Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Eva Rae Thomas, była profilerka FBI, w ciągu kilku miesięcy musiała posunąć się do czynów, o jakie w życiu by się nie podejrzewała, a wszystko z powodu pościgu za ludźmi, którzy porwali jej córkę. Kobieta postawiła na jedną kartę wszystko, co miała: karierę, miłość, wolność. Szuka człowieka zwanego Żelazną Pięścią, a jedyny trop prowadzi do Miami.
W mieście dochodzi właśnie do ataku terrorystycznego – w pełnym pasażerów pociągu metra rozpylono toksyczny sarin. Przerażona Eva Rae ogląda materiały telewizyjne z miejsca ataku, gdy nagle wśród ludzi na peronie dostrzega swoją córkę. Wie, że to nie jest przypadek. Musi wyjaśnić, jak do tego doszło, i musi to zrobić, zanim będzie za późno…
„Nigdy w życiu” to trzecia część serii Willow Rose, autorki ponad 80 powieści, które sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy. Kilka z jej książek znalazło się wśród 10 największych bestsellerów Amazona w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Jej książki wyróżniają się tempem, napięciem i absolutnie zaskakującymi zwrotami akcji. Dlatego wielbiciele nazwali ją Królową Krzyku. Willow mieszka na Florydzie, w regionie Space Coast, z mężem i dwiema córkami. Kiedy nie pisze ani nie czyta, surfuje na falach Atlantyku i obserwuje delfiny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 296
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Never Ever
Przekład Ewa Penksyk-Kluczkowska
Copyright © Willow Rose, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Aneta Iwan
ISBN 978-91-8054-191-6
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Prolog
Miami, Floryda
Stacja metra Earlington Heights
Linia Pomarańczowa, kierunek Dadeland South
Rozdział 1
Pociąg wjechał na peron planowo, o 7.58. Ryan Scott wsiadł trzecimi drzwiami. W jednej ręce trzymał kawę ze Starbucksa, na ramieniu niósł plecak. W środku dostrzegł wolne miejsce, podszedł do niego i usiadł. Pociąg ruszył z turkotem, a Ryan popijał kawę i przeglądał wiadomości w telefonie.
Właśnie rozpoczął staż w redakcji „The Miami Times” i przed porannym kolegium redakcyjnym musiał sprawdzić, czy jest na bieżąco. Marzył o pracy reportera, ale od realizacji tego marzenia dzieliła go długa droga. Jako student dziennikarstwa na Uniwersytecie Waszyngtońskim musiał odbyć sześciotygodniowe letnie praktyki. Ciągle się uczył, potrzebował jednak pomysłów, tak by pewnego dnia napisać coś własnego. Wiedział, że musi się czymś wyróżniać, a nauczył się już, że potrzeba do tego dobrej historii. W newsroomie zawsze szukano czegoś nowego, przełomowego, więc musiał przedstawić nietuzinkowe pomysły i wykazywać się inicjatywą. Bardzo chciał zobaczyć swoje nazwisko w gazecie.
No jasne.
Pociąg zatrzymał się w Allapattah, część pasażerów wysiadła, wsiedli nowi. Obok Ryana usiadła czarna kobieta, przesunął plecak, by zrobić jej miejsce. W pociągu był teraz większy tłok, jak zwykle o tej porze sporo ludzi jechało do centrum Miami.
Uśmiechnął się miło do kobiety, która usadowiła się z ciężkim westchnieniem. Plakat naprzeciwko nich pytał po angielsku i po hiszpańsku, czy cierpią na schizofrenię. Kobieta miała na sobie spodnie w paski, na kolanach trzymała wielką zieloną torbę. Naprzeciwko nich siedział starszy pan, a obok niego miejsce zajęła nastolatka. Ryan uśmiechnął się do niej, gdy ich spojrzenia się spotkały, ale nie odwzajemniła uśmiechu.
Przejechali stację Santa Clara, wsiadło jeszcze więcej ludzi, wszyscy ubrani lekko, z okularami przeciwsłonecznymi. Klimatyzacja, delikatnie mówiąc, nie stawała na wysokości zadania, więc było tu gorąco. Ryan czuł, że im więcej ludzi, tym bardziej lepkie robią mu się ręce. Tory biegły równolegle do ulicy w dole, Ryan patrzył na rzędy samochodów, które utknęły w korku, podczas gdy wagony metra sunęły przez miasto bez przeszkód. Jakiś człowiek mniej więcej w jego wieku czytał w kącie książkę, inny tulił mocno walizkę, jakby się bał, że ktoś mu ją ukradnie. Nastoletnia Latynoska na drugim końcu wagonu sprawiała wrażenie zatopionej w myślach. Graffiti na szybie za plecami starszego pana zasłaniało widok. Gdy pociąg zbliżał się do stacji Civic Center, Ryan znowu zerknął w telefon. Wpatrywał się w stare esemesy od Susan i zastanawiał się, czy jeszcze ją kiedyś zobaczy. Już od wielu dni mu nie odpisywała, martwił się, że zaczęła nowe życie. Lubił Susan i chciał kontynuować ten związek, ale gdy ostatnio zabrał ją na kolację do Olive Garden, sprawiała wrażenie nieobecnej i ciągle spoglądała w ekran telefonu.
Z głębokim westchnieniem podniósł wzrok, gdy pociąg zahamował głośno, aż się w końcu zatrzymał. Mnóstwo ludzi wstało z miejsc, w tym dziewczyna naprzeciwko. Jemu zostały jeszcze dwa przystanki, odchylił głowę, oparł ją o ściankę, gdy zauważył coś pod siedzeniami. Jakiś płyn powoli wyciekał na podłogę. Ryan poczuł, że pieką go oczy, potarł je, a potem poczuł mdłości.
W ataku niewytłumaczalnej paniki zerwał się na nogi i przedarł przez tłum. Drzwi miały się już zamknąć, ale wyskoczył w ostatniej sekundzie i dopadł następnego wagonu. Serce łomotało mu jak szalone, gdy pociąg znowu ruszył.
Rozdział 2
Gdy pociąg Linii Pomarańczowej zdążający w kierunku południowym wjechał na Government Center i otworzył drzwi, tłum oczekujących z początku nie uświadamiał sobie, co się dzieje. Jak zawsze podeszli do drzwi, czekając, aż się otworzą.
Wśród czekających znalazła się Evelyn Edwards. Zawsze jeździła z Government Center do Douglas Road, gdzie pracowała w sklepie Nordstrom w Merrick Park. Odebrano jej prawko za jazdę pod wpływem i odkryła, że w sumie jeżdżenie pociągiem jest o wiele łatwiejsze niż codzienne sterczenie w korkach.
W ten akurat dzień Evelyn zatopiła się w rozmyślaniach o swojej dorosłej córce, której nie widziała od czterech miesięcy. Dzwoniła do niej wczoraj wieczorem, by po raz kolejny przeprosić, ale córka nie odebrała. Evelyn było wstyd i chciała powtórzyć, jak strasznie żałuje tego, co powiedziała. Chciała się też pochwalić, że nie pije i chodzi na spotkania AA, tym razem naprawdę realizując program, a nie że tam siedzi, bo musi. Chciała powiedzieć, że jest lepsza i że wszystko się zmieniło. Tym razem naprawdę. Chciała ją o tym zapewnić, ale jej córka nawet nie odebrała.
„Nie wiesz, że mam tylko ciebie?”
Tak bardzo ją te myśli pochłonęły, że nawet nie zauważyła pasażerów za drzwiami. Nie widziała ich zapłakanych i napiętych twarzy, jak napierają na szyby, nie słyszała też łomotania do drzwi ani rozpaczliwych krzyków, by je ktoś otworzył.
Kiedy wszystkie drzwi pociągu rozsunęły się jednocześnie, kiedy wysypali się na peron pasażerowie, z trudem łapiąc powietrze bądź krzycząc, Evelyn nawet nie oderwała wzroku od komórki. Patrzyła na zdjęcie córki zrobione na plaży, gdy miała pięć lat. Ten dzień zapamiętała jako jeden z najlepszych w swoim życiu.
Zanim wszystko się rozpadło. Zanim zaczęła pić. Zanim umarł Juan. Zanim w ósmym miesiącu ciąży straciła Pabla. Zanim nadciągnęły czarne chmury. Zanim całymi dniami płakała w poduszkę. Zanim mgła bólu uczyniła ją więźniarką własnego umysłu i wszystko zniszczyła. Właśnie zanim to wszystko się stało.
„Możemy się cofnąć, prawda? Możemy się znowu odnaleźć?”
Podniosła wzrok i zobaczyła, że tłum przed nią się rozproszył i całe mrowie pasażerów idzie na nią chwiejnym krokiem. Kilka osób padło na ziemię u jej stóp. Jedna kobieta podeszła do Evelyn, a ta nawet się nie zorientowała, co się dzieje, a potem było już za późno – kobieta padła Evelyn w ramiona. Z jej nosa i oczu płynęła krew, łapczywie łapała powietrze, dławiąc się i świszcząc.
Evelyn wrzasnęła przerażona i odepchnęła kobietę, a dokładnie w tym samym momencie padł przed nią na ziemię jakiś mężczyzna, jego bezwładne ciało z głuchym odgłosem uderzyło o peron. Evelyn stała sparaliżowana i patrzyła na krew na swoim ubraniu i rękach, podczas gdy setki ludzi leżały, dysząc, na peronie. Kojarzyli jej się z rybami na ojcowskiej łódce, gdy była dzieckiem.
Mężczyzna przed nią podniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy, a potem wydał ostatnie tchnienie. Evelyn jęknęła, a potem się odwróciła, żeby stąd uciec, jak najszybciej. I nagle stanęła twarzą w twarz z żołnierzem. Podobnie jak reszta oddziału podążająca za nim miał na sobie maskę gazową i kombinezon ochronny, które Evelyn skojarzyły się ze skafandrami kosmonautów.
Miesiąc później
Rozdział 3
– My z doroczną kontrolą.
Pokazałam drobnej kobiecie w recepcji identyfikator z Departamentu Zdrowia Florydy – jak najszybciej, by na pewno nie przyjrzała mu się dokładniej, bo wówczas mogłaby zauważyć, że to nie ja jestem na zdjęciu, tylko ktoś, kto z grubsza mnie przypomina. Kobieta przedstawiła mi się jako kierowniczka salonu spa.
– Prosimy o pełen dostęp do wszystkich pomieszczeń – dodałam.
My, czyli ja i moja siostra Sydney. Tak się do niej zwracałam, choć teraz używała innego imienia, a tamtym nikt jej nie nazywał od kilkudziesięciu lat. Świat ją znał jako Kelly Stone, hollywoodzką aktorkę. Ja jednak zdecydowanie wolałam Sydney – takie imię nosiła od chwili narodzin, dopóki nasz biologiczny ojciec nie porwał jej w Walmarcie i nie wywiózł do Londynu, gdzie dorastała bez kontaktu ze mną. Ja z kolei wychowałam się na Space Coast na Florydzie pod opieką naszej matki, wierząc, że moja zaginiona siostra nie żyje. Odnalazłam ją dopiero niedawno, po trzydziestosześcioletniej rozłące. Po tak długim czasie niełatwo było stworzyć więź, zwłaszcza po tym, jak jej chłopak, kawał gnoja, porwał moją córkę Olivię i sprzedał ją jeszcze gorszemu gnojowi przez internet. Oczywiście Sydney strasznie się z tym czuła i dlatego nalegała, że mi pomoże w poszukiwaniach. Wyjaśniłam jej, że jako była agentka FBI jestem w stanie sama to zrobić, ale ona stanęła w moim domu gotowa do drogi dokładnie w dniu, w którym miałam ruszyć. Nie przyszło mi do głowy nic, co mogłoby ją nakłonić do zmiany decyzji. Oto więc my – dwie siostry na wyprawie do samego piekła.
Od trzech miesięcy podążałyśmy śladami mojej córki, szukając człowieka o przydomku Żelazna Pięść. Tropy doprowadziły nas tutaj – do Orientalnego Spa w Leisure City. Odznakę ukradłam prawdziwej inspektorce Departamentu Zdrowia w Palm Bay. Zapewniała mi dostęp do miejsc takich jak to i mogłam prowadzić poszukiwania. Nie było to do końca legalne, ani jedno, ani drugie, ale w tej chwili już nie przestrzegałam zasad. Moja córka zaginęła, a ja zamierzałam ją znaleźć. Reszta mnie nie obchodziła. Nie było mowy, żebym zrezygnowała z tych poszukiwań.
Nigdy. Nigdy w życiu.
Sydney stała za mną w okularach przeciwsłonecznych, żeby nikt jej nie rozpoznał. Pofarbowała włosy na czarno i zakładała kolorowe szkła kontaktowe, ilekroć gdzieś szłyśmy. Oczywiście panicznie się bałam, że ostatecznie ściągnie na nas uwagę, ale musiałam przyznać, że naprawdę świetnie ukrywała swoją tożsamość. Pewnie pomagał fakt, że jest aktorką. Nawet mówiła zupełnie inaczej, ukrywając brytyjski akcent.
Drobna Azjatka skinęła głową. Widziałam po jej oczach, że jest znużona.
– Tak, tak, oczywiście. Proszę tutaj.
Udawałyśmy, że szukamy karaluchów i szczurów w rutynowej inspekcji, więc obeszłyśmy poczekalnię i szybko znalazłyśmy drzwi prowadzące na zaplecze.
– Co jest za tymi drzwiami? – spytałam.
– Biuro, zaplecze – odparła kobieta, przestępując z nogi na nogę. Ewidentnie była zaniepokojona.
Uśmiechnęłam się.
– Tam też musimy sprawdzić.
– Och, naprawdę? – Zrobiła wielkie oczy. – Ale tam jest bałagan. Nic tam nie ma. Klienci tam nie chodzą.
– To nie ma znaczenia. Pomieszczenie i tak może stanowić zagrożenie dla zdrowia. Musimy sprawdzić wszystko.
– Ale poprzedni inspektor nigdy tam nie zaglądał. Mówił, że to nie jest konieczne.
Znowu się uśmiechnęłam.
– Cóż, to wyjaśnia, dlaczego jego tu nie ma, za to jestem ja. Proszę otworzyć te drzwi.
Rozdział 4
Kierowniczka szarpała się z kluczami, próbując znaleźć ten właściwy. Dwie inne kobiety, które zostały przedstawione jako masażystki, trzymały się z tyłu, wraz z nimi Sydney.
– Wszystkie pozwolenia są aktualne – zapewniła kierowniczka.
– Świetnie – powiedziałam niewzruszonym tonem i wpadłam do środka, gdy tylko drzwi stanęły otworem. Drobna kobieta mnie wyprzedziła. Wbiegła do pokoju po prawej, a ja byłam o krok za nią. Zauważyłam materac na podłodze, który próbowała zakryć kocem. Zdążyłam dostrzec odzież i środki higieny osobistej. To mnie bardzo zaniepokoiło. Kierowniczka była wyraźnie zdenerwowana.
Poszłam dalej korytarzem i znalazłam jeszcze jedno pomieszczenie – znów to samo: materace na podłodze, pościel, ubrania, środki higieny osobistej. W rogu mała lodówka. Otworzyłam ją – pełno jedzenia i napojów. W koszu na śmieci opakowania po szamponie i płynie do ust.
Nie trzeba było geniusza, żeby zgadnąć, co tu się dzieje.
Wybiegłam z powrotem na korytarz, kierowniczka się bardzo denerwowała.
– A pani dokąd, co?
Nie odpowiadając, poszłam dalej i próbowałam otworzyć trzecie drzwi. Były zamknięte.
– Proszę mnie tam wpuścić – poleciłam. Puls mi przyspieszył.
– Nie mogę – odparła, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami. – Nie mam klucza.
Nie zastanawiałam się długo. Kopnęłam w drzwi, a one ustąpiły.
Tak jak myślałam. Wpatrywało się we mnie osiem dziewczyn. Patrzyły niespokojnie, obejmowały się ramionami. Niektóre płakały. Wszystkie prawie nic na sobie nie miały.
Zrobiło mi się niedobrze. Odwróciłam się na pięcie, wróciłam na korytarz i zobaczyłam kierowniczkę biegnącą w stronę tylnego wyjścia. Wyciągnęłam broń z kabury i wymierzyłam.
– Nigdzie nie idziesz. Wracaj tu.
Za nią pojawiła się Sydney, odcinając jej drogę. Kierowniczka wpatrywała się chwilę w broń, potem podniosła wzrok na mnie.
– Mamy do pogadania. – Sydney chwyciła ją za kark. – W twoim biurze.
Wepchnęła kierowniczkę do pokoju, a gdy i ja tam weszłam, chwyciłam ją i przycisnęłam jej lufę do potylicy, wciskając damulkę w biurko. Ręce mi drżały, gdy sobie wyobrażałam, że któraś z tych dziewczynek mogłaby być Olivią. To była piąta tego typu speluna, do której wbiłyśmy w ciągu ostatnich kilku miesięcy, i wszędzie było tak samo – dziewczyny prawie nagie, niedożywione, skołowane i przestraszone. Opowiadały, że zostały porwane, a nocami przychodziło do nich wielu mężczyzn, że gwałcono je setki razy dziennie, a za dnia przewożono z jednego ośrodka spa do drugiego, gdzie zabawiało się z nimi tylu mężczyzn, że strach o tym myśleć.
Coś niewyobrażalnie obrzydliwego.
Gdzieś pośród nich mogła być moja córka.
Nie byłam w stanie o tym myśleć.
– Mam pieniądze – zaczęła kierowniczka. – Zapłacę…
– Zamknij się, kobieto. Zamknij się i posłuchaj, jak ja to widzę. Można to załatwić dwojako. Albo już teraz wzywam policję i wszystkie lądujecie w więzieniu na długie, długie lata.
– Albo…? – spytała kobieta głosem pełnym nadziei.
– Albo dasz mi to, czego chcę.
Rozdział 5
Jak oni wszyscy, wybrała drugą opcję. No jasne. Puściłam ją, a ona usiadła na krześle. Włosy miała w nieładzie, bo rozwiązał jej się koczek. Była załamana. A właśnie tego potrzebowałam.
– Czego chcesz? – spytała.
Usiadłam przed nią, dalej trzymałam broń.
– Nazywają go Żelazną Pięścią – zaczęłam. – Muszę się z nim skontaktować. Chcę wiedzieć, gdzie go znaleźć. W ostatnim punkcie, który zrewidowaliśmy, dowiedzieliśmy się, że ty możesz coś wiedzieć.
Patrzyła na mnie już nie tylko z niepokojem, ale z przerażeniem. Pokręciła głową.
– Nie znam żadnej Żelaznej Pięści.
– A więc znowu kłamiesz. – Westchnęłam głęboko. – Nie idzie ci to, wiesz? Jestem specjalistką od ludzi, jestem profilerką i czytam ci w myślach. Wiesz dlaczego? Gdy kłamiesz, wykrzywiasz wargi, machasz rękami po udzieleniu odpowiedzi. Jedno i drugie jest znaczące. Więc… Powiesz mi prawdę, czy mam dzwonić po kolegów w biurze szeryfa?
Oddychała przez rozdęte nozdrza, wpatrując się we mnie. Położyłam przed nią zdjęcie Olivii.
– Szukam tej dziewczyny – powiedziałam. – Widziałaś ją?
Spojrzała na zdjęcie i pokręciła głową.
– Nie.
Przyglądałam się jej uważnie. Tym razem nic nie zdradzało, że kłamie.
Cholera.
– No dobrze, wróćmy do Żelaznej Pięści. Co o nim wiesz?
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, wyraźnie drżały jej wargi.
– On kupuje dziewczyny – powiedziała szeptem.
Kiwnęłam głową.
– A skąd je bierze?
Wzruszyła ramionami.
– Skąd się da. Głównie z internetu.
– Kupił kogoś od ciebie?
Podniosła na mnie wzrok, przełknęła ślinę.
– Tak – odpowiedziała jeszcze ciszej.
– A dokąd te dziewczyny zabiera?
– Nie wiem. – Pokręciła głową.
– Znowu to robisz, wykrzywiasz wargi. – Spojrzałam na Sydney. – Znowu to robi.
Kiwnęła głową.
– Widziałam.
Kobieta głośno wypuściła powietrze.
– No dobra, zabiera je do Miami. Nic więcej nie wiem.
– Do Miami? A konkretnie? – spytałam, czując ulgę, że wreszcie się czegoś dowiadujemy.
– Nie wiem.
Niestety, tym razem chyba mówiła prawdę. Miami było duże, za duże jak na poszukiwania jednego człowieka. Ale lepsze to niż nic. Zbliżałam się, a to już coś. Miałam tylko nadzieję, że facet ciągle ma moją córkę, że jej nikomu nie sprzedał. Po tych wszystkich historiach, których wysłuchałam od znalezionych dziewcząt, nie miałam pewności, że ona cały czas przebywa w jednym miejscu. Ale innym tropem nie dysponowałam, a z doświadczenia wiedziałam, że jak człowiek odpowiednio długo kopie w jednym miejscu, to prędzej czy później się do czegoś dokopie.
Wstałam i spojrzałam na siostrę.
– No to chyba jedziemy do Miami.
Azjatka kiwnęła głową, pewnie czując ulgę, że wychodzimy. Patrzyłam na nią groźnym wzrokiem, gniew we mnie wzbierał na myśl o niej i innych, którzy żyli z niewolnictwa tych dziewcząt. Po tym, co ujrzałam w ciągu ostatnich trzech miesięcy, miałam serce popękane na tysiące kawałków.
Kobieta też wstała.
– A więc… żadnej policji?
Zatrzymałam się gwałtownie, odwróciłam i walnęłam ją pięścią w twarz tak mocno, że usłyszałam trzask jej nosa.
– À propos policji. Okazuje się, że ja też kłamię. Kiedy dopadam szumowiny takie jak ty i mówię, że nie wezwę policji, to właśnie wtedy kłamię. Powinnaś się domyślić.
Rozdział 6
Zostawiłyśmy trzy kobiety na zapleczu, związane plastikowymi spinkami. Same wyszłyśmy na parking i wsiadłyśmy do minivana, który Sydney kupiła dla nas, gdy postanowiłyśmy porzucić mój samochód, wiedząc, że po naszej pierwszej akcji zostanie namierzony. Wystukałam numer najbliższego posterunku.
Podałam im adres i uprzedziłam, co pod nim znajdą. Poradziłam też, żeby wezwali kogoś z organizacji pomocowej. Zwykle doradzałam fundację No More Tears, bo świetnie sobie ze wspieraniem ofiar handlu ludźmi. Potem wrzuciłam telefon do śmietnika i wsiadłam do wozu, w którym czekała w gotowości Sydney. Spojrzałam na nią, uśmiechnęłam się, wykończona, i ruszyłyśmy z piskiem opon. Niewielkie centrum handlowe zostało za nami.
To było dziewiąty taki ośrodek spa gdzieś na Florydzie, który nadałyśmy policji przez ostatnie trzy miesiące. Nie do wiary, jak łatwo było je znaleźć. Do pierwszego, niedaleko mojego domu w Cocoa Beach, trafiłam dzięki wyszukiwarce Google. Na jakimś forum w internecie męska klientela omawiała żywo, czego można tam oczekiwać, jakie usługi są serwowane. Nawet nie próbowali się z tym kryć. Pojechałam więc sprawdzić. Na zapleczu znalazłam z dziesięć dziewcząt w wieku od dwunastu do siedemnastu lat – miały zabawiać mężczyzn udających klientów spa. Aż trudno sobie wyobrazić, że ten przybytek działał pod naszymi nosami. Przerażające. Dziewczęta pochodziły z różnych stron świata, ale niektóre były tutejsze, z Florydy. I tu je więziono, tu, pod nosem.
Problem tylko w tym, że dla wymiaru sprawiedliwości zostałam przestępczynią. Wydano nakaz aresztowania mnie. Napaść z bronią w ręku. Straciłam panowanie nad sobą w pierwszym punkcie, do którego wbiłyśmy, i stłukłam właściciela na kwaśne jabłko. Gdyby Sydney mnie nie powstrzymała, na pewno bym gnojka zabiła. Ale wcale nie żałowałam, że go sponiewierałam, żałowałam jedynie, że monitoring zrobił mi zdjęcie po wyjściu.
Sydney zerknęła na mnie i ruszyła na I-95 w kierunku Miami. Wstrzymywałam łzy i bardzo się starałam zapomnieć o tych dziewczynach w pokoju, ich wielkich, wpatrzonych we mnie oczach błagających o pomoc. Przynajmniej ich piekło się kończy, zostaną uwolnione. Mogłam się tylko modlić, by skazani zostali również ci, którzy ciągną za sznurki, ale nie robiłam sobie wielkich nadziei. Te obleśne gnoje umiały się wykręcić od więzienia.
Tymczasem ruszałyśmy na polowanie na naprawdę grubą rybę. Człowieka zwanego Żelazną Pięścią. Niewiele o nim wiedziałyśmy, ale od tego, co do nas dotarło, ciarki chodziły po plecach.
– Chcesz kawę i coś do jedzenia przed drogą? – spytała Sydney.
Spojrzałam na nią. Była w tej trosce o mnie tak niesamowita. Musiałam przyznać, że nie znałam jej od tej strony. Bardzo się to różniło od wizerunku utytułowanej drama queen i hollywoodzkiej aktorki, który znałam. Czułam ogromną wdzięczność za to wszystko, ale nie miałam jak tego okazać. Ciągle byłam na nią wściekła za to, co się stało z Olivią, choć wiedziałam, że to nie wina Sidney. Nie mogła wiedzieć, kim naprawdę jest jej facet, ale logiczne argumenty do mnie nie przemawiały. Kogoś musiałam winić, potrzebowałam kozła ofiarnego, a ona była pod ręką.
– Nie jestem głodna – odparłam, patrząc za okno. – Chociaż kawę bym wypiła.
Kiwnęła głową.
– Dobra. Na następnym MOP-ie zrobimy sobie przystanek.
– Pewnie powinnyśmy zmienić wóz – dodałam.
– Znowu? – spytała zmęczonym głosem. – Mówiłaś, że w tym centrum nie ma raczej kamer.
Z westchnieniem kiwnęłam głową.
– Mogłam się mylić. Poza tym zawsze znajdzie się świadek. Ktoś, kto wszystko widział i dzwoni na policję. Musimy zmienić wóz.
Znowu kiwnęła głową.
– Dobra. Zrobimy to po kawie.
Rozdział 7
Matt wpatrywał się w ekran. Uśmiechnięta Eva Rae na zdjęciu sprzed kilku miesięcy, na plaży. Pamiętał tamten cudowny dzień. Zabrali wszystkie dzieci, jej trójkę i jego Elijaha. Matt miał nadzieję, że jeśli chłopcy spędzą razem cały dzień, to coś między nimi zaskoczy, ale tak się nie stało. Elijah niemal cały czas siedział w cieniu baldachimu, niezadowolony, że nie może grać na komputerze. Matt pamiętał, jak niestrudzenie Eva Rae próbowała go nakłonić, żeby się bawił z resztą dzieci. W kółko go pytała, czy chce pomóc, gdy zbudowała z Alexem największy zamek z piasku – na próżno. Dopiero gdy wypuściła latawiec swojego syna i biegła z nim po plaży, przykuła uwagę Elijaha. Wyszedł spod daszku i bawił się z nimi, a potem śmiał się do łez, gdy latawiec spadł, a Eva Rae wylądowała twarzą w piasku.
Ona jedna jedyna na świecie umiała wywołać jego śmiech. Matt nie wiedział, jak to robiła. To po prostu cała ona.
Tak była cudowna.
„Boże, ależ za tobą tęsknię”.
Nie było jej już od trzech miesięcy, a on nie miał pojęcia, gdzie obecnie przebywa. Pewnie dla niej było lepiej, że się z nim nie kontaktowała, ale, rany, jak to bolało! Matt śledził postępy śledztwa w sprawie tego, co się stało w The Bridge Spa w Rockledge, gdzie pobiła faceta prawie na śmierć. I wiedział, że dwaj śledczy z biura szeryfa, którzy wystawili nakaz aresztowania jej, też nie mają pojęcia o miejscu jej pobytu. Zdawał sobie również sprawę, że i on nie powinien go znać, bo gdyby go wypytywano, byłby w kropce. Pewnie dlatego Eva Rae w nic go nie wtajemniczyła.
Dostrzegł to w jej oczach tamtego dnia, gdy widział ją po raz ostatni. To było na posterunku CBPD, gdzie przesłuchiwali Anthony’ego Piatkowskiego, człowieka, który mścił się na Evie Rae i porwał jej córkę, raptem piętnastoletnią. Przesłuchiwali go całe dnie, ale on powtarzał tylko, że nie wie, gdzie jest Olivia, bo odstawił ją na lotnisko, a potem ją odebrali ludzie Żelaznej Pięści. O dalszych jej losach nie ma pojęcia. To już było poza jego zasięgiem.
Niestety, okazało się, że mówił prawdę.
Po tygodniach dochodzenia na jego komputerze znaleźli tylko krótkie szyfrowane wiadomości, w których uzgadniano szczegóły. Od tego czasu nie natrafiono na żaden ślad Żelaznej Pięści ani Olivii.
Wtedy właśnie Eva Rae postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, a kiedy Matt usłyszał o napaści na szefa spa, a potem o tym, że policja odebrała telefon z informacją, gdzie znaleźć dziesięć porwanych dziewcząt, od razu wiedział, że za tym wszystkim stoi ona. Oraz że teraz nie ma już odwrotu i że dużo czasu minie, zanim ją znów zobaczy. Jeśli ją w ogóle kiedykolwiek zobaczy.
Przypuszczał, że towarzyszy jej siostra, bo przez cały ten czas nie pojawiła się w domu. Wolałby, żeby tak było – żeby siedziały w tym obie, bo nie chciał sobie nawet wyobrażać, że Eva Rae jest zdana na siebie. Musiała się czuć strasznie, a on z kolei był sfrustrowany, że nie może przy niej stać, pocieszać jej, przytulić. Zadręczał się, że nie wie, co się z nią dzieje, że nie jest w stanie jej pomóc. Tak strasznie chciałby to zmienić.
Późną nocą odbierał głuche telefony – podejrzewał, że to ona. Wierzył, że w ten sposób daje mu znać, że wszystko w porządku. Teraz jednak minął kolejny miesiąc, Matt się już poważnie niepokoił. Jaki ona miała plan? I czy kiedykolwiek wróci?
Z tych rozmyślań wyrwał go sierżant Mason, który stanął przy jego biurku.
– Komendantka chce się z tobą widzieć – powiedział. – Niezwłocznie.
Rozdział 8
Spała na poplamionym materacu w jednym pomieszczeniu z sześcioma innymi dziewczynami. W domu, w którym je trzymano, nie było żadnych mebli i tylko jedna toaleta.
Co noc wyciągano je na zewnątrz i wsadzano do vana. Potem jechały mniej więcej godzinę i docierały do pewnej fabryki, gdzie oporządzały kurczaki i wsadzały je do płynu, który zabijał bakterie. Następnie drób pakowano i dokądś wysyłano.
Nie dostały żadnych rękawiczek ochronnych i teraz Olivia miała wysypkę, swędziało ją całe ramię. Poprzedniej nocy poskarżyła się na to jednemu z ludzi, którzy ich pilnowali, ale on tylko wyciągnął ją z budynku i bił po twarzy, aż osunęła się na ziemię. I jeszcze krzyczał, że do końca dnia nie ma już przerwy na toaletę.
Teraz leżała na śmierdzącym materacu i płakała. Myślała o swojej mamie, o rodzeństwie i bardzo za nimi tęskniła. Zapadła już noc, pozostałe dziewczyny spały, a ona zasnąć nie mogła. Tak strasznie się bała i czuła się beznadziejnie. Nienawidziła tego domu, a fabryki jeszcze bardziej. Cuchnęło tam zgniłym mięsem. Na podłodze pełno było zwierzęcej krwi i wnętrzności. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że nigdy nie widziała słońca. W fabryce nie było okien, podobnie jak w domu, w którym je trzymano. Drzwi pilnowali uzbrojeni mężczyźni, a jeśli któraś z nich próbowała uciec, była bita. Kiedy Olivia tu dotarła, była wśród nich Maya, dziewczyna, która próbowała się wydostać przez małe okienko pod sufitem w toalecie. Strażnicy złapali ją na podwórku, Olivia słyszała później, jak bili Mayę całą noc. I nigdy już jej nie zobaczyła.
Niektóre dziewczyny trzymano wcześniej w innych miejscach, zanim trafiły do tego domu, mówiły o tym, że je gwałcono, w kółko. Mówiły, że wolą być tutaj, gdzie bito je nieustannie, ale lepsze to niż gwałcenie przez tylu mężczyzn, że nie były w stanie ich zliczyć.
Olivia rozpłakała się jeszcze bardziej. Czy to ją właśnie czekało? Zostanie sprzedana jakiemuś sutenerowi? Wywiozą ją do innego stanu?
„Mamo, gdzie jesteś? Szukasz mnie? Jestem tutaj. Tutaj. Tylko że nie mam pojęcia, gdzie to jest”.
Jedna z dziewczyn obok niej, Juanita, płakała przez sen. Olivia popatrzyła na nią, a potem położyła jej rękę na ramieniu.
Poskutkowało. Juanita przestała łkać i spała już spokojniej. Olivia westchnęła i popatrzyła na pozostałe dziewczęta w skąpym świetle z niewielkiej żarówki zwisającej pod sufitem. Chciałaby zasnąć tak jak one. Chciałaby zniknąć w świecie snów o dniu na plaży z rodziną. Chciała nawet, by był tu jej tata, choć była na niego strasznie zła za to, że ich zostawił i znalazł sobie inną kobietę. Kobietę, która nie życzyła sobie obecności jego dzieci.
Ale teraz chciała, by był tu razem z nią, tak za nim tęskniła. Tęskniła za swoim dawnym życiem, za wszystkim, na co kiedyś narzekała, nawet za problemami w liceum, nawet za rozwodem rodziców. Tamto przynajmniej było częścią normalnego życia. To, co się działo teraz, nie było normalne.
To było piekło.
Rozdział 9
Dawniej
Nie widziały się od pięciu lat. Helen Wellington patrzyła na swoją starą przyjaciółkę Angelę, która uśmiechała się do niej i machała, siedząc przy stoliku w restauracji Ariete. Helen też pomachała, a potem podeszła, czując w żołądku skurcz przerażenia.
Czy popełniła błąd, przychodząc tutaj?
– Helen… – Angela wstała. Wyciągnęła ramiona i wzięła ją w objęcia. – Niech no ci się przyjrzę. Dobry Boże, całe wieki.
– Od ślubu Kylie – przypomniała Helen i usiadła.
Angela dalej się uśmiechała.
– Naprawdę tyle czasu minęło?
– Wyglądasz niesamowicie – zapewniła Helen i spojrzała na siebie. W porównaniu z przyjaciółką prezentowała się żałośnie. Tamta miała przepiękną żółtą ołówkową sukienkę i perfekcyjnie uczesane włosy. Helen też kiedyś taka była. Dokądkolwiek poszła, była najlepiej ubrana, to ona błyszczała w towarzystwie. Ale to już minęło. Ostatnie dwa lata były walką.
Pojawiła się kelnerka, zamówiły homara i białe wino.
– No to co u ciebie? – spytała Angela.
Helen westchnęła. Angela skontaktowała się z nią na Instagramie i powiedziała, że wraca do miasta, zapytała też, czy ma może czas na lunch.
– Szczerze mówiąc, przechodzę teraz dość trudne chwile – wyznała.
Bardzo ją zaskoczyła własna otwartość. Nie spodziewała się czegoś takiego, ponieważ zwykle nie była wylewna. No ale to jej stara przyjaciółka. Znały się od trzeciej klasy, a poza tym w Angeli już było coś takiego, że człowiek miał chęć się otworzyć.
– Naprawdę? A co się dzieje?
Helen zagryzła wargę. Odczuwała przemożny smutek. Był jak ten potwór, który nigdy nie śpi, tylko ciągle stara się pokazać swoje paskudne oblicze. Helen już nie wiedziała, jak go trzymać w ryzach.
– Niedawno się dowiedziałam, że nie mogę mieć dzieci – wyznała. – Staraliśmy się z Brianem od lat, aż w końcu się przebadaliśmy i tadam: jestem niepłodna. Dzieci były największym marzeniem Briana, więc odszedł, no a ja… cóż… jestem. Pewnie przez resztę życia będę sama. Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że nie bardzo mam powód, by w ogóle wstawać z łóżka.
Angela przyłożyła dłoń do piersi.
– To straszne, moja droga. Tak bardzo mi przykro.
Podano im wino, Helen wzięła duży łyk. Jeszcze nie przywykła do opowiadania swojej historii, a okazało się, że to o wiele trudniejsze, niż sądziła.
– Tak, no cóż… Takie życie.
Angela przechyliła głowę.
– Nie musi tak być.
Helen znów sięgnęła po kieliszek, potem spojrzała na przyjaciółkę podejrzliwie i trochę urażona.
– A co to ma znaczyć?
Angela też się napiła, a potem westchnęła głęboko.
– Nic… No, po prostu… Też kiedyś byłam w takim stanie jak ty… Dwa lata depresji, niepokojów. Łykałam wszystkie możliwe proszki i nic nie pomagało. Prawie nie wstawałam z łóżka. No… więc… powiedzmy, że wiem, jak to jest.
Helen badawczo przyglądała się przyjaciółce, gdy podano im jedzenie. Spojrzała na swój talerz, ale nie miała apetytu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy dużo straciła na wadze, bo jedzenie jakoś jej nie wchodziło.
– Ale już ci lepiej? – spytała. Przełknęła jednak kęs. – No bo widzę, że świetnie wyglądasz i wydajesz się naprawdę szczęśliwa. Jak z tego wyszłaś?
Angela napiła się wina, a gdy odstawiała kieliszek, uśmiechnęła się szeroko.
– Już myślałam, że w życiu nie zapytasz – powiedziała i nachyliła się do przodu. – Jeśli chcesz, zabiorę cię tam. Pomogę ci.
Rozdział 10
„Na tę chwilę nikt się nie przyznał do przeprowadzenia ataku na metro z 9 lipca, władze ciągle proszą mieszkańców o pomoc. Jeśli ktoś z państwa widział cokolwiek, co może być przydatne w śledztwie, proszę zadzwonić pod numer widoczny na ekranie”.
Wpatrywałam się w ekran telewizora w naszym pokoju. Sydney wynajęła nam pokój w Ritz Carlton w Coconut Grove w Miami. Moim zdaniem głupotą było mieszkać w takim drogim przybytku, ale ona się upierała, że za wszystko zapłaci.
– Przynajmniej tyle mogę zrobić – powiedziała.
Teraz brała prysznic, a ja oglądałam telewizję, słuchając jednym uchem. Mówili o ataku gazowym w pociągu metra w Miami, 9 lipca, bo minął właśnie miesiąc od jego przeprowadzenia. Wiadomo było, że w godzinach porannych w wagonie pociągu Linii Pomarańczowej, jadącego w kierunku południowym, znalazły się trzy torby z płynnym gazem, który zabił siedem osób. Około pięćdziesięciu osób ciągle przebywało w szpitalach. Był to atak terrorystyczny, powiedziano, ale nikt nie wiedział, kto za nim stoi i dlaczego go przeprowadzono. Większość ludzi zakładała, że ISIS, ale powinni to potwierdzić, zawsze tak robili. Specjaliści nie mieli wątpliwości, uznawali winę ISIS za oczywistą, ale ja nie byłam pewna. ISIS jeszcze nigdy nie używało sarinu.
„Sarin to silnie trująca, bezbarwna i bezwonna ciecz uzyskana przez nazistowskich naukowców w latach trzydziestych – wyjaśnił prowadzący wiadomości. – Jest pięćset razy bardziej toksyczny niż cyjanowodór, którego używano do mordowania ludzi w komorach gazowych. Może być wytwarzany z dostępnych powszechnie chemikaliów. Z toreb na podłogę pociągu wyciekł gęsty płyn, pasażerowie zaczęli odczuwać zawroty głowy i zaburzenia widzenia. W ciągu kilku sekund ludzie tracili przytomność. Dławili się, wymiotowali, niektórzy zostali oślepieni czy wręcz sparaliżowani”.
– Może byś chciała pooglądać coś bardziej pokrzepiającego? – Sydney właśnie wyszła z łazienki.
– Lubię być na bieżąco – odparłam.
Wzruszyła ramionami, wycierając włosy ręcznikiem. Była taka piękna, że wydawało mi się to wręcz niesprawiedliwe. W życiu bym nie pomyślała, że jakaś aktorka może być w realu ładniejsza niż na ekranie, a tu proszę.
– Dokładając sobie te wszystkie okropności, które się dzieją na świecie? – spytała.
– Dzięki temu zapominam. Moje problemy wydają mi się mniejsze. Patrzę na to i myślę, że przynajmniej moja córka nie zginęła w tym pociągu. W każdym razie… o ile wiem.
Sydney usiadła na łóżku i zaczęła smarować nogi kremem, dość drogim, sądząc po opakowaniu.
– Jesteś pewna, że nie powinnaś zadzwonić do domu? – spytała. – Dowiedzieć się, co u dzieci?
Westchnęłam i zagryzłam policzek od środka. Sydney ciągle mnie o to pytała i za każdym razem czułam taki sam ból.
– Wiem, że nic im nie jest.
– Wiem, że wiesz. Mama się nimi zajmuje.
– I jest z nimi tata. Przeprowadził się do Cocoa Beach, pamiętasz? Wie, jak się nimi zająć. Kupił sobie mieszkanie i obiecał, że będzie się nimi zajmował pod moją nieobecność, choćby nie wiadomo ile mi to zajęło.
„Tylko znajdź naszą córkę” – tak powiedział. Jeszcze dziś to słyszałam. Zadzwoniłam do niego tego dnia, gdy postanowiłam wyjechać, a on powiedział, że znalazł mieszkanie i że przyjedzie następnego dnia. Nie spotkałam się z nim twarzą w twarz, ale wszystko uzgodniliśmy przez telefon. Zajmie się dziećmi, dopilnuje, by miały wszystko, czego potrzebują, a ja mam znaleźć naszą starszą córkę. Chad tak samo jak ja wątpił, że policja zdoła to zrobić. Wiedziałam, że zrobię to lepiej, choćbym miała to przypłacić swoją karierą i choćbym nawet miała trafić do więzienia. Przed wyjściem usiadłam z matką i wyjaśniłam jej wszystko, po czym spytałam, czy pomoże przy dzieciach pod moją nieobecność. Zawsze uwielbiała Chada, nawet gdy już mnie zdradził, więc dla niej to nie powinien być żaden problem. Razem wszystkiego dopilnują. Tak uzgodniliśmy.
– Nie będę w stanie się z tobą skontaktować. Nie będę w stanie się z tobą spotkać ani pomóc ci w niczym przez bardzo długi czas – wyjaśniłam mamie. – Nie powiem ci, dokąd jadę, co robię ani kiedy wrócę. Rozumiesz? Im mniej wiesz, tym lepiej. Nie wyciągną z ciebie tego, czego ci nie powiem. Jeśli cię przesłuchają, nie będziesz mogła podać im miejsca mojego pobytu.
Zgodziła się na wszystko, choć była przestraszona.
– Dzieci mogą za tobą tęsknić – przypomniała mi teraz Sydney, wklepując krem w swoje kształtne nogi. – I ty pewnie tęsknisz. To tylko jeden krótki telefon.
Przełknęłam ślinę i wbiłam wzrok w telewizor. Już nieraz to wałkowałyśmy.
– Wiedzą, że nic mi nie jest. Uprzedziłam je, że tak będzie. Przed wyjazdem usiadłam z nimi i powiedziałam, że jadę szukać ich siostry, ale chodziło o to, że przez jakiś czas mnie nie będzie.
Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie, jak Alex i Christine się we mnie wpatrywali. Moja córeczka płakała, ale bardzo starała się to ukryć. Synek położył mi małą dłoń na ramieniu i zajrzał mi w oczy z powagą.
– Jedź, mamo. Jedź znaleźć Olivię. Nic nam nie będzie. Tylko znajdź naszą siostrę.
Christine siąknęła i kiwnęła głową.
– Alex ma rację, mamo. Najważniejsze, żeby Olivia wróciła.
– Możesz do nich zadzwonić z jednego z telefonów na kartę – ciągnęła Sydney. – Wiem, że bardzo chcesz usłyszeć ich głosy.
To prawda. W tej części miała rację. Każdą komórką ciała pragnęłam zobaczyć dzieci albo chociaż je usłyszeć. Chciałam je przytulić i ucałować, ale równie mocno chciałam wziąć w ramiona ich siostrę, a teraz to ona potrzebowała mnie najbardziej.
– Za duże ryzyko – odparłam. – W tej chwili policja pewnie wszystkie ich telefony ma na podsłuchu. Nie mogę ryzykować, że nas znajdą i wszystko to pójdzie na marne. Prawie zabiłam człowieka, Sydney. To nie w kij dmuchał.
– No dobrze, dobrze. Słyszę, co mówisz. Byłam przy tym, pamiętasz?
– Pamiętam – odparłam i wyłączyłam telewizor w trakcie materiału o ataku gazowym. W chwili gdy się wyłączał, wydawało mi się, że coś dostrzegłam. Coś, od czego serce mi stanęło.
Co, na miłość…?
Z sercem łomoczącym w klatce piersiowej z powrotem włączyłam telewizor, ale pokazywano już inny materiał, wywiad z pewnym politykiem.
– Nie, nie, nie – powiedziałam i przełączyłam na inny kanał, i na następny, i dalej skakałam jak szalona po wszystkich kanałach.
– NIE! – krzyknęłam i cisnęłam pilotem o ścianę. Odbił się od niej, spadł na podłogę, aż wypadły z niego baterie.
– Co się dzieje? – spytała Sydney, podnosząc pilot. – Dlaczego tak świrujesz?
– Tam, w telewizji… Ona tam była.
– Kto? Co ty gadasz, Evo Rae?
– OLIVIA! – wrzasnęłam, chwytając się za twarz. – Była tam. W materiale z ataku, w tym, co właśnie leciał. Była na peronie.
Rozdział 11
– Odsuwam cię od sprawy Baxtera.
Komendantka Annie patrzyła na niego zza biurka. Matt zmarszczył czoło. Szefowa zamknęła za nim drzwi, gdy tylko wszedł. A więc to coś poważnego.
– Od sprawy pchnięcia nożem w barze? Dlaczego? Prawie mam to zamknięte. – Nic nie rozumiał. Co to miało być? Czy jej zdaniem to było dla niego za trudne? – Annie, przecież…
Powstrzymała go ruchem ręki.
– Potrzebuję cię gdzie indziej, Matt. Dlatego.
– Gdzie? Co się dzieje?
Podrapała się po czole i wzięła głęboki oddech.
– Oddelegowuję cię do hrabstwa Miami-Dade. Będziesz tam pracował nad sprawą z miejscowym śledczym. Nazywa się Charles Carter.
Przesunęła akta po blacie, a Matt wziął je do ręki. Otworzył teczkę i zajrzał do środka. A potem podniósł wzrok na szefową.
– Ale to jest…
Kiwnęła głową.
– Jesteś przy tym potrzebny.
– Ale, Annie, to jest…
Wychyliła się.
– Musisz to zrobić. Chcę, żebyś trzymał rękę na pulsie w tym śledztwie. Informuj mnie na bieżąco.
– Ale oni nie wiedzą, że jestem z tym powiązany?
– Nie.
Matt w zamyśleniu kiwnął głową, potem zerknął do teczki i przejrzał kilka stron. Dziwne to było uczucie zobaczyć ukochaną kobietę opisywaną w ten sposób.
– Po raz ostatni widziano ją w Leisure City – powiedziała Annie. – Niewielkie miasteczko na południu, blisko Miami. Wpadła tam do salonu spa i masażu. Miami-Dade wydało nakaz aresztowania, podobnie jak biuro szeryfa Brevard County za to, co zrobiła w Rockledge, i biuro szeryfa Broward County za to, co zrobiła w Fort Lauderdale. Jest poszukiwania za oszustwo, kradzież, napaść i pobicie. Musisz ją ściągnąć do domu, zanim jeszcze bardziej się pogrąży.
Matt oddychał coraz szybciej i w miarę jak wertował zawartość teczki, puls coraz bardziej mu przyspieszał.
– Posłuchaj, Matt. Musisz dopilnować, by wyszła z tego cała. Za bardzo się nią przejmuję, żeby patrzeć, jak sobie kopie grób w poszukiwaniu córki.
Kiwnął głową. Chwycił teczkę, myśląc, że to będzie trudne, ale tak trzeba było zrobić. On najbardziej ze wszystkich chciał, by Eva Rae wróciła do domu.
– Są jakieś informacje o Piatkowskim? – spytał, wiedząc, że ciągle próbują znaleźć Olivię, idąc tym tropem.
– Nasi ludzie cały czas próbują zwabić Żelazną Pięść w Dark Webie, ale na razie nie łyknął przynęty.
Odchrząknął i wstał.
– Pójdę do domu się spakować, a potem od razu ruszam.
Annie uśmiechnęła się niewyraźnie.
– Przywieź ją w jednym kawałku, dobra?
– Zrobię, co w mojej mocy. Zresztą wiesz.