Nigdy w życiu - Willow Rose - ebook + audiobook

Nigdy w życiu ebook i audiobook

Willow Rose

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Eva Rae Thomas, była profilerka FBI, w ciągu kilku miesięcy musiała posunąć się do czynów, o jakie w życiu by się nie podejrzewała, a wszystko z powodu pościgu za ludźmi, którzy porwali jej córkę. Kobieta postawiła na jedną kartę wszystko, co miała: karierę, miłość, wolność. Szuka człowieka zwanego Żelazną Pięścią, a jedyny trop prowadzi do Miami.

W mieście dochodzi właśnie do ataku terrorystycznego – w pełnym pasażerów pociągu metra rozpylono toksyczny sarin. Przerażona Eva Rae ogląda materiały telewizyjne z miejsca ataku, gdy nagle wśród ludzi na peronie dostrzega swoją córkę. Wie, że to nie jest przypadek. Musi wyjaśnić, jak do tego doszło, i musi to zrobić, zanim będzie za późno…

„Nigdy w życiu” to trzecia część serii Willow Rose, autorki ponad 80 powieści, które sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy. Kilka z jej książek znalazło się wśród 10 największych bestsellerów Amazona w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Jej książki wyróżniają się tempem, napięciem i absolutnie zaskakującymi zwrotami akcji. Dlatego wielbiciele nazwali ją Królową Krzyku. Willow mieszka na Florydzie, w regionie Space Coast, z mężem i dwiema córkami. Kiedy nie pisze ani nie czyta, surfuje na falach Atlantyku i obserwuje delfiny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 22 min

Lektor: Ewa Jakubowicz
Oceny
4,3 (67 ocen)
35
23
4
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Grazka5410

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita lektura. Jednocześnie bałam się sięgnąć po książkę i nie mogłam się doczekać kiedy znowu będę ją czytać. Polecam!
10
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

POLECAM
00
AntoniM

Nie oderwiesz się od lektury

świetna opowieść
00
Kask8888

Z braku laku…

Ledwo dobrnęłam do końca. Przewidywalna do bólu. Napisana infantylnie. Momentami ciarki wstydu, że traktuje się czytelnika jak idiote i wykłada wszystko jak kawę na ławę. Brrr…
00
bozanka

Z braku laku…

Lipa. Źle napisane, po uczniacku. Kiepskie to literacko, językowo. W warstwie fabularnej też marnie. Jakoś tak za prosto. Szkoda czasu.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Ne­ver Ever

Prze­kład Ewa Penk­syk-Klucz­kow­ska

Co­py­ri­ght © Wil­low Rose, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mar­cin Sło­ciń­ski

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Aneta Iwan

ISBN 978-91-8054-191-6

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Pro­log

Miami, Flo­ryda

Sta­cja me­tra Ear­ling­ton He­ights

Li­nia Po­ma­rań­czowa, kie­ru­nek Da­de­land So­uth

Roz­dział 1

Po­ciąg wje­chał na pe­ron pla­nowo, o 7.58. Ryan Scott wsiadł trze­cimi drzwiami. W jed­nej ręce trzy­mał kawę ze Star­bucksa, na ra­mie­niu niósł ple­cak. W środku do­strzegł wolne miej­sce, pod­szedł do niego i usiadł. Po­ciąg ru­szył z tur­ko­tem, a Ryan po­pi­jał kawę i prze­glą­dał wia­do­mo­ści w te­le­fo­nie.

Wła­śnie roz­po­czął staż w re­dak­cji „The Miami Ti­mes” i przed po­ran­nym ko­le­gium re­dak­cyj­nym mu­siał spraw­dzić, czy jest na bie­żąco. Ma­rzył o pracy re­por­tera, ale od re­ali­za­cji tego ma­rze­nia dzie­liła go długa droga. Jako stu­dent dzien­ni­kar­stwa na Uni­wer­sy­te­cie Wa­szyng­toń­skim mu­siał od­być sze­ścio­ty­go­dniowe let­nie prak­tyki. Cią­gle się uczył, po­trze­bo­wał jed­nak po­my­słów, tak by pew­nego dnia na­pi­sać coś wła­snego. Wie­dział, że musi się czymś wy­róż­niać, a na­uczył się już, że po­trzeba do tego do­brej hi­sto­rii. W new­sro­omie za­wsze szu­kano cze­goś no­wego, prze­ło­mo­wego, więc mu­siał przed­sta­wić nie­tu­zin­kowe po­my­sły i wy­ka­zy­wać się ini­cja­tywą. Bar­dzo chciał zo­ba­czyć swoje na­zwi­sko w ga­ze­cie.

No ja­sne.

Po­ciąg za­trzy­mał się w Al­la­pat­tah, część pa­sa­że­rów wy­sia­dła, wsie­dli nowi. Obok Ry­ana usia­dła czarna ko­bieta, prze­su­nął ple­cak, by zro­bić jej miej­sce. W po­ciągu był te­raz więk­szy tłok, jak zwy­kle o tej po­rze sporo lu­dzi je­chało do cen­trum Miami.

Uśmiech­nął się miło do ko­biety, która usa­do­wiła się z cięż­kim wes­tchnie­niem. Pla­kat na­prze­ciwko nich py­tał po an­giel­sku i po hisz­pań­sku, czy cier­pią na schi­zo­fre­nię. Ko­bieta miała na so­bie spodnie w pa­ski, na ko­la­nach trzy­mała wielką zie­loną torbę. Na­prze­ciwko nich sie­dział star­szy pan, a obok niego miej­sce za­jęła na­sto­latka. Ryan uśmiech­nął się do niej, gdy ich spoj­rze­nia się spo­tkały, ale nie od­wza­jem­niła uśmie­chu.

Prze­je­chali sta­cję Santa Clara, wsia­dło jesz­cze wię­cej lu­dzi, wszy­scy ubrani lekko, z oku­la­rami prze­ciw­sło­necz­nymi. Kli­ma­ty­za­cja, de­li­kat­nie mó­wiąc, nie sta­wała na wy­so­ko­ści za­da­nia, więc było tu go­rąco. Ryan czuł, że im wię­cej lu­dzi, tym bar­dziej lep­kie ro­bią mu się ręce. Tory bie­gły rów­no­le­gle do ulicy w dole, Ryan pa­trzył na rzędy sa­mo­cho­dów, które utknęły w korku, pod­czas gdy wa­gony me­tra su­nęły przez mia­sto bez prze­szkód. Ja­kiś czło­wiek mniej wię­cej w jego wieku czy­tał w ką­cie książkę, inny tu­lił mocno wa­lizkę, jakby się bał, że ktoś mu ją ukrad­nie. Na­sto­let­nia La­ty­no­ska na dru­gim końcu wa­gonu spra­wiała wra­że­nie za­to­pio­nej w my­ślach. Graf­fiti na szy­bie za ple­cami star­szego pana za­sła­niało wi­dok. Gdy po­ciąg zbli­żał się do sta­cji Ci­vic Cen­ter, Ryan znowu zer­k­nął w te­le­fon. Wpa­try­wał się w stare ese­mesy od Su­san i za­sta­na­wiał się, czy jesz­cze ją kie­dyś zo­ba­czy. Już od wielu dni mu nie od­pi­sy­wała, mar­twił się, że za­częła nowe ży­cie. Lu­bił Su­san i chciał kon­ty­nu­ować ten zwią­zek, ale gdy ostat­nio za­brał ją na ko­la­cję do Olive Gar­den, spra­wiała wra­że­nie nie­obec­nej i cią­gle spo­glą­dała w ekran te­le­fonu.

Z głę­bo­kim wes­tchnie­niem pod­niósł wzrok, gdy po­ciąg za­ha­mo­wał gło­śno, aż się w końcu za­trzy­mał. Mnó­stwo lu­dzi wstało z miejsc, w tym dziew­czyna na­prze­ciwko. Jemu zo­stały jesz­cze dwa przy­stanki, od­chy­lił głowę, oparł ją o ściankę, gdy za­uwa­żył coś pod sie­dze­niami. Ja­kiś płyn po­woli wy­cie­kał na pod­łogę. Ryan po­czuł, że pieką go oczy, po­tarł je, a po­tem po­czuł mdło­ści.

W ataku nie­wy­tłu­ma­czal­nej pa­niki ze­rwał się na nogi i przedarł przez tłum. Drzwi miały się już za­mknąć, ale wy­sko­czył w ostat­niej se­kun­dzie i do­padł na­stęp­nego wa­gonu. Serce ło­mo­tało mu jak sza­lone, gdy po­ciąg znowu ru­szył.

Roz­dział 2

Gdy po­ciąg Li­nii Po­ma­rań­czo­wej zdą­ża­jący w kie­runku po­łu­dnio­wym wje­chał na Go­vern­ment Cen­ter i otwo­rzył drzwi, tłum ocze­ku­ją­cych z po­czątku nie uświa­da­miał so­bie, co się dzieje. Jak za­wsze po­de­szli do drzwi, cze­ka­jąc, aż się otwo­rzą.

Wśród cze­ka­ją­cych zna­la­zła się Eve­lyn Edwards. Za­wsze jeź­dziła z Go­vern­ment Cen­ter do Do­uglas Road, gdzie pra­co­wała w skle­pie Nord­strom w Mer­rick Park. Ode­brano jej prawko za jazdę pod wpły­wem i od­kryła, że w su­mie jeż­dże­nie po­cią­giem jest o wiele ła­twiej­sze niż co­dzienne ster­cze­nie w kor­kach.

W ten aku­rat dzień Eve­lyn za­to­piła się w roz­my­śla­niach o swo­jej do­ro­słej córce, któ­rej nie wi­działa od czte­rech mie­sięcy. Dzwo­niła do niej wczo­raj wie­czo­rem, by po raz ko­lejny prze­pro­sić, ale córka nie ode­brała. Eve­lyn było wstyd i chciała po­wtó­rzyć, jak strasz­nie ża­łuje tego, co po­wie­działa. Chciała się też po­chwa­lić, że nie pije i cho­dzi na spo­tka­nia AA, tym ra­zem na­prawdę re­ali­zu­jąc pro­gram, a nie że tam sie­dzi, bo musi. Chciała po­wie­dzieć, że jest lep­sza i że wszystko się zmie­niło. Tym ra­zem na­prawdę. Chciała ją o tym za­pew­nić, ale jej córka na­wet nie ode­brała.

„Nie wiesz, że mam tylko cie­bie?”

Tak bar­dzo ją te my­śli po­chło­nęły, że na­wet nie za­uwa­żyła pa­sa­że­rów za drzwiami. Nie wi­działa ich za­pła­ka­nych i na­pię­tych twa­rzy, jak na­pie­rają na szyby, nie sły­szała też ło­mo­ta­nia do drzwi ani roz­pacz­li­wych krzy­ków, by je ktoś otwo­rzył.

Kiedy wszyst­kie drzwi po­ciągu roz­su­nęły się jed­no­cze­śnie, kiedy wy­sy­pali się na pe­ron pa­sa­że­ro­wie, z tru­dem ła­piąc po­wie­trze bądź krzy­cząc, Eve­lyn na­wet nie ode­rwała wzroku od ko­mórki. Pa­trzyła na zdję­cie córki zro­bione na plaży, gdy miała pięć lat. Ten dzień za­pa­mię­tała jako je­den z naj­lep­szych w swoim ży­ciu.

Za­nim wszystko się roz­pa­dło. Za­nim za­częła pić. Za­nim umarł Juan. Za­nim w ósmym mie­siącu ciąży stra­ciła Pa­bla. Za­nim nad­cią­gnęły czarne chmury. Za­nim ca­łymi dniami pła­kała w po­duszkę. Za­nim mgła bólu uczy­niła ją więź­niarką wła­snego umy­słu i wszystko znisz­czyła. Wła­śnie za­nim to wszystko się stało.

„Mo­żemy się cof­nąć, prawda? Mo­żemy się znowu od­na­leźć?”

Pod­nio­sła wzrok i zo­ba­czyła, że tłum przed nią się roz­pro­szył i całe mro­wie pa­sa­że­rów idzie na nią chwiej­nym kro­kiem. Kilka osób pa­dło na zie­mię u jej stóp. Jedna ko­bieta po­de­szła do Eve­lyn, a ta na­wet się nie zo­rien­to­wała, co się dzieje, a po­tem było już za późno – ko­bieta pa­dła Eve­lyn w ra­miona. Z jej nosa i oczu pły­nęła krew, łap­czy­wie ła­pała po­wie­trze, dła­wiąc się i świsz­cząc.

Eve­lyn wrza­snęła prze­ra­żona i ode­pchnęła ko­bietę, a do­kład­nie w tym sa­mym mo­men­cie padł przed nią na zie­mię ja­kiś męż­czy­zna, jego bez­władne ciało z głu­chym od­gło­sem ude­rzyło o pe­ron. Eve­lyn stała spa­ra­li­żo­wana i pa­trzyła na krew na swoim ubra­niu i rę­kach, pod­czas gdy setki lu­dzi le­żały, dy­sząc, na pe­ro­nie. Ko­ja­rzyli jej się z ry­bami na oj­cow­skiej łódce, gdy była dziec­kiem.

Męż­czy­zna przed nią pod­niósł głowę i spoj­rzał jej pro­sto w oczy, a po­tem wy­dał ostat­nie tchnie­nie. Eve­lyn jęk­nęła, a po­tem się od­wró­ciła, żeby stąd uciec, jak naj­szyb­ciej. I na­gle sta­nęła twa­rzą w twarz z żoł­nie­rzem. Po­dob­nie jak reszta od­działu po­dą­ża­jąca za nim miał na so­bie ma­skę ga­zową i kom­bi­ne­zon ochronny, które Eve­lyn sko­ja­rzyły się ze ska­fan­drami ko­smo­nau­tów.

Mie­siąc póź­niej

Roz­dział 3

– My z do­roczną kon­trolą.

Po­ka­za­łam drob­nej ko­bie­cie w re­cep­cji iden­ty­fi­ka­tor z De­par­ta­mentu Zdro­wia Flo­rydy – jak naj­szyb­ciej, by na pewno nie przyj­rzała mu się do­kład­niej, bo wów­czas mo­głaby za­uwa­żyć, że to nie ja je­stem na zdję­ciu, tylko ktoś, kto z grub­sza mnie przy­po­mina. Ko­bieta przed­sta­wiła mi się jako kie­row­niczka sa­lonu spa.

– Pro­simy o pe­łen do­stęp do wszyst­kich po­miesz­czeń – do­da­łam.

My, czyli ja i moja sio­stra Syd­ney. Tak się do niej zwra­ca­łam, choć te­raz uży­wała in­nego imie­nia, a tam­tym nikt jej nie na­zy­wał od kil­ku­dzie­się­ciu lat. Świat ją znał jako Kelly Stone, hol­ly­wo­od­zką ak­torkę. Ja jed­nak zde­cy­do­wa­nie wo­la­łam Syd­ney – ta­kie imię no­siła od chwili na­ro­dzin, do­póki nasz bio­lo­giczny oj­ciec nie po­rwał jej w Wal­mar­cie i nie wy­wiózł do Lon­dynu, gdzie do­ra­stała bez kon­taktu ze mną. Ja z ko­lei wy­cho­wa­łam się na Space Co­ast na Flo­ry­dzie pod opieką na­szej matki, wie­rząc, że moja za­gi­niona sio­stra nie żyje. Od­na­la­złam ją do­piero nie­dawno, po trzy­dzie­sto­sze­ścio­let­niej roz­łące. Po tak dłu­gim cza­sie nie­ła­two było stwo­rzyć więź, zwłasz­cza po tym, jak jej chło­pak, ka­wał gnoja, po­rwał moją córkę Oli­vię i sprze­dał ją jesz­cze gor­szemu gno­jowi przez in­ter­net. Oczy­wi­ście Syd­ney strasz­nie się z tym czuła i dla­tego na­le­gała, że mi po­może w po­szu­ki­wa­niach. Wy­ja­śni­łam jej, że jako była agentka FBI je­stem w sta­nie sama to zro­bić, ale ona sta­nęła w moim domu go­towa do drogi do­kład­nie w dniu, w któ­rym mia­łam ru­szyć. Nie przy­szło mi do głowy nic, co mo­głoby ją na­kło­nić do zmiany de­cy­zji. Oto więc my – dwie sio­stry na wy­pra­wie do sa­mego pie­kła.

Od trzech mie­sięcy po­dą­ża­ły­śmy śla­dami mo­jej córki, szu­ka­jąc czło­wieka o przy­domku Że­la­zna Pięść. Tropy do­pro­wa­dziły nas tu­taj – do Orien­tal­nego Spa w Le­isure City. Od­znakę ukra­dłam praw­dzi­wej in­spek­torce De­par­ta­mentu Zdro­wia w Palm Bay. Za­pew­niała mi do­stęp do miejsc ta­kich jak to i mo­głam pro­wa­dzić po­szu­ki­wa­nia. Nie było to do końca le­galne, ani jedno, ani dru­gie, ale w tej chwili już nie prze­strze­ga­łam za­sad. Moja córka za­gi­nęła, a ja za­mie­rza­łam ją zna­leźć. Reszta mnie nie ob­cho­dziła. Nie było mowy, że­bym zre­zy­gno­wała z tych po­szu­ki­wań.

Ni­gdy. Ni­gdy w ży­ciu.

Syd­ney stała za mną w oku­la­rach prze­ciw­sło­necz­nych, żeby nikt jej nie roz­po­znał. Po­far­bo­wała włosy na czarno i za­kła­dała ko­lo­rowe szkła kon­tak­towe, ile­kroć gdzieś szły­śmy. Oczy­wi­ście pa­nicz­nie się ba­łam, że osta­tecz­nie ścią­gnie na nas uwagę, ale mu­sia­łam przy­znać, że na­prawdę świet­nie ukry­wała swoją toż­sa­mość. Pew­nie po­ma­gał fakt, że jest ak­torką. Na­wet mó­wiła zu­peł­nie ina­czej, ukry­wa­jąc bry­tyj­ski ak­cent.

Drobna Azjatka ski­nęła głową. Wi­dzia­łam po jej oczach, że jest znu­żona.

– Tak, tak, oczy­wi­ście. Pro­szę tu­taj.

Uda­wa­ły­śmy, że szu­kamy ka­ra­lu­chów i szczu­rów w ru­ty­no­wej in­spek­cji, więc obe­szły­śmy po­cze­kal­nię i szybko zna­la­zły­śmy drzwi pro­wa­dzące na za­ple­cze.

– Co jest za tymi drzwiami? – spy­ta­łam.

– Biuro, za­ple­cze – od­parła ko­bieta, prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę. Ewi­dent­nie była za­nie­po­ko­jona.

Uśmiech­nę­łam się.

– Tam też mu­simy spraw­dzić.

– Och, na­prawdę? – Zro­biła wiel­kie oczy. – Ale tam jest ba­ła­gan. Nic tam nie ma. Klienci tam nie cho­dzą.

– To nie ma zna­cze­nia. Po­miesz­cze­nie i tak może sta­no­wić za­gro­że­nie dla zdro­wia. Mu­simy spraw­dzić wszystko.

– Ale po­przedni in­spek­tor ni­gdy tam nie za­glą­dał. Mó­wił, że to nie jest ko­nie­czne.

Znowu się uśmiech­nę­łam.

– Cóż, to wy­ja­śnia, dla­czego jego tu nie ma, za to je­stem ja. Pro­szę otwo­rzyć te drzwi.

Roz­dział 4

Kie­row­niczka szar­pała się z klu­czami, pró­bu­jąc zna­leźć ten wła­ściwy. Dwie inne ko­biety, które zo­stały przed­sta­wione jako ma­sa­żystki, trzy­mały się z tyłu, wraz z nimi Syd­ney.

– Wszyst­kie po­zwo­le­nia są ak­tu­alne – za­pew­niła kie­row­niczka.

– Świet­nie – po­wie­dzia­łam nie­wzru­szo­nym to­nem i wpa­dłam do środka, gdy tylko drzwi sta­nęły otwo­rem. Drobna ko­bieta mnie wy­prze­dziła. Wbie­gła do po­koju po pra­wej, a ja by­łam o krok za nią. Za­uwa­ży­łam ma­te­rac na pod­ło­dze, który pró­bo­wała za­kryć ko­cem. Zdą­ży­łam do­strzec odzież i środki hi­gieny oso­bi­stej. To mnie bar­dzo za­nie­po­ko­iło. Kie­row­niczka była wy­raź­nie zde­ner­wo­wana.

Po­szłam da­lej ko­ry­ta­rzem i zna­la­złam jesz­cze jedno po­miesz­cze­nie – znów to samo: ma­te­race na pod­ło­dze, po­ściel, ubra­nia, środki hi­gieny oso­bi­stej. W rogu mała lo­dówka. Otwo­rzy­łam ją – pełno je­dze­nia i na­po­jów. W ko­szu na śmieci opa­ko­wa­nia po szam­po­nie i pły­nie do ust.

Nie trzeba było ge­niu­sza, żeby zgad­nąć, co tu się dzieje.

Wy­bie­głam z po­wro­tem na ko­ry­tarz, kie­row­niczka się bar­dzo de­ner­wo­wała.

– A pani do­kąd, co?

Nie od­po­wia­da­jąc, po­szłam da­lej i pró­bo­wa­łam otwo­rzyć trze­cie drzwi. Były za­mknięte.

– Pro­szę mnie tam wpu­ścić – po­le­ci­łam. Puls mi przy­spie­szył.

– Nie mogę – od­parła, wpa­tru­jąc się we mnie sze­roko otwar­tymi oczami. – Nie mam klu­cza.

Nie za­sta­na­wia­łam się długo. Kop­nę­łam w drzwi, a one ustą­piły.

Tak jak my­śla­łam. Wpa­try­wało się we mnie osiem dziew­czyn. Pa­trzyły nie­spo­koj­nie, obej­mo­wały się ra­mio­nami. Nie­które pła­kały. Wszyst­kie pra­wie nic na so­bie nie miały.

Zro­biło mi się nie­do­brze. Od­wró­ci­łam się na pię­cie, wró­ci­łam na ko­ry­tarz i zo­ba­czy­łam kie­row­niczkę bie­gnącą w stronę tyl­nego wyj­ścia. Wy­cią­gnę­łam broń z ka­bury i wy­mie­rzy­łam.

– Ni­g­dzie nie idziesz. Wra­caj tu.

Za nią po­ja­wiła się Syd­ney, od­ci­na­jąc jej drogę. Kie­row­niczka wpa­try­wała się chwilę w broń, po­tem pod­nio­sła wzrok na mnie.

– Mamy do po­ga­da­nia. – Syd­ney chwy­ciła ją za kark. – W twoim biu­rze.

We­pchnęła kie­row­niczkę do po­koju, a gdy i ja tam we­szłam, chwy­ci­łam ją i przy­ci­snę­łam jej lufę do po­ty­licy, wci­ska­jąc da­mulkę w biurko. Ręce mi drżały, gdy so­bie wy­obra­ża­łam, że któ­raś z tych dziew­czy­nek mo­głaby być Oli­vią. To była piąta tego typu spe­luna, do któ­rej wbi­ły­śmy w ciągu ostat­nich kilku mie­sięcy, i wszę­dzie było tak samo – dziew­czyny pra­wie na­gie, nie­do­ży­wione, sko­ło­wane i prze­stra­szone. Opo­wia­dały, że zo­stały po­rwane, a no­cami przy­cho­dziło do nich wielu męż­czyzn, że gwał­cono je setki razy dzien­nie, a za dnia prze­wo­żono z jed­nego ośrodka spa do dru­giego, gdzie za­ba­wiało się z nimi tylu męż­czyzn, że strach o tym my­śleć.

Coś nie­wy­obra­żal­nie obrzy­dli­wego.

Gdzieś po­śród nich mo­gła być moja córka.

Nie by­łam w sta­nie o tym my­śleć.

– Mam pie­nią­dze – za­częła kie­row­niczka. – Za­płacę…

– Za­mknij się, ko­bieto. Za­mknij się i po­słu­chaj, jak ja to wi­dzę. Można to za­ła­twić dwo­jako. Albo już te­raz wzy­wam po­li­cję i wszyst­kie lą­du­je­cie w wię­zie­niu na dłu­gie, dłu­gie lata.

– Albo…? – spy­tała ko­bieta gło­sem peł­nym na­dziei.

– Albo dasz mi to, czego chcę.

Roz­dział 5

Jak oni wszy­scy, wy­brała drugą opcję. No ja­sne. Pu­ści­łam ją, a ona usia­dła na krze­śle. Włosy miała w nie­ła­dzie, bo roz­wią­zał jej się ko­czek. Była za­ła­mana. A wła­śnie tego po­trze­bo­wa­łam.

– Czego chcesz? – spy­tała.

Usia­dłam przed nią, da­lej trzy­ma­łam broń.

– Na­zy­wają go Że­la­zną Pię­ścią – za­czę­łam. – Mu­szę się z nim skon­tak­to­wać. Chcę wie­dzieć, gdzie go zna­leźć. W ostat­nim punk­cie, który zre­wi­do­wa­li­śmy, do­wie­dzie­li­śmy się, że ty mo­żesz coś wie­dzieć.

Pa­trzyła na mnie już nie tylko z nie­po­ko­jem, ale z prze­ra­że­niem. Po­krę­ciła głową.

– Nie znam żad­nej Że­la­znej Pię­ści.

– A więc znowu kła­miesz. – Wes­tchnę­łam głę­boko. – Nie idzie ci to, wiesz? Je­stem spe­cja­listką od lu­dzi, je­stem pro­fi­lerką i czy­tam ci w my­ślach. Wiesz dla­czego? Gdy kła­miesz, wy­krzy­wiasz wargi, ma­chasz rę­kami po udzie­le­niu od­po­wie­dzi. Jedno i dru­gie jest zna­czące. Więc… Po­wiesz mi prawdę, czy mam dzwo­nić po ko­le­gów w biu­rze sze­ryfa?

Od­dy­chała przez roz­dęte noz­drza, wpa­tru­jąc się we mnie. Po­ło­ży­łam przed nią zdję­cie Oli­vii.

– Szu­kam tej dziew­czyny – po­wie­dzia­łam. – Wi­dzia­łaś ją?

Spoj­rzała na zdję­cie i po­krę­ciła głową.

– Nie.

Przy­glą­da­łam się jej uważ­nie. Tym ra­zem nic nie zdra­dzało, że kła­mie.

Cho­lera.

– No do­brze, wróćmy do Że­la­znej Pię­ści. Co o nim wiesz?

Otwo­rzyła usta, by coś po­wie­dzieć, wy­raź­nie drżały jej wargi.

– On ku­puje dziew­czyny – po­wie­działa szep­tem.

Kiw­nę­łam głową.

– A skąd je bie­rze?

Wzru­szyła ra­mio­nami.

– Skąd się da. Głów­nie z in­ter­netu.

– Ku­pił ko­goś od cie­bie?

Pod­nio­sła na mnie wzrok, prze­łknęła ślinę.

– Tak – od­po­wie­działa jesz­cze ci­szej.

– A do­kąd te dziew­czyny za­biera?

– Nie wiem. – Po­krę­ciła głową.

– Znowu to ro­bisz, wy­krzy­wiasz wargi. – Spoj­rza­łam na Syd­ney. – Znowu to robi.

Kiw­nęła głową.

– Wi­dzia­łam.

Ko­bieta gło­śno wy­pu­ściła po­wie­trze.

– No do­bra, za­biera je do Miami. Nic wię­cej nie wiem.

– Do Miami? A kon­kret­nie? – spy­ta­łam, czu­jąc ulgę, że wresz­cie się cze­goś do­wia­du­jemy.

– Nie wiem.

Nie­stety, tym ra­zem chyba mó­wiła prawdę. Miami było duże, za duże jak na po­szu­ki­wa­nia jed­nego czło­wieka. Ale lep­sze to niż nic. Zbli­ża­łam się, a to już coś. Mia­łam tylko na­dzieję, że fa­cet cią­gle ma moją córkę, że jej ni­komu nie sprze­dał. Po tych wszyst­kich hi­sto­riach, któ­rych wy­słu­cha­łam od zna­le­zio­nych dziew­cząt, nie mia­łam pew­no­ści, że ona cały czas prze­bywa w jed­nym miej­scu. Ale in­nym tro­pem nie dys­po­no­wa­łam, a z do­świad­cze­nia wie­dzia­łam, że jak czło­wiek od­po­wied­nio długo ko­pie w jed­nym miej­scu, to prę­dzej czy póź­niej się do cze­goś do­ko­pie.

Wsta­łam i spoj­rza­łam na sio­strę.

– No to chyba je­dziemy do Miami.

Azjatka kiw­nęła głową, pew­nie czu­jąc ulgę, że wy­cho­dzimy. Pa­trzy­łam na nią groź­nym wzro­kiem, gniew we mnie wzbie­rał na myśl o niej i in­nych, któ­rzy żyli z nie­wol­nic­twa tych dziew­cząt. Po tym, co uj­rza­łam w ciągu ostat­nich trzech mie­sięcy, mia­łam serce po­pę­kane na ty­siące ka­wał­ków.

Ko­bieta też wstała.

– A więc… żad­nej po­li­cji?

Za­trzy­ma­łam się gwał­tow­nie, od­wró­ci­łam i wal­nę­łam ją pię­ścią w twarz tak mocno, że usły­sza­łam trzask jej nosa.

– À pro­pos po­li­cji. Oka­zuje się, że ja też kła­mię. Kiedy do­pa­dam szu­mo­winy ta­kie jak ty i mó­wię, że nie we­zwę po­li­cji, to wła­śnie wtedy kła­mię. Po­win­naś się do­my­ślić.

Roz­dział 6

Zo­sta­wi­ły­śmy trzy ko­biety na za­ple­czu, zwią­zane pla­sti­ko­wymi spin­kami. Same wy­szły­śmy na par­king i wsia­dły­śmy do mi­ni­vana, który Syd­ney ku­piła dla nas, gdy po­sta­no­wi­ły­śmy po­rzu­cić mój sa­mo­chód, wie­dząc, że po na­szej pierw­szej ak­cji zo­sta­nie na­mie­rzony. Wy­stu­ka­łam nu­mer naj­bliż­szego po­ste­runku.

Po­da­łam im ad­res i uprze­dzi­łam, co pod nim znajdą. Po­ra­dzi­łam też, żeby we­zwali ko­goś z or­ga­ni­za­cji po­mo­co­wej. Zwy­kle do­ra­dza­łam fun­da­cję No More Te­ars, bo świet­nie so­bie ze wspie­ra­niem ofiar han­dlu ludźmi. Po­tem wrzu­ci­łam te­le­fon do śmiet­nika i wsia­dłam do wozu, w któ­rym cze­kała w go­to­wo­ści Syd­ney. Spoj­rza­łam na nią, uśmiech­nę­łam się, wy­koń­czona, i ru­szy­ły­śmy z pi­skiem opon. Nie­wiel­kie cen­trum han­dlowe zo­stało za nami.

To było dzie­wiąty taki ośro­dek spa gdzieś na Flo­ry­dzie, który nada­ły­śmy po­li­cji przez ostat­nie trzy mie­siące. Nie do wiary, jak ła­two było je zna­leźć. Do pierw­szego, nie­da­leko mo­jego domu w Co­coa Be­ach, tra­fi­łam dzięki wy­szu­ki­warce Go­ogle. Na ja­kimś fo­rum w in­ter­ne­cie mę­ska klien­tela oma­wiała żywo, czego można tam ocze­ki­wać, ja­kie usługi są ser­wo­wane. Na­wet nie pró­bo­wali się z tym kryć. Po­je­cha­łam więc spraw­dzić. Na za­ple­czu zna­la­złam z dzie­sięć dziew­cząt w wieku od dwu­na­stu do sie­dem­na­stu lat – miały za­ba­wiać męż­czyzn uda­ją­cych klien­tów spa. Aż trudno so­bie wy­obra­zić, że ten przy­by­tek dzia­łał pod na­szymi no­sami. Prze­ra­ża­jące. Dziew­częta po­cho­dziły z róż­nych stron świata, ale nie­które były tu­tej­sze, z Flo­rydy. I tu je wię­ziono, tu, pod no­sem.

Pro­blem tylko w tym, że dla wy­miaru spra­wie­dli­wo­ści zo­sta­łam prze­stęp­czy­nią. Wy­dano na­kaz aresz­to­wa­nia mnie. Na­paść z bro­nią w ręku. Stra­ci­łam pa­no­wa­nie nad sobą w pierw­szym punk­cie, do któ­rego wbi­ły­śmy, i stłu­kłam wła­ści­ciela na kwa­śne jabłko. Gdyby Syd­ney mnie nie po­wstrzy­mała, na pewno bym gnojka za­biła. Ale wcale nie ża­ło­wa­łam, że go spo­nie­wie­ra­łam, ża­ło­wa­łam je­dy­nie, że mo­ni­to­ring zro­bił mi zdję­cie po wyj­ściu.

Syd­ney zer­k­nęła na mnie i ru­szyła na I-95 w kie­runku Miami. Wstrzy­my­wa­łam łzy i bar­dzo się sta­ra­łam za­po­mnieć o tych dziew­czy­nach w po­koju, ich wiel­kich, wpa­trzo­nych we mnie oczach bła­ga­ją­cych o po­moc. Przy­naj­mniej ich pie­kło się koń­czy, zo­staną uwol­nione. Mo­głam się tylko mo­dlić, by ska­zani zo­stali rów­nież ci, któ­rzy cią­gną za sznurki, ale nie ro­bi­łam so­bie wiel­kich na­dziei. Te ob­le­śne gnoje umiały się wy­krę­cić od wię­zie­nia.

Tym­cza­sem ru­sza­ły­śmy na po­lo­wa­nie na na­prawdę grubą rybę. Czło­wieka zwa­nego Że­la­zną Pię­ścią. Nie­wiele o nim wie­dzia­ły­śmy, ale od tego, co do nas do­tarło, ciarki cho­dziły po ple­cach.

– Chcesz kawę i coś do je­dze­nia przed drogą? – spy­tała Syd­ney.

Spoj­rza­łam na nią. Była w tej tro­sce o mnie tak nie­sa­mo­wita. Mu­sia­łam przy­znać, że nie zna­łam jej od tej strony. Bar­dzo się to róż­niło od wi­ze­runku uty­tu­ło­wa­nej drama qu­een i hol­ly­wo­odz­kiej ak­torki, który zna­łam. Czu­łam ogromną wdzięcz­ność za to wszystko, ale nie mia­łam jak tego oka­zać. Cią­gle by­łam na nią wście­kła za to, co się stało z Oli­vią, choć wie­dzia­łam, że to nie wina Sid­ney. Nie mo­gła wie­dzieć, kim na­prawdę jest jej fa­cet, ale lo­giczne ar­gu­menty do mnie nie prze­ma­wiały. Ko­goś mu­sia­łam wi­nić, po­trze­bo­wa­łam ko­zła ofiar­nego, a ona była pod ręką.

– Nie je­stem głodna – od­par­łam, pa­trząc za okno. – Cho­ciaż kawę bym wy­piła.

Kiw­nęła głową.

– Do­bra. Na na­stęp­nym MOP-ie zro­bimy so­bie przy­sta­nek.

– Pew­nie po­win­ny­śmy zmie­nić wóz – do­da­łam.

– Znowu? – spy­tała zmę­czo­nym gło­sem. – Mó­wi­łaś, że w tym cen­trum nie ma ra­czej ka­mer.

Z wes­tchnie­niem kiw­nę­łam głową.

– Mo­głam się my­lić. Poza tym za­wsze znaj­dzie się świa­dek. Ktoś, kto wszystko wi­dział i dzwoni na po­li­cję. Mu­simy zmie­nić wóz.

Znowu kiw­nęła głową.

– Do­bra. Zro­bimy to po ka­wie.

Roz­dział 7

Matt wpa­try­wał się w ekran. Uśmiech­nięta Eva Rae na zdję­ciu sprzed kilku mie­sięcy, na plaży. Pa­mię­tał tam­ten cu­do­wny dzień. Za­brali wszyst­kie dzieci, jej trójkę i jego Eli­jaha. Matt miał na­dzieję, że je­śli chłopcy spę­dzą ra­zem cały dzień, to coś mię­dzy nimi za­sko­czy, ale tak się nie stało. Eli­jah nie­mal cały czas sie­dział w cie­niu bal­da­chimu, nie­za­do­wo­lony, że nie może grać na kom­pu­te­rze. Matt pa­mię­tał, jak nie­stru­dze­nie Eva Rae pró­bo­wała go na­kło­nić, żeby się ba­wił z resztą dzieci. W kółko go py­tała, czy chce po­móc, gdy zbu­do­wała z Ale­xem naj­więk­szy za­mek z pia­sku – na próżno. Do­piero gdy wy­pu­ściła la­ta­wiec swo­jego syna i bie­gła z nim po plaży, przy­kuła uwagę Eli­jaha. Wy­szedł spod daszku i ba­wił się z nimi, a po­tem śmiał się do łez, gdy la­ta­wiec spadł, a Eva Rae wy­lą­do­wała twa­rzą w pia­sku.

Ona jedna je­dyna na świe­cie umiała wy­wo­łać jego śmiech. Matt nie wie­dział, jak to ro­biła. To po pro­stu cała ona.

Tak była cu­do­wna.

„Boże, ależ za tobą tę­sk­nię”.

Nie było jej już od trzech mie­sięcy, a on nie miał po­ję­cia, gdzie obec­nie prze­bywa. Pew­nie dla niej było le­piej, że się z nim nie kon­tak­to­wała, ale, rany, jak to bo­lało! Matt śle­dził po­stępy śledz­twa w spra­wie tego, co się stało w The Bridge Spa w Roc­kledge, gdzie po­biła fa­ceta pra­wie na śmierć. I wie­dział, że dwaj śled­czy z biura sze­ryfa, któ­rzy wy­sta­wili na­kaz aresz­to­wa­nia jej, też nie mają po­ję­cia o miej­scu jej po­bytu. Zda­wał so­bie rów­nież sprawę, że i on nie po­wi­nien go znać, bo gdyby go wy­py­ty­wano, byłby w kropce. Pew­nie dla­tego Eva Rae w nic go nie wta­jem­ni­czyła.

Do­strzegł to w jej oczach tam­tego dnia, gdy wi­dział ją po raz ostatni. To było na po­ste­runku CBPD, gdzie prze­słu­chi­wali An­thony’ego Piat­kow­skiego, czło­wieka, który mścił się na Evie Rae i po­rwał jej córkę, rap­tem pięt­na­sto­let­nią. Prze­słu­chi­wali go całe dnie, ale on po­wta­rzał tylko, że nie wie, gdzie jest Oli­via, bo od­sta­wił ją na lot­ni­sko, a po­tem ją ode­brali lu­dzie Że­la­znej Pię­ści. O dal­szych jej lo­sach nie ma po­ję­cia. To już było poza jego za­się­giem.

Nie­stety, oka­zało się, że mó­wił prawdę.

Po ty­go­dniach do­cho­dze­nia na jego kom­pu­te­rze zna­leźli tylko krót­kie szy­fro­wane wia­do­mo­ści, w któ­rych uzgad­niano szcze­góły. Od tego czasu nie na­tra­fiono na ża­den ślad Że­la­znej Pię­ści ani Oli­vii.

Wtedy wła­śnie Eva Rae po­sta­no­wiła wziąć sprawy w swoje ręce, a kiedy Matt usły­szał o na­pa­ści na szefa spa, a po­tem o tym, że po­li­cja ode­brała te­le­fon z in­for­ma­cją, gdzie zna­leźć dzie­sięć po­rwa­nych dziew­cząt, od razu wie­dział, że za tym wszyst­kim stoi ona. Oraz że te­raz nie ma już od­wrotu i że dużo czasu mi­nie, za­nim ją znów zo­ba­czy. Je­śli ją w ogóle kie­dy­kol­wiek zo­ba­czy.

Przy­pusz­czał, że to­wa­rzy­szy jej sio­stra, bo przez cały ten czas nie po­ja­wiła się w domu. Wo­lałby, żeby tak było – żeby sie­działy w tym obie, bo nie chciał so­bie na­wet wy­obra­żać, że Eva Rae jest zdana na sie­bie. Mu­siała się czuć strasz­nie, a on z ko­lei był sfru­stro­wany, że nie może przy niej stać, po­cie­szać jej, przy­tu­lić. Za­drę­czał się, że nie wie, co się z nią dzieje, że nie jest w sta­nie jej po­móc. Tak strasz­nie chciałby to zmie­nić.

Późną nocą od­bie­rał głu­che te­le­fony – po­dej­rze­wał, że to ona. Wie­rzył, że w ten spo­sób daje mu znać, że wszystko w po­rządku. Te­raz jed­nak mi­nął ko­lejny mie­siąc, Matt się już po­waż­nie nie­po­koił. Jaki ona miała plan? I czy kie­dy­kol­wiek wróci?

Z tych roz­my­ślań wy­rwał go sier­żant Ma­son, który sta­nął przy jego biurku.

– Ko­men­dantka chce się z tobą wi­dzieć – po­wie­dział. – Nie­zwłocz­nie.

Roz­dział 8

Spała na po­pla­mio­nym ma­te­racu w jed­nym po­miesz­cze­niu z sze­ścioma in­nymi dziew­czy­nami. W domu, w któ­rym je trzy­mano, nie było żad­nych me­bli i tylko jedna to­a­leta.

Co noc wy­cią­gano je na ze­wnątrz i wsa­dzano do vana. Po­tem je­chały mniej wię­cej go­dzinę i do­cie­rały do pew­nej fa­bryki, gdzie opo­rzą­dzały kur­czaki i wsa­dzały je do płynu, który za­bi­jał bak­te­rie. Na­stęp­nie drób pa­ko­wano i do­kądś wy­sy­łano.

Nie do­stały żad­nych rę­ka­wi­czek ochron­nych i te­raz Oli­via miała wy­sypkę, swę­działo ją całe ra­mię. Po­przed­niej nocy po­skar­żyła się na to jed­nemu z lu­dzi, któ­rzy ich pil­no­wali, ale on tylko wy­cią­gnął ją z bu­dynku i bił po twa­rzy, aż osu­nęła się na zie­mię. I jesz­cze krzy­czał, że do końca dnia nie ma już prze­rwy na to­a­letę.

Te­raz le­żała na śmier­dzą­cym ma­te­racu i pła­kała. My­ślała o swo­jej ma­mie, o ro­dzeń­stwie i bar­dzo za nimi tę­sk­niła. Za­pa­dła już noc, po­zo­stałe dziew­czyny spały, a ona za­snąć nie mo­gła. Tak strasz­nie się bała i czuła się bez­na­dziej­nie. Nie­na­wi­dziła tego domu, a fa­bryki jesz­cze bar­dziej. Cuch­nęło tam zgni­łym mię­sem. Na pod­ło­dze pełno było zwie­rzę­cej krwi i wnętrz­no­ści. Ale nie to było naj­gor­sze. Naj­gor­sze było to, że ni­gdy nie wi­działa słońca. W fa­bryce nie było okien, po­dob­nie jak w domu, w któ­rym je trzy­mano. Drzwi pil­no­wali uzbro­jeni męż­czyźni, a je­śli któ­raś z nich pró­bo­wała uciec, była bita. Kiedy Oli­via tu do­tarła, była wśród nich Maya, dziew­czyna, która pró­bo­wała się wy­do­stać przez małe okienko pod su­fi­tem w to­a­le­cie. Straż­nicy zła­pali ją na po­dwórku, Oli­via sły­szała póź­niej, jak bili Mayę całą noc. I ni­gdy już jej nie zo­ba­czyła.

Nie­które dziew­czyny trzy­mano wcze­śniej w in­nych miej­scach, za­nim tra­fiły do tego domu, mó­wiły o tym, że je gwał­cono, w kółko. Mó­wiły, że wolą być tu­taj, gdzie bito je nie­ustan­nie, ale lep­sze to niż gwał­ce­nie przez tylu męż­czyzn, że nie były w sta­nie ich zli­czyć.

Oli­via roz­pła­kała się jesz­cze bar­dziej. Czy to ją wła­śnie cze­kało? Zo­sta­nie sprze­dana ja­kie­muś su­te­ne­rowi? Wy­wiozą ją do in­nego stanu?

„Mamo, gdzie je­steś? Szu­kasz mnie? Je­stem tu­taj. Tu­taj. Tylko że nie mam po­ję­cia, gdzie to jest”.

Jedna z dziew­czyn obok niej, Ju­anita, pła­kała przez sen. Oli­via po­pa­trzyła na nią, a po­tem po­ło­żyła jej rękę na ra­mie­niu.

Po­skut­ko­wało. Ju­anita prze­stała łkać i spała już spo­koj­niej. Oli­via wes­tchnęła i po­pa­trzyła na po­zo­stałe dziew­częta w ską­pym świe­tle z nie­wiel­kiej ża­rówki zwi­sa­ją­cej pod su­fi­tem. Chcia­łaby za­snąć tak jak one. Chcia­łaby znik­nąć w świe­cie snów o dniu na plaży z ro­dziną. Chciała na­wet, by był tu jej tata, choć była na niego strasz­nie zła za to, że ich zo­sta­wił i zna­lazł so­bie inną ko­bietę. Ko­bietę, która nie ży­czyła so­bie obec­no­ści jego dzieci.

Ale te­raz chciała, by był tu ra­zem z nią, tak za nim tę­sk­niła. Tę­sk­niła za swoim daw­nym ży­ciem, za wszyst­kim, na co kie­dyś na­rze­kała, na­wet za pro­ble­mami w li­ceum, na­wet za roz­wo­dem ro­dzi­ców. Tamto przy­naj­mniej było czę­ścią nor­mal­nego ży­cia. To, co się działo te­raz, nie było nor­malne.

To było pie­kło.

Roz­dział 9

Daw­niej

Nie wi­działy się od pię­ciu lat. He­len Wel­ling­ton pa­trzyła na swoją starą przy­ja­ciółkę An­gelę, która uśmie­chała się do niej i ma­chała, sie­dząc przy sto­liku w re­stau­ra­cji Ariete. He­len też po­ma­chała, a po­tem po­de­szła, czu­jąc w żo­łądku skurcz prze­ra­że­nia.

Czy po­peł­niła błąd, przy­cho­dząc tu­taj?

– He­len… – An­gela wstała. Wy­cią­gnęła ra­miona i wzięła ją w ob­ję­cia. – Niech no ci się przyj­rzę. Do­bry Boże, całe wieki.

– Od ślubu Ky­lie – przy­po­mniała He­len i usia­dła.

An­gela da­lej się uśmie­chała.

– Na­prawdę tyle czasu mi­nęło?

– Wy­glą­dasz nie­sa­mo­wi­cie – za­pew­niła He­len i spoj­rzała na sie­bie. W po­rów­na­niu z przy­ja­ciółką pre­zen­to­wała się ża­ło­śnie. Tamta miała prze­piękną żółtą ołów­kową su­kienkę i per­fek­cyj­nie ucze­sane włosy. He­len też kie­dyś taka była. Do­kąd­kol­wiek po­szła, była naj­le­piej ubrana, to ona błysz­czała w to­wa­rzy­stwie. Ale to już mi­nęło. Ostat­nie dwa lata były walką.

Po­ja­wiła się kel­nerka, za­mó­wiły ho­mara i białe wino.

– No to co u cie­bie? – spy­tała An­gela.

He­len wes­tchnęła. An­gela skon­tak­to­wała się z nią na In­sta­gra­mie i po­wie­działa, że wraca do mia­sta, za­py­tała też, czy ma może czas na lunch.

– Szcze­rze mó­wiąc, prze­cho­dzę te­raz dość trudne chwile – wy­znała.

Bar­dzo ją za­sko­czyła wła­sna otwar­tość. Nie spo­dzie­wała się cze­goś ta­kiego, po­nie­waż zwy­kle nie była wy­lewna. No ale to jej stara przy­ja­ciółka. Znały się od trze­ciej klasy, a poza tym w An­geli już było coś ta­kiego, że czło­wiek miał chęć się otwo­rzyć.

– Na­prawdę? A co się dzieje?

He­len za­gry­zła wargę. Od­czu­wała prze­możny smu­tek. Był jak ten po­twór, który ni­gdy nie śpi, tylko cią­gle stara się po­ka­zać swoje pa­skudne ob­li­cze. He­len już nie wie­działa, jak go trzy­mać w ry­zach.

– Nie­dawno się do­wie­dzia­łam, że nie mogę mieć dzieci – wy­znała. – Sta­ra­li­śmy się z Bria­nem od lat, aż w końcu się prze­ba­da­li­śmy i ta­dam: je­stem nie­płodna. Dzieci były naj­więk­szym ma­rze­niem Briana, więc od­szedł, no a ja… cóż… je­stem. Pew­nie przez resztę ży­cia będę sama. Szcze­rze mó­wiąc, mam wra­że­nie, że nie bar­dzo mam po­wód, by w ogóle wsta­wać z łóżka.

An­gela przy­ło­żyła dłoń do piersi.

– To straszne, moja droga. Tak bar­dzo mi przy­kro.

Po­dano im wino, He­len wzięła duży łyk. Jesz­cze nie przy­wy­kła do opo­wia­da­nia swo­jej hi­sto­rii, a oka­zało się, że to o wiele trud­niej­sze, niż są­dziła.

– Tak, no cóż… Ta­kie ży­cie.

An­gela prze­chy­liła głowę.

– Nie musi tak być.

He­len znów się­gnęła po kie­li­szek, po­tem spoj­rzała na przy­ja­ciółkę po­dejrz­li­wie i tro­chę ura­żona.

– A co to ma zna­czyć?

An­gela też się na­piła, a po­tem wes­tchnęła głę­boko.

– Nic… No, po pro­stu… Też kie­dyś by­łam w ta­kim sta­nie jak ty… Dwa lata de­pre­sji, nie­po­ko­jów. Ły­ka­łam wszyst­kie moż­liwe proszki i nic nie po­ma­gało. Pra­wie nie wsta­wa­łam z łóżka. No… więc… po­wiedzmy, że wiem, jak to jest.

He­len ba­daw­czo przy­glą­dała się przy­ja­ciółce, gdy po­dano im je­dze­nie. Spoj­rzała na swój ta­lerz, ale nie miała ape­tytu. W ciągu ostat­nich kilku mie­sięcy dużo stra­ciła na wa­dze, bo je­dze­nie ja­koś jej nie wcho­dziło.

– Ale już ci le­piej? – spy­tała. Prze­łknęła jed­nak kęs. – No bo wi­dzę, że świet­nie wy­glą­dasz i wy­da­jesz się na­prawdę szczę­śliwa. Jak z tego wy­szłaś?

An­gela na­piła się wina, a gdy od­sta­wiała kie­li­szek, uśmiech­nęła się sze­roko.

– Już my­śla­łam, że w ży­ciu nie za­py­tasz – po­wie­działa i na­chy­liła się do przodu. – Je­śli chcesz, za­biorę cię tam. Po­mogę ci.

Roz­dział 10

„Na tę chwilę nikt się nie przy­znał do prze­pro­wa­dze­nia ataku na me­tro z 9 lipca, wła­dze cią­gle pro­szą miesz­kań­ców o po­moc. Je­śli ktoś z pań­stwa wi­dział co­kol­wiek, co może być przy­datne w śledz­twie, pro­szę za­dzwo­nić pod nu­mer wi­do­czny na ekra­nie”.

Wpa­try­wa­łam się w ekran te­le­wi­zora w na­szym po­koju. Syd­ney wy­na­jęła nam po­kój w Ritz Carl­ton w Co­co­nut Grove w Miami. Moim zda­niem głu­potą było miesz­kać w ta­kim dro­gim przy­bytku, ale ona się upie­rała, że za wszystko za­płaci.

– Przy­naj­mniej tyle mogę zro­bić – po­wie­działa.

Te­raz brała prysz­nic, a ja oglą­da­łam te­le­wi­zję, słu­cha­jąc jed­nym uchem. Mó­wili o ataku ga­zo­wym w po­ciągu me­tra w Miami, 9 lipca, bo mi­nął wła­śnie mie­siąc od jego prze­pro­wa­dze­nia. Wia­domo było, że w go­dzi­nach po­ran­nych w wa­go­nie po­ciągu Li­nii Po­ma­rań­czo­wej, ja­dą­cego w kie­runku po­łu­dnio­wym, zna­la­zły się trzy torby z płyn­nym ga­zem, który za­bił sie­dem osób. Około pięć­dzie­się­ciu osób cią­gle prze­by­wało w szpi­ta­lach. Był to atak ter­ro­ry­styczny, po­wie­dziano, ale nikt nie wie­dