spoglądał na staruszkę nieufnie. Obserwował każdy jej ruch. A seniorka poczłapała o lasce do kuchni. Wyjęła z kieszeni podomki protezy i włożyła je do ust. Splotła włosy w warkocz, by jej nie przeszkadzały, a potem spojrzała do zlewu. Stały w nim dwa kubki! Zadowolona zakasała rękawy. Potem otworzyła zmywarkę i zaczęła wystawiać naczynia. Zajrzała do wszystkich szafek, by zorientować się, gdzie co odstawić. I zaraz po kolei układała garnki i talerze. Jej ruchy nie były zgrabne, więc stukała naczyniami.
Leoś głębiej schował się w swojej kryjówce, a Miranda narzuciła poduszkę na głowę.
– Boże – jęknęła. – Tu się nie da spać. Zamorduję ją, przysięgam. Jeżeli jutro mi wytnie ten sam numer, pakuję ją w karton i odsyłam do Braniewa.
Miranda liczyła na to, że babka po rozładowaniu zmywarki zajmie się czymś, co nie będzie powodowało hałasu, jednak się przeliczyła. Potem był czas na przyrządzanie śniadania. Staruszka robiła wszystko powoli i niezdarnie, więc naczynia znów strzelały. Jakiś kubek albo talerz poleciał na podłogę, rozsypując się w drobny mak. Zaciskanie poduszki na głowie niewiele pomagało. Zmęczona Miranda postanowiła więc wstać i zakończyć rozpierduchę w kuchni.
– O, jesteś – ucieszyła się staruszka. – Twój kot zbił kubek – dodała, a wnuczka rozejrzała się po kuchni w poszukiwaniu Leosia. Ten ciągle nie wyściubił nosa spod szafy w przedpokoju.
– Babciu – zaczęła spokojnie. – Nie możesz tak rano hałasować, ja do późna pracuję.
– Ale ja nie umiem wylegiwać się do południa w łóżku.
– Dobra, zróbmy tak. – Miranda ciągle nie traciła cierpliwości. – Zmywarkę rozpakowujemy od ósmej, co? Nie wcześniej. Zapamiętasz? Od ósmej!
– A co mam nie zapamiętać? – Starsza pani wzruszyła ramionami. – A ty pamiętasz o moich zastrzykach?
– Tak, ale o tej godzinie wszyscy normalni ludzie jeszcze śpią. Potem pójdę do sąsiadki.
– Dobra, a ja poszoruję ci garnki, bo one strasznie okopcone.
– Nie są okopcone. – Miranda westchnęła, ale już nie dopowiedziała, że na indukcyjnej kuchence po prostu nie dało się tego zrobić. Zrobiła odpowiednią temperaturę pod czajnikiem i postawiła na blacie dwa kubki.
– Ja ci potem pokażę, jak powinien wyglądać czysty czajnik.
– Babciu, a ty już nie czujesz się źle? – spytała. – Przeszło ci?
– Oj, strzyka mnie strasznie, kulfy bolą, jakbym już miała odchodzić z tego świata… – Babcia dla lepszego efektu zakaszlała.
Miranda nie skomentowała stanu zdrowia seniorki. Starała się zjeść śniadanie w ciszy i spokoju, ale graniczyło to z cudem. Babcia tonem głosu, którego nie powstydziłaby się płaczka pogrzebowa, kontynuowała opowieść o swoim samopoczuciu. A opowiadała z najmniejszymi detalami! Nic nie mogło ujść jej uwagi. Nagle weszła w rolę schorowanej starowinki, która ledwo zipie, i ostatkiem sił powyciągała naczynia ze zmywarki. Za chwilę natomiast, na oparach swojego zdrowia i mocy, zabierze się do szorowania czajnika i garów, żeby odejść z tego świata z poczuciem dobrze wykonanej roboty i porządku w kuchni wnuczki. Bo jak pokuta to pokuta!
Leoś na ugiętych łapach wyszedł spod szafy i zbliżył się do Mirandy. Spojrzał na nią i zamiauczał. Kobieta miała wrażenie, że doskonale go rozumie. Pogłaskała go czule po główce i szepnęła, że to kilka dni, że dadzą radę i że muszą trzymać się razem. Potem napełniła kocurowi miseczkę, czego babka oczywiście nie omieszkała skomentować:
– Sierściuchy to powinny w stodole być, a nie w domu. Ja lubię koty – dodała. – Ale jak polują na myszy.
– Niestety nie mamy stodoły – odparła wnuczka.
* * *
Koło południa Miranda zostawiła babcię samą w domu i poszła do sąsiadki. Poprosiła ją o pomoc w podawaniu zastrzyków. Hania zgodziła się i zaproponowała, że od razu pójdzie do seniorki. Pisarka była jej wdzięczna, bo nie wyobrażała sobie komukolwiek wbijać igły w skórę.
– A co ty taka zmęczona? – spytała pielęgniarka, wsuwając buty. – Babka dała ci popalić?
– Nic nie mów – odparła. – Jakby armagedon nastał w moim domu. Przecież ja jej nie widziałam chyba z dziesięć lat i nagle mam ją pod swoim dachem. Podobno źle się czuje i boi się być sama, więc zgodziłam się jej pomóc. Ale pomiędzy nami nie ma żadnej więzi. Nic.
– Nikt z rodziny nie mógł jej wziąć do siebie?
– Nie – westchnęła. – Mama jest jedynaczką, a jak wiesz, ma alzheimera, więc zostaję ja albo brat. Wiadomo, że babki do Szwecji nie wyślemy.
– To może by pomyśleć o jakimś ośrodku?
– Domu starców? – Miranda zdziwiła się, bo w sumie o tym nie pomyślała. – Chyba na to za wcześnie – dodała po chwili zastanowienia. – Babka jest samodzielna, teraz tylko zachorowała, ale jak wydobrzeje, to pojedzie do siebie. Ma tam opiekunkę, więc da sobie radę. Starych drzew przecież się nie przesadza. A ona w życiu by się nie zgodziła na dom seniora. Trzeba by chyba ją związać, zakuć w kajdanki i tam odstawić.
– No tak, w sumie trudno się dziwić. Chodźmy – powiedziała, chwytając klucze w dłoń. Miranda poszła przodem. Po chwili otwierała drzwi swojego domu. Od wejścia uderzyły ją głośne modlitwy. Przygłucha babcia słuchała radia nastawionego na całą moc.
– Wesoło masz – zaśmiała się Hania.
Miranda nie skomentowała. Ton modlitwy i muzyka przygnębiły ją. Miała poczucie, że nie jest u siebie.
– Babciu – zwróciła się do seniorki, wprowadzając do pokoju Hanię. – To jest moja koleżanka i sąsiadka. Zrobi ci zastrzyk.
– Zna się na tym? – spytała babka, nieufnie spoglądając na kobietę. Na pierwszy rzut oka wyglądała schludnie, pomyślała. Miała krótką fryzurę z grzywką zarzuconą na jedną stronę. Twarz budziła zaufanie, choć babce wydało się, że kobieta podejrzanie mruży oczy.
– Mam na imię Hania. Znam się, proszę się nie martwić – powiedziała sąsiadka. – Jestem pielęgniarką, pracuję w szpitalu. Proszę pokazać te zastrzyki. – Miranda podała jej foliową torebkę z medykamentami i ściszyła radio, żeby nie musiały przekrzykiwać ludzi odmawiających publicznie różaniec. – To przeciwbólowe… Coś panią boli?
– Kulfy… Pani kochana, jak one mnie bolą… – Babcia podciągnęła spódnicę, dotykała kolan. – Takie sobie ochronki na kolana zrobiłam. Skarpety pocięłam i trochę mi lepiej. Oj, ale boli – zaszlochała. – Ratuj mnie, kochanieńka, ratuj. Pożyć jeszcze bym chciała, wnuczce pomóc, bo ona ani męża nie ma, ani dzieci, jak sierota… – głośniej pociągnęła nosem, a Miranda stała jak zamurowana i przyglądała się seniorce. Jakby nagle ktoś podmienił babkę. Nie dowierzała własnym oczom i uszom. Zuzanna była niczym doktor Jekyll i pan Hyde.
– Będzie dobrze – uspokoiła ją Hania i przygotowała zastrzyk. Babka z trudem wstała i uchyliła kawałek półdupka. Pielęgniarka z wprawą wbiła igłę i wykonała iniekcję. Potem przyłożyła watę i podciągnęła bieliznę staruszki. – I po bólu.
