Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W nocy, podczas licealnego balu, znikają trzy dziewczyny. Przydzielony do sprawy detektyw Matt Miller prosi o pomoc w śledztwie swoją dziewczynę Evę Rae Thomas, byłą profilerkę FBI. Jej głowę zaprząta jednak poszukiwanie dawno zaginionej siostry. Kiedy ktoś przykuwa łańcuchami ciało młodej dziewczyny do huśtawki na podwórku Evy, kobieta dochodzi do wniosku, że nie może już dłużej przypatrywać się tragicznym wydarzeniom z boku i musi całkowicie zaangażować się w dochodzenie. Mało tego, wkrótce uświadamia sobie, że na nią też poluje zabójca.
„Rozliczenia” to druga część serii Willow Rose, autorki ponad 80 powieści, które sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy. Kilka z jej książek znalazło się wśród 10 największych bestsellerów Amazona w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Jej książki wyróżniają się tempem, napięciem i absolutnie zaskakującymi zwrotami akcji. Dlatego wielbiciele nazwali ją Królową Krzyku.
Willow mieszka na Florydzie, w regionie Space Coast, z mężem i dwiema córkami. Kiedy nie pisze ani nie czyta, surfuje na falach Atlantyku i obserwuje delfiny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 268
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: What you did
Przekład Agnieszka Myśliwy
Copyright © Willow Rose, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-91-8054-169-5
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Prolog
Cocoa Beach, Floryda
Trudno się ucieka w stroju wieczorowym. Carina uniosła brzeg pięknej syreniej sukni w odcieniu morskiego błękitu. To tę kreację jeszcze kilka godzin temu podziwiały setki kolegów i koleżanek, kiedy wchodziła na scenę, by odebrać tytuł królowej balu maturalnego. Jeden z pięknych pantofli od Manolo Blahnika, jej pierwszych w życiu, stracił obcas w asfalcie, zanim wbiegła na pole golfowe. Pędziła po trawie, a drugi obcas zapadał się w wilgotnej, bagnistej ziemi Florydy, zerwała więc oba buty, dysząc ciężko, kiedy usłyszała w ciemnościach kroki swojego prześladowcy. Koronę straciła niedaleko wejścia do country clubu, kiedy podbiegła do budynku i zaczęła szarpać klamkę w nadziei, że ktoś będzie w środku i jej pomoże. Wszystkie drzwi były jednak zamknięte i dlatego pobiegła na pole golfowe, czując oddech pościgu na karku.
Biegała wyczynowo, więc szybko zgubiła mężczyznę. Kiedy dotarła do małego jeziorka skrywającego się wśród drzew, na chwilę zwolniła. Przystanęła i zaczęła nasłuchiwać, pomyślała, że mogłaby ukryć się w zaroślach, dopóki nie złapie tchu. Miała wrażenie, że jej płuca płoną, oddychała chrapliwie.
Głupie alergie!
Bała się, że mężczyzna usłyszy jej sapanie, w jej uszach wydawało się takie donośne. Nie widząc żadnego ruchu na otwartej przestrzeni za swoimi plecami, wzięła kilka głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Oddychało się jej coraz łatwiej, lecz musiała walczyć z narastającą paniką. Serce obijało się o jej żebra.
A co z resztą? Gdzie się podziały?
We trzy wyszły ze szkoły, by wrócić do domu. Mieszkały niedaleko, postanowiły więc zrobić sobie pięciominutowy spacer. Przecież były w trójkę, a okolicę znały jako bardzo bezpieczną. W Cocoa Beach nigdy nie działo się nic złego. Dopóki trzymały się razem, nic im nie groziło.
Dlaczego się rozdzieliły?
Mężczyzna pojawił się nagle. Nie od razu go zauważyły. Rozmawiały o tym wieczorze. Ava i Tara mówiły Carinie, że pięknie wyglądała, kiedy wykonywała obowiązkowy wolny taniec z Kevinem, królem balu. Carina z radością słuchała ich zazdrosnych głosów, kiedy o niej rozmawiały, choć prawda była taka, że był to najbardziej niezręczny moment w całym jej siedemnastoletnim życiu. Kevin był chłopakiem jej najlepszej przyjaciółki Molly, więc przez całą piosenkę zerkała na nią, uważając, by nie pokazać po sobie, że dobrze się bawi. Molly wyszła w trakcie piosenki, Carina więcej jej nie widziała. Napisała do niej, kiedy tylko taniec się skończył, próbowała wyjaśnić, że zatańczyła z Kevinem jedynie dlatego, że musiała, że taka jest tradycja. Molly nie odpisała, a Carina martwiła się coraz bardziej, zastanawiała się, czy Molly jest na nią zła. Widziała to w jej oczach, zanim zniknęła. Gniew i urazę. Znała to spojrzenie doskonale, ponieważ przyjaźniły się od czasów przedszkola.
„Przepraszam, Molly. Nie chciałam cię zranić. Musisz mi uwierzyć, wcale się dobrze nie bawiłam”.
Dziewczyny zaczęły krzyczeć, kiedy zamaskowany mężczyzna porwał Avę i przyłożył jej nóż do gardła. Carina spanikowała. Krzyczała z Tarą, podczas gdy Ava szlochała cicho z nożem na szyi. Potem Carina go kopnęła. Nie wiedziała, skąd wzięły się w niej siła i odwaga, ale uniosła manola i wymierzyła kopniaka dokładnie tam, gdzie najbardziej boli, a mężczyzna aż zgiął się wpół.
Wtedy uciekły. Mężczyzna rzucił się na Tarę, ale udało jej się uwolnić z jego uścisku, krzyczała bezradnie. Carina zobaczyła to, zanim przyjaciółki zniknęły jej z oczu. Nie wiedziała nawet, w którym momencie się rozdzieliły. Wiedziała tylko, że trzeba uciekać, z początku myślała, że dziewczyny są tuż za nią, ale kiedy wybiegła na pole golfowe, uświadomiła sobie, że nigdzie ich nie widać ani nie słychać.
Teraz wpatrywała się w ciemność i zastanawiała, czy udało się jej uciec.
Może napastnik zrezygnował?
Pot spływał po jej plecach, włosy miała mokre. Kolana się jej trzęsły, kiedy próbowała zdecydować, co dalej. Nie mogła tu zostać. Jeśli napastnik nadal tu był, mógł ją w każdej chwili znaleźć.
Dojrzawszy ruch w zaroślach, wydała niemy okrzyk. Cień przemknął po trawie w blasku księżyca, unosił suknię tak samo jak ona wcześniej.
Tara!
Carina wynurzyła się ze swojej kryjówki, zastanawiała się, czy powinna zawołać przyjaciółkę po imieniu, ale kiedy tylko otworzyła usta, zza drzewa wyłonił się inny cień i schwytał Tarę. Podrzucił ją w powietrze, a gdy zaczęła krzyczeć, wymierzył jej cios pięścią w twarz. Carina oddychała ciężko, kiedy przyjaciółka osunęła się na ziemię, nie było już słychać jej krzyków.
Cała się trzęsła, wiedziała, że powinna uciekać. Wszystko w niej krzyczało, że musi się ruszyć, wynosić się jak najdalej stąd, ale jej nogi się nie poruszały. Jakby coś je sparaliżowało.
Czy Tara żyła?
Mężczyzna pochylił się nad nieruchomą Tarą na kilka sekund, po czym uniósł głowę, a Carina poczuła na sobie jego spojrzenie. Nie potrafiła powiedzieć, czy naprawdę ją zauważył, ale czuła, że jego zły wzrok wwierca się niczym nóż w jej skórę.
Sprawnie podniósł się z ziemi i rzucił się w jej stronę. Od razu pojęła, że nie zdoła mu uciec. Mimo to musiała spróbować. Odwróciła się i wystartowała, lecz tak jak w koszmarach miała wrażenie, że prawie się nie rusza. Czyjaś ręka chwyciła ją za kitkę i pociągnęła mocno do tyłu, prosto w objęcia napastnika. Kiedy poczuła jego dłonie na szyi i ciepły oddech na skórze, zamknęła oczy i zaczęła się modlić, żeby nie bolało.
Rozdział 1
Dwa tygodnie później
– Wspaniała wiadomość. Znalazłam ją.
Moje oczy zogromniały. Wpatrywałam się w kobietę siedzącą za zagraconym biurkiem. Miała na imię Rhonda, była prywatną detektywką, którą zatrudniłam do namierzenia mojej zaginionej przed laty siostry.
Sydney została porwana z Wal-Martu, kiedy miałam zaledwie pięć lat, a ona siedem. Niedawno dowiedziałam się, że być może dalej żyje, ponieważ porwał ją nasz biologiczny ojciec i podobno wywiózł z kraju. Przez kilka tygodni zbierałam się na odwagę, by rozpocząć dochodzenie i zatrudnić kogoś. Rhonda pracowała nad tą sprawą od sześciu miesięcy, szukała zarówno mojego taty, jak i siostry. Do tej pory rzadko się odzywała, założyłam więc, że nic nie znalazła. Jej słowa i podekscytowanie w oczach spoglądających na mnie spod zmarszczonych brwi naprawdę mnie zaskoczyły.
– Serio?
Rhonda przytaknęła. Sięgnęła po teczkę leżącą na stosie i położyła ją przede mną. Przesunęła ją bliżej mnie, a ja poczułam, że wali mi serce. Nie byłam pewna, jak na to wszystko zareagować.
– Sama zobacz.
Coraz trudniej mi się oddychało. Spojrzałam na teczkę, palce mi się trzęsły. Przygryzłam wargę i podniosłam wzrok na Rhondę.
– Jesteś pewna, że to ona?
Rhonda pokiwała głową.
– Nie była to łatwa sprawa. Ale z niewielką pomocą kolegi z Europy namierzyłam twojego ojca w Londynie.
– A Sydney?
Rhonda odchrząknęła.
– Zmienił jej imię. Ona nazywała się Mallory Stevens, a on James Stevens.
– Mallory? Tak ma na imię? – Zmarszczyłam nos. Uwielbiałam imię Sydney. Wiedziałam, że niełatwo będzie się przyzwyczaić do nowego, ale z drugiej strony w tej sprawie nic nie było łatwe. I znów wszystko w moim życiu miało się zmienić.
Rhonda pokręciła głową.
– Zmieniła dane raz jeszcze… kiedy przeprowadziła się na Florydę.
Prawie się zakrztusiłam.
– Na Florydę? Chcesz powiedzieć, że… że… ona jest tutaj?!
Rhonda przytaknęła i zaczęła bawić się długopisem.
– Wszystko masz w teczce.
– Zmieniła imię… Ponownie? No to jak się teraz nazywa? – Nie byłam w stanie przyswoić tych wszystkich informacji. Moje życie stanęło na głowie, kiedy mój były i ojciec moich dzieci Chad postanowił zostawić mnie dla młodszej i bardziej blond wersji mnie o imieniu Kimmie. Po rozwodzie przeprowadziłam się z dziećmi z powrotem do rodzinnego miasta, Cocoa Beach, aby odnowić więź z rodzicami, lecz okazało się, że mężczyzna, którego uważałam za ojca, nim nie był, a mężczyzna, którego kochałam jak ojca, był brutalnym mordercą i miał na sumieniu wiele ofiar. Już nie żył, a moja mama nadal mieszkała ze mną, nie chciała wracać do domu, który z nim dzieliła. Nie dziwiło mnie to. Sama miałam ochotę spalić ten dom do gołej ziemi w nadziei, że sczezną przy tym wszystkie kłamstwa.
– No to jak się teraz nazywa? – powtórzyłam.
Rhonda pochyliła się nad biurkiem, by otworzyć leżącą przede mną teczkę. Wskazała palcem akapit na pierwszej stronie, postukała w sam środek długim fioletowym paznokciem.
Spojrzałam na nazwisko, po czym podniosłam wzrok na Rhondę, która przyglądała mi się badawczo.
Czy to był jakiś żart?
– Ale… jak… to…
Rhonda pokiwała głową.
– Wiem. Zweryfikowałam informację na różne sposoby, żeby mieć pewność. Nie ma wątpliwości. To ona. Ta kobieta jest twoją siostrą.
Rozdział 2
Wcześniej
– Mów, Artie. Co mamy?
Gary Pierce podszedł do miejscowego szeryfa, który stał przy swoim samochodzie. Otaczający go zastępcy zerkali na Gary’ego nerwowo. Zatrzymali się przy drodze gruntowej prowadzącej na starą farmę w Riverdale, w stanie Maryland.
– Tony Velleda, lat czterdzieści osiem, jest przetrzymywany jako zakładnik. Porywacze wdarli się do jego domu wczoraj, kiedy przebywał w nim z ośmioletnim synem. Dzieciakowi związano ręce i nogi, po czym pozostawiono go w domu, a porywacze zabrali jego ojca. Chłopak zdołał się uwolnić i zaalarmował sąsiadów, którzy wezwali policję. Dowiedzieliśmy się, że porywacze wywieźli ojca poza granicę stanu i przetrzymują go na tej farmie. Wiemy, że w środku są czterej uzbrojeni mężczyźni i zakładnik. Wiemy, że co najmniej jeden z porywaczy ma powiązania z gangami, inny jest na zwolnieniu warunkowym, został skazany za napad z bronią. Ci kolesie nie żartują.
– My też nie.
Gary dotknął broni w kaburze i kamizelki na ciele, jak zawsze tuż przed akcją. Było to dziwactwo, zdawał sobie sprawę, ale nie potrafił się powstrzymać. Jakby musiał się upewnić, że kamizelka jest dość gruba, aby naprawdę powstrzymać wymierzoną w niego kulę… Jakby nie do końca wierzył, że to zrobi.
– Wchodzimy. – Pokiwał głową na szeryfa. – Niech twoi ludzie będą gotowi.
Kilka minut później kroczyli po drodze, Gary szedł na czele. Przed sobą trzymał karabinek automatyczny M4, przygotowując się na to, co czekało w tym małym domku, a jednocześnie myślał o swojej żonie Iris i nowo narodzonym synu Oliverze. Dzieciak miał nie więcej niż trzy tygodnie, Gary nigdy jeszcze nie widział nic słodszego. Tego ranka, zanim wyszedł do pracy, mały uśmiechnął się po raz pierwszy, a Gary aż zaklął na myśl, że musi iść do pracy w tak ważny dzień.
– Proszę, niech nie będzie problemów – modlił się pod nosem. – Proszę, pozwól, bym znów zobaczył ten uśmiech.
Zakradł się za dom, znalazł nieoświetlone okno i wybił szybę karabinkiem. Usunął szkło i wszedł do środka, mierząc w ciemność. Agentka Wilson, jego partnerka, weszła zaraz za nim. Znaleźli drzwi, spod których sączyło się światło, podeszli bliżej i zajrzeli do środka przez szparę.
Gary zauważył trzech mężczyzn, uzbrojonych po zęby. Czwarty siedział na środku pokoju z przepaską na oczach, przywiązany do krzesła.
Gary dał sygnał Wilson, pchnął drzwi i oboje wpadli do środka, krzycząc:
– FBI! Na ziemię!
Trzej mężczyźni odrzucili broń, położyli się na podłodze i unieśli ręce.
Gary odwrócił się, by poszukać ostatniego porywacza, który nagle pojawił się w drzwiach prowadzących do sypialni, a w rękach trzymał karabin.
– Rzućcie broń. Natychmiast.
Gary przełknął ślinę, czując przypływ paniki, i zrobił, co mu kazano. Wilson poszła w jego ślady, ale kiedy broń wylądowała na podłodze, sięgnęła po pistolet, wycelowała w porywacza i strzeliła. Jeden czysty strzał, kula przeszyła czaszkę. Bandyta osunął się na podłogę niczym szmaciana lalka.
Rozdział 3
– Właśnie tak, Greg. Jest to wielka zagadka dla mieszkańców Cocoa Beach. Co spotkało królową balu Carinę Martin i jej dwie przyjaciółki, Tarę Owens i Avę Morales w noc balu, kiedy opuściły budynek liceum? Może odkryte dzisiaj nowe dowody pomogą detektywom znaleźć rozwiązanie.
Wyłączyłam telewizor i rzuciłam pilota na kanapę. Telewizor był włączony, kiedy wróciłam do domu z teczką pod pachą po wizycie u Rhondy, ale nikt go nie oglądał. Zanim go wyłączyłam, przez chwilę słuchałam, czy są jakieś postępy w sprawie trzech nastolatek, które zaginęły po balu maturalnym dwa tygodnie temu. Ostatnio tylko o tym rozmawiało się w okolicy, a reporter News13 miał rację: była to dziwna zagadka. Dziewczyny przepadły bez śladu. Rozważano wersję z porwaniem, jak i zaplanowaną ucieczką przed presją ostatniego roku nauki i egzaminów. Ta druga opcja była zbyt wydumana jak na mój gust, więc pozostawała pierwsza, tyle że ona również mi się nie podobała. Sprawę przydzielono Mattowi już tej pierwszej nocy, a rodzice nastolatek nerwowo wydzwaniali na posterunek, domagając się szeroko zakrojonych poszukiwań.
Umawialiśmy się z Mattem już od ponad sześciu miesięcy i naprawdę nieźle nam się układało. Lubiliśmy spędzać razem czas, nie znosiliśmy się rozstawać – było to dla mnie coś nowego, nie miałam takich doświadczeń z Chadem. Z Mattem łączyła mnie więź o wiele głębsza, co wydawało się naturalne, biorąc pod uwagę, że znaliśmy się od przedszkola i że do jego domu uciekałam jako nastolatka, kiedy u mnie robiło się trudno. Od tamtej pory się przyjaźniliśmy, aż w końcu postanowiliśmy spróbować czegoś więcej. Najwyraźniej potrzebowaliśmy dwudziestoletniej rozłąki, aby poukładało się nam w głowach.
Pisanie również szło całkiem nieźle. Chociaż musiałam się rozpakować i urządzić, niemal udało mi się skończyć książkę, nie mogłam się już doczekać końca. Pisałam o moim – przybranym – ojcu, seryjnym zabójcy, któremu udawało się zwodzić ukochane osoby, a wszystkie potworności popełniał tuż pod nosem mojej matki. W opisanie tej historii zaangażowałyśmy się obie, ponieważ często wypytywałam ją o jego dzieciństwo i ich wspólne życie. Dla mamy rozmowa o nim i o tym, co się wydarzyło, była formą terapii, ale czułam też, że wyczerpuje ją to emocjonalnie.
Najpierw miałam pisać o najgorszych seryjnych zabójcach w kraju z perspektywy profilerki FBI, ale kiedy wydawca poznał mój nowy pomysł napisania opartej na faktach historii opowiedzianej z punktu widzenia osoby zamieszanej w sprawę, wyrzucił umowę na pierwszą książkę i zaraz podpisał nową. Dostałam też ogromną zaliczkę oprócz tego, co już mi zapłacono. Tak go zachwycił ten pomysł. Podobno ta wersja była bardziej komercyjna i miała bestsellerowy potencjał. Nie miałam nic przeciwko stworzeniu bestsellera. Zamierzałam za te pieniądze utrzymywać siebie i dzieci. Chad w zasadzie przepadł, o alimentach przypominał sobie od czasu do czasu, a wystarczały one na ledwie połowę czynszu za dom. Życie samotnej matki z trójką dzieci nie było tanie.
– Puk, puk.
W drzwiach pojawił się Matt z butelką wina. Uśmiechnęłam się na jego widok. Słyszałam kroki dzieci na piętrze, Alex krzyknął coś do jednej z sióstr. Olivia mu odkrzyknęła, po czym trzasnęła drzwiami. Miała już piętnaście lat i brakowało jej cierpliwości do sześcioletniego brata i dwunastoletniej siostry Christine. W sumie do mnie również.
Matt aż podskoczył, kiedy rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Ja byłam już do tego tak przyzwyczajona, że nic nie zauważyłam. Uśmiechnęłam się do niego i przejęłam wino.
– Co to za okazja?
Wzruszył ramionami, pochylił się i mnie pocałował.
– Piątek, a ja mam wolny weekend.
Spojrzałam na niego znacząco. Wiedziałam, że wino jest dla mnie, nie dla niego.
– Zamawiam pizzę. W lodówce jest piwo – mruknęłam.
Rozpromienił się.
– Miałem nadzieję, że to powiesz.
Rozdział 4
– Klops, pychota!
Kiedy weszliśmy do kuchni, wzrok Matta padł na danie pozostawione na blacie.
– Uwielbiam klops – zadeklarował. – Ty go zrobiłaś?
Postawiłam butelkę na blacie i pokręciłam głową z cierpkim uśmiechem.
– Ja i gotowanie? Jeśli dlatego się ze mną umawiasz, to od razu się przyznam. Niestety nie gotuję. Myślałam, że to już wiesz.
– Wygląda smacznie. Dlaczego nie zjemy klopsa zamiast pizzy?
Znalazłam korkociąg i otworzyłam wino. Nalałam sobie kieliszek, spojrzałam na Matta znacząco, a on pokiwał głową.
– Ach, rozumiem. To dzieło twojej mamy, tak?
– Tak.
– I nie ma w nim ani grama mięsa?
– Ani odrobiny. Żadnego mięsa, nabiału, glutenu. Tylko składniki pochodzenia roślinnego. Upiekła go dla nas wcześniej, bo umówiła się w Winter Garden na karty z przyjaciółkami.
Matt westchnął z rozczarowaniem.
– A tak ładnie wygląda.
– Częstuj się – zachęciłam go. – Ale powiem ci, że jem to wegańskie żarcie od tygodnia, mam w sobie już tyle dań opartych o składniki pochodzenia roślinnego, że lada chwila palmy wyrosną mi z uszu. Dlatego też zamawiam pizzę z toną mięsa i zamierzam cieszyć się, że nie będzie przy tym mojej mamy, więc nie będzie wyrażać dezaprobaty ani cierpieć z powodu tego, że nie znoszę jej kuchni.
Matt wzruszył ramionami i sięgnął po talerz.
– A ja spróbuję. To zdrowe.
Popijałam wino i obserwowałam go, kiedy nakładał sobie porcję, po czym znalazłam telefon i zamówiłam wielką pizzę, by na pewno wystarczyło dla dzieci i dla Matta, gdyby zmienił zdanie. Kiedy już skończyłam, odłożyłam telefon i spojrzałam na mojego faceta, któremu wegański klops chyba smakował.
– Niezłe – oświadczył. – Nie wiem, dlaczego narzekasz na gotowanie swojej mamy. Moim zdaniem to naprawdę smaczne.
Usiadłam na krześle. Matt nałożył sobie jeszcze jedną porcję i dojadł ją, kiedy popijałam wino.
– A gdzie Elijah? – zapytałam.
Matt też usiadł. Przestał jeść, na jego twarzy odmalowało się zmęczenie. Był samotnym ojcem, odkąd matka jego dziecka została jesienią zamordowana. Nie nawiązał bliskiej relacji z synem, dowiedział się o jego istnieniu, kiedy chłopiec miał trzy lata, a jego matka w końcu zdecydowała się wyznać prawdę. Przespała się z Mattem dziewięć lat temu, Matt był przekonany, że nigdy więcej się nie zobaczą. A tymczasem musiał zająć się swoim ośmioletnim synem, co całkowicie zmieniło jego życie.
– Z moją mamą – odparł. – Zabrała go do kina, żebym miał wolny wieczór.
Pochyliłam się nad blatem i sięgnęłam po widelec, żeby spróbować wegańskiego klopsa. Kilka razy poruszyłam szczęką, po czym się skrzywiłam. Nie. Okropne jak cała jej kuchnia. Upiłam łyk wina, aby pozbyć się tego smaku. Bardzo chciałam, żeby gotowanie mamy mi posmakowało, naprawdę. Na takim żarciu dałoby się też zapewne zrzucić parę kilo, ale po prostu nie mogłam tego przełknąć. A do tego wszystkie te zdrowe potrawy sprawiały, że podjadałam między posiłkami, więc zaczęłam tyć, odkąd mama się wprowadziła, zamiast zrzucić wagę.
– A jak się między wami układa? – zapytałam. – Lepiej?
Matt wbił wzrok w swój talerz i pokręcił głową.
– Nienawidzi mnie.
– Nie mów tak. Jesteś jego tatą.
– Poważnie, nienawidzi mnie. Nie pozwala sobie w niczym pomóc, nie chce ze mną rozmawiać. Nie pozwala nawet, żebym go położył wieczorem do łóżka. Po szkole idzie do mojej mamy, bo ja pracuję, codziennie. kiedy wracam do domu, mam nadzieję, że będzie lepiej, że nabierze do mnie cieplejszych uczuć, ale nic takiego na razie nie nastąpiło. Chyba wini mnie za śmierć Lisy.
Położyłam dłoń na jego dłoni.
– Stracił matkę, jedynego rodzica, jakiego tak naprawdę znał, bo rzadko się spotykaliście.
– A czyja to była wina? Na pewno nie moja. Błagałem ją, żeby pozwoliła mi częściej go zabierać, ale zawsze wyskoczyła z jakąś głupią wymówką. Jakby rozkoszowała się tym, że może sprawić mi zawód… Jakby powiedziała mi o nim tylko bo to, by mnie ranić.
– Ale ci powiedziała, co oznacza, że musiała chcieć, byś się zaangażował – odparłam. – Może było jej trudno.
Matt zjadł jeszcze kilka kęsów i pokręcił głową.
– Cóż…
– Nie poddawaj się. Jesteś wszystkim, co on ma. Daj mu czas. Jego życie bardzo się zmieniło przez ostatnie pół roku, nie wie, na czym stoi. Pewnie potwornie tęskni za mamą i tylko na tobie może się wyładować. Trochę cierpliwości. Jestem pewna, że wszystko się ułoży.
– No wiem, tylko… Nie tak to miało wyglądać, prawda? To rodzicielstwo na pełny etat jest naprawdę… trudne.
– Witaj w klubie.
Roześmiałam się lekko i upiłam łyk wina, po czym uniosłam pełen miłości wzrok do sufitu. Moje dzieci radziły sobie całkiem nieźle. Alex odnalazł się w nowym otoczeniu. W ramach programu dla uczniów wybitnie uzdolnionych otrzymywał w szkole trudniejsze zadania, co znacznie go uspokoiło. Nadal często krzyczał, kiedy się wypowiadał, nadal trudno było mu usiedzieć w miejscu dłużej niż kilka minut, ale wydawał się szczęśliwszy. Dziewczynki też radziły sobie lepiej niż zaraz po przeprowadzce. Przestały tyle mówić o ojcu, a ja nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle. Na początku jeździły do Waszyngtonu z odwiedzinami przynajmniej raz w miesiącu, ale przez ostatnie dwa miesiące nie było żadnych wizyt. Zwłaszcza najstarsza, Olivia, sprawiała wrażenie, jakby coraz mniej zależało jej na ojcu, co nie leżało w jej charakterze. Zastanawiałam się, czy coś się stało podczas ich ostatniej wizyty u Chada i Kimmie. Przykro mi było z powodu Alexa, który tęsknił za ojcem, ale nie mogłam wysłać go tam samego samolotem. Może inne sześciolatki były na tyle samodzielne, ale nie mój Alex. Nie skończyłoby się to dobrze dla współpasażerów.
– Widziałam w wiadomościach, że znaleźli drugi but, który mógł należeć do Cariny Martin? – powiedziałam, pragnąć zmienić temat. – Tym razem aż na wschodnim krańcu pola golfowego w krzakach?
Matt podszedł do lodówki, żeby wziąć sobie piwo.
– Tak, to był drugi but. Obcas i resztki pierwszego buta znaleźliśmy tej nocy, kiedy zniknęła.
– Czyli weszła na pole golfowe znacznie dalej, niż zakładaliście?
Przytaknął, otworzył piwo i usiadł.
– Tak. Znaleziono go niedaleko zarośli, w których gracze często tracą piłki. To taki mały lasek, niemal nieprzebyty. Myślałem, że wszystko przeczesaliśmy, ale teren jest taki… duży.
Pokiwałam głową.
– Myślisz, że się tam ukrywała?
– Nie wiem. Mogła też pójść tam z jakimś chłopakiem. To bal maturalny, przecież wiesz. Ludzie w taką noc robią różne głupie rzeczy.
– Ale koronę znaleźliście przy wejściu do country clubu? – dopytywałam.
Potwierdził i upił łyk piwa.
– Poniszczone buty znaleźliśmy w wielu różnych miejscach rozrzuconych po całym polu golfowym. Znaleźliśmy też torebkę Tary Owens z telefonem w środku, a fragment sukni Avy Morales pływał sobie w jednym z jeziorek.
– Jak ślad z okruchów u Jasia i Małgosi – wymamrotałam.
Podniósł wzrok.
– Co mówiłaś?
Pokręciłam głową.
– Nic. A pozostałe telefony? Udało wam się je namierzyć?
Matt zaprzeczył.
– Konta w mediach społecznościowych? Coś, co mogłoby podsunąć jakiś ślad? Korespondowały z kimś?
– Nadal nad tym pracujemy. Technicy się tym zajmują. Analizują zawartość komputerów i historię połączeń. Młodzi ludzie mają dzisiaj tyle kont w mediach społecznościowych, że trwa to całą wieczność, ale na razie nie znaleźli nic przydatnego.
– Czy zaginione były w konflikcie z innymi osobami w szkole? Otrzymywały groźby? Miały kłopoty w domu z rodzicami lub krewnymi? Jakaś historia chorób psychicznych?
– Nie, nie i nie. Wszystkie trzy miały wzorową obecność, zbierały same piątki i szóstki. Były lubiane i popularne, zwłaszcza Carina Martin.
– Miały chłopaków? – zapytałam, podnosząc kieliszek do ust.
– Ava Morales umawiała się z kolegą ze szkoły, nie było go na balu, musiał jechać do Orlando, zmarła mu babcia. Pozostałe nie miały chłopaków. Chodzą słuchy, że Carina była tamtego wieczoru z Kevinem Bassem i że ukradła go najlepszej przyjaciółce.
– A ten Kevin Bass, rozmawiałeś z nim?
– Rozmawialiśmy już chyba ze wszystkimi, którzy byli na balu. Kevin został oddelegowany do sprzątania i wyszedł o wiele później niż zaginione. Sprzątał z grupą nauczycieli jeszcze godzinę po zakończeniu imprezy.
– Wygląda na to, że uciekały – rozmyślałam na głos. – Buty były rozrzucone po całej okolicy. Niełatwo biega się po polu golfowym w szpilkach, więc nic dziwnego, że je zdjęły, by biec szybciej.
Matt przełknął ślinę. Wyraz jego oczu zdradzał, że jego zdaniem mam rację, ale wolał o tym nie myśleć.
– A jeśli uciekały, to dokąd? – zastanawiałam się dalej. – Tam nie ma dokąd uciec. Pole golfowe jest otoczone wodą.
– Płetwonurkowie przeszukują rzekę od wielu dni, przeszukują też kanały prowadzące do terenów mieszkalnych, przecież wiesz o tym, Evo Rae. Nic nie znaleźli.
– Wiem, wiem. Zastanawiam się po prostu, po co biegać po polu golfowym w środku nocy w bardzo drogich butach i sukienkach, jeśli się przed kimś nie ucieka.
– Mogły być pijane. Albo naćpane i się wygłupiały. Według znajomych wszystkie trzy piły przed balem. Carina Martin paliła marihuanę ze swoją przyjaciółką Molly Carson przed budynkiem tuż przed swoją koronacją na królową balu.
– Typowe rozrywki w taki wieczór. Pokłóciły się, prawda? – zapytałam. – Carina i Molly? O Kevina? Pamiętam, że mi mówiłeś… czy może gdzieś o tym czytałam? A może Melissa mi mówiła. Molly jest jej córką, jak wiesz.
– Tak. To prawda. Pokłóciły się. Przyglądamy się jej.
– Molly? – zdumiałam się. – Córce Melissy? Dlaczego?
– Z powodu tej kłótni. Może był ciąg dalszy. Może to Molly goniła Carinę, może Carina przewróciła się, zrobiła sobie krzywdę, a Molly ukryła ciało? Ojciec Molly ma pozwolenie na broń. Mogła wziąć jego broń i z niej strzelić, może zdarzył się wypadek.
Pokręciłam głową.
– Chyba żartujesz? Nie Molly. Nie córka Melissy.
Matt wziął głęboki oddech, przeczesał dłonią gęste brązowe włosy. Rzadko ostatnio surfował, miał za dużo pracy, więc kosmyki ściemniały.
– Miała alibi? – zapytałam.
– Tak, ale niestety dość słabe. Poszła do domu, kiedy królowa balu jeszcze tańczyła z królem. Wiele osób widziało, jak wychodziła. Zadzwoniła po matkę, która po nią przyjechała i odwiozła ją do domu, a ona od razu się położyła. Melissa to potwierdza. Po rozmowach z jej znajomymi i nauczycielami muszę przyznać, że zrobienie komuś krzywdy nie leży w jej charakterze. Wszyscy opisują ją jako osobę, która troszczy się o innych, wspiera ich. Kiedy ją przesłuchiwałem, odniosłem wrażenie, że nie skrzywdziłaby nawet muchy.
Upiłam łyk wina.
– Ale to żadne alibi. Przecież mogła wyjść przez okno.
Matt spojrzał na mnie znacząco.
– Wiem. I to mnie martwi. Oczywiście nie tylko to jest dziwne w tej sprawie. Bardzo chciałbym wykluczyć Molly z grona podejrzanych, ale to niemożliwe.
– Chyba nie myślisz, że siedemnastolatka zamordowała trzy przyjaciółki z powodu jakiegoś chłopaka?
Matt upił piwa i wzruszył ramionami.
– Widziałem dziwniejsze rzeczy, ale oczywiście nie myślę tak. Dopóki nie ma ciał, jest nadzieja. Z drugiej strony mamy do czynienia z potencjalnym porwaniem. A co to oznacza? Nie rozumiem tylko, dlaczego nikt jeszcze nie upomniał się o okup.
– Chyba że to przestępstwo na tle seksualnym – podsunęłam. – Sprawdziłeś rejestr przestępców seksualnych pod kątem tego, kto mieszka w okolicy?
Matt kiwnął głową, dopijając piwo. Odstawił pustą butelkę.
– Tak. Poza tym wielokrotnie rozmawialiśmy z rodzicami. Żadnych konfliktów, żadnego powodu, by wszystkie trzy chciały uciec.
Westchnęłam. Była to prawdziwa zagadka z takich, które intrygują, lecz zarazem przerażają. Sama miałam dwie córki. Bardzo chciałam się dowiedzieć, co spotkało te trzy dziewczyny, nawet jeśli Matt nie lubił rozmawiać o pracy po służbie.
Spojrzał na teczkę, która leżała na blacie obok mnie.
– Jak się udało twoje spotkanie z Rhondą?
Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok.
– O nie. Coś znalazła? To dlatego masz tę teczkę?
Wzruszyłam ramionami.
– Może.
– Znalazła Sydney?
Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Przytaknęłam.
– Serio? To wspaniale, prawda? Prawda, Evo Rae? No to skąd ta mina?
– Jaka mina?
– Wyglądasz na zdenerwowaną i niezadowoloną. Przez całe życie chciałaś odnaleźć siostrę, a teraz w końcu to możliwe. Dlaczego nie jesteś zachwycona?
Zerknęłam na leżącą na blacie teczkę. Zastanawiałam się, co mu powiedzieć… Czy mogę powiedzieć mu prawdę. Najpierw musiałam sama się z tym oswoić.
– Bez powodu – odparłam. – Chyba jestem po prostu zmęczona.
– Ta, jasne. Myślisz, że mnie oszukasz? Faceta, który zna cię, odkąd miałaś trzy lata? Coś się stało. Wyrzuć to z siebie, Evo Rae.
Westchnęłam, sięgnęłam po teczkę i wzięłam ją w obie dłonie. Wpatrywałam się w nią przez kilka sekund, po czym ją otworzyłam i pokazałam mu pierwszą stronę i nazwisko na środku. Spojrzał na nie, a potem na mnie, jego oczy zogromniały.
– Jaja sobie robisz?
Pokręciłam głową.
– Nie. Tak się teraz nazywa. I podobno mieszka tutaj, na Florydzie.
Rozdział 5
Pomieszczenie, w którym je przetrzymywano, było ciasne i duszne. Powietrze wydawało się wilgotne i ciężkie. Carina oddychała z trudem, próbując zwalczyć przypływ paniki. Ava i Tara jeszcze spały na materacach na podłodze. Carina czuła zawroty głowy za każdym razem, kiedy budziła się w tej celi o grubych betonowych ścianach.
Straciła poczucie czasu, ponieważ nie było tu okien. Pamiętała jednak chwilę, kiedy obudziła się po balu, a wspomnienie to nadal budziło w niej panikę. Leżała na wykładzinie, beżowej wykładzinie. Pękała jej głowa, czuła się zdezorientowana. Zawołała matkę, a po chwili zauważyła Avę, która również się obudziła, leżała obok niej. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że ma coś na szyi, łańcuch. Przez chwilę próbowała go zerwać, a potem zaczęła krzyczeć.
Podeszła do niej zamaskowana osoba i uderzyła ją pięścią w twarz, by ją uciszyć. Poskutkowało. Upadła na plecy, a wzroku nie odzyskała nawet, kiedy poczuła szarpanie łańcucha tak mocne, że musiała pójść za nim na czworakach. Był tam jakiś korytarz, i co jeszcze? A tak, półka z książkami. Półka, którą mężczyzna odkręcił i przesunął. Potem zwinął dywan, pod którym skrywała się betonowa płyta, czymś obramowana. Mężczyzna zamocował do płyty pręt z hakiem i zaczął ją podnosić. Carina widziała przez łzy, że w podłodze pojawiła się dziura, a zamaskowana postać przemówiła:
– Do środka.
Carina próbowała skupić się na dziurze i nie panikować, ale było to coraz trudniejsze. Znów krzyknęła i znów otrzymała cios, potem jeszcze kopniaka w brzuch.
– DO ŚRODKA!
Zawodząc cicho, weszła do dziury, a mężczyzna podążył za nią w mrok. Szli wąskim tunelem prowadzącym do małych drzwi od pokoju wielkości szafy z trzema materacami na podłodze.
Mężczyzna szarpnął za łańcuch, który przymocował do metalowego pręta. Carina nie zdołałaby dosięgnąć drzwi, nawet gdyby próbowała. Mogła wstać i podejść do kąta, gdzie stało wiadro na mocz. Naprzeciwko był też kubeł z pożywieniem i miska na wodę jak dla zwierząt. Przez pierwsze dni Carina nie jadła i nie piła, ale szybko zrozumiała, że jeśli chce przeżyć, musi to robić. Musi się stać zwierzęciem, za które uważał ją porywacz. Nadal miała na sobie porwaną suknię w odcieniu morskiego błękitu, kiedy podczołgała się na czworakach do miski z wodą i zaczęła pić łapczywie, zanim obudzą się przyjaciółki. Kiedy się poruszała, łańcuch uderzał w metalowy pręt. Wodę zmieniano im raz dziennie, więc tylko pierwsza osoba mogła ją pić czystą i chłodną. Avie raz pomyliły się wiadra i nasikała do jedzenia. Została za to pobita przez zamaskowanego mężczyznę tak, że na dwie godziny straciła przytomność.
Carina obserwowała śpiące przyjaciółki, próbując zjeść, ile tylko zdoła, zanim się obudzą, i zastanawiając się, od jak dawna tu przebywają. Paznokcie miała coraz dłuższe, a zęby tak oklejone osadem, że mogła w nich rzeźbić wzory. Próbowała ignorować też odór bijący z niemytych ciał. O ile jednak chciała wiedzieć, jak długo są już uwięzione, nasuwało się inne pytanie, nawet ważniejsze niż pierwsze.
Jak długo mężczyzna zamierza je tu trzymać i co zrobi, kiedy się już nimi znudzi?
Rozdział 6
Przyjechała pizza. Odebrałam ją, po czym krzyknęłam na dzieci, żeby zeszły na dół zjeść. Kiedy wróciłam do kuchni, okazało się, że Matt nie zamierza zmieniać tematu.
– To niesamowite, Evo Rae. Naprawdę wielkie odkrycie, nie uważasz?
– Nie wiem – odparłam wymijająco, kładąc pizzę na blacie. Pachniała bosko, od razu wzięłam kawałek. Matt zajrzał do teczki, pokręcił głową i wskazał palcem zdjęcie mojej siostry.
– Niewiarygodne. Kelly Stone to twoja siostra? Kelly Stone, ta aktorka? Jest sławna, naprawdę sławna, to hollywoodzka gwiazda.
– Chyba zawsze wydawała mi się trochę znajoma – przyznałam. – Widziałam ją w Autostradzie i w tym filmie o podróżniku w czasie.
Matt podniósł na mnie wzrok.
– No to o co chodzi? Dlaczego się nie cieszysz?
– Bo… – Odłożyłam pizzę. – Po pierwsze, jeszcze to do mnie wszystko nie dotarło. A po drugie, jestem rozczarowana, i tyle. Bo nigdy jej nie poznam.
– Dlaczego?
– Nie można tak po prostu podejść do znanej hollywoodzkiej aktorki i powiedzieć: cześć, wiesz, że jesteśmy siostrami? Pamiętasz, że kiedyś porwano cię z Wal-Marta?
– Jasne, że można. To byłby szok dla każdego, dlaczego to ma być trudniejsze tylko dlatego, że kobieta jest sławna?
Wzruszyłam ramionami, a kiedy usłyszałam kroki dzieci na schodach, dałam Mattowi sygnał, że to koniec rozmowy.
– PIZZA! – zawołał głośno Alex.
– Z toną mięsa. – Uśmiechnęłam się i podałam mu kawałek.
Jego oczy rozbłysły, kiedy na mnie spojrzał.
– Nie powiem babci, nie martw się – zadeklarował, po czym popędził do stołu i usiadł na krześle.
– Serio, mamo? Teraz uczysz go kłamać? – zapytała Christine, kiedy podałam jej kawałek.
Uśmiechnęłam się do niej cierpko.
– Smacznego.
– Mięso, mamo? – zapytała Olivia ze słuchawkami w uszach. Buchnęła muzyka, kiedy jedną z nich wyjęła. – Serio? Już się oswajałam z byciem weganką.
Wbiłam w nią wzrok.
– Żartujesz chyba? Przecież nie znosisz gotowania babci.
– Kto nie znosi gotowania babci? – rozległ się głos od progu. Odwróciłam się i zobaczyłam w drzwiach matkę z kluczykami w dłoni i torebką na ramieniu.
Kurde!
Jej twarz stężała, kiedy jej wzrok padł na pizzę, a potem na umorusaną buzię Alexa, któremu z podbródka zwisały nitki sera.
– Hm… Widzę, że urządziłaś imprezę? Przykro mi, że moje gotowanie jest tak straszne, że aż czujesz potrzebę, by świętować, kiedy wyjdę z domu.
Miałam ochotę schować się w mysiej dziurze. Zraniłam ją.
– Mamo, to…
– Daruj sobie, Evo Rae. Miałam długi dzień. Idę spać.
Odwróciła się i już miała wyjść, kiedy Matt zawołał przez kuchnię:
– Próbowałem tego wegańskiego klopsa, pani Thomas, był naprawdę smaczny.
Zerknęłam na niego z ukosa. Podlizywał się mojej matce?
Wzruszył ramionami.
– No co? To prawda.
Mama objęła nas zmęczonym wzrokiem.
– To wspaniale, Matt. Idę się położyć.
– Mamo…
Za późno. Wyszła. Czułam się okropnie. To było bardzo miłe, że gotowała dla nas codziennie i cóż, część była zjadliwa, część wręcz smaczna. Chyba nie okazałam jej dość wdzięczności. Naprawdę cieszyłam się, że z nami mieszka, przynajmniej kiedy mnie nie krytykowała. Było to też dobre dla dzieci. My dwie w końcu mogłyśmy się znów zbliżyć i nadrobić wszystkie stracone lata. Nie chciałam jej zrobić przykrości. Tak wiele już przeszła. Jak my wszyscy. A ja miałam wrażenie, że bezustannie ranię jej uczucia.
Czyżbym robiła to celowo? Karałam ją za to, że ignorowała mnie przez całe dzieciństwo? Ponieważ wciąż było pomiędzy nami tak wiele niewypowiedzianych słów?
Ta refleksja mnie zawstydziła.
Kiedy dopiłam wino, podszedł do mnie Matt z żółtą teczką od Rhondy w dłoni.
– Może to poprawiłoby jej humor? Projekt w sam raz dla matki i córki.
Spojrzałam mu w oczy, po czym go pocałowałam.
– Żartujesz, prawda?
– Nie. Moim zdaniem to by wam dobrze zrobiło.
– Ale… Nie wydaje mi się, żeby to była właściwa chwila. Nie wiem, czy jestem gotowa.
– Na coś takiego nigdy nie będziesz gotowa. Przemyśl to. – Też mnie pocałował, a dzieciaki za naszymi plecami zaczęły wydawać dźwięki wyrażające skrajne obrzydzenie.
– Nie przy ludziach! – Olivia udała, że ma torsje.
– I nie przy dzieciach! – dodał Alex, też symulując torsje.
Wybuchnęłam śmiechem. Chwilę to trwało, zanim pogodzili się z myślą, że mama się z kimś spotyka, ale powitali Matta z otwartymi ramionami. Wiedziałam, że go lubią, zwłaszcza Alex, który zawsze prosił, by Matt pobawił się z nim wozami strażackimi. Alex uwielbiał wszystko, co było wyposażone w syreny i mrugające światła. Zaczęło się to w dniu, kiedy Matt zabrał go na przejażdżkę radiowozem. To przypieczętowało męski pakt. Czasami odnosiłam wrażenie, że Matt wolałby, by jego syn Elijah był bardziej jak Alex, który uwielbiał spędzać z nim czas. To było niewiarygodnie smutne. Chciałam, by Matt nawiązał z synem taki kontakt, jaki miałam ja ze swoimi dziećmi, choć bardzo często nie było mnie w domu, kiedy były małe. Ich zaufanie do mnie powoli się odradzało, a żałowałam jedynie tego, ile czasu z nimi straciłam. Miałam jednak nadzieję, że połączą nas nowe wspomnienia, które będziemy pielęgnować już do końca życia.
Zerknęłam na teczkę i uświadomiłam sobie, że moje priorytety radykalnie się zmieniły. Teraz najważniejsza była rodzina, a moja siostra do niej należała, czy była sławna, czy nie.
Rozdział 7
– Dokąd jedziemy, Evo Rae? Nie możesz mi po prostu powiedzieć?
Zerknęłam na mamę i pokręciłam głową. Siedziałyśmy w moim minivanie, słońce paliło szyby, klimatyzacja była podkręcona na maksa, w radiu leciał Bruno Mars. Był cudowny dzień, typowy dla Florydy, surferzy przechodzili przez ulicę i jechali na deskorolkach z deskami do surfingu pod pachą. Plażowicze i turyści objuczeni sprzętem promienieli na myśl o spędzeniu całego dnia na białym piasku.
– Nie powiem ci – odparłam. – To ma być niespodzianka. – Głos mi nieco drżał ze zniecierpliwienia i zdenerwowania, ale miałam nadzieję, że tego nie słychać.
Parsknęła drwiąco i poprawiła spódnicę.
– Wiesz, że nie lubię niespodzianek, Evo Rae.
Nie spałam przez całą noc, myślałam, a kiedy słońce wzeszło nad domem sąsiada po drugiej stronie kanału, podjęłam decyzję. Była sobota, więc miałam na to cały dzień. Matt miał rację, właściwa pora nigdy nie nadejdzie, jeśli będę o tym tyle myśleć. Zawsze znajdę wymówkę, aby to odsunąć w czasie, i nigdy się nie dowiem. Jeśli chciałam spojrzeć w twarz kobiecie, która podobno była moją siostrą, musiałam to zrobić. Musiałam skoczyć na główkę bez asekuracji.
– Dlaczego nie powiesz mi, dokąd jedziemy? – zapytała mama po chwili milczenia z głębokim westchnieniu poirytowania. Wyjechałyśmy z Cocoa Beach i minęłyśmy bazę Patrick w drodze do Melbourne Beach, gdzie mieszkała Kelly Stone. Matt powiedział, że wszystkie gazety opisywały kupno przez nią tego domu dwa lata temu, dom był bowiem położony niedaleko miejsca, które wcześniej kupił raper Vanilla Ice, a następnie wyremontował je w swoim programie telewizyjnym, The Vanilla Ice Project.
– Bo nie chcę popsuć niespodzianki – odparłam. – A poza tym gdybym ci powiedziała, nie zgodziłabyś ze mną pojechać.
Mama znów parsknęła.
– To mnie nie uspokoiło, Evo Rae. Chyba wcale nie chcesz mnie przekonać.
Odetchnęłam, próbując wyciszyć znerwicowany żołądek. Bałam się, że robię błąd, przez chwilę rozważałam nawet, czy nie zawrócić. To mogło się skończyć katastrofalnie, jasne, ale niekoniecznie. Mogło też skończyć się dobrze.
Zerknęłam nerwowo na matkę i poczułam, że tracę determinację. Przez moją głowę przemknął cały tabun myśli. Minęło trzydzieści sześć lat. Czy ją rozpoznamy? Czy ona rozpozna nas? Jaka się okaże?
Mama spojrzała na zegarek.
– Daleko jeszcze? Pamiętałaś o wodzie? Jest gorąco. Nie chcę się odwodnić. O kremie z filtrem? I spreju na owady, wzięłaś sprej? Jeśli mamy gdzieś chodzić, będzie mi potrzebny. Wiesz, jak szybko puchnę.
– Nic z tych rzeczy nie będzie ci potrzebne, mamo. Tak, mam w torebce dwie butelki wody. Nie odwodnisz się. Już prawie jesteśmy na miejscu.
– Gdzie? Przecież tu nic nie ma.
GPS powiedział mi, że jesteśmy u celu. Podjechałam do bramy.
– Co to za miejsce, Evo Rae? Co my tu robimy? Co zaplanowałaś? Mam przeczucie, że mi się to nie spodoba.
Westchnęłam i spojrzałam na nią, po czym wzięłam ją za rękę. Wykrzywiła twarz w nerwowym grymasie.
– O co chodzi, Evo Rae? Przerażasz mnie.
– Mamo. Kochana, najmilsza mamo. Zapytałaś, jaki mam plan. Szczerze mówiąc, żadnego. Chyba tego nie przemyślałam.
Pokręciła głową, przyglądała mi się badawczo.
– O czym ty mówisz? Dlaczego się tak zachowujesz? Co my tu robimy, Evo Rae? Co się dzieje? Dlaczego… na litość boską… po prostu mi nie powiesz?
Przełknęłam ślinę. Nie zdecydowałam, kiedy jej powiem, uznałam, że zdam się na los, ale teraz, przed domem gwiazdy, tuż przed naciśnięciem domofonu, straciłam pewność, czy to dobry pomysł. Jak zareaguje?
– Mamo, to…
– Co to za miejsce? – zapytała, wyglądając przez szybę. Za murem, koronami drzew i kamiennymi lwami leżała posiadłość. – Czyj to dom?
– Należy do Kelly Stone, wiesz, tej aktorki...
– Wiem, kim jest Kelly Stone. Ale co my tu robimy?
– Cóż, chodzi o to… Dzwoniłam dziś rano do jej asystentki, powiedziałam, że szukamy sponsorów skłonnych do współpracy przy organizacji wydarzenia na rzecz sierot i że wszystkie zgromadzone środki zostaną przekazane na walkę z handlem dziećmi. Zgodziła się z nami spotkać i o tym porozmawiać.
Mama posłała mi zagubione spojrzenie.
– Dlaczego? Dlaczego zrobiłaś coś takiego? Nic z tego nie rozumiem. Czyś ty całkiem postradała rozum, Evo Rae Thomas?
Wzruszyłam ramionami.
– Być może, ale nie wymyśliłam nic lepszego, by ją nakłonić do spotkania z nami. Nie lubi dziennikarzy, od lat nie udzieliła żadnego wywiadu. Jest osobą skrytą i niełatwo się z nią umówić.
– Ale dlaczego? Po co w ogóle chciałaś się z nią spotkać?
Sięgnęłam po teczkę, która leżała na tylnym siedzeniu. Przez kilka minut trzymałam ją w dłoniach. Co by się stało, gdybym powiedziała matce prawdę?
– Dobro porwanych dzieci leży jej na sercu – odparłam. – Przekazała miliony dolarów na walkę z handlem ludźmi, pomaga budować schroniska dla bezdomnych dzieci, żeby nie sypiały na ulicach, skąd łatwiej je porwać.
– Ofiary porwań, ale… co… dlaczego, dlaczego tak… kłamiesz?
Znów wzięłam głęboki oddech i postanowiłam zdać się na kolejne kłamstwo.
– Bo naprawdę myślę o organizacji takiego wydarzenia i pomyślałam, że chciałabyś mi pomóc. Chciałabyś?
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na mamę, przygryzając wargę. Uwierzyła?
– Hm… No cóż… Dlaczego po prostu nie zapytałaś? Wiesz, że uwielbiam organizować takie rzeczy. Dlaczego musiałaś mnie porwać i trzymać wszystko w tajemnicy?
Uśmiechnęłam się i odłożyłam teczkę na tylne siedzenie.
– Chyba bałam się, że odmówisz.
– Dlaczego miałabym odmówić pomocy dzieciom? Przecież i tak nie mam nic lepszego do roboty. Taki projekt mógłby się okazać zbawienny dla mnie i dla nas. I dla dzieci, oczywiście.
– Czyli się zgadzasz? – Opuściłam szybę, by nacisnąć guzik domofonu.
Mama pokiwała głową.
– Tak, zgadzam się. O ile obiecasz, że więcej mnie już tak nie podpuścisz.
Zmusiłam się do uśmiechu, po czym odwróciłam głowę i wcisnęłam guzik, podczas gdy coś krzyczało we mnie na cały głos: „Co ty wyprawiasz, kobieto?”.
Rozdział 8
Dom Kelly Stone okazał się oszałamiający, tak jak się spodziewałam. Doprawdy godny hollywoodzkiej gwiazdy. Weszłyśmy po schodach, pod drewniane dwuskrzydłowe drzwi, gdzie powitała nas asystentka. Dom stał na plaży, kiedy weszłyśmy do holu, ze wszystkich stron otoczyły nas wspaniałe widoki. Atlantyk mienił się w słońcu, wyglądał bardzo kusząco przez łukowate okna w stylu hiszpańskim.
– Pani Stone zaraz zejdzie – powiedziała asystentka, prowadząc nas do salonu tak wielkiego, że pomieściłby cały mój dom. Był pięknie urządzony, niewątpliwie profesjonalnie, w stylu plażowym. Poczułam ukłucie zazdrości w stosunku do tej kobiety, która mogła być moją siostrą. Nigdy nie byłam dobra w urządzaniu wnętrz, moje domy wyglądały zazwyczaj jak kocioł pełen zabawek i brudnego prania. W życiu nie zdołałabym się tak urządzić.
– Ładnie tu, prawda? – powiedziała mama, rozglądając się. – Bardzo stylowo.
– No cóż, jak się ma tyle kasy, to pewnie łatwo pięknie mieszkać – odparłam nieco poirytowanym tonem. Wiedziałam, że mamie nie podoba się, jak mieszkam, wiecznie po nas sprzątała, odkąd się wprowadziła, a mimo to wokół wciąż panował bałagan. Ten dom bardziej pasował do niej. Wiązało się to też z tym, że wychowywałam się w domu, gdzie w zasadzie nie wolno było dotykać mebli. Obiecywałam sobie, że moje dzieci nie będą tak dorastać. A to z kolei wiązało się z koniecznością mieszkania w rozgardiaszu. Z natury nie byłam schludna. Nigdy nie było to dla mnie priorytetem. Wolałam zajmować się dziećmi. Zwłaszcza kiedy jeszcze służyłam w FBI i tak dużo pracowałam, że rzadko bywałam w domu. Kiedy tylko więc do niego weszłam, koncentrowałam się na dzieciach. Nie było czasu na sprzątanie i myślenie o wystroju. Mama nigdy nie mogła tego zrozumieć. Uważała, że zaniedbuję rodzinę, pracując i nie dbając o dom.
– To takie ekscytujące. – Mamę przeszedł dreszcz. – Poznamy prawdziwą gwiazdę filmową.
Ostatnie słowa wyszeptała, jakby to była tajemnica. Poczułam ciężar w żołądku, kiedy zaczęłam się zastanawiać, dlaczego mi się wydawało, że to się dobrze skończy. Jak miałam zareagować na jej widok? Czy ona mogła się domyślić, kim jesteśmy?
– Dzień dobry – zawołał ktoś z drugiego końca pomieszczenia. Piękna kobieta w lekkiej zwiewnej sukience niemal płynęła w naszą stronę po marmurowej posadzce. Gapiłam się na nią z otwartymi ustami, oszołomiona jej urodą. Kiedy nasze oczy się spotkały, poczułam ukłucie w żołądku. Nie wiedziałam, czy ona również to poczuła, ale coś musiało się stać, bo jej uśmiech na ułamek sekundy zamarł. Przeniosła wzrok na moją mamę, naszą mamę, po czym pokręciła głową i znów uśmiechnęła się niczym gwiazda filmowa.
Wróciła do roli.
– Witam, witam, przepraszam, że musiały panie czekać.
Uścisnęła nasze dłonie, a my się przedstawiłyśmy. Kiedy mama podała swoje nazwisko, zaczęłam się zastanawiać, czy ta kobieta coś o nas wie, czy zna nasze nazwiska, ale jej reakcja niczego takiego nie zdradziła. Dopiero kiedy nasze oczy znów się spotkały, wyczułam, że nasza gospodyni nieruchomieje od czasu do czasu, jakby próbowała coś sobie przypomnieć, lecz na próżno.
– Proszę siadać. Jestem z Londynu, więc dla mnie o tej porze dnia na zewnątrz jest za gorąco. Może zajmiemy kanapy przy tamtym oknie?
Kiwnęłyśmy głowami z uśmiechem. Zerknęłam na mamę, kiedy usiadłyśmy na miękkich kanapach o wielkich poduchach. Coś zobaczyłam w jej oczach, ale szybko zniknęło.
– Dobrze więc. Co mogę dla was zrobić? – zapytała Kelly Stone, łącząc wymanikiurowane dłonie. – Moja asystentka mówiła coś o imprezie charytatywnej, dla której szukacie sponsora?
Rozdział 9
Wpatrywałam się w siedzącą przede mną kobietę, kiedy opowiadała nam, jak ważna jest dla niej kwestia porwań dzieci na całym świecie. Jej nadgarstki zdobiła kosztowna biżuteria.
– Ta sprawa zawsze była bliska mojemu sercu, nie tylko problem stręczycielstwa, ale też porwania dzieci przez rodziców i bliskich krewnych. Wiele z nich na zawsze traci kontakt z rodziną. Dorastają w poczuciu porzucenia i przez całe życie szukają tej brakującej części siebie. Na tym aspekcie również warto się skupić.
– Jest to straszne również dla rodzin, które zostały pozbawione tych dzieci – wtrąciła moja matka łamiącym się nieco głosem. – Nie wiedzą nawet, czy te dzieci żyją.
Kelly Stone nie odpowiedziała. Przez chwilę patrzyła mamie w oczy, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy wie. Pokręciła jednak lekko głową i odchyliła się na oparcie kanapy.
– Gdzie się podziały moje maniery? Są tu panie już od dłuższej chwili, a ja nie zaproponowałam dotąd nic do picia. To oznaka braku wychowania tam, skąd pochodzę, więc bardzo przepraszam. Czego się panie napiją? Kawy? Wody? Lemoniady?
Mama wpatrywała się w nią, śledziła każdy jej ruch. Mój puls przyspieszył.
– Chętnie napiję się lemoniady – zadeklarowałam. – Mama również. Jeśli to nie kłopot.
Kelly Stone zwróciła się w moją stronę.
– Żaden kłopot.
Nasze oczy znów się spotkały, a serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Nie pozostał nawet cień wątpliwości. To była ona. Sydney. Wyglądała całkiem inaczej, niż kiedy byłyśmy dziećmi, podejrzewałam interwencję chirurga plastycznego, ale kiedy patrzyłam jej w oczy, wiedziałam, że to na pewno ona. Przepełniły mnie emocje, trudno było je opanować. Tęskniłam za nią przez wiele lat, byłam przekonana, że umarła, przepadła, a teraz siedziała przede mną jako kobieta sukcesu, żywa, zdrowa i piękniejsza niż kiedykolwiek. Chciałam wyrzucić z siebie wszystko, podać prawdziwy powód naszej wizyty, ale tego nie zrobiłam. Za bardzo się bałam, że mogłabym ją znów stracić, że rozgniewałaby się na nas.
Wezwała asystentkę, której poleciła przynieść nam lemoniadę, po czym na powrót usiadła.
– To takie cudowne. – Westchnęła. – Matka i córka wspólnie organizują takie wydarzenie.
– Tak, cóż, my też próbujemy odnowić więź po latach przerwy – odparłam. – Dopiero niedawno się tu przeprowadziłam.
– To miłe – powtórzyła Kelly z uśmiechem. – Ma pani dzieci?
Przytaknęłam, czując coraz większy ucisk w gardle. Miałam kłopot nie tylko z przełykaniem, ale też oddychaniem.
– Troje. – Poczułam łzy pod powiekami. Próbowałam je powstrzymać, ale przegrywałam tę walkę. – Dwie dziewczynki i chłopca.
– Cudownie. Na pewno cieszą się, że mają babcię w pobliżu. Wydajecie się sympatyczną rodziną.
– Tak… Cóż… Staramy się, jak możemy.
– Nie zawsze jest łatwo, prawda? W rodzinie.
– Nie zawsze. Ale warto się starać.
Kelly Stone zacisnęła dłoń w pięść i na chwilę zamknęła oczy. Wzięła się w garść, kiedy pojawiła się asystentka z lemoniadą. Mama chwyciła za szklankę i opróżniła ją jednym haustem. Utkwiłam w niej zdumione spojrzenie. Zazwyczaj nie piła napojów zawierających cukier.
– Ojej, musiałam być bardzo spragniona. – Ze zdziwieniem spojrzała na pustą szklankę w dłoni. – W moim wieku trzeba uważać, żeby się nie odwodnić.
Oczy Kelly Stone zaszły mgłą, kiedy patrzyła, jak mama odstawia szklankę tak, by na pewno trafiła na podstawkę, którą znalazła.
– Robi się coraz goręcej – odparła. – Każdy z nas powinien dużo pić, żeby się nawadniać. Zwłaszcza takie osoby jak ja, które nie przywykły jeszcze do upałów Florydy.
Ja również popijałam lemoniadę, nie bardzo wiedząc, co powinnam zrobić lub powiedzieć. Chciałam zostać jak najdłużej, aby porozmawiać z siostrą, chciałam dowiedzieć się o niej wszystkiego, skoro już ją odnalazłam, i chciałam, by ona dowiedziała się wszystkiego o mnie. Jednocześnie jednak miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Emocji było coraz więcej, nie byłam pewna, jak długo jeszcze zdołam utrzymać je na wodzy.
– Hm… Chyba musimy… Czy mogłabym skorzystać z łazienki? – zapytałam.
Kelly Stone z uśmiechem pokiwała głową.
– Oczywiście. Na końcu korytarza w lewo.
Wstałam i wybiegłam z pokoju, znalazłam drzwi prowadzące do łazienki. Zamknęłam je za sobą, oparłam się o nie plecami, osunęłam się na podłogę i w końcu przestałam powstrzymywać łzy.
Rozdział 10
Kiedy wróciłam, mama piła drugą lemoniadę, tym razem wolniej, mniejszymi łyczkami. Zastanawiałam się, czy zamieniły choć słowo pod moją nieobecność, takie były ciche, kiedy weszłam do pokoju. Wiedziałam z internetu, że Kelly Stone nie ma dzieci, ale i tak rozglądałam się za zdjęciami drogich jej osób. Żadnego nie znalazłam.
– Mieszka tu pani sama? – zapytałam, kiedy usiadłam.
Kelly pokręciła głową.
– Nie, z narzeczonym.
A więc był ktoś jeszcze w jej życiu. To mnie nieco uspokoiło. Nie podobała mi się myśl, że jest tutaj całkiem sama.
– Powoli przyzwyczajam się do jego obecności. Zawsze mieszkałam sama. Często byłam sama, kiedy dorastałam. – Znów zebrało się jej na płacz, ale ukryła to za szerokim uśmiechem. – Nie miałam dużej rodziny ani żadnego… rodzeństwa. Tylko tatę. – Pociągnęła nosem, po czym spojrzała najpierw na mamę, a potem na mnie. – Nie wiem, dlaczego wam to wszystko mówię. Pewnie uznacie mnie za wariatkę. Zazwyczaj jestem bardzo skryta, a was na pewno nie interesują wszystkie moje…
– Ależ interesują – wtrąciłam i od razu tego pożałowałam. Opuściłam wzrok. – To znaczy, w ogóle nam to nie przeszkadza. Dobrze wiedzieć, że w aktorce kryje się człowiek, jeśli wie pani, co mam na myśli?
Kelly przytaknęła.
– Poniosło mnie. Przepraszam. Na pewno chce pani wracać do dzieci. Przecież jest sobota. Może więc przejdziemy do szczegółów planowanego wydarzenia, dobrze? Ile trzeba, by udało się je zorganizować?
Nie wiem, skąd się wzięły, ale rzuciłam kilka liczb. Nakreśliłam pobieżny plan tuż przed wyjściem z domu i teraz jej go pokazałam, chociaż nie miałam pojęcia, czy wygląda wiarygodnie jako impreza charytatywna. Nie wiedziałam, czy Kelly Stone tylko próbuje być miła, ale włączyła się do rozmowy i zanim się obejrzałyśmy, zadeklarowała, że sfinansuje całość, o ile utrzymamy jej udział w tajemnicy. Nie chciała, by media się dowiedziały. Nie robiła tego dla rozgłosu.
Pożegnałyśmy się w końcu, wróciłyśmy z mamą do samochodu, a ja włączyłam silnik. Mama milczała, kiedy wyjeżdżałyśmy z podjazdu i kiedy brama zamknęła się za nami. Łomotanie serca odbijało się echem w moich uszach, zastanawiałam się, co najlepszego zrobiłam. Czego się spodziewałam po tym dniu? Wiedziałam, że chcę ją zobaczyć na własne oczy, zanim cokolwiek postanowię. Chciałam się upewnić, że to naprawdę ona. Chyba uznałam, że kiedy ją zobaczę, zyskam pewność, i nie myliłam się. Wiedziałam, że to ona, ale nie wszystko przemyślałam. Bo co dalej? Czy powinnam zorganizować tę galę? Czy powinnam wrócić i wyznać prawdę? Jak by na to zareagowała?
Wyjechałam na A1A i popędziłam w kierunku Cocoa Beach. Mama siedziała obok w milczeniu.
Dwadzieścia minut później zaparkowałam przed domem i zgasiłam silnik, a mama w końcu na mnie spojrzała. Już miałam wysiąść, kiedy położyła mi dłoń na ramieniu. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Dziękuję – powiedziała. – Że mnie w to włączyłaś.
– Mamo…
Pokiwała głową.
– Wiem, skarbie, wiem. Nie musisz nic mówić. Powinnyśmy się z tym przespać, a potem zdecydować, jak się z tym uporamy.
Wysiadła z samochodu, zostawiła mnie oniemiałą w środku. Co miała na myśli? Wiedziała i nie chciała mi powiedzieć? Czy chodziło jej tylko o imprezę?
Z nią nigdy nie było pewności.
Rozdział 11
Wcześniej
Po powrocie do domu ze strzelaniny na farmie Gary Pierce przytulił synka nieco mocniej niż zwykle. Iris stanęła za nim, kiedy trzymał w ramionach małe zawiniątko, roniąc łzy.
Z troską położyła mu dłoń na ramieniu.
– Coś się dzisiaj stało?
Gary przełknął ślinę i pocałował ją w czoło. Nie chciał jej o tym mówić, nie chciał jej martwić.
– To tylko praca, skarbie. Tylko praca.
Westchnął i wziął żonę w ramiona, przytulił do siebie dwie ukochane istoty tak mocno, jak się tylko dało, a lęk i niepokój powoli bladły. Było blisko. Niemal wszystko stracił, kiedy spojrzał w wylot lufy. Był pewien, że nigdy więcej nie zobaczy syna i żony. Zdumiewające, ile myśli może przemknąć człowiekowi przez głowę, kiedy zagląda śmierci w oczy. Myślał głównie o Oliverze i o tym, że przeoczy wszystkie najważniejsze wydarzenia jego życia. Nigdy nie zobaczy jego pierwszych kroków, pierwszego dnia szkoły i wręczenia dyplomów. Nie zobaczy, na jakiego przystojnego, mądrego mężczyznę Oliver wyrośnie, nie będzie mógł bezustannie zdumiewać się tym, jaki jest inteligentny i troskliwy wobec innych. Bał się przeoczyć to wszystko. Strach towarzyszył mu każdego dnia, kiedy wychodził do pracy, nie wiedząc, co go spotka.
Takie same myśli dręczyły Iris, kiedy każdego ranka wręczała mu kawę i żegnała go pocałunkiem. Dla niej było to równie trudne.
Gary i Wilson usłyszeli, że są bohaterami. Ocalili życie człowiekowi, który mógł dzięki nim wrócić do swojego syna. Porwano go dla pieniędzy, które rzekomo był winien porywaczom. Porywacze mieli powiązania z gangami, sprawa nie zakończyłaby się pomyślnie ani dla mężczyzny, ani dla chłopca, gdyby Gary i Wilson nie interweniowali. Poklepywano ich po plecach, zbijano z nimi piątki i obsypywano ich komplementami, ale Gary mógł myśleć tylko o tym, jak niewiele brakowało. Po raz pierwszy w trakcie służby tak bardzo przestraszył się śmierci i to go przeraziło. Nigdy niczego się nie bał, zwłaszcza w robocie. Jako agent FBI nie mógł sobie pozwolić na strach. Ryzyko było nieodłączną częścią tego zawodu, wszyscy to wiedzieli. Nigdy wcześniej się tym nie przejmował. W zasadzie nawet o tym nie myślał. Co się więc zmieniło?
Spojrzał na żonę i syna z bijącym sercem.
Teraz miał zbyt wiele do stracenia.
Iris wspięła się na palce, by go pocałować, po czym pogłaskała go lekko po policzku. Oliver zaczął marudzić, pewnie zgłodniał, kiedy wyczuł obecność matki. Wydawał się taki kruchy w ramionach Gary’ego, nie mieściło się w głowie, że poradzi sobie na tym okrutnym świecie. Właśnie dlatego Gary robił to, co robił. Naprawdę wierzył, że przykłada rękę do tego, by świat stał się bezpieczniejszym miejscem dla Olivera, kiedy wsadzał za kratki bandytów.
No chyba że oni dopadną go pierwsi.
– Wezmę go – powiedziała Iris, kiedy Oliver pisnął, co oznaczało, że wkrótce zacznie płakać. Po trzech tygodniach coraz lepiej rozpoznawali sygnały płynące ze strony synka i odgadywali jego potrzeby. Zwykle najpierw próbowali go nakarmić, potem sprawdzali czystość pieluchy, a jeśli to nie zadziałało, zakładali, że jest zmęczony i trzeba przekonać go do drzemki. Gary przekazał chłopca żonie, podtrzymując mu główkę. Iris usiadła, by podać mu pierś. Oliver stęknął zadowolony. Matka głaskała go po rzadkich włosach podczas karmienia i śpiewała. Gary przyglądał im się, czując coraz większy ucisk w gardle. Miał świadomość, że to najszczęśliwsza chwila jego życia. Nie chciał nic ponad to, co miał teraz.
Jakim cudem tak mu się poszczęściło?
Rozdział 12
– Czego on może od nas chcieć?
Cichy ochrypły głos Avy odbił się echem od ścian niewielkiego pomieszczenia. Carina podniosła głowę, aby spojrzeć na przyjaciółkę. Wszystkie o tym myślały, ale ona pierwsza zadała pytanie na głos. Kiedy tu trafiły, krzyczały godzinami, waliły pięściami w ściany w nadziei, że ktoś je usłyszy i uratuje. Szybko jednak straciły siły, a wraz z nimi nadzieję. Miały wrażenie, że przebywają tu od zawsze, zaczęły się zastanawiać, czy to się kiedykolwiek skończy. Czy może po prostu poumierają w tej dziurze?
– Myślicie, że chce nas zgwałcić?
Na te słowa Tara zaczęła głośno szlochać, ukryła twarz w dłoniach i zwinęła się w kłębek na materacu.
Znów Ava tylko wypowiedziała na głos to, o czym wszystkie myślały, a mimo to wzbudziło to w Carinie niepokój. Nie chciała o tym myśleć, lecz myślała – i to bezustannie. Uważała, że to tylko kwestia czasu.
– Oglądałam niedawno na Netfliksie serial o dziewczynach, które zostały uprowadzone. Porywacz przetrzymywał je przez jedenaście lat.
Carina zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Sama myśl była przerażająca.
– Gwałcił je, nawet rodziły mu dzieci. Jedenaście lat – dodała Ava. – Będę mieć dwadzieścia osiem lat. Cała młodość zmarnowana.
– Przestań – wtrąciła Tara. – Proszę, przestań.
Ava spojrzała na nią i przygryzła wargę.
– Są też tacy, którzy porywają dziewczyny, a potem mordują je, kiedy zajdą w ciążę.
– Przestań już, dobra? – odezwała się Carina. – Przestań opowiadać o takich rzeczach.
Ava przeniosła na nią wzrok, łańcuch na jej szyi zabrzęczał, kiedy przechyliła głowę. To wtedy Carina zauważyła strumienie łez na jej policzkach. Słaba żarówka pod sufitem dawała tylko tyle światła, by widziały, gdzie jeść, a gdzie sikać, lecz nic ponad to.
– Powinnyśmy podnosić się na duchu – dodała Carina i położyła drżącą dłoń na ramieniu przyjaciółki. – Jeszcze nas nie tknął, może więc nie po to tu jesteśmy.
Tara usiadła, łańcuch zadzwonił o pręt, do którego był przymocowany.
– Jasne, że po to. W jakim innym celu porwałby trzy dziewczyny w naszym wieku? Będzie nas gwałcić, aż będziemy krzyczeć, a potem nas pozabija. Naprawdę nie rozumiesz?
Rozumiała i wiedziała, że przyjaciółki pewnie mają rację. Wiedziała też jednak, że rozmyślanie o tych wszystkich strasznych rzeczach, które mogą je spotkać, ani trochę im nie pomoże. Tylko je to osłabiało, paraliżowało lękiem, a pewnie właśnie tego chciał ten człowiek. Zobaczyła to w jego oczach, kiedy popychał ją do piwnicy. Chciał, by się go bały, by wiedziały, że on tu rządzi. Miał w oczach tę samą żądzę władzy co policjant, który kiedyś zatrzymał na poboczu tatę Avy. Tata Avy był czarny, gliny zawsze traktowały go w taki sposób, założyli nawet, że Ava nie może być jego, ponieważ miała jasną cerę i nie była do niego podobna. Bardziej przypominała matkę.
– W ogóle się nie boisz? – zapytała teraz.
– Oczywiście, że się boję – odparła Carina. – Mówię tylko, że powinnyśmy zachować spokój. Panikowanie nic nam nie da, prawda? Chcę, żebyśmy wyszły stąd żywe, i myślę, że jeśli będziemy trzymać się razem, może uda nam się jakoś przechytrzyć tego faceta.
Tara wbiła w nią wzrok i otworzyła usta ze zdumienia. Cała się trzęsła, choć w pomieszczeniu było bardzo gorąco, brakowało powietrza. Carina potwornie cierpiała z powodu klaustrofobii, musiała bardzo się starać, aby nie wpaść w panikę.
– Ale jak? – zapytała Tara.
– Jeszcze nie wiem. Ale chcę, żebyśmy się miały na baczności. Schodzi tu raz dziennie, tak mi się wydaje, bo przecież zabrał nam telefony i zegarki. Ale wydaje mi się, że jakoś tak raz dziennie. Kiedy przyjdzie, mamy oczy i uszy otwarte, okej? Na razie tylko tyle możemy zrobić. A najważniejsze: nie panikujemy.
Rozdział 13
W niedzielny poranek moją twarz oblało słońce wpadające przez zasłony. Przewróciłam się na drugi bok i objęłam Matta ramieniem. Ostatecznie pojechał na posterunek i pracował do późna. Wrócił, kiedy już miałam się położyć. Jeszcze przez godzinę rozmawialiśmy w salonie – opowiedziałam mu o spotkaniu z siostrą – a potem zaczęliśmy się całować i po dwóch kieliszkach wina rzuciliśmy się na siebie. Wylądowaliśmy na górze w moim łóżku, gdzie w końcu zasnęliśmy.
Powoli dotarło do mnie, co się wydarzyło i że Matt nadal u mnie jest. Otworzyłam oczy.
– Kurde – mruknęłam.
Obudził się z szerokim uśmiechem na ustach.
– Ciebie też miło widzieć w ten piękny poranek.
Pochylił się, by mnie pocałować, ale się odsunęłam.
– Nadal tu jesteś – powiedziałam.
Usiadł i przeczesał włosy palcami. Musiałam przyznać, że rankiem wygląda nie mniej seksownie. Wbiłam wzrok w jego brzuch. Chad nigdy nie miał takich mięśni. Nie był gruby, ale nie był też napakowany ani nawet tak wysportowany. Nagle stałam się bardziej świadoma własnych grubych ud i oponki na brzuchu nadal noszącej bardzo widoczne ślady trzech ciąż.
– Nie sposób się z tym nie zgodzić – przytaknął Matt z uśmiechem.
– Nie, nie, nie rozumiesz. Dzieci. Nie mogą wiedzieć, że tu jesteś… że zostałeś na noc.
Matt wypuścił powietrze z płuc i podrapał się po głowie.
– Wybacz, ale zasnęliśmy po…
– Nie tak głośno, jeszcze usłyszą. Nie mogą się dowiedzieć.
Spojrzał na mnie.
– Naprawdę myślisz, że nie wiedzą? Spotykamy się od sześciu miesięcy, Evo Rae. Wiecznie się tu kręcę. Tyle że dotąd nie zostałem na noc.
Spojrzałam na niego, po czym zakryłam się kołdrą. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, żeby mnie mocno pocałować.
– Lubię budzić się obok ciebie – szepnął. – Chcę częściej to robić.
– A Elijah?
– Co z nim? Noc spędził u mojej mamy.
– Jesteś gotów mu o nas powiedzieć?
Zmarszczył czoło.
– To znaczy? Przecież wie, że się spotykamy. Lubi cię. Chyba nawet lubi ciebie bardziej niż mnie, jeśli mam być szczery. Ale w sumie wszystkich lubi bardziej ode mnie ostatnimi czasy.
– Ale czy chcesz, żeby wiedział, że tu nocujesz? – dopytywałam. – Nie jestem pewna, czy jestem gotowa na to, by powiedzieć dzieciom, że… że my dwoje…
Roześmiał się.