Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwunastoletnia Sophie Williams jedzie na letni obóz skautek, ale nigdy z niego nie wraca. Trzy miesiące później jej ciało zostaje odnalezione w najpopularniejszej części Cocoa Beach. Mieszkańcy miasta są wzburzeni. Szczególnie że dziewczyna była lokalną gwiazdą surfingu, uważaną za następczynię Kelly’ego Slatera.
Tymczasem syn znanego senatora pada ofiarą porywaczy, a rodzice otrzymują poruszające nagranie. Eva Rea Thomas, teraz już była profilerka FBI, bezrobotna rozwódka, która dopiero co po latach wróciła do rodzinnego miasta, angażuje się w śledztwo prowadzone przez jej dawnego znajomego Matta Millera, łamiąc tym daną swoim dzieciom obietnicę, że nigdy więcej nie podejmie się pracy śledczej. Wraz z postępem dochodzenia sytuacja robi się jeszcze bardziej niebezpieczna, szczególnie dla rodziny Evy.
„Nie okłamuj mnie” to pierwsza część serii Willow Rose, autorki ponad 80 powieści, które sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy. Kilka z jej książek znalazło się wśród 10 największych bestsellerów Amazona w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Jej książki wyróżniają się tempem, napięciem i absolutnie zaskakującymi zwrotami akcji. Dlatego wielbiciele nazwali ją Królową Krzyku.
Willow mieszka na Florydzie, w regionie Space Coast, z mężem i dwiema córkami. Kiedy nie pisze ani nie czyta, surfuje na falach Atlantyku i obserwuje delfiny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 300
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 7 godz. 20 min
Tytuł oryginału: Don’t lie to me
Copyright © Willow Rose, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S,
Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Krzysztof Grzegorzewski
Korekta: Ewa Penksyk-Kluczkowska
ISBN 978-91-8054-152-7
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Tajemnica zmiany nie tkwi w skoncentrowaniu całej energii na zwalczaniu starych nawyków, lecz na tworzeniu nowych1.
1 D.Millmana, Droga miłującego pokój wojownika, przeł. Marek Tarnowski, Wydawnictwo: Eldorado, 1999 r, s. 57.
OBÓZ LETNI SEMINOLE SPRINGS, FLORYDA
– Mamo! Nie chcę być tu aż dwa tygodnie. Chcę do domu.
Sophie Williams stłumiła łkanie, a po jej policzku spłynęła łza. Obiecała sobie, że nie będzie płakać. Że wytrwa do końca. Jednakże na dźwięk głosu mamy w telefonie wszystko w niej puściło. Nie mogła się już dłużej powstrzymywać.
– Wiem, skarbie – powiedziała mama. – Też za tobą tęsknię, aniołku. Ale to tylko dwa tygodnie. Dasz radę.
Sophie po raz pierwszy rozstała się z mamą na tak długi czas. Sama wybrała ten obóz, gdy dowiedziała się o nim od instruktorki skautek. Od razu poczuła, że chce tu przyjechać, ale w autobusie nowe koleżanki były wobec niej tak złośliwe, że w końcu usiadła sama i nie miała z kim rozmawiać. Teraz też była osamotniona i chociaż skautkom nie wolno było dzwonić do domu, wymknęła się w trakcie kolacji do swojego namiotu i wyjęła telefon z plecaka. Chciała usłyszeć głos mamy, choćby na chwilę. Ale gdy tylko mama się odezwała, pod powiekami dziewczynki nagromadziły się łzy i ogarnęła ją taka tęsknota, że aż bolało.
– Dasz radę – powtórzyła mama. – Obóz się skończy, zanim się obejrzysz, a w przyszłym roku będziesz chciała pojechać na niego jeszcze raz. Przechodziłam przez to samo, kiedy miałam tyle lat co ty.
– Wolałabym całe lato spędzić w domu i surfować – odpowiedziała Sophie.
– Wiem, skarbie, ale trzeba robić też inne rzeczy. Musisz spędzać czas z rówieśnikami. Zresztą sama chciałaś jechać, pamiętasz? Wybrałaś obóz z nowymi przyjaciółkami.
– Ale to już nie są moje przyjaciółki – westchnęła Sophie.
– Naprawdę? – odparła mama nieco znużonym głosem. – Szybko poszło.
Sophie wiedziała, że sprawiła mamie zawód. Nigdy nie miała talentu do nawiązywania przyjaźni. Właśnie z tego powodu mama podpowiedziała jej, żeby zapisała się do skautek. Sophie uczyła się w domu, by na co dzień móc bardziej skoncentrować się na surfowaniu, a w weekendy brać udział w zawodach na terenie całego kraju. Praktycznie nic innego w życiu nie robiła. Uwielbiała to, tylko że na zawodach surfingowych nie da się znaleźć nowych przyjaciół. Rozmawiała z innymi dzieciakami, kiedy czekała na swoją kolej do startu, ale koniec końców rywalizowali ze sobą, a w tego typu okolicznościach brak miejsca na przyjaźnie. Dwunastolatka czuła się w takim światku bardzo samotnie, szczególnie że była taka młodziutka albo raczej dlatego, że większość zawodników była znacznie starsza od niej. Mama twierdziła, że dołączenie do skautek dobrze jej zrobi. Dodatkowo mogła nabyć umiejętności, które przydadzą się jej w życiu.
Znalazła więc przyjaciółki. Od samego początku stały się nimi Marley i Grace. Ale to już przeszłość. Odwróciły się od niej bez wyraźnego powodu i Sophie znowu została sama jak palec.
– Dobrze ci to zrobi – orzekła mama, najwyraźniej chcąc już skończyć rozmowę. – Poza tym to dopiero pierwszy dzień. Prześpij się z tym i zobacz, czy jutro, gdy zabawa zacznie się na całego, poczujesz się inaczej. Zgoda?
– Zgoda. – Sophie westchnęła.
Rozmowę zakończyły słowami „kocham cię” i dziewczynka na powrót schowała telefon do plecaka. Zerknęła na swój śpiwór, a następnie zabiła komara, który wysysał jej krew z ramienia. I tak już miała całe nogi pogryzione przez robactwo.
Wróciła do głównego budynku, gdzie reszta uczestniczek zgromadziła się w części wspólnej. Kiedy mijała Marley i Grace, dziewczyny przysunęły się do siebie tak, że prawie stykały się głowami. Szeptały między sobą, ale na tyle głośno, żeby Sophie je słyszała.
– Jak myślisz, gdzie była?
– Pewnie podpisywała kontrakt z nowym sponsorem.
– Myślisz, że dostaje od nich bieliznę?
– Jasne, że tak. Ona nie może nawet zjeść nic, co nie jest opłacone przez właściwą firmę. Potem robi kupę z nazwą tej firmy.
Psiapsiółki się roześmiały. Sophie rzuciła im gniewne spojrzenie i usiadła. Uśmiechnęła się do dziewczyny o imieniu Britney z nadzieją, że mogłyby się zakolegować, ale ta tylko zrobiła niechętną minę i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku. Sophie westchnęła, wbiła wzrok w podłogę i słuchała, jak jedna z opiekunek obozu, pani Michaela, wyjaśnia, co będą robić przez kolejne dni. Obóz znajdował się u źródeł rzeki, a następnego dnia miał odbyć się spływ kajakowy. Sophie nie mogła się doczekać tej części wyjazdu, choć każdy kajak mieścił dwie dziewczyny, a ona wiedziała, że żadna jej nie wybierze do pary.
– Po prostu są zazdrosne – powtarzała mama przez całe jej dzieciństwo, kiedy dochodziło do podobnej sytuacji. Sytuacja się nie poprawiła, gdy sklep dla surferów Ron Jon ogłosił ją surferką roku, a w całym mieście na bilbordach pojawiło się jej zdjęcie. Dorośli uważali to za świetny pomysł, ale koleżanki i koledzy nie podzielali tego zdania. Dziewczyny z sąsiedztwa dokuczały jej i mówiły, że na zdjęciach wyszła grubo i że ich rodzice nigdy by się nie zgodzili wystawiać swoich dzieci na pokaz, podsuwając głupie pomysły w głowach potencjalnych porywaczy.
– Czy twoja mama chce, żeby cię porwano? – spytała Victoria, która mieszkała na tej samej ulicy.
– Jasne, że nie – wtrąciła Alison. – Planuje utrzymywać się z jej kasy do końca życia. Sophie jest jej dojną krową, zapomniałaś?
– Faktycznie – odparła Victoria. – Skoro twój tato was opuścił, to mama liczy na to, że ty ją utrzymasz. Dlatego tak cię ciśnie. Tak przynajmniej twierdzi moja mama.
Gdy Sophie myślała o tych dziewczynach, narastał w niej gniew. Co one w ogóle wiedziały o jej życiu?
– No dobrze, teraz będzie ognisko – kontynuowała opiekunka, po czym przyklasnęła.
– Hura! – wykrzyknęły dziewczyny. – Będą s’mores!
– I straszne opowieści! – oznajmiła pani Michaela i spojrzała na Sophie, która nie wstała razem z resztą. Kobieta podeszła bliżej i wskazała ją ruchem ręki.
– Możesz usiąść przy mnie – rzuciła, puszczając przy tym oko.
Sophie poczuła ulgę. Zawsze siedziała sama i nie lubiła tego. Złapała panią Michaelę za dłoń i wstała.
– Przyznam, że też nie przepadam za opowieściami z dreszczykiem – oświadczyła opiekunka, uśmiechając się. – Tylko nie mów nikomu.
Sophie nie miała nic przeciwko takim historyjkom, ale cieszyło ją, że ktoś nareszcie się do niej odezwał, więc skinęła głową i mocniej ścisnęła dłoń kobiety.
Przy ognisku Sophie trzymała się blisko pani Michaeli, starając się nie zwracać uwagi na resztę dziewczyn. Kiedy śpiewały piosenki i piekły na ognisku s’mores, dziewczynka rozmyślała o mamie. Postanowiła zadzwonić do niej rano i powiedzieć, że się namyśliła. Przyjazd tutaj to pomyłka. Chciała wracać do domu. Ale przynajmniej przetrwa tę noc. Jedna noc w tę czy we w tę nie powinna mieć znaczenia.
Ledwie skautki zjadły s’mores, gdy niespodziewanie rozległ się grzmot, który zabrzmiał tak, jakby niebo nad nimi rozdarło się na pół. Chwilę potem zaczęło lać, a deszcz zmoczył ubrania dziewczyn.
– Prędko, do namiotów! – rozkazała pani Michaela.
Sophie szybko wbiegła do swojego i zamknęła wejście. Dźwięk deszczu uderzającego o płótno dodawał jej otuchy. Wiele razy spała pod namiotem w trakcie wyjazdów na zawody surferskie, które trwały cały weekend. Spanie w namiocie wychodziło najtaniej, więc najczęściej znajdowały z mamą pole namiotowe i tam się rozbijały. Żadna z jej koleżanek nie wiedziała, jak wiele Sophie musiała zdzierżyć, żeby osiągnąć te wszystkie sukcesy. Kiedy zimą jeździła na zawody na północ kraju, spała w namiocie nawet na zmarzniętej ziemi. Ale wtedy jej mamy nie było stać na pokój hotelowy, jak wielu innych zawodników, szczególnie że wyjeżdżały prawie co weekend. Kiedy dopiero zaczynała surfować, brała udział jedynie w lokalnych zawodach na środkowej Florydzie, ale w miarę jak stawała się coraz lepsza, zaczęto ją zapraszać na ważniejsze zawody do innych stanów, czasem nawet aż do Kalifornii, więc wydatki rosły. Owszem, wygrane oznaczały jakieś pieniądze, ale Sophie nie zawsze wygrywała. Zwłaszcza na początku, kiedy była młodziutka i niedoświadczona.
Kwoty nagród wzrosły dopiero, kiedy dostała się do czołówki. Wtedy też podpisała kontrakty z kilkoma firmami, zaczęła reklamować sprzęt do surfingu i kostiumy pływackie. Właśnie w ten sposób zarabiała.
Otworzyła śpiwór i wsunęła się do środka, znów myśląc o mamie. Były ze sobą bardzo blisko, ponieważ mama praktycznie zawsze jej towarzyszyła, dokądkolwiek córka jechała. Sophie znosiła rozłąkę zaskakująco ciężko.
Zapięła śpiwór i ułożyła się wygodnie, a z kącików oczu spłynęły jej łzy. Szybko je otarła, po czym całkowicie znieruchomiała, mając nadzieję, że prędko zaśnie. Chciała, żeby ta noc się skończyła i żeby mogła wrócić do domu.
Wiele dziewczynek dzieliło namioty, więc Sophie słyszała, jak rozmawiają i chichoczą. Po chwili pani Michaela uciszyła głośne towarzystwo, które od razu zamilkło. Sądząc, że nareszcie będzie mogła zasnąć, dziewczynka ponownie zamknęła oczy i zrobiła kilka ćwiczeń, których nauczył ją trener Thomas, dla uspokojenia nerwów przed wyścigiem. Przed wejściem do wody zawsze ze stresu ściskało ją w żołądku. Potrafiło ją to całkowicie wybić z równowagi. Uwielbiała surfować i kochała ocean, ale nie przepadała za tą ciągłą pogonią za wynikami.
Dużo bardziej wolała trenować do zawodów niż brać w nich udział, ale mamę rozpierała taka duma, że Sophie zaszła tak daleko, i tak się cieszyła, widząc imię córki oraz jej zdjęcia we wszystkich czasopismach i miejscowej gazecie, że dziewczynka nigdy nie ośmieliła się jej o tym powiedzieć. Ale gdyby miała być całkowicie szczera, to tak naprawdę pragnęła jedynie surfować dla samej siebie. Dawało jej to frajdę. Nie potrzebowała okładek, sławy ani nawet zwycięstw. Mama była zadowolona, gdy Sophie szło dobrze, ale jeśli nie udało jej się przejść pierwszej rundy, często przez parę dni to odchorowywała. Mało tego! Mamy nie zadowalał już nawet ćwierćfinał. Mawiała, że Sophie musi być pierwsza, bo każde inne miejsce równało się porażce, i powtarzała, że tak myślą prawdziwi mistrzowie.
„No, dalej, zaśnij wreszcie”.
Dziewczynkę przestraszyło pohukiwanie sowy, więc gwałtownie otworzyła oczy. Wpatrywała się w płótno namiotu, a serce mocno jej waliło. Po chwili skarciła się w myślach za to, że zachowuje się jak mięczak.
Przecież to tylko sowa. Skoro Sophie przebywała na łonie natury, to oczywiste, że będą ją otaczać dźwięki przyrody. Uspokoiła się, wróciwszy do znanych sobie technik oddechowych, a jej serce na nowo zaczęło bić normalnym rytmem. Miała właśnie zamknąć oczy, kiedy na ścianę jej namiotu padło światło latarki.
Sophie gwałtownie nabrała powietrza, serce ponownie jej przyspieszyło. Po chwili światło zgasło.
Myśląc, że zapewne jedna z opiekunek robi obchód, dziewczynka po raz kolejny się uspokoiła. Ale teraz miała większy niż wcześniej problem z zaśnięciem. Nie mogła pozbyć się poczucia, że popełniła błąd, dając się namówić mamie na to, żeby zostać na obozie na noc. Powinna jednak uprzeć się przy powrocie do domu.
Ledwie zamknęła powieki, usłyszała kroki. Leżała bez ruchu, nasłuchując, jak się zbliżają. Wpatrywała się w wejście, kiedy kroki w końcu ustały tuż przed namiotem. Przez chwilę nic się nie działo.
„Może jeśli ani drgnę, to ten ktoś, kto jest na zewnątrz, sobie pójdzie”.
Ale ten ktoś sobie nie poszedł. Pochylił się, rozpiął zamek namiotu i zajrzał do środka. Zanim Sophie zdążyła krzyknąć, intruz chwycił ją i zasunął suwak śpiwora tak, że miała całkowicie zakrytą twarz. Próbowała wydać z siebie jakiś głos i wierzgać, ale poczuła, jak ktoś ją podnosi. I razem z nią szybko oddala się w noc.
Trzy miesiące później
– Zadzwonię do taty. On będzie wiedział, jak to naprawić.
– Nie.
Wbiłam spojrzenie w moją dwunastoletnią córkę Christine, która trzymała swój laptop. Złapał jakiegoś wirusa, a ja nie miałam bladego pojęcia, jak się go pozbyć. Dziecko zamarło, widząc wyraz moich oczu.
– Jak to nie? – spytała Christine.
– Tak to.
– Ale…
Potrząsnęłam głową, przygryzając przy tym wargę. Ostatnio często odbywałyśmy tę rozmowę i za każdym razem bardzo mnie to poruszało.
– Nie pamiętasz, że tata jest w podróży poślubnej? – odezwał się Alex, mój sześcioletni syn, który siedział na drugim końcu wyspy kuchennej. Chrupał płatki bez mleka, bo nam się skończyło, a nie miałam czasu go dokupić przez całe to rozpakowywanie, które musiałam odwalić. Z jakiegoś powodu moje dzieci chłonęły mleko jak gąbki – niezależnie od tego, ile go kupiłam, zawsze im było mało. Nie mogłam wprost uwierzyć w to, jak często musiałam robić zakupy, żeby za nimi nadążyć. Byłam pracującą samotną mamą ledwie od miesiąca, a całkiem mnie to przytłoczyło.
Kiedy dzieciaki dorastały, to Chad zawsze zajmował się takimi sprawami. Miał ten przywilej, że jego firma ubezpieczeniowa pozwalała mu pracować zdalnie. Tak więc przez lata to on brał na siebie większość prac domowych. Nie muszę mówić, że wpadłam w niezłe tarapaty, od kiedy postanowił wymienić mnie na młodszy model, stając się banalnym przykładem typowego faceta z kryzysem wieku średniego. Kimmie miała nogi długie do nieba, a włosy jaśniejsze niż platyna, nie wspominając już o szczupłej talii o obwodzie mojego uda. Miała też nastoletniego syna. Teraz zaś Chad chciał założyć z nią rodzinę. Nową rodzinę. Powiedział mi o tym dokładnie miesiąc temu. Nadal wychodziłam z potwornego szoku po tamtym dniu, w którym mój świat legł w gruzach, nie mówiąc już o świecie naszych dzieci.
– To nie jest podróż poślubna, kochanie – sprostowałam. – Do tego musieliby się pobrać, a tego nie zrobili.
– Jeszcze – burknęła Olivia, moja czternastoletnia córka, wchodząc do kuchni.
– Cześć, skarbie. Jesteś głodna? – spytałam z nadzieją, że zmienimy temat rozmowy. Pokręciła głową. Martwiłam się o nią, ponieważ od kiedy jej tato oznajmił, że teraz będzie mieszkał z Kimmie, nie rozmawiała z nami wszystkimi za często.
Nadal nie potrafiłam uwierzyć, że zrobił nam coś takiego. Tak po prostu wyrzucił piętnaście lat małżeństwa do kosza. Bez żadnego „przepraszam” czy „źle mi z tym, że wam to robię”. Padły tylko – przez telefon – cztery niszczące słowa, które nadal słyszę: „Nie wracam do domu”.
– Ale mamo! Co mam zrobić z lapem? – dopytywała Christine.
Spojrzałam na nią, potem na wszystkie pudła za jej plecami. Firma przeprowadzkowa przywiozła nasze rzeczy o dwa dni za wcześnie, więc jeszcze nie rozpakowałam nawet połowy.
– Nie wiem. – Westchnęłam ciężko. – Może w przyszłym tygodniu podejdę z nim do serwisu Apple’a?
– W przyszłym tygodniu? – jęknęła. – Nie mogę czekać tak długo. Mam zadanie z matmy do odrobienia.
– Zrób je na moim laptopie – rzuciłam. – Dostęp do Google Classroom masz z dowolnego miejsca.
Christine wydawała z siebie rozzłoszczone, przypominający dyszenie dźwięki. Z jej miny wyczytałam, że nie zniesie myśli o braku dostępu do komputera nawet przez godzinę, a co dopiero przez kilka dni. Dobrze wiedziałam, że ten laptop to dla niej najważniejszy przedmiot na świecie, na równi z telefonem, rzecz jasna, i kiedy tylko nie była w szkole, cały czas spędzała przed ekranem. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co wtedy robiła, i do tej pory nie przywiązywałam do tego zbytniej wagi. Aktualna sytuacja życiowa nieco mnie przerastała, więc to, co moja córka robi na komputerze, było najmniejszym z moich problemów.
– Nie – odparła stanowczym tonem, z którego wynikało, że cokolwiek zrobię czy powiem, nie zaakceptuje tego rozwiązania. Jej laptop musiał zostać naprawiony, i to natychmiast. Inna opcja nie wchodziła w grę. Tyle że w tym momencie nie miałam na to czasu. Zaplanowałam na dziś rozpakowywanie, a potem zamierzałam trochę popracować przed snem.
– Przykro mi, skarbie – odezwałam się. – Nic więcej teraz nie wymyślę. Do serwisu pojadę z samego rana w poniedziałek, zgoda?
Christine warknęła głośno, a potem położyła laptop na blacie.
– Nie doszłoby do tego, gdyby tato tu był – prychnęła i wyszła.
Przełknęłam poczucie winy, które tym we mnie wzbudziła. Mogłam ją skarcić, żeby się opamiętała, ale tego nie zrobiłam.
Bo spójrzmy prawdzie w oczy: miała rację.
Akurat rozłączyłam się z pizzerią, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Kiedy je otworzyłam, na progu zobaczyłam moich rodziców. Mama wręczyła mi naczynie żaroodporne.
– Wegańskie – oznajmiła.
– Mniam – odpowiedziałam bez przekonania.
– Mówiłam ojcu, że nie masz czasu na gotowanie. – Patrzyła na mnie triumfująco.
Wzdrygnęłam się, kiedy weszli do środka.
– Zamówiłam pizzę. Można to uznać za gotowanie?
– Absolutnie nie – oburzyła się mama. – To nawet nie jest jedzenie, Evo Rae Thomas. Powinnaś zwracać uwagę na to, co spożywasz.
Rzuciła mi pełne dezaprobaty spojrzenie, a mnie ponownie ogarnęło poczucie winy. Tak, zapuściłam się po trzecim dziecku. Przez ostatnie tygodnie, w całym tym młynie, zdrowie odżywianie przychodziło mi ze sporym trudem. No i uwielbiałam pocieszać się jedzeniem. Na ten moment zbilansowane posiłki nie znajdowały się na szczycie mojej długiej listy rzeczy do zrobienia. Po prostu starałam się przetrwać. Nie obchodziło mnie, jak wyglądam. Cieszyłam się, że nie chodzę cały dzień w piżamie, opłakując nieudane małżeństwo. To już dużo, co nie?
– Dobrze cię widzieć, Kruszynko – odezwał się tato i pocałował mnie w policzek. Nazywał mnie Kruszynką od dzieciństwa, bo jestem najniższa w rodzinie.
– Dom wygląda lepiej za każdym razem, kiedy cię odwiedzamy.
Rozluźniłam się. Tato – mój prywatny fanklub i najżarliwszy kibic w jednym. Jego zdaniem nie mogłam popełnić żadnego błędu. Mama nad tym ubolewała, bo sama z kolei uważała, że wszystko robię źle. Chyba można by uznać, że w jakiś sposób zdrowo się balansowali. Może tato starał się wynagrodzić mi to, czego według niego nie dostaję od mamy. Większość życia, choćby nie wiem co, starałam się zrobić na niej wrażenie, zwrócić na siebie jej uwagę, sprawić, żeby mnie zaakceptowała. A może nawet pokochała. W ciągu tych lat zrozumiałam, że prawdopodobnie nigdy się tak nie stanie.
– Akurat kończyłam rozpakowywać kolejne pudło – wyjaśniłam, prowadząc ich do kuchni. Mama miała minę, jakby się zastanawiała, czy się nie ubrudzi, jeśli spocznie na którymś z krzeseł.
– Siadajcie – zachęciłam. Rodzice zajęli miejsca, ale mama najpierw przetarła siedzisko dłonią.
– Napijecie się czegoś? Wina? – spytałam. – Piwa?
– Poproszę piwo – odparł tato.
Mama rzuciła mu gromiące spojrzenie, ale i tak podałam mu to, co chciał. Wiedziałam, że w domu nie wolno mu pić. Mama dostała fioła na punkcie zdrowia po tym, jak tatę hospitalizowano z podejrzeniem raka jelita grubego; okazało się, że to tylko infekcja. Poza tym tato był silny jak byk i trzy razy w tygodniu biegał po plaży. Ale mama widziała już tylko chorobę i od dwóch lat miała obsesję na punkcie tego, co tata je i pije. Domyślałam się, że boi się go stracić i przerażą ją to, że gdy wylądował w szpitalu, całkowicie straciła kontrolę nad sytuacją. Dlatego uważała, że chaos, który czuje wewnątrz, jakoś się uspokoi, jeśli tylko będzie pilnowała diety męża. Nie radziła sobie z emocjami, więc przez lata nauczyłam się w końcu czytać między wierszami, żeby wiedzieć, jak się naprawdę czuje. Nigdy nie miałam poczucia, że znam tę kobietę, ale z biegiem lat było coraz lepiej. Chciałam tego. Chciałam być bliżej z rodzicami i dlatego postanowiłam wrócić do Cocoa Beach, gdzie się urodziłam i wychowałam.
Tato z zadowoloną miną pił piwo, za to mama wyglądała, jakby zjadła pół cytryny.
– Powinniśmy zjeść tę zapiekankę, póki jest ciepła – burknęła, wstając. – Nakryję do stołu. Gdzie masz talerze?
– W jednym z kartonów. – Wskazałam palcem na stos przy ścianie.
– Nawet nie rozpakowałaś talerzy? – zdziwiła się mama. – Jesteś tu od tygodnia.
– Jeszcze się do tego nie wzięłam. Zresztą one dotarły tu przedwczoraj.
– Jak można…? Talerze są potrzebne. Na czym do tej pory jadaliście? – spytała z przerażeniem.
– Na pudełkach z pizzą, serwetkach. – Wzruszyłam ramionami.
– Dlaczego? Evo Rae Thomas, przecież masz dzieci. One potrzebują talerzy. Ich życie musi toczyć się jak dawniej. Potrzebują stabilizacji.
Zacisnęłam zęby. Czułam, że mama nie mówi już o talerzach. Chodziło o coś innego. Doskonale wiedziałam, że wini mnie za to, że Chad nas zostawił. Jasne, że tak. Czemu miałoby być inaczej? Przecież nigdy nie akceptowała tego, że pracuję i robię karierę.
– No cóż, nie da się wszystkiego w życiu kontrolować, prawda? Czasem trzeba improwizować i działać tak, jak się w danej chwili da – oświadczyłam, po czym nalałam sobie kieliszek wina.
Kolacja przebiegła przyzwoicie. Mama bardzo się starała nie krytykować mnie w obecności dzieci, choć widziałam, jak wiele ją to kosztuje. Tymczasem tato spędzał czas z wnukiem. Dyskutowali o wozach strażackich, które stanowiły ulubiony temat rozmów Alexa. W pewnym momencie chłopczyk podniósł głos tak, że prawie krzyknął. Mama posłała mi wymowne spojrzenie.
– Synku, pamiętaj, żeby korzystać z głosu wewnętrznego – powiedziałam, po czym dodałam: – Babcia ma kaca i źle znosi głośne dźwięki.
– Babciu, co to kac? – spytał Alex, a mama na mnie syknęła.
– Evo Rae Thomas… – Obróciła się, żeby popatrzeć na ojca. – Jon, słyszałeś, co ona właśnie powiedziała?
Wymieniliśmy z tatą spojrzenia. Ledwie powstrzymywał śmiech, a ja zachichotałam i wzięłam kolejny kawałek pizzy. Mama popatrzyła na to z dezaprobatą, ale ją zignorowałam. Oprócz niej nikt nawet nie spróbował zapiekanki. Tato też rzucił się na pizzę, a ja się cieszyłam, że zamówiłam największą, jaka była, bo dzięki temu starczyło dla każdego.
Alex złapał dziadka za rękę i zaciągnął do swojego pokoju, żeby pokazać wszystkie książki o wozach strażackich. Uwielbiałam patrzeć na nich razem. Świetnie, że Alex miał męski wzorzec w tym okresie, bo niewiele osób go rozumiało. Zaraz po przeprowadzce do Cocoa Beach zapisałam go do podstawówki imienia Theodore’a Roosevelta, ale prawie każdego dnia wracał z lekcji z uwagami dotyczącymi niewłaściwego zachowania. Był głośny i nie potrafił usiedzieć w miejscu – tak twierdziła nauczycielka. Ponieważ wcześniej nie sprawiał takich kłopotów, wyjaśniłam jej, że chodzi prawdopodobnie o te wszystkie zmiany w jego życiu plus to, że jego tato nie jest już z nami. Kiedy to mówiłam, dotarło do mnie, że tak naprawdę to nie wiem, czy wcześniej Alex się tak nie zachowywał. W ciągu kilku ostatnich lat Chad i ja oddaliliśmy się od siebie i nie rozmawialiśmy zbyt często o takich sprawach. A na pewno nie chciałam dzwonić do niego teraz, gdy był na greckich wakacjach. Z determinacją postanowiłam poradzić sobie bez jego pomocy. To on nagle nas opuścił, a ja jestem matką tych dzieci. Oczywiście, że potrafię się nimi zająć, nawet jeśli muszę robić to sama.
– Jest głośny, prawda? – skomentowała mama, prawie szepcząc. – I dziki. Nie spuszczaj go z oczu. Słyszałaś o tej dziewczynce, którą niedawno porwano?
Jak mogłabym nie słyszeć? Wszędzie mówiono o tym zdarzeniu. Ciągle informowano o nim w wiadomościach, nawet rozwieszono plakaty w mieście. O tej tragedii mówił każdy, kogo tylko spotykałam. Trzy miesiące temu dziewczynka, dwunastolatka i idolka miejscowego świata surfingu, następczyni Kelly’ego Slatera, wcześniejszego guru deski, zaginęła podczas obozu skautek. Aresztowano kilka osób, ale nie znaleziono ani porywacza, ani jej. Z każdym dniem malało prawdopodobieństwo, że dziewczynka znajdzie się żywa. Z mojego doświadczenia wynikało, że po tak długim czasie jest to praktycznie niemożliwe. Mimo to miejscowi nadal mieli nadzieję. Niektórzy nawet sądzili, że zabrał ją ojciec, od rozwodu skonfliktowany z matką. Ale doszły mnie słuchy, że mężczyznę przesłuchano i nic nie wskazywało na jego winę. Osobiście uważałam, że miejscowa policja zbyt łatwo mu odpuściła. Potraktowałabym go ostrzej, bo wiem, że porwań najczęściej dokonują członkowie rodziny. Ale to nie moja sprawa, zamknęłam już ten rozdział swojego życia.
– Musisz trzymać go w domu, dopóki nie będzie bezpiecznie. – Mama nie dawała za wygraną. – Dopóki nie złapią tego faceta. Szczególnie że Alex ma taki żywiołowy temperament. Wiesz, sam może wpakować się w tarapaty. Tylko czeka, aż będzie się działo. Widzę to w jego spojrzeniu. Jest takie szalone. Nie dostrzegam tego u pozostałych dzieci. Bóg jeden wie, że nigdy nie widziałam takiej iskry w oczach moich dzieci.
Wzruszyłam ramionami. Mama nie miała synów, skąd mogła wiedzieć, czy mój jest bardziej dziki niż inni chłopcy?
– To chłopak – odparłam. – A chłopcy potrafią być zwariowani. Wszystko z nim w porządku, tylko dużo ostatnio przeszedł.
– To na pewno – rzuciła mama i po raz kolejny wymownie na mnie spojrzała.
– Dobra, powiesz to w końcu? – rzuciłam, wyczuwając, że powinnam przystopować z winem, zanim odezwę się w sposób, jakiego później będę żałowała.
Ale mama milczała. Nigdy nie zarzuciła mi nic wprost. Zawsze musiałam czytać między wierszami i rozszyfrowywać jej spojrzenia. Miałam ochotę na nią nawrzeszczeć, żeby w końcu mi wygarnęła. Żeby po prostu była szczera.
– Co powiem? – dopytała mama.
– Winisz mnie za to, że Chad odszedł, tak? – Przełknęłam gulę, która rosła mi w gardle. – Bo przecież to moja wina, jak wszystko inne. Od tamtego dnia… Zapalenie jelit tata też miał przeze mnie, co nie?
Mama pokręciła głową i odwróciła wzrok.
Oczy zrobiły mi się wilgotne, ale nie miałam już siły się powstrzymywać. Kilka łez spłynęło mi po policzkach. Czułam się taka bezradna i zagubiona. Wynajęłam ten dziwny dom, ale nie wiedziałam, czy stać mnie na niego. Nie potrafiłam nawet kupić odpowiedniej ilości mleka dla dzieci.
Gapiłam się na matkę, życząc sobie w duchu, by wyciągnęła ku mnie ręce i po prostu mnie przytuliła. Ale tego nie zrobiła. Zauważyła moje łzy, ale dalej siedziała na krześle jak sparaliżowana, po czym spojrzała na mnie i wstała.
– Już późno. Powinniśmy wracać, tata musi się wyspać. Osiem godzin każdej nocy, zgodnie z zaleceniami lekarza.
„Mamo, nie pamiętam, kiedy ostatni raz mnie dotknęłaś. Nie możesz mnie najzwyczajniej przytulić? Nie możesz mnie objąć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Że sobie poradzę?”
Patrzyłam za nią, kiedy ruszyła do pokoju Alexa po tatę. Chwilę później obydwoje wyszli, a ja znowu zostałam sama ze swoimi myślami i zapachem wegańskiej zapiekanki, który wypełniał mi nozdrza.
Przetarłam twarz i dopiłam wino, przypominając sobie, że miałam się nad sobą nie użalać. Wtedy Alex wdrapał mi się na kolana i zaatakował mnie zabawkowym wozem strażackim. Roześmiałam się. Zmierzwiłam mu włosy i pociągając nosem, pocałowałam go w czoło.
– Wszystko będzie dobrze, prawda? – spytałam, jakby rozumiał, o co mi chodzi.
Alex obdarował mnie jednym ze swoich urzekających uśmiechów.
– Mnie się tu bardziej podoba, mamo. Jesteś więcej w domu i nie krzyczysz tak głośno jak tata. I ładniej pachniesz.
– To z pewnością – odparłam ze śmiechem i przytuliłam go mocniej.
Światło jest jasne, wręcz zbyt jasne, bo kiedy spojrzałam na sufit, aż zabolały mnie oczy. Nie mogę znaleźć mamy. Sydney stoi kilka kroków ode mnie i przygląda się jakiejś lalce. Mama weszła w jedną z alejek, nie wiem, w którą. Za chwilę ogarnie mnie panika, ale nie będę płakała. Moja siostra pomyśli, że jestem mięczakiem.
– Zgubiłaś się, dziewczynko?
Unoszę głowę, żeby spojrzeć w górę. Nie widzę twarzy mężczyzny, bo on stoi plecami do światła. Ma na sobie zielony sweter. Na Florydzie jest zima.
– Nie.
– Oj, nie kłam, dziewczynko.
Kręcę głową.
– Nie kłamię. Mamusia jest tam.
Mężczyzna wędruje spojrzeniem we wskazanym kierunku, ale jej nie widzi. Ja też nie, natomiast nie przyznam się do tego. Nie chcę zdradzić, że nie wiem, gdzie jest mama. Boję się. Sydney niczego nie zauważyła. Jest zajęta zrzucaniem lalek Barbie z półek.
– Zaprowadzę cię do niej – oferuje nieznajomy bez twarzy.
Chwyta mnie za rękę i ciągnie. Zamieram. Obok nas przechodzi jakaś kobieta, która pcha przed sobą wózek zakupowy. Mężczyzna uśmiecha się do niej i wyjaśnia, że jego córka się złości, bo on nie chce kupić jej zabawki. Kobieta odpowiada, że jej synek przed chwilą dostał ataku szału, ponieważ nie dała mu cukierka. Potem uśmiecha się do mnie i odchodzi. Chcę krzyczeć, ale tego nie robię. Dlaczego?
Obudziłam się gwałtownie, cała zlana potem, z sercem walącym jak dzwon i z trudem łapiąc oddech. Na zewnątrz panowała ciemność, zegarek na telefonie wskazywał trzecią nad ranem. Nie mogłam zasnąć, więc wstałam i zeszłam na dół po szklankę wody. W ciemnej szybie zobaczyłam swoje odbicie. Nagle wydało mi się, że widzę tam też sylwetkę mężczyzny bez twarzy – stał tuż za mną. Ciężko westchnęłam i odsunęłam się od okna. Na kilka sekund zamknęłam oczy, tłumacząc sobie, że to tylko sen, nic innego. Pooddychałam głęboko i w końcu otworzyłam oczy. W szybie nie widziałam już mężczyzny.
Wypiłam drugą szklankę wody, jednocześnie starając się wyrzucić wspomnienie snu z głowy, ale nic to nie dało. Stwierdziłam więc, że pójdę pobiegać. Włożyłam odpowiedni strój i wyszłam z domu, po czym ruszyłam ulicą, przy której stały domy, ich ciemne bryły emanowały czymś złowieszczym.
Kiedy biegałam po nowej okolicy, gdzie każdy budynek od strony ogrodu miał dostęp do kanału i łódkę, w uszach rozbrzmiewała mi głośna muzyka. Wiedziałam, jak poruszać się po mieście, ponieważ dorastałam w Cocoa Beach. Sapiąc, biegłam teraz Minutemen Causeway w kierunku centrum. Miasto nie było duże i utrzymywało się głownie dzięki turystyce oraz emerytom, którzy zjeżdżali tu stadnie z północy, by przezimować w swoich mieszkaniach przy plaży.
Przebiegłam obok ratusza, gdzie mieściła się również siedziba posterunku policji, oraz nowo wybudowanej remizy strażackiej; obiecałam Alexowi, że kiedyś go odwiedzimy. Dotarłam do plaży i skręciłam w lewo, w stronę molo. Gdy tylko postawiłam stopy na piasku przy restauracji Coconuts on the Beach, przyspieszyłam, próbując pozbyć się tego potwornego uczucia pozostawionego przez koszmarny sen. Usiłowałam otrząsnąć się z emocji, które we mnie rozbudził. Można by powiedzieć, że chciałam od tego uciec, ale nie wychodziło mi to najlepiej. Bez względu na to, jak szybko biegłam i jak wiele starałam się z siebie wycisnąć, nie mogłam się otrząsnąć. Szybko straciłam siły i musiałam się zatrzymać. Uświadomiłam sobie, że brakuje mi niegdysiejszej sprawności. Kilka ostatnich lat dużo pracowałam za biurkiem i muszę przyznać, że za słabo starałam się o utrzymanie formy. Powrót do dawnej kondycji to jedna z obietnic, które złożyłam sobie po podjęciu decyzji o odejściu z pracy i przeprowadzce tutaj. Trzy ciąże, zbyt wiele słodyczy i zero ćwiczeń nie za dobrze wpłynęły na moje ciało. A pomyśleć, że kiedyś byłam najszybsza w jednostce.
„Masz czterdzieści jeden lat, Evo Rae. Jeszcze nie umarłaś. Możesz wrócić do formy”.
Usiadłam na piasku przy molo i patrzyłam na spokojny, piękny ocean. Światło księżyca rozbłyskiwało na jego powierzchni, a do mnie nagle wróciły wspomnienia tych wszystkich wieczorów, które spędziłam tutaj z przyjaciółmi, pijąc piwo przy molo, choć jeszcze nie było nam wolno. Siedzieliśmy przy ognisku i słuchaliśmy Michaela Jacksona z kaset magnetofonowych, dopóki nie pojawiał się komendant policji i nie rozganiał nas, konfiskując przy tym piwa. Wiedzieliśmy, że nie wyda nas przed rodzicami, jeśli pozwolimy, żeby zabrał je dla siebie i kumpli z komisariatu. Wtedy tak to działało. Ciekawe, czy dzieciaki nadal przesiadują tu do nocy? Cocoa Beach to jedno z tych miast, które nie bardzo się zmieniło. W tym momencie właśnie tego potrzebowałam. W ciągu minionych paru tygodni doświadczyłam tylu zmian, że mam ich dość do końca życia.
Posiedziałam przy molo jeszcze przez jakiś czas. Rozmyślałam o Chadzie i naszym wspólnym życiu, potem przeklęłam go w duchu za to, że wszystko zniweczył, a następnie od nowa zaczęłam się obwiniać, że nie dbałam wystarczająco o to, co miałam. Każdej nocy, a nawet w ciągu dnia, przechodziła mi przez głowę taka seria myśli.
W końcu postanowiłam wracać. Od kiedy Chad odszedł, Alexa męczyły koszmary. Obawiałam się, że pod moją nieobecność przyjdzie do mojego pokoju. Na szczęście w domu były jego dwie starsze siostry i gdy się budził, częściej zakradał się do łóżka Christine niż do mojego, nad czym trochę ubolewałam. Pewnie nabrał tego nawyku przez lata, kiedy często wyjeżdżałam w teren, a znikałam właśnie nocą, gdy wzywano mnie w nagłej potrzebie.
Lubiłam sobie tłumaczyć, że ratuję życie innych, że czynię dobro, ale nie wiem, czy było warto. Czy rozbite małżeństwo to nie za wysoka cena?
Wstałam, otrzepałam się z piasku i rzuciłam ostatnie spojrzenie na wodę, a potem obróciłam się i biegiem ruszyłam do domu. Teraz już tak nie pędziłam, więc mniej się też zmęczyłam. Trucht zabrał mi wprawdzie więcej czasu, ale czułam się lepiej. Gdy mijałam knajpy przy plaży, wydawało mi się, że coś zobaczyłam. Przystanęłam. Między restauracjami Coconuts i Fat Kahunas, bardzo blisko baru Hunkerdown, stał zaparkowany samochód. Tyle że wszystkie knajpy o tej porze były pozamykane. Przy aucie, zupełnie bez ruchu, stała jakaś postać. Przestałam truchtać i przeszłam do chodu. Idąc w stronę centrum przez niewielki rynek, który niedawno odnowiono i zamknięto dla ruchu, obserwowałam tego kogoś w zaułku. Miałam wrażenie, że osoba ta także mi się przygląda, chociaż nie widziałam jej twarzy. Przeszyły mnie dreszcze, mimo że temperatura sięgała już dwudziestu siedmiu stopni. Pomyślałam o mężczyźnie ze snu, bez twarzy. Niemal poczułam, jak chwyta mnie za rękę. Przyspieszyłam kroku, ale nie odrywałam spojrzenia od znieruchomiałej postaci.
„Zgubiłaś się, dziewczynko?”
W głowie ciągle słyszałam głos mężczyzny bez twarzy. Serce biło mi jak szalone, kiedy coraz szybszym krokiem mijałam zaułek, aż w końcu rzuciłam się biegiem przed siebie. Wydawało mi się, że słyszę za plecami czyjeś kroki, ale kiedy się odwróciłam, nikogo nie zobaczyłam. Biegłam wzdłuż głównej drogi tak szybko, jak tylko mogłam. Wpadłam do domu i zaraz po zaryglowaniu drzwi położyłam się na podłodze, z trudem łapiąc oddech i wydając z siebie świszczące dźwięki.
„Uspokój się, Evo Rea. To pewnie ktoś, kto wracał do domu po imprezie w mieście. To tylko jakiś pijak”.
Usiłowałam uspokoić rozdygotane serce, a jeszcze się rozkaszlałam. Cały czas miałam przed oczami obraz mężczyzny bez twarzy i wciąż nie mogłam pozbyć się wrażenia, że łapie mnie za rękę.
„Nie kłam, dziewczynko. Widziałem, że jesteś sama”.
Kiedy w końcu mogłam normalnie oddychać, poszłam pod prysznic, a gdy położyłam głowę na poduszce, nareszcie odpłynęłam w krainę snów. Już bez żadnych wizji zdołałam przespać dwie godziny. Nagle drzwi do mojej sypialni otworzyły się gwałtownie i do pomieszczenia wparował Alex. Ubrany w kompletny strój strażaka, który kupiłam mu na Halloween, na całe gardło krzyczał: „POŻAR” i zaczął mnie na niby ratować.
– Alex, jest niedziela. Proszę, daj mi spać – wymamrotałam zmęczonym tonem.
Ale było już za późno. Krzyczał: „STÓJ, PADNIJ, TURLAJ SIĘ” i ciągnął mnie za ramię, chcąc w ten sposób wyciągnąć mnie z łóżka. Głośno przy tym wołał: „NIEBEZPIECZEŃSTWO” i machał plastikową siekierką tak, że przewrócił nocną lampkę.
Westchnęłam z rezygnacją, uznając, że lepiej będzie, jeśli wstanę. Chwiejnym krokiem zeszłam po schodach do kuchni. Marzyła mi się kawa, ale przypomniałam sobie, że się skończyła. Sprawdziłam godzinę na telefonie. Dopiero szósta. Zastanawiałam się, czy cokolwiek w tym sennym miasteczku będzie o tej porze otwarte. Przecież coś musiało już działać. Może stacja benzynowa albo supermarket.
Alex darł się na całe gardło i skakał po meblach – tych kilku sztukach, które mi zostały, bo Chad zabrał połowę – ratując wyimaginowanych ludzi z wymyślonego pożaru. Rozbolała mnie głowa. Musiałam napić się kawy. Sięgnęłam po kluczyki do samochodu, popatrzyłam na mojego rozwrzeszczanego synka i uświadomiłam sobie, że nie mogę go zostawić. Zanimbym wróciła, rozniósłby cały dom w drobny mak, a jego siostry jeszcze spały.
– Alex, jedziemy na przejażdżkę.
– Hurrra! Wozem strażackim?
Uśmiechnęłam się i przytakująco skinęłam głową.
– Tak. Dużym. Z drabiną. W mieście wybuchł pożar i musimy go ugasić.
– Pospieszmy się! – rzucił i wybiegł przed dom, zamachując się siekierką, którą dzierżył w jednej ręce, podczas gdy drugą przytrzymywał sobie kask. – Mamo, no chodź!
Szybko ruszyłam za nim. W nogach czułam zmęczenie po wcześniejszej przebieżce. Co mi strzeliło do głowy, żeby biegać w środku nocy? To do mnie niepodobne. Od dawna nie biegałam, więc to oczywiste, że przez kilka następnych dni będę obolała.
Wracanie do formy jest trudniejsze, niż sądziłam.
Przypięłam Alexa pasami na tylnym siedzeniu minivana i ruszyliśmy do miasta. Całą drogę wył jak syrena.
Aubrey Simms ziewnęła głośno. Ledwo widziała na oczy, wychodząc zza rogu chwiejnym krokiem, podczas gdy dwuletnia córeczka ciągnęła ją za rękę i krzyczała ze smoczkiem w ustach:
– Plaża! Plaża!
Aubrey ponownie ziewnęła i poszła za swoim energicznym dzieckiem, w duchu marząc o powrocie do łóżka. Jeśli o nią chodziło, to pora była zdecydowanie za wczesna na plażowanie. Słońce jeszcze nie całkiem wzeszło. Kolory na niebie się zmieniały, jak gdyby szykowały się na jego powitanie, ale ciągle było dość ciemno.
Wyjazd na wakacje z córeczką nie do końca wyglądał tak, jak to sobie wcześniej wyobrażała. Naiwnie miała nadzieję na długie godziny na plaży, gdzie ona leżałaby na leżaku, pracując nad opalenizną, a mała bawiłaby się radośnie w płytkiej wodzie, ewentualnie ona pływałaby sobie w chłodnym oceanie, a mała stawiałaby babki z piasku.
O, raju, ależ się pomyliła.
Już pakowanie rzeczy dla dziecka okazało się udręką. Same pieluchy i ręczniki zajęły całą walizkę. Aubrey prawie zapomniała o specjalnym kocyku zapinanym na zamek, w którym mała na pewno się nie udusi w nocy. Nie mówiąc już o kremie przeciwsłonecznym i środku przeciw komarom. A to nie wszystko.
Nie to jednak było najstraszniejsze. Nie, pakowanie poszło Aubrey stosunkowo sprawnie. Gorsze okazało się wymiotowanie w samolocie, przeciekająca pielucha w uberze, no i pobudki o piątej trzydzieści, kiedy to mała domagała się pójścia na plażę. Może dałoby się to jakoś znieść, gdyby córka potrafiła zająć się sobą po dotarciu nad wodę. Ale nie. Aubrey musiała ją ciągle nadzorować, bo inaczej mała po prostu wbiegłaby do wody albo oddaliła się, ścigając ptaki czy rozmawiając z nieznajomymi. Aubrey nie była nadopiekuńcza, ale wiedziała, że non stop musi mieć oko na dziecko, co niemożliwie ją męczyło. Nie miała ani chwili, żeby usiąść na leżaku i się poopalać czy choćby spokojnie zanurzyć się w oceanie. Od bladego świtu do nocy było dużo płaczu i ciągłego biegania. A jeśli nie położyła małej na drzemkę w ciągu dnia, robiło się wprost koszmarnie. Druga część dnia była w totalnej ruinie przez niepowstrzymane szlochy, a nawet krzyki i rzucanie się na ziemię w wybuchach złości, kiedy coś było nie po myśli dziewczynki.
Prawda była taka, że Aubrey, choć nikomu nie zamierzała się do tego przyznać, nie mogła doczekać się końca tych tak zwanych wakacji i powrotu do Nowego Jorku.
Właśnie dochodziły do uliczki prowadzącej do wejścia na plażę, które znajdowało się obok restauracji, gdzie Aubrey codziennie przez tydzień kupowała frytki na lunch dla córki. Robiła to pomimo głębokiego poczucia winy, aby dziewczynka choć na chwilę posiedziała spokojnie i cicho, a jej mama miała szansę złapać oddech.
Kiedy skręciły w ulicę, Ani puściła rękę mamy i ruszyła biegiem.
– Plaża! Plaża!
Aubrey pobiegła za nią i kiedy ją dogoniła, chwyciła mocno za dłoń, zatrzymując w ten sposób. Właśnie miała skarcić małą, kiedy zauważyła kogoś leżącego na środku deptaku. Niedawno odnowili tę okolicę, teraz ładnie się prezentowała.
– Mamusiu, cio to? – spytała Ani, wskazując palcem na śpiącego.
Aubrey wzruszyła ramionami.
– Pewnie bezdomny – odparła, wiedząc, że córeczka nie ma pojęcia, kim jest bezdomny. Wpatrywała się w śpiwór, który na całej długości miał zapięty zamek, ale widać było, że ktoś jest w środku.
– Dziwne. Kto śpi na środku ulicy?
Dość osobliwe miejsce na drzemkę, nawet dla pijaka. Owszem, teren był zamknięty dla ruchu kołowego, mogły tu jednak wjeżdżać dostawczaki z towarem dla okolicznych restauracji i baru. Lokale otwierają się dopiero o dziesiątej, ale pracownicy pewnie pojawiają się wcześniej, a za parę godzin deptak zaludni się turystami zmierzającymi na plażę czy do knajpy. Osobie w śpiworze może się coś stać.
– Ktoś powinien coś zrobić – wymamrotała do siebie Aubrey i się zamyśliła, mając nadzieję, że nie będzie musiała to być ona. Rozejrzała się, żeby sprawdzić, czy w pobliżu jest ktoś oprócz nich, ale w zasięgu wzroku nie widziała żywej duszy. Nawet Hunkerdown Hideaway na rogu zamknięto i nie było śladu po zazwyczaj przebywających tam pijaczkach.
Aubrey spojrzała na córkę i westchnęła.
– Wygląda na to, że padło na nas.
Podeszła do śpiwora i przyklęknęła. Ani powtarzała każdy jej ruch i w taki sam sposób przysiadła przy znalezisku, żując smoczek w oczekiwaniu na kolejne ruchy mamy. Pewnie uznała, że to nowa zabawa.
– Halo! – powiedziała Aubrey. – Nie możesz tu spać.
Śpiwór ani drgnął. Pozostał złowieszczo nieruchomy. Aubrey zjeżyły się włosy na głowie. Wyczuła smród, od którego zrobiło jej się niedobrze.
Z sercem na ramieniu szturchnęła osobę w śpiworze. Nadal nic.
– Halo!
Ani miętoliła smoczek z zamyśloną miną, a potem, naśladując gest mamy, też szturchnęła leżącego.
– Halo!
Ani potrząsnęła głową i wyrzuciła rączki w górę.
– Jest tam kto?
Aubrey popatrzyła córce w oczy i zdecydowała się zadziałać. Ten ktoś jest w niebezpieczeństwie. Jeśli to pijak, któremu urwał się film, nie ma innego wyjścia – musi go obudzić i przesunąć gdzieś na bok. Chwyciła za zamek i go rozpięła.
Krzyknęła bezgłośnie i odsunęła się w tył. Widząc jej reakcję, Ani zrobiła to samo. Aubrey wzięła córkę na ręce i pobiegła w stronę centrum. Obie głośno krzyczały.
Dzięki losowi za dobre hamulce! Prawie je przejechałam, kiedy kobieta z dzieckiem na rękach wbiegła na ulicę, nawet się nie rozglądając. Wcisnęłam pedał do podłogi, samochodem kilka razy zarzuciło, aż w końcu stanęliśmy w miejscu.
Roztrzęsiona i dysząc z przerażenia, wyskoczyłam z samochodu.
– Co pani wyprawia, do cholery?!
Młoda kobieta i dziewczynka, którą trzymała na rękach, miały przerażenie w oczach. Kobieta chciała coś powiedzieć, ale słowa nie składały się w sensowną całość, szczególnie że próbowała pomiędzy nimi łapać oddech.
– Tam… jest… no… – dukała, pokazując ręką w stronę plaży. Jej córka płakała rozpaczliwie.
Myśląc, że ktoś usiłował je skrzywdzić, spojrzałam na deptak, ale nikogo tam nie dostrzegłam, poza jakimś tłumokiem leżącym na środku. Nieznajoma cicho jęknęła, uspokoiła oddech i w końcu wydusiła z siebie:
– Tam...
Przypatrzyłam się wskazywanemu przez nią przedmiotowi. Wyglądało mi to na śpiwór.
– Zostanie tu pani z moim synem? – spytałam. – Sprawdzę to.
Kobieta przytaknęła i podeszła bliżej samochodu, który zatrzymałam przy krawężniku. Tymczasem ja podeszłam do śpiwora, przygotowując się na to, co być może w nim znajdę.
Czy to bezdomny? Może zmarł we śnie? Może dlatego kobieta jest tak roztrzęsiona?
Uznałam, że to prawdopodobna wersja, i podeszłam jeszcze bliżej, a wtedy serce mi przyspieszyło. Im bliżej podchodziłam, tym wyraźniej widziałam twarz wystającą z rozchylonego śpiwora.
Kiedy dotarło do mnie, na co patrzę, przysłoniłam usta dłonią i na moment przestałam oddychać. To nie bezdomny, który za dużo wypił, ani człowiek, który umarł we śnie, lecz dziewczyna. I doskonale wiedziałam, kto to.
– Dobry Boże – wyszeptałam, powstrzymując się od płaczu.
Drżącymi palcami sięgnęłam do kieszeni po telefon i wybrałam numer. Nie wykręciłam 911. Najpierw zadzwoniłam do faceta, który z pewnością chciał dowiedzieć się o tym jako pierwszy. Widywałam Matta Millera w telewizji, kiedy temat zaginionej surferki wałkowano na okrągło. Pracował jako śledczy w policji Cocoa Beach. Kiedyś się przyjaźniliśmy.
– Cześć, Matt.
– Kto mówi? – spytał rozespanym i zdziwionym głosem.
– Eva Rea.
Nastąpiła dłuższa cisza.
– Eva Rea Thomas? – Nagle się ożywił. – Serio?
Przymknęłam oczy i ponownie je otworzyłam, żeby popatrzeć na leżącą przede mną martwą dziewczynkę. Za mną kobieta i jej córka nie przestawały płakać.
– Tak, serio. Chcę, żebyś przyjechał do centrum. Jestem obok Coconuts. Zna… znalazłam twoją dziewczynę.
Matt przez chwilę się nie odzywał, a potem westchnął ciężko.
– Zaraz będę.
Dotarcie we wskazane miejsce nie zajęło mu nawet pięciu minut. Zaparkował tuż za moim samochodem i ruszył biegiem w moją stronę. Serce na chwilę przestało mi bić. Nie widziałam Matta od jakichś dwudziestu lat, ale nic się nie zmienił. Był starszy, owszem, ale to w niczym mu nie ujmowało. Jak wielu innych mężczyzn, i on stał się z wiekiem bardziej atrakcyjny. Nie wiem, jak oni to robią.
Spojrzał mi prosto w oczy i przeczesał palcami gęste brązowe włosy, które miejscami rozjaśniło słońce, tak że wyglądały niemal na blond. To skutek uboczny surfingu, wiele miejscowych osób ma naturalne pasemka, bo praktycznie wszyscy tu surfują. W kolejce do fali można spotkać nawet burmistrza i członków rady miejskiej. W dzieciństwie i jako nastolatka też surfowałam, ale minęło sporo czasu, od kiedy stałam na desce. Często się zastanawiałam, czy nadal pamiętam, jak się to robi. Poza tym ważyłam teraz dużo więcej.
– Jesteś pewna, że to ona? – spytał Matt, marszcząc czoło.
– Całkowicie.
– Okej. – Ze smutkiem pokręcił głową.
Przyklęknął obok dziewczyny. Dołączyłam do niego.
– Tamta kobieta myślała, że to bezdomny, i zmartwiła się, że potrąci go jakieś auto dostawcze. Otworzyła śpiwór, zauważyła, że to dziecko, i wybiegła na jezdnię, a ja o mało co jej nie przejechałam. Podeszłam, żeby zobaczyć to na własne oczy, i od razu zadzwoniłam do ciebie.
– Dziękuję. – Matt głośno przełknął ślinę.
Złapał skraj śpiwora i ściągnął go nieco niżej, żeby lepiej przyjrzeć się ciału. Ręka mu zadrżała, kiedy twarz dziewczynki całkiem się odsłoniła. Wydał z siebie urywany szloch, choć próbował go stłumić. Zanosząc się płaczem i łapiąc oddech, rozsunął zamek niżej, odsłaniając drobne ciało.
Wtedy całkiem się rozkleił i płakał skulony. Głaskał ją po długich blond włosach.
– O Boże! Sophie! Co oni ci zrobili?
Pamiętałam Cocoa Beach z młodości i wiedziałam, że Matt znał bardzo dobrze tę dziewczynkę, a być może nawet jej rodziców. Walczyłam ze sobą, żeby też się nie rozpłakać, i myślałam o tym, jak bardzo śmierć jednego z członków tej małej społeczności dotknie wszystkich.
– Może lepiej niczego nie ruszajmy – odezwałam się, chcąc zachować profesjonalizm. Ciekawe, czy to pierwsze wezwanie Matta do martwego dziecka. Coś mi mówiło, że tak. Ja już swoje widziałam. Zapamiętałam twarz każdego z nich. Dobrze wiedziałam, jak to jest – ten widok nigdy cię nie opuści. W Macie też to pozostanie. Po kres jego dni będzie go nawiedzała twarz tej dziewczynki.
Nie posłuchał mnie. Rozpiął zamek śpiwora do końca, przez co zobaczyliśmy całe jej ciało. Wtedy dopiero zrobiło się strasznie. Widok był tak odrażający, że prawie zwymiotowałam. Ciało Sophie zostało rozczłonkowane.
Blady jak ściana Matt wstał, odszedł dwa kroki na bok i zwymiotował na chodnik. Słysząc te odgłosy, sama poczułam nadciągające torsje, ale zdołałam zachować zimną krew i stłumiłam wszystkie rozbudzone w sobie emocje, tak jak nauczyło mnie robić życie.
Dawniej
– Musimy porozmawiać. Proszę, usiądź.
Chłopiec spojrzał na ojca, który gestem wskazał na kanapę, gdzie już siedziała jego siostrzyczka, równie zdezorientowana jak on.
– Co się stało, tato? – spytał chłopak.
– Możesz usiąść? Mama zaraz przyjdzie.
Syn westchnął i usłuchał prośby taty. Popatrzył na swoje zabawki leżące na środku salonu. Zapomniał po sobie posprzątać. Stąd ta rozmowa? Rodzice byli na niego źli? Wyrzucą go z domu? Czy tylko nakrzyczą? Chłopca ściskało w żołądku, co mu się nie podobało.
Ostatnio w domu było dość głośno. Najczęściej krzyczeli dorośli, ale zdarzało się, że on i siostrzyczka też. Wyglądało na to, że członkowie rodziny się nie dogadują. Nie chodziło o to, że nie kochał siostrzyczki, bo kochał ją bardzo. Dzień, w którym przywieźli ją ze szpitala, był najlepszym dniem jego krótkiego jeszcze życia. Tylko że ostatnio stała się bardzo irytująca, więc musiał na nią warczeć tak, jak rodzice warczeli na niego. Inaczej niczego by się nie nauczyła, co nie?
Do pokoju weszła mama. Była tak blada, że chłopiec lekko się przestraszył. Przez myśl przebiegło mu, że może zachorowała. Mama Tommy’ego z końca ulicy przez długi czas była blada, a potem przestała wstawać z łóżka. Tato kolegi powiedział mu, że ciężko chorowała. Tommy musiał zachowywać się cicho, żeby mama mogła spać. Tommy mówił, że ciągle spała. Aż któregoś dnia już się nie obudziła.
Czy właśnie o to chodziło? Mama była chora? O tym mieli usłyszeć?
– Chcemy z wami porozmawiać o czymś ważnym – powiedziała mama.
Chłopiec przestraszył się jeszcze bardziej. Słyszał, jak bije mu serce, i czuł, że za moment się rozpłacze, choć wiedział, że nie powinien. Duzi chłopcy, tacy jak on, nie płaczą. Tak mu powtarzano. Dlatego musiał zdusić łzy. Tylko jego siostrzyczce wolno było beczeć, co zresztą robiła często. Chłopiec był całkiem inny niż ona. Potrafił się powstrzymać, jeśli musiał.
Tata głęboko wciągnął powietrze. Chłopiec wiedział, że ojciec jest zły, bo zaciskał szczękę tak mocno, że aż ruszała mu się żuchwa.
– Mama i ja… – zaczął tata, rzucając żonie przelotne spojrzenie. – My…
Urwał, jakby zapomniał słów, ale na szczęście mama wiedziała, co trzeba powiedzieć, i przejęła pałeczkę.
– Bierzemy rozwód.
Chłopiec uznał to słowo za dziwaczne. Rozwód? Gdzieś już je słyszał. Rodzice Irene z przedszkola byli rozwiedzeni, ale chłopiec nie wiedział, co to oznacza. Wyglądało na to, że to coś, co zdecydowali się wziąć, więc nie mogła to być choroba. Przecież nikt nie brałby choroby. Z pewnością nie on. Za dobrze pamiętał, jak zawieźli go do szpitala, kiedy miał wysoką gorączkę. Niefajne doświadczenie.
Siostrzyczka patrzyła na rodziców, ssąc smoczek. Na pewno nie rozumiała, o czym mówią rodzice. Chłopiec wiedział tylko tyle, że Irene czasem przychodziła do przedszkola ubrana tak samo jak dzień wcześniej, bo jej mama zapomniała spakować odpowiednią ilość rzeczy na zmianę. Chłopiec nie rozumiał, dlaczego w ogóle pakowała ubrania do szkoły, ale nigdy nie odważył się o to zapytać. Czy to oznaczało, że też będzie nosił te same rzeczy dwa dni z rzędu? Jakoś mu to nie przeszkadzało.
– Rozumiecie, o czym mówimy? – spytała mama.
Chłopiec spojrzał na siostrzyczkę, która na szczęście pokręciła głową, więc sam nie musiał się przyznawać do niewiedzy.
– Mamusia i tatuś nie będą już mieszkać razem – wyjaśniła mama i popatrzyła na męża, który skierował wzrok w przeciwną stronę i pocierał ręce. Chłopiec zauważył, że tata zacisnął jedną dłoń w pięść, potem znów zaczął je pocierać i w końcu spojrzał na nich zaczerwienionymi oczami.
– Ale… – Chłopiec chciał zadać parę pytań. Jeśli nie będą mieszkać razem, to skąd tatuś weźmie jedzenie? Zawsze o osiemnastej jedli razem mamine posiłki.
– Dzieciaki, nie będzie tak źle. – Tato pociągnął nosem. – Przez pięć dni będziecie z mamą, a następne pięć tu, u mnie.
– Postanowiliśmy podzielić się wami sprawiedliwie – dopowiedziała mama. – W ten sposób spędzicie tyle samo czasu ze mną i z tatą.
Tata chłopca się zaśmiał i łagodnie klepnął synka w ramę.
– Będzie prawie tak samo jak teraz. Kurka, pewnie nawet nie zauważycie różnicy.
Chłopiec ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w rodziców. Zastanawiał się, czemu tak zależało im na tej rozmowie, skoro to nie była aż taka ważna sprawa.
Zawiozłam Alexa do domu, obudziłam Olivię i poprosiłam ją, żeby popilnowała brata. Wydukała, że jest śpiąca, ale jej nie słuchałam. Alex wskoczył na łóżko siostry i zaczął paplać o ciele, które znaleźliśmy w mieście.
– Co? – Olivia od razu usiadła. – Mamo? Znowu pracujesz?
Pokręciłam głową.
– Nie całkiem. Tylko pomagam.
Wyglądała na zdezorientowaną. Miała rozczochrane włosy, sterczały jej we wszystkie strony. Kilka miesięcy temu ścięła się na krótko. Według mnie wyglądała słodko. Miała szczupłą, drobną twarz, jak chochlik, dzięki czemu ten typ fryzury bardzo jej pasował. Rysy odziedziczyła przede wszystkim po ojcu. Co innego jej młodsza siostra. Kiedy ona też chciała się tak ostrzyc, starałam się jej wytłumaczyć, że przy okrągłej twarzy, którą po mnie ma, nie uzyska tego samego efektu. Źle to zabrzmiało i Christine się na mnie obraziła.
– Rany, dobra – zgodziła się łaskawie Olivia.
– Niedługo wrócę.
– Pamiętaj o kawie! – krzyknęła, kiedy zbiegałam po schodach.
Wróciłam na miejsce znalezienia ciała, gdzie tymczasem zgromadził się tłum gapiów. Wypatrzyłam wśród nich Matta, który usiłował zapanować nad ludźmi. Pojawili się też fotografowie z miejscowych gazet, a reporterzy prześcigali się w wykrzykiwaniu pytań.
Miałam wrażenie, że Matt też za chwilę zacznie wrzeszczeć.
W końcu mnie zauważył i przepuścił pod taśmą policyjną.
– Ale się cieszę, że nas wspierasz – wyszeptał.
– Jak tam sprawy? – spytałam.
Wzruszył ramionami.
– Nadal czekam na techników. Powinni nadjechać lada moment.
– Zawiadomiłeś rodziców? – upewniłam się.
Pokręcił głową i pogładził się po delikatnym zaroście na brodzie.
– Właśnie miałem to zrobić.
– Lepiej się pospiesz – rzuciłam i powiodłam wzrokiem po tłumie. – Niedługo wieści się rozejdą. Nie chciałbyś, żeby dowiedzieli się o tym od innych.
Matt przygryzł dolną wargę. Robił to w dzieciństwie, kiedy coś go gnębiło. W pamięci pojawiło mi się ciepłe wspomnienie tego, jak uczył mnie jeździć na rowerze.
– Jeśli chcesz tu jeszcze zostać, możesz posłać kogoś innego – przypomniałam mu.
– Nie o to chodzi. Sam muszę to zrobić. Od początku prowadziłem tę sprawę. Mam poczucie, że jestem im to winny.
– Chyba powinnam ci coś powiedzieć – oznajmiłam. – Nad ranem poszłam pobiegać po plaży i mijałam to miejsce. Widziałam tu kogoś. Jakiegoś człowieka przy samochodzie. Nie mogę przestać myśleć o tym, że może…
– Rozpoznałaś tę osobę?
– Zauważyłam tylko, że auto było białe. Nie dostrzegłam nawet marki. Na pewno miało czworo drzwi.
– SUV?
– Nie wydaje mi się, ale mogę się mylić. Było po trzeciej rano i panował mrok.
– Ale widziałaś tutaj kogoś w środku nocy? Po zamknięciu knajp?
Przytaknęłam.
– Wtedy pomyślałam, że to nic takiego, ale teraz… Może to był ktoś, kto zostawił tu ciało Sophie Williams.
– Niewykluczone – zgodził się Matt.
– Cholera – wyrwało mi się. – Powinnam była go sprawdzić, zamiast tak po prostu odbiec. Tyle że… nie miałam przy sobie broni. A wcześniej mi się śniło… Zresztą nieważne. Nie mogłam pozbyć się pewnego bardzo realistycznego wrażenia.
Matt patrzył na mnie ze zrozumieniem.
– To naturalne. Muszę…
Nie dokończył, bo zza zgromadzonych osób dobiegł nas czyjś skowyt. Równocześnie obróciliśmy się w tamtym kierunku. Jakaś kobieta przedzierała się przez ludzi, którzy rozstępowali się, słysząc jej krzyki. Zrobili jej przejście. Kiedy w końcu ją zobaczyłam, od razu skojarzyłam jej twarz – widziałam tę kobietę w telewizji.
Mama Sophie.
– SOPHIE!
Matt zbliżył się do niej.
– Proszę pani…
Nie usłyszała go. Odepchnęła go i zawodząc, podbiegła do śpiwora.
Matt rzucił mi zakłopotane spojrzenie. Wyczułam, że potrzebuje mojego wsparcia, więc także podeszłam do kobiety.
– Pani Williams…
Ani drgnęła. Stała jak sparaliżowana i nie odrywała wzroku od martwego ciała. Cała się trzęsła.
– Błagam – powiedziała słabym głosem i upadła na kolana. – Boże, proszę… Nie!
Z trudem powstrzymywałam łzy. Oddychałam głęboko, a bezradny Matt wzrokiem prosił mnie o pomoc. W milczeniu dałam mu znać gestem, żeby nic nie robił i pozwolił kobiecie na rozpacza.
Jenna Williams zanosiła się więc szlochem, aż w końcu, kiedy wypłakała wszystkie łzy, spojrzała wprost na Matta.
– Wiedziałeś. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – spytała ze zbolałą twarzą.
– Jenno, ja… – dukał Matt.
– Kto? – wyrzuciła z siebie. – Kto to zrobił? Dlaczego?! Matt, dlaczego?
– Ja… My... Nie wiemy – wyznał policjant.
– Nie wiecie? – dopytywała piskliwym i łamiącym się głosem. Oczekiwała od Matta wyjaśnień, ale on żadnych nie miał. W ogóle brakowało mu słów.
– Jeszcze nie wiemy – wtrąciłam się, podchodząc do kobiety. Widziałam, że Matt jest przytłoczony tą sytuacją. – Pani Williams, jestem Eva Rea Thomas z FBI. Proszę pójść ze mną, a postaram się odpowiedzieć na wszystkie pani pytania najlepiej, jak tylko potrafię.
– Jestem twoim dłużnikiem – oświadczył Matt, podchodząc do mnie ze zwichrzoną czupryną. Mogłabym przysiąc, że wcześniej nie miał tych kilku siwych włosów, które teraz dostrzegłam.