Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życie uparcie rzuca Evie Rae Thomas kłody pod nogi. Pewnego dnia dzwoni jej ojciec, którego nie widziała od trzydziestu sześciu lat, odkąd porwał jej siostrę i zniknął. Okazuje się, że wrócił na Florydę i potrzebuje pomocy. Młodszy brat Evy Rae – o którego istnieniu nie miała w ogóle pojęcia – przebywa w śpiączce, postrzelony przez funkcjonariusza policji. Od razu po wybudzeniu ma trafić do aresztu. Ojciec Evy Rae nie wierzy w oficjalną wersję wydarzeń i prosi córkę o zbadanie sprawy. Czy kobieta zgodzi się pomóc ojcu po tym, jak została przez niego skrzywdzona? Czy ich spotkanie po latach uleczy dawne rany, czy może pogrąży ją tylko w rozpaczy?
„Powiedz, że mnie kochasz” to czwarta odsłona serii Willow Rose, autorki ponad 80 powieści, które sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy. Kilka z jej książek znalazło się wśród 10 największych bestsellerów Amazona w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Wielbiciele nazwali autorkę Królową Krzyku, ponieważ tworzone przez nią historie wyróżniają się tempem, napięciem oraz zaskakującymi zwrotami akcji. Willow mieszka na Florydzie, w regionie Space Coast, z mężem i dwiema córkami. Kiedy nie pisze ani nie czyta, surfuje na falach Atlantyku i obserwuje delfiny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 305
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Say you love me
Przekład Agnieszka Myśliwy
Copyright © Willow Rose, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Aneta Iwan
ISBN 978-91-8054-213-5
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Rozdział 1
Sobota, 28 września
22:45:07
Dyspozytor: Centrum powiadamiania ratunkowego, w czym mogę pomóc? Halo?
Allyson: Halo, chcę rozmawiać z policją.
Dyspozytor: Co się stało? Jak się nazywasz?
Allyson: Mam na imię Allyson. Zostałam porwana.
Dyspozytor: Ile masz lat, Allyson?
Allyson: Piętnaście. Proszę się pospieszyć. Nie wiem, gdzie jestem.
Dyspozytor: Co to znaczy, że nie wiesz, gdzie jesteś? Nie znasz nazwy miejscowości?
Allyson: To chyba nadal wyspa, ale nie jestem pewna. Było ciemno… Nie wiem, gdzie dokładnie jestem.
Dyspozytor: Widzisz cokolwiek, jakieś punkty orientacyjne, które pomogłyby nam cię zlokalizować?
Allyson: N-nie, nie wydaje mi się. Tu jest ciemno.
Dyspozytor: Ktoś jest z tobą? Jesteś sama?
Allyson: Tak. Teraz jestem w pokoju sama.
Dyspozytor: To dom czy mieszkanie?
Allyson: Dom. Siedzę w garderobie na piętrze. On chodzi na dole. Słyszę go. Niedługo wróci na górę. Wezwijcie do mnie policję. Szybko, proszę.
Dyspozytor: Okej, okej. Problem polega na tym, że twój telefon nie pokazuje twojej lokalizacji. To komórka?
Allyson: Tak. Znaleziona. Pewnie jego.
Dyspozytor: To ten mężczyzna cię porwał?
Allyson: Tak… Pojawił się… Idzie… Przyjedźcie szybko, proszę!
Dyspozytor: Zrobił ci krzywdę?
Allyson: Tak, pobił mnie!
Dyspozytor: Jesteś ranna? Krwawisz?
Allyson: Tak, krwawię. Proszę, przyślijcie policję!
Dyspozytor: Zrobiłbym to, gdybym wiedział dokąd. Czy możesz mi jakoś pomóc? Czy widzisz jakakolwiek wskazówkę? Może za oknem widać tablicę z nazwą ulicy?
Allyson: Żaluzje są zamknięte. Nie mogę wyjrzeć na zewnątrz. Proszę, proszę, niech tu ktoś przyjedzie.
Dyspozytor: Może gdzieś leży jakaś poczta z adresem?
Allyson: Nie. Proszę. Słyszę go. Idzie po mnie. Boję się. Nie mogę stąd wyjść. Błagam!!!
Dyspozytor: Robię, co mogę. Naprawdę. Czy możesz jakoś wydostać się z domu?
Allyson: Nie. Zamknął drzwi, a w oknach są żaluzje.
Dyspozytor: Czy jest uzbrojony?
Allyson: Potraktował mnie paralizatorem. Miał na twarzy kominiarkę.
Dyspozytor: Ale nie miał broni?
Allyson: N-nie wiem. Ale coś pamiętam. Widziałam strumień. Przejechaliśmy nad strumieniem, zanim zawiązał mi oczy. Ma niebieski samochód. Tak! Przywiózł mnie tutaj niebieskim samochodem.
Dyspozytor: Okej, nieźle. A teraz postaraj się rozejrzeć, zastanów się, czy możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś, poszukaj czegoś, co zdradzi ci adres.
(Długa cisza. Krzątanina. Allyson się skrada, słychać ciężki oddech).
Allyson: Wyszłam z garderoby i znalazłam coś w szufladzie. Wizytówkę. Jest na niej adres.
Dyspozytor: Doskonale. Podaj mi adres, a ja wyślę po ciebie patrol. Znajdziemy cię, Allyson, postaraj się uspokoić, dobrze? Znajdziemy cię, zanim on wróci po ciebie na górę. Tylko podaj mi ten adres.
Allyson: Breakers Drive d-dwadzieścia trzy.
Dyspozytor: Bakers Drive? Allyson? To było Bakers Drive?
Allyson: (krzyczy)
Dyspozytor: Postaraj się zachować spokój. Doskonale sobie radzisz, Allyson. Łączę się z policją. Już po ciebie jadą. Pozostań na linii. Halo? Halo? Allyson, jesteś tam? Halo?
Rozdział 2
Sobota, 28 września
22:50:07
Dyspozytor: Centrum powiadamiania ratunkowego, w czym mogę pomóc?
Allyson: Ratunku!
Dyspozytor: Allyson?
Allyson: Pospieszcie się, proszę! Czy pomoc już jedzie?
Dyspozytor (oddycha z ulgą): Tak, Allyson. Policja jest już w drodze. Zostań tam, gdzie jesteś. Jak się czujesz, Allyson? Czy coś się stało?
Allyson (oddycha płytko): Bardzo się boję. Ratujcie mnie.
Dyspozytor: Policja już jedzie, Allyson. Naprawdę. Będzie u ciebie lada chwila. Spróbuj się uspokoić. Słyszałem twój krzyk. Zaatakował cię? Znów cię skrzywdził?
Allyson (pociąga nosem): Bardzo się boję, proszę, niech mi ktoś pomoże.
Dyspozytor: Patrol będzie za kilka minut. Zostań ze mną na linii.
Allyson (z płaczem): Dobrze.
Dyspozytor (nieco łamiącym się głosem): Nie martw się, słonko. Już jadą. Musisz jeszcze chwilę wytrzymać, dasz radę? Musisz być bardzo silna, możesz to dla mnie zrobić?
Allyson (szlocha rozpaczliwie): Tak bardzo się boję… Czy oni już jadą?
Dyspozytor: Jadą, dziecko. Jeszcze chwileczkę. Już jadą. Zostań ze mną.
Allyson: Dobrze.
Dyspozytor: Weź parę głębokich wdechów, dobrze?
Allyson (oddycha): Okej, to pomaga. Dzięki.
Dyspozytor: Oddychaj równo, dobrze?
Allyson (szlocha): Słyszę go. Pomocy!
Dyspozytor: Mów do mnie, Allyson. Co się dzieje? Gdzie on jest? Na górze, tam gdzie ty?
Allyson (zniża głos do szeptu): Chyba tak. Słyszę go… Słyszę kroki.
Dyspozytor (nerwowo): Zachowaj spokój. Nie wydawaj żadnych dźwięków, dobrze? Trzymaj telefon przy uchu, żebym słyszał twój oddech. Policja jest już bardzo blisko. Jeszcze kilka sekund. Musisz zachować spokój, dziewczyno. Zostań na linii, ale poza tym się nie ruszaj.
(W słuchawce zapada głucha cisza).
Dyspozytor: Allyson? Jesteś tam? Allyson? Halo?
Rozdział 3
Sobota, 28 września
22:52:03
Dyspozytor: Centrum powiadamiania ratunkowego, w czym mogę pomóc?
(Słychać dyszenie).
Dyspozytor (wydaje cichy okrzyk): Allyson? To ty? Och, dziewczyno, tak się cieszę, że cię słyszę. Wszystko w porządku?
Allyson (szepcze przez łzy): Jest w pokoju. Zamknęłam się w garderobie. Słyszę go. O Boże, jest tuż za drzwiami.
Dyspozytor (ze wzburzeniem): Policja już powinna tam być, Allyson. Na pewno są już blisko… (mamrocze). Dlaczego jeszcze ich nie ma? To niemożliwe!
Allyson (z płaczem): Proszę. Stanął przed drzwiami garderoby. Klamka się porusza, o Boże. Idzie tu, idzie po mnie!
Dyspozytor: Czy widzisz obok siebie coś, co mogłoby ci posłużyć jako broń? Potrzebujemy już tylko kilku sekund. Postaraj się grać na czas. Porozmawiaj z nim, jeśli zdołasz.
Allyson: N-nie mogę. Jest bardzo silny. On chce mnie zabić. Widziałam to w jego oczach. Zszedł na dół, żeby się przygotować. Zabije mnie, o dobry Boże.
(Odgłosy przepychanki. Ktoś krzyczy. Allyson wydaje okrzyk).
Dyspozytor (przez łzy): Allyson. O-oni już powinni tam być, policja jest już pod domem. To… to… Allyson? Allyson? ALLYSON?
(W słuchawce rozlega się ciężkie sapanie, a potem zapada cisza).
Liceum Fernandina Beach, Wyspa AmeliaPoniedziałek, 30 września
Rozdział 4
Coś jest nie tak.
To przeczucie dręczyło Lauren od samego rana – przez trzy pierwsze lekcje. Coś było nie tak. Nie wiedziała, czy to intuicja, coś w powietrzu, czy może o czymś zapomniała, o zadaniu domowym na dzisiaj albo o czymś zupełnie innym. Cały ten poranek wydawał jej się jednak dziwaczny.
Rozejrzała się po stołówce, gdzie dzieciaki jadły, rozmawiały i szurały tacami. Wszystko na pozór wyglądało normalnie, ale jej zdaniem były to pozory – a to budziło w niej zdenerwowanie.
– A gdzie Adam?
Podniosła wzrok na Chrisa, który usiadł naprzeciwko niej i właśnie rozpakowywał swój lunch. Pokręciła głową i lekko wzruszyła ramionami.
– Nie wiem.
Widziała Adama rano, przed lekcjami, ale tylko przelotnie. Stał przy szafkach z plecakiem. Pomachała mu, chciała do niego podejść, nie zauważył jej jednak, a potem zadzwonił dzwonek i musiała iść na pierwszą lekcję. Później była druga lekcja, a on nie przyszedł. Zazwyczaj siedzieli razem na historii Stanów Zjednoczonych. Była to jej ulubiona część dnia. Kochała się w Adamie od szóstej klasy, o czym on nie miał pojęcia. Byli sąsiadami i najlepszymi przyjaciółmi. Lunch też zazwyczaj jadali razem.
O to chodzi. To ci nie pasuje. Smutno ci, bo nie ma Adama.
– Widziałam go rano – dodała. – Ale na historię nie przyszedł. Może źle się poczuł i wrócił do domu.
Chris wzruszył ramionami i odgryzł kęs kanapki.
– Żeby tylko nie zapomniał, że razem robiliśmy zadanie na matmę. Dzisiaj mamy je złożyć, w przeciwnym razie dostaniemy zero, a ja nie mogę sobie na to pozwolić. Może powinienem do niego zadzwonić.
Sięgnął do plecaka po komórkę, a Lauren w tej samej chwili podniosła wzrok i zauważyła, że Adam stanął w drzwiach stołówki. Rozpromieniła się na jego widok, jej puls przyspieszył.
– Jest – powiedziała i pomachała do niego. Zaczerwieniła się lekko i przeklęła swoją zdradziecką twarz, która zawsze obnażała jej uczucia. – Adam! Tutaj!
Adam jednak nawet na nią nie spojrzał, a ona poczuła ukłucie w sercu. Jakoś dziwnie się zachowywał. Miał w oczach coś takiego… jego spojrzenie było takie obce, że zaczęła się zastanawiać, czy go przypadkiem z kimś nie pomyliła.
– Adam? – wymamrotała, a potem przeniosła wzrok na przedmiot, który trzymał w dłoni, częściowo ukryty pod kurtką. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nie chciała uwierzyć. Niemożliwe, żeby to się stało. Nie w jej szkole. Nie z rąk chłopca, którego od tylu lat tak mocno kochała.
Niemożliwe.
Wszystkie te zasłyszane historie wróciły do niej w ułamku sekundy. Zeznania naocznych świadków, które oglądała w telewizji – o napastniku, który wszedł do klasy i zaczął strzelać, o odgłosach strzałów dochodzących z oddali, o barykadowaniu drzwi do klas, o ucieczce do wyjścia, o przyjaciołach i kolegach, którzy padali martwi na ziemię.
Tyle razy widziała nagrania ze śmigłowców, na których dzieci wyprowadzano na zewnątrz, podczas gdy inne tkwiły uwięzione w budynku. Przypomniała sobie te przerażone, trzęsące się głosy, zapłakane oczy, zrozpaczonych rodziców. Tyle razy zastanawiała się, czy pewnego dnia przydarzy się to jej, w jej szkole, ale w głębi ducha zawsze wierzyła, że to niemożliwe.
Człowiek nigdy się nie spodziewa, że coś takiego przydarzy się akurat jemu…
Kiedy Adam wyjął kałasznikowa spod kurtki i zaczął strzelać, Lauren zdumiało to, że wszystko w stołówce zamarło, ona również. Jakby czas się zatrzymał. Nikt się nie ruszał, choć w głębi ducha wszyscy wiedzieli, że właśnie teraz nie mogą zmarnować ani chwili. Ich życie od tego zależało. A mimo to nawet nie drgnęli. Jakby nie mieściło im się w głowie, że to się dzieje, że to spotyka akurat ich. Że to nie są kolejne ćwiczenia, które planowano kilka razy do roku, że to nie jest coś, co oglądają w telewizji wtuleni w rodziców, którzy myślą, że następnym razem to może być ich dziecko.
A to się działo. Działo się naprawdę.
To nie były ćwiczenia.
Tydzień później
Rozdział 5
– Jak się trzyma? Jest poprawa?
Nie mogłam patrzeć na mężczyznę, który stał obok mnie. Odchrząknął, unikając mojego wzroku, po czym pokręcił głową.
– Nie.
To mój ojciec. A chłopak w szpitalnym łóżku był moim bratem, o którego istnieniu nie miałam pojęcia jeszcze dwa dni temu.
Nie widziałam taty od trzydziestu sześciu lat, odkąd porwał moją siostrę Sydney i wywiózł ją do Londynu, kiedy miała siedem, a ja pięć lat. Dorastałam, nie wiedząc, co się z nią stało, pod opieką niedostępnej emocjonalnie matki i z przekonaniem, że muszę zostać profilerką FBI, aby odkupić swoją winę, bo nie zdołałam jej uratować tamtego pamiętnego dnia.
Tymczasem ojciec znowu zaistniał w moim życiu. Nie na skutek moich starań czy z powodu tęsknoty, lecz z powodu chłopca w szpitalnym łóżku, za którego oddychała maszyna. Mój brat miał na imię Adam, o czym oczywiście nie miałam pojęcia. Mój ojciec w ogóle nie odpowiadał moim wyobrażeniom. Był drobny, tęgawy, miał nerwowe niebieskie oczy – wyglądał, jakby się mnie bał.
W końcu zrozumiałam, po kim odziedziczyłam rude włosy, niski wzrost i inne cechy zewnętrzne.
Wielkie dzięki, tatku!
– Przyniosłam kawę.
Ten głos należał do mojej siostry Sydney. Mnie podała jeden kubek, a drugi wręczyła ojcu. Ich relacja wcale nie była lepsza. Choć siostra mieszkała z nim w Londynie, powiedział jej, że matka jej nie chciała, że odesłała ją do niego. Sydney dorosła, opuściła Londyn i zamieszkała na Florydzie, chcąc nas odnaleźć, w czym nasz ojciec w ogóle jej nie pomógł, nie chciał nawet zdradzić jej naszych prawdziwych danych, dlatego też długo mieszkałyśmy blisko siebie i o tym nie wiedziałyśmy. Udało nam się nawiązać kontakt dopiero pół roku temu, wszystko to było więc bardzo nowe. Mimo to już czułam, że Sydney rozumie mnie jak nikt. Lepiej nawet niż mój chłopak Matt, którego znałam od przedszkola. Matt był detektywem w Cocoa Beach, gdzie mieszkaliśmy, niedawno odnaleźliśmy drogę do siebie po wielu latach rozłąki.
Przyjechałyśmy z Sydney na Amelię odwiedzić brata, który leżał w śpiączce. To tata zadzwonił do nas i o to poprosił.
Właśnie wtedy się dowiedziałyśmy, że mamy brata.
I w zasadzie niewiele więcej, bo Adam dotąd nie odzyskał przytomności. Oczywiście dostałyśmy też informacje znane wszystkim: że ma piętnaście lat, a w szpitalu leży od tygodnia… od tego dnia, kiedy postanowił wnieść do szkoły karabin szturmowy i zaczął z niego strzelać w stołówce. Funkcjonariusz przydzielony do opieki nad tą szkołą zareagował błyskawicznie i postrzelił go w klatkę piersiową.
Nie mogłam przestać myśleć o telefonie od taty, który odebrałam dwa dni temu. Z początku sądziłam, że to pomyłka, i się rozłączyłam. I tak kilka razy. Powtarzałam, że nie mam ojca i żeby przestał do mnie dzwonić, że to jakiś chory żart.
To Sydney przekonała mnie, że powinnyśmy jechać. Nasz ojciec mieszkał z matką – naszą babcią – w domu na wyspie Amelia, trzy godziny samochodem od Cocoa Beach. Potrzebowali mojej pomocy.
– On ma piętnaście lat, na litość boską – powiedziała Sydney, kiedy oświadczyłam, że nigdzie nie jadę, że nie jestem ojcu nic winna, że nie chcę widzieć ani jego, ani jego syna. Nigdy. – To tylko dziecko – kontynuowała uparcie. – Nie jego wina, że nasz ojciec jest durniem. Nie prosił się na świat, tak jak i ty. Nie wybrał sobie rodziny. A my możemy właśnie stać się dla niego rodziną albo przynajmniej pomóc mu wykaraskać się z kłopotów.
Otworzyłam usta i wbiłam w nią wzrok. Niewiarygodne. Czy ona na poważnie sugerowała, że powinnam temu chłopakowi pomóc?
– Przyniósł do szkoły AK-47 i zaczął strzelać do kolegów i przyjaciół. A ty mówisz tak, jakby był niewinnym dzieciakiem! Moim zdaniem jest takim samym głupcem jak nasz ojciec. Jeśli myślisz, że pomogę mu wypić to piwo, którego sam nawarzył, to jesteś tak samo głupia jak oni.
– Leży w śpiączce, Evo Rae. Postrzelili go. Tata nie wierzy w wersję policji. Mówi, że nasz brat nigdy by tego nie zrobił.
– No wiadomo, jak to ojciec. Co innego miałby powiedzieć?
– A jeśli ma rację?
Wstałam, ale Sydney mnie zatrzymała.
– To tylko kilka godzin drogi stąd, masz brata, którego nigdy nie widziałaś, masz babcię, której nie widziałaś, pewnie odkąd byłaś dzieckiem. Nie chcesz ich chociaż poznać? Nie jesteś ciekawa? Nie jesteś ani trochę ciekawa?
Upłynęła chwila, zanim zdołałam się do tego przed sobą przyznać, ale pewnie, że byłam ciekawa. I tak to się stało.