Babka nagle złapała ją za dłoń i zaczęła całować.
– Dziękuję, kochanieńka, dziękuję. Niech pani Święta Matulka w dzieciach wynagrodzi i zdrówko da. Ja się będę za panią modlić dzień i w nocy jak za moją Mireczkę… choć ja nie wiem, czy boziulka nadąża, kiedy ja o Mireczce mówię, a ona jako jakaś mirabelka teraz przed światem. Widzi pani, co ja mam z tą moją wnuczką?
Hania zaśmiała się i po chwili pożegnała się z seniorką. Wyszła z jej pokoju i uśmiechnęła się do koleżanki.
– Łatwo nie masz – szepnęła, a Miranda przewróciła oczami na znak, że za chwilę oszaleje.
– Napijesz się kawy?
– Kiedy indziej, zaraz lecę do szpitala.
– Dziękuję za pomoc.
– Nie ma za co. Powodzenia z babcią – zaśmiała się. Pracując w szpitalu, nieraz spotykała staruszki, które miały dwa oblicza. Jedno dla rodziny, drugie, to bardziej uniżone, dla personelu szpitala.
Po wyjściu Hani Miranda poszła do swojego pokoju popracować. Rozsiadła się wygodnie przy laptopie. Leoś też zajął miejsce przy niej i wszystko mogłoby wyglądać jak każdego dnia, gdyby po kilku minutach za drzwiami nie rozległ się hałas. Miranda westchnęła, ale postanowiła za wszelką cenę skupić się na tekście i nie słuchać tego, co działo się w kuchni. Trudno, niech strzelają garnki, tłuką się naczynia, ona ma pracę i musi ją wykonać. W kalendarzu na czerwono miała zaznaczoną datę, która przypominała, że deadline nadchodzi. A deadline był święty!
Miranda otworzyła plik z tekstem i zaczęła czytać, wprowadzając poprawki, które bardzo często polegały na tym, że zaznaczała fragment i wciskała „delete”. Sznury zdań znikały, a w ich miejsce należało stworzyć coś nowego. Skupiła się na pracy, i o dziwo, w domu zapanowała cisza. Na jakiś czas całkowicie zapomniała, że nie jest sama. Dopiero po dwóch godzinach w pokoju rozległo się pukanie. Miranda podniosła głowę i stwierdziła, że jest postęp. W ciągu jednego dnia taka zmiana zachowania babki to cud. Nawet zdobyła się na śmiałą myśl, że w takim tempie to może uda się babcię zreformować.
– Proszę!
– Wnusiu kochana – zaczęła seniorka, a w Mirandzie nagle wszystko zadygotało. Taki miły ton nie mógł być bez powodu. Zamknęła laptopa i zerwała się z łóżka.
– Co się stało? – Stanęła w progu i rzuciła okiem w korytarz. Nigdzie nie unosił się dym, więc to nie pożar, pomyślała, ale niewinna mina babki nie dawała jej spokoju. – Coś się stało? – powtórzyła.
– Nie, ale chcę ci coś pokazać – powiedziała staruszka i złapała Mirandę za rękę. Ta drgnęła, ale siłą woli zapanowała nad tym, by się nie wyrwać. Dotyk seniorki nie był przyjemny. Kościste palce wbiły się w jej przedramię. – Chodź!
Poszły do kuchni, ale tu młoda kobieta niczego nie zauważyła. Za to zadowolona mina seniorki od razu rzucała się w oczy.
– Co zrobiłaś?
– Niespodziankę – odparła z dumą. – Mówiłam, że masz zapuszczone gary?
I zanim skończyła wyjaśniać, co się stało, wzrok Mirandy powędrował na kuchenkę. Stał na niej srebrny czajnik. Świecił się jak psu jajca! A przecież Miranda nie miała naczyń w tym kolorze!
– Co? – zdziwiła się, bo przecież jej czajnik kryty były emalią w pięknym kolorze wiosennej zieleni!
– Elegancko, nie? – spytała babka z dumą.
– Czy to jest mój czajnik? – Miranda nie dowierzała własnym oczom. – Zielony? Noż, kur…
– No! – krzyknęła babka. – Bez brzydkich słów! Piękny, nie? Teraz elegancki i czysty. Wypucowany! Jutro zabiorę się za gary, bo to szorowanie to jednak nie takie łatwe. Zmachałam się.
– Babciu! Bab… – Mirandzie zabrakło tchu. Zuzanna jednak dumna z siebie machnęła ręką i poszła do swojego pokoju. Pisarka natomiast podniosła czajnik i dokładnie mu się przyjrzała. – Jak to możliwe? Jak? Cholera!
Na naczyniu nie było ani jednego śladu zielonej emalii. Wszystko zostało wyszorowane i wypolerowane. Miranda nie miała pojęcia, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Bo jak?! Może nie był to najdroższy czajnik świata, więc jego jakość mogła być nie najlepsza, ale żeby zedrzeć emalię? Od razu pomyślała o pozostałych garach. Zajrzała do szafki i ogarnęła ją panika. Nie chciała, by jej naczynia zmieniły barwy! Dobrała je idealnie pod kolor fartucha kuchennego! Wreszcie gdy odzyskała panowanie nad oddechem, poszła do pokoju babki. Starsza pani siedziała w fotelu. Miranda otworzyła już usta, by zrobić jej wykład na temat garnków, gdy zauważyła, że seniorka ma zamknięte oczy i drzemie.
– Cholera – szepnęła i zamknęła drzwi, wycofując się w korytarz. Babka wyglądała na zmęczoną. W szorowanie czajnika włożyła pewnie mnóstwo energii. Potem Miranda próbowała się przekonywać, że babcia chciała dobrze, tylko trochę jej nie wyszło. Postanowiła, że zaciśnie zęby i wytrzyma kolejne dni. Niedługo przecież znów wszystko wróci do normy, pomyślała.
* * *
Parcie na pęcherz zmusiło Mirandę do przerwy w redakcji tekstu. Nawet przez chwilę ponownie zapomniała, że nie mieszka wyłącznie z Leosiem. W domu panowała cisza. Z obawą zajrzała więc do pokoju babci. Drzwi były uchylone, więc zerknęła, by upewnić się, że wszystko w porządku. Nagle jednak zamarła. Stanęła jak wryta i czuła, jak krew uderza jej do głowy.
Na wersalce leżała staruszka. Na wznak. Na piersi miała splecione dłonie. Aż prosiło się, by włożyć w nie różaniec. Wnuczka poczuła, jak miękną pod nią nogi. Przeniosła wzrok na twarz babki. Jej rozchylone usta i zapadnięte policzki spotęgowały makabryczne wrażenie.
Miranda wahała się, co powinna zrobić. Strach trzymał ją w progu, wręcz paraliżował. Kiedy wreszcie po cichu zbliżyła się do babki, ciągle nie miała odwagi jej dotknąć. Nachyliła się, by przyjrzeć się klatce piersiowej. Rusz się, rusz, szeptała w myślach. I kiedy wreszcie dostrzegła, że klatka piersiowa unosi się i opada, nagle babka puściła tak głośnego bąka, że kobieta podskoczyła.
– Łaaa! – krzyknęła, szybko chwytając się za usta, bo z pewnością nie miała zamiaru budzić swojego prywatnego Huna.
– Aaaa! – wrzasnęła w odpowiedzi babka. – Zamordować mnie chcesz?! Co się tak skradasz?
– Nie… – zająknęła się kobieta. – Nie chciałam cię przestraszyć, ale… tak spałaś, że…
– Czyhasz na moje życie?
Miranda się zawstydziła, bo faktycznie musiała nastraszyć staruszkę. Też była w stanie przedzawałowym, gdy obudził ją krzyk babki nad jej głową.
– A co tu tak śmierdzi? – dodała po chwili. – Bąka mi w pokoju puściłaś?
– Ja nie! To ty!
– No tak. – Machnęła ręką. – Jak się wstydzisz, to zwal na mnie. Stara babka wszystko przyjmie.
– Rany, babciu! Ty jesteś niemożliwa! Nie chciałam ci przeszkadzać – dodała i szybko wycofała się z pokoju. Poszła do łazienki, szukając azylu. Tu jednak uderzył ją nieprzyjemny zapach. Chwyciła więc odświeżacz powietrza i spryskała pomieszczenie aromatem oceanu. Potem usiadła na muszli. Wykończy się przez te dni z babką, pomyślała. Jakby ktoś nagle zabrał jej życie, a przecież seniorka przyjechała wczoraj!
Zamknęła oczy i pomasowała skronie. Sztuczny zapach nie przeniósł jej na brzeg morza, a porcelana pod nią nie zmieniła się w maleńką muszelkę znalezioną na plaży. Miranda westchnęła. Potem wstała i spuściła wodę. Już chciała opuścić klapę deski klozetowej, gdy zauważyła, że woda niebezpiecznie podchodzi w górę.
– No, cholera jasna! – warknęła. – Siku tylko zrobiłam! Co jest?
Woda sięgnęła krawędzi muszli. Miranda spoglądała w nią, dokładnie obserwując, czy schodzi. Jednak miała wrażenie, że ta ani drgnie. Chwyciła więc szczotkę i próbowała zanurzyć ją jak najgłębiej, by pogmerać w środku. Nic to nie dało. Zaczęła główkować. Przecież nigdy się nie zatykało!
– Mirka! – usłyszała pukanie w drzwi. – Wyłaź, bo narobię w gacie!
I wtedy Miranda nagle doznała olśnienia. Otworzyła drzwi i wpuściła seniorkę do środka. Pokazała jej muszlę wypełnioną wodą po brzegi.
– No to nabroiłaś, kurde frak – powiedziała babka. – A ja zaraz narobię w gacie.
– Babciu, co ty wrzuciłaś do muszli?
– Ja? – oburzyła się staruszka. – Wszystko na mnie, tak? A co ty myślisz, że ja wygódkę mam za domem i że nie umiem z toalety korzystać?
– Nie, ale… powiedz, co zrobiłaś – nalegała wnuczka.
– Kupę, ot co!
– No, ale od tego by się nie zapchało.
– Bo ja wiem – zaczęła się zastanawiać. – Ona twarda była, więc może zakitowała muszlę.
– Musiałaby być z kamienia!
– Ale to moja wina, tak? To ty gotujesz jakieś roślinne świństwa, a potem się dziwisz, że człowiek normalnie wypróżnić się nie może! – Babcia podniosła głos i zaczęła wyrzucać z siebie słowa na temat tego, jak jej tu wszyscy nienawidzą i najchętniej utopiliby ją w łyżce wody. A „wszyscy” w jej rozumieniu to była wnuczka i jej kot. Miranda więc postanowiła poczekać, aż seniorka się wygada i znów spokojnie poprosiła ją, by pomyślała, czy czasem coś jej nie wpadło do środka.
Babka zamilkła i zaczęła drapać się po głowie. Potem kilka razy przestąpiła z nogi na nogę.
– A wiesz… – zawahała się. – Tu może wisiała…
– Kostka! Nie ma kostki!
– Kurde frak… – szepnęła babka. – Wrzuciłaś kostkę?
Wnuczka posłała babce mordercze spojrzenie. Potem wybrała numer telefonu do ojca i krótko streściła mu przebieg zdarzeń.
– Co robić? – spytała. A tata ze stoickim spokojem, poradził jej, by wsadziła rękę do muszli i spróbowała wyjąć kostkę.
Miranda zerknęła w otchłań toalety. Wykrzykiwała usta z obrzydzenia i przeciągle zaznaczyła, że to jest „bleee”. Oczami wyobraźni zobaczyła swoją dłoń gmerającą w otchłani muszli i trafiającą na… Tu jednak imaginacja wyhamowała i stworzyła obraz bryzy morskiej. W przeciwnym razie kobieta nie byłaby w stanie zanurzyć w wodzie ręki. Odszukała więc gumowe rękawiczki. Naciągnęła je na dłonie i uklękła przed muszlą. O morskich zapachach nie było mowy, starała się więc nie zaciągać powietrzem zbyt głęboko.
Zbadała dłonią kształt muszli. Nigdzie jednak pod palcami nie wyczuła plastikowej osłonki z kostką. Nie było więc szans, by ją wyciągnąć. Nie natknęła się też na rafę koralową, bursztyny ani zatopione wraki. Pozostał więc plan B. Odpowiednie narzędzie. Potrzebny był jej drut. Poszła do kuchni i przeszukała szuflady, ale nie znalazła niczego, co by się nadało do wygięcia. Nagle jednak doznała olśnienia. Stanęła przed szafą w przedpokoju.
– A ty dokąd idziesz? – spytała babcia. – Chcesz mnie zostawić z dryfującym gównem w łazience?
– Jeszcze nic nam nie dryfuje, ale za chwilę może zacznie, jak mi nie dasz pomyśleć.
– Nie wiedziałam, że spoglądanie na szmaty ułatwia myślenie.
Miranda sięgnęła po dżinsową kurtkę. Ściągnęła ją z wieszaka i pokazała go babce. Ta z politowaniem postukała palcem w czoło i dodała coś na temat pomieszania zmysłów od oparów toaletowych. Wnuczka jednak zaczęła wyginać metalowy wieszak, nie zważając na komentarze seniorki. A po chwili gmerała nim w toalecie. Babcia, stojąc obok, przestępowała z nogi na nogę i poganiała Mirkę. Wreszcie woda powoli zaczęła schodzić, ale kostki zapachowej nie udawało się wydostać.
− Musiała utknąć gdzieś głębiej – oceniła fachowo wnuczka.
– Zaraz zrobię w gacie – poinformowała ją babka. – Zeszczam się!
– Dobra – odparła. – Sikaj, a ja idę dzwonić po hydraulika.
Miranda podeszła do umywalki i z ogromną starannością zaczęła myć dłonie. Wtem zauważyła, że umywalka z jednej strony zapadnięta jest w szafkę. Zaklęła pod nosem, bo jak to możliwe?! Hunowie przeszli przez łazienkę?! Potem spojrzała na swoją babkę i poprawiła się w myślach. Jeden Hun…
– Babciu, nie możesz ciągnąć do siebie umywalki, kiedy wstajesz z muszli. – Pokazała staruszce. – Zobacz, wyrwana z jednej strony ze ściany.
– I co? – krzyknęła Zuzanna. – To może też moja wina?
– Pewnie nie – zakpiła wnuczka. – Ktoś się tu włamał, zapchał kibel i wyrwał umywalkę – skwitowała, jednak po chwili dodała spokojniejszym tonem: – Nie możesz ciągnąć do siebie umywalki, bo wyrwiesz ją z rurami, spowodujesz powódź i albo utoniesz, albo zginiesz pod wpływem uderzenia.
– Tobie od tego pisania książek to na mózg się rzuciło.
Babcia popukała się palcem w czoło, a potem narysowała na nim kółko.
Wszystko w temacie, pomyślała wnuczka i wyszła z łazienki, nakazując babci niespuszczanie wody. Potem sama to zrobi, bo jeszcze tylko brakowało jej zalania łazienki. Usiadła w kuchni przy stole i zaczęła szukać w telefonie numeru do hydraulika. Potem zadzwoniła i poprosiła o pomoc. Na szczęście mężczyzna miał wolny czas, więc obiecał, że będzie za pół godziny. Miranda odetchnęła. A po chwili do kuchni przyszła babcia.
– I co? – spytała. – Masz fachurę?
– Mam, niedługo będzie – odparła zrezygnowana.
– To wiesz co? Idź, pracuj sobie, a ja go wpuszczę, pokażę co i jak – zaproponowała nagle babcia, co wydało się bardzo dziwne. – Idź, wnusiu, idź, królowo moja…
Wnuczka o mało co się nie zakrztusiła. Nie ufała seniorce, ale mimo wszystko poszła do swojego pokoju, bo bała się, że przebywanie w jednym pomieszczeniu z Zuzanną może za chwilę skończyć się krwawą jatką. Nerwy miała napięte jak postronki. A to dopiero drugi dzień!
Miranda położyła się na łóżku i przytuliła do siebie Leosia. Kot zamruczał leniwie. Od razu zrobiło się przyjemniej. Kobieta zamknęła oczy i wtuliła nos w sierść swojego ulubieńca. Zaczęła liczyć do dziesięciu, by się uspokoić. Nie wiedziała, czy nie przysnęła na chwilę, bo ocknęła się, gdy w domu rozległ się dźwięk dzwonka. Poderwała się natychmiast, ale babka była szybsza. Akurat otwierała drzwi i już od progu tłumaczyła hydraulikowi, co zrobiła jej nieuważna wnuczka.
– Dzień dobry – powiedziała Miranda, próbując przejąć fachowca, ale nie takie numery z Zuzanną. Seniorka nie miała zamiaru odpuścić, tym bardziej że mężczyzna wyglądał całkiem przyzwoicie. Może miał trochę za duży brzuch, czego babka u facetów nie lubiła, ale ogólnie jego aparycja była przyjemna. Twarz miał gładko ogoloną, a to już duży plus.
Hydraulik wszedł do łazienki i stwierdził, że takie rzeczy często się zdarzają. Przystąpił do pracy, a babcia podsunęła sobie taboret, usiadła i z uwagą przyglądała się mężczyźnie. Żadne prośby Mirandy, by nie przeszkadzała, nie pomagały.
– Ma żonę? – spytała nagle babka.
– Nie ma – zaśmiał się mężczyzna.
– Kawaler?
– Nie, jestem po rozwodzie – odparł. – Mam dwoje dzieci – dodał, wyprzedzając kolejne pytanie.
– Czyli z garbem – skomentowała bez ogródek staruszka.
– Babciu! – upomniała ją wnuczka. – To nie wypada.
– Mnie to nie przeszkadza – uspokoił ją hydraulik.
– A pije? – znów padło pytanie, a mężczyzna zaśmiał się i odpowiedział, że od czasu do czasu mu się zdarza. – Moja wnuczka jeszcze panna…
– Babciu! – Miranda się zdenerwowała. Poczuła, jak krew uderzyła jej na policzki. Teraz z pewnością jej twarz wyglądała jak peonia w pełnym rozkwicie.
Zastanawiała się też, kiedy do jej babki dotrze, że jest rozwódką! Co prawda ze swoim niewydarzonym mężem rozstała się po niecałych dwóch latach po ślubie, ale nie dało się tego wykreślić z życiorysu. Rozstanie poprzedzili okładaniem się na oślep słowami. Na ringu małżeńskich sprzeczek znaleźli się niemalże po podpisaniu aktu potwierdzającego związek „aż śmierć nas nie rozłączy”. Na szczęście kostucha nie zdążyła. Założyli więc najpierw rękawice, by zbyt mocno się nie ranić, ale te szybko zostały zrzucone. Walili w siebie tak mocno, aż kłykcie ociekały krwią. Wreszcie Miranda postanowiła oddać małżeńskie życie walkowerem. Co pewnie trudno było zaakceptować babce, ponieważ to pierwszy rozwód w rodzinie. Hańba na lata. Być może z tego powodu seniorka szybko wykreśliła ze świadomości, by jej wnuczka kiedykolwiek miała męża. Tak było zdecydowanie prościej, choć stara panna zaszczytu również nie przynosiła.
– Co „babciu”? Ja tu dbam o twoje sprawy. I nie patrz tak na mnie – skwitowała, jakby czytając w myślach wnuczki. – Ten twój były mąż się nie liczy. Wzięliście ślub, a potem płacz i zgrzytanie zębami. A ja od razu mówiłam, że on jak Żyd wygląda i zachowuje się jak Arab. Tylko wielbłąda mu brakowało, więc z ciebie sobie chciał go zrobić! Chociaż może jeleń tu by bardziej pasował, bo ci poroże…
– Babciu, ja cię bardzo proszę! – syknęła już całkiem nieźle zdenerwowana. Rasistowskie teksty babci nie pomagały jej w zachowaniu spokoju. A już na pewno nie chciała wspominać swojego byłego męża i jego wyczynów. – Od kiedy jesteś nacjonalistką?
– Nacjo… co?
Hydraulik przyjrzał się Mirandzie. Uśmiechnął się do niej, choć kompletnie nie była w jego guście. Wydała mu się starsza od niego, a on już wiedział, że takie kobiety zawsze chcą stałych związków. Na to zdecydowanie nie był gotowy, ledwo uwolnił się od gderającej żony.
Cytaty otwierające poszczególne rozdziały pochodzą z piosenki Kabaretu Starszych Panów Wesołe jest życie staruszka.[wróć]
Miranda korzysta ze słownika wyrazów obcych online ze strony: www.edupedia.pl [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki