Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowi mieszkańcy wyspy Fårö – Malin Andersson i Henrik Kjellander – otrzymują niepokojące groźby. Najwyraźniej ktoś chce ich nastraszyć. Pytanie tylko kto.
Fredrik Broman, policjant z Visby, nie może wykluczyć, że chodzi w tym przypadku wyłącznie o kiepski żart. Gdy jednak pogróżki pojawiają się coraz częściej, a córka Malin i Henrika przepada bez śladu, sprawa staje się poważna. A to dopiero początek historii…
Podczas przesłuchiwania Henrika na jaw wychodzą jego rodzinne sekrety z dawnych czasów. Co właściwie skłoniło do powrotu na Gotlandię człowieka, który jest sławnym fotografem, odnoszącym międzynarodowe sukcesy? Czy na nieprzyjaznych wodach Bałtyku ktoś naprawdę próbuje zaszkodzić jego bliskim?
„Intruz” to piąta część serii „Fredrik Broman”. To również pełna napięcia oraz zaskakujących zwrotów akcji historia o zdradzie i mrocznych tajemnicach kryjących się w przeszłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 489
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Inkräktaren
Copyright © Håkan Östlundh, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Magdalena Mierzejewska
ISBN 978-91-8054-480-1
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
1
Było zbyt ciemno, by zobaczyć morze, ale mimo huku silników słyszała fale tłukące o burtę. Reflektory oświetlały metalowy pokład promu i fragmenty żółtej nadbudówki. Na pokładzie znajdowały się tylko dwa samochody – ich mercedes klasy G i czarne kombi za nimi.
Wracali po czterech tygodniach nieobecności.
Płynęli cieśniną w kierunku wyspy Fårö, która od dwóch lat była ich domem. O ile stwierdzenie, że prom płynie, nie było na wyrost. Nie miał dziobu ani rufy. Był tylko żółtą blaszaną tratwą, miejscem na cztery rzędy pojazdów.
Malin nigdy by nie pomyślała, że brzydki mały prom wahadłowy zacznie odgrywać tak ważną rolę w jej życiu. Bodilla. Imię równie pełne gracji jak całe to warczące żelastwo. Płynęli Bodillą, odwożąc Axela do przedszkola. Wsiadali na jej pokład, gdy chcieli się wybrać do knajpy albo kupić coś poza najbardziej podstawowymi produktami. Czasami płynęli Kajsą-Stiną, ale najczęściej właśnie Bodillą.
Sezon turystyczny jeszcze się nie skończył, ale trwały jego ostatnie tygodnie. Kiedy szkoły zaczną działać, całą drogę do Fårö będą pokonywali głównie obcokrajowcy i emeryci. Krótko potem oni też znikną. I zamknie się wszystko oprócz sklepu Ica i kościoła.
Dzieci spały na tylnym siedzeniu. Prom płynął przez cieśninę. Henrik podniósł z kolan aparat fotograficzny i skierował go w jej stronę.
– Broda wyżej o centymetr – poinstruował.
Malin się uśmiechnęła i wypełniła polecenie.
– Nie, bez uśmiechu – powiedział szybko.
Próbowała przybrać minę, którą miała wcześniej. Możliwe, że jej się udało. Henrik zrobił sześć zdjęć jedno po drugim. Z małymi zmianami kąta przed każdym naciśnięciem spustu migawki.
– Nie masz już tysiąca zdjęć ze mną na tym promie? – zapytała.
Henrik opuścił aparat.
– Każde zdjęcie jest nowe – odparł, puścił do niej oko i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Malin spojrzała w jego ciemne czujne oczy i odwzajemniła uśmiech. Henrik się nachylił, żeby ją pocałować. Na sekundę lub dwie się zawahała.
– No co? – zapytał, spoglądając na nią pytająco.
– E, nic – odparła i się do niego przybliżyła.
W tej samej chwili wściekłe światło reflektorów zgasło, a dudnienie silników ucichło.
Oddech Malin przyspieszył i próbowała spojrzeć przez boczną szybę na pomost, ale wokół panowały nieprzeniknione ciemności.
Unosili się spokojnie na wodach cieśniny, widzieli światła domków letniskowych Broa i w niedawno zapadłej ciszy wyraźniej słyszeli fale uderzające o burtę. Malin zaczęła błądzić ręką w poszukiwaniu włącznika światła w samochodzie. Zanim go znalazła, silniki znów zaczęły ryczeć i pokład się rozjaśnił. Nie mogło minąć więcej niż pięć, dziesięć sekund.
– Co to, do cholery, było? – zapytała, spoglądając na Henrika.
– Najwyraźniej kapitan oparł się o hamulec awaryjny – zarechotał Henrik.
Też się zaśmiała, ale nie była ani trochę rozbawiona. Kiedy światło i silniki zamarły, wziął ją we władanie ciężki chłód. Nie chciał odpuścić.
Kilka minut później prom dobił do nabrzeża. Opuszczono most i otwarto bramki. Malin szybko uruchomiła silnik i odjechała.
Kiedy zostawili za sobą przystań promową, zniknęły także resztki światła. W lusterku wstecznym zobaczyła, że kombi skręca na Ryssnäs. Zostali sami w ciemności. Był dopiero koniec sierpnia, ale i tak krajobraz wokół nich tonął w czerni.
Znajdowali się daleko od wszystkiego: latarni ulicznych, neonów reklamowych i witryn sklepów, od miast zalewających światłem niebo. Jakby miejscowi nadal mieli na uwadze, że elektryczność na wyspie pojawiła się dopiero po wojnie, a w praktyce dopiero w latach pięćdziesiątych.
Kiedy reflektory samochodu rozproszyły mrok przed nimi, poczuła niepokój podobny do tego, który przed laty z pewnością doskwierał żeglarzom. Lęk, że się dotrze do końca świata. Że w każdej chwili można wypaść poza jego krawędź.
Axel zakaszlał. Malin zerknęła na niego w lusterku wstecznym. Zamrugał kilkakrotnie, ale zasnął z powrotem.
– Halo, tu mieszkamy! – krzyknął Henrik z tłumioną gwałtownością.
Malin ostro zahamowała, żeby nie pojechać za daleko, a dzieci jęczały i mamrotały przez sen. Zawsze uważała, że trudno tu trafić po ciemku. Tablica wyłaniała się z czerni nocy bez ostrzeżenia, choć droga była prosta, a krajobraz płaski.
Skręciła wielkim mercedesem w lewo. Wkrótce potem z chrzęstem przejechali po pierwszej przeszkodzie dla bydła. Słysząc pod kołami wszystkie po kolei, potrafiła się zorientować, jak daleko dojechali. Zaczęła liczyć. Po czwartej należało skręcić w prawo.
Zaraz po wejściu do domu Malin poczuła, że ktoś w nim był. Zadrżała i odwróciła się do Henrika z Axelem na rękach, ale po chwili doszła do wniosku, że jednak wszystko jest w porządku. Na chwilę zapomniała o gościach. W sumie trzy osoby wynajmowały od nich dom na przestrzeni czterech tygodni, kiedy to kursowali między krewnymi a przyjaciółmi na lądzie. Po odjęciu prowizji dla pośrednika w kieszeni zostało im dwadzieścia sześć tysięcy koron. Potrzebowali tych pieniędzy.
Henrik wyszedł z powrotem, żeby wyjąć bagaże z samochodu. Malin wnosiła Axela po skrzypiących schodach, a Ellen zmęczona człapała obok.
W pokoju dziecięcym czuć było dziwną woń. Czy to też zapach gości? Miał w sobie cierpką nutę. Położyła Axela na łóżku Ellen i uchyliła okno. Lekki wiatr przyniósł ze sobą ciężki, lecz przyjemny zapach późnoletniego ogrodu. Zieleni, pomidorów i lebiodki pospolitej.
Ellen uklęknęła na podłodze i zaczęła przeglądać zabawki, z którymi się rozstała na cały miesiąc. Malin wzięła prześcieradło i posłała łóżko Axelowi. Spał głębokim snem, w pełni odprężony. Ręce i nogi opadły bezwładnie na narzutę, kiedy go ostrożnie rozbierała i okrywała kołdrą.
Ellen przytuliła swojego pluszowego królika i szeroko się uśmiechnęła. Malin odpowiedziała uśmiechem, a jednocześnie zmarszczyła nos. Obca woń nadal unosiła się w powietrzu i mieszała z zapachem zieleni.
– Jesteś głodna? Masz na coś ochotę? – zapytała Malin.
– Nie wiem – odpowiedziała Ellen, wyraźnie zajęta.
Malin zeszła po schodach. Henrik siedział w pogrążonej w mroku kuchni, bawiąc się iPhone’em. Prawym kciukiem dotykał wyświetlacza, a lewą dłonią odgarniał ciemne pasma włosów, które opadały na oczy. Na podłodze ułożył czarny stos bagaży.
Czasami zazdrościła mu umiejętności odcinania się od wszystkiego wokół. Najczęściej jednak tylko się przez to wściekała. Kiedy odwiedzali kolegów Henrika na lądzie, zachowywał się, jakby przełączył jakąś dźwignię. Były tylko piwo, rozmowy o pracy, łowieniu ryb, piłce nożnej, jeszcze więcej piwa, chłopackie wspomnienia i długie, cholernie nudne dyskusje o remontach domów. W końcu musiała mu przypomnieć, że ma dwójkę dzieci, które potrzebują opieki i rozrywki, a już absolutnym minimum było pilnowanie, by się nie utopiły. Potem zaczynali się kłócić.
Malin zapaliła górne światło i lampkę nad zlewem.
– Napijesz się herbaty? – zapytała.
– Co? – odpowiedział Henrik, podnosząc wzrok.
Jego usta i broda były oświetlone przez zimną niebieską poświatę komórki.
– Herbaty? – powtórzyła.
– Jasne, chętnie, tylko błagam: żadne tam roiboosy i inne gówna.
Malin nachyliła się do szafki z rondelkami i lewą dłonią podparła się o blat. Kleił się i był zasypany okruszkami.
– Niech to diabli – westchnęła.
Henrik nie zareagował. Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu ścierki do naczyń, ale nie mogła jej znaleźć. Otworzyła więc szafkę pod zlewem, żeby wyciągnąć nową, ale widok do połowy pełnego worka na śmieci zbił ją z tropu.
– Cholera, zaczynam być tym wszystkim naprawdę zmęczona.