David Clarke, nasz ojciec, nie wierzył, że jego syn mógł zrobić to, o co oskarżyła go policja, i chciał, bym pomogła mu to udowodnić. Po dwóch dniach na Amelii nadal nie byłam pewna, czy chcę mu pomóc. Jeśli dzieciak był na tyle głupi, by wnieść broń na teren szkoły, no to chyba sam się tak urządził, prawda?
– Lekarze coś mówią? – zapytała Sydney. – Nadal ma gorączkę? Opuchlizna zeszła?
Spojrzałam na moją piękną siostrę, gwiazdę filmową, którą ubóstwiał cały świat. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście – odzyskałam ją po trzydziestu sześciu latach – i nadal byłam wściekła na ojca za to, że nam te lata ukradł. Właśnie dlatego nie mogłam spojrzeć mu w oczy, właśnie dlatego miałam ochotę go zabić. Nie nazywałam go nawet tatą, nie chciałam myśleć o nim jak o ojcu.
Dla mnie był tylko Davidem Clarkiem, nikim więcej.
– Nie. Nikogo jeszcze nie było – odparł. – Czekamy na obchód.
Zerknął na mnie nerwowo, a ja z westchnieniem usiadłam w fotelu. Zamknęłam oczy i potarłam skronie.
Co ja tu w ogóle robię? Co mnie tu przywiodło?
Rozdział 6
– Jadę do domu. Już późno, muszę ułożyć Elijaha do snu.
Matt zajrzał do gabinetu komendantki policji Annie. Podniosła na niego wzrok, po czym spojrzała na zegar na ścianie.
– Nie wiedziałam, że jeszcze tu jesteś. – Westchnęła. – Trudno ci znieść ponowną rozłąkę z Evą Rae?
Kiwnął głową.
– No tak, ale musiała wyjechać. Całkowicie to rozumiem. Ojciec, brat, o którego istnieniu nie miała pojęcia… Trudno jej się dziwić.
– Ale i tak za nią tęsknisz.
– Trudno byłoby nie tęsknić. – Skinął jej głową. – Dobranoc.
Podszedł do samochodu i wsiadł do środka. Przez kilka minut siedział w fotelu i wpatrywał się w ciemność. Dlaczego to przeciągał? Naprawdę tak trudno mu było wrócić do domu?
Zapalił silnik z głębokim westchnieniem. Naprawdę. W domu czekał na niego syn, Elijah. Przez cały dzień opiekowała się nim babcia, a teraz Matt miał go położyć spać. Obiecał matce, że wróci do domu, by to zrobić. Chciała, by traktował on syna priorytetowo, by spędzał z nim więcej czasu, a Matt przyłapywał się na tym, że szuka wymówek, by móc zostać dłużej w pracy. Dlaczego? Bo Elijah go nienawidził. Matt czuł się udręczony tym, jak syn się do niego odnosi, jak go ignoruje.
Matt nie uczestniczył w jego życiu do chwili śmierci jego matki. Chłopak konsekwentnie winił za tę śmierć ojca, więc nic dziwnego, że im się nie układało. Matt coraz więcej pracował, przeciągał pracę, żeby tylko nie musieć radzić sobie z chłopcem, kiedy wracał do domu.
Oczywiście wiedział, że nie jest to najlepszy sposób na uporanie się z problemem, Eva Rae w kółko to powtarzała. Nie znał jednak innego sposobu. Miał wrażenie, że próbował już wszystkiego, ale nic nie poprawiło sytuacji. A że Eva Rae wyjechała, nie miał już żadnego powodu, by wychodzić z pracy.
Myślał o niej, kiedy jechał A1A. Zatrzymał się w Sunoco na rogu. Chciał kupić parę piw, może coś dla chłopca. Może zdoła kupić jego miłość słodyczami.
Zaparkował, wszedł do środka, zrobił zakupy, a kiedy wychodził, na parking wjechał właśnie czarny lincoln navigator. Matt westchnął, gdy z samochodu wysiadł Chad, były mąż Evy Rae. Znalazł jakąś super płatną robotę w sprzedaży, a nowiutki navigator z 2019 roku był prezentem od firmy. Chad uśmiechnął się krzywo na widok Matta i pomachał do niego.
– Siema, stary.
Stary. Matt wzdrygał się, ilekroć Chad go tak nazywał. Było to protekcjonalne, jak cały Chad. Matt nie rozumiał, dlaczego Eva Rae wyszła za tego kolesia.
– Przyjechałem po słodycze dla dzieciaków – oświadczył Chad. – Widzę, że wpadłeś na ten sam pomysł.
Zerknął na torbę, którą Matt trzymał w dłoni.
Dzieciaków. Chad nigdy nie omieszkał przypomnieć o tym Mattowi. O tym, że jego i Evę Rae łączy rodzina, a Matta i Evę Rae nie. Matt nie mógł znieść myśli, że ten facet ożenił się z Evą Rae i miał z nią troje dzieci. Znosił to jeszcze trudniej niż fakt, że Chad na powrót zjawił się w jej życiu. Było to dobre dla dzieci, ale nie dla Evy Rae. Matt bał się, że Chad znów ją zrani. Koleś zdradzał ją przez ponad rok małżeństwa. Zdaniem Matta takich rzeczy się nie wybacza. Jak ktoś mógł zrobić coś takiego Evie Rae? Obnażało to prawdziwy charakter kolesia, a faceci tacy jak on się nie zmieniali. Przynajmniej zdaniem Matta. Eva Rae miała nieco inne zdanie. Wierzyła, że każdy zasługuje na drugą szansę – tak powiedziała, kiedy o tym rozmawiali. Poza tym dla dobra dzieci musiała wpuścić go na powrót do swojego życia.
Matt uważał, że za łatwo Chadowi poszło. I że próbuje odzyskać Evę Rae.
– Tak, muszę lecieć… – mruknął.
– Jasne, pewnie. Cóż, miło było cię widzieć, stary. Przekażę Evie Rae, że na ciebie wpadłem, kiedy zadzwoni powiedzieć dzieciom dobranoc. Nara.
Nozdrza Matta drżały lekko, kiedy odprowadzał Chada wzrokiem do drzwi sklepu.
– Może sam jej to powiem, kiedy będę z nią rozmawiał… przed tobą – mruknął, po czym wsiadł do samochodu i odjechał, uderzywszy pięścią w kierownicę.
Rozdział 7
– Kto powiedział, że grzebanie w śmieciach oznacza brak klasy?
Evelyn z uśmiechem spojrzała w kamerkę telefonu. Miała na sobie sukienkę w czarno-białe paski, naszyjnik ze sztucznych pereł, takie same kolczyki i bransoletkę. Czarne włosy wyprostowała i zebrała w kucyk białymi plastikowymi perłami. Wysiadła z samochodu, trzymając telefon tak, by widzowie mogli śledzić każdy jej ruch. Zawsze nagrywała się telefonem, a potem wrzucała to na YouTube. Miała dwanaście tysięcy subskrybentów, którzy uwielbiali dobre rady na temat tego, co można znaleźć w cudzych śmietnikach.
– Pamiętacie, że w zeszłym tygodniu znalazłam zestaw całkiem nowych ściereczek kuchennych? To tutaj je znalazłam, z metkami i w ogóle. Były w idealnym stanie, ktoś je wyrzucił, bo mu się nie spodobały albo coś w tym rodzaju. Kto wie, dlaczego bogacze wyrzucają całkiem nowe, nieużywane rzeczy?
Sięgnęła po torbę na zakupy i podeszła do kontenera, nadal się filmując. Zatrzymała się przed wielkim zielonym pojemnikiem.
– Chyba już wspominałam, gdzie najlepiej szukać, ale powtórzę to dla wszystkich nowych osób, które są ze mną od niedawna i nie widziały moich wcześniejszych filmów. Najlepsze miejsca to przede wszystkim eleganckie dzielnice takie jak ta, gdzie obecnie jestem.
Obróciła komórkę tak, by widzowie zobaczyli wysokie apartamentowce otaczające park.
– Wszystkie te budynki stoją frontem do oceanu. Ich właściciele to zamożni ludzie z północy, którzy przyjeżdżają na Amelię i wyrzucają tu całą masę przydatnych rzeczy. A ja wam je pokazuję. Pamiętacie obrus bankietowy, ten srebrny, pokazywałam wam kilka tygodni temu? Też z tego pojemnika. Nigdy nieużywany. Wyjęty z opakowania, ale nieużywany. Niektórzy ludzie to świnie, wyrzucają tyle rzeczy. Ale wiecie, co zawsze powtarzam: w śmietniku można znaleźć prawdziwe skarby. Drugie najlepsze miejsce na poszukiwania to kontenery za takimi sklepami jak Bealls lub JJ Cooper. Wszystkie zwroty, których nie można odłożyć z powrotem na półkę, lądują w koszach, wiedzieliście o tym? Od dziesięciu lat nie kupiłam żadnych nowych ubrań. Wszystko, co mam na sobie, znajduję za sklepami. Zostańcie ze mną, to wam potem pokażę.
Obróciła kamerę na kontener.
– No to sprawdźmy, co się tu dzisiaj przed nami ukryło.
Uniosła pokrywę i sfilmowała wnętrze.
– Na górze widać głównie worki ze śmieciami, część jest całkowicie bezużyteczna, ale wystarczy któryś podnieść, zajrzeć głębiej i… Aha, spójrzcie!
Wyjęła rolkę papieru do pakowania.
– Patrzcie, całkiem nowy. Nawet nierozpakowany. Idealny na zbliżające się urodziny mojego syna. Od lat nie kupuję papieru do pakowania. Ciągle znajduję całkiem nowe rolki. Zobaczmy, co jeszcze się tu kryje.
Odłożyła rolkę na ziemię i znów zajrzała do pojemnika. Sięgnęła po plastikowy worek i go rozwiązała. Zajrzała do środka i wykrzywiła twarz w grymasie.
– Nie. Tu są same śmieci, fuj. No dobra, sprawdźmy tam.
Odsunęła cuchnący pakunek na bok i zajrzała pod niego. Sięgnęła po szary worek i podniosła go.
– O, to wygląda obiecująco. Worek jest duży, w środku jest coś twardego. I całkiem sporego. Zapowiada się prawdziwy skarb. Sprawdzę, co to może być. – Spróbowała podnieść worek jeszcze wyżej, ale był ciężki, musiała się poddać. Odłożyła go więc i rozchyliła, by zajrzeć do środka.
– Co tam jest? – mamrotała, nadal trzymając kamerkę tak, by widzowie wszystko widzieli. – Co to takiego? Manekin? Po co wyrzucać taki…
Nagle zamilkła. Jej puls przyspieszył, kiedy spojrzała na kryjącą się w worku głowę. Obróciła kamerę, czując, że powinna coś powiedzieć, ale nie zdołała. Zabrakło jej słów. Wyłączyła nagrywanie i zadzwoniła pod dziewięćset jedenaście.
Rozdział 8
Wcześniej
– Nie rozumiem. Co ja tu robię?
Marlene spojrzała na dwóch przedstawicieli służb porządkowych, którzy siedzieli naprzeciwko niej. Przyszli do niej rano i poprosili, by pojechała z nimi. Mieli odznaki, ale nie wiedziała, czy są z policji, bo byli ubrani po cywilnemu. Przedstawili się jako śledczy, czym niemal przyprawili ją o atak serca. Nie powiedzieli, dlaczego zabierają ją na posterunek ani nawet co się dzieje, choć po drodze dopytywała wielokrotnie.
– O co chodzi? – zapytała ponownie. Miała wrażenie, że zacięła się niczym zdarta płyta. – Czy coś się stało?
Ten po prawej pochylił się w jej stronę i odchrząknął. Nie mogła sobie przypomnieć, czy on przedstawił się jako Rivers, czy może jego kolega. Była niemal pewna, że jeden to Rivers, a drugi Waltman.
Pokręciła głową. Nie miało to znaczenia. Chciała już tylko wydostać się stąd jak najszybciej i wrócić do swojej kuchni. Miała upiec kurczaka na kolację, zostawiła go na blacie, kiedy po nią przyszli. Bała się, że pies się do niego dorwie i nie będzie miała co podać dziś wieczorem.
– Chodzi o pani syna – powiedział ten niemal na pewno Rivers. Miał kozią bródkę, którą cały czas pocierał.
Marlene wbiła w niego zdumione spojrzenie. Jej serce zaczęło mocniej bić na wzmiankę o chłopcu.
– O mojego syna? Jest w szkole? Przeskrobał coś? Wpakował się w jakieś kłopoty? Coś mu się stało?
– Musi się pani uspokoić – odparł Waltman i wyciągnął do niej rękę, jakby to miało jej pomóc opanować wzburzenie. – Prowadzimy śledztwo. Pani synowi nic nie grozi. Już jest bezpieczny.
– Co to znaczy, że już jest bezpieczny? Oczywiście, że jest. Mój syn jest zawsze bezpieczny.
– To znaczy, że trafił pod opiekę służb społecznych, gdzie pozostanie do zakończenia naszego śledztwa.
Marlene zmarszczyła czoło. O czym oni mówią, na litość boską? To musi być pomyłka. To wszystko. Jej przyjazd tutaj, to, co teraz mówią.
– Śledztwa? Ale… dlaczego mój syn jest pod opieką służb? Nie rozumiem – burknęła z frustracją. Zmarnuje cały dzień na to, na siedzenie tutaj, a przecież oni zaraz sobie uświadomią, że to pomyłka. Że nie chodzi o nią, że chodzi o inne dziecko. Czy coś w tym rodzaju. – Czy ktoś może mi wyjaśnić, co się tu dzieje? Co to za śledztwo?
Rivers znów odchrząknął i upił łyk kawy z kubka. Upłynęła cała wieczność, zanim go odstawił, Marlene miała ochotę na niego wrzasnąć.
– Prowadzimy śledztwo w sprawie pani męża – oświadczył w końcu. – Mamy powody uważać, że znęca się nad waszym synem.
Rozdział 9
– Mamo, Christine i Alex w ogóle nie pomagają mi przy królikach. Sama wszystko robię.
Trzymałam słuchawkę blisko ucha i słuchałam mojej córki Olivii. Była najstarsza z trojga rodzeństwa, miała piętnaście lat. Christine miała trzynaście, a Alex siedem.
– To znaczy? – zapytałam. Temat nie budził we mnie szczególnego zainteresowania, ale cieszyłam się, że słyszę głos córki. Chad zadeklarował, że mogą mieć króliki, mnie nie zapytano o zdanie, pewnie dlatego, że wszyscy wiedzieli, co bym odpowiedziała. Wiedziałam, że będą z tym problemy, i miałam rację. Dzieciaki bezustannie kłóciły się o to, kto co powinien przy nich robić.
– Sprzątałam klatkę trzy dni temu i znów trzeba posprzątać. Karmię je rano, daję im wodę, a Christine i Alex nigdy tego nie robią. Dlaczego to znowu ja mam sprzątać klatkę?
Siedziałam w poczekalni, w cichym kącie, gdzie nikt nie mógł mnie usłyszeć, robiłam sobie przerwę od tego, co się działo w szpitalnej sali. Dzieci zostały z ojcem na czas mojego wyjazdu.
– A jak się czuje ten chłopak? – zapytała Olivia. – Twój brat? Mój… wujek? Kurczę, dziwnie to brzmi.
– Zwłaszcza że jest w twoim wieku. – Pokręciłam głową. – Tak szczerze to nie wiem. Lekarze niewiele mówią.
Olivia milczała przez chwilę.
– A… naprawdę wziął karabin do szkoły i zaczął strzelać?
– Mhm.
– Kto robi takie rzeczy?
Wzruszyłam ramionami z westchnieniem. Mnie również dręczyła ta myśl. Jakim człowiekiem był mój brat?
– Zapewne ktoś chory psychicznie.
– On… jest chory?
– Nie wiem, jeśli mam być szczera. Chyba nie ma diagnozy. Nie jestem pewna, czy w ogóle próbowano jakąś postawić.
– A były jakieś objawy? No wiesz… Zanim to zrobił?
– To znaczy?
– No wiesz… Słyszy się różne historie o sprawcach… że rozmawiali w sieci o tym, co zamierzają zrobić, że pisali o tym w mediach społecznościowych.
Wzięłam głęboki oddech.
– Nie… nie rozmawiałam jeszcze o tym z jego tatą.
– Może powinnaś – podsunęła mi, jakby była to najłatwiejsza rzecz pod słońcem. Nie rozmawiałam z ojcem od trzydziestu sześciu lat, z trudem znosiłam jego widok, jego obecność w tym samym pomieszczeniu. Dlaczego więc po prostu z nim nie porozmawiam o bracie, o którego istnieniu do tej pory nie wiedziałam?
– To nie takie łatwe, skarbie.
– Dlaczego?
Wzięłam kolejny głęboki oddech.
– To skomplikowane. Wiesz co, ucałuj ode mnie brata i siostrę, dobrze? Muszę wracać.
– Pa, mamo.
Rozłączyłyśmy się, a ja spojrzałam na wyświetlacz. Wyszukałam numer Matta i już miałam do niego zadzwonić, kiedy do poczekalni weszła Sydney, na jej twarzy malował się niepokój.
– Coś się stało – powiedziała. – Chodźmy.
Rozdział 10
Mężczyzna w niebieskim samochodzie podjechał pod sklep monopolowy i zgasił silnik. Popatrzył w lusterko na bliznę w kształcie aligatora na swoim policzku i westchnął głęboko. Wysiadł z samochodu, obejrzał się przez ramię, aby się upewnić, że nikt go nie widzi, po czym wszedł do środka.
Kierownik sklepu, który stał za ladą, nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. Sklep był prawie pusty, tylko jakiś starszy facet stał przed półką z piwem, miał na głowie czapkę, kołnierz kurtki zakrywał mu pół twarzy.
Mężczyzna sięgnął po butelkę wódki i westchnął na myśl, że powinien to rzucić, że ta butelka na pewno będzie ostatnia. Zapłacił i wziął papierową torbę, po czym obrócił się i wpadł na faceta w brązowej kurtce, który stał tuż za nim, a ten aż wypuścił telefon.
Co za idiota. Nie zasługuje na to, by żyć.
– Przepraszam, pomogę panu – powiedział mężczyzna z blizną. Podniósł telefon i podał go facetowi z sześciopakiem w dłoni, który uśmiechnął się pod daszkiem czapki.
– Dziękuję. To bardzo miłe z pana strony.
– Nie ma sprawy.
Dla ciebie to tylko przedmiot, środek do osiągnięcia celu. Zabij go i odbierz nagrodę.
Mężczyzna z blizną uśmiechnął się i przesunął, by facet w czapce mógł zapłacić za piwo. Mężczyzna z blizną wyszedł na zewnątrz, zapalił papierosa, a chwilę później ze sklepu wyszedł ten drugi z piwem w papierowej torbie. Zaczęło padać.
– Chyba to przeczekam – rzucił mężczyzna z blizną. Spomiędzy jego warg uniósł się dym. Zatrzymał wzrok na nieznajomym, otworzył butelkę wódki ukrytą w papierowej torbie i pociągnął łyk, kiedy nad ich głowami trzasnął piorun. – Przemoknę przez te parę kroków do samochodu.
– W sumie racja – odparł facet w czapce. Spojrzał na papierosy. – Mogę jednego?
– Pewnie. – Mężczyzna z blizną poczęstował nieznajomego i podsunął mu swoją zapalniczkę. Facet w czapce wypuścił dym z westchnieniem ulgi.
– Za długa przerwa, co?
To tylko element układanki. Środek do celu. Zabijasz z jednego tylko powodu.
– Można tak powiedzieć.
– Znam to uczucie… Sam od lat próbuję rzucić. To też. – Mężczyzna z blizną uniósł papierową torbę do ust.
Mężczyzna w czapce pokiwał głową.
Żeby zdobyć sławę.
– Tak w ogóle to Jeff jestem. – Mężczyzna z blizną wyciągnął dłoń.
– E.T. – odparł ten drugi z papierosem w ustach. Przymknął powieki, żeby dym nie leciał mu do oczu.
– E.T., tak? Nietypowo.
Uścisnęli sobie dłonie. Dwaj mężczyźni przeczekujący deszcz. Dwaj mężczyźni, którzy spotkali się przypadkiem. Wszystko to byłoby całkiem zwyczajne, nudne wręcz, gdyby nie fakt, że jeden z nich był mordercą, który już zaczął filmować swoją przyszłą ofiarę komórką.
Rozdział 11
– Zabiję go!
Wybiegłam z poczekalni, kiedy usłyszałam krzyki. Przed salą mojego brata zobaczyłam mężczyznę po czterdziestce, czerwonego na twarzy. Trzymał go zastępca szeryfa Corel, przydzielony do ochraniania pokoju Adama. David stał przy drzwiach, miał przerażoną minę.
– Co się tu dzieje? – zapytałam, podchodząc do Davida. – Kto to jest?
Nozdrza Davida drżały, spojrzał na mnie ze strachem. W jego oczach błysnęły łzy, z trudem wydobył z siebie głos.
– To ojciec Allyson – wykrztusił w końcu.
– A… kim jest Allyson?
Patrząc na mnie, David pokręcił głową. Ojciec Allyson przez cały ten czas krzyczał i jęczał. Zastępca szeryfa Corel tłumaczył mu coś z naciskiem.
– Musisz się uspokoić, Ryanie, w przeciwnym razie będę musiał zawieźć cię na posterunek. Słyszysz mnie? Musisz się uspokoić.
Ryan pokiwał głową i przestał się wyrywać. Zastępca szeryfa go puścił. Ryan spojrzał na Davida, wargi mu drżały.
– Zabił ją, ty bydlaku, twój syn zabił moją córkę!
– T-to… – wyjąkał David, przyciskając dłoń do mostka. Ojciec Allyson sięgnął po telefon, na którym wyświetlał się jakiś filmik.
– Sam zobacz. Rano trafiło do internetu. Wyciągnęli ją ze śmietnika. Twój syn ją zabił i wyrzucił jak śmieć! Śmieć! Moja córeczka, moja kochana Allyson!
– Została zamordowana w szkole? – zapytałam z konsternacją, patrząc to na jednego, to na drugiego.
David pokręcił głową.
– Nie było jej tamtego dnia w szkole. Zaginęła… dwa dni wcześniej, nikt nie wiedział, gdzie jest. Modliliśmy się, żeby wróciła żywa…
– Och, daruj sobie – wtrącił Ryan. – Nie chcemy waszych modlitw. Chcemy sprawiedliwości dla naszej córki.
– Sprawiedliwy wyrok zapadnie w sądzie, kiedy… – zaczął zastępca szeryfa Corel, ale Ryan przerwał mu z głośnym rykiem.
– To ma być sprawiedliwość? Dostanie parę lat, a ja i moja żona dostaniemy… gówno, bo nic nie zwróci nam córki. Wiesz, gdzie właśnie byliśmy z żoną, wiesz?
David pokręcił głową.
– W kostnicy. Żeby zidentyfikować dziecko. Wyobrażasz sobie? Czy potrafisz to sobie wyobrazić? Świadomość, że to twój syn… twój zasrany syn jej to zrobił.
David spuścił głowę.
– Nie rozumiem – szepnął i zerknął na Adama, który wyglądał, jakby spokojnie spał. – Kochał ją. Kochali się.
– Kochał? – syknął Ryan, a zastępca szeryfa Corel znów musiał go chwycić. – To nazywasz miłością? Twój synalek w dziwny sposób okazuje miłość. Zapamiętaj moje słowa, Davidzie. Zabiję twojego syna, jeśli tylko nadarzy się okazja. Słyszysz? Zabiję go z zimną krwią za to, co zrobił mojej córeczce, i z radością pójdę potem za to do więzienia. Z radością!
Rozdział 12
Ze szpitala wracaliśmy w całkowitej ciszy. Sydney siedziała obok mnie, a David z tyłu, żebym nie musiała na niego patrzeć. Już od samej jego obecności w samochodzie cierpła mi skóra. Tak dużo chciałam mu powiedzieć, tak wiele musiałam mu powiedzieć, ale brakowało mi słów. To nie była właściwa pora ani miejsce. Los powalił go na łopatki – i dobrze, to mi było potrzebne – ale nie zamierzałam kopać leżącego.
Zaparkowałam przed domem babci i zgasiłam silnik. David wysiadł pierwszy, my za nim. Kiedy weszliśmy na drewnianą werandę w stylu wiktoriańskim, usiadł na huśtawce i ukrył twarz w dłoniach. Stałyśmy nad nim z Sydney, nie wiedząc, co robić.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział. – Nie wierzę, że zrobił to wszystko. Mój syn, mój Adam… niemożliwe.
Szybko zrobiło się niezręcznie. Zerkałyśmy z Sydney to na siebie, to na ojca, który zanosił się szlochem. Żadna z nas nie miała ochoty go pocieszać. Czułam, jak wzbiera we mnie gniew, kiedy zastanawiałam się, dlaczego nade mną nigdy tak nie płakał. Rozpaczał z powodu syna, który prawdopodobnie był mordercą, a nade mną nie uronił ani jednej łzy?
Samolubne myślenie, ale nie mogłam się powstrzymać. W kółko się zastanawiałam, dlaczego Adam jest taki wyjątkowy, że jego tata chce patrzeć, jak dorasta, a na moje dorastanie nie chciał.
Naprawdę byłam zła, bo porwał Sydney, a nie mnie?
Najwyraźniej.
– To był taki dobry chłopak – podjął i zaraz się poprawił: –To jest taki dobry chłopak – kontynuował. – Nigdy nie zabiłby Allyson. Kochali się jak szaleni. Wielbił ziemię, po której stąpała. To nie ma sensu!
Podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy po raz pierwszy od dwóch dni, odkąd tu przyjechałam.
– Proszę, Evo Rae. Proszę, pomóż mu. Tylko ty zdołasz to zrobić.
Parsknęłam śmiechem i pokręciłam głową.
Teraz jestem ci potrzebna, co? Bo mogę się na coś przydać?
– Proszę cię, słonko.
Z gniewem pokręciłam głową.
– Nie masz prawa mnie tak nazywać. Słyszysz?! Nie masz prawa!
Patrzyłam na niego, nozdrza mi drżały.
– To śmieszne – dodałam i cofnęłam się. Emocje szalały we mnie niczym burza. Krew się we mnie gotowała, nie mogłam oddychać. To wszystko mnie przerosło.
Drzwi do garażu były otwarte, odwróciłam się więc od tej żałosnej podróbki ojca i poszłam tam. Moja babcia Eileen leżała pod swoim harleyem z kluczem francuskim w dłoni. Miała osiemdziesiąt lat i nadal jeździła na motorze, ani myślała zachowywać się tak, jak wypada w jej wieku.
– Po twojej minie wnioskuję, że Adam się jeszcze nie obudził – powiedziała, pociągając nosem. Była z nami w szpitalu poprzedniego dnia, ale niemal od razu wyszła, okazało się to ponad jej siły. Słyszałam, że przez całą noc krążyła po salonie, a dziś rano oświadczyła, że nie pojedzie z nami, wybierze się później. Dodała, że ma dużo pracy, ale wyczułam, że nie mogłaby znieść widoku Adama w takim stanie.
Spojrzałam na nią i pokręciłam głową. Nigdy wcześniej nie miałam babci. Matka mojej matki wyrzekła się jej, kiedy ta postanowiła urodzić dzieci w młodym wieku, nigdy nie odnowiły relacji, a że prawdziwego ojca nie znałam, nie miałam też pojęcia o istnieniu Eileen. Twierdziła, że odwiedziła mnie parę razy, kiedy byłam mała, ale oczywiście tego nie pamiętam.
Najdziwniejsze, że kiedy poznałam Eileen dwa dni temu, od razu wyczułam w niej kogoś, z kim mogę pogadać. Na dodatek byłyśmy do siebie niewiarygodnie podobne. Obie miałyśmy takie same jasnoniebieskie oczy i rude włosy – no tak, u niej już prawie całkiem siwe, ale z rudawym odcieniem – bladą cerę, obie byłyśmy niskie i przy kości. Łączyła nas więź, jakiej nigdy wcześniej nie zaznałam, no, może z siostrą. Z Eileen było jednak inaczej. Czułam, że mnie rozumie, że mnie zna, naprawdę zna. Jakby była starszą wersją mnie.
Wysunęła się spod motoru, wytarła ręce w ścierkę i podeszła do mnie. Miała na sobie podarte, poplamione smarem dżinsy, biały podkoszulek z logo Harleya i bandanę na głowie. Pomimo wieku nosiła długie, niesforne włosy, co mi się bardzo podobało. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego kobiety strzygą się na krótko, kiedy kończą pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat. Dlaczego nie mogły się cieszyć długimi włosami?
Podeszła do lodówki, wyjęła z niej dwa piwa i podała mi jedno.
– Co tam, mała? Co się dzieje?
– David…
– Twój tata – poprawiła.
– No… Tak… Prosi, żebym pomogła Adamowi. Mówi, że nie wierzy, by Adam był zdolny do tego, co podobno zrobił.
– Cóż, David śledził uważnie twoją karierę. Wie, że jesteś dobra w tym, co robisz. Dlatego po ciebie zadzwonił. Jesteś jedyną nadzieją Adama, czy ci się to podoba, czy nie.
To mnie zaskoczyło. Tata śledził moją karierę? Wcale jednak nie zaczęłam myśleć o nim lepiej z tego powodu. Skoro wiedział, gdzie jestem, mógł mnie odszukać. Nie musiał czekać na morderstwo.
– Ale… co konkretnie miałabym jego zdaniem zrobić? Przecież jest pełna stołówka świadków, którzy widzieli, że Adam wszedł z bronią i otworzył ogień.
Eileen pokręciła głową, sącząc piwo.
– To do niego niepodobne. Znam tego dzieciaka od piętnastu lat.
– Ale jednak sprawa jest oczywista… dowody przytłaczające. A teraz słyszę, że zabił też swoją dziewczynę?
Eileen prawie zakrztusiła się piwem.
– Allyson? Dobry Boże. Znaleźli ją?
Potaknęłam.
– W kontenerze na śmieci w jakimś Peter’s Point.
Eileen gwałtownie wciągnęła powietrze, widać było, że jej oczy napełniają się łzami.
– Dobrze ją znałaś? – zapytałam.
Pokiwała głową.
– Wiecznie u nas przesiadywała. Dotrzymywali mi towarzystwa tu, w garażu, albo szli do domu odrabiać razem lekcje. Byli przeuroczą parą. – Pokręciła głową i upiła kolejny łyk piwa. Odsunęła butelkę od ust i parsknęła gniewnie. – Nie. Nie kupuję tego. Wrabiają go. Adam w życiu by jej nie skrzywdził, w życiu!
Spojrzała na mnie znacząco.
– Musisz się temu przyjrzeć. Wiem, co myślisz o ojcu…
– Nie wiesz nawet połowy.
– Może nie, ale tu nie chodzi o niego. Nie proszę cię o to ze względu na twojego ojca. Zrób to dla Adama. Jest niewinny, mówię ci. Nie zrobił tego wszystkiego. Znam swojego wnuka. Kochał tę dziewczynę. Był dobrym chłopcem, zawsze był miły dla kolegów i koleżanek.
– Leczył się psychiatrycznie?
Pokręciła głową.
– Nie, nic w tym rodzaju. Musisz mi uwierzyć.
Westchnęłam, dopiłam piwo i odstawiłam pustą butelkę. Mój wzrok napotkał wzrok Eileen.
– Wiesz co… Mogłaś mnie odszukać – powiedziałam. – Mogłaś przynajmniej spróbować. – Odwróciłam się do niej plecami i odeszłam, dorzucając: – Dzięki za piwo.
Rozdział 13
– Haaalo, ludzie. Wróciłem. Poprzednio widzieliście mnie także dzisiaj, kiedy dorwałem faceta przed monopolowym. Pamiętacie? Mam nadzieję, że podobało się wam, kiedy pobiłem go do nieprzytomności w zaułku za koszami na śmieci. Mnie się podobało, trzeba przyznać. Knykcie mam nadal obolałe i spuchnięte, patrzcie.
Mężczyzna nazywający siebie E.T. podniósł dłoń do kamery. Kamera była podłączona do komputera, trwała transmisja na żywo. Czworo użytkowników: Heinz45, Geogina211, superstar333 i hushnow5 już się włączyło, komentowało i kibicowało E.T. Nie mógł ich zawieść. Włączyli się, by go posłuchać i zobaczyć, jak realizuje fantazję, którą oni mogli tylko snuć.
– Wiem, że obecnie nikt nie wie, jak się nazywam, ale pewnego dnia chcę być naprawdę sławny – kontynuował. – A ten facet mi w tym pomoże. Patrzcie.
E.T. przeniósł kamerkę do samochodu zaparkowanego w garażu. Otworzył bagażnik, żeby pokazać środek swoim widzom.
– To jest Jeff – powiedział, robiąc zbliżenie na faceta z blizną w kształcie aligatora. Mężczyzna płakał pod kneblem, próbował krzyczeć, pewnie błagał o życie. – Jeff, przywitaj się z widzami.
E.T. dygotał z satysfakcji, był przekonany, że widzowie podzielają to uczucie. Liczba osób przed ekranami urosła do prawie stu, co ogromnie go cieszyło. Tego właśnie potrzebował, aby odnieść sukces. Mógł dzielić się swoimi osiągnięciami z ludźmi na całym świecie. Aż dziwne, jak łatwo dzisiaj stać się sławnym. A w jego przypadku był to dopiero początek.
Włączały się kolejne osoby, było ich już prawie dwieście. E.T. jeszcze zrobił zbliżenie na faceta w bagażniku.
– Proszę bardzo. Uśmiechnij się do obiektywu, Jeff. Ogląda cię cały świat. Ludzie komentują i lajkują tę relację w czasie rzeczywistym. Patrz, jest ktoś z Filipin. I z Indii. Ekscytujące, prawda? Że widzi cię cały świat. Ależ z ciebie farciarz.
E.T. odłożył kamerkę na statyw, schylił się, chwycił mężczyznę z blizną za ramiona i wyciągnął go z bagażnika. Ciężkie ciało z głośnym hukiem wylądowało na betonie. E.T. usłyszał skowyt dobywający się spod knebla i ten dźwięk napełnił go poczuciem siły.
Kolejni widzowie dołączali do transmisji, pojawiało się coraz więcej komentarzy.
„Zabij go młotkiem – napisał hugo789. – Wisi za nim na ścianie. Weź go i rozwal mu twarz na naszych oczach”.
„Ja bym wolał, żebyś go zadźgał” – napisał IWunYu.
„A może dobre stare duszenie? – zaproponował JulienP34. – Mnie się podoba”.
– Proszę was o cierpliwość. Jak zapewne wiecie, mam co do tego faceta plany. Wielkie plany. Plany, które dadzą mi sławę, sprawią, że ludzie zaczną o mnie mówić z drżeniem w głosie. Nie znalazł się tutaj po to, by zginąć szybką i straszną śmiercią, aczkolwiek to kuszące. Nie, moim zdaniem tu trzeba iść na całość. Nie mam racji?
Mężczyzna z blizną leżał na betonowej posadzce, zawodził mimo knebla i próbował zerwać postronki, które krępowały mu dłonie. E.T. pozwolił mu się wić, dopóki nie zmęczył go ten spektakl. W końcu chwycił za leżące na półce cęgi i odwrócił się do swojego nowego kumpla Jeffa, uderzając nimi we wnętrze dłoni. Kucnął obok nieznajomego i pogłaskał go delikatnie po włosach, upewniając się, że kamera to wszystko widzi. Co za szkoda. Jeff był taki młody i jeszcze całkiem ładny. Skórę miał gładką, żadnych zmarszczek.
Przynajmniej nigdy się nie zestarzeje.
Rozdział 14
– Mogę cię o coś zapytać?
Wpatrywałam się w ekran komputera. Przeglądałam konto brata na Instagramie, szukałam czegoś, co tłumaczyłoby, dlaczego postanowił otworzyć ogień do kolegów i koleżanek z klasy i zabić swoją dziewczynę. Szukałam manifestu, gniewnego posta, wołania o pomoc, czegokolwiek.
Widziałam jednak tylko szczęśliwe zdjęcia przedstawiające jego i Allyson, którą podobno zabił. Nie był wielbicielem broni, nie był wściekły na cały świat.
W każdym razie nie publicznie.
– Evo Rae?
– Hm? Tak, jasne, że możesz pytać.
W końcu zadzwoniłam do Matta. Siedziałam przy biurku w pokoju gościnnym, w którym Eileen ulokowała mnie i moją siostrę na czas naszej wizyty. Sydney czytała książkę, a ja przeglądałam konta brata w mediach społecznościowych, stukając z irytacją w klawisze. Tak bardzo chciałam, by okazał się winny, bo to zwolniłoby mnie z wszelkiej odpowiedzialności, oznaczałoby, że mogę wyjechać i nienawidzić ich wszystkich do końca życia.
Nie znalazłam nic, absolutnie nic. Do tego w głębi ducha też nie wierzyłam w jego winę. To nie dawało mi spokoju.
Nienawidziłam tego domu, nienawidziłam nawet jego zapachu, bo każda kolejna sekunda spędzona w nim przypominała mi, że mogłam znać tych ludzi, że podobno byli moją rodziną, że nie próbowali się ze mną skontaktować, choć doskonale wiedzieli, gdzie mnie szukać.
Trzy godziny cholernej jazdy samochodem. Tylko tyle. Trzy godziny.
– Co chciałaś tam znaleźć, kiedy zdecydowałaś się na podróż? Dlaczego tam pojechałaś? – zapytał Matt.
Podniosłam wzrok i odchyliłam się na oparcie fotela. Męczyła mnie ta rozmowa.
– To znaczy? Poprosili, żebym przyjechała. David zadzwonił, Sydney też tego chciała.
– Przecież mogłaś odmówić. Po co tam pojechałaś, jeśli nie po to, by im pomóc? Żeby na nich spojrzeć i pozwolić, by kisili się dalej we własnym sosie? Żeby wywołać w nich cierpienie? Po co?
– Nie rozumiem – odparłam, choć rozumiałam. Po prostu nie podobało mi się, co mówił. Za bardzo zbliżył się do prawdy.
– Próbuję powiedzieć, że to nie w twoim stylu, Evo Rae. Nie wierzę, że pojechałaś tam tylko po to, by ich docisnąć, nie wierzę, że zostawisz ich z tym nieszczęściem i wrócisz do swojego życia. Nie jesteś taka. Pojechałaś tam, bo w głębi ducha chciałaś pomóc. To właśnie robisz, nawet jeśli nie masz na to ochoty, nawet jeśli wkurzają cię jak nikt na świecie, nawet jeśli cię ranią, ty pomagasz. Chcesz im pomóc, Evo Rae. Poza tym jeśli okaże się, że to nie twój brat zabił Allyson, będzie to oznaczać, że gdzieś tam czyha prawdziwy zabójca.
Odetchnęłam i potarłam grzbiet nosa palcami. Matt miał rację. Po co to przeciągałam? Jeśli David i Eileen słusznie wierzyli w niewinność Adama, tuż za tymi starymi oknami, gdzieś na tej przeklętej wyspie, czaił się morderca, którego należało złapać.
Rozdział 15
Śledczy odpowiedzialny za sprawę Adama urzędował w Biurze Szeryfa Hrabstwa Nassau w Yulee na stałym lądzie. Sydney nas tam zawiozła, ja po drodze podziwiałam przez szybę piękno krajobrazu. Amelia była malowniczą wyspą z licznymi strumieniami i mokradłami, a także bezkresnymi plażami o białym piasku. Znajdowała się dalej na północ niż Cocoa Beach i podobno zimą robiło się tu chłodniej. Nie była to jednak jeszcze ta pora roku, teraz trudno sobie to wyobrazić. Wyspa leżała niedaleko Jacksonville i granicy z Georgią. Był to najdalej wysunięty na północ punkt Florydy, a mimo to w październiku panowała tu upalna aura, temperatura sięgała trzydziestu stopni. Miałam na sobie elegancką czarną spódnicę i jasnozieloną bluzkę. Nie był to typowy dla mnie strój, ale chciałam zrobić dobre wrażenie. Chciałam, by potraktowano mnie poważnie.
Sydney zaparkowała przed niskim budynkiem z czerwonej cegły. Napis nad wejściem głosił: Biuro Szeryfa Hrabstwa Nassau. Żadna z trzech wywieszonych flag się nie poruszała. Wiatr całkiem ustał, przez co zrobiło się jeszcze bardziej gorąco.
Uprzedziłam telefonicznie o swojej wizycie i umówiłam się na spotkanie ze śledczym McMillenem, który powitał nas dość obojętnie w holu, po czym zaprowadził mnie do swojego biura. Usiadł i położył na biurku splecione dłonie.
– Co mogę dla pani zrobić, pani Thomas? Bo tak się pani teraz nazywa?
– Tak – odparłam, czując ukłucie w piersi. Nadal nie pogodziłam się z faktem, że jestem rozwódką. Dotknęłam palcem miejsca, w którym kiedyś była obrączka, pomyślałam o Matcie, po czym postanowiłam się skupić. – Przyjechałam w sprawie Clarke’a, Adama Clarke’a.
Mężczyzna z westchnieniem odchylił się na oparcie fotela. Zabębnił palcami w blat.
– Wiem, kim pani jest i jaki bałagan spowodowała pani w Miami kilka miesięcy temu. Po co pani przyjechała? Wiem, że odeszła pani z FBI, więc to nie oni panią przysłali. Zbiera pani materiały do nowej książki? Czytałem jedną z poprzednich i nie znalazłem w niej nic nowatorskiego… tylko podstawy, każdy mógłby coś takiego napisać moim zdaniem.
No cóż.
– Mam kilka pytań – odparłam, nie dając się sprowokować. McMillen najwyraźniej należał do tych, którzy nie wierzyli, że mogą się czegoś nauczyć od kobiet.
Spojrzał na zegarek i westchnął.
– No dobrze. Mam kilka minut, ale proszę pamiętać, że to śledztwo w toku, więc niewiele będę mógł powiedzieć.
– Rozumiem. Wystarczy mi to, co zdołam uzyskać. Przede wszystkim chcę wiedzieć, czy Adam Clarke został oskarżony o zabójstwo Allyson Woodland.
– Zostanie. Wierzymy, że te sprawy są powiązane.
– W jakim sensie?
– Cóż, była jego dziewczyną. Zniknęła dwa dni przed jego pojawieniem się w szkole z AK-47. Wpadł w szał zabijania. Chce być sławny jak inni sprawcy strzelanin w szkołach, jest wściekły na cały świat, może to się łączy. Najpierw zabija swoją dziewczynę, potem już nie ma odwrotu. Powstrzymuje go dopiero przydzielony do szkoły funkcjonariusz Conroy celnym strzałem w klatkę piersiową. Gdyby nie Conroy tam, na miejscu, wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej. Powstrzymać złego człowieka z bronią może tylko…
– Dobry człowiek z bronią. Tak, to znane powiedzenie – wtrąciłam. – Potwierdziliście już, że została zamordowana, zanim Adam Clarke wszedł do szkoły z bronią?
– Nie mamy jeszcze precyzyjnie określonego czasu zgonu, ale jesteśmy przekonani, że tak było. Wstępne oględziny sugerują, że została zamordowana poprzedniej nocy, ale żeby mieć pewność, oczywiście musimy zaczekać na raport patologa.
Zapisałam sobie, żeby jak najszybciej skontaktować się z patologiem. To potrwa kilka dni. Gdyby dziewczyna zginęła, zanim Adam poszedł do szkoły, znaczyłoby to, że nie żyje od ponad tygodnia, a wiadomo, że im szybciej po śmierci ciało zostanie przebadane, tym dokładniejsze będą wyniki. Nie dało się określić, jak długo leżała w tym kontenerze, ponieważ opróżniano go raz w tygodniu, a czytałam, że została znaleziona w ten sam dzień, w którym wywożono śmieci. Mogła więc leżeć tam przez cały tydzień w upale, co na pewno przyspieszyłoby proces rozkładu i utrudniłoby dokładne określenie czasu zgonu. W tym wypadku precyzyjne określenie go było kluczowe. Gdyby została zabita po 11.47 1 października, sprawcą nie mógłby być mój brat, który wtedy leżał już na podłodze szkolnej stołówki z raną postrzałową klatki piersiowej. Proste.
– A macie już przyczynę zgonu? – zapytałam.
– Również nie. Nadal czekamy na wyniki sekcji. Powinny być za parę dni, do tygodnia.
– Jakieś obrażenia? Siniaki?
– Była nieźle poobijana. Zabawił się z nią, zanim ją zabił, chory bydlak. Zerwał jej wszystkie paznokcie. Do pobicia użył jakiegoś narzędzia, którego jeszcze nie zidentyfikowaliśmy. Wie pani co, mam robotę…
– Już kończę, jeszcze tylko jedno pytanie. – Zajrzałam do notatek, które porobiłam poprzedniego wieczoru, kiedy przyglądałam się sprawie i podsumowywałam, co jak dotąd ma sens, a co nie.
McMillen mlasnął językiem. Sydney czekała w korytarzu. Posłał jej pożądliwe spojrzenie, od którego przeszły mnie ciarki.
– Oczywiście.
– Jedna kwestia nie daje mi spokoju. Przez całą noc się nad nią zastanawiałam i w kółko dochodziłam do jednego wniosku.
– Oczywiście. – Mężczyzna znów mlasnął, po czym odchylił się na oparcie fotela, a czarny but położył na biurku.
– Po jej zniknięciu media opublikowały zapis kilku połączeń z dziewięćset jedenaście, które wykonała Allyson. Według nich dzwoniła z domu porywacza. Zadzwoniła trzy razy i powiedziała dyspozytorowi, że ma kłopoty, wzywała policję. To właśnie mnie niepokoi. Nie wiedziała, gdzie jest, nie znała adresu. Jeśli dobrze rozumiem, Adam Clarke i Allyson Woodland od roku byli parą. Przecież znałaby jego adres.
McMillen wzruszył ramionami.
– Mógł ją dokądś wywieźć, do jakiegoś pustego domu za miastem. Pełno ich na wyspie. Może do letniego domku przy plaży. Powiedziała przecież, że miał na sobie kominiarkę, mogła go nie rozpoznać.
– Ale wywiózł ją tam niebieskim samochodem. Adam ma piętnaście lat, nie ma ani samochodu, ani nawet prawa jazdy.
– Samochód mógł ukraść. Wielu piętnastolatków potrafi prowadzić, nie potrzebują do tego prawka.
Przez chwilę milczałam, po czym podniosłam wzrok na detektywa.
– Nazywała go w tych rozmowach mężczyzną. Kiedy mówiła, kto po nią idzie, nazwała napastnika mężczyzną. Nie chłopakiem.
Wzruszył ramionami.
– Moim zdaniem piętnastolatek jest mężczyzną, zwłaszcza jeśli postanawia zabić. Wtedy przestaje być dzieckiem. Przynajmniej dla mnie.
– Nie sądzi pan, że nazywałaby go po imieniu? – zapytałam z niedowierzaniem. To się w ogóle nie trzymało kupy. Doświadczenie podpowiadało mi, że jeśli zbyt wiele spraw wymaga doprecyzowania albo nie ma sensu, ktoś coś przeoczył. – Kiedy padło pytanie, kto po nią idzie – dodałam wzburzona tym, że mój rozmówca wolał ignorować wszystko to, na co zwracałam mu uwagę. – Czy nie powiedziałaby, że to jej chłopak, nie nazwałaby go po imieniu?
McMillen spojrzał na zegarek, westchnął i potarł twarz dłońmi.
– Miał kominiarkę.
– Ale przecież poznałaby własnego chłopaka, nie uważa pan? Człowieka można poznać nie tylko po twarzy. Poznałaby go po dłoniach, postawie, oczach.
– Wie pani co, nie mam na to czasu.
Wstałam.
– Zajmę panu jeszcze tylko chwilę. Ostatnie pytanie. Proszę na nie odpowiedzieć i będzie mnie pan miał z głowy. Według zapisów rozmów z dziewięćset jedenaście biuro szeryfa wysłało po nią patrol na adres, który podała dyspozytorowi. Nikt się tam jednak nie pojawił, prawda? Słychać frustrację i zdenerwowanie dyspozytora, że patrolu jeszcze nie ma, kiedy Allyson dzwoni po raz trzeci. Rozmowa kończy się, bo na linii pojawia się ktoś jeszcze, a Allyson krzyczy w tle. Co się stało?
– To nie pani sprawa.
– Wysłaliście patrol pod zły adres, prawda? Nawaliliście i nie chcecie, żeby opinia publiczna się dowiedziała. Nie wykorzystaliście szansy, by ocalić Allyson, bo posłaliście cholerny patrol pod zły adres. Mam rację? O to chodzi? Dyspozytor źle usłyszał? Czy może policja? Znaleźliście w końcu właściwy dom, ale było już za późno? Namierzyliście telefon, z którego dzwoniła Allyson?
McMillen wstał. Oparł knykcie na biurku, jego nozdrza drżały, zaczął cedzić słowa przez zaciśnięte zęby.
– Nie ma pani prawa przychodzić tutaj i mówić mi, jak mam wykonywać swoją robotę. Nieważne, że była pani w FBI. Robimy tu różne rzeczy po swojemu i tego się trzymamy. Poza tym myśli pani, że nie wiem, kim pani naprawdę jest i dlaczego tu jest? Ten chłopak to pani brat, co nie? Adam Clarke to pani braciszek. Takie słyszę plotki. Zgodziłem się z panią porozmawiać, bo żal mi pani i waszej rodziny, ale to koniec. Proszę opuścić moje biuro, drzwi są za panią. Proszę je za sobą zamknąć. Dziękuję.
Rozdział 16
E.T. spojrzał na rudzielca, który właśnie wsiadł do samochodu i odjechał. Sięgnął po nóż i zaczął obierać jabłko, jednocześnie otwierając laptop i przeglądarkę. Znalazł tysiące artykułów na jej temat. Zobaczył tytuły napisanych przez nią książek o seryjnych mordercach, przejrzał artykuły o tym, ilu z nich złapała dzięki swoim wybitnym umiejętnościom profilerskim, kiedy pracowała w FBI. Potem odpalił na YouTubie film o jej zasługach dla zdemaskowania organizacji terrorystycznej Żelaznej Pięści, odpowiedzialnej za ataki sarinem w Miami. Przemawiała podczas konferencji prasowej, skromnisia, utrzymywała, że to nie jej zasługa, lecz policji z Miami i FBI.
Potem lektor zdradził, że córka Evy Rae Thomas była jedną z porwanych, wykorzystywanych do ataków dziewcząt, a była profilerka odnalazła ją na własną rękę i ostatecznie wyrwała ze szponów terrorystów, a przy okazji ocaliła setki istnień, powstrzymując zaplanowany atak.
– Prawdziwa bohaterka, co? – mruknął do siebie. – Przyjechała aż tutaj? Dla mnie? Kto by pomyślał?
Oglądał jeszcze chwilę, po czym włączył przewijanie i puścił końcówkę, kiedy to Eva Rae Thomas wraca na łono rodziny. Zapauzował filmik. Przyjrzał się uważnie trójce dzieciaków i facetowi, który podobno był chłopakiem Thomas i policjantem jak ona. Położył palec na głowie mężczyzny i gestem udał, że go wymazuje.
– Ładną masz rodzinkę, Evo Rae – powiedział, po czym zamknął laptop i odgryzł kawałek obranego jabłka, siorbał. – Nie ma nic piękniejszego niż rodzina, co? Skoro i tak już tu jesteś, możemy się zabawić, jak myślisz?
Z głębokim westchnieniem włączył kamerkę w telefonie. Uruchomił transmisję na żywo, podwinął rękaw koszuli i przesunął nóż na skórę. Zamknął oczy i nacisnął, wyrył w skórze sześć liter. Krew kapała mu na spodnie.
Bez bólu nie ma przyjemności. W całym tym bólu jest celowość.
Rozdział 17
– Stołówka jest jeszcze zamknięta, ale poza tym szkoła wróciła do pracy.
Oprowadzała mnie pani Green, dyrektorka liceum Fernandina Beach. Przyjechałyśmy tu z Sydney prosto z biura szeryfa. Streściłam siostrze, co powiedział śledczy McMillen, i przyznałam się do dręczącego mnie uczucia, że coś tu się nie zgadza.
– Myślisz, że tata może mieć rację? – zapytała w samochodzie.
– Tak daleko bym się nie posunęła – odparłam – ale przyznaję, że coś tu śmierdzi.
Dlatego postanowiłam jechać do szkoły. Musiałam na własne oczy zobaczyć, gdzie Adam pojawił się z bronią i zaczął strzelać. Kiedy czytałam artykuły i oglądałam wiadomości, za każdym razem dopadała mnie ta sama myśl… Nikt nie został zabity ani nawet ranny w tej strzelaninie. Nikogo nie dosięgła nawet jedna kula. Media rozpatrywały to w kategorii cudu, dziękowały za niego policjantowi, który zareagował błyskawicznie. Sytuację tę wykorzystywano teraz w ramach ogólnokrajowej debaty o dostępności broni i sensowności zezwolenia noszenia ukrytej broni na terenach szkół. Dla mnie była to zagadka. Jeśli Adam ostrzelał z karabinu tłum ludzi, jakim cudem nikogo nie drasnęła nawet jedna kula?
Nie miało to żadnego sensu, cud czy nie cud.
– Te drzwi prowadzą do stołówki – powiedziała dyrektorka, niska kobieta w czarnych spodniach i T-shircie z logo szkolnej drużyny. – Zamknęliśmy je po tym wydarzeniu z powodu policyjnego śledztwa. Posiłki serwujemy teraz w pracowni medialnej, dzieci jedzą w sali gimnastycznej albo na dziedzińcu. Wiele osób jeszcze nie wróciło, a my ich nie zmuszamy. Dzieci z taką traumą mają problem, żeby w ogóle wrócić do szkoły. Trudno się dziwić, bardzo się przestraszyły. Ale lekcje na jakimś etapie trzeba wznowić, prawda? A wielu naszych uczniów znajduje pociechę w powrocie do rutyny i kontrolowalności swoich dni. W bibliotece dyżurują terapeuci, jeśli ktoś chce się wypłakać albo czuje się obezwładniony strachem.
Okłamałam tę kobietę. Powiedziałam, że jestem agentką FBI, która przygląda się sprawie. Uznałam, że muszę to zrobić, w przeciwnym razie nie wpuszczono by mnie do szkoły i nie pozwolono rozmawiać z uczniami. Wiedziałam, że będę mieć kłopoty, jeśli ktoś się dowie, ale liczyłam, że tak się nie stanie. Dyrektorka wyznała, że bardzo chce, aby to nie była prawda… aby Adam okazał się niewinny.
– To taki kochany chłopak. Wszystkimi się opiekował. Zwłaszcza tymi, którzy tego bardziej potrzebują, z którymi nikt nie chce się zadawać, jak dzieciaki z Aspergerem czy autyzmem, często skazane na samotność. Adam się z nimi przyjaźni. Ma serce do takich spraw. To dlatego to takie wielkie zaskoczenie, że to był akurat on. To szokujące. Pokazuje, że w dzisiejszych czasach to może być każdy.
Nie zgadzałam się z tą tezą. Sprawcy szkolnych strzelanin zwykle pasowali do określonego profilu. I Adam Clarke w ogóle się weń nie wpisywał.
– Wie pani, którzy uczniowie przyjaźnili się z Adamem bliżej? Chciałabym zadać im kilka pytań – powiedziałam.
– Popytam – zadeklarowała. – Ale jak już mówiłam, dzieci są bardzo straumatyzowane i nie chcą o tym rozmawiać.
– Oczywiście. Nikt nie będzie ich do tego zmuszać.
Dyrektorka uśmiechnęła się ze smutnym westchnieniem.
– No dobrze. Zaraz wracam.
Zniknęła na końcu korytarza. Tak jak w większości szkół na Florydzie, i tutaj przejścia pomiędzy salami znajdowały się na zewnątrz, były tylko zadaszone, żeby dzieci nie zmokły podczas ulewnych deszczów w okresie od maja do października. Nawet szafki umieszczono na zewnątrz.
Podeszłam do drzwi stołówki i popchnęłam je. Światła były pogaszone, pachniało smażonym kurczakiem. Włączyłam latarkę, którą zabrałam z samochodu, i weszłam do środka. Sydney szła za mną.
Omiotłam światłem drugi koniec pomieszczenia. Spojrzałam na długie stoły i ławy. Technicy zostawili tu ślady swojej działalności, proszek daktyloskopijny i plakietki z numerami dowodów. Oświetliłam przeciwległą ścianę, tę tuż koło mnie i tę po lewej.
– Hm.
– Co? – zapytała Sydney. – Czego szukamy?
– Według zeznań naocznych świadków Adam wszedł przez te same drzwi co my. Stał w progu przez kilka sekund, zanim drzwi się zamknęły, po czym uniósł karabin i zaczął strzelać, tak?
– Tak, zgadza się.
– Czyli stał dokładnie tu gdzie ty.
– Powiedzmy. Do czego zmierzasz?
– Dzieciaki siedziały tam, na ławkach, jadły, kiedy to się stało.
– Tak?
– Gdyby do nich strzelał, na ścianach zostałyby ślady po kulach, prawda?
Sydney spojrzała tam, gdzie strumień światła z latarki padał na białe ściany.
– Ale ich tam nie ma – powiedziała. – Ani jednej dziury.
– Właśnie. Ściany są nieskazitelne, jakby je właśnie pomalowano.
Zmarszczyła czoło. Większość ludzi wygląda brzydko, kiedy to robi, ale nie Sydney. Zawsze była irytująco miła dla oka, podczas gdy ja ze swoimi niesfornymi włosami i bladą, piegowatą cerą wyglądałam, jakbym się dopiero co obudziła.
– Co się w takim razie stało, twoim zdaniem?
Oświetliłam pomieszczenie, przesunęłam snop światła po ścianach.
– Nie mam pojęcia. Ale wygląda to tak, jakby nie padł tu ani jeden strzał.
– Naoczni świadkowie utrzymują inaczej.
– To prawda. – Uniosłam latarkę jeszcze wyżej i na prawo, na fragment ściany niemal pod sufitem, jak najdalej od strefy ze stołami.
– O, proszę. Tam są ślady po kulach.
– Dziwne – mruknęła Sydney.
– Bardzo – potaknęłam, po czym zrobiłam zdjęcie.
– Dlaczego strzelał w tamtą stronę? To nie ma sensu.
– Wiem. To zagadka. – Zrobiłam więcej zdjęć i opuściłam telefon. – Jakby usilnie starał się nikogo nie trafić, prawda?
Rozdział 18
Wcześniej
– Mój mąż? C-co… Nie rozumiem. Skąd ten pomysł?
Marlene spojrzała na siedzących przed nią mężczyzn. Jej serce zerwało się do galopu, kiedy uświadomiła sobie powagę sytuacji.
To musi być nieporozumienie.
– Czy zauważyła pani u syna jakieś nietypowe zachowania w ostatnim czasie? – zapytał ten po prawej, Rivers.
– Nietypowe w jakim sensie? On ma siedem lat. Jego zachowanie bezustannie się zmienia.
– Na przykład w szkole.
Marlene przygryzła wargę.
– Wiem, że przysporzył trochę kłopotów, ale nie sądzę, by…
– Jakich kłopotów?
Wypuściła powietrze z płuc, już ją to męczyło.
– Odebrałam w tym tygodniu dwa telefony od nauczycielki w sprawie jego zachowania – przyznała – ale to nie było nic…
– Co powiedziała?
– Poprosiła mnie o spotkanie.
– Pojechała pani?
– Oczywiście. Nie zignorowałabym takiej prośby. Żadna matka by tego nie zrobiła.
– Niektóre jednak robią – wtrącił ten po lewej, Waltman.
– Ale ja nie. Pojechałam do szkoły, spotkałam się z nauczycielką, i tyle.
– O czym rozmawiałyście?