Josie Quinn. Śmiertelna układanka - Regan Lisa - ebook

Josie Quinn. Śmiertelna układanka ebook

Regan Lisa

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Josie Quinn wyrusza na spotkanie z siostrą, z którą rozstała się w niezgodzie kilka tygodni temu. Jednak w wynajętym górskim domku nie zastaje Trinity. Znajduje tylko jej samochód, a w trawie – makabryczną kompozycję ułożoną z nieskazitelnie białych ludzkich kości. Detektywką targa straszliwe podejrzenie…

Rozpoczyna się pełna dramatycznych zwrotów akcja poszukiwania znanej dziennikarki, która najprawdopodobniej nawiązała kontakt z seryjnym zabójcą, zwanym Mistrzem Kości. Wkrótce policja odkrywa tajemniczą wiadomość w porzuconym samochodzie – to jedna z wielu wskazówek pozostawionych przez Trinity. W toku śledztwa wychodzą na jaw informacje o kolejnych ofiarach.

Czy Josie zdoła rozszyfrować mroczny kod śmiertelnej układanki i ocalić siostrę?

Kolejny tom porywającej serii kryminalnej Lisy Regan – bestsellerowej autorki Amazona, „USA Today” i „Wall Street Journal” – idealny dla fanów Angeli Marsons, Roberta Dugoniego i Rachel Caine.

Szybkie tempo, przemyślana w szczegółach intryga i ciągłe zwroty akcji. Emocje sięgają zenitu! Jeśli lubisz intensywne, emocjonujące thrillery detektywistyczne, które potrafią zwalić z nóg, to umów się na spotkanie z detektywką Josie Quinn!

GOODREADS

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 434

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuFind Her Alive
Pro­jekt okładkiMA­RIUSZ BA­NA­CHO­WICZ
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuPAU­LINA KO­ŚCIEL­NIAK
Re­dak­cjaUR­SZULA ŚMIE­TANA
Ko­rektaALEK­SAN­DRA WIĘK-RUT­KOW­SKA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – Ra­do­sław Fie­do­si­chin
Co­py­ri­ght © Lisa Re­gan, 2020 First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2020 by Sto­ry­fire Ltd tra­ding as Bo­oko­uture.
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6897-9
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wy­daw­nic­two­dol­no­sla­skie@pu­bli­cat.pl

Pa­mięci Jen­ni­fer Jay­nes

Będę tę­sk­nić za Two­imi sło­wami.

ROZ­DZIAŁ 1

Przed in­cy­den­tami oj­ciec Aleksa za­bie­rał go cza­sami do lasu na po­szu­ki­wa­nie przy­gód. Tak to na­zy­wał, ale Alex wkrótce się prze­ko­nał, że przy­goda w po­ję­ciu jego ojca to sie­dze­nie cały dzień na pniaku lub le­że­nie w za­ro­ślach i ga­pie­nie się przez lor­netkę na ptaki. Po­nie­waż jed­nak jego oj­ciec, Fran­ces, rzadko by­wał dla niego miły, to przy oka­zji każ­dego wyj­ścia do lasu Alex bar­dzo się sta­rał być uważny. Pa­mię­tał, żeby oka­zy­wać za­in­te­re­so­wa­nie i wy­peł­niać wszyst­kie po­le­ce­nia ojca szybko i skru­pu­lat­nie. Po jed­nej z ta­kich wy­praw, w trak­cie któ­rej Alex bar­dzo się sta­rał do­brze za­cho­wy­wać, do­stał w na­grodę wła­sną lor­netkę. Nie była tak duża i fajna jak lor­netka ojca, ale Alex lu­bił go na­śla­do­wać i ob­ser­wo­wać przez so­czewki obiek­tywu ja­strzę­bie, so­koły i sowy. Czyli ptaki, które naj­bar­dziej in­te­re­so­wały jego ojca. Na­zy­wał je dra­pież­cami.

– To ptaki mię­so­żerne – wy­ja­śnił mu oj­ciec. – My­śliwi. Mają nie­sa­mo­wity wzrok. Po­tra­fią wy­pa­trzeć ofiarę z du­żej wy­so­ko­ści. Cze­kają na od­po­wiedni mo­ment i wtedy ata­kują! Są bar­dzo in­te­li­gentne.

Alex nie wie­dział, co czy­niło je aż tak in­te­li­gent­nymi, ale miał świa­do­mość, że in­te­li­gen­cja była ważna dla jego ojca. Czę­sto uży­wał tego słowa. Nie lu­bił lu­dzi nie­in­te­li­gent­nych i Alex żył w cią­głym stra­chu, że oj­ciec go za ta­kiego uzna. Z tego wła­śnie po­wodu no­sił ze sobą ze­szyt i ołó­wek, jak jego oj­ciec. Miał sześć lat i wła­śnie na­uczył się czy­tać i pi­sać, nie po­tra­fił więc jesz­cze za­no­to­wać zbyt wielu słów w swoim ze­szy­cie jak oj­ciec, ale w za­mian za to szki­co­wał za­ob­ser­wo­wane ptaki.

Któ­re­goś dnia po­szli do lasu i sta­nęli na obrze­żach po­lany. Oj­ciec za­uwa­żył na nie­bie du­żego dra­pież­nika. Szy­bo­wał tak wy­soko, że Alex nie po­tra­fił roz­po­znać, co to za ptak, ale tata za­pew­nił, że to ja­strząb.

– A te­raz patrz, synu – przy­ka­zał.

Się­gnął do prze­wie­szo­nej przez ra­mię torby, którą ze sobą przy­niósł z domu, i wy­cią­gnął z niej węża. Alex od­sko­czył, przez co po­tknął się o le­żącą na ziemi ga­łąź i prze­wró­cił na plecy, ude­rza­jąc głową w po­bli­skie drzewo.

– Au – jęk­nął.

Oj­ciec stał kilka kro­ków da­lej, nie­ru­chomo, z wi­ją­cym się wę­żem w ręce. Spio­ru­no­wał syna wzro­kiem.

– Wsta­waj! – wark­nął.

Alex pod­niósł się nie­zdar­nie. Do­tknął po­ty­licy i na­ma­cał coś mo­krego. Na pal­cach zo­stała mu krew. Nie od­wa­żył się po­wie­dzieć o tym ojcu, który cze­kał, aż syn wróci na swoje miej­sce. Z każdą mi­ja­jącą se­kundą jego twarz ro­biła się co­raz bar­dziej czer­wona z wście­kło­ści.

– Prze­pra­szam, tato – wy­mam­ro­tał Alex, sta­jąc znów obok ojca.

Wyj­rzał na po­lanę, a po­tem za­darł głowę i spoj­rzał w niebo, choć ruch wy­wo­łał falę prze­szy­wa­ją­cego bólu w szyi. Ja­strząb krą­żył te­raz tuż nad drze­wami.

– Patrz – na­ka­zał oj­ciec. Rzu­cił węża na śro­dek po­lany. Gad na­tych­miast za­czął peł­zać w prze­ciw­nym kie­runku. Na­gle ja­strząb zna­lazł się le­d­wie kilka kro­ków od nich, skie­ro­wał w dół grube szpony jak har­puny, roz­po­starł sze­roko nie­wia­ry­god­nie wiel­kie skrzy­dła. Po­chwy­cił wi­ją­cego się węża z trawy i bez wy­siłku wzbił się znów w górę.

Oj­ciec Aleksa pa­trzył z za­chwy­tem na zni­ka­ją­cego z pola wi­dze­nia ptaka.

Alex po­czuł, jak po karku spływa mu coś cie­płego i lep­kiego.

– Tato – ode­zwał się ci­cho. – Chyba po­trzebny mi ban­daż.

Do­tknął znów tyłu swo­jej głowy i po­ka­zał ojcu dłoń, całą mo­krą od krwi. Oj­ciec spoj­rzał na niego, a po­dziw na jego twa­rzy ustą­pił miej­sca obrzy­dze­niu. Przez długą chwilę wpa­try­wał się w syna z szy­der­czym uśmie­chem. Po­tem po­krę­cił głową, prych­nął i od­szedł. Alex stał przez chwilę w osłu­pie­niu i pa­trzył na od­da­la­ją­cego się ojca. Ten zdą­żył już po­ko­nać dość znaczną od­le­głość, kiedy w końcu się od­wró­cił i wy­ce­dził słowa, które Alex usły­szał tak wy­raź­nie, jakby oj­ciec wy­krzy­czał mu je pro­sto do ucha.

– Du­reń.

ROZ­DZIAŁ 2

Zimny, mo­kry nos trą­cił rękę Jo­sie. Za­raz po tym roz­le­gło się ża­ło­sne skom­le­nie. Kiedy nie za­re­ago­wała na wy­siłki swo­jego te­riera, pró­bu­ją­cego zmu­sić ją do wsta­nia z łóżka, pies wsko­czył na koł­drę i za­czął gor­li­wie ob­wą­chi­wać jej uszy i kark.

– Śle­dzik – jęk­nęła i ob­ró­ciła się do niego. Na­po­tkała spoj­rze­nie smęt­nych brą­zo­wych oczu. Pies sap­nął i usiadł. Spłasz­czona czarno-biała mordka wy­ra­żała po­wagę, uszy były po­sta­wione ide­al­nie na sztorc. Nie po­ru­sza­jąc na­wet py­skiem, te­rier znów za­skom­lił. Jo­sie po­dra­pała go pod brodą.

– Która go­dzina, mały? – za­py­tała za­spa­nym gło­sem, choć nie mu­siała na­wet spraw­dzać ze­garka na sto­liku noc­nym, by wie­dzieć, że bu­dzik uru­chomi się za dzie­sięć mi­nut – a przy­naj­mniej by­łoby tak w dzień ro­bo­czy, dziś jed­nak miała wolne. W ciągu sze­ściu mie­sięcy, od­kąd wraz No­ahem za­adop­to­wali Śle­dzia, wy­pra­co­wali coś w ro­dzaju co­dzien­nej ru­tyny. Pies bu­dził ich tuż przed dzwon­kiem alarmu, Jo­sie wy­pusz­czała go do ogródka, kar­miła, a po­tem oboje ro­bili so­bie ze Śle­dziem krótką prze­bieżkę, po któ­rej szy­ko­wali się do pracy i wy­cho­dzili z domu. Na­wet w dni wolne ich pu­pil z upo­rem ma­niaka pil­no­wał usta­lo­nego po­rządku dnia.

Jo­sie i Noah pra­co­wali w wy­dziale po­li­cji w Den­ton – ona na sta­no­wi­sku de­tek­tywki, on – po­rucz­nika. Den­ton było po­ło­żone w gó­rach środ­ko­wej Pen­syl­wa­nii i roz­cią­gało się na ob­sza­rze około dwu­dzie­stu pię­ciu mil kwa­dra­to­wych. W cen­tral­nej czę­ści mia­sta, gdzie sku­piły się punkty han­dlowe, ko­mi­sa­riat po­li­cji, poczta i uni­wer­sy­tet, ulice i bu­dynki ukła­dały się w zwartą, upo­rząd­ko­waną sieć za­bu­dowy. Je­dyny wy­ją­tek sta­no­wił roz­le­gły miej­ski park. Po­zo­stała część mia­sta była roz­rzu­cona na wiej­skich, po­ro­śnię­tych la­sami te­re­nach, do któ­rych do­stęp za­pew­niały wstążki krę­tych jed­no­pa­smó­wek. Choć Den­ton było nie­du­żym mia­stem, prze­stęp­czość kwi­tła tu jak wszę­dzie, a po­li­cja miała co ro­bić.

Jo­sie prze­krę­ciła się na drugi bok i szturch­nęła No­aha w ra­mię.

– Czas wsta­wać – po­wie­działa, uzy­sku­jąc w od­po­wie­dzi je­dy­nie stę­ka­nie. – No już.

– Na­sta­wisz kawę? – wy­mam­ro­tał Noah.

De­tek­tywka spu­ściła nogi na pod­łogę, a Śledź ze­sko­czył pod­eks­cy­to­wany i krę­cąc za­dkiem, pod­biegł do drzwi sy­pialni. Po­li­cjantka wy­łą­czyła alarm i po­czła­pała na dół. Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej pies był już na­kar­miony, a Jo­sie i Noah zdą­żyli wy­pić po fi­li­żance kawy i prze­brać się w ciu­chy do bie­ga­nia. Jo­sie uklęk­nęła na pod­ło­dze w holu, sta­ra­jąc się na­ło­żyć szelki na ro­ze­dr­gane z emo­cji ciałko Śle­dzia, pod­czas gdy Noah wró­cił na górę po te­le­fon.

– Co rano jest to samo, pie­sku – mruk­nęła Jo­sie, sta­ra­jąc się za­piąć szelki na grzbie­cie te­riera. – Wiesz, że nie mo­żesz się ru­szać, kiedy ci to za­kła­dam. – Śledź nie był w sta­nie po­ha­mo­wać swo­jego pod­eks­cy­to­wa­nia. Pod­sko­czył, żeby po­li­zać ją po twa­rzy, a wtedy szelki się z niego zsu­nęły. Jo­sie ro­ze­śmiała się, na co pies za­czął ska­kać wo­kół niej, krę­cąc swoją małą pupą tak, że w końcu wpadł na nie­wielki sto­lik. Za chwilę znów się z nim zde­rzył i prze­su­nął go o kilka cali. Na pod­łogę spa­dły dwa kom­plety klu­czy i para oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych.

– O cho­lera – za­klęła Jo­sie, za­bie­ra­jąc szybko oku­lary, aby Śledź przy­pad­kowo ich nie roz­dep­tał. Za­lała ją fala ulgi. Noah zbiegł po scho­dach. Na wi­dok Jo­sie z oku­la­rami w ręce po­wie­dział:

– Twoja sio­stra jesz­cze się po to nie zgło­siła? Pew­nie zdą­żyła już so­bie ku­pić nowe.

Jo­sie odło­żyła oku­lary z po­wro­tem na sto­lik ra­zem z klu­czami i znów spró­bo­wała wci­snąć psa w szelki.

– Noah, mó­wimy o Tri­nity. Masz po­ję­cie, ile kosz­tują te oku­lary? Wiesz w ogóle, co to za marka?

Noah uklęk­nął na pod­ło­dze i wy­cią­gnął rękę. Śledź przy­drep­tał do niego po­słusz­nie i usiadł, po­zwa­la­jąc mu bez trudu za­piąć szelki i smycz.

– Zdrajca – mruk­nęła Jo­sie.

– Skąd niby miał­bym znać markę oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych Tri­nity?

Jo­sie prze­wró­ciła oczami, a po­tem wy­szli z domu i ru­szyli wol­nym truch­tem wzdłuż ulicy, po­zwa­la­jąc psu biec przo­dem.

– To Gucci. Po­dej­rze­wam, że ta­kie oku­lary kosz­tują co naj­mniej trzy­sta do­la­rów, może wię­cej.

Noah za­trzy­mał się w miej­scu, na­pi­na­jąc smycz.

Śledź obej­rzał się na nich z za­cie­ka­wie­niem, usta­wia­jąc uszy na sztorc.

– Kto płaci trzy­sta do­la­rów za oku­lary prze­ciw­sło­neczne? – zdu­miał się Noah.

Jo­sie wy­jęła mu smycz z dłoni i wzno­wiła prze­rwany bieg. Noah szybko się z nią zrów­nał.

– Pre­zen­terka po­ran­nych wia­do­mo­ści w du­żej sieci te­le­wi­zyj­nej. Tri­nity jest ce­le­brytką. Stać ją na oku­lary za trzy stówy.

Noah po­krę­cił głową.

– Da­lej jest go­spo­dy­nią ma­ga­zynu po­ran­nego? Kiedy ostatni raz z nią roz­ma­wia­łaś?

Jo­sie po­czuła lekki dys­kom­fort, coś jakby ukłu­cie w brzu­chu.

– Mie­siąc temu – wy­ja­wiła ci­cho.

– Czyli na­wet nie wiesz, czy da­lej ukrywa się w tam­tym domku, czy wró­ciła do No­wego Jorku?

– Wy­daje mi się, że wciąż prze­bywa na do­bro­wol­nym wy­gna­niu. Od ty­go­dni nie roz­ma­wiała z ro­dzi­cami ani z bra­tem.

– Czyli w ta­kim ra­zie na­dal jest ze wszyst­kimi skłó­cona?

Ko­bieta wes­tchnęła.

– Nie, tylko ze mną.

– Je­steś go­towa mi po­wie­dzieć, co się stało?

Te­raz wy­sfo­ro­wała się kilka kro­ków na­przód.

– Nie­spe­cjal­nie.

Śledź za­trzy­mał się, żeby ob­wą­chać słup te­le­gra­ficzny, więc Jo­sie też przy­sta­nęła. Po­czuła na so­bie wzrok No­aha i pod­nio­sła głowę. Jego orze­chowe oczy wy­ra­żały po­wagę.

– Jo­sie, wiem, że te nie­sna­ski z sio­strą nie dają ci spo­koju. Po­wiedz mi po pro­stu, co się wy­da­rzyło. Roz­mowa może po­pra­wić ci sa­mo­po­czu­cie.

– Nie są­dzę. Poza tym by­łeś przy tym.

Noah uniósł brew.

– Tak, wró­ci­łem z noc­nej zmiany. Za­mie­ni­łem z nią kilka słów, a ona ze­świ­ro­wała. Po­tem po­sze­dłem z psem na spa­cer. Nie mam po­ję­cia, co mię­dzy wami za­szło, ale kiedy wró­ci­łem, Tri­nity już nie było. A ty od tego czasu cho­dzisz smutna.

– Nie cho­dzę...

Noah uniósł rękę, żeby ją uci­szyć.

– Wiem, że nie chcesz tego sły­szeć, ale snu­jesz się przy­gnę­biona. Nie je­steś sobą. Wi­dzę, że sta­rasz się dać jej czas, i w po­rządku, ale w mię­dzy­cza­sie mo­żemy o tym po­roz­ma­wiać. Może mógł­bym ja­koś po­móc.

Skoń­czyw­szy ob­wą­chi­wa­nie słupa, Śledź po­cią­gnął smycz, więc znów ru­szyli.

– Nie mo­żesz po­móc – stwier­dziła Jo­sie.

Po­czuła, że po­liczki jej płoną na wspo­mnie­nie ostat­niej roz­mowy z Tri­nity.

– I wcale nie daję jej czasu. Moja sio­stra nie od­biera ode mnie te­le­fo­nów i nie od­pi­suje na moje wia­do­mo­ści. Nie chce ze mną ga­dać.

– W ta­kim ra­zie może po­win­naś sama za­wieźć jej te oku­lary. Po­je­chać tam i zmu­sić ją do roz­mowy.

– Nie mogę.

– W ta­kim ra­zie co? Bę­dziesz da­lej się do­ło­wać i trzy­mać jej ab­sur­dal­nie dro­gie oku­lary na sto­liku w holu, żeby w nie­skoń­czo­ność przy­po­mi­nały ci o twoim smutku? Nie spró­bu­jesz się z nią po­go­dzić?

„Taki mia­łam za­miar”, chciała mu po­wie­dzieć, ale nie ode­zwała się, tylko wy­su­nęła przed niego, gdy skrę­cali na skrzy­żo­wa­niu.

– Jo­sie.

Zwol­niła i spoj­rzała mu w oczy.

– Na­prawdę chcesz wie­dzieć, co się stało?

ROZ­DZIAŁ 3

Mie­siąc wcze­śniej

Jo­sie cho­ciaż raz obu­dziła się wcze­śniej niż Śledź. Ob­ró­ciła się i zo­ba­czyła, że pies smacz­nie śpi na łóżku po stro­nie No­aha. Za każ­dym ra­zem, kiedy jej part­ner miał nocną zmianę, a ona nie, Śledź spał obok niej. Wie­działa, że Noah nie chciał przy­zwy­cza­jać go do spa­nia w łóżku, ale lu­biła móc wy­cią­gnąć rękę i do­tknąć mięk­kiej, cie­płej sier­ści. Przez okna w sy­pialni wpa­dały pro­mie­nie słońca. Jo­sie po­dra­pała psa mię­dzy uszami.

– Po­budka, ko­lego.

Na dole w kuchni jej sio­stra bliź­niaczka, Tri­nity Payne, sie­działa przy stole z otwar­tym lap­to­pem. Nie za­szczy­ca­jąc jej ani jed­nym spoj­rze­niem, Śledź pod­biegł do tyl­nych drzwi, aby Jo­sie wy­pu­ściła go na dwór, ona tym­cza­sem uru­cho­miła eks­pres i przy­glą­dała się przez chwilę sio­strze. Rzadko miała oka­zję wi­dzieć ją w in­nym wy­da­niu niż go­tową do wyj­ścia na wi­zję. Zwy­kle, na­wet tuż po wsta­niu z łóżka, bił od niej ja­kiś ro­dzaj efek­tow­nego te­le­wi­zyj­nego bla­sku. Ale te­raz sie­działa w spodniach dre­so­wych i dwóch róż­nych skar­pet­kach. Jej gib­kie ciało to­nęło w blu­zie z logo Uni­wer­sy­tetu No­wo­jor­skiego. Jo­sie czę­sto żar­to­wała, że w czar­nych lśnią­cych wło­sach sio­stry można się prze­glą­dać jak w lu­strze. Te­raz były prze­tłusz­czone i zwią­zane w ku­cyk, który wy­glą­dał tak, jakby Tri­nity za­częła go cze­sać, ale za­po­mniała do­koń­czyć. Bez ma­ki­jażu, za to z ja­skra­wo­czer­wo­nymi słu­chaw­kami w uszach, z po­wagą prze­su­wała myszkę, za­gry­za­jąc przy tym dolną wargę.

Jo­sie na­lała do dwóch kub­ków kawy i uzu­peł­niła ją do­dat­kami – ona i Tri­nity lu­biły to samo – a po­tem prze­szła na drugą stronę stołu i sta­nęła obok sio­stry. Po­sta­wiła kawę obok lap­topa i wy­cią­gnęła jej z ucha słu­chawkę.

– Ej – ob­ru­szyła się Tri­nity, po­sy­ła­jąc Jo­sie po­iry­to­wane spoj­rze­nie. Chciała ode­brać słu­chawkę, ale sio­stra wy­rwała jej też drugą słu­chawkę i wy­szarp­nęła ka­bel z lap­topa.

Głos Tri­nity za­brzmiał wy­soko i pi­skli­wie:

– Co ty wy­czy­niasz?

Jo­sie wska­zała na ekran.

– Znów to oglą­dasz? Tri­nity, mu­sisz z tym skoń­czyć.

Na ekra­nie le­ciało na­gra­nie. Po­nie­waż Jo­sie odłą­czyła słu­chawki, kuch­nię wy­peł­niły głosy. To była koń­cówka ma­te­riału do­ty­czą­cego mło­dej ko­biety z Ar­kan­sas, o któ­rej zro­biło się gło­śno, jako że uzy­skała dwa­dzie­ścia dwa sty­pen­dia do naj­lep­szych uczelni w kraju. Po za­koń­cze­niu re­por­tażu na ekra­nie znów po­ja­wiła się Tri­nity i jej an­te­nowy ko­lega, Hay­den Ke­ating, sie­dzący obok sie­bie przy okrą­głym stole z uśmie­chami na twa­rzach.

– Cóż za nie­zwy­kła młoda ko­bieta – za­uwa­żył Hay­den. – Czeka ją wspa­niała przy­szłość.

– Ma prak­tycz­nie nie­ogra­ni­czone moż­li­wo­ści – zgo­dziła się Tri­nity. – Może wy­bie­rać spo­śród wszyst­kich uczelni w kraju. Ale to dość ab­sur­dalne, że zło­żyła po­da­nia do dwu­dzie­stu dwóch szkół, nie są­dzisz?

Kiedy Jo­sie oglą­dała to na­gra­nie po raz pierw­szy, nie za­uwa­żyła na­pię­cia na twa­rzy Hay­dena, ale te­raz zdą­żyła je zo­ba­czyć już tyle razy, że lek­kie ze­sztyw­nie­nie szczęki pre­zen­tera, za­ci­śnięte zęby i wy­mu­szony uśmiech były dla niej bo­le­śnie oczy­wi­ste.

– Ab­sur­dalne? – prych­nął. – Ja my­ślę, że to nie­sa­mo­wite.

Tri­nity uśmiech­nęła się i mach­nęła lek­ce­wa­żąco ręką.

– Ow­szem, nie­sa­mo­wite. Chcę tylko po­wie­dzieć, że tak in­te­li­gentna i uta­len­to­wana młoda ko­bieta mo­gła wy­brać po pro­stu uczel­nię, na któ­rej za­le­żało jej naj­bar­dziej, i zło­żyć pa­piery tylko tam, za­miast wno­sić opłatę re­kru­ta­cyjną w dwu­dzie­stu je­den szko­łach, w któ­rych nie bę­dzie się uczyć. Ile te­raz wy­nosi taka opłata? Za mo­ich cza­sów była dość wy­soka. Wy­obra­żam so­bie, że te­raz jest jesz­cze dro­żej.

Mi­nęło kilka bo­le­snych se­kund kom­plet­nej ci­szy, a po­tem Hay­den chrząk­nął i prze­czy­tał z te­le­promp­tera:

– Za chwilę przed­sta­wimy pań­stwu ak­tu­alną pro­gnozę po­gody.

Jo­sie się­gnęła do kom­pu­tera i prze­su­nęła kur­sor, aby za­trzy­mać od­twa­rza­nie.

– Mu­sisz prze­stać się tym ka­to­wać.

– Ka­to­wać? – po­wtó­rzyła Tri­nity. – Ten ko­men­tarz bę­dzie mnie kosz­to­wał ka­rierę. – Wstała, szu­ra­jąc krze­słem po płyt­kach. Za­częła krą­żyć ner­wowo po kuchni. – W gło­wie się nie mie­ści. Jedna głu­pia wy­po­wiedź i moje ży­cie jest skoń­czone.

– Na pewno nie jest tak źle – po­cie­szyła ją Jo­sie. – To, co po­wie­dzia­łaś, nie było aż ta­kie straszne. Sły­sza­łam pre­zen­te­rów mó­wią­cych dużo bar­dziej nie­sto­sowne rze­czy. Rzu­ca­ją­cych ra­si­stow­skie albo wredne uwagi. Twoje słowa nie były na­wet ob­raź­liwe.

Tri­nity znie­ru­cho­miała i wpa­trzyła się w Jo­sie.

– Nie były ob­raź­liwe? Masz po­ję­cie, ja­kie cięgi ze­brała sta­cja za to, co po­wie­dzia­łam? Prze­pro­si­łam na an­te­nie i opu­bli­ko­wa­łam oświad­cze­nie, ale lu­dzie są na­dal wście­kli.

– Sprawa ucich­nie. To było dwa ty­go­dnie temu.

– Od­kąd zo­sta­łam go­spo­dy­nią ma­ga­zynu po­ran­nego, ni­gdy nie mia­łam tak dłu­giej prze­rwy, Jo­sie. Je­stem skoń­czona. Hay­den mi to wy­raź­nie po­wie­dział. Je­śli nie zda­rzy się ja­kiś cud, sta­cja znaj­dzie ko­goś na moje miej­sce. Już pró­bują ścią­gnąć do sie­bie Milę Ka­tes. Od wielu mie­sięcy się za nią uga­niają. Te­raz mają pre­tekst, żeby się mnie po­zbyć i za­pro­po­no­wać jej ab­sur­dalne pie­nią­dze w za­mian za ob­ję­cie mo­jego sta­no­wi­ska. – Tri­nity jęk­nęła i wbiła wzrok w su­fit. – Nie wie­rzę, że to po­wie­dzia­łam. Już ni­gdy w ży­ciu nie użyję słowa „ab­sur­dalne”.

Jo­sie usia­dła przy stole i na­piła się kawy.

– Milę Ka­tes? My­śla­łam, że ona pra­cuje w ka­blówce.

– Bo pra­cuje. Ale pa­mię­tasz, że miała stal­kera? Zja­wił się uzbro­jony, kiedy na­gry­wała ma­te­riał pod­czas zbiórki cha­ry­ta­tyw­nej dla cho­rych dzieci, i gro­ził, że wszyst­kich po­za­bija, je­śli z nim nie pój­dzie. Roz­ła­do­wała ja­koś sy­tu­ację i uspo­ko­iła go do czasu przy­jazdu po­li­cji, która go obez­wład­niła.

– A, tak – przy­po­mniała so­bie Jo­sie. – Pa­mię­tam, mó­wili o tym w wia­do­mo­ściach. Ale to było wiele mie­sięcy temu.

– Wła­śnie to wszystko zmie­niło. To była gło­śna hi­sto­ria i na do­da­tek jej własna. Ta hi­sto­ria ze stal­ke­rem stała się dla niej tym sa­mym, co zni­ka­jące dziew­czyny z Den­ton pięć lat temu dla mnie. Dzięki tam­tej spra­wie wy­pły­nę­łam. Do­sta­łam pracę.

– I sta­cja przy­słała cię tu­taj, że­byś na­krę­ciła ma­te­riał na te­mat pię­cio­le­cia tam­tej sprawy – za­uwa­żyła Jo­sie. – Nie zo­sta­łaś zwol­niona.

Tri­nity unio­sła brew. Za­to­czyła ręką po kuchni.

– Wi­dzisz tu ja­kichś pro­du­cen­tów albo ka­me­rzy­stów? Ow­szem, wy­słali mnie tu. Na­gra­łam ma­te­riał i wy­sła­łam go ty­dzień temu. Moja ekipa wró­ciła do No­wego Jorku, ale ja tkwię tu­taj. Nie ka­zali mi wra­cać i tego nie zro­bią.

Jo­sie po­wstrzy­mała się od dal­szych prób prze­ko­ny­wa­nia Tri­nity, że sta­cja we­zwie ją z po­wro­tem. Jej sio­stra miała naj­praw­do­po­dob­niej ra­cję i zda­niem Jo­sie bez­pod­stawne słowa otu­chy w ni­czym nie zdo­ła­łyby tu po­móc. Za­miast tego po­wie­działa więc:

– Trin, do­sta­niesz pracę w do­wol­nej in­nej sta­cji. Tylko w ciągu ostat­nich pię­ciu lat re­la­cjo­no­wa­łaś jedne z naj­gło­śniej­szych spraw w kraju. Część z nich sama roz­wią­za­łaś.

Tri­nity wy­ce­lo­wała pal­cem w Jo­sie.

– Nie, to ty je roz­wią­za­łaś. A ja do­sta­łam po­tem te­mat. Nie mam wła­snej hi­sto­rii.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki