Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Biznes w internecie kręci się sprawnie i dyskretnie.
Wszystko idzie zgodnie z planem.
Wygląda na to, że opracowali przestępstwo doskonałe.
Viktor i Rafael Engströmowie są już blisko celu: dwóch milionów koron na koncie w dalekim kraju, w którym nikt nie zadaje wścibskich pytań. Czas na zawsze opuścić Gotlandię i Szwecję. W podróży ma im towarzyszyć Nadja – wielka miłość Viktora.
Okazuje się jednak, że ktoś zna ich zamiary, i od tego czasu nic już nie jest takie, jak zaplanowali. Mange – człowiek odpowiedzialny za wwożenie do kraju estońskej amfetaminy, sprzedawanej później w sieci przez Engströmów, zostaje znaleziony martwy. Marzenie o wspaniałym życiu pod gorącym słońcem zmienia się w walkę o przetrwanie na zimnej listopadowej Gotlandii.
Sprawa zostaje przydzielona Fredrikowi Bromanowi i jego współpracownikom z policji w Visby. Choć ślady bezwzględnego mordercy widać coraz wyraźniej, to wydaje się, jakby funkcjonariusze wciąż byli o krok za nim.
Podczas wymagającego śledztwa Fredrik musi dokonać niełatwego wyboru zawodowego i podjąć jeszcze trudniejszą decyzję prywatną: czy jego rodzina powinna dalej mieszkać na Gotlandii?
„Kraina poza prawem” to wciągająca i trzymająca w napięciu powieść kryminalna o pragnieniu wyrwania się z dotychczasowego życia i rozpoczęcia nowego. Bez względu na poniesione koszty.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 507
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Laglöst land
Przekład z języka szwedzkiego: Maciej Muszalski
Copyright © Håkan Östlundh, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-91-8054-482-5
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
1
Deszcz, który od wczesnego ranka szemrał w koronach drzew, wreszcie ustał – chwilę przed tym, jak Josefin Broberg wysiadła z samochodu przed wieżą ciśnień w Alvie. Podniosła wzrok na listopadowe niebo. Na jego tle, ponad wierzchołkami drzew, wznosił się cylindryczny budynek wysoki na trzydzieści trzy metry. Brudna smuga na fasadzie sprawiała wrażenie, że zbiornik przecieka, ale tak naprawdę było to tylko odbarwienie betonu przez deszczówkę z dachu.
Ludzie wysyłali do nich skargi na jakość wody – nie było w tym nic wyjątkowego. Co tydzień ktoś zwracał uwagę na dziwny kolor czy zbyt silny zapach chloru, czasem również na woń i smak stęchlizny. Wyjaśnienie najczęściej było proste – abonent mieszkający daleko od punktu podłączenia wrócił do domu po dłuższej nieobecności, ale zapomniał o tym, że w takiej sytuacji, zanim zacznie się korzystać z wody, należało odkręcić kurki i poczekać, aż ciecz, która przez jakiś czas zalegała w rurach, spłynie do kanalizacji. Jednak w ostatnim czasie uwag było więcej, dlatego jej szef wysłał ją na dodatkową kontrolę.
Josefin Broberg otworzyła drzwi znajdującej się u podstawy wysokiej wieży małej przybudówki w kolorze czerwieni faluńskiej. Znajdowały się tam pokrętła wody wypływającej i wpływającej, pompa dozująca chlor oraz beczki ze skoncentrowanym chlorem. Przed dodaniem do zbiornika pompy należało go rozcieńczyć. Josefin odstawiła czarny plecak, którego nie opłacała jej się dźwigać z samochodu, i wypakowała z niego potrzebne rzeczy. Komputer, plastikowy kubek i kilka butelek na próbki wody.
Uruchomiła komputer, napełniła kubek wodą ze zbiornika i trzymając go pod światło emitowane przez porcelanową żarówkę, powąchała wodę. Na koniec spróbowała, jak smakuje. Nie było to częścią procedury, ale uważała, że to prosty i dobry sposób na sprawdzenie, czy wszystko jest w porządku. Na razie wydawało się, że tak. Wyniki zdalnego odczytu na ekranie komputera też nie wskazywały na żadną anomalię.
Potem jeszcze raz sprawdziła przepływy i zmierzyła zawartość chloru. Nie odkryła niczego dziwnego. Zlała więcej wody, napełniła dwie sterylne butelki na próbki, które zamierzała wysłać do analizy, i schowała je do plecaka razem z komputerem.
Zgasiła światło w budynku z pompą i zamknęła drzwi na klucz. Podniosła wzrok na szczyt wieży. Pomyślała, że już wkrótce nadejdzie czas na postawienie choinki na szczycie – robili to dla rozrywki, odkąd zaczęła tam pracować. Ustawiali mały świerk ozdobiony świątecznymi lampkami. Ładnie wyglądał od strony jezdni.
Czy powinna wejść na górę? Zwykle tego nie robiła, ale skoro przyjechała na dodatkowe oględziny, uznała, że załatwi i to. Zostawiła plecak w samochodzie, uznawszy, że nie ma sensu dźwigać komputera i próbek wody po wysokich na trzydzieści metrów krętych schodach, i otworzyła drzwi klatki schodowej.
Zapaliła światło i puściła drzwi, by się zamknęły za jej plecami. Dziarsko ruszyła po schodach. Aluminiowe kratki podzwaniały pod butami. Nie chciało jej się wierzyć, że coś jest nie w porządku. Pracowała dla gminy od pięciu lat i tylko raz się zdarzyło, że skarga od klienta miała poważne podstawy. Wtedy chodziło o podwyższoną z jakiegoś powodu zawartość żelaza. Zjawisko samo w sobie było niegroźne, ale powodowało, że woda smakowała jak krew.
Dotarła na samą górę i znajdowała się między sufitem a zbiornikiem. W okrągłym betonowym pomieszczeniu o gołych ścianach, o długości nieco większej niż dziesięć metrów. Jeśli nie liczyć zielonej metalowej szafki i małego chybotliwego stolika, ta duża powierzchnia była pusta. Wzdłuż jednego boku biegły metalowe schody do drzwi, za którymi znajdował się zbiornik. Josefin zeszła po schodach, trzymając dłoń na metalowej czarnej poręczy.
Zapaliła światło nad zbiornikiem i spojrzała przez szybę na lustrzaną taflę wody. W zasadzie wchodzili do zbiornika tylko wtedy, kiedy wieżę wyłączano do czyszczenia. Z oczywistych względów kontakt zbiornika z otoczeniem powinien być jak najmniejszy. Josefin i tym razem nie zamierzała wchodzić do środka, postanowiła jedynie zajrzeć przez okienko służące do inspekcji, skoro i tak już przyjechała na miejsce. Odgarnęła z twarzy czarne pukle włosów i upięła je w kok, a potem znalazła klucz. Otworzyła drzwi, przystanęła za nimi, by włożyć ochraniacze na buty, i poszła dalej wąskim przejściem. Na jego końcu była poręcz, a za nią znajdował się zbiornik. Kroki rozbrzmiewały echem między betonem a wodą, najmniejszy szelest folii na butach odbijał się od ścian, a dach jeszcze go potęgował. Lubiła ten dźwięk – jednocześnie przyjemny i trochę przerażający.
Woda była blisko. Na prawie maksymalnym poziomie. O tej porze roku było to normalne. Tylko w miesiącach letnich, gdy przyjeżdżali urlopowicze, a ludzie podlewali rośliny w ogrodzie, poziom opadał.
Zapaliła silne górne reflektory i omiotła wzrokiem zbiornik. Lustro wody było niezmącone, ale odbijające się światło reflektorów utrudniało widzenie. Josefin przykucnęła i wsunęła głowę pod poręcz. Od dna dzieliło ją aż dwadzieścia sześć metrów, ściany zbiornika były ciemne, ale sama woda przezroczysta jak powietrze.
Czy tam na dole coś leży? – zastanowiła się. Wysunęła tułów jeszcze dalej i wychyliła się tak, że prawie dotykała nosem powierzchni wody. Tak właśnie wygląda proszenie się o problemy, przemknęło jej przez głowę. Taką jednak miała pracę. Nie interesowałaby się czymś, co jej nie dotyczy.
Nabrała przekonania, że na dole coś jest.
Zachwiała się, przerażona cofnęła głowę i uderzyła nią o metalową poręcz.
– Kurwa! – zaklęła głośno i się pochyliła.
Przyłożyła dłoń do obolałej głowy i zamknęła oczy. A gdybym tam wpadła? – pomyślała.
Najgorszy ból powoli ustępował. Otworzyła oczy i znów spojrzała na taflę wody. Na dnie zbiornika coś leżało, była tego absolutnie pewna. Jak mogło się tam znaleźć? To nie powinno być możliwe. Dostęp do wieży mieli tylko pracownicy gminy. Nie było w niej nawet alarmu, ale gdyby ktoś się dostał do środka bez klucza, pewnie by to zauważyli.
Powoli wstała i potarła potylicę. Co takiego mogło leżeć na dnie? Poszła po specjalną lornetkę przechowywaną w metalowej szafce piętro wyżej. Potem znowu ostrożnie wysunęła głowę pod poręczą i przyłożyła lornetkę w kształcie lejka do powierzchni wody.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by zobaczyć, co się znajduje dwadzieścia sześć metrów pod nią. Na dnie zbiornika leżało ciało człowieka o bladej, nabrzmiałej twarzy.
2
Po raz pierwszy od ponad tygodnia można było dostrzec słońce przez zasłonę chmur, która zawisła nad Gotlandią i nie chciała ustąpić. Dochodziła piętnasta. Autobus z Nadją miał przyjechać pięć po.
Viktor dojeżdżał do Hemse od strony Ronehamn. Wielka biała kula z logotypami OK i Lantmännen, która dawniej wystawała nad dachami i koronami drzew, kilka lat wcześniej została zdemontowana. Większość ludzi być może nie zwracała uwagi na takie szczegóły, ale dla niego to coś znaczyło. Nie sama kula, ona nie była ważna. Chodziło o zmianę. Właśnie takie drobnostki pokazywały upływ czasu i przypominały mu, że nie ma już piętnastu lat i jest dorosły.
Dwadzieścia trzy lata. Był cholernie stary. Pięć lat temu osiągnął pełnoletniość i zrobił prawo jazdy. Wieki temu. Zaczął odczuwać niepokój. Czas. Większość ludzi po prostu pozwala mu płynąć. Aż w końcu się orientują, że stoją na Storgatan powykręcani, siwi i podpierają się laską. Spotykają się przed piekarnią Bagarns i gadają: „Pamiętasz, jak usunęli ten silos z kulą, tam, przy Lantmännen? – Tak, to musiało być z pięćdziesiąt lat temu.
Viktor zadrżał. To, co się nie wydarzy teraz, nie wydarzy się nigdy. Czy nie tak właśnie mówili ci wszyscy staruszkowie, którzy zawsze radzą:„Korzystaj z życia. Póki masz czas, póki jesteś młody”.
„Licz się z jego upływem”.
Kiedy skręcił w stronę przystanku autobusowego, z przeciwnej strony wolno nadjechał samochód z zainstalowanym ograniczeniem prędkości do trzydziestu kilometrów na godzinę, którym w Szwecji wolno się było poruszać osobom niepełnoletnim. Viktor zauważył nad kierownicą białą brodę Tippa i szybko pomachał. Nie znał go zbyt dobrze. Parę lat wcześniej kilka razy kupił od niego samogon.
Tipp stracił prawo jazdy za prowadzenie pod wpływem alkoholu, a potem nie zdał nowego egzaminu. Dlatego jeździł czymś takim. Mógł się cieszyć, że nie siedział za produkcję i dystrybucję alkoholu. Niewielu ludzi w Sudret przejmowało się tym, że jeżdżą nielegalnie. Kontrole zdarzały się najwyżej w weekendy i czasami latem, gdy na wyspę przyjeżdżali ludzie z kontynentu. Dopiero jadąc do Visby, należało zachować ostrożność. Jednak Tipp był na cenzurowanym. Poza tym w Hemse otwarto komisariat policji. Przykre. Przynajmniej dla takich jak on.
Viktor nigdy nie jeździł pijany ani na kacu. Uważał, że nie warto ryzykować. Potrzebował prawa jazdy, musiał być w stanie dotrzeć samochodem do Visby i na kontynent. Nie chciał trafić do żadnych rejestrów.
Podjechał do jasnożółtego budynku dworca i zatrzymał furgonetkę na jednym z miejsc parkingowych. Wyłączył silnik, ale został w samochodzie. Wybiła piętnasta. Na przystanku autobusowym nikogo nie było.
Spokojny dzień. Akurat nie szedł do pracy. Miał czas na spotkanie z Nadją. Jutro też mieli wolne, najwyżej trochę popracują przy komputerze.
Pobębnił palcami w kierownicę, przekręcił kluczyk, żeby włączyć radio, zmieniał stacje, ale nie znalazł nic, co by mu się podobało. Włączył płytę, wiedząc, że w odtwarzaczu jest Pascal. Akurat gdy w kabinie kierowcy rozbrzmiały głosy Manueli De Gouvei i Isaka Sundströma, w lusterku wstecznym zobaczył autobus. Pozwolił duetowi dokończyć zwrotkę, przekręcił kluczyk i wysiadł z samochodu. Spokojnym krokiem podszedł do wiaty, a i tak zdążył przed autobusem.
Próbował wypatrzyć Nadję wśród pasażerów, którzy za szybami wyglądali jak cienie. Pomyślał, że przynajmniej powinny mu wpaść w oko jej rude włosy, ale nigdzie jej nie dostrzegł. Tak naprawdę włosy miała ciemnokasztanowe, ale farbowała je na bordowo. A dokładnie na kolor przypominający barwę wina. Była w ostatniej klasie szkoły Säve w Visby. On nie chodził do liceum. Zaczął, ale zrezygnował po roku. Radził sobie całkiem nieźle, przynajmniej z przedmiotów, które go interesowały – nie to stanowiło problem. Chodziło o czas. O to, że tyle tam przebywał. Tyle czasu na nic. Miał wrażenie, że mogliby zrobić to samo o połowę szybciej, gdyby tylko chcieli. Denerwowało go, że wszystko się toczy tak wolno. W takich chwilach chciał tylko wyjść. Uciec.
Autobus stanął przy wiacie i drzwi się otworzyły z przeciągłym sykiem. W tej samej chwili za Viktorem stanęło zielone błyszczące volvo. Z miejsca kierowcy wysiadła kobieta około czterdziestki. Matka Nadji.
Posłała mu surowe spojrzenie i mijając go, podbiegła do tylnych drzwi autobusu. Viktor postanowił się nie ruszać.
Nadja wysiadła za dwoma chłopakami w czarnych parkach i czapkach z daszkiem.
– Cześć, kochanie, mój samochód jest tam – dotarł do niego głos matki Nadji.
Kobieta robiła co mogła, by go zasłonić, ale Nadja była od niej wyższa.
– Wsiadaj do samochodu.
Nadja nie ruszała się z miejsca i patrzyła na Viktora. Zrobił pytającą minę i wyciągnął ręce. Próbowała do niego podejść, ale matka ją zatrzymała.
– Rób, co mówię.
– Ale mamo…
Głos kobiety nabrał ostrości:
– Wsiadaj do samochodu. Słuchaj, co mówię. Koniec dyskusji.
Nadja posłała Viktorowi zmęczone spojrzenie. Nie umknęło to uwadze jej matki, bo ta się obróciła i zrobiła trzy zdecydowane kroki w jego kierunku.
– A ty! – dodała, unosząc palec wskazujący prawej dłoni przed jego klatkę piersiową i prawie dotykając poły rozpiętej kurtki. – Uważam, że jeśli choć trochę szanujesz Nadję, powinieneś dać jej spokój. Ma dopiero osiemnaście lat i nadal chodzi do szkoły. Nie potrzebuje żadnego bandziora z Rums.
Mówiła z każdym zdaniem coraz głośniej, a końcówkę z pewnością dało się słyszeć w promieniu pięćdziesięciu metrów. Viktora aż zmroziło.
Nie z powodu obrazy czy samego oskarżenia, tylko dlatego, że przez kilka mrocznych sekund był najzupełniej pewien, że ona coś wie. Czy krążyły o nim jakieś plotki? Po chwili się uspokoił. Niemożliwe. Gdyby ludzie gadali i gdyby pogłoski naprawdę dotarły do matki Nadji, trafiłby za kratki. Nic nie wiedziała. Po prostu tak go postrzegała. Jako bandziora. Bo pochodził z Rums, nie ukończył szkoły średniej, dla niej był nikim.
– Gdybyś choć trochę pomyślał, sam byś na to wpadł – dodała nieco bardziej opanowanym tonem.
Oczy Nadji znów nabrały życia. Patrzyła na matkę wściekła i urażona, ale wyglądała, jakby porzuciła myśl o kłótni. Podbiegła do volva i otworzyła tylne drzwi. Jej głośny okrzyk „Cholerne babsko!” został ucięty w połowie, gdy zamykała drzwi, a dwie ostatnie sylaby były już tylko szmerem zza szyby.
Matka jeszcze przez chwilę stała nieruchomo, jakby chciała wypalić na nim piętno czymś w rodzaju laserowego spojrzenia. Jej włosy były gęste i kasztanowe, tak samo jak włosy Nadji, gdy ich nie farbowała, ale fryzurę miała inną, znacznie prostszą. Zęby miała białe i równe, jeśli nie liczyć małej szpary między jedynkami, a nos prosty i tylko odrobinę zadarty. Nadja była w zasadzie bardzo do matki podobna i przy odrobinie dobrej woli można je było uznać za siostry. Robiło mu się niedobrze, kiedy widział je razem. Dwie niemal identyczne kobiety, z których jedna go kochała, a druga najwyraźniej nienawidziła.
Matka Nadji oderwała od niego wzrok, szybkim, gniewnym krokiem poszła do samochodu i ruszyła z impetem. Viktor odprowadzał wzrokiem samochód skręcający w lewo, w Ronevägen. Bandzior z Rums. Jasne, wywodził się od kamieniarzy i parobków, a może nawet od śmieciarza. Ale czy cholerny rolnik z När jest kimś znacznie lepszym?
Kiedy był z powrotem w furgonetce, znów włączył płytę. Pogłośnił i wysłuchał Księżyca nad Fårösund aż do samego końca, a potem jeszcze raz przekręcił kluczyk i wycofał. Powoli pokonał krótki odcinek dzielący go od sklepu Konsum. Nie miał ochoty na spotkanie z kimś, kogo by nie uniknął, gdyby poszedł do Ica. Tam, w centrum Hemse, kręciła się większość okolicznych bandytów. Z Rums, ze Stångi albo z Grötlingbo. Bandyci to może za dużo powiedziane. Drobni kombinatorzy, załatwiający w razie potrzeby robotników na czarno z wyspy albo z Polski, handlujący bimbrem lub papierosami z przemytu, przyjmujący zamówienia na tanie zestawy kina domowego, potrafiący dostarczyć zioło albo doradzić, gdzie można mieć dziewczynę na jedną noc.
Czy był bandytą, jeśli zamiast traktować ich jak nieco ogorzałe postaci z marginesu – jak na przykład robiłaby to matka Nadji – widział w nich Tippa Bimbrownika, Gościa od Petów, Tele-Lassego albo Dilera Dup? Nie licząc wszystkich znanych mu pijaków i ćpunów, z którymi nie chciał mieć nic wspólnego, ale i tak, można powiedzieć, byli w pakiecie. Czy czyniło go to bandziorem?
Jednak bez względu na to wszystko rzeczywiście nim był. Nawet jeśli nikt o tym nie wiedział. Albo wiedziało bardzo niewielu.
Przejrzał się w lusterku wstecznym. Był świeżo ogolony, niedawno umył włosy. Jakby to stanowiło jakąś różnicę. Cholerna baba. Co go w ogóle łączyło z tymi ludźmi? Nadja, jak stwierdziła jej matka, miała osiemnaście lat. Była pełnoletnia. Sama decydowała o swoim życiu. Zacisnął pięść i dwa razy mocno uderzył w siedzenie. Nie bardzo pomogło. Kiedy się rozglądał za czymś, co można by rozwalić, telefon zasygnalizował nową wiadomość.
Wyciągnął go z kieszeni. Esemes od Nadji:
Odbierz mnie jutro z Visby.
Kończę o 14.50
XOX
3
Inspektor kryminalny Fredrik Broman przejrzał broszurę gminnej administracji budynku i dotarło do niego, że formularz należało wypełnić i złożyć ponad dwa tygodnie wcześniej.
Zastanawiał się, jak mógł to przeoczyć, ale już znał odpowiedź – niedokładnie przeczytał komunikat. Kiedy mniej więcej pół roku temu gruba broszura wylądowała w jego skrzynce na listy, tylko szybko przebiegł wzrokiem pierwszą stronę i odłożył broszurę na półkę w kuchni. Tam przeleżała aż do teraz.
Po zapoznaniu się z instrukcjami zrozumiał, że aby wniosek był kompletny, należy do niego dołączyć plan nieruchomości w skali jeden do pięciuset. W broszurze od gminy znalazł numer Urzędu Geodezyjnego. Zadzwonił i usłyszał, że jest czternasty w kolejce. Gdy awansował na ósme, na stole zaczął brzęczeć telefon. Dzwonił Göran Eide.
– Halo.
– Masz chwilę? – zapytał Göran.
Sprawiał wrażenie, jakby mu się spieszyło.
– Jasne, już idę.
Po krótkim wahaniu Fredrik zakończył połączenie, rezygnując ze swojego miejsca w kolejce.
Mogłem powiedzieć, że jestem zajęty – pomyślał, idąc korytarzem. Nie musiał wyjaśniać, że zajmuje go podanie o nowy odpływ. A tak, zanim będzie miał czas zadzwonić znowu, linia Urzędy Geodezyjnego pewnie będzie już nieczynna.
Bez pukania otworzył drzwi gabinetu Görana.
– Cześć! – zawołał radośnie Göran. – Wchodź i siadaj.
Fredrik natychmiast poczuł, że szef chce przedyskutować coś innego niż trwające śledztwa. Göran zapraszającym gestem wskazał nowy zestaw wypoczynkowy, ustawiony w jego gabinecie kilka tygodni wcześniej. Zestaw składał się z czterech dużych foteli obitych błękitnym materiałem. Sprawiał wrażenie nieco zbyt szpanerskiego i luzackiego. Koledzy z wydziału kryminalnego niechętnie siadali na nim podczas improwizowanych spotkań w gabinecie szefa. Po prostu uważali, że przedtem było lepiej.
Göran uśmiechnął się do niego, złożył okulary do czytania i z namysłem potarł łysinę. Tę, która była zaledwie niewielkim plackiem, gdy Fredrik zaczynał pracę w gotlandzkiej policji.
– Chciałem coś z tobą omówić – zaczął Göran.
Fredrik pomyślał, że w takim razie się nie mylił.
– Czeka nas reorganizacja wydziału kryminalnego.
Fredrik skinął głową. Czyli wszystko po staremu.
– Zamysł jest taki, by podzielić wydział na cztery części, z których każda będzie miała osobnego szefa. Częściowo będzie to oparte na naszym dotychczasowym systemie, tyle że z bardziej konkretną strukturą. Jedna z tych części będzie w zasadzie taka sama jak ta, w której obecnie pracujesz, oddział do walki z przestępczością…
Przerwał mu dzwonek telefonu. Göran wstał z westchnieniem i podszedł do biurka.
– Powinienem go przełączyć – stwierdził, zerkając na wyświetlacz aparatu stacjonarnego. – Przepraszam.
Wyciągnął rękę po słuchawkę. Fredrik się uśmiechnął i skinieniem dał do zrozumienia, że nic się nie stało.
– Tu Göran.
Szef wydziału kryminalnego zamilkł i słuchał. Zadał kilka krótkich pytań. Jego twarz się wygładziła, jakby liczyło się tylko to, o czym właśnie usłyszał. Fredrik rozpoznał ten wyraz twarzy.
– Przyjedziemy – zapowiedział Göran.
Zakończył połączenie i spojrzał na Fredrika.
– W wieży ciśnień w Alvie leży ciało mężczyzny.
– W wieży? W wodzie czy…
– Tak. Wygląda na to, że na dnie zbiornika. Mogło dojść do nieszczęśliwego wypadku, ale zatrudniona przez gminę techniczka, która go tam znalazła, nie mogła pojąć, jak się tam dostał.
Fredrik ruszył po swoją kurtkę. Göran wyszedł za nim na korytarz.
– O tej drugiej kwestii porozmawiamy najszybciej jak się da. Ale do tamtego czasu postaraj się zachować dyskrecję, jeśli chodzi o… – Göran rozejrzał się po korytarzu i zakończył szeptem: – Reorganizację.
4
Fredrik, Göran i Eva Karlén stali przy poręczy sąsiadującej ze zbiornikiem i, na ile to było możliwe, śledzili poczynania nurków na głębokości dwudziestu sześciu metrów. Zbiornik należało opróżnić, ale wypuszczenie trzech tysięcy metrów sześciennych wody nie było czymś, co można zrobić ot tak. Ani na co mogliby czekać.
– Przed wydobyciem ciała włożą je do worka. Dlatego to wymaga czasu – wyjaśniła Karlén. – Teraz zresztą myślę, że ciało jest w całkiem niezłym stanie. W tak zimnej wodzie proces rozkładu przebiega wyjątkowo wolno. Zmienia się przede wszystkim skóra. Mniej więcej jak wtedy, gdy się leży za długo w wannie.
– Pracownica gminy mówiła, że dostawali skargi na jakość wody – odparł Fredrik.
Eva spojrzała na niego i szybko przeciągnęła palcem po nosie, wykrzywiając jego czubek.
– Naprawdę? – odparła zdziwiona. – Na początku mogło oczywiście dojść do opróżnienia jelita. I krwawienia, jeśli jest ranny. Mimo wszystko trudno mi uwierzyć, że to miało wpływ na aż tak wielką ilość wody.
Przez chwilę się zastanawiała.
– Chyba że zwłoki leżą tuż przy odpływie.
Göran się skrzywił.
– Dziękuję. Właśnie to chciałem usłyszeć – odparł Fredrik.
Czuł, że przewraca mu się w żołądku. Nie przez martwego człowieka na dnie zbiornika, tylko dlatego, że sam pił tę wodę. On, Ninni i Simon ją pili, gotowali na niej, brali w niej prysznic i kąpiele w wannie.
Wyciągnął telefon, by ukradkiem wysłać esemesa:„Nie korzystaj z bieżącej wody!”, ale Eva była szybsza:
– Już odłączyli wieżę. Woda płynie bezpośrednio ze stacji pomp w Ståndze.
Fredrik schował telefon i popatrzył na Evę, a ona odwróciła wzrok z powrotem na taflę wody. Na wąskim występie przy zbiorniku było ciasno. Pochylając się nad poręczą, otarła się o jego bok jaskrawopomarańczowym kombinezonem. Nie był to standardowy kolor policji. Uznał, że ten strój zamówiła specjalnie. To byłoby w jej stylu.
Odsunął się nieco. Minęło już kilka lat od burzliwych wiosennych miesięcy, gdy mieli romans. Mimo wszystko nie opuszczało go wrażenie, że kiedy tylko znajduje się w jednym pomieszczeniu z Evą, koledzy i koleżanki z pracy z zaciekawieniem śledzą każdy ich ruch. Jakby mieli nadzieję, że w jakiś sposób sami się zdemaskują. I że nadal będzie temat do plotek.
Eva podniosła głowę i na chwilę ich spojrzenia się spotkały, ale on szybko uciekł wzrokiem.
Dziesięć minut później nurkowie wydostali ciało mężczyzny na powierzchnię. Eva i Fredrik pomogli wyciągnąć zawinięte zwłoki z wody i ułożyć na występie. Fredrik wolałby mieć bardziej odpowiedni strój. Spodnie przemokły mu od kolan w dół, a do niebieskich ochraniaczy na buty wlała się woda.
Wnieśli worek wyżej i ostrożnie położyli na betonowej posadzce. Eva otworzyła go i rozsunęła górną warstwę, jakby otwierała wielką torbę. Przykucnęła przy białej jak kreda, spuchniętej twarzy. Ciemne włosy tak przylgnęły do głowy, że wyglądały jak namalowane. Ostrożnie uniosła głowę zmarłego i obejrzała ją z każdej strony.
– Z tego co widzę, nie ma żadnych obrażeń głowy. Może jedynie w tym miejscu. Jeśli pojawiła się krew, woda pewnie ją rozcieńczyła, więc może być trudno znaleźć ranę, zwłaszcza jeśli ten człowiek trafił do wody krótko po śmierci. Najbardziej prawdopodobne jest jednak, że po prostu utonął.
– Albo ktoś go utopił – dodał Fredrik.
– No tak.
Eva dłońmi w rękawiczkach szybko przeszukała ubrania mężczyzny i z jednej z kieszeni kurtki wyciągnęła portfel. Podała go Göranowi. Ociekająca wodą skóra była rozmiękczona i nie chciała uwolnić swojej zawartości. Jednak po chwili zmagań Göran wyciągnął prawo jazdy.
– Pontus Hellberg – odczytał.
Pokazał dokument Evie i Fredrikowi. Twarz ze zdjęcia była zupełnie inna niż ta, którą mieli przed sobą – chuda, o wyraźnie zaznaczonych rysach. Jednak kolor włosów się zgadzał.
5
– Nie rozumiem, jak to się stało. To nie powinno być możliwe.
Josefin Broberg w błagalnym geście wyciągnęła drżące dłonie do inspektora Gustava Wallina, który stał obok zszokowanego operatora maszyn.
– Drzwi były dokładnie zamknięte?
– Tak. Boże, wszystko było zamknięte jak trzeba. W ogóle nie widziałam żadnych oznak, że coś może być nie tak. Z wodą lub czymkolwiek innym.
– Ale nie ma alarmu?
– Nie. Alarmu przeciwwłamaniowego tu nie ma.
Gustav nie wiedział, czy akurat wieża ciśnień w Alvie jest obiektem chronionym, ale wiele wież ciśnień było monitorowanych, założył więc, że może tak być i w tym wypadku.
– Są alarmy i systemy automatycznego wyłączania w wypadku wystąpienia przecieku albo kiedy zawartość chloru przekracza określone normy – wyjaśniła Josefin Broberg, jakby się domyślała, jakim torem biegną jego myśli.
Stali między cywilnym passatem, którym przyjechał Gustav, a czerwonym samochodem nurków. Niebiesko-biała policyjna taśma powiewała na delikatnym, lecz mroźnym wietrze z północy.
Josefin wsunęła drżące dłonie do kieszeni kurtki. Oczywiście to było tylko złudzenie, ale wydawało mu się, że jej ciemne loki zaczęły się trząść, jakby drżenie dłoni przenosiło się do innego miejsca w ciele. Gustav sam chętnie włożyłby dłonie do kieszeni ciepłej kurtki, ale uznał, że to niestosowne podczas przesłuchania. Poza tym musiał notować.
W drodze do Alvy rutynowo sprawdził Josefin Broberg. Miała trzydzieści sześć lat i mieszkała w Fide ze swoim rówieśnikiem. Mieli pięcioletnią córkę. Ich kartoteki były czyste jak łza.
– Ale teoretycznie ktoś mógłby się dostać do zbiornika, wpaść do niego i utonąć niezauważony przez was?
– Musiałby mieć klucz, a skąd by go wziął? Przecież drzwi nie zostały wyważone. Z zamkami też wszystko w porządku. Alarm, nawet gdyby był, mógłby się nie włączyć.
Josefin wyjęła z kieszeni prawą dłoń i starła z policzka kroplę deszczu, która spadła z drzewa.
– Wiem jednak, że są plany, by go założyć – odparła z przepraszającym uśmiechem.
– To świetnie – rzekł Gustav i otworzył notatnik na pustej stronie.
– Jak często ktoś tu przychodzi doglądać urządzeń?
– To rutynowy nadzór dwa razy w tygodniu. Czasami częściej, jeśli przychodzą skargi i uznajemy, że mogą mieć coś wspólnego ze zbiornikiem.
– Czy te czynności były rutynowe?
– Nie. Dostaliśmy sporo uwag. W sumie nic konkretnego, ale kiedy przychodzi ich nieco więcej niż zwykle, musimy przeprowadzić kontrolę. Teraz trzeba oczywiście dokonać dezynfekcji, opróżnić całą wieżę i ją wyczyścić.
Szybko się odwróciła i spojrzała na wieżę ciśnień. Gustav ocenił, że dno zbiornika musi się znajdować tuż nad poziomem ziemi.
– Ludzie raczej nie będą zadowoleni, kiedy to wyjdzie na jaw – dodała, odwracając się z powrotem do niego.
– To prawda, ale może przyspieszy sprawę z alarmem.
A w południowej Gotlandii wzrośnie popyt na wodę mineralną, dodał w myślach.
Josefin Broberg wbiła w niego wzrok, aż zaczął się zastanawiać, czy potraktowała jego uwagę o alarmie jako oskarżenie. Oczywiście nie zamierzał krytykować techniczki za brak alarmu w wieży ciśnień. Zanim zdążył powiedzieć coś na ten temat, otworzyły się drzwi wieży i wyszedł z niej Fredrik. Wyglądał, jakby było mu zimno. Schował głowę w ramionach, a nogawki miał przemoczone.
– Mogę na chwilę przerwać? – zapytał i przeniósł wzrok z Gustava na Josefin.
– Proszę – zezwolił Gustav.
Fredrik podszedł dwa kroki bliżej i odwrócił do Josefin.
– Zna pani niejakiego Pontusa Hellberga?
Nie odpowiedziała od razu, najpierw wyjęła ręce z kieszeni.
– Tak, znam. A dlaczego pan pyta?
– Kim on jest?
– To mój kolega z pracy.
– Z wodociągów?
– Tak. Ale już tam nie pracuje. Dlaczego pan o niego pyta?
– Kiedy przestał pracować w wodociągach?
Gustav zauważył, że Fredrik trzyma coś w prawej dłoni i trąca to małym palcem lewej dłoni. Zaczął się zastanawiać, czy Josefin Broberg też to zauważyła.
– Mniej więcej półtora miesiąca temu.
Nie dopytywała, skąd to pytanie. Pewnie zrozumiała, że i tak nie udzieli jej odpowiedzi, dopóki sam nie uzna tego za stosowne.
– Dlaczego przestał tam pracować?
– Złożył wypowiedzenie. Powiedział, że chce wyjechać.
Fredrik wyciągnął przed siebie to, co trzymał w ręce. Było to prawo jazdy.
– Znaleźliśmy ten dokument w portfelu zmarłego. Czy to pani kolega?
Josefin Broberg spojrzała na dokument, zmrużyła oczy i wyciągnęła rękę. Fredrik podał jej prawo jazdy. Dokładnie je obejrzała, a potem znów popatrzyła na niego.
– Czyli to on…
– Prawdę mówiąc, trudno nam jednoznacznie stwierdzić, ale wiele na to wskazuje. Prawo jazdy, fakt, że tu pracował…
Josefin mocno ścisnęła ramię Gustava. Pewnie nawet nie była świadoma, że to robi.
– To… straszne.
– Bardzo mi przykro.
– Pracował u nas rok. Nie znałam go dobrze, ale…
– Wiem, że to trudne, ale mimo wszystko zapytam: czy mogłaby pani pomóc nam go zidentyfikować?
Josefin gapiła się na niego bez słowa i jeszcze mocniej ścisnęła ramię Gustava. Zastanawiał się, czy zrobi mu się od tego siniak. Albo kilka.
– To znaczy, że… miałabym patrzeć na…
– Oczywiście, postąpi pani, jak będzie chciała, ale bardzo by nam to pomogło. Pani chyba łatwiej będzie go rozpoznać. My do porównania mamy tylko prawo jazdy.
– Myślę, że mogę spróbować – odpowiedziała szeptem.
Gustav uznał, że musi iść z nimi, bo nie zanosiło się, by Josefin Broberg puściła jego rękę.
Fredrik nie zazdrościł pracownicy wodociągów. Widział wielu martwych ludzi, zarówno ofiary zabójstw jak i wypadków, ale nigdy nie musiał identyfikować martwego kolegi.
Josefin wskazała ruchem głowy leżącego na posadzce denata.
– To Pontus. Wygląda inaczej, ale to on.
– Jest pani pewna? – zapytał Fredrik.
– Tak.
Rozejrzała się po współpracownikach Fredrika.
– Bardzo pani dziękuję – rzekł Fredrik. – To wszystko.
– Odprowadzę panią na dół – powiedział Gustav.
Gdy wchodził do klatki schodowej, Fredrik zawiesił wzrok na zamszowej kurtce z podpinką. Żałował, że sam nie ma czegoś podobnego. W pomieszczeniu było niezbyt ciepło. A wręcz zimniej niż na zewnątrz. To pewnie przez wodę.
Kiedy echo kroków na spiralnych schodach ucichło, Eva znów podeszła do zmarłego. W kieszeniach nie znalazła nic oprócz portfela. Mężczyzna nie miał przy sobie kluczy ani telefonu komórkowego.
– Jak dostał się do środka bez kluczy? – myślał na głos Fredrik.
Göran spojrzał na wodę.
– Na pewno nie spadły na dno zbiornika? – zapytał.
– Nurkowie to sprawdzili – odparła Eva. – Przeprowadzili też testy, które potwierdziły, że nie zniknęły w odpływie.
Znów przykucnęła i kontynuowała badanie. Zsunęła suwak kurtki. Podpinka była nasiąknięta wodą i ciężka. Kiedy Eva ją odczepiła, materiał ciężko opadł wzdłuż ciała.
– Tu coś mamy.
Fredrik zauważył to samo już wcześniej, Göran z pewnością także. W grubej ciemnej bawełnianej bluzie widniała dziura o postrzępionych krawędziach. Eva podniosła mokry materiał, odsłaniając brzuch i połowę klatki piersiowej. Jeszcze więcej bladej pomarszczonej od wody skóry. Mniej więcej tam, gdzie kończył się mostek, była wyraźna rana wlotowa z kilkoma plamami krwi, których nie rozcieńczyła woda pod bluzą.
– Zakładam, że wypadek możemy wykluczyć – odezwał się Göran.
– Tak. – Eva skinęła głową, nie podnosząc wzroku. – To rana po kuli.
6
Josefin Broberg pędziła w dół po schodach, jakby chciała jak najszybciej opuścić wieżę ciśnień.
Będąc już na zewnątrz, odetchnęła i trochę opuściła zamek błyskawiczny kurtki. Gustav, który dotrzymywał kobiecie kroku, rozpiął jeden guzik.
– Okropność. Jak pan myśli, co mogło się stać? Wpadł tam przez przypadek? – zapytała lekko zdyszana.
– Nie wiem – odparł szczerze Gustav. – Ale zrobimy, co w naszej mocy, by ustalić, jak się tam znalazł.
– Miał dopiero dwadzieścia sześć lat.
Podniosła wzrok na czubek wieży.
– Nie wiem, czy mam ochotę tu jeszcze przychodzić. A zwłaszcza sama.
– Rozumiem to – odparł Gustav. – Wkrótce będzie pani wolna, ale najpierw chciałbym zadać kilka pytań o Pontusa Hellberga.
Josefin w dalszym ciągu oddychała z wysiłkiem. Nerwowo drapała się w czoło i patrzyła na Gustava przez dłonie.
– Tak jak mówiłam, nie znałam go zbyt dobrze.
– Proszę tylko, by pani odpowiadała, na ile potrafi.
– W porządku.
Słyszeli samochody, które z dużą prędkością mknęły drogą numer 142, po drugiej stronie zagajnika, a dalej – postukiwanie traktora.
– Jak dawno temu przestał tu pracować? Zna pani dokładną datę?
– Nie. To musiało być… – zaczęła Josefin.
Zawiesiła głos. Kiedy się zastanawiała, spuściła wzrok na żwir i uschnięte igliwie.
– To musiało być sześć tygodni temu, ale nie potrafię podać konkretnego dnia… Oczywiście mogę się tego dowiedzieć. Chyba że pan sam zadzwoni do działu kadr.
– Zrobię to. Czy mogłaby pani trochę opowiedzieć o Pontusie? Jakim był człowiekiem?
– Był ode mnie o dziesięć lat młodszy, więc nie mieliśmy wiele wspólnych tematów, ale wydawał mi się sympatyczny, można powiedzieć, że beztroski. Może nawet trochę dziecinny.
– Powiedziała pani, że zrezygnował, bo chciał podróżować?
– Tak mówił. Zatrudniony był tylko rok. O ile dobrze zrozumiałam, operatorem maszyn był od kilku lat, ale nie miał zbyt wiele pracy. A kiedy wreszcie dostał szansę…
Uniosła brwi i pokręciła głową.
– Nie wiem, co zamierzał. Czy chciał wyjechać w jakąś długą podróż…
– Nie mówił?
– Nie. Trochę kluczył w kwestii tego, dokąd się wybiera. Dopiero w ostatnim tygodniu wspomniał o podróży. Trochę naciskaliśmy, próbując się dowiedzieć, dlaczego złożył wypowiedzenie i tak dalej.
– Nie starał się o urlop?
– Wspomniałam mu o urlopie. Oczywiście to trudne z tak krótkim stażem pracy, ale spróbować zawsze można. A on nie… złożył wypowiedzenie.
– A w pracy? Jak się zachowywał?
Josefin przekrzywiła głowę i wydała cichy pomruk.
– Bywał trochę niedbały. Robił wszystko, co do niego należało, ale zdarzało mu się spóźniać albo nie przychodzić do pracy i zapomnieć zgłosić, że jest chory. Tego typu kwestie.
– Ale złożył wypowiedzenie w samą porę, prawda?
– Tak, to rzeczywiście trochę dziwne. Chociaż z drugiej strony…
Zawahała się.
– Co takiego?
– Po zakończeniu pracy nie oddał kluczy. Nie złożył też żadnego raportu z ostatniej kontroli. Kilka razy dzwoniliśmy do niego w tej sprawie, ale nie odbierał, więc uznaliśmy, że już wyjechał. „Cały Pontus”, pomyśleliśmy i byliśmy na niego trochę obrażeni.
Westchnęła i odwróciła wzrok.
– Ale to wszystko miało wytłumaczenie.
7
Przez zimno i wilgoć Viktor aż zadrżał, kiedy wyskoczył z pick-upa przed domem. Otworzył zacinające się drzwi i nie zdjąwszy butów, poszedł prosto do kuchni. Postawił na stole torbę ze sklepu Konsum. W salonie był włączony telewizor.
– Co się stało? – zapytał Raffa. W tle słychać było amerykańską stację.
– A co się miało stać?
– No… nie miałeś spotkania z Nadją?
Po esemesie od niej jego złość i rozczarowanie osłabły, ale teraz ponownie dały o sobie znać.
– Ech, ta jej matka. Ma nie po kolei w głowie.
– No mów. Co się stało? – zapytał zaciekawiony Raffa, ale dzielił uwagę między niego a telewizor.
Viktor opowiedział wszystko, choć nie było tego wiele, jednocześnie wypakowując kupione produkty. Mleko, kawę, kilka mrożonych pizz, pięć awokado i dziesięć kiwi.
– To słabo – skwitował od niechcenia Raffa. Jego zainteresowanie problemami Viktora już z całą pewnością było mniejsze niż programem telewizyjnym.
Viktor schował mleko do lodówki, a pizze do zamrażarki. Resztę zostawił na popielatym blacie ich starego stołu.
Awokado i kiwi były dla Raffy. Co prawda Viktor też je jadł, ale to Raffa ubzdurał sobie, że jedząc tylko awokado i kiwi, człowiek może być zdrowy. – A poza tym po awokado ci staje – dodawał zwykle.
Leżał teraz wyciągnięty na czarnej skórzanej kanapie i wbijał wzrok w ekran telewizora. Miał pociągłą twarz i krzywy nos. Trudno go było nazwać atrakcyjnym, ale wiele dziewczyn leciało na jego wygląd, uważając go za ciekawy. Viktor i Raffa teoretycznie byli kuzynami, ale praktycznie kimś więcej. Bawili się ze sobą, odkąd nauczyli się chodzić, a przez ostatnie sześć lat mieszkali pod jednym dachem. Raffa był dla niego kuzynem i najlepszym przyjacielem.
Viktor usiadł w wysłużonym krześle obrotowym ze stalowych rurek i brązowej sztucznej skóry. Podłokietniki były uszkodzone i przez dziury wystawała brunatnożółta gąbka.
Po dużym ekranie snuły się powolne zombiaki. To był właściwie jedyny luksus, na który sobie pozwolili. Każdy kretyn miał w domu płaski telewizor, więc wiedzieli, że nie będzie to nikogo raziło. Przeciwnie: ludzie właśnie tego się spodziewali. Dwóch nieudaczników z Rums ledwo było stać na czynsz, ale oczywiście wywalili kasę na płaski telewizor. Byłoby wręcz podejrzane, gdyby tego nie zrobili.
– Co oglądasz? – zapytał.
– The Walking Dead.
Kolejny ściągnięty z internetu serial, którym Raffa szaleńczo się odurzał. Leżał na brzuchu, trzymając głowę i jedną rękę na podłokietniku sofy. Wyglądało to tak, jakby chciał z niej zejść, ale zmienił zdanie w trakcie ruchu. Potrafił tak leżeć przez kilka godzin.
Raffa i Viktor mieszkali w tym domu od poprzedniej wiosny. Wynajęli go z umeblowaniem na rok, ale w maju przedłużyli umowę na kolejny. Był to przyzwoity, duży piętrowy dom z drewna, z garażem i stodołą. Większość żółtej farby pozłaziła z drewnianych paneli, więc był raczej szary, jeśli nie liczyć miejsc, w których drewno zaczynało butwieć, co nadawało mu ciemny, brunatnoczarny kolor.
Viktor zatrzymał wzrok na ekranie. Jakiś facet próbował się przedrzeć przez teren opanowany przez zombie, bo szukał żony. Świeżo poznani ludzie starali mu się to wyperswadować. Wchodzenie tam było równoznaczne z samobójstwem. Facet wrzeszczał na nich rozwścieczony. Nie zamierzał jej zostawić na pastwę losu.
Raffa był pochłonięty konfliktem na ekranie. Viktor poczuł mrowienie w ciele. Szybko się rozejrzał, zauważył zieloną zapalniczkę leżącą na stole, podniósł ją i rzucił w Raffę. Trafił w ucho.
– Au – powiedział apatycznie Raffa.
Podrapał się, jakby strząsał owada. Nawet ból nie był w stanie go oderwać od świata zombie.
Viktor westchnął niecierpliwie, zrobił pół obrotu na krześle i wstał. Kiedy szedł po wysłużonej macie korkowej, piasek i drobne kamyki chrzęściły mu pod nogami. Za drzwiami swojego pokoju zrzucił buty, usiadł przy biurku i włączył komputer.
Na samym początku otworzył tunel VPN, dzięki któremu wyglądało na to, że jest gdzieś w Stanach. Ślady, które zostawiał, nie mogły więc doprowadzić do jego szwedzkiego adresu IP.
Także i tym razem był mile zaskoczony, kiedy sprawdził wpłaty. Było coraz lepiej – od lata wciąż rosły. Sukces go odurzał. Haj spowodowany pieniędzmi był lepszy od większości innych, które znał. Ale jednocześnie przerażał. Im był większy, tym bardziej rosło poczucie, że są na widoku. Klientów przybywało, wkrótce zacznie się gadanie, a potem, pewnego pięknego dnia, zostaną zdemaskowani.
Jednak obawy te były nieuzasadnione. To nie oni byli wystawieni. Nie on i Raffa. Tylko anonimowe coś, interfejs użytkownika. Strony i konta, których nie da się namierzyć. Nie istniał sposób, by do nich dotrzeć. O ile niczego nie przegapił – a wiedział, że tak się nie stało – nie było żadnego związku między powodzeniem przedsięwzięcia a ryzykiem, że zostaną zdemaskowani. Przynajmniej dopóki chodziło o tę część ich działalności, która toczyła się w sieci. Słabym punktem była koperta z towarem. Prędzej czy później ktoś na poczcie może się zacząć zastanawiać. Dlatego uznali, że będą podróżować na kontynent. Czasem do Nynäshamn, czasami do Oskarshamn. A stamtąd dalej.
Rozważał, czy nie zmienić serwera albo nie przenieść któregoś z kont, ale postanowił zaczekać. Ostrożność miała kluczowe znaczenie, ale nie wolno było popaść w paranoję.
Gdy usłyszał samochód podjeżdżający na dziedziniec, wyjrzał przez okno i dostrzegł fragment białej karoserii. Od strony pasażera wysiadł nieznany mu mężczyzna.
Viktor szybko uruchomił wcześniej przygotowane makro, które czyściło wszelką aktywność przeglądarki, usuwało wszystkie pliki ściągnięte na komputer i oczyszczało twardy dysk tak, by nie dało się odzyskać nic z tego, co zostało usunięte. Na koniec automat otwierał czeską stronę porno, taka wisienka na torcie.
Rozległo się pukanie. Szyby w drzwiach podzwaniały. Viktor wstał i poszedł do salonu. Raffa podniósł się z kanapy. Wyjrzał przez okno i się odwrócił, kiedy Viktor do niego podszedł.
– Czy to nie ten Murarz? – zapytał szeptem.
– Murarz?
Viktor zbliżył się do okna i sam spojrzał. Słyszał sporo o Murarzu, ale widział go tylko raz, na Hemse. Mimo to miał pewność. Za drzwiami stał właśnie ten człowiek.
– Dlaczego tu przyszedł? – syknął do Raffy.
– Nie mam pojęcia.
Znów usłyszeli pukanie. Tym razem mocniejsze.
– Otwórzcie, chłopaki. Wiem, że tam jesteście.
Szyba grzechotała jeszcze mocniej, gdy Murarz zaczął szarpać za klamkę.
– Co teraz? – wyszeptał Raffa.
Viktor nie rozumiał, czego Murarz od nich chce. Nie znali go, nigdy z nim nie rozmawiali, widzieli go tylko ten jeden raz na Hemse, gdy przechodził z jednym ze swoich chłopaków.
O Murarzu krążyły właśnie takie pogłoski. Że zawsze ktoś mu towarzyszy. Jako swego rodzaju ochroniarz. Niełatwo było ustalić, co jest prawdą. Choć może akurat to się zgadzało. Bo tym razem też ktoś z nim był.
8
Pocierając dłonią o dłoń, żeby się rozgrzać, Ove Gahnström szedł z Sarą Oskarsson z parkingu do dwupiętrowego budynku przy Tjelvarvägen 26, w północnej części Visby.
– Zimno – poskarżył się.
– Nienawidzę listopada – przyznała Sara. Była na tyle przewidująca, by włożyć rękawiczki.
Ove wydał pomruk na znak zgody.
– Dwudziestego piątego jedziemy do Buenos Aires – poinformował. – Na dwa tygodnie. Tam jest wiosna. Albo początek lata.
– Nie chcę tego słuchać.
Doszli do budynku. Ove otworzył, wszedł do środka i przytrzymał drzwi Sarze.
– Hellberg, drugie piętro – odczytał z tabliczki.
Powlekli się po schodach. A właściwie to Ove się wlókł. Sara szła lekkim krokiem i bez wysiłku, podczas gdy on oddychał z coraz większym trudem.
– Muszę wrócić do treningów – wydyszał.
– No właśnie, co się stało? Taki byłeś dobry w unihokeju, w piłce nożnej, we wszystkim.
– To się stało – odparł Ove i z szerokim uśmiechem poklepał brzuch. Nigdy nie był szczupły, ale w ciągu ostatniego roku przytył o kilka rozmiarów. – A tak naprawdę to nie bardzo wiem – dodał. – Chyba się zapuściłem, odkąd dołączyła do nas wyczynowa sportsmenka.
Sara przystanęła na najwyższym stopniu.
– Chcesz powiedzieć, że to moja wina?
– Żartowałem. To tutaj.
Wskazał drzwi z napisem „Hellberg” na klapce otworu na listy i przyłożył palec do przycisku dzwonka. Po drugiej stronie rozbrzmiało pojedyncze „pling”. Było słychać głosy dwóch młodych kobiet, potem zgrzyt zamka, aż w końcu drzwi się otworzyły.
Agnes, siostra Pontusa Hellberga – o ile to ona przed nimi stała – była jego najbliższą krewną. Oboje rodzice nie żyli. Młoda kobieta o ciemnych, krótko ostrzyżonych włosach patrzyła na nich pytająco. Miała na sobie dżinsy i rozpięty czarny sweterek. Trzymała w ręce żółty ołówek.
– Dzień dobry. Nazywam się Ove Gahnström i jestem z policji – oznajmił mężczyzna, pokazując legitymację. – To moja współpracowniczka Sara Oskarsson.
Sara przywitała się z kobietą, a ta przyjaźnie odpowiedziała na powitanie.
– Czy to pani Agnes Hellberg? – zapytał Ove.
– Tak – odparła. – Czy coś się stało?
– Możemy na chwilę wejść?
– Tak… myślę, że tak.
Kiedy na nich patrzyła, w jej oczach były niepokój i dezorientacja. Ove i Sara przekroczyli próg, szybko rozsznurowali mokre buty i poszli dalej w głąb mieszkania. Wyglądało na dwupokojowe.
– To jest Hilma – poinformowała Agnes, kiedy weszli do kuchni. – Też tu mieszka.
Za stołem przy oknie siedziała kobieta w wieku Agnes. Miała na sobie jaskrawoczerwony wełniany sweter, a jej jasne włosy były spięte w ciasny kok. Kuchnia była biała, a szafki miały kolor błękitnego nieba. Cały stół był zawalony książkami i notatnikami. W tym łagodnym chaosie znalazło się też miejsce na dwie filiżanki kawy i paczkę ciasteczek Singoalla.
– Uczymy się do egzaminów – wyjaśniła niepotrzebnie Agnes.
Papier w kratkę i kalkulatory wskazywały na jakiś przedmiot ścisły.
– Państwo są z policji – wyjaśniła, zwracając się do Hilmy. Przyszli, bo… Nie wiem właściwie.
– Słyszałam – odparła Hilma.
– Może usiądźmy – zaproponował Ove.
– Oczywiście.
Hilma wstała, ale nie ruszyła się z miejsca. Wyraźnie nie była pewna, czego się od niej oczekuje.
– Chcą państwo porozmawiać spokojnie?
Ove i Sara wymienili spojrzenia.
– Proszę na razie zaczekać na zewnątrz, ale się nie oddalać – odpowiedziała Sara.
– W porządku.
Hilma zgarnęła jedną książkę, wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Agnes patrzyła na nich z niepokojem, a jej twarz była biała jak kreda.
– Przykro mi, że musimy przekazać taką informację – zaczął Ove – ale pani brat został znaleziony martwy w swoim miejscu pracy.
Agnes Hellberg sprawiała wrażenie, jakby nie zareagowała na jego słowa. Wpatrywała się w niego, nic nie mówiąc. Czy rzeczywiście zrozumiała?
– Wiemy, że jakiś czas temu zakończył pracę w wodociągach, ale właśnie tam go znaleziono. A dokładnie w wieży ciśnień w Alvie.
Agnes nadal się nie odzywała.
– Został zidentyfikowany przez koleżankę z pracy, a poza tym miał przy sobie portfel z prawem jazdy, więc jesteśmy pewni, że to on.
– Ale… – zaczęła Agnes i urwała. – Czy Pontus nie żyje? – zapytała po chwili.
– Tak, pani brat, Pontus, nie żyje – potwierdził Ove. – Bardzo nam przykro.
Agnes drgnęła i uniosła dłonie do ust.
– Dobrze, że jest u pani koleżanka – stwierdziła Sara. – A może wolałaby pani, by przyjechał tu ktoś inny?
– Nie, nie – mruknęła Agnes, zakrywając usta.
Powoli opuściła ręce na kolana.
– W swoim miejscu pracy? Przecież Pontus jest w podróży.
– Wygląda na to, że nigdzie nie wyjechał – odparła Sara.
– Ale przecież poleciał do Bangkoku. Skończył pracować w wodociągach ponad miesiąc temu.
Agnes Hellberg nieufnie patrzyła na Sarę.
– Przyznaję, że to brzmi dziwnie, ale robimy co w naszej mocy, by ustalić, co tak naprawdę się stało.
Agnes nabrała powietrza i wyjrzała przez okno.
– Nie wierzę. To musi być jakaś pomyłka.
Nagle jakby coś przyszło jej do głowy, bo gwałtownie się odwróciła do Ovego, który siedział najbliżej.
– Czy ktoś nie mógł ukraść jego portfela?
– Rozpoznała go jedna ze współpracownic – powtórzył spokojnie Ove.
– A która? – odparła Agnes. – Bo może… – zaczęła i sama sobie przerwała westchnieniem.
– Kiedy po raz ostatni miała pani kontakt z bratem?
– To było… ach, sama nie wiem.
Uniosła koniuszki palców do skroni.
– Nie mieliśmy bliskiego kontaktu. To było, zanim… miał wyjechać. Ze dwa miesiące temu.
– Co wtedy mówił?
– Zarezerwował bilet do Bangkoku. Chciał odbyć podróż po Azji.
– Podał konkretną trasę?
– Nie. Chyba tego nie planował. Wiem tylko o Bangkoku.
– Jakie sprawiał wrażenie?
– Może trochę zestresowanego.
– Jak to się objawiało?
– Wydawał się nakręcony. A to nie do końca w jego stylu. Raczej przeciwnie.
– Czy powiedział coś, co mogłoby to wytłumaczyć?
– Nie.
– Pracował w wodociągach tylko przez rok, a wcześniej miał pewne problemy ze znalezieniem pracy. Mimo to zaoszczędził pieniądze na dłuższą podróż po Azji. Miał odłożoną jakąś kasę?
– O ile wiem, to nie. Myślę, że żył dość oszczędnie. Można powiedzieć, że stało się to jego zwyczajem.
– Wie pani, z kim się zadawał?
Oczy Agnes nagle zaszły łzami.
– Kiedy państwo zadają mi te pytania, dociera do mnie, jak niewiele wiem o swoim bracie. Jak to możliwe, że nie żyje?
– Nie zna pani nawet jego przyjaciół?
Kobieta pociągnęła nosem.
– Jest ich kilku, dwaj jeszcze z dzieciństwa, ale nie wiem, jak często się obecnie spotykają. Nazywają się Janne i Felix.
– Zna pani ich nazwiska? – spytał Ove.
Agnes nie odpowiedziała. Gwałtownie wstała i wybiegła z pokoju.
– Pontus nie żyje – zabrzmiał jej przenikliwy głos.
Reszta zniknęła, zagłuszona przez szloch.
9
Drzwi znowu zagrzechotały.
– Otwórzcie, chłopaki. Pogadamy. Wiem, że tam jesteście – rozległ się niski, nieco powolny głos Murarza.
Viktor skinął głową w stronę drzwi.
– Otwórz.
– Na pewno?
– Tak.
Stawianie oporu byłoby głupotą. Murarz na pewno nie chciał ich skrzywdzić. Nic mu nie zrobili. W ogóle nie mieli z nim nic wspólnego.
Raffa wzruszył ramionami, wyszedł na korytarz, włączył lampę i przekręcił klucz. Drzwi otworzyły się natychmiast – ruch był szybki, lecz kontrolowany. Murarz znalazł się w słabym, szaroniebieskim świetle energooszczędnej żarówki.
Viktor zapalił lampę podłogową obok kanapy i tę nad stołem, a potem usiadł. Lepiej by się czuł, stojąc, ale zależało mu, by Murarz zobaczył, że jego wizyta go nie stresuje, choć było wręcz przeciwnie.
Murarz wszedł do pokoju, stawiając bezwstydnie długie kroki. Miał na sobie dżinsy, granatowy wełniany sweter i wysłużoną brązową zamszową kurtkę z czarnym kołnierzem. Za nim wszedł jego pachołek – wysoki blondyn w dżinsowej kurtce z podpinką i w czarnych spodniach dresowych. Nie wyglądał, jakby mógł wiele zdziałać, gdyby wybuchła awantura. Chociaż Viktor widywał chudzielców walczących z zajadłością, która rekompensowała brak dużej masy mięśniowej. Raffa był jednym z nich.
Murarz się rozejrzał. Był wysoki i żylasty, miał ciemne włosy prawie bez śladu siwizny, choć musiał liczyć ponad pięćdziesiąt lat. Jego twarz była mocno pobrużdżona i opalona. Viktor odniósł wrażenie, że opalenizna jest mieszaniną nikotyny i złośliwości wydostającej się przez pory skóry. Miał długą, nastroszoną i siwą brodę, trzymał w ręce mały kowbojski kapelusz z jasnobrązowej skóry.
Za cholerę nie wyglądał na normalnego.
– No proszę. Wygląda na to, że dobrze się bawicie we dwóch.
Spojrzał na Viktora.
– Viktor, prawda?
Zapytany ledwo zauważalnie skinął głową.
– I Rafael, tak? – spytał Murarz, spoglądając na Raffę.
Viktor od czasów szkolnych nie słyszał, by ktoś zwracał się do jego kolegi pełnym imieniem. A i wtedy robili to tylko nauczyciele. Na apelach.
– To jest Alex – oznajmił Murarz, patrząc na blondyna w dżinsowej kurtce.
Alex przywitał się krótkim skinieniem w kierunku Viktora i Raffy. Był w ich wieku, może ze dwa lata starszy.
Murarz znów się rozejrzał.
– Naprawdę ładnie. Brakuje tylko lasek. Ale może jesteście z tych, którzy ich nie potrzebują?
Alex wyszczerzył zęby. Viktor milczał. Mógł coś powiedzieć o tym pedziu Murarza w gaciach od piżamy, ale uznał, że nie ma co strzępić języka. Ani ryzykować.
– Czyli wiem, kim jesteście, a wy wiecie, kim ja jestem. To dobrze.
Murarz usiadł w sfatygowanym obrotowym krześle, w którym chwilę wcześniej siedział Viktor.
– Na pewno wiecie, dlaczego tu jestem.
Spojrzał na Viktora, a później na Raffę bacznie obserwującego wysokiego faceta o twarzy konia.
– Tak się składa, że nie – odparł zgodnie z prawdą Viktor.
Nie miał bladego pojęcia. Jak dotąd nie zamienił z Murarzem ani słowa.
– Wysil się trochę – rzekł Murarz. – Wyglądasz na łebskiego chłopaka. To na pewno nie takie trudne.
Kiedy otworzył usta, rozniósł się zapach nikotyny i ścieków. Musiało to mieć związek z jego zepsutymi zębami. Viktor zwalczył odruch nakazujący odwrócić twarz. Nic nie powiedział.
Murarz uśmiechnął się jeszcze szerzej, ukazując szczerby. Jego pobrużdżone policzki dodatkowo się pomarszczyły.
– Wiem, czym się tu zajmujecie i ile mniej więcej na tym zarabiacie. Muszę powiedzieć: brawo. Dobra robota.
Wykonał bezgłośny gest aplauzu, uderzając koniuszkami palców o wnętrze dłoni.
Viktor spokojnie siedział na swoim miejscu i na niego patrzył, choć w środku wszystko się w nim gotowało. Co się dzieje, do cholery? – myślał. Wszystkie sztuczki, drogi naokoło, przemyślne labirynty mające sprawić, by byli bezpieczni, a ten pajac włazi tu z butami, twierdząc, że doskonale wie, czym się zajmują.
Kto sypnął? Na pewno nie Raffa. Nie był to najbystrzejszy ani najbardziej ostrożny facet, ale gdy chodziło o ich interesy… nie, po prostu niemożliwe.
Próbował się uspokoić. Musiał myśleć jasno. Murarz na razie nie powiedział, co takiego wie. Viktor nie zamierzał mu w tym pomagać. Może był to tylko jeden wielki blef, choć nie potrafił zrozumieć, po co to wszystko.
– Okej – powiedział sucho – ale mimo to nie bardzo rozumiem, czego chcesz. Najprościej by było, gdybyś powiedział.
Murarz wyszczerzył zęby. Raffa z niepokojem spojrzał na Viktora. Czyżby uznał te słowa za zbyt śmiałe? Po tych wszystkich wysiłkach zmierzających do utrzymania ich poczynań w tajemnicy nie mogli tak po prostu podać Murarzowi prawdy na tacy. Musiał zdawać sobie z tego sprawę.
Jeśli Murarz naprawdę coś wiedział, nietrudno było zgadnąć, czego chce. Chciał się przyłączyć. Albo tylko dostać pieniądze za milczenie, albo w taki czy inny sposób uczestniczyć w ich działaniach. Jedno i drugie było kompletnie szalone.
– Okej, okej – powiedział Murarz, chuchając w jego stronę. Handlujecie dragami. To żadna tajemnica.
Viktor był przekonany, że serce stanęło mu na kilka sekund. Wszystko się zatrzymało, nie oddychał, patrzył tylko przed siebie pustym wzrokiem. Po chwili jego myśli zaczęły pędzić jak szalone. Planował ucieczkę: jak opuszczą Gotlandię i przedostaną się na kontynent, ile pieniędzy będą mogli ze sobą wziąć.
– To dla mnie żadna tajemnica – dodał z uśmiechem Murarz. – Możecie wyluzować. Nie mam powodu robić wam pod górkę. Dwóch młodych chłopaków, którzy sobie radzą. Lubię takich. Ale chcę mieć w tym swój udział.
Udział. Chyba go powaliło. Za kogo on się uważał, za lokalny odpowiednik Tony’ego Soprano? Viktor miał ochotę się roześmiać, ale uznał, że nie byłby to najlepszy pomysł.
– W Sudret nic nie sprzedajemy.
Potwierdził w ten sposób charakter ich działalności, ale poczuł, że nie ma wyboru. Musiał przedstawić jakiś argument, a zdradzenie Murarzowi akurat tego szczegółu nie było takie groźne.
– Nie prowadzimy sprzedaży na Gotlandii. Czymkolwiek się zajmujesz, nie będziemy przeszkadzać. Całe Sudret możesz mieć dla siebie.
Murarz odwrócił wzrok i kilka razy poruszył szczęką, a potem powiedział:
– Jesteście tu, co nie? W Sudret.
Zrobił przerwę, czekał na odpowiedź.
– Tak – odparł zmęczonym głosem Viktor.
– I sprzedajecie amfetaminę?
Viktor nie odpowiedział. Tego było już za wiele. Nie był głupi. Sytuacja była tak osobliwa, że wcale by się nie zdziwił, gdyby Murarz był na usługach policji i miał pod koszulą przyczepiony mikrofon. Chociaż nie: bardzo by go to zdziwiło, ale nie mógł tego wykluczyć.
Murarz wskazał go czapką i mrugnął porozumiewawczo, jakby doceniał jego milczenie.
– A dla mnie równa się to sprzedaży w Sudret – powiedział po chwili, jakby mimo wszystko dostał odpowiedź.
– Skoro tak mówisz.
Rozległo się stuknięcie o parapet. Znów się rozpadało. Było mokro, szaro i wkrótce miał zapaść mrok. Viktor czekał. Zauważył, że Raffa zaczyna tracić nad sobą panowanie – zrobił kilka niespokojnych kroków w bok, co wyraźnie zdenerwowało Alexa. Przeniósł wzrok z Raffy na Viktora, a potem zatrzymał go na Murarzu, jakby czekał na jakiś znak albo decyzję. Murarz bawił się czapką i z krzywym uśmiechem wyglądał przez okno. Wypuścił powietrze nosem.
– Nie wiem, co powiedzieć – przyznał Viktor. – Ty tu przyszedłeś. Podejrzewam, że masz jakąś propozycję.
Równie dobrze mógł od razu spytać, co Murarz sobie umyślił, zamiast kontynuować idiotyczną dyskusję o sprzedaży w Sudret. Przynajmniej mieliby punkt zaczepienia.
Murarz zrobił efektowną pauzę, a potem wstał i zbliżył się na kilka kroków do Viktora. W tle Raffa poruszał się niczym Fred Astaire. Nerwowo stepował w miejscu i wykonywał niekontrolowane ruchy ręką.
– Spokojnie – odezwał się Viktor, omijając spojrzeniem Murarza.
Nie wpłynęło to zbytnio na Raffę, a Viktor widział po jego oczach, że utrzyma nerwy na wodzy.
Viktor postanowił zaufać intuicji. Uznał, że Murarz przyszedł prosić ich o pieniądze. Nie miał powodu robić im krzywdy. Nie w takiej chwili. To byłoby głupie. Gdyby jednak Raffa nie wytrzymał, nie wiadomo, jak by to się skończyło.
Murarz usiadł na nocnej szafce plecami do Alexa i Raffy, jakby to była sprawa wyłącznie między nim a Viktorem. Nachylił się i otworzył usta.
– Dziewięćdziesiąt tysięcy za to, co było do tej pory. Potem chcę dziesięć tysięcy miesięcznie.
Z bliska jego oddech jeszcze bardziej śmierdział zgnilizną – mógł wręcz utkwić rozmówcy w gardle. Viktor próbował udawać, że tego nie czuje.
– Uważam, że tu nie ma o co się spierać. Macie tydzień, od dzisiaj.
Viktor ledwo usłyszał sumy, tak porażał jego zmysły smród z pozbawionej wielu zębów gęby Murarza. Dla niego to, że Murarz w ogóle czegoś się domaga, stanowiło spory problem. I że się posłużył czystym szantażem. Nie miał im nic do zaproponowania w zamian, to było pewne.
– A co z tego będziemy mieli? – zapytał Viktor, by trochę zyskać na czasie.
Murarz prychnął.
– Będziecie mogli działać jak do tej pory.
Jak do tej pory. Dobre sobie. Murarz miał zerowe pojęcie o tym, co robili. Oprócz tego, że miało to coś wspólnego z amfetaminą.
– Problem w tym, że nie mamy pieniędzy. Przynajmniej tutaj. Nasze pieniądze są… gdzie indziej.
– Skoro tak mówisz – odparł z ironią Murarz. – Ale podejrzewam, że płacicie za towar, więc musicie mieć dostęp do pieniędzy.
– Oczywiście, ale tego nie sposób załatwić tak po prostu. Musielibyśmy wyjść i się przemieścić. W dość odległe miejsce.
Viktor zdradził znacznie więcej, niż powinien, ale chciał zyskać na czasie. Wiedział, że im bardziej opóźnią datę spłaty, tym lepiej.
– A może chcesz dostać te pieniądze na konto? – dodał.
Murarz nie zadał sobie trudu, by odpowiedzieć.
– No to w takim razie będziecie musieli się ruszyć i tam pojechać – stwierdził, wstając i wkładając czapkę.
– Ale…
– Dostaniecie kilka dodatkowych dni za fatygę – przerwał mu Murarz. – Dziewięćdziesiąt tysięcy w kolejny piątek. Zadzwońcie do Alexa dzień wcześniej, to otrzymacie godzinę i miejsce.
Alex nagryzmolił numer na karteczce i podał ją Viktorowi.
– To mnóstwo załatwiania. Dwa tygodnie…
– Piątek – uciął Murarz.
Alex pomachał karteczką, a Viktor ją wziął. Co innego mógł zrobić?
– Albo od razu powiedzmy sto tysięcy. Bo dziesięć miesięcznie obowiązuje od dzisiaj.
10
– Widać, kto jest kawalerem – stwierdził Gustav.
Mieszkanie znajdowało się w budynku z drewnianymi panelami w kolorze faluńskiej czerwieni, przy Hagagatan w Hemse. Zaledwie kilka kilometrów od wieży ciśnień, w której znaleziono martwego Pontusa Hellberga. Zarządca nieruchomości wpuścił ich do środka i upomniał, by zamknęli za sobą drzwi, gdy skończą pracę.
– Jest bałagan, ale nie chlew – stwierdził Fredrik.
Rozejrzał się po pokoju. W środku panował zaduch. Nic dziwnego – mieszkanie przez sześć tygodni stało puste. Fredrik zrobił kilka zdjęć, żeby udokumentować, jak wyglądało wnętrze, zanim czegokolwiek dotknęli.
Przed niskim owalnym stolikiem ze szkła stała niewielka skórzana sofa z lat sześćdziesiątych. Po drugiej stronie stołu – znajdowały się obity aksamitem fotel i dwie niskie skórzane pufy. Przy oknie umiejscowiono łóżko. Nieco osobliwie, ale przynajmniej nikt nie mógł zajrzeć do środka. Przy przeciwległej ścianie stał niski regał z zaledwie kilkoma książkami na krzyż i dwiema zabawkowymi figurkami. Fredrik rozpoznał Homera Simpsona, ale drugiej postaci nie. Oprócz tego dostrzegł dwie metalowe puszki i miskę z orzechowego drewna. Na górnej półce regału stały płaski telewizor i fajka wodna.
Fredrik podszedł i powąchał fajkę.
– Co byś powiedział? – zapytał, podsuwając ją Gustavowi.
– Niewątpliwie cięższe niż tytoń, melasa czy co tam ludzie w tym palą. Pewnie się przekonamy, gdy patolog skończy pracę.
Fredrik odstawił fajkę i dopiero wtedy zauważył, że płaski ekran to nie odbiornik telewizyjny tylko monitor. Z tyłu wisiało kilka niepodłączonych kabli.
– Nie ma sprzętu stereo, telewizora, odtwarzacza DVD. Wszystko to mógłby załatwić komputer, ale komputera tu też nie ma.
– Może miał służbowy i musiał go oddać, kiedy zakończył pracę – podsunął Gustav.
Uniósł kilka schludnych stosów ubrań ułożonych na parapecie.
– Chyba zaczął się pakować.
– Hm – mruknął Fredrik. – A może jego komputer zaginął?
Gustav podniósł wzrok znad stosów ubrań.
– Nawiążemy kontakt z przedsiębiorstwem wodociągowym.
Fredrik poszedł do kuchni. Mieszkanie okazało się duże jak na kawalerkę. Drzwi szafek były brązowe i miały białe wklęsłe gałki z plastiku, w stylu lat siedemdziesiątych. Z kranu z długimi przerwami skapywały ciężkie krople. Na ławie przy drzwiach leżały gazety, papiery i rozerwane koperty, a pośrodku stał szary staromodny telefon z okrągłą tarczą. Kiedy Fredrik podniósł słuchawkę, nie usłyszał sygnału. Albo Pontus Hellberg zrezygnował z abonamentu, albo aparat w ogóle nie był podłączony.
Fredrik zaczął otwierać i sortować przesyłki, które podniósł z dywanika w przedpokoju, a potem zajął się papierami na ławie. Gazety i czasopisma ułożył na jednym stosie, na drugim listy, rachunki i ulotki reklamowe, a na trzecim puste koperty.
Zastanawiał się, co zamierzał powiedzieć Göran, kiedy im przerwano. Wydział kryminalny miał zostać podzielony na cztery części. Czy zatem chciał mu zaproponować nową posadę? Nie zaszkodziłoby mieć kilka tysięcy więcej do pensji. Jednak nowe stanowisko oznaczałoby również nową funkcję. Od wypadku miał obawy, że zmuszą go do pracy za biurkiem. Wprawdzie nic mu nie dolegało, ale niepokój nie chciał odpuścić.
Wśród ostatnich papierów na ławie znalazł coś ciekawego. Wydruk z biura podróży.
– Zarezerwował lot do Bangkoku na dwudziestego ósmego września! – zawołał do Gustava. – W jedną stronę.
Ostatnia informacja była interesująca.
– Brzmi, jakby zrobił coś szalonego i chciał zwiać – odkrzyknął Gustav.
Ostatnim dniem Pontusa Hellberga w pracy był dwudziesty szósty września. Czegokolwiek ten człowiek się dopuścił, musiał być pewny siebie, inaczej nie zawracałby sobie głowy przychodzeniem do pracy. A on spokojnie złożył wypowiedzenie. To, że ktoś go ściga, musiało być kompletnym zaskoczeniem. Co takiego zrobił? Oszukał kogoś finansowo? Okradł?
Fredrik uważnie się rozejrzał. Jego wzrok padł na kuchenkę. Coś nie dawało mu spokoju, już odkąd wszedł do środka, ale dopiero teraz zrozumiał, co to takiego. Na największym palniku leżała gazeta „Göteborgs-Tidningen”. Nawet bałaganiarz nie zostawia gazet na kuchence. Czyż nie?
Kluczy Hellberga nie było. Człowiek, który go zastrzelił, bez problemu dostał się do środka. Brakowało też telefonu komórkowego. I komputera, o ile właściciel mieszkania go posiadał. Fredrik był przekonany, że sprawca był w mieszkaniu i je przeszukał. Zatarł po sobie ślady albo zabrał coś, co do niego należało.
11
Nadja leżała w łóżku z zamkniętymi oczami. Słyszała mamę krzątającą się piętro niżej. Niosące się po pokojach zdecydowane kroki w drewniakach ze złotymi klamrami, których stukot było słychać przez ściany. Dawniej kochała te piękne drewniaki i sama chciała takie mieć, ale teraz ich nienawidziła, bo złośliwe kroki matki panowały nad całym domem. W zasadzie przydałyby jej się takie, ale po tym wszystkim na pewno ich nie kupi.
Rozległo się pukanie do drzwi. Nadja otworzyła oczy. Na dworze panował mrok. Prawie zupełny. Kiedy usiadła, widziała niespokojne fale zatoki Austerviken. Nie zdążyła odpowiedzieć na pukanie, bo drzwi powoli się otworzyły i do środka weszła jej siostra Erika.
Bez słowa podeszła do biurka, usiadła i zalogowała się na Facebooka.
– Halo. Ja tu jestem.
– Wiem – odparła Erika i zapaliła lampkę na biurku.
Nadja jęknęła. Po ponad godzinie spędzonej w gęstniejącym mroku ostre światło oślepiało. Powoli usiadła i zaczęła zdejmować spinki, a potem potrząsnęła głową, tak by włosy opadły jej na ramiona.
– O co chodzi? – spytała Erika, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Ech…
Odłożyła stosik spinek na szafkę nocną.
– O tego Viktora?
– Mhm. A właściwie nie.
– O mamę?
– Tak.
Klawisze komputera stukały pod palcami Eriki. Miała w pokoju swój komputer, ale i tak często przychodziła przed południem i jeśli Nadja była w domu, siadała u niej.
Była od niej trzy lata młodsza, chodziła do dziewiątej klasy.
– Ona chyba zwariowała. Szkoda, że jej nie widziałaś. Całkiem oszalała.
W świetle widać było uśmiech Eriki.
– Z tobą też sobie pozwala na takie rzeczy?
– Takie rzeczy? – powtórzyła Erika.
Nadja najchętniej by nie wyjaśniała, żeby znów się nie nakręcać, bo godziny spędzone w ciemności, podczas których trochę ochłonęła, poszłyby na marne. Mimo to wyjaśniła:
– Nie – odpowiedziała Erika, gdy już zrozumiała. – Ale ja się nie spotykam z niegrzecznymi chłopakami.
– Nie wiesz, o czym mówisz, smarkaczu.
Nadja poczuła, że znów się w niej gotuje. Nie przez głupkowaty komentarz Eriki – potrzeba było znacznie więcej, by naprawdę się zdenerwowała na siostrę. Chodziło o mamę. Tę durną kobietę, przez którą miała ochotę wsiąść na prom i nigdy już nie wrócić. I może właśnie tak zrobi.
– A jeśli ona ma rację? – zapytała Erika w ten denerwująco swobodny sposób właściwy tylko jej.
Czasami bywała zimnym dorosłym potworem w ciele piętnastolatki.
– Słucham?
– Nie bronię mamy. Wiem, że to wariatka.
Jej palce żyły własnym życiem na klawiaturze. Mówiąc, nie przestawała komentować statusów i wrzucać zdjęć.
– Ale spójrz na to z jej punktu widzenia: jesteś w ostatniej klasie szkoły średniej. Wkrótce będziesz mogła robić, co będziesz chciała. A ty chcesz się przespać z gangsterem w lesie w Rums.
– Zamknij mordę.
Tym razem Nadja naprawdę zaczynała być zła.
– Uważam, że to brzmiało jak obrona. Jak obrona obłąkanej matki chroniącej swoje małe dziecko.