– O co chodzi? – spytał Henrik nieobecnym tonem.
– Nie posprzątali.
Dopiero po tych słowach podniósł wzrok.
– W takim razie będą musieli pokryć koszt usług firmy sprzątającej. Taki jest zapis w umowie.
– A kto dopilnuje, by zapłacili ten rachunek, co? Ty?
– Zadzwonimy do pośredników. Oni się tym zajmą.
Malin wyciągnęła nową ścierkę i wytarła blat. Kiedy ją wykręciła i powiesiła na kranie, poczuła nagły impuls i otworzyła jedną z szafek. Szybko przesunęła wzrokiem po rzędach szklanek i filiżanek.
– Tego już za wiele.
Otwierała szafki z naczyniami jedną po drugiej, także starą witrynę stojącą przy ścianie za stołem, którą odziedziczyła po babci.
– W każdej z tych szafek czegoś brakuje.
– Z pewnymi stratami należy się liczyć – stwierdził Henrik.
– Jakimi stratami?
– Nam też się zdarza rozbijać rzeczy. Za jedną czy dwie szklanki można już im nie liczyć.
– Ale tu nie chodzi o jedną czy dwie. Brakuje mnóstwa rzeczy.
Zaczęła liczyć, ale przestała być pewna, ile sztuk mieli z każdego rodzaju.
– Przecież kiedy się coś zepsuje, należy chyba zostawić pieniądze? Albo przynajmniej napisać karteczkę.
– Może zostawili jakąś wiadomość pośrednikom. Jutro do nich zadzwonię.
– Co za szajs.
Z wściekłością postawiła na kuchence rondel z wodą na kawę. Tak mocno uderzyła nim w płytę, że wylała trochę wody. Henrik odłożył komórkę i spojrzał na Malin.
– I tak zarobiliśmy na tym dwadzieścia sześć tysięcy.
Wiele zainwestowali w przeprowadzkę na Fårö. Pieniądze, zaangażowanie, swoją przyszłość. Od początku to Malin naciskała, by kupili dom, ale wyobrażała sobie gminę Nacka, Enskede, może Värmdö – okolice, w których czuła się jak u siebie. Nie Gotlandię pośrodku Bałtyku. Ani Fårö. Nauczyła się ją odróżniać od reszty Gotlandii, nazywanej przez miejscowych Storlandet – Wielkim Lądem.
Kiedy wjechali na pokład promu w Nynäshamn, podchodziła do pomysłu sceptycznie, wręcz z niechęcią. Czy Henrik naprawdę chciał tam wrócić? Po siedemnastu latach? Jeszcze zanim jednak dotarli do domu, była pewna. Widok, który rozpościerał się po drodze do roziskrzonego morza za kościołem w Fårö, zaparł jej dech w piersiach.
Dom w Kalbjärdze był pięknie położony u podnóży zbocza i miał typowo gotlandzki układ, choć wyróżniał go dach mansardowy. Należał do kolegi Henrika, który z kolei kupił go od Ingmara Bergmana. Plotki głoszą, że dom był mieszkaniem gosposi reżysera. W wielkiej stodole, której mistrz używał jako sali prób, stały nawet stare dekoracje z jego filmu, choć nie było wiadomo z którego.
Szybko zrobili z tego stały żart i powtarzali, że jeśli wszystko się spieprzy, wystawią scenografię na aukcji w Christie’s. Obecnie może nadal brzmiało to jak żart, ale bardzo ponury.
Odnowili dom, przerobili stodołę na studio i w dużej, choć prostej przybudówce zaczęli urządzać mieszkania dla fotografów, którzy mogliby się u nich zatrzymać. Ich plan zakładał, że Henrik będzie mógł wykonywać większość pracy na Fårö i że uda im się skusić fotografów z całego świata. Artyści i ich modele zostaną zakwaterowani w nowo wybudowanym budynku mieszkalnym i będą mogli pracować w studiu, ale przede wszystkim oczywiście pośród egzotycznej przyrody, inspirującej jednego z najwybitniejszych reżyserów filmowych na świecie.
Dlaczego nie? – pomyśleli. Znali szwedzkich i amerykańskich fotografów, którzy potrafili przecież urządzać sobie pielgrzymki do Indii tylko po to, by trzaskać zdjęcia zachodnim modelom i modelkom w takim słońcu, jakie im najbardziej odpowiada.
Pożyczyli pieniądze i zatrudnili robotników. Wszystko szło jak po maśle. Potem nadszedł kryzys.
Wrażliwa branża reklamowa zaliczyła gwałtowny spadek, kiedy firmy jedna po drugiej zaczęły ciąć wydatki na marketing. Musieli wtedy zacisnąć pasa. W praktyce oznaczało to odesłanie robotników do domów i oddanie tych pożyczonych pieniędzy, których jeszcze nie zdążyli wydać.
I oto znaleźli się tutaj. Nie wszystko się spieprzyło. Nie trzeba było dzwonić do Christie’s. Na razie. Malin wiedziała jednak, że Henrik nie śpi w nocy. Liczył wpływ stóp procentowych na wysokość kredytu, analizował wymarzone i napawające grozą scenariusze, próbował wyczuć, gdzie przebiega granica. Z kolei Malin starała się nie myśleć o pieniądzach.
Dawali radę spłacać kredyt dzięki temu, że Henrik podejmował się różnych prac na kontynencie i zagranicą. Zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażali. Prowadzony przez Malin blog kulinarny również stanowił pewną podporę. Liczyli na to, że uda im się uskładać trochę pieniędzy i powoli dokończyć budowę pozostałych kwater dla gości.
Dwa tysiące koron po matce Henrika naprawdę zrobiłoby wielką różnicę, ale Malin w zasadzie przestała liczyć na te pieniądze. Nie było ich stać na przegranie procesu. Gdyby do tego doszło, z całą pewnością musieliby sprzedać dom. A zanosiło się na to, że siostry Henrika prędzej umrą, niż wypuszczą z rąk choć część spadku.
Zdjęła rondel z kuchenki i nalała wrzącej wody do dzbanka na herbatę.
– Pewien duński fotograf rozważa, czy nie przyjechać tu na tydzień – oznajmił Henrik, wskazując telefon.
Malin skinęła głową, choć nie miała odwagi robić sobie wielkich nadziei.
– Moda?
– Nie. Piwo.
– Może być i porno, byleby wkrótce ruszyć z tym biznesem.
– Okej…
– Żartowałam.
Malin nalała herbatę, dodała trochę mleka i ruszyła z kubkami do Henrika. Postawiła je na stole i wysunęła krzesło.
Nagle wydała okrzyk, bo ból przeszył jej stopę.
– Co się stało? – zapytał Henrik, wstając.
Niespokojnie szukał wzrokiem jej spojrzenia.
Stojąc na jednej nodze, skręcała się z bólu, a policzki miała mokre od łez.
– Malin, co jest?
– Nie wiem – jęknęła. – Coś ze stopą…
Powoli usiadła na krześle, a Henrik okrążył stół.
– Przecież leci ci krew.
Spuściła wzrok. Dopiero wtedy zobaczyła wielkie, ciemnoczerwone krople na pomalowanej na szaro sosnowej podłodze. Wyciągnęła bolącą stopę przed siebie. Ból był ostry, piekielny. Tak intensywny, że aż się przestraszyła.
Henrik uklęknął przed nią i spojrzał na stopę z bliska.
– Wygląda jak kawałek szkła – stwierdził. – Tak, zgadza się. Na środku.
Na myśl o szklanym odłamku wbitym głęboko w stopę znowu zaczęła jęczeć.
– Jaki jest? Duży?
Henrik otworzył usta.
– A w zasadzie nie chcę wiedzieć – powstrzymała go.
Spojrzał na kawałek szkła, potem podniósł wzrok na nią. Między oczami miał głęboką bruzdę.
– Muszę to wyciągnąć.
Odruchowo przyciągnęła nogę do siebie.
– Malin – powiedział jak do dziecka, obejmując jej nadgarstek lewą dłonią.
– Tak, tak, wiem – westchnęła. – Ale bądź ostrożny.
– Nie możesz się ruszać.
Odwróciła wzrok i próbowała się rozluźnić, ale nie było to łatwe. Gdy poczuła, że kciuk i palec wskazujący Henrika są coraz bliżej jej pięty, jeszcze mocniej napięła mięśnie. Najgorzej było, kiedy chwycił odłamek i poruszył nim w ranie. Co prawda tylko na kilka milimetrów, ale czuła to tak, jakby wbił jej w nogę oszczep aż po samo biodro. Potem nastąpił krótszy, lecz mniejszy ból i było po wszystkim.
Sapnęła kilka razy. Czuła się jednocześnie uwolniona i bezbronna.
Henrik uniósł kawałek szkła. Miał mniej więcej pięć centymetrów długości i był lekko zakrzywiony – wyglądał jak fragment kieliszka do wina.
– Przyniosę plaster – poinformował Henrik, odkładając zakrwawiony odłamek na stół.
Szybkim krokiem poszedł do łazienki i wrócił z zielonym plastikowym pudełkiem z przyborami pierwszej pomocy. Przemył piętę i zgodnie z instrukcjami Malin przylepił w poprzek rany dwa kawałki plastra.
– Całkiem duża rana – stwierdził. – Chyba jutro powinnaś pojechać do przychodni – powiedział, kiedy skończył i pozbierał śmieci.
– Jutro będzie za późno. Jeśli trzeba szyć, należy to zrobić dziś wieczorem.
Henrik spojrzał na nią z wyrazem twarzy, z którego wyczytała: „Jeśli chcesz, mogę pójść do Bengta i Ann-Katrin i poprosić, żeby popilnowali dzieci, a ja zawiozę cię do Visby”.
– Nie wydaje mi się, by chcieli szyć coś takiego – odparła.
Henrik nic nie powiedział, ale było po nim widać wyraźną ulgę. Malin ostrożnie postawiła stopę na podłodze.
– Nienawidzę tych cholernych gości. Przez kilka dni będę utykać.
Henrik już miał coś odpowiedzieć, ale przerwały mu krzyki Ellen z góry.
– Mamo. Mamo, chodź!
– Co się stało, Ellen?
– Mamo, chodź, tu jest kupa.
Malin i Henrik spojrzeli na siebie.
– Co ty mówisz?! – zawołała Malin. – Jaka kupa?
– Tu jest kupa. W zabawkach. Chodź.
Henrik odrzucił śmieci, które trzymał w ręce, i ciężko stąpając, ruszył na górę. Malin poszła za nim, mając na uwadze, że odłamków może być więcej. Doszła do wniosku, że muszą odkurzyć w kuchni. Na górze słyszała ich pomruki, a potem nagły okrzyk Henrika:
– O cholera, ale ohydne! Co to jest?
2
Malin zaglądała do plecionego kosza z zabawkami, lewą ręką odciągając Ellen.
– Mogło to zrobić jakieś zwierzę? – zastanawiał się Henrik. – Kot, który się zakradł do domu?
– To gówno nie wygląda mi na kocie – stwierdziła Malin.
Poczuła lekkie mdłości, trochę przypominające początki grypy żołądkowej. Pod zabawkami leżał ukryty wielki czarny balas. Było to tak obrzydliwe, że nie do końca wiedziała, co zrobić.
– Może pies? – podsunął Henrik.
– Chyba jakiś chory pojeb zesrał się do koszyka z zabawkami dzieci – powiedziała po angielsku, odsuwając Ellen jeszcze o kilkadziesiąt centymetrów od kosza.
– Co takiego, mamo? Co powiedziałaś?
Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego przeszła na angielski. Tylko jeszcze bardziej zaciekawiła tym Ellen.
– Daj spokój, musiało się tu dostać jakieś zwierzę.
– Jedynym znanym mi zwierzęciem, które zakrada się do domów i sra do pojemników, jest kot, ale to nie kocia kupa. Poza tym koty, kiedy kończą, nie kładą na wierzchu metra sześciennego zabawek.
– Nie mógł tego zrobić któryś z gości?
Spojrzała na Henrika. Co miał na myśli?
– Może nie zauważyli – uściślił – a kiedy mieli posprzątać…
– Przecież musiało śmierdzieć – weszła mu w słowo.
Henrik krótko się zastanowił, a potem wzruszył ramionami i podniósł kosz.
– Zabiorę to na dół do pralni i spróbuję jakoś wyczyścić.
– Wszystkie zabawki też trzeba umyć.
– Tak, rozumiem – warknął i ruszył z koszem.
– Nie chciałam cię wkurzyć – krzyknęła za nim.
Westchnęła. Boże kochany. Przecież nie było powodu, by się o to kłócić.
– Chodź – zwróciła się do Ellen i poczłapała z nią do toalety.
Kiedy Ellen samodzielnie umyła ręce, Malin opłukała jej twarz i ją rozebrała. Włożyła dziewczynce szlafrok, przewiązała i odprowadziła z powrotem do sypialni, a tam posadziła na łóżku.
– Posiedź tutaj, a ja przyniosę worki. Niczego nie dotykaj. Musimy wszystko wyprać.
– Ale królik… – zaczęła protestować Ellen.
– Jego też trzeba wyprać. Nie ruszaj niczego, rozumiesz? Siedź spokojnie, dopóki nie wrócę.
Ellen skinęła głową.
Schodząc po schodach, a w zasadzie skacząc na jednej nodze, nagle poczuła, że popełniła błąd, zostawiając Ellen na górze. To uczucie z każdym krokiem było silniejsze. Jakby ktoś obcy zostawił tam swój trwały ślad. Oczywiście, tak było, ale chodziło również o coś niewidocznego. Może powinna zejść razem z Ellen? Wtedy jednak Axel zostałby na górze sam.
A jeśli w domu ktoś był? Ta myśl rzuciła się na nią bez ostrzeżenia, przyprawiając o przyspieszony oddech. Próbowała ją stłumić siłą. Dlaczego w domu miałby ktoś być?
Natarczywe myśli. Zwykle takich nie miewała. Tym razem jednak nie zamierzała się kłaść, dopóki Henrik nie przeszuka całego domu. Wysunęła najniższą szufladę w kuchni i szybko oderwała jak najwięcej foliowych worków. Najchętniej po prostu wyrzuciłaby wszystkie zabawki, które miały choćby najmniejszy kontakt z odchodami, ale oczywiście nie mogła tego zrobić.
– Ja się tym zajmę! – zawołał Henrik z łazienki. – Nie przeciążaj stopy.
– Żaden problem! – odkrzyknęła. – Dam radę.
Wróciła na górę. Wchodzić było łatwiej, niż schodzić. Zaczęła pakować wszystkie rzeczy, które Ellen zdążyła wyciągnąć, i doszła do wniosku, że wzięła stanowczo za dużo worków. Wystarczyłyby trzy. Dwa do pakowania i jeden do nałożenia sobie na rękę, żeby nie musieć dotykać tego świństwa. Zeszła z Ellen do kuchni. Wpadło jej do głowy, że powinna mieć kapcie, na wypadek gdyby kawałków szkła było więcej. Posadziła Ellen w krzesełku i poszła po jej białe kapcie króliczki. Kiedy z dwoma workami pojawiła się w pralni, Henrik stał przy zlewie i szorował pojemnik na zabawki. Gwałtownie uniósł wzrok.
– Może ktoś wkładał też fiutka do filiżanek – rzucił Henrik z krzywym uśmiechem.
– Musisz być taki obrzydliwy? To chyba ostatnie, co miałabym ochotę usłyszeć.
– Ale…
Opadła na krzesło w kuchni i siedziała sztywna, jakby połknęła kij. Nie chciała skorzystać z oparcia, nie chciała dać ręki na stół i musiała się powstrzymać przed zwróceniem uwagi Ellen, która położyła głowę na blacie.
Będzie musiała wysprzątać cały dom od podłogi po sufit, zanim znów poczuje się w nim komfortowo. Stłumiła westchnienie i wyciągnęła dłoń do Ellen.
– Chodź, idziemy się położyć.
Malin posłała łóżko Ellen i ułożyła w nim małą. Otworzyła okno, wychodząc z założenia, że rześkie powietrze późnoletniej nocy oczyści pomieszczenie po obcych, którzy chodzili po ich pokojach, brali sobie ich rzeczy, rozmawiali, śmiali się i przeklinali w tych czterech ścianach.
Ona i Henrik potrzebowali pieniędzy i wynajęcie domu wydawało się bardzo prostym rozwiązaniem. Po tym wszystkim jednak nie mieściło jej się w głowie, jak mogli wpaść na tak szalony pomysł.
Otworzyła oba okna w ich wspólnej sypialni i wyciągnęła czystą pościel. Zanim zaczęła słać łóżko, wytrzepała kołdry za oknem. Robiła, co mogła, by zdusić myśl, że trzeba je spalić razem z materacami i łóżkami i że tej nocy nie będzie mogła zasnąć, jeśli nie przyniosą dwóch nowych łóżek z budynku dla gości.
Odłożyła kołdry i chwyciła poduszki, żeby je także przewietrzyć. Zawahała się, słysząc, że Henrik krzyczy coś z dołu.
– Co? Nie słyszę! – odkrzyknęła.
Sama zdała sobie sprawę, że w jej głosie słychać złość, ale nic na to nie potrafiła poradzić.
Zamiast krzyczeć jeszcze głośniej, Henrik wszedł na górę. Zatrzymał się w drzwiach.
– Chowałaś zdjęcia z pracowni?
– Jakie zdjęcia?
– Nasze. Z pracowni. Schowałaś je przed wyjazdem?
– Nie.
– Na pewno?
Malin przez kilka sekund się zastanawiała. Nie musiała, ale Henrik zapytał tak poważnym tonem, że już sama nie była pewna. Przed wynajęciem domu schowała sporo przedmiotów i zamknęła w budynku dla gości. Nie zdejmowała jednak portretów rodzinnych ze ścian pracowni.
Pokiwała głową.
Sugerująca zmartwienie bruzda wróciła między brwi Henrika.
– A o co chodzi? – zapytała.
– Nie ma ich.
– Nie ma?
– Tak. A w każdym razie nie wiszą już na ścianie.
– Co?
Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Ktoś musiał je zdjąć. Nic z tego nie rozumiem.
Malin rzuciła poduszkę na łóżko.
– Co za cholerne pajace tu były? Gówno, szkło i… kto robi takie rzeczy? A jeśli na tym nie koniec? Kto wie, co jeszcze wymyślili.
Przeszył ją zimny, mroczny dreszcz. Kradzież ich rodzinnych portretów. To było takie osobiste, tak agresywne.
Henrik westchnął głęboko.
– Jutro z samego rana zadzwonię do pośredników. Przeszukam też szafki na dole. Może, skoro mają małe dzieci, schowali zdjęcia i zapomnieli powiesić z powrotem.
– Wątpię, czy…
Malin urwała, zdając sobie sprawę, że mówi o wiele za głośno. Prawie krzyczy. Ściszyła głos.
– Wątpię, czy ludzie, którzy srają w zabawkach innych, mieliby tyle taktu.
Henrik zrobił minę sugerującą, że pewnie ma rację. Mimo wszystko zszedł na poszukiwania, a Malin zaczęła słać łóżko.
Kiedy chciała wyciągnąć poszewki, z szafki na bieliznę wypadła jakaś kartka. Malin ją odwróciła i natychmiast spostrzegła, że to jedno ze zdjęć z pracowni. Przedstawiało całą rodzinę razem na plaży Norsta Auren. Zrobił je kolega Henrika z dawnych lat, gdy ich odwiedził latem ubiegłego roku. Tam jednak, gdzie wcześniej były ich patrzące w obiektyw oczy, znajdowały się teraz cztery pary dziur. Światło nocnej lampki przeszywało je na wylot.
Tym razem Malin nic sobie nie robiła z własnego krzyku.
3
Pasek z pałką teleskopową szurał o tylną stronę drzwiczek, gdy Fredrik Broman otwierał swoją szafkę w piwnicy komisariatu. Przebieralnia wyglądała z grubsza jak podobne pomieszczenie w porządnej siłowni, z wyłożoną klinkierowymi płytkami posadzką i rzędami szafek z okleiny brzozowej. W szafce Fredrika na starannie powieszonym mundurze błysnął herb. W przegródce powyżej znajdowała się policyjna czapka z daszkiem, a po prawej – kurtki na każdą pogodę.
Tych strojów i sprzętu prawie nigdy nie używał. Ostatnim razem skorzystał z nich, gdy jego ubranie było zakrwawione i nie miał w co się przebrać. Ochlapała go krew mężczyzny, który próbował odebrać sobie życie piłą ręczną, kiedy Fredrik i Gustav Wallin próbowali go zatrzymać.
Odepchnął od siebie nieprzyjemne wspomnienie, chwycił kaburę i ją założył. Zamknął szafkę na klucz, poszedł do pomieszczenia z bronią i z białej szafki z numerem sześćdziesiąt trzy na drzwiczkach wyjął swój służbowy pistolet. Sprawdził go, wcisnął magazynek i włożył do futerału. Odbywał ćwiczenia na strzelnicy, ale poza nimi od powrotu ze zwolnienia lekarskiego nie miał powodu nosić spluwy.
Prosto z pomieszczenia z bronią wyszedł na wewnętrzny dziedziniec za budynkiem komisariatu. Słońce świeciło mu w twarz. W koronie dużego wiązu szeleściły zmęczone późnym latem wędrowne ptaki, polując na owady.
Minął dwa radiowozy zaparkowane w cieniu drzewa, wyszedł przez furtkę i stanął na chodniku po prawej stronie wjazdu. Z całą pewnością znajdował się już poza terenem policji. Stał w miejscu publicznym z pistoletem w kaburze. Gdyby ktoś był tym zainteresowany, Fredrik mógł powiedzieć, że jest pracownikiem policji w Visby i właśnie pełni swoją służbę, akurat tutaj, na Avagatan, w centrum Visby, rzut kamieniem od centrum handlowego w Östercentrum i kolejny od średniowiecznej starówki. Co prawda nie wykonywał żadnego zadania ani nikt go nie prosił, by stał na Avagatan i się gapił, ale był na służbie. W terenie.
Chwycił się pod boki i wziął kilka głębokich wdechów. Znów był policjantem.
Ulżyło mu, był w dobrym nastroju, może nieco nostalgicznym. Wręcz odczuwał pewną dumę. Nie wykluczał, że jego mały rytuał mógłby rozbawić postronnego obserwatora, ale dla niego był ważny. Jeszcze dzień wcześniej nie mógł robić tego wszystkiego. A dziś, w poniedziałek, należało to do jego codzienności. Po raz pierwszy od prawie dwóch lat był policjantem, na sto procent.
Wrażenie opuściło go po piętnastu sekundach, ale był przekonany, że nigdy nie zapomni tej krótkiej chwili. Wrócił do budynku. Po drodze do swojego gabinetu spotkał na schodach dwóch kolegów. Szybko się przywitali, a następnie kontynuowali rozmowę. Poczuł lekkie rozczarowanie i aż się do siebie uśmiechnął. Czego oczekiwał? Że wszyscy, bijąc brawo i wiwatując, będą stali pod wielkim transparentem z napisem „Witaj z powrotem, Fredrik”? Koledzy na schodach pewnie nawet nie wiedzieli, że to jego pierwszy po przerwie dzień służby poza biurem. Od jego powrotu do pracy minęło pół roku. To oczywiste, że nie śledzili jego poczynań dzień po dniu.
Wszedł do długiego korytarza wydziału kryminalnego. Zobaczył białe ściany, sosnowe drzwi i nudną wykładzinę PCV. Zamiast podążać w prawo do swojego gabinetu, skręcił w lewo. Uznał, że równie dobrze może zajrzeć do Görana Eidego i przypomnieć mu, że wrócił do służby w terenie. Na wszelki wypadek.
Po drodze przystanął przy otwartych drzwiach gabinetu Gustava Wallina. Gustav w jasnym dyskretnym garniturze w kratę księcia Walii i w błękitnej koszuli stał pochylony nad biurkiem i wertował gruby plik papierów. Nie zauważył gościa. Fredrik zrobił kilka kroków do przodu i się przywitał.
Gustav podniósł wzrok znad biurka. Wąski pasek zarostu biegnący wzdłuż linii brody miał wymodelowany z najwyższą precyzją.
– Cześć – powiedział Gustav nieobecnym głosem.
Wciąż ściskał papiery między kciukiem a palcem wskazującym.
Fredrik zamienił z nim kilka słów, sądząc, że kolega skomentuje pistolet, ale nie dał po sobie poznać, że go w ogóle zauważył. No pewnie, przecież otaczali ich ludzie, którzy całe dnie nosili przy sobie broń. Dlaczego Gustav miałby coś mówić? Dla jego kolegów był to po prostu zwykły dzień w pracy. Nawet dla najbliższych współpracowników.
Znów w jego myśli wkradło się rozczarowanie i musiał je zwalczyć. Skąd mogli wiedzieć, że czuł się prawie jak w dniu ukończenia szkoły policyjnej. Doznał ulgi, był dumny, trochę zdenerwowany i jakby na coś czekał, choć nie miał konkretnego celu.
Od prawie dwóch lat każdego dnia rozmyślał, czy wszystko wróci do normy, czy też już nigdy nie będzie pracował jako policjant.
Dziś otrzymał odpowiedź.
Zostawił Gustava z papierami i ruszył do gabinetu Görana. Zapukał i poczekał, aż po drugiej stronie rozległ się głuchy pomruk. Dopiero wtedy otworzył.
Göran Eide, szef wydziału kryminalnego gotlandzkiej policji, na widok Fredrika pospiesznie wstał. Dobiegał sześćdziesiątki i została mu już tylko resztka szpakowatych włosów po bokach głowy. Trochę niżej na jego nosie tkwiły tanie okulary do czytania.
Göran okrążył biurko i wyciągnął rękę.
– Witaj z powrotem – powiedział z szerokim uśmiechem i uroczyście się skłonił.
Fredrik podziękował. Szef wskazał niebieski fotel po drugiej stronie biurka.
– Siadaj.
Göran wrócił na swoje miejsce. Jego wygodny fotel biurowy miał wyjątkowo wysokie oparcie i mały regulowany zagłówek. W jakiś sposób należało zaznaczyć, że tu rządzi.
Zdjął okulary i spojrzał na Fredrika.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Prawda? – odezwał się z uśmiechem.
– Tak. Miewałem gorsze dni – odparł Fredrik.
Göran się roześmiał, ale potem spoważniał.
– Dwadzieścia trzy miesiące temu nie wyglądało to tak obiecująco.
– To prawda – odparł Fredrik i przysunął fotel nieco bliżej biurka.
W końcu ktoś rozumiał, jak ważny był dla niego ten dzień. Jednocześnie Fredrik miał nadzieję, że nie przystąpi do wygłaszania zbyt długiej i sentymentalnej przemowy. Jego relacje z szefem nie miały takiego charakteru.
Dziwna sprawa z tą uwagą, pomyślał. Najpierw czuł rozczarowanie, że nikt mu jej nie poświęca. Kiedy sytuacja się odwróciła, chciał mieć to jak najszybciej z głowy.
– Jeśli mam być zupełnie szczery – podjął Göran – nie pomyślałbym, że będziesz tu jeszcze kiedyś siedział. A przynajmniej kiedy po raz pierwszy odwiedziłem cię w szpitalu.
Z namysłem pokręcił głową i przez chwilę patrzył w blat.
– Bez urazy – dodał z błyskiem w oku.
– Nic nie szkodzi – odparł Fredrik. – Sam chyba też nie sądziłem, że jeszcze kiedyś będę w stanie usiąść. A jeśli i ja mogę sobie pozwolić na szczerość, nawet nie zauważyłem, że mnie odwiedzałeś.
Göran się uśmiechnął.
– Ale teraz tu siedzisz – powiedział.
– To prawda.
– Bardzo się cieszę, że mam cię z powrotem w drużynie. I z tego, że to wszystko tak dobrze zadziałało. Cała machina z lekarzami, psychologami, związkiem zawodowym, szefostwem i… sam wiesz. Ale przede wszystkim czuję radość ze względu na ciebie. Wiem, że właśnie tego od początku pragnąłeś.
Fredrik poprzestał na skinieniu – powolnym, lecz stanowczym – bojąc się, że jeśli będzie chciał coś powiedzieć, z emocji zadrży mu głos.
– Przypuszczam, że nie możesz się doczekać, aż zaczniemy. – Göran zmienił ton głosu. – Żeby wreszcie stąd wyjść.
– Zgadza się – wykrztusił Fredrik. Udało mu się zapanować nad głosem.
– Dobrze. Ale mam do ciebie jeszcze jedną sprawę.
Właśnie w taki sposób Fredrik chciał wrócić. Od pierwszej chwili czuć, że ma pełne zaufanie. Żadnego miękkiego rozruchu ani owijania w bawełnę. Miękki rozruch miał od pół roku. Wystarczyło aż nadto.
– Na Fårö jest pewna rodzina, która…
Göran przerwał, a Fredrik się wzdrygnął, bo usłyszał syk, a za plecami zobaczył dziwne światło. Wystraszony okręcił się w fotelu.
Dwa kroki za drzwiami stał Gustav, trzymając papierowy talerz z wściekle niebieskim okrągłym tortem. Ze środka wystawały trzaskające i miotające iskry zimne ognie. Mimo zaskoczenia zwrócił uwagę, że rozżarzone drobiny spadają na wykładzinę gabinetu Görana.
Za plecami Gustava ustawili się w szeregu najbliżsi współpracownicy Fredrika. Sara Oskarsson, równie czarnowłosa jak Gustav, dziś ubrana w dżinsową koszulę i czarne spodnie, obejmowała stos kubeczków do kawy i papierowych talerzy. Ove Gahnström, spoglądający na niego zza pilotek, przyciskał do wydatnego brzucha termos z pompką. Dołączył do nich nawet Lennart Svensson, mimo że miesiąc wcześniej przeszedł na emeryturę. Czarne loki były trochę bardziej niesforne niż zwykle, a ubiór nieco swobodniejszy. Fredrik naprawdę poczuł wzruszenie na jego widok, co z całą pewnością nie zdarzało się często.
Kiedy zimne ognie już zgasły, zebrani zaczęli podchodzić pojedynczo, żeby gratulować, ściskać go i klepać po plecach. Zaczął się trochę niepokoić o tort, gdy Gustav nim balansował, trzymając talerz w jednej ręce, a drugą go obejmując.
Fredrik popatrzył na wszystkich i wyjąkał podziękowanie. Trudno mu było znaleźć słowa.
– Jak tam? – odezwał się Lennart. – Mam nadzieję, że nie dostałeś wylewu od tych fajerwerków.
– Lennart… – upomniała go Sara ze zmęczoną miną.
– Wszystko w porządku – odparł Fredrik. – Byłbym głęboko rozczarowany, gdyby nagle zaczął ostrożnie dobierać słowa.
Tak naprawdę za nim tęsknił. Choć nigdy by nie przypuszczał, że tak będzie. Zastanawiał się, czy po tym, jak Lennart zakończył pracę, nie jest mniej wesoło. Dopiero czując pustkę po jego kiepskich żartach, małych prowokacjach i niepoprawnych politycznie żartach, Fredrik zrozumiał, że może jednak były ważne dla grupy. Wprowadzały jakiś ferment. Odwracały uwagę, w pozytywnym sensie. Utrzymywały ich w stanie czujności.
Gustav postawił tort na okrągłym stoliku przyniesionym przez odwiedzających. Zauważył, że spojrzenie Fredrika padło na wściekle niebieską warstwę.
– Nie zdążyli jeszcze zrobić tego zielonego – wyjaśnił. – Byłem w Bagarns zaraz po otwarciu.
– Niebieski wygląda git – odparł Fredrik, krzywiąc się w duchu na dźwięk własnych słów.
Wciąż nie przychodziło mu do głowy nic sensownego, co mógłby powiedzieć.
– Trzymaj – powiedział Ove, wręczając mu łopatkę do ciasta. – Ty zacznij.
Wkrótce każdy miał swój kawałek tortu i kubek kawy. W pokoju były tylko cztery krzesła i Sara zaproponowała Fredrikowi jedno z nich, używając argumentu, że przecież to on świętuje.
– Nie, no co ty, siadaj – odpowiedział.
Fredrik i Ove wstali, a raczej ostrożnie oparli się o meble.
– Ale mnie nabraliście – powiedział Fredrik. – Naprawdę zaczynałem być trochę…
– Szkoda, że nie widziałeś swojej miny, gdy prawie się z tobą nie przywitałem – powiedział ze śmiechem Gustav, wskazując go łyżką.
– Naprawdę niczego nie przeczuwałem – przyznał. – Wydawałeś się kompletnie pochłonięty tymi papierami. Wyglądało to najzupełniej naturalnie.
– Hollywood czeka – odparł Lennart z krzywym uśmiechem.
– No to jeszcze trochę poczeka – odparł Göran. – Nie mogę myśleć o innej karierze, dopóki nie wypełnię luki po Lennarcie.
– To nie może być bardzo trudne – rzucił Fredrik i spojrzał na Lennarta z czymś, co, miał nadzieję, przypominało błysk w oku.
– Czekaj, no – odezwał się natychmiast Lennart. – Jak to było? Uderzyłeś się w głowę, prawda?
Pomieszczenie wypełniła dziwaczna mieszanka śmiechu i zawstydzonych pomruków. Fredrik szybko zabrał głos, żeby zdążyć, zanim zażenowanie weźmie górę.
– Słuchajcie, muszę powiedzieć, że naprawdę doceniam to wszystko. Dzisiejszy dzień bardzo wiele dla mnie znaczy. Można chyba powiedzieć, że to jedyne, o czym myślałem… Nie, nie jedyne – poprawił się – myślałem o nim i o niego walczyłem każdego dnia przez prawie dwa lata. Cieszę się, że o tym pomyśleliście! I że zrobiliście to wszystko.
Spojrzeli na niego z powagą. Ove skinął głową. Sara uśmiechnęła się niepewnie.
– Mimo że tort był niebieski – dodał.
Zaśmiali się z ulgą i nieco przesadnie z tego kiepskiego żartu, który pozwolił rozluźnić poważną atmosferę. Rozmowa znów nabrała tempa, Lennart zjadł połowę kawałka tortu Sary, a kilka minut później Göran podszedł do Fredrika i odciągnął go na bok.
– A wracając do tego, co chciałem powiedzieć wcześniej… – zaczął, odstawiając talerzyk. – Chodzi o rodzinę z Fårö. Malin Andersson i Henrika Kjellandera z Kalbjärgi. Grożono im.
4
Göran Eide wziął kubek po kawie zostawiony przez kogoś na półce za biurkiem. Odczuwał lekkie mdłości po zjedzeniu tortu. Doszedł do wniosku, że powinien był pójść za przykładem Sary i zostawić połowę. Kiedy jednak człowiek nie chce się zachowywać jak baba, przez cały dzień zbiera mu się potem na rzyganie, pomyślał.
Mimo mdłości cieszył się z nadchodzącego dnia. Naprawdę nie sądził, że Fredrik wróci. Czy to jako policjant, czy w ogóle. Wypadek był straszliwy i Broman naprawdę wyglądał nieciekawie, gdy leżał w szpitalnym łóżku w bandażach jak sparaliżowany.
Fredrik nie pamiętał wiele z wypadku, ale Sara Oskarsson stała zaledwie dziesięć metrów dalej i widziała, jak spada ze skały. Czytając jej raport, nie można było się oprzeć wrażeniu, że przynajmniej w części sam się do niego przyczynił. Nie musiał gonić zatrzymanego, który próbował zbiec. O ile „próba ucieczki” może być synonimem „rzucenia się w ramiona śmierci”. Gdyby Fredrik pozostał w bezpiecznej odległości i pozwolił mężczyźnie rzucić się ze skały, nikt nie miałby do niego pretensji.
Policjant jednak pobiegł za nim, dogonił go na skraju urwiska i próbował zatrzymać. Uciekinier, celowo lub nie, unieruchomił Fredrikowi rękę i pociągnął go za sobą. Nie sposób było stwierdzić, czy chwilę później dopisało mu szczęście, czy po prostu wykorzystał tych kilka sekund na znalezienie się na górze. W każdym razie wylądował na mężczyźnie, a tamten poniósł śmierć na miejscu.
Dla Fredrika upadek ze skały skończył się silnym wstrząśnieniem mózgu i rozległym krwiakiem podtwardówkowym. Sama tkanka mózgu nie została uszkodzona w wyniku wypadku, ale ciśnienie krwi zrobiło swoje. Gdyby do krwotoku doszło w oponach mózgowych, pewnie nawet nie przeżyłby transportu z Östergarnsholm do szpitala.
Stłumił beknięcie i w myślach zaczął przeklinać tort. Co za cholerny wymysł. Czy Gustav nie mógł zamówić toski albo zwykłego długiego danisza? Od mdłości prawie zakręciło mu się w głowie. Wysunął górną szufladę kredensu i zaczął szperać w spinaczach, wizytówkach i długopisach. Znalazł dwie tabletki na zgagę, wycisnął jedną z listka na rękę i połknął.
5
Podmuchy wiatru wpadającego przez opuszczoną szybę niosły zapachy spalin i morza. Malin siedziała w samochodzie na pokładzie Bodilli, a dzieci były przypięte pasami na tylnym siedzeniu. Na północy przylądki Hau rävlar i Lansaholm sięgały ku sobie, pozostawiając jedynie wąską cieśninę. Z kolei na południu otwierał się widok na Bałtyk. Kiedy zrywał się wiatr, połyskująca w słońcu tafla wody gasła, zmieniając się w mroczniejszą i matową.
Malin obawiała się, że z uszkodzoną stopą trudno będzie prowadzić samochód, ale nie miała z tym problemu. Większy ból odczuwała przy chodzeniu, nawet opierając ciężar ciała na palcach prawej stopy.
– Mamo, czy mogę się dzisiaj pobawić z Lisą? – zapytała Ellen z tylnego siedzenia.
Malin się odwróciła i z uśmiechem wyjrzała spomiędzy zagłówków. Axel siedział z nosem przy szybie, wpatrzony w dużą mewę z żółtym dziobem, która płynęła za promem.
– Zadzwonię do jej mamy i zobaczymy.
Dziewczynka wydała okrzyk radości i pociągnęła za pas bezpieczeństwa.
– Ellen, to niebezpieczne. Powiedziałam, że zobaczymy.
Widywanie się z przyjaciółkami z Fårösund, gdy się mieszkało na Fårö, przysparzało kłopotów. Jeśli Ellen chciała odwiedzić którąś z nich w domu po lekcjach, musiało to w miarę pasować do harmonogramu Axela. W przeciwnym razie Malin spędzała większość dnia za kierownicą i na promie, jeżdżąc tam i z powrotem między Fårösund a Kalbjärgą.
Kiedy się przenieśli na Fårö, gminne przedszkole było akurat likwidowane, a nowy samorząd rodziców istniał tylko na papierze. Zdecydowali się więc na placówkę w Fårösund. Po pierwsze dlatego, że Henrik nie chciał być w samorządzie z Elisabet i Almą, a po drugie – bo wszystko wydawało się takie niepewne. Gdyby Malin bardziej wierzyła w nowe przedszkole, może udałoby jej się go przekonać. Ze względu jednak na to, co się działo później ze spadkiem, i na ogólną atmosferę, wyszło chyba lepiej. Słyszeli czasem kąśliwe komentarze innych rodziców z Fårö, którzy traktowali wybór przedszkola w Fårösund jak zdradę. Ci ludzie nie mieli jednak pełnego obrazu sytuacji. Nie rozumieli ich sytuacji.
Oczywiście, z przedszkolem na Fårö byłoby wygodniej. Zaoszczędziliby wiele czasu. Jednocześnie, gdy zaspali na autobus szkolny, jak dziś, mogli się pocieszać, że i tak muszą jechać do Fårösund.
I pomyśleć, że tu trafili. Malin była w zasadzie bardziej zdziwiona, że Henrik tego chciał, niż że sama się na to zgodziła. Kiedy poznała Henrika, nadal był nastawiony na wyjazd do Los Angeles. Zamierzał zwiedzać wielki świat, już prawie tam był, tylko jeszcze do końca się nie wyprowadził. Po tym wszystkim zostało już tylko okropne zdjęcie, które zrobił mu David LaChapelle. Z dumą powiesił je w pracowni. Dlaczego goście nie ukradli tego? Henrik w Las Vegas, szczerzący zęby, z jednej strony był objęty przez prawie nagą fotomodelkę, przynajmniej o głowę wyższą od niego, a z drugiej przez podstarzałego sobowtóra Elvisa z nadwagą.
Malin oczywiście zdawała sobie sprawę, że zdjęcie jest okropne. Ale rozumiała, na czym polega jego geniusz i dlaczego Henrik powiesił je na widoku. Chociażby po to, by zaimponować klientom. Było też oczywiście na jego stronie internetowej. W jaki sposób przeszedł od tego zdjęcia do Kalbjärgi na Fårö? Co się wydarzyło? Nie potrafiła tego pojąć.
Malin poprawiła się w fotelu i spojrzała na przystań promową, która rosła z każdą chwilą. W porcie rybackim cumowała mała błękitna łódka. Czarne chorągiewki na pływakach trzepotały na wietrze. Z tyłu dostrzegła łódź pilotową wyglądającą jak jaskrawopomarańczowa plama.
Złożyli zawiadomienie na policji. Przed południem miał się u nich pojawić funkcjonariusz z wydziału kryminalnego, porozmawiać i spojrzeć na zdjęcie. Malin nie mogła zapomnieć o portrecie z dziurami w miejscu oczu. Przez krótkie chwile udawało jej się myśleć o czymś innym, ale tamten obraz zawsze powracał. Wciąż czuła dokuczliwy dyskomfort. Miała kłopoty z zaśnięciem. Po pierwszej nocy wymienili łóżka na te z jedynego gotowego pokoju w budynku dla gości. Nie mogła się zmusić do leżenia w tym samym łóżku, w którym był któryś z tych szaleńców. Tych srajdków. Miłośników szkła. Wydłubywaczy oczu.
Wysprzątała cały dom, wyszorowała podłogi, umyła na mokro szafki i drewniane zdobienia, nie omijając żadnego zakamarka, a z wanny prawie zdrapała emalię.
Wreszcie była usatysfakcjonowana. Znów czuła się jak u siebie w domu. Niemal. Nie było już lepkiego paskudztwa spowijającego każdą powierzchnię, ale nieprzyjemne uczucie pozostało.
Bodilla wpłynęła między Kajsę-Stinę a stary piec do wypalania wapna, którego zaokrąglony kształt wznosił się ku niebu. Malin zjechała z promu, natychmiast skręciła w lewo w Strandvägen i podążała dalej w kierunku szkoły. Patrząc na stojące tuż przy ulicy wielkie kamienne budynki na przedmieściach, zawsze czuła się bezpiecznie. Prawdopodobnie wybudowano je w połowie lat osiemdziesiątych albo wręcz pod koniec siedemdziesiątych. Równie dobrze mogłyby stać na Södermalmie albo Starym Mieście w Sztokholmie. Pośród zabudowań miejskich czuła się jak u siebie. Podejrzewała, że odwrotnie niż większość ludzi wokół. W mieście nie czuli się pewnie, a na wsi odzyskiwali poczucie bezpieczeństwa.
Za pierwszymi dzielnicami zaczynały się bardziej nowoczesne apartamentowce i wille. Na falach przy brzegu podskakiwały większe i mniejsze łódki. Minęli przechodzących chodnikiem kilku kolegów z klasy Ellen. Dziewczynka gorączkowo machała do nich przez tylną szybę.
Malin zatrzymała samochód na ulicy przed pomalowanym na kolor czerwieni z Falun i przypominającym barak budynkiem, w którym mieściło się przedszkole Axela. Ellen szybko ją przytuliła i popędziła do znajdującego się sto metrów dalej białego budynku szkoły.
– Nie iść z tobą?! – zawołała za nią Malin.
– Nie trzeba! – odkrzyknęła Ellen.
– Zadzwonię do mamy Lisy.
Ellen pomachała jej i zniknęła za pokaźnym budynkiem szkoły.
– Ale ze mną pójdziesz – oznajmił Axel, patrząc na nią niespokojnie.
– Oczywiście, że pójdę – odparła.
Chwyciła go za rękę i ruszyła do drzwi przedszkola.
– Odbierz mnie wcześniej.
Axel wypchnął dolną wargę centymetr do przodu, ale wiedziała, że nie jest smutny tak naprawdę. Choć był jeszcze taki mały, nauczył się grać na jej emocjach.
– Na pewno? Nie chcesz pobyć z kolegami w przedszkolu? Przecież nie widziałeś ich od bardzo dawna.
Oczy Axela błądziły pod zmarszczonymi brwiami. Wyraźnie nad czymś się zastanawiał.
– Nie, przyjdź po mnie wcześniej – powiedział po jakimś czasie.
– Dobrze, tak zrobię.
W czasie krótkiego spaceru słońce grzało przyjemnie. Był ostatni tydzień sierpnia. Zdążyła już się nauczyć, że wrzesień jest na Gotlandii jednym z najlepszych miesięcy. Wciąż trwa lato, jest słonecznie, można się kąpać i nie ma turystów. Przy odrobinie szczęścia październik nie jest o wiele gorszy. Dwa długie miesiące do męczarni z kombinezonami i spodniami z ortalionu.
Szkoła właściwie zaczęła się już w czwartek. Ellen dostała kilka dodatkowych dni wolnego. W przeciwnym razie nie zdążyliby ze swoimi objazdami po kontynencie. Ale też nie mogliby wynajmować domu w ciągu ostatniego tygodnia. Gdyby tego nie zrobili… szaleniec, który tam przebywał…
Powstrzymała te myśli. To nie mógł być jedynie przypadek. Nie chciało jej się wierzyć, że to wszystko by się nie zdarzyło, gdyby tylko nie wynajęli domu. A może się myliła? Od tego wszystkiego miała tylko coraz większy mętlik w głowie.
Weszli do przedszkola. Malin chwilę porozmawiała z Jenny, jedną z opiekunek, a potem zostawiła na półce Axela rzeczy, które na lato zabrali do domu. Ubrania przeciwdeszczowe, przytulanki do przedszkola, album ze zdjęciami bliższej i dalszej rodziny. Z jej strony. Henrik miał rodzinę tylko na papierze. Potem nadszedł czas na rytuał machania w oknie. Malin czuła niepokój, że potrwa to zbyt długo i nie obędzie się bez łez, ale poszło zaskakująco dobrze. Nie musiała odchodzić z poczuciem, że jest złą matką. Ta myśl była jak nóż wbity w plecy.
Miała sześć godzin do czasu, aż będzie musiała wrócić po Axela. Po odjęciu dojazdu i obiadu zostaną jej cztery i pół. Musiała zaplanować tygodniowe menu na bloga, ale podejrzewała, że przed przybyciem policjantów trudno jej się będzie skoncentrować.
Malinowe Menu założyła tuż po ich przeprowadzce na Fårö. Głównie po to, by zwalczyć tęsknotę za Ciachem – kawiarnią przy Borgmästargatan w Sztokholmie, którą prowadziła. I żeby nie stracić kontaktu z przyjaciółkami na kontynencie.
Jej długoterminowy plan zakładał otwarcie w lecie małej restauracyjki, uzupełniającej działalność związaną z wynajmem pokoi. Wiedziała jednak, że to musi potrwać. Kiedy zaczęła mieć kłopoty finansowe, nastawiła się na pracę w czyjejś kawiarni albo restauracji. Nie znaczyło to jednak, że praca na pewno by się znalazła. Zimowy czas kurczył knajpiano-kawiarniane życie na Gotlandii do rozmiarów maleńkiego płomyka, jeśli porównałoby się je z ognistym, niekiedy szalonym nocnym życiem w miesiącach letnich.
Potem jednak założyła bloga. Myślała, że w najlepszym razie zdobędzie kilkuset czytelników, w tym znajomych i dawnych klientów kawiarni, ale fama szybko się rozeszła i już po kilku miesiącach Malin miała tysiące czytelników każdego dnia. Jeszcze większą uwagę zwróciła, gdy otrzymała nagrodę za blog, a wkrótce potem zadzwonił do niej przedstawiciel sieci sklepów spożywczych Coop z informacją, że chcieliby ją mieć na swojej stronie internetowej. Nie było nad czym się zastanawiać. Coop płacił więcej za prowadzenie bloga o jedzeniu na ich stronie, niż zarobiłaby w kawiarni w Visby. Poza tym nie musiała dojeżdżać do pracy.
Malin po raz ostatni spojrzała w stronę przedszkola, żeby się upewnić, że Axel już do niej nie macha, ale w oknie nikogo nie było. Odblokowała mercedesa i weszła lewą nogą na stopień, gdy nagle znieruchomiała, czując, że ktoś ją obserwuje. Spojrzała przez ramię. Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej stała jasnowłosa kobieta, wpatrując się w nią. A może w coś innego? Malin po raz kolejny spojrzała w stronę przedszkola, żeby się upewnić, że nie ma tam nikogo ani niczego, co mogłoby tak zaciekawić nieznajomą.
Na ulicy nie było żywej duszy, z okien też nikt nie wyglądał.
Malin zaczęła udawać, że szuka w kieszeni kurtki kluczyka do samochodu, ale tak naprawdę obserwowała kobietę w bocznym lusterku. Blondynka miała na sobie dżinsy i krótką kurtkę w kolorze wojskowej zieleni. Częściowo zasłaniał ją przykurzony, mały, biały samochód. Słońce wydobywało z jej włosów rudawy połysk. Kobieta uporczywie patrzyła w jej stronę. Malin dłuższą chwilę obserwowała ją w lusterku. Blondynka nawet nie kiwnęła palcem.
Malin się odwróciła, spojrzała na kobietę, a potem spokojnym, zdecydowanym krokiem ruszyła w jej kierunku. Kobieta zareagowała dopiero po pięciu, sześciu krokach. Malin zauważyła, że wyraz jej twarzy się zmienia, ale była zbyt daleko, by rozpoznać konkretne emocje.
Kiedy zbliżyła się jeszcze trochę – na tyle, by stwierdzić, że blondynka jest w jej wieku – tamta gwałtownie się odwróciła, podbiegła do samochodu od strony kierowcy, otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. Sekundę później uruchomiła silnik i samochód ruszył. Malin mogła tylko patrzeć, jak odjeżdża. Za kierownicą widziała jedynie ciemną sylwetkę kobiety.
Mimo słonecznej pogody poczuła, że robi jej się zimno, a pole widzenia się zwęża, jakby była w tunelu. Zamknęła oczy i poczuła, że włoski na rękach stają dęba. W ustach pojawił się metaliczny posmak. Zaczęła się zastanawiać, czy za chwilę nie zemdleje.
Wzięła kilka głębokich wdechów.
Ktoś się na nią gapił na ulicy w Fårösund. No i co z tego? Może ludzie byli ciekawi kogoś obcego. A może to czytelniczka jej bloga? Może była fanką?
Ale mimo wszystko, wsiadając do samochodu i zamykając drzwi, zachodziła w głowę, kto to taki. Nigdy wcześniej jej nie widziała. Nie mogła to być matka któregoś z uczniów. W szkole nie pojawiło się żadne nowe dziecko, którego by nie znała. No i skąd ta nagła ucieczka? Na ciekawskie patrzenie można by ewentualnie machnąć ręką, ale najdziwniejsze było to, że kobieta czmychnęła, gdy tylko obiekt jej obserwacji zaczął szukać z nią kontaktu.
Powinna była zapisać numer rejestracyjny. Nawet nie przyszło jej jednak do głowy spojrzeć na tablice.
24 sierpnia
W twoim domu było przyjemnie. Wydawało mi się, że tam mieszkam. Siedzenie w fotelu, włączenie telewizora, otwarcie lodówki, spanie w waszym łóżku. Oglądanie wszystkich waszych przedmiotów. Jak dziewczynka z bajki o niedźwiadkach.
Prawie nie pamiętam swoich poczynań. Dni mijały. Zabrakło mi odwagi, by wyjść na dwór. Ktoś mógłby mnie zobaczyć i przeszyć na wylot palącym spojrzeniem. Zdemaskować mnie. Zaczęliby mną gardzić. Ponieważ się przejmuję. Nie należy tego robić. Nie wolno niczym się przejmować. Cokolwiek robią nam inni. Trzeba iść dalej. Zajmij się prawdziwym życiem, jak to się mówi.
Nie należę jednak do tego typu osób. A szkoda. Wszystko byłoby wówczas takie łatwe. Ale czy na pewno? Jak to jest żyć w taki sposób? Czy w końcu człowiek nie chodzi wiecznie uśmiechnięty mimo ran na całym ciele? Jak trędowaty, który nie czuje, kiedy robi sobie krzywdę.
Nie ma sensu o tym myśleć. To i tak nigdy nie będę ja. Człowiek jest kim jest. A ja nigdy nie zapominam. Moje rany goją się powoli. I bolą. Powodują cierpienie. Przez nie przychodzę tutaj… do ciebie. Nie, nie tak. To ty sprawiasz, że tu przychodzę. Ty.
6
Fredrik wziął kluczyki do wozu, który zarezerwował, i zapisał swoje nazwisko na tablicy. Razem z Sarą poszli do garażu. Po pięciu latach istnienia przebudowanej siedziby policji korytarze i wystrój pokryły się patyną, która – przynajmniej dla Fredrika – miała w sobie coś atrakcyjnego. Wszystko było trochę sfatygowane, zużyte, ale w przyjemny sposób. Nie czuł się już, jakby pracował na wystawie sklepu meblowego.
Göran kazał mu pojechać z Sarą. Fredrik nie sądził, by rozmowa z przestraszoną rodziną z Fårö była robotą dla dwóch osób. Nie miał nic przeciwko towarzystwu Sary, wręcz przeciwnie, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że w zamyśle Görana zadaniem Sary było raczej mieć go na oku, niż wykonywać zwykłą policyjną robotę.
Znaleźli samochód prawie na samym końcu, przy bramie pokrytego kurzem garażu, i do niego wsiedli.
– Nie wiem, czy jest miły dla mnie, skoro cię wysyła, żebyś mnie pilnowała, czy złośliwy wobec ciebie, każąc ci siedzieć obok i czekać, aż dostanę wylewu i wjadę do rowu – odezwał się Fredrik, ustawiając lusterka.
Sara spojrzała na niego, a z jej twarzy można było odczytać, że się nad czymś zastanawia.
– Możesz mieć wylew? – zapytała.
Fredrik się roześmiał.
– Jasne, że nie. W przeciwnym razie nie siedziałbym tutaj.
Sara śledziła wzrokiem jego ruchy, gdy wkładał kluczyk do stacyjki.
– Może mimo wszystko to ja powinnam prowadzić – stwierdziła.
Wyczuł, że tym razem to żart.
– Tak właśnie wszyscy myślą? Że w każdej chwili mogę mieć wylew albo się przewrócić pod wpływem ataku padaczki?
Odwrócił się do Sary, trzymając ręce na kierownicy.
– Mnie nie pytaj – odparła. – Sam zacząłeś mówić o wylewie.
– Raczej Lennart.
– Ach ten Lennart – westchnęła Sara.
Fredrik uruchomił silnik i wrzucił wsteczny bieg.
– W każdym razie ryzyko, że mnie to spotka, gdy będę siedział za kierownicą, jest nie większe niż to, że ty będziesz miała wylew.
– Możemy już skończyć rozmowę o wylewach? To znaczy, o ile rzeczywiście jesteś zdrowy. Chyba że będziesz jak taki dziadzio emeryt, który cały czas ględzi o tym, co go boli.
Fredrik postanowił, że przestanie o tym myśleć. Göran zapewne wysłał z nim Sarę nie bez powodu. Przy odrobinie dobrej woli można było chyba uznać, że to dobry pomysł, nawet abstrahując od wypadku. Nie pracował w terenie od dwóch lat. Może potrzebował kogoś, kto go poprowadzi.
Sara założyła czarne włosy za uszy i spojrzała w kierunku szybko otwierających się drzwi garażu. Fredrik zamrugał w późnoletnim słońcu. Tym razem to wszystko nie było tylko symboliczne, jak na chodniku nieco ponad pół godziny wcześniej. Działo się naprawdę. Był funkcjonariuszem policji kryminalnej jadącym na akcję.
Dwa lata wcześniej nawet by nie przypuszczał, że nadejdzie dzień, gdy rutynowe zadanie na Fårö sprawi mu tyle radości.
Wyjechał na trasę 149, skręcił w lewo i dodawszy gazu, ruszył w kierunku północnym przez płaski teren. Ściany lasu zostały zastąpione przez pola, łąki i pojedyncze domy, które swoimi gankami niemal wchodziły na krawędź asfaltu. Po dwóch kilometrach dogonili traktor z przyczepą pełną jasnozielonych worków kiszonki. Kierowca w bordowych słuchawkach z obowiązkową anteną uprzejmie zjechał na pobocze, żeby Fredrik mógł go wyprzedzić.
Razem z przeprawą promową i chwilą oczekiwania przy promie dotarcie do Kalbjärgi na Fårö zajęło półtorej godziny. Jak na Gotlandię, była to prawdziwa wyprawa. Nic dziwnego, że Fredrik, mieszkając daleko na południu wyspy, rzadko tam jeździł. Zadawali sobie ten trud właściwie głównie wtedy, gdy on i Ninni mieli gości z kontynentu. Kiedy zaś zabierali ich na Fårö, za każdym razem trzymali się tego samego schematu. Kupowali placek malinowy w cukierni Sylvis Döttrar i kąpali się w Ekeviken.
Wiedział, że jedna z właścicielek piekarni mieszka w gospodarstwie w Kalbjärdze, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd to wie. Pewnie od kogoś z pracy. Komisariat był centrum informacyjno-plotkarskim i niewiele go omijało. Nigdy nie było wiadomo, jakie informacje mogą się przydać w pracy policjanta.
Dom Henrika Kjellandera i Malin Andersson był położony prawie na samym szczycie Kalbjärgahobben – małego skalistego wzniesienia, które wzniesieniem mogło być nazwane chyba tylko na Gotlandii.
Fredrik skręcił w prawo, dostrzegając gospodarstwo dokładnie na wprost, nieco ponad kilometr dalej. Dom Kjellandera i Andersson był częściowo ukryty za dużą stodołą z metalowym dachem, ale w miarę, jak Fredrik się do niego zbliżał, był coraz lepiej widoczny. Posesję ogradzała metalowa siatka o dużych oczkach rozpięta między dwoma zardzewiałymi żelaznymi słupami. Zwolnił, widząc dwa samochody przed furtką po przeciwnej stronie drogi. Były to kilkuletni czerwony mercedes i nowa czarna honda. Skręcił i zaparkował obok hondy.
Wysiedli z samochodu i przecięli drogę, która na dobrą sprawę nie była niczym więcej niż dwoma dyskretnymi śladami na wzgórzu. Fredrik otworzył przed Sarą furtkę i zamknął ją za sobą. Poszli dalej w dół zbocza w kierunku domu. Na łące kawałek dalej zaskrzeczało kilka wron. Dom był położony na otwartym terenie, ale wejście osłaniał zdziczały żywopłot z bzu, przerzedzony na dole. Fredrik wszedł po omszałych wapiennych schodach na ganek i zapukał do drzwi.
Otworzyła lekko opalona ciemnowłosa kobieta. Miała na nosie piegi, kilka też na policzkach. Włosy upięła podobnie jak Sara, ale u niej grzywka kończyła się tuż pod brwiami.
– Malin Andersson? – zapytał Fredrik.
– Tak.
Malin uśmiechnęła się ciepło, choć bez przesady, powitała ich i poprosiła, by weszli. Jak tylko stanęli w przedpokoju, usłyszeli kroki dobiegające z sąsiedniego pokoju. Zza framugi wyłonił się niski mężczyzna. Był szczupły i energiczny, a jego ciemnoblond włosy sterczały w lekkim nieładzie. Spojrzał na nich z zaciekawieniem, wyciągając rękę. Henrik Kjellander wyglądał na zadowolonego. Mimo gróźb kierowanych pod adresem rodziny. Fredrik pomyślał, że może nie były tak poważne, jak sugerowało zgłoszenie.
– Może usiądziemy? Chyba że chcecie zacząć jakoś inaczej – odezwał się Henrik i spojrzał na nich pytająco.
– Usiądźmy, oczywiście – odparł Fredrik. – Chętnie poznamy więcej szczegółów tego, co się wydarzyło.
Henrik ruszył przodem do salonu. Znajdowała się w nim wielka szara sofa z wystającą częścią po jednej stronie – jakby skrzyżowana z otomaną. Fredrik pomyślał, że to chyba jakaś moda. Gustav i Lena kupili podobną kilka lat wcześniej.
Przy niskim stoliku stały też trzy czarne fotele z dębowymi podłokietnikami przypominającymi wiosła. Na podłodze widać było ślady obecności małych dzieci. Zabawki z kolorowego plastiku. Henrik i Malin usiedli obok siebie na sofie. Fredrik i Sara zajęli fotele. Na ścianie za sofą wisiały trzy czarno-białe zdjęcia wielkie jak plakaty. Jedno z nich przedstawiało Malin na ulicy wielkiego amerykańskiego miasta. Pozostałe dwa przedstawiały dwójkę dzieci. Erik domyślał się, że to dzieci tej pary. Zdjęcia były pełne życia, zrobione w pędzie, z krzywą linią horyzontu i nieostre przez ruch. Dzięki Joakimowi Fredrik rozwinął w sobie zmysł fotografa i podłapał kilka fachowych terminów.
– Najlepiej będzie, jeśli opowiedzą państwo od początku – stwierdził. – Wrócili państwo do domu w sobotę wieczorem i wtedy odkryli zagrożenie? W postaci zdjęcia?
– Chodziło o coś więcej – odparła z powagą Malin.
Małżonkowie wymienili spojrzenia. Ten krótki, pozbawiony słów namysł zakończył się, gdy Henrik skinął głową.
– Okej – powiedziała Malin, przesunęła się nieco bardziej do przodu na sofie i kontynuowała: – Wróciliśmy do domu po urlopie. Było już ciemno. Podczas naszej nieobecności dom był wynajmowany, więc człowiek oczywiście trochę się zastanawia, co zastanie. Najpierw zwróciłam uwagę, że dom jest niewysprzątany i nie wyrzucono śmieci. Potem odkryłam, że niektórych rzeczy brakuje. Szklanek i filiżanek w szafkach. Naszych rodzinnych zdjęć w pracowni.
W głosie Malin było słychać, że nadal jest wstrząśnięta tym, czego doświadczyła. Im dłużej opowiadała, tym bardziej zmieniał jej się głos. Mówiła o szkle, które wbiło jej się w stopę. O odchodach w zabawkach dzieci. I wreszcie o zdjęciu, które wypadło z szafki na pościel. Kiedy skończyła, położyła dłonie na kolanach i na nich spojrzała.
– Chętnie zobaczylibyśmy to zdjęcie – oznajmił Fredrik.
– Pójdę po nie – odparł Henrik.
Wstał i pobiegł do pokoju z widokiem na tył domu. Wrócił ze zdjęciem w przezroczystej koszulce i podał je policjantowi. Fredrik położył je przed sobą na stole.
– Próbowałem go nie dotykać – poinformował Henrik. – Pomyślałem, że… odciski palców i tak dalej.
– Bardzo dobrze pan zrobił – przyznał Fredrik, pochylając się nad zdjęciem.
Było ładne. Malin, Henrik i dzieci siedzieli na plaży w strojach kąpielowych. Wyglądali, jakby chwilę wcześniej rozpakowali jakieś jedzenie. Najmniejsze dziecko – trzyletni chłopczyk – trzymał w ręce łopatkę i wydawał się bardziej nastawiony na kopanie w piasku niż na piknik. Wszyscy, nawet on, patrzyli prosto w obiektyw. Brakowało im jednak oczu. W grubym papierze zostały tylko dziurki. Fredrik przyjrzał się twarzom dzieci. Na ich widok zrobiło mu się naprawdę nieprzyjemnie. To uczucie go zaskoczyło, mimo woli zakaszlał, jakby chciał odwrócić od nich swoją uwagę.
Podniósł zdjęcie do okna. Światło z zewnątrz przeszyło osiem konkretnych punktów i wydało mu się, że słyszy dźwięk naostrzonego ołówka albo końcówki cyrkla przebijającej papier.
Dopiero kiedy wyczuł spojrzenia innych, uświadomił sobie, że o wiele za długo wpatrywał się w zdjęcie. Podał je Sarze.
– Nic dziwnego, że się państwo przestraszyli – powiedział.
– Nie rozumiem, kto może zrobić coś takiego – odezwała się Malin. – To przerażające.
Jej głos osłabł i pogładziła się dłonią po ramieniu, jakby było jej zimno.
– Ale nie tylko to zginęło?
– Nie tylko – potwierdził Fredrik. – Zniknęły wszystkie zdjęcia, które wisiały w pracowni. Było ich sześć. Tylko to jedno znaleźliśmy.
– A szukali państwo wszędzie?
Malin skinęła głową.
– Przeszukałam najmniejsze zakamarki.
– Ale te nadal tam były? – Fredrik wskazał zdjęcia Malin i dzieci wiszące na ścianie za sofą.
– Tak – odpowiedziała krótko Malin na to retoryczne pytanie.
Sara położyła fotografię na kolanach.
– Musimy ją zabrać.
– Tak, oczywiście.
Henrik wykonał taki gest ręką, jakby ponownie przekazywał zdjęcie.
– Jeśli chodzi o tych różnych ludzi, którzy wynajmowali od państwa dom… w jaki sposób nawiązywali państwo z nimi kontakt? – spytał Fredrik.
– Przez Gotlandzkie Podróże.
– Czyli nie mieliście osobistego kontaktu z gośćmi?
Henrik pokręcił głową.
– Nie, wszystko się odbywa przez pośredników.
– Mają może państwo ich nazwiska i adresy? – spytał Fredrik.
– Tak, mamy. Przysłali kopie umów.
Henrik poderwał się z sofy i dokądś pobiegł, a po chwili wrócił z dokumentami.
Fredrik szybko przeleciał wzrokiem trzy arkusze. Dwie osoby pochodziły z okolic Sztokholmu, a jedna z Göteborga. Ta z Göteborga była ostatnia.
– Czy po powrocie do domu próbowali się państwo skontaktować z którąś z nich?
– Zadzwoniłem do tych ludzi z Göteborga – odparł Henrik. – Tak się wściekłem, kiedy znaleźliśmy zdjęcie. Nie mogłem tego tak zostawić. Ale nikt nie odbierał – wyjaśnił i z rezygnacją wzruszył ramionami.
– Jeśli to sprawka gości, to pewnie ostatnich – stwierdził Fredrik.
– Tak – zgodził się Henrik. – Też tak pomyślałem.
– Gdybyśmy jednak pominęli gości… czy przychodzi państwu do głowy ktoś inny, kto mógłby tego dokonać? Kto chciałby was nastraszyć albo wam grozić?
– Co pan ma na myśli? – zapytała Malin.
– Nie można wykluczyć, że ktoś tu był już po tym, jak ostatni gość opuścił dom, ale przed waszym powrotem.
Zapadła cisza. Henrik przesunął się w kierunku oparcia sofy. Malin spojrzała na niego.
– Tak… – zaczął Henrik.
Nerwowo przeczesywał dłonią włosy, przesuwając ją tam i z powrotem.
– Tu na Fårö mam krewnych. Dwie siostry, z którymi w zasadzie nie utrzymuję kontaktu…
Urwał i z zawstydzonym uśmiechem spoglądał to na Fredrika, to na Sarę.
– Nie chcę nikogo pokazywać palcem…
– Co to ma być?! – wykrzyknęła Malin.
Wyprostowała się i z irytacją spojrzała na Henrika.
– Nie chodzi o to, by od razu kogoś typować – włączyła się Sara. – Proszę jedynie pomyśleć, czy istnieje ktoś, kto mógłby pragnąć zemsty na was, nawet jeśli to się wydaje nieprawdopodobne. Ustalenie, czy ta osoba ma coś wspólnego ze zdjęciem, to już nasze zadanie.
– W porządku, rozumiem – odparł Henrik.
Malin skinęła głową, zachęcając go do udzielenia odpowiedzi.
– Mam tu na Fårö dwie przyrodnie siostry – wyjaśnił Henrik. – W zasadzie nigdy ich nie spotkałem, jeśli nie liczyć pogrzebu mamy. Albo i nie „w zasadzie”. Po prostu spotkałem je tylko wtedy. Od tamtego czasu utrzymywaliśmy kontakt, ale tylko listowny i telefoniczny. I zdarzyło się to zaledwie kilka razy.
Fredrik słuchał uważnie. Instynkt podpowiadał mu, że w opowieści, do której na razie usłyszał tylko wstęp, kryje się coś ważnego.
– To długa historia, ale spróbuję ją trochę skrócić – oznajmił Henrik.
– Ma pan tyle czasu, ile potrzebuje.
Henrik ledwo zauważalnie kiwał się na sofie, myśląc, jak zacząć.
– Mojego ojca praktycznie nigdy nie było. Odszedł od mamy, jeszcze zanim się urodziłem. Nie wiem nawet, czy byli w stałym związku. To znaczy… znała jego tożsamość i w ogóle, ale…
Urwał i zastygł, z jedną ręką uniesioną w niedokończonym geście.
– W każdym razie, kiedy miałem rok, mama poznała Ernsta Voglera z Fårö. Po jakimś czasie on się jej oświadczył, ale zażądał, bym został z babcią w Fårösund. Tam wtedy mieszkaliśmy, mama i ja.
Z namysłem pokiwał głową i rzucił Malin przelotne spojrzenie. Ona wciąż patrzyła na Henrika z tym samym stanowczym wyrazem twarzy, jakby chciała podkreślić każde wypowiedziane przez niego słowo.
– Najwyraźniej mama uznała to za dobry pomysł, bo tak też się stało.
Czy matka Henrika już była w ciąży z jedną z dziewczynek? – zastanawiał się Fredrik. To w każdym razie trochę ułatwiłoby tak drastyczną decyzję. Nie powinno być problemu ze sprawdzeniem.
– Prawdę mówiąc, nie bardzo się orientuję, dlaczego tak się stało. Wiem tylko tyle, ile opowiedziała moja babcia.
– Nie miał pan żadnego kontaktu z mamą? – zapytał Fredrik.
– Kiedy byłem bardzo mały, żadnego, ale odkąd poszedłem do szkoły, zachodziła czasem w odwiedziny do babci i do mnie. Nie zdarzało się to często, ale… w moje urodziny i przy podobnych okazjach.
Brzmiało to jak zgadywanie, ale czyż nie tak właśnie działała pamięć? Że wwiercały się w nią różne obrazy? Prezent na stoliku, tort, zapalone świeczki. Ktoś z aparatem w gotowości.
– Wiem, że to brzmi jak z dziewiętnastego wieku – powiedział Henrik. – Nie mam pojęcia, co tacy ludzie mają w głowach.
Tacy ludzie. Czy chodziło mu także o matkę?
– Ale do rzeczy – podjął Henrik. – Kiedy moja babcia zmarła…
Jego spojrzenie błądziło i nie wydawało się już tak pełne życia i szczęśliwe. Henrik zamknął oczy.
– Najpierw dostałeś list – podpowiedziała Malin.