Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na malowniczej Gotlandii trwa wyjątkowo ciepła jesień, a letnie upały utrzymują się aż do września. Dwóch małych chłopców postanawia wykorzystać słoneczną aurę. Pewnego dnia wybierają się na spacer wokół zalanego wodą wapiennego wyrobiska. Nie spodziewają się, jak makabrycznego odkrycia wkrótce dokonają: na powierzchni wody unoszą się bowiem zwłoki nurka. Po wstępnych oględzinach śledczy dochodzą do zaskakującego wniosku – mężczyzna nie utonął w miejscowym kamieniołomie…
W tym samym czasie studentka Jenny Lundgren zgłasza się na komisariat policji i oświadcza, że była bezpośrednim świadkiem brutalnej zbrodni. Co zaskakujące, wydarzenie to miało ponoć miejsce we Francji, mniej więcej osiemnaście lat temu. Według kobiety jej ojciec ze szczególnym okrucieństwem zabił wtedy młodą dziewczynę. Jenny rzekomo przypomniała sobie o tym we śnie…
Inspektor Fredrik Broman rzuca się w wir detektywistycznej pracy. Przeczuwa, że obie te sprawy mogą być ze sobą powiązane.
„Nurek” to druga część serii pt. „Fredrik Broman”. Håkan Östlundh stworzył niepowtarzalną historię kryminalną, pełną suspensu, trzymającą czytelnika w napięciu aż do ostatniego zdania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 489
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 11 godz. 57 min
Tytuł oryginału: Dykaren
Copyright © Håkan Östlundh, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Magdalena Mierzejewska
ISBN 978-91-8054-474-0
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Lotcie
Stawiała opór. Nie chciała, żeby znowu ogarnęły ją ciemności. Ciemności nocy i serca. Była tam śmierć. Nie, nie śmierć – morderstwo. Nie chciała się tam znaleźć, ale i tak…
Panowała kompletna cisza. Nie było słychać wibracji poruszającego się samochodu, odgłosu silnika. Uklękła na wąskiej pryczy i odciągnęła niebieskoszarą zasłonkę oddzielającą miejsce do spania od pozostałej części kabiny kierowcy. Paliło się w niej światło. Drzwi od strony pasażera były uchylone. Na zewnątrz było ciemno. Żadnych latarni ani świateł nadjeżdżających z naprzeciwka aut.
Widocznie gdzieś skręcili, kiedy spała. Miała mgliste poczucie, że się obudziła, gdy ciężki tir redukował bieg i silnik przeszedł na niższe obroty. A może to tylko senny majak? Chyba jednak nie, to musiało się zdarzyć, bo ciężarówka stała.
W kabinie kierowcy nie było nikogo. Dziewczyna zniknęła. Tata też. Dopieroteraz w znacznym oddaleniu, po lewej stronie, dostrzegła światła autostrady, ale nie docierały na wąską drogę, na której tir się zatrzymał. Nawet nie było słychać odgłosów ciężarówek, o ile w ogóle jakieś tędy przejeżdżały. Wprawdzie nie była w stanie ich zobaczyć, ale powinny ich mijać. Nieustannie pozostają w ruchu, także w nocy. Właściwie zwłaszcza w nocy.
Dobiegło ją uporczywe cykanie świerszczy. W szoferce było ciepło i duszno, a przez otwarte drzwi docierał silny zapach ziemi i roślin. Nie chciała być tutaj sama. Dlaczego tir się zatrzymał? Dokąd oni poszli? Na początku była zbyt zaspana, żeby się bać, ale gdy zrozumiała, że jest zupełnie sama, daleko od autostrady i świateł, strach wypełnił każdą najdrobniejszą komórkę jej ciała. Cicho jęknęła. Dlaczego tata zostawił ją samą? I co się stało z dziewczyną?
Jeszcze niedawno siedziała obok niej. Grały w uno, co nie było łatwe, lecz dziewczyna jej pomagała. Jak ona właściwie miała na imię? Nie mogła sobie przypomnieć. Uśmiechała się do niej pełnymi ustami, a jej duże oczy były radosne. „Cześć, mam na imię…” Nie mówiła po szwedzku, ale i tak łatwo ją było zrozumieć. Przedstawiła się. Dlaczego nie pamiętam jej imienia?
Usłyszała jakiś dźwięk, jakby echo przyniosło jej własny jęk. Szybko podczołgała się do przodu. Klęcząc, pochyliła się ku bocznej szybie i przez nią wyjrzała. To byli oni…
Jenny obudziła się w swoim mieszkaniu w Slite. W ciszy słyszała jedynie własny przyśpieszony oddech. Przerażona usiadła w pościeli. Znowu miała ten koszmarny sen. Dlaczego? Była zlana zimnym potem, oddychała płytko, coraz bardziej spanikowana. W ciasnej sypialni panował zaduch. Wstała z łóżka, podeszła do okna, otworzyła je na oścież i zaczerpnęła powietrza.
Był wrzesień, w tym roku wyjątkowy. Na Gotlandii lato zazwyczaj trwało dłużej, ale obecnie panowały rekordowe upały, mówiono o najgorętszym lecie od przynajmniej dwustu lat, bo mniej więcej wtedy zaczęto prowadzić pomiary. W ciągu dnia było niemal jak w tropikach. W nocy temperatura nie spadała poniżej dwudziestu stopni. Upały trwały od czterech tygodni i źle się spało w niespotykanej o tej porze roku lepkiej duchocie. A jeśli w ogóle miało się problemy ze snem, to trudno było porządnie się wyspać.
Jenny stała przez chwilę przy oknie i wpatrywała się w noc, wsłuchiwała w ciszę zakłócaną jedynie uporczywym cykaniem świerszczy. Nie bała się mroku i tego, co na zewnątrz, lękała się ciemności w sobie, gnębiących ją koszmarów. Nie chciały jej zostawić w spokoju. Wracały równie uporczywie jak świerszcze pod koniec lata, a ona w głębi duszy wiedziała, z jakiego powodu.
W piwnicach panowała przyjazna temperatura, dzięki której lepiej się myślało, a ciało odzyskiwało witalność i siłę. Fredrik stał pewnie na jasnej drewnianej podłodze strzelnicy, całej w czarnych śladach po łuskach. Czuł, że ma kontakt z własnym ciałem, zauważał każdy najdrobniejszy ruch. Tu wyzwolił się od upału działającego jak niechciane upojenie alkoholowe. Mącił w głowie i powodował opór mięśni.
Wycelował w znajdującą się siedem metrów dalej tarczę i nacisnął spust. Po oddaniu strzału lekko opuścił broń i spojrzał na boki. Wszystko po to, by ćwiczenie było jak najbardziej realistyczne. Powtarzał je, aż udało mu się strzelić wszystkie osiem razy. Schował pistolet do kabury.
Było wpół do ósmej rano. W wolnym czasie wyznaczył sobie dodatkową godzinę w tygodniu na ćwiczenia w strzelnicy, która przypominała saunę z powodu tłumiących dźwięki drewnianych paneli. Na lewo od niego wisiały kolorowe plansze wyjaśniające, jak działa sig sauer, a pod nimi, na haczykach, nauszniki i okulary ochronne.
Obowiązkowych godzin było za mało, żeby osiągnąć przyzwoity poziom, jakby szefostwo przymykało oko na to, że szwedzcy policjanci w gruncie rzeczy używali broni jedynie na strzelnicy, co oczywiście miało swoje pozytywne aspekty. Ponad rok temu czterdziestoletni Fredrik pierwszy raz posłużył się służbową bronią poza strzelnicą, a był policjantem od szesnastu lat, z czego piętnaście przepracował w Sztokholmie. Do tamtej chwili wystarczyło, że wyjmował broń. Niewiele osób obstaje przy swoim, stając oko w oko z uzbrojonym policjantem.
Strzał, który musiał oddać poprzedniego lata, sprawił, że Fredrik zaczął się zastanawiać, jak to możliwe, że w Szwecji pełnią służbę policjanci niepotrafiący się obchodzić z bronią. Nie wiedział, ilu ich jest, ale nawet gdyby tylko kilku, to i tak za dużo. W wielu policyjnych jednostkach w całym kraju koledzy byli zmuszeni do złożenia służbowej broni, ponieważ osiągali zbyt słabe wyniki na strzelaniach testowych. A policjant bez broni to żaden policjant. Jeśli przez wiele lat nie znalazł się w podbramkowej sytuacji, to zaczyna sobie odpuszczać strzelnicę i trening fizyczny. Gdy w końcu czasami dopiero po dziesięciu latach nadchodzi moment krytyczny, może stracić życie.
Sprawdził rezultat. Wynik nie zagwarantowałby mu złotego medalu olimpijskiego, ale był więcej niż akceptowalny. Fredrik wystrzelił w ten sam sposób jeszcze jeden magazynek, następnie naładował oba puste magazynki i jeden z nich włożył do pistoletu.
W szpitalu dobrze zajęli się Ninni. Blizna pozostała, lecz po zabiegu laserowym była ledwo widoczna. W każdym razie z daleka. Fredrik nigdy nie zapomni szybkiego pociągnięcia nożem przez klatkę piersiową Ninni ani trwających wieczność sekund, zanim trysnęła krew i na bluzce wyglądała niczym budzący grozę czerwony kwiat. Wryły mu się w pamięć ból widoczny na twarzy Ninni, utkwiony w nim jej wzrok rozpaczliwie błagający o pomoc. Tymczasem on nie był w stanie nic uczynić. Zmroziło go i jednocześnie rozpaliło do czerwoności. Bezradnie patrzył, jak jego żona odchodzi.
Zorientował się, że nie schował pistoletu do kabury. Jak długo tak stał zatopiony we własnych myślach? Ułamek sekundy czy kilka minut? Nie wiedział. Poczuł zimny pot na czole, a potem zdał sobie sprawę, że dłoń zaciśnięta na kolbie pistoletu jest cała mokra. Wytarł broń, zanim włożył ją do futerału. Wziął kilka głębokich wdechów i parę razy przestąpił z pięt na palce, jakby chciał strząsnąć z siebie nieprzyjemne wspomnienie.
Wystrzelał ostatni magazynek. Tym razem wynik był gorszy. Wciąż do zaakceptowania, ale niewystarczająco dobry. Z Fredrika schodziły emocje. Zdjął okulary ochronne, odwiesił nauszniki i sprzątnął łuski po nabojach, po czym wyłączył lampę sygnalizacyjną i otworzył masywne dźwiękoszczelne drzwi.
Za drzwiami zderzył się z Sarą Oskarsson. Oboje stanęli jak wryci.
– Wcześnie zaczynasz – stwierdził.
– A ty nie? – odparła Sara.
Była nowym nabytkiem Wydziału Kryminalnego. Przyjechała ze Sztokholmu, podobnie jak Fredrik, lecz była od niego młodsza prawie o dekadę, a dokładnie miała trzydzieści trzy lata. W komisariacie w Söderort w Sztokholmie zajmowała się przemocą domową i tu też powierzono jej takie sprawy.
– Owszem – odparł Fredrik. – Wygląda na to, że to jedyny sposób, żeby się rozruszać.
Nie tylko spędzał więcej godzin na strzelnicy, ale także starał się kilka razy w tygodniu znaleźć czas na trening w nowo wybudowanej siłowni. Było bardziej regułą aniżeli wyjątkiem, że natykał się tam na Sarę. Wysoka i atletycznie zbudowana kobieta miała obcięte na pazia czarne włosy, które kończyły się na wysokości szczęki. Göran stwierdził, że będzie z niej dochodzeniowiec świetnie radzący sobie z delikatnymi przesłuchaniami, zresztą kilka razy już to zademonstrowała. Fredrik zauważył, że Sara jest cholernie ambitna. Zawsze w blokach startowych, jakby ciągle musiała coś udowadniać.
Z tego, co wiedział, była singielką i zajmowała jednopokojowe mieszkanie w obrębie murów obronnych. Musiało być kosztowne. Za cenę takiego lokum w centrum Visby można było znaleźć ładny dom kawałek od miasta. Nie do końca rozumiał, dlaczego przyjechała na Gotlandię. To nie był oczywisty wybór dla chcącej zrobić karierę młodej singielki, niemającej żadnych powiązań z wyspą. Zastanawiał się, czy jej się tu spodoba i zostanie na dłużej, czy też uległa chwilowej zachciance i za rok lub dwa przeniesie się gdzie indziej.
– Słuchaj – powiedziała, zatrzymując Fredrika, gdy już wchodził na schody. – Biegasz, prawda?
– Owszem – odparł.
– Pomyślałam, czyby się nie zapisać na Bieg Świętej Łucji. Brałeś w nim udział?
– Nie – przyznał.
Nawet nie przyszło mu to głowy. Ślizganie się w środku zimy wokół Visby w dresie i czapce z pomponem, a na koniec pokonanie długiego i morderczego podbiegu nie było czymś, co go kręciło. Poza tym wątpił, aby udało mu się to zrobić z podniesioną głową. Co prawda, biegał regularnie, lecz na krótkie dystanse i za rzadko. Na razie zamierzał zamienić dwa sześciokilometrowe dystanse w tygodniu na trzy ośmiokilometrowe, lecz w odróżnieniu od strzelania i treningu na siłowni jeszcze tego planu nie zrealizował.
– Może powinieneś? – spytała Sara.
– Szczerze mówiąc, nie jestem w formie.
– Och, daj spokój. Do Biegu Świętej Łucji zostały jeszcze trzy miesiące. Wystarczy, żeby się przygotować do dziesięciokilometrowego dystansu. – Zamilkła, jakby oczekiwała, że Fredrik natychmiast zmieni zdanie. – Nie daj się prosić – dodała. – Będzie fajnie. Wiesz, te rozmowy o treningach i porównywanie czasów…
Z pewnością, pomyślał Fredrik. Pytanie dla kogo.
– Zastanowię się nad tym, obiecuję – zapewnił Sarę i się ulotnił.
Obudziła ją cisza. Pustka po czymś, czego nie usłyszała, ale co i tak zrozumiała. Nie tylko znikło dające poczucie bezpieczeństwa pomrukiwanie silnika. Było coś jeszcze, jakby wołanie czy krzyk. Nie miała pewności. Wiedziała jedynie, że w ciszę wdarł się jakiś odgłos. Nie mogła go usłyszeć, ale go poczuła.
Uklękła na leżance. Tata zniknął, dziewczyna też. Była sama. W szoferce paliło się światło, lecz na zewnątrz panowała ciemność – gęsta, nieprzenikniona. Tajemniczy odgłos z sekundy na sekundę zmieniał zabarwienie. Była przerażona, poczuła ucisk w piersiach i musiała ze sobą walczyć, żeby nie krzyknąć „Tato!”. Zamiast tego z jej gardła wydobył sięledwie słyszalny skowyt. Przycisnęła dłonie do ust. Poczuła, że zaczyna drżeć. Dlaczego jest sama? Dlaczego się zatrzymali? Dlaczego tata zostawił ją w tych ciemnościach?
Do jej uszu dotarło cykanie świerszczy, typowe dla ciepłych, późnych letnich nocy. Daleko po lewej stronie, niczym gwiazdy na niebie, pobłyskiwały światła autostrady. Nawet mogłoby być pięknie.
Nagle kolejny odgłos. Tym razem wyraźny. Wołanie, ale stłumione, zduszone jak jej własny skowyt strachu. Podczołgała się do drzwi od strony pasażera. W kabinie unosił się delikatny zapach kawy i czekolady, mieszał się z tępą nutą ropy i wciskającą się z zewnątrz duszącą wonią roślinności. Złapała za uchwyt znajdujący się obok drzwi i pochyliła do przodu. Wyjrzała przezboczną szybę.
To byli oni. Widziała ich w ciemnościach, w słabej poświacie górnego światła w kabinie. Tata mocno ściskał ramię dziewczyny. A może tylko chwycił ją za ubranie? Duży dorosły mężczyzna górował niczym olbrzym nad dziewczyną leżącą na ziemi.
Teraz chwycił ją w pasie i podniósł. Głowa dziewczyny odchyliła się bezwładnie do tyłu, usta były otwarte. Rozchylona i rozpięta koszula obnażyła brzuch.
Jenny odsunęła się od okna, rzuciła na leżankę i zakopała w kocach. Zrozumiała, że stało się coś strasznego.
Nagle z koszmarnego snu wyrwało ją wrażenie, że się dusi. Minęło dziesięć długich sekund, zanim sobie uświadomiła, że to nieprawda. Z tego wszystkiego na chwilę zapomniała o oddychaniu. Usiadła na łóżku, pochyliła głowę i wzięła kilka głębokich wdechów. Cała się trzęsła, lecz równocześnie poczuła ulgę. To był tylko sen. Nagle zaczęła płakać. Najpierw kilka chlipnięć, od których zaszkliły się oczy, a potem gwałtowny szloch, który przeszedł w krzyk. Wcisnęła twarz w poduszkę, by wykrzyczeć w puch swój strach.
W końcu była w stanie znowu usiąść. Dyszała i łapczywie chwytała powietrze. W pokoju było duszno, jakby zużyto cały tlen. Wstała, podeszła do okna i je otworzyła. Kładąc się, powinna je była zostawić otwarte. Ten koszmar to pewnie wina upału. Zapatrzyła się w noc. Nieśmiało zaczynało świtać. Rosnące na dużym podwórku drzewa i krzewy wyglądały na tle domów niczym miękkie szare plamy. Słaby wiatr szeleścił liśćmi kasztanowca. Doleciał do niej zapach morza.
Już się nie bała, płacz ją uspokoił. Stojąc przy otwartym oknie, poczuła się samotna, lecz to nie była żadna nowość. Być może już zawsze będzie samotna. Pogodziła się z tym, nie potrafiła uwierzyć, że mogłoby być inaczej. Najważniejsze, by nie musiała się bać.
Zyskała pewność, że musi coś zrobić. Cisza w kabinie ciężarówki. Echo krzyku na zewnątrz. Ojciec. Tam naprawdę coś się wydarzyło, to nie był tylko powtarzający się senny koszmar.
Anna Gardell przeprowadziła szczegółową rozmowę na ogólnodostępnej linii.
– Policja w Visby, dzień dobry.
– Chciałabym z kimś porozmawiać i złożyć doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa – powiedziała kobieta o młodym głosie, ale się nie przedstawiła.
– Naturalnie. Poszukam kogoś wolnego i przełączę panią dalej. O jakie przestępstwo chodzi?
Kobieta nie odpowiedziała od razu. Anna rutynowo zerknęła na ekran, który pokazywał, gdzie znajdują się patrole. Było tuż przed jedenastą. Panował spokój, jak zazwyczaj o tej porze. Radio milczało. Dyżurka oficera była pusta.
– Zaraz… – odparła kobieta. – Czy nie wystarczy, że opowiem o tym osobie, która będzie przyjmować zgłoszenie?
– Owszem, ale jeśli dowiem się czegoś więcej, skieruję panią do odpowiedniego funkcjonariusza – odrzekła Anna.
Zachowywała ostrożność, bo w głosie młodej kobiety usłyszała powagę i ból. Podejrzewała, że sprawa, z którą zwraca się ta kobieta, może mieć podłoże seksualne. W takich przypadkach ludzie nie mieli ochoty się tłumaczyć operatorowi z centrali.
– Chodzi o… – zaczęła kobieta i zamilkła.
Anna skinęła głową do Ove Gahnströma z Wydziału Kryminalnego, właśnie przechodzącego obok centrali. W odpowiedzi puścił do niej oko. Tylko jemu coś takiego mogło ujść na sucho, w każdym razie w odniesieniu do Anny Gardell. Wiedziała, że za tym gestem nie stoi nic sprośnego, i to wcale nie dlatego, że jest wolny. Po prostu był otwarty i bezpośredni.
– Chodzi o poważne przestępstwo, ale to skomplikowane – podjęła kobieta.
Anna zastanawiała się przez dwie sekundy.
– Połączę panią z Sarą Oskarsson z Wydziału Kryminalnego. Proszę chwileczkę poczekać, sprawdzę tylko, czy jest u siebie.
– Dziękuję.
To przeczucie kazało Annie połączyć tę kobietę z Sarą Oskarsson. Anna od razu nabrała zaufania do Sary, ponieważ wyglądało na to, że zna się na tym, czym się zajmuje. Poza tym była prostolinijna i komunikatywna. A co najważniejsze – była jedyną kobietą w Wydziale Kryminalnym.
– Sara Oskarsson – przedstawiła się policjantka, gdy Anna połączyła rozmowę.
– Dzień dobry, nazywam się Jenny Lundgren. Chciałabym zgłosić popełnienie przestępstwa.
– Słucham.
– Wolałabym do pani przyjść. Mogę?
– Tak, oczywiście – odparła Sara, wolną ręką zakładając pasmo włosów za ucho. – Czy jest jakiś szczególny powód?
– Wydaje mi się, że tak będzie lepiej. To trochę skomplikowane – wyjaśniła Jenny Lundgren. Na chwilę zawiesiła głos, po czym dodała: – Jeśli powiem przez telefon, czego dotyczy przestępstwo, to wciąż będzie pani chciała się ze mną spotkać?
– Tak. A powie mi pani?
– Chodzi o morderstwo.
Dwa dni później Jenny nie była pewna, co właściwie powiedziała policjantce, z którą się spotkała. Zmęczona upałem usiadła w kuchni nad filiżanką herbaty i dwiema kromkami chleba z pasztetem. Zwykle przygotowywała od razu dwie kanapki zamiast jednej, by w razie potrzeby nie musiała szykować następnej. Ten zwyczaj wyniosła z domu i nie potrafiła się go pozbyć. Zrobiła kęs, wyschnięty chleb drażnił podniebienie, więc upiła łyk herbaty. Była za słaba, ale ta mocna, którą najbardziej lubiła, właśnie się skończyła.
Mieszkanie przy Storgatan w Slite należało do Jenny od wielu lat, lecz dopiero niedawno się do niego wprowadziła. Wynajmowała je komu innemu, studiując poza Gotlandią, a podczas wakacji zatrzymywała się u mamy. Początkowo planowała mieszkać przy Storgatan latem, lecz ostatecznie doszła do wniosku, że lepiej zaoszczędzić pieniądze. Poza tym w wakacje nie spędzała na Gotlandii tyle czasu, ile przypuszczała, że będzie.
Tak czy owak, w maju wróciła do swojego mieszkania. Śmierdziało w nim dymem papierosowym i było brudno, zabrała się więc do generalnych porządków, po czym pomalowała ściany na biało. Poszło jej całkiem sprawnie. To było dwupokojowe mieszkanie z salonem przyzwoitej wielkości, w każdym razie jak na jej potrzeby, i sypialnią, która była czymś pomiędzy pokojem a wnęką sypialnianą. Kuchnia była mała, ale wygodnie mogły w niej usiąść dwie osoby. Umeblowała mieszkanie tym, co wzięła z domu, a niektóre przedmioty upolowała na pchlim targu, gdzie można było zrobić tanie zakupy, bo letnicy pozbywali się niemodnych sprzętów. Mama dała jej cztery tysiące koron na nowe łóżko, które zamówiła w Ikei. Jako studentka większość zakupów robiła przez internet. W ten sposób nabywała ciuchy, książki, płyty i oczywiście bilety na prom. Nawet wypożyczała publikacje z uniwersyteckiej biblioteki. Tej jesieni miała przystąpić do egzaminu magisterskiego. Mogła się przygotować, mieszkając na Gotlandii. Wystarczyło raz w miesiącu pojechać do Sztokholmu. Lubiła swoje studia i starała się nie myśleć o tym, co nieuniknione, czyli co będzie robić potem. Wybrać pracę czy studia doktoranckie? Gotlandię czy na przykład Sztokholm?
Nietkniętą kanapkę i tę ledwie napoczętą przykryła kawałkiem folii spożywczej i włożyła talerzyk do lodówki. Zje je na lunch razem z odrobiną jogurtu malinowego. Dolała sobie herbaty z dzbanka. Wypiła ją z dwiema kostkami cukru, bez mleka.
Sprawiało jej kłopot spoglądanie w przyszłość, dokonywanie wyborów. Wprawdzie potrafiła sobie wyobrazić, że po magisterce robi doktorat, ale nie mogła podjąć decyzji o dalszym studiowaniu tylko po to, by nie musiała się zastanawiać nad dalszym życiem. Przed podjęciem istotnych, wiążących postanowień musiała się zmierzyć z czymś, co w pewien sposób było od nich dużo ważniejsze. Uczyniła znaczący ruch, podnosząc słuchawkę i dzwoniąc na policję. Pytanie, do czego ją to doprowadzi. Czy to pierwszy krok ku czemuś lepszemu, czy raczej do piekła?
Wzięła ze sobą filiżankę i usiadła przy stojącym pod oknem zniszczonym biurku. Jej wzrok przykuł niezbyt okazały kasztanowiec. Może powinna być wdzięczna, że może się uczyć. Dzięki temu miała poczucie kontroli nad swoim życiem.
Czy Sara Oskarsson jej uwierzyła? Wyglądało, że tak. Obiecała, że się odezwie.
Jenny sięgnęła po plecak z czarnego nylonu i wyjęła wizytówkę, którą dostała od policjantki. Niebieskimi literami było na niej napisane „Policja”, a poniżej „Sara Oskarsson, inspektor Wydziału Kryminalnego”. Prosta ząbkowana wizytówka, jakby wykonana własnoręcznie. Wyobraziła sobie policjantów siedzących przy biurkach i rozcinających arkusze wizytówek.
Wydawało jej się, że miała więcej do powiedzenia, ale nie była pewna, co pominęła. Raczej dręczyło ją uciążliwe przeczucie, że mówiła mętnie. Pomieszczenie było duże i jasne. Siedziały przy jednej ze ścian, każda na swoim krześle, i Jenny odniosła wrażenie, jakby była u psychologa, choć nie do końca. Dwie małe kamery obserwowały ją czarnymi obiektywami, co sprawiło, że miała w głowie gonitwę myśli. Sara okazała się miła, Jenny nawet ją polubiła, ale mimo to… wszystko było inne, nieznane. Policjantka patrzyła na nią prawie nieprzerwanie, tylko od czasu do czasu pochylała głowę i wbijała wzrok w kolana, równocześnie unosząc ręce i zakładając włosy za uszy. Gdy to robiła, Jenny odnosiła wrażenie, jakby ją znała. Jakby Sara była jej przyjaciółką.
Zebrali się w małej salce konferencyjnej. Na tablicy suchościeralnej znajdowały się niebieskie fragmenty zapisków z wczorajszego zebrania.
Dziwnie się czuli, zamknąwszy się w pomieszczeniu bez okien, podczas gdy na zewnątrz żar lał się z nieba, a termometr pokazywał prawie trzydzieści stopni już o dziewiątej rano. W środku było znośniej, ale wyglądało na to, że uporczywy upał rywalizuje z nową klimatyzacją. Na razie gorąc nie dał im się we znaki.
Chociaż brak okien w pomieszczeniach był jednym z mankamentów, to większość zgadzała się z tym, że remont okazał się sukcesem. Te kilka osób, które miały zastrzeżenia, i tak było bardziej zadowolonych z zakończenia zamieszania spowodowanego przebudową aniżeli niezadowolonych z rezultatu remontu. Z przyjemnością zapomnieli o prowizorce w budynku dawnej poczty i rozpakowali kartony w nowej siedzibie. Kolorystyka lat siedemdziesiątych – zieleń, błękit, czerwień i róż – została zastąpiona oszczędną bielą i akcentami w różnych odcieniach szarości. Zlikwidowano ciemne i ciasne korytarze, tworząc jasne, duże przestrzenie. Niebieską elewację z blachy zastąpiono popielatym tynkiem i musztardowymi ramami okiennymi. Blåkulla, jak kiedyś potocznie nazywano siedzibę policji w Visby, była już tylko mglistym wspomnieniem.
Pracownicy Wydziału Kryminalnego wrócili na drugie piętro. Do ich pokoi wchodziło się z długiego korytarza; na jego końcu z jednej strony urzędowało dowództwo, a z drugiej znajdował się areszt. Za dowództwem, w bezpiecznej odległości, mieli swoje pomieszczenie prokuratorzy.
Lennart Svensson miał zwolnienie lekarskie z powodu problemów z kręgosłupem. Poza nim wszyscy byli obecni. Ove Gahnström w jasnożółtej koszuli z krótkim rękawem siedział wygodnie odchylony na krześle. W jednej dłoni trzymał butelkę wody Loka, drugą dłonią niestrudzenie próbował uładzić fryzurę. Gustav Wallin wrócił po urlopie ostrzyżony. Miał zadbaną lekko szpakowatą brodę, obcisły czarny T-shirt uwidaczniał, że jest najbardziej wysportowaną osobą w wydziale. Na swoim miejscu siedziała Sara Oskarsson, wyprostowana, z uśmiechem na twarzy, który Fredrik odebrał jako wyraz pewności siebie.
Znów nie potrafił on oderwać się od dokuczliwych myśli. Zastanawiał się, dlaczego żywi nieco ambiwalentne uczucia względem nowej koleżanki. Prawdopodobnie Sara nie tylko świadomie roztaczała wokół siebie aurę profesjonalizmu, lecz po prostu była profesjonalistką. Nowo zatrudniona, uzdolniona, osiem lat młodsza inspektor Wydziału Kryminalnego chętnie brała nieodpłatne, poranne nadgodziny. Może czuł się zagrożony?
Szef Wydziału Kryminalnego, Göran Eide, zajmował miejsce przy jednej z dłuższych krawędzi stołu z drewna brzozowego. Był kościsty, przynajmniej w oczach swoich współpracowników. Po czterech latach wreszcie skończył z paleniem po kątach i żebraniem o papierosy wśród kolegów. Równocześnie z podjęciem decyzji o całkowitym rzuceniu palenia zintensyfikował treningi i zaostrzył dietę, aby uniknąć przybrania na wadze. Pół roku później był o pięć kilo lżejszy, ale równocześnie dużo bardziej drażliwy. Ci, którzy nie mieli porównania, przypuszczalnie nie odbierali go jako chudego, lecz w oczach Fredrika Göran stał się niepokojąco kościsty.
– Okej – rzucił Göran, chcąc podkreślić, że zaczęli zebranie. – Dostaliśmy zgłoszenie i mamy zeznanie świadka, które nieco wymyka się schematom. Chodzi o morderstwo – poinformował, ale zaraz się poprawił: – Może chodzić o morderstwo.
– Możechodzić o morderstwo? – powtórzył Ove.
– Uspokój się – powiedział Göran, ostrzegawczo podnosząc rękę.
Fredrik i Gustav wymienili nad stołem pytające spojrzenia.
– W skrócie: młoda kobieta, Jenny Lundgren, skontaktowała się z nami we wtorek rano. Złożyła zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa i na jego podstawie poprosiłem wczoraj Sarę, aby przeprowadziła kolejne przesłuchanie. – Göran Eide kiwnął głową w kierunku siedzącej obok niego Sary. – Kobieta twierdzi, że widziała, jak jej ojciec zabija albo dotkliwie maltretuje młodą dziewczynę. Do tego momentu wszystko jest proste. Później się komplikuje. Miało się to wydarzyć siedemnaście, osiemnaście lat temu. Jenny Lundgren nie wie, kim była dziewczyna ani gdzie to się wydarzyło, z wyjątkiem tego, że prawdopodobnie we Francji. Jest jeszcze coś: przypomniała sobie o tym wydarzeniu dzięki snowi.
– Snowi? – upewnił się Gustav.
Ove Gahnström pokręcił głową. Fredrik i Gustav spojrzeli na siebie z niedowierzaniem. Przy stole zapanował luźniejszy nastrój.
– Tak, wiem – powiedział Göran. – To podejrzane i skomplikowane zarazem, ale trzeba to zgłoszenie potraktować poważnie. Opinię kobiety, że to nie tylko sen, lecz także wspomnienie, potwierdza między innymi jej terapeuta.
– Terapeuta? – upewnił się Ove.
– Tak. Jakiś czas temu Jenny Lundgren rozpoczęła terapię, między innymi z powodu snów – odparł Göran. – Są jeszcze inne okoliczności wskazujące na jej wiarygodność, ale nie będę się teraz wdawał w szczegóły. Jak sami widzicie, w grę nie wchodzi przemoc w rodzinie, ale wygląda na to, że dziewczyna nabrała zaufania do Sary, i byłoby głupotą je zaprzepaścić. Nie chciałbym bardziej niż to konieczne odciągać Sary od jej obowiązków, proponuję więc, żebyś zaangażował się w tę sprawę – dodał Göran, spoglądając na Fredrika. – Zapoznaj się z nagraniem z przesłuchania, a potem spotkamy się we trójkę i ustalimy, co dalej.
Jenny Lundgren miała rudoblond włosy do ramion, świeżo umyte i starannie wyszczotkowane. Patrzyła na prowadzącą przesłuchanie niepewnym, ale i zarazem ufnym wzrokiem. Była ubrana między innymi w białą bluzkę z długimi rękawami. Na stoliku leżały modne tego lata okulary przeciwsłoneczne, które powodowały, że wszystkie młode kobiety wyglądały tak, jakby połowę ich twarzy zasłaniała szyba mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy. Ogólnie rzecz biorąc, sprawiała naprawdę dobre wrażenie. Była bardzo chuda, lecz nie anorektyczna.
– Co sprawiło, że uznałaś to za wspomnienie, a nie tylko sen? – Z głośnika monitora, na który patrzył Fredrik, popłynął głos Sary, wyrażający zaciekawienie, lecz spokojny, nienatarczywy.
Sara Oskarsson prowadziła przesłuchanie w pokoju, w którym na stałe zainstalowano dwie kamery. Zgodnie z rozporządzeniem mały obraz śledczego znajdował się w jednym z narożników dużego obrazu. Z uwagi na to, że zgłoszenie dotyczyło morderstwa, Sara zdecydowała się uruchomić zapis. W pomieszczeniu powieszono zasłony, położono dywan i postawiono kwiaty doniczkowe, by nadać mu nieco przytulniejszy charakter. Świadek i osoba prowadząca przesłuchanie siedziały naprzeciwko siebie, każda w błękitnym fotelu, przy małym okrągłym stoliku. Sara schowała pluszaki, które miały zapewnić poczucie bezpieczeństwa nieletnim świadkom.
– To, że powraca i zawsze jest taki sam. Śni mi się od ponad roku i nie daje za wygraną – odpowiedziała Jenny Lundgren.
– Co masz na myśli? – spytała Sara.
– Zazwyczaj po przebudzeniu człowiek sobie uświadamia, że to tylko zły sen. Jeśli jest szczególnie wyrazisty, to myślimy o nim w ciągu dnia, lecz i tak raczej prędzej niż później o nim zapominamy. Tymczasem tego koszmaru nie da się zapomnieć.
– Powiedziałaś, że zaczął ci się śnić zeszłej wiosny?
– Tak – odparła Jenny i skinęła głową.
– Dlaczego akurat wtedy?
– Cóż, trochę się nad tym zastanawiałam. Miałam dość dobry kontakt z tatą, dopóki nie poznał Ann, potem nasze relacje się popsuły. Odkąd skończyłam trzynaście lat, spotykałam się z nim tylko kilka razy w roku. – Jenny zamilkła i spojrzała w kierunku okien i dziedzińca.
Z powodu miejsca umieszczenia kamery obserwujący monitor Fredrik odniósł wrażenie, jakby patrzył na przesłuchiwaną z góry, także w przenośni. Milczenie się przedłużało i w końcu zostało przerwane przez Sarę:
– Nie kontaktujesz się z tatą zbyt często, tak?
– To prawda.
Jenny spojrzała na Sarę i uśmiechnęła się przepraszająco, ale uśmiech szybko zniknął z jej twarzy. Wbiła wzrok w stolik, po czym ponownie popatrzyła na policjantkę i nieomal bezgłośnie odchrząknęła.
– W każdym razie zdecydowali z Ann, że się pobiorą. Ślub odbył się zeszłego lata. Tata chciał, żebym przyjechała. Najpierw nie wiedziałam… Nie byłam pewna, czy powinnam. To znaczy… nie miałam ochoty. W końcu i tak pojechałam. Kilka dni po uroczystości po raz pierwszy przyśnił mi się sen.
Sara wydała z siebie potwierdzający pomruk.
– To było dziwne. Byłam na ślubie ojca, a prawie nikogo nie znałam. Kilka osób kojarzyłam z widzenia, lecz większość była mi kompletnie obca z wyjątkiem Thomasa, mojego przyrodniego brata. – Jenny zakaszlała i dodała: – Trzymałam się Thomasa i nie zostałam długo.
– W trakcie uroczystości nie wydarzyło się nic szczególnego? – drążyła Sara.
– Nie, a przyjęcie weselne było po prostu nudne. W każdym razie dla mnie. Przecież to nie był mój ślub. – Jenny zdecydowanym ruchem przesunęła okulary przeciwsłoneczne w kierunku krawędzi stolika.
Sara odebrała to jako sygnał, że na temat wesela Jenny powiedziała już wszystko.
– Wróćmy do zdarzenia, o którym śniłaś. Opowiedz mi wszystko jeszcze raz, ze szczegółami, od samego początku. Jak to się stało, że pojechałaś z tatą do Francji?
– Właściwie nie wiem. W tamtym okresie, to znaczy gdy miałam jakieś sześć, siedem lat, często z nim jeździłam. Za każdym razem trasa była ta sama, do Francji. Udawał się do Hiszpanii, Holandii i Belgii, lecz ja zawsze towarzyszyłam mu w podróżach do Francji. Zazwyczaj spaliśmy w szoferce, choć zdarzało się, że szliśmy do hotelu. Pamiętam, że zatrzymaliśmy się, aby zjeść kolację. To było w pobliżu biura spedycyjnego i tata coś tam załatwiał przed kolacją. Nie wiem, co dokładnie, ale pewnie chodziło o dokumenty albo o wykonanie telefonu do domu. Kierowcom zazwyczaj pozwalano dzwonić z biura, choć nie zawsze, to zależało od osób, które tam pracowały. Potem tata przez chwilę rozmawiał z jakąś dziewczyną. Wtedy wydawała mi się prawie dorosła, lecz nie sądzę, by miała więcej niż piętnaście, szesnaście lat. Zjedliśmy kolację. Pamiętam też, że siedzieliśmy w szoferce razem z tą dziewczyną. Nie było jej podczas kolacji, więc podejrzewam, że zapytała, czy weźmiemy ją na stopa, i tata kazał jej poczekać przy ciężarówce. Zwracała się do mnie, ale nie rozumiałam, co mówi. Później grałyśmy w karty, w uno. Trochę się różnią od zwykłych kart. Potem uśpił mnie odgłos silnika, a gdy się obudziłam, samochód stał i było cicho jak makiem zasiał. Leżałam na pryczy, więc musiałam się tam położyć, choć tego sobie nie przypominam. Pewnie zasnęłam na siedzeniu i tata kazał mi iść do tyłu i się położyć. – Jenny uniosła brwi i lekko wzruszyła ramionami, jakby chciała usprawiedliwić dziurę w pamięci. – Usiadłam na pryczy i rozsunęłam zasłonkę oddzielającą mnie od reszty kabiny. Była pusta. Nie było ani dziewczyny, ani taty. W środku świeciło się światło, lecz na zewnątrz panowała kompletna ciemność.
W spojrzeniu młodej kobiety, widocznym na monitorze, pojawiła się zaduma, jakby zapadała się w siebie i we wspomnienia. Opowiadając, siedziała bez ruchu, nie robiła gestów czy min. Niezależnie od tego, czy to był tylko sen, czy rzeczywistość wracająca w sennym koszmarze, Jenny wierzyła w to, co mówi.
– Usłyszałam dźwięki dobiegające z zewnątrz, krzyk lub wołanie, a potem jęk, jakby wołanie ucichło lub zostało przerwane. Podczołgałam się do okna po stronie pasażera. Gdy wyjrzałam przez boczną szybę, dostrzegłam tatę i dziewczynę. Byli kawałek dalej, dość słabo widoczni w świetle z szoferki. Dokładnie w chwili, gdy wyglądałam, coś się wydarzyło. Nie widziałam wszystkiego, więc trudno mi dokładnie opisać, co to mogło być, ale jestem prawie pewna, że on ją uderzył i usłyszałam kolejny zduszony krzyk. Wyglądało, jakby bił ją w głowę. Wszystko razem było bardzo dziwne. Nierzeczywiste. Dlaczego miałby bić dziewczynę, którą wzięliśmy na stopa? Tę, która dopiero co grała ze mną w karty? Ale właśnie to widziałam. Potem zapadła cisza. Nie było słychać krzyków ani jęków. Dziewczyna leżała kompletnie bez ruchu.
Gdy Jenny umilkła, Fredrik wyobraził sobie spokój i ciszę, które nastały po tragicznym wydarzeniu, i małą dziewczynkę, samą w kabinie ciężarówki, zerkającą przez szybę na tatę.
– Wyglądało tak, jakby ojciec łapał oddech, potem podniósł ją z ziemi – odezwała się ponownie Jenny. – Chwycił ją za barki albo jakoś pod plecami i uniósł. Głowa zwisała jej do tyłu, a usta miała otwarte. Ubrania były w nieładzie. Nie była całkiem rozebrana, lecz miała rozpiętą koszulę. Potem już nie patrzyłam. Wróciłam na leżankę i zwinęłam się w kłębek.
Jenny zamilkła, przez dłuższą chwilę tępo wpatrywała się przed siebie pustym wzrokiem, po czym się ocknęła, uświadomiwszy sobie, że od dłuższego czasu nic nie mówi. Uśmiechnęła się do Sary, jakby pomyślała o czymś zabawnym, lecz oczy wcale się nie śmiały.
– Jak wyglądała dziewczyna, która jechała z wami ciężarówką? – zapytała Sara.
Jenny przez chwilę się zastanawiała.
– To trudne. Pamiętam, że pachniała perfumami, chyba dla nastolatek. Miała kręcone ciemne włosy. Była miła. Polubiłam ją.
– Co miała na sobie?
– Ciemne ubrania. Prawdopodobnie dżinsy. Ciemną kurtkę, być może czarną, pod spodem koszulę, też czarną.
– A jak jej na imię?
Jenny zamilkła, pokręciła głową.
– Nie mam pojęcia.
– Wspomniałaś, że rzadko widujesz się z ojcem – przypomniała Sara. – A jak już się spotkacie, to jaka panuje atmosfera?
– Kiepska… To znaczy… nie jesteśmy pokłóceni… ale nie mamy bliskiej…
Sara zatrzymała nagranie wideo, które oglądali w pokoju techników, mieszczącym się między dwoma pokojami przesłuchań. Tak było najprościej. Przez lustro weneckie po lewej stronie Fredrik mógł zajrzeć do pustego pomieszczenia, w którym wczoraj siedziała Jenny.
– Tutaj coś przemilczała. To oczywiste, że była skrępowana, ale podczas przesłuchania było to naprawdę widoczne, jeszcze bardziej niż na nagraniu – powiedziała Sara.
Cóż, pojawia się kwestia przemocy w rodzinie, pomyślał Fredrik.
– Jesteś w tym dobra – stwierdził i skinął głową w kierunku monitora.
– Wiem, dlatego dostałam tę robotę – skwitowała Sara.
Nie mogła po prostu powiedzieć „dziękuję”?, pomyślał Fredrik. Nie da się ukryć, to profesjonalna policjantka. Poza tym wysportowana, bystra, miła w przerwach na kawę, a oprócz tego młoda i ładna. Nie może się wyluzować? A może dziewczyna musi mieć wytatuowane na czole, że jest pewna siebie i zadziorna, aby dać sobie radę w męskim świecie?
– Dobra, oglądamy dalej. – Sara włączyła nagranie.
Okej, szefie, pomyślał Fredrik, równocześnie wyrzucając sobie, że nie potrafi odpuścić i rozdmuchuje to, co nawet nie jest konfliktem. A może ona po prostu jest za dobra? Takie to proste? Może w tym tkwi problem, a nie w jej pewności siebie?
– Wahałaś się, czy pojechać na ślub ojca. Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? – kontynuowała przesłuchanie Sara.
– Thomas mnie przekonał.
– Ach tak? W jaki sposób?
– Właściwie to nie powiedział nic szczególnego. „Jasne, że pojedziesz, przestań się wygłupiać”… tak to mniej więcej brzmiało.
– Wygląda na to, że masz lepszy kontakt z bratem niż z ojcem.
– Czy ja wiem… Mieszkał z ojcem, gdy przeprowadziłyśmy się z mamą do Slite. Miałam wtedy siedem lat. Między mną a Thomasem jest trzynaście lat różnicy. Później wyprowadził się z domu, więc z nim też nie widywałam się zbyt często. Chociaż owszem, dogadujemy się.
– Widujecie się?
– Tak, Thomas przyjeżdża do domu, odwiedza mamę i… – Jenny uciekła wzrokiem w bok.
W pokoju przesłuchań zapanowało milczenie.
Obserwując to uciekające spojrzenie na monitorze, Fredrik poczuł się nieswojo. Młoda kobieta nagle przeistoczyła się w porzucone osamotnione dziecko. „Thomas przyjeżdża do domu, odwiedza mamę i…” Schludnie ubrana, dobrze wyglądająca, wydawała się inteligentna i swobodnie się wysławiała, w każdym razie dopóki nie musiała mówić o rodzinie, lecz we własnym mniemaniu z trudem egzystowała. Sięgnęła po okulary przeciwsłoneczne i wolno zaczęła nimi kręcić po stoliku.
Fredrik westchnął. Sara nacisnęła stop i Jenny zniknęła.
– Reszta to tylko podsumowanie. Stwierdziłam, że nie będę drążyć, dopóki nie pogadam z Göranem.
Fredrik skinął głową. Pozostało wiele pytań, a pierwsze z nich brzmiało, czy to sprawa dla nich.
Göran zdjął okulary i odłożył je na biurko. Zaczął ich używać częściej, odkąd definitywnie pożegnał się z paleniem. Musiał czymś zająć ręce. Kupował tanie okulary do czytania na stacjach benzynowych, po czym zostawiał je na każdym kroku, niektóre gubił, inne niszczył. Fredrik zastanawiał się, czy jego szef nie byłby bardziej zmotywowany do pilnowania swoich okularów, gdyby nabył porządny i drogi model. Przypuszczalnie na dłuższą metę wyniosłoby go to taniej.
– Co to za brednie?! – zirytował się Göran, spoglądając na podwładnych.
– Jej wspomnienie jest wyraźne i wiarygodne, mimo że pochodzi sprzed siedemnastu lub osiemnastu lat. Jeśli rzeczywiście doszło do takiego wydarzenia, to mamy dobry punkt wyjścia, biorąc pod uwagę okoliczności – powiedziała Sara.
– W tym tkwi sedno sprawy. Czy to się naprawdę zdarzyło? – dodał Fredrik.
– Cóż, co do tego możemy się chyba zgodzić – stwierdził Göran.
– Jest jeszcze jeden aspekt – dodał Fredrik. – Nawet jeśli do tego, o czym opowiedziała Jenny Lundgren, istotnie doszło, to wcale nie jest pewne, że była świadkiem morderstwa. Miała wtedy jakieś sześć, siedem lat. Uważam, że równie dobrze mogła zobaczyć, jak jej tata uprawia seks z dziewczyną, którą wziął na stopa. Dla siedmiolatki to mógł być wstrząsający widok. Może nie rozumiała tego, co widzi.
– Też o tym pomyślałam – przyznała Sara.
Fredrik nie liczył na poparcie, a na pewno nie ze strony Sary. Nie bardzo wiedział dlaczego.
– To mógł być gwałt – dodała Sara.
– Gwałt i morderstwo – stwierdził Göran.
– Równie dobrze zwyczajny seks, chociaż wydaje się mniej prawdopodobny – zasugerowała Sara.
– Bo? – spytał Göran.
– No cóż… Czy czterdziestoletni mężczyzna i nastolatka mogliby na poboczu zaliczyć szybki numerek, podczas gdy siedmioletnia córka mężczyzny śpi w samochodzie? – zapytała Sara.
– Serio? Jeśli uważasz, że nie, to chyba za dobrze myślisz o ludziach – stwierdził Göran.
– Powiedziałam jedynie, że to mniej prawdopodobne.
– Bardziej realne, że stanął na poboczu, by zamordować dziewczynę, którą wziął na stopa, podczas gdy córka spała w samochodzie? – spytał Fredrik.
Sara nie zdążyła odpowiedzieć. Ubiegł ją Göran:
– Proponuję, żebyśmy odłożyli spekulacje na bok. Mamy do czynienia ze zgłoszeniem o możliwości popełnienia przestępstwa, możliwe, że chodzi o zabójstwo. Bez ofiary nie możemy rozpocząć śledztwa.
Komisarz odjechał do tyłu krzesłem na kółkach, obitym niebieskim materiałem, którego użyto w całym budynku z wyjątkiem sal konferencyjnych. Tam królowała bordowa tapicerka w małe niebieskie listki. Göran dostał jasny duży pokój z solidnym narożnym biurkiem. Bez trudu mógł pomieścić gości. Fredrik i Sara usiedli na krzesłach. Pokoi Görana i Lennarta jako jedynych nie oddzielała od korytarza przeszklona ściana; może to przywilej szefostwa.
Göran zdjął okulary i jednym z zauszników wskazał Sarę.
– Wezwiesz Jenny Lundgren na kolejne przesłuchanie. Postaraj się ustalić nazwę wioski, knajpy, wygląd domów, coś, co przybliży miejsce zdarzenia. Firma transportowa powinna pomóc nam ustalić trasę. Muszą wiedzieć, dokąd jeździły ich auta. Czy ona jest pewna, w którym roku i o jakiej porze doszło do tego wydarzenia? Latem, jesienią czy zimą?
Sara skinęła głową. Pewnie już o tym pomyślała, tylko czekała na pozwolenie, by móc ruszyć dalej ze śledztwem.
– Fredrik, skontaktujesz się z francuską policją z pomocą Krajowej Policji Kryminalnej, która zrobi to przez Interpol. A tak w ogóle, znasz trochę francuski?
– Złożę zamówienie w knajpie, ale poza tym to średnio.
– Na pewno sobie poradzisz – stwierdził Göran.
– Ja mówię po francusku – poinformowała Sara.
– Świetnie, w razie problemów skonsultujesz się z Sarą.
Można się było tego spodziewać, pomyślał Fredrik i skinął głową.
– Jak tylko będziemy mieć szczegółowe dane dotyczące czasu i miejsca, to poszperamy w spisie niewyjaśnionych zaginięć, zabójstw, ewentualnie pobić. Zobaczymy, co to da. Szukamy zgodności. Zwyczajna, banalna policyjna robota. – Mówiąc „banalna”, Göran pozwolił sobie na ironiczny uśmieszek. – Do psychologicznych niuansów odniesiemy się później, kiedy i jeśli w ogóle rozpoczniemy śledztwo – dodał. Zmienił pozycję na krześle i zaczął przeszukiwać wzrokiem papiery leżące na biurku. Najwyraźniej uznał spotkanie za zakończone.
Thomas zrobił minę, jakby chciał wypluć piwo, które właśnie w siebie wlał. Odstawił brązową półlitrową butelkę na ławę i odchyliwszy głowę, przełknął je z wielkim trudem.
– Czy to nie strata czasu? Wybulisz mnóstwo kasy i jeszcze zrobią ci pranie mózgu.
– Próbowałeś? – odgryzła się Jenny.
Czekali w salonie na obiad. Jenny ulokowała się na środku kanapy w kolorze łąkowej zieleni. Mama kupiła ten mebel, gdy przeprowadziły się do Slite. Thomas usiadł w fotelu po przeciwnej stronie stołu.
– Nie, ale takie rzeczy się wie, do cholery – oznajmił, ściskając dłońmi oparcia fotela.
– Poza tym to nic nie kosztuje. W każdym razie nie więcej niż dziewięćset koron rocznie – powiedziała Jenny.
„Takie rzeczy się wie”, cały Thomas. Z trudem skończył dwuletnie liceum, a i tak zjadł wszystkie rozumy. Z reguły nie poświęcał zbyt wiele czasu na przemyślenia, od razu wydawał wyrok: gówno albo zajebiste. Pewnego razu Jenny ośmieliła się powiedzieć, że Thomas nie zauważa niuansów albo nie ma pojęcia, o czym mówi. Wtedy usłyszała, że jest nadętą biurokratką, która straciła kontakt z rzeczywistością. Zadała sobie trud i wyjaśniła mu, kim jest biurokrata, ale oczywiście było mu wszystko jedno.
Thomas nie miał głowy do nauki. Pod tym względem kompletnie się od siebie różnili. Jenny przypuszczała, że zdolności odziedziczyła po mamie. Przyrodni brat nie był głupi, twierdząc tak, byłaby niesprawiedliwa. Po prostu nie został stworzony do rozważań i myślenia abstrakcyjnego. W przeciwieństwie do niej był zwierzęciem społecznym, w gruncie rzeczy ścierał się z ludźmi, ale nie miał problemów z nawiązywaniem nowych kontaktów.
Mama Thomasa zmarła na guza mózgu, gdy miał trzy lata, a pięć lat później ich tata spotkał mamę Jenny. Thomas miał wtedy osiem lat, więc w praktyce Gunilla była także jego mamą. Poza mamą był dla Jenny najbliższą osobą. To nie oznaczało, że za nim przepadała, lecz lubiła się z nim spierać. Z kim innym rzadko sobie na to pozwalała. W towarzystwie Thomasa była bardziej spontaniczna i tak bardzo się nie pilnowała. Jako mała dziewczynka była w niego wpatrzona jak w obrazek, naprawdę go podziwiała. Wtedy czuła się przy nim bezpiecznie. Wciąż jeszcze potrafiła być naiwna, dziecinna; bywało, że czuła się niedojrzała w relacji z innymi ludźmi, lecz nie w kontekście swojego miejsca w społeczeństwie czy praktycznych zachowań, których wymaga się od dorosłego człowieka.
– Czyli co? Uważasz, że to ja bulę? Ja i wielu innych nieszczęśników, którzy harują jak chłopi pańszczyźniani?
„Harują jak chłopi pańszczyźniani”, ciekawe, skąd Thomas to wziął.
– Przecież się przechwalasz, że nie płacisz podatków – przypomniała mu spokojnie.
– Oczywiście, jestem na to za bystry. Poważnie, dlaczego chodzisz do tego lekarza dla czubków? – Thomas sięgnął po butelkę z piwem.
Jenny westchnęła i spojrzała na ich fotografie zajmujące prawie metr kwadratowy ściany na prawo od okna. Na ich pierwszym wspólnym zdjęciu ma trzy latka, a Thomas szesnaście. Jest ubrana w aksamitną sukienkę w kolorze marynarskiego błękitu. We włosach ma kokardę z tego samego materiału co sukienka. Thomas jest wystrojony w garnitur i wąski, intensywnie czerwony krawat. Rękawy ma zawinięte, włosy zaczesane i sterczące, policzki usiane pryszczami, ale nie jest ich specjalnie dużo.
– Ja…
To nie było łatwe pytanie. Chodziło oczywiście o sen, lecz nie tylko o to. Zdecydowanie nie tylko o to.
– Z wielu powodów. Zaczęły mi się przypominać i śnić różne wydarzenia. Nie chcę o tym gadać. W każdym razie nie teraz.
– Nie bądź taka, gdy powiedziało się A, to trzeba dorzucić B – oznajmił z nagłą irytacją Thomas.
W gruncie rzeczy go rozumiała. Niedopowiedzenia były irytujące, ale i tak nie podobał jej się ten ton. Policjantka ostrzegła, żeby z nikim nie rozmawiała na temat tamtego wydarzenia.
– Nie chcę. Za wcześnie na to.
W tej kwestii pozostała niewzruszona, choć generalnie taka postawa nie należała do jej mocnych stron. Bycie niewzruszoną nie było łatwe; długo nad sobą pracowała, aby teraz tak się zachować.
– Ach tak.
Thomas wypił łyk piwa, opuścił butelkę, ścisnął ją kolanami i wyjrzał przez okno. Następnie przeszył siostrę wzrokiem.
– Przypominasz sobie różne rzeczy? Mogłabyś zdradzić z grubsza, o co chodzi?
– Nie.
Westchnął poirytowany.
– Mimo wszystko to tylko sen – stwierdziła, wbijając wzrok w kolana. Żałowała, że zaczęła ten temat. Cholera, to miała być jej tajemnica.
Thomas odstawił butelkę z piwem, wstał i wyszedł z pokoju. Wrócił z popielniczką i paczką papierosów.
– Myślałam, że rzuciłeś palenie.
– Owszem, ale wypalam jednego do piwa – wyjaśnił, wytrząsając papierosa z paczki.
Nie zdjął folii ochronnej, tylko zrobił w niej dziurę na tyle dużą, by się dostać do środka. Irytujące. Cały Thomas. Zapalił papierosa, kilka razy się zaciągnął, po czym wziął parę porządnych łyków piwa.
Jenny zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem brat nie ma problemu z alkoholem, przynajmniej w początkowym stadium. Zawsze przychodził do mamy z piwem i pił łapczywie. Najczęściej przynosił różne rzadkie gatunki, o których nigdy nie słyszała. Za każdym razem miał do opowiedzenia o nich jakąś historię. Kilka tygodni wcześniej, w czwartek, natknęła się na niego w Systembolaget1 w Visby. Stał w kolejce z jakimś kumplem i zaczął się gęsto tłumaczyć, dlaczego kupuje piwo. Wówczas Jenny zwróciła uwagę na jego alkoholowy oddech.
– Nie mów nic mamie i tacie – poprosiła. – Obiecaj.
Pomachał nonszalancko papierosem.
– Jasna sprawa.
– Słuchajcie, zaraz będzie obiad – dobiegł ich z kuchni głos mamy. Po chwili stanęła w progu salonu i spojrzała na Thomasa. – Znowu zacząłeś palić? – Ewidentnie postarała się, aby to pytanie zabrzmiało od niechcenia.
– Nie, skąd – rzucił lekko Thomas, nerwowo gasząc na wpół wypalonego papierosa. – Tylko przy okazji jakiejś imprezki – wyjaśnił ze śmiechem.
– Oczywiście – powiedziała mama, choć wcale nie było to pewne.
Jenny ukradkiem obserwowała brata. Rany boskie, pomyślała. Czy ja też tak się zachowuję w domu? Jak małe dziecko, które nie potrafi wziąć na klatę swoich ułomności? Nie potrafi być przy mamie dorosłe? Prawdopodobnie tak, uznała, ale w inny sposób, i tego nie dostrzegam. Mnie tłumaczy wiek, lecz Thomas skończył trzydzieści siedem lat.
– Potem jedziesz do domu? – zagadnęła, gdy przeszli do kuchni.
Thomas mieszkał w Stånga, czterdzieści pięć minut jazdy samochodem na południe.
Spojrzał na nią pytająco, po czym nagle sobie uświadomił, dlaczego siostra chce to wiedzieć.
– Nie, przenocuję u Jannego. Rozwiódł się, więc może potrzebować towarzystwa.
Jenny wyczuła, że brat kłamie.
Usiedli przy kuchennym stole. Thomas wziął ze sobą piwo. Jenny i Gunilla piły czerwone wino. Wiedziała, że brat przerzuci się na wino, jak tylko opróżni dwie butelki, które ze sobą przyniósł. Była pewna, że lekko się wstawi i będzie się głośno zachowywał, ale nie w żenujący sposób. Tylko trochę przekroczy granicę dopuszczalną podczas rodzinnego obiadu w środku tygodnia.
– Mam nadzieję, że wam smakuje – odezwała się mama, a oni przytaknęli, pomrukując.
Nie było to nic nadzwyczajnego, ale smakowały im zapiekanka z mieloną jagnięciną, podana w żaroodpornym naczyniu, i do tego sałata, serwowana w zielonej szklanej misce. Jenny straciła rachubę, ile razy jadła zapiekankę, tę typowo jesienną potrawę, w tej kuchni. Według kalendarza pomału zaczynała się jesień, lecz w rzeczywistości panowała letnia aura.
– Co za lato, prawda?! Podam wodę – powiedziała mama, jakby czytała w myślach córki.
Wstała, napełniła dzbanek zimną wodą i podała szklanki.
Z kuchennego okna widzieli morze. Bałtyk był spokojny; prawie nieruchoma powierzchnia bliżej lądu miała barwę granatu, a dalej była fioletowa od wieczornego słońca. W Slite było blisko do morza. W zupełnie inny sposób niż w Visby. Tam morze należało do promów i turystów. W Slite do Jenny. Widok za kuchennym oknem to także część jej dzieciństwa.
Soczyście zielone drzewa rosnące w dole, przy plaży, sprawiały, że miało się wrażenie, jakby do jesieni było jeszcze daleko.
Jesień… W myślach Jenny pojawiły się brązowe liście i trawa, pożółkła, sucha i zwiędnięta. Zieleń, brąz, czerwień – wszystko wypłowiałe. Nagle w jej umyśle wyświetlił się obraz. Musiała uciec od stołu, żeby zwymiotować. Gdy załzawiona osunęła się na podłogę w łazience, obejmując muszlę klozetową, usłyszała głos Thomasa dobiegający z kuchni.
– Co, do cholery, się z nią dzieje? Zaciążyła?
1 Systembolaget (szw.) – państwowa sieć mająca monopol na sprzedaż napojów o zawartości alkoholu powyżej 3,5 proc. (przyp. tłum.).
Gdy tydzień wcześniej Jenny przekraczała próg komisariatu policji, była przekonana, że postępuje słusznie. Wręcz czuła się szczęśliwa, że w końcu zdobyła się na odwagę. Obecnie targał nią niepokój. Nie żałowała, że złożyła zeznanie, lecz dały o sobie znać sprzeczne emocje. Ubolewała nad tym, że przyznała się przed Thomasem do terapii. Dlaczego nie potrafi trzymać języka za zębami? Przecież to miała być jej tajemnica. Zupełnie jakby przy bracie nie umiała przemilczeć czegoś lub skłamać. Przez chwilę się bała, że Thomas wydusi z niej prawdę, dlaczego uczęszcza na terapię, ale ostatecznie udało jej się mu postawić. To dziwne, lecz sprawiało jej trudność nieudzielenie odpowiedzi pewnym osobom – odczuwała pewien przymus, by jednak odpowiedzieć.
Jenny przyszła za wcześnie i musiała poczekać wśród ludzi chcących wyrobić sobie nowy paszport lub zgłosić kradzież roweru. Zerkała w kierunku piętra, gdzie miała się udać, patrzyła, jak umundurowani i ubrani po cywilnemu policjanci suną pod oknami wychodzącymi na hol. W pewnym momencie zeszła do niej Sara Oskarsson i zaprowadziła do pokoju przesłuchań.
Znowu Jenny znalazła się w pomieszczeniu wyposażonym w dwie kamery. Sara Oskarsson obserwowała ją z fotela, a kamery gapiły się na nią z przeciwległej ściany. Na krześle pod oknem siedział pluszowy miś, którego dzień wcześniej nie było.
Nie spodziewała się, że policjantka tak szybko się odezwie. Właściwie to nie miała pewności, czy w ogóle to uczyni. Nie znała się na policyjnych procedurach. W trakcie studiów parę razy otarła się o kryminologię, ale to nie miało zbyt wiele wspólnego z pracą policji. Założyła więc, że choć Sara Oskarsson obiecała się odezwać, to nigdy nic nie wiadomo. Ludzie różne rzeczy obiecują. Westchnęła.
– To dla ciebie trudne? – spytała Sara.
– Nie – skłamała. Czasami łatwo się kłamało. – Trochę – przyznała po chwili.
– Przynieść ci szklankę wody? Jechałaś w upale.
– To prawda. Chętnie się napiję – powiedziała Jenny.
– Zaraz wracam. – Sara wstała z fotela.
Jenny uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Kiedy została w pokoju sama, spojrzała w czarny obiektyw kamery, która była na nią skierowana. Nie świeciła się czerwona lampka, co oznaczało, że aparatura nie jest włączona. Przypomniała sobie, że Thomas wziął ze sobą kamerę na ślub ojca. Była mniejsza od tej, ale poza tym wyglądała mniej więcej tak samo. Brat długo się nią bawił, pokazywał różne możliwości i przechwalał się technicznymi detalami, które nie do końca potrafiła docenić. Wkrótce po uroczystości sprzedał kamerę. Cały Thomas. Widocznie potrzebował pieniędzy na coś innego.
Sara wróciła z dwiema otwartymi butelkami wody Ramlösa i dwiema szklankami. Postawiła przed Jenny butelkę i szklankę, żeby sama mogła sobie nalać wody. Włączyła kamerę i wyrecytowała nazwisko i datę, jakby zwracała się do kogoś, kto słucha, lecz mimo wszystko jest nieobecny.
– Poprzednim razem, gdy się widziałyśmy, szczegółowo omówiłyśmy tamto zdarzenie – przypomniała.
Jenny kiwnęła głową.
– Tym razem chciałabym, żebyś opowiedziała trochę więcej o okolicach, w których wówczas przebywaliście, lub o pokonywanej przez was trasie. Na przykład jak wyglądało miejsce, w którym wzięliście na stopa tamtą dziewczynę, ale także inne miejsca. Zrobimy tak jak poprzednim razem. Zacznij od tego, co pamiętasz. Opowiadaj jak najbardziej szczegółowo, nawet jeśli ci się wydaje, że coś jest nieważne albo dziwne. Wszystko jest istotne – podkreśliła z uśmiechem Sara.
– Okej – bąknęła Jenny.
– Tylko żadnych domysłów. Jedynie to, co pamiętasz, co widzisz przed oczami.
– Rozumiem – powiedziała Jenny. W trakcie studiów przeprowadziła sporo wywiadów oraz badań i orientowała się w możliwych pułapkach.
– Daj sobie chwilę, by wrócić myślami do tamtych wydarzeń. Spróbuj zamknąć oczy i zwizualizuj to sobie – poradziła Sara i dodała: – Mamy mnóstwo czasu.
Jenny zastosowała się do sugestii policjantki, choć początkowa miała z tym trudności. Poczuła się zażenowana, siedząc z zamkniętymi oczami na krześle ustawionym metr od prawie nieznajomej osoby, świadoma, że jest filmowana. Drgały jej powieki, a docierające do oczu światło ją rozpraszało, lecz po dłuższej chwili udało jej się rozluźnić. Powoli zatapiała się we wspomnieniach. Drogi, autostrady, asfalt i bariery drogowe. Brzydkie, brudne wjazdy do miast, migające przydrożne bary, gdy pędzili na głośnym niskim biegu. Wtedy jeszcze nie określała ich nędznymi, lecz już dostrzegała zapyziałe okna, czarne od kurzu i spalin szyldy, mężczyzn w znoszonych ubraniach. Magazyny firm spedycyjnych, rozległe połacie palet, naczep, kontenerów i ciężarówek z niebieskimi tablicami z białym napisem „TIR” z tyłu. Także góry w oddali i pożółkłe pola. Centra miast z ładnymi starymi budynkami, wzniesionymi w technologii muru pruskiego, niczym żywcem wzięte z bajek.
Jenny powoli otworzyła oczy i utkwiła wzrok w ścianie tuż za Sarą.
– Wydaje mi się, że jest wczesna jesień albo późne lato. Panuje susza, kolory są wypłowiałe, żółtawy, brązowy i szarawy, a przy drogach jest często szaro i brudno. Jak się wjedzie w las, tam, gdzie słońce nie dociera bezpośrednio, robi się bardziej zielono, roślinność jest wybujała. W niektórych miejscach są rozstawione duże zraszacze, które rozpryskują wodę z ogromną siłą nad rozległymi obszarami. – Zamilkła na chwilę, a potem nagle powiedziała: – Nancy… Widzę drogowskaz. Zapamiętuję tę nazwę, bo brzmi jak imię. Nie jedziemy tam, lecz wiele razy mijamy drogowskaz z napisem „Nancy”.
Sara wyczekująco milczała, ale Jenny wyczuła, o co chciałaby ją zapytać.
– Nauczyłam się czytać, mając sześć lat – wyjaśniła.
Sara skinęła głową.
– Jest ciepło, jeszcze cieplej niż teraz – podjęła Jenny. – Jesteśmy we Francji. Wcześniej przejechaliśmy przez Niemcy. Słysząc francuski, rozpoznaję go, ale nie rozumiem, co mówią. Gdy przekraczamy granicę danego kraju, tata za każdym razem informuje, gdzie jesteśmy, i wymienia Francję, Niemcy lub Belgię, w zależności od tego, do którego państwa wjeżdżamy. Parkujemy obok innych ciężarówek. Dziewczyna podchodzi do taty, kiedy wysiadamy. Mówi coś po francusku. Chwilę rozmawiają, potem wchodzimy do środka. Restauracja ma duże okna wychodzące na ulicę. Siadamy w starszej części restauracji. Panuje mrok, a w oknach są zielono-brązowe witraże. Na stołach stoją świece. Ściany są białe i wisi na nich mnóstwo przedmiotów. Nie wiem za bardzo, do czego służą, tylko że to kute żelazo. To mogą być narzędzia albo ozdoby, coś w rodzaju poroża jelenia z podkładką. Kelnerka ma na sobie biało-zielono-niebieski ludowy strój albo coś, co go przypomina. Jem kiełbasę z grilla i frytki. Prawie zawsze jem to albo spaghetti. Tata do obiadu pije piwo. Dostaje je w kuflu z grubego szkła. – Jenny zamilkła, próbując przyjrzeć się restauracji, którą pamięć przywołała jej przed oczy, ale zdaje się, że wszystko już powiedziała. – Wracamy do ciężarówki. Wtedy podchodzi ta dziewczyna i się z nami zabiera. Światło jest niebieskawe, zostawiamy za sobą miasto i wyjeżdżamy na wieś. Dość szybko się ściemnia. Mkniemy autostradą lub dużą drogą krajową. Następnie zwijam się w kłębek na leżance i zasypiam.
Przez chwilę Jenny ogarnęły emocje, które ją przepełniały, gdy się obudziła i uświadomiła sobie, że jest w ciężarówce sama. Głęboko zaczerpnęła powietrza. Z trudem przypominała sobie coś innego niż ciemność, własny strach i to, co się potem wydarzyło. Dziewczyna leży na ziemi. Głowa odchylona do tyłu, z tego, co widzi, bez życia.
– Prawie nie pamiętam, jak wygląda to miejsce – oznajmiła. – Jestem zbyt zaspana i przestraszona, a na zewnątrz panuje kompletna ciemność. – Zastanowiła się i dodała: – W oddali widzę światła autostrady, wiem, że skręciliśmy. Powietrze jest nasycone zapachami, unosi się intensywna woń ziemi i roślinności. Dziwne, bo przecież było sucho, a wyraźnie pamiętam ten zapach. Może padało. Mogło tak być, przecież spałam. Zresztą… sama nie wiem.
Pewnie w tym momencie Sara Oskarsson uznała, że w moją wypowiedź wkradł się chaos, pomyślała Jenny. Miało nie być żadnych domysłów, a mówiła o deszczu. Dlaczego miałaby wygadywać takie bzdury?
– Odpręż się. Nie pamięta się tego, na co nie zwróciło się uwagi – powiedziała Sara.
Jenny gorliwie skinęła głową.
– Zgadza się. Jest naprawdę ciemno. Dzięki światłu w szoferce widzę tatę, tę dziewczynę i zieleń na ziemi, a wokół… podejrzewam, że to liście, wydaje mi się, że w mroku majaczą drzewa i krzaki, choć to raczej przeczucie. Słyszę odpalanie silnika i powoli ruszamy, lecz na początku nie mam odwagi się rozejrzeć. Dopiero po przejechaniu kawałka ostrożnie wyglądam przez okno i widzę, jak światło reflektorów pada na rząd drzew rosnących przy drodze. Drzew albo wysokich krzaków. To pierwsze, co widzę. Wcześniej skuliłam się na leżance. Słyszałam, jak tata wraca i zatrzaskuje drzwi. Rozglądam się dopiero po… nie mam pojęcia. Pięciu minutach, półgodzinie? Wygląda na to, że tata mnie nie zauważa. Zamaszystymi ruchami kręci kierownicą. Wyglądam przez przednią szybę i widzę oświetlone niczym błyskawicą drzewa, które potem znowu znikają, a my jedziemy dalej.
Trzeba czegoś jeszcze poza drzewami, by odnaleźć to miejsce, pomyślała Sara Oskarsson.
– Mija kilka minut, tata odwraca się i na mnie spogląda, chrząka – podejmuje Jenny. – Wracam na leżankę, ale wcześniej coś się wydarza na drodze. Wiem, że coś tam jest. To wyraźne, ale nie mogę sobie tego przypomnieć.
Jenny z irytacją potarła czoło lewą ręką, jakby to miało przywołać wspomnienia.
– Proponuję krótką przerwę – odezwała się Sara i sięgnęła po pustą szklankę. – Chcesz jeszcze wody? A może kawy?
Jenny podniosła ostrzegawczo rękę.
– Poczekaj. Widzę to.
Sara znieruchomiała.
– Wyłania się z ciemności na drodze tuż przed nami. To drogowskaz… wiem. Napis „Colmar”.
– Colmar? – powtarza Sara.
– Tak. Pamiętam to wyraźnie. Colmar przez C.
Przed dłuższą chwilę obie siedziały w milczeniu.
– Colmar – potwierdziła Jenny.
– W takim razie wiemy, gdzie jesteśmy – podsumowała Sara.
– Tak – zgodziła się Jenny.
Upał nie zelżał. Było bezwietrznie, a błękitnego nieba nie zasłaniała ani jedna chmura, mimo że nastał dwudziesty pierwszy września. Gotlandczycy byli zachwyceni ciepłem i słońcem, choć przy tym nieco osowiali. Wiele osób odnosiło wrażenie, że nie ruszając się z miejsca, przeniosło się w ciepłe kraje, do Hiszpanii, Grecji albo jeszcze gdzieś indziej na Południu.
Robin wraz ze swoim kolegą Willem z całych sił mknęli na rowerach górskich. Starali się nie przeoczyć żadnej dziury w szutrówce prowadzącej do zalanego wapiennego wyrobiska. W największe wgłębienia wjeżdżali tylko na tylnych kołach. Inaczej przednie mogłyby się zablokować i przelecieliby przez kierownicę. Na głowach mieli kaski, ale tak czy owak koziołkowanie nie było przyjemne, a przede wszystkim kompromitowało.
Ciężko oddychali, twarze lśniły od potu, na szyjach pojawiły się czerwone plamy. Rowery wzbijały tumany kurzu, który bardzo wolno opadał. Gdzieś w tym wapiennym pyle, w promieniach słońca lśniącym jak kreda, bez pośpiechu jechał rowerem tata Robina.
Było wczesne przedpołudnie i przed nimi zdążyły przejechać tędy tylko dwa auta. Stały zaparkowane przy napełnionym wodą wyrobisku w miejscu, gdzie się najlepiej nurkowało. Obaj chłopcy minęli mały port; cumowała tam łódź rybacka bez pływaków i akcesoriów rybackich. Najwyraźniej już się wysłużyła. Pedałując szybko, na środku zakrętu zjechali z drogi i z chrzęstem wbili się w małe kamyki tuż przed dwoma samochodami.
Nie mogli nie zwrócić uwagi na forda mustanga, kabriolet z lat siedemdziesiątych. Lakier lśnił pod cienką warstwą kurzu na doskonale utrzymanym wozie. Drugi z samochodów to było zwyczajne rodzinne kombi. Zahamowali na wysokości mustanga, ale bliżej wody. Porzucili rowery, szybko ściągnęli koszulki, zsunęli buty i wyjęli z sakw maski do nurkowania. Kąpielówki już mieli na sobie.
Woda przypominała tafle szkła, skrzydła wiatraków na wzgórzu nie poruszały się nawet o milimetr. Zanurzyli się równocześnie; na powierzchni wolno rozeszły się kółka. Z maskami podniesionymi na czoło zaczęli płynąć w kierunku betonowego budynku. Byli w połowie drogi, gdy ojciec Robina dotarł w miejsce, gdzie porzucili rowery. Zsiadł z roweru i położył go na ziemi, po czym rozejrzał się za chłopcami.
– Pamiętajcie, żadnego nurkowania! Sami nie możecie tego robić! – zawołał w stronę wody.
Pomachali do niego na znak, że znają zasady.
Betonowe ściany budynku były częściowo zatopione w wodzie. Na środku ściany szczytowej mieścił się otwór, przez który można było wpłynąć do środka, a tam, na wysokości powierzchni wody, znajdował się betonowy fundament, a w nim mnóstwo prostokątnych wgłębień, niczym małe baseniki wypełnione jasnozieloną wodą. Kusiło ich, by zanurkować pod betonem i wpłynąć do jednego z nich. Czuli się, jakby uczestniczyli w grze komputerowej Tomb Raider. Nie musieli schodzić pod wodę głęboko i właściwie nic złego nie mogło się stać, ale tata Robina zabronił im samodzielnego nurkowania, w obawie że utkną w zbrojeniu fundamentów i już nie wypłyną.
Woda była ciepła i cierpka, jedyna w swoim rodzaju. Miało się wrażenie, jakby można ją było na siebie włożyć w sposób, który nie powinien być możliwy w wypadku cieczy. Wydawało się, że zatrzymuje się ona między palcami. Było w tym coś tak przerażającego jak pływanie w basenie z wodą używaną do chłodzenia reaktora atomowego. Przy odrobinie dobrej woli nieomal słyszało się ciche buczenie.
Dotarli do molocha i wpłynęli do środka, zafascynowani echem swoich głosów i pluskiem wody. Dźwięk odbijał się rykoszetem od betonowych ścian, które górowały wysoko nad nimi. Ich ruchy sprawiały, że woda z pluskiem rozbijała się o chropowate fundamenty.
– Ale czad – rzucił Wille.
– Zanurkujemy po okonie? – spytał Robin.
Te słowa pofrunęły niczym spłoszone jaskółki w górę betonowego szybu.
– Jasne. – Wille skinął głową i ściągnął maskę na twarz.
Zanurzyli się. W dawnej kopalni odkrywkowej naprawdę żyły okonie. Jak się tu dostały? W ciepłe dni chowały się w cieniu budynku.
Robin zsunął maskę z czoła i sprawnym ruchem zanurkował, tak że stopy wkrótce zniknęły pod wodą. Wille zrobił to samo, lecz skierował się w przeciwnym kierunku.
Robin wykonał kilka zamaszystych ruchów. Trzeba się było wysilić, jeśli chciało się zejść w dół. Natychmiast coś zauważył, ale nie był to okoń. Coś błyszczało i miało czarne krawędzie. Jeszcze jeden ruch ramionami i rozpoznał maskę do nurkowania. Wyglądało na to, że znajduje się dość blisko. Pomyślał, że powinien móc do niej dotrzeć. Wiedział, że jeśli zejdzie się na głębokość trzech, może trzech i pół metra, zacznie odczuwać ból uszu. Tata wspominał o konieczności wyrównywaniu ciśnienia, ale Robin nie bardzo wiedział, jak to się robi. Dwa razy odgarnął wodę ramionami i rzeczywiście poczuł ucisk w uszach. Spostrzegł, że w miejscu, do którego się zbliżał, było coś więcej niż maska. Znieruchomiał, widząc czarną postać wpatrującą się w niego wielkim okiem przez zieloną toń.
Robin wystrzelił do góry. Pomagał sobie rękoma i szybko znalazł się na powierzchni.
– Widziałeś, widziałeś! – wykrzyknął i usłyszał echo własnego głosu. – Wille! – zawołał.
Zaraz potem tafla wody pękła i kolega również wypłynął na powierzchnię.
– Cholera, widziałeś?
– Co?! – wrzasnął Wille, przekrzykując echo.
– Ktoś nurkuje w dole. Prawdziwy nurek. Cholera, o mały włos nie posrałem się ze strachu.
– Zajebiście, muszę to zobaczyć.
Wille dostrzegł sceptyczną minę Robina. Czy jego opalenizna nagle nie zblakła?
– No co? To przecież tylko nurek. Nic groźnego.
Jasna sprawa, Wille ma rację, pomyślał Robin. Przecież to nie jest niebezpieczne. On się przestraszył, bo bez ostrzeżenia znalazł się oko w oko z prawdziwym płetwonurkiem, w piance, z butlą i całym osprzętem. Nie był przygotowany na to, że ktoś pojawi się znikąd i będzie się na niego gapił na głębokości czterech metrów. Poza tym coś dziwnego zwróciło jego uwagę, lecz nie do końca wiedział, co to takiego.
Z trudem zanurkowali ponownie. Niebawem zobaczyli maskę. Nurek wciąż tkwił w tym samym miejscu zielonej otchłani, w identycznej pozycji. Teraz Robin zobaczył, co jest nie tak. Chodziło o rurkę z ustnikiem, której używa się pod wodą. Ten nie miał ustnika, a rurka odstawała w bok.
Tymczasem ojciec Robina z zainteresowaniem przyglądał się granatowemu sportowemu autu z charakterystycznym chromowanym logo na maskownicy, przedstawiającym wierzgającego konia, kiedy usłyszał wołanie dochodzące z wody:
– Tato! Tato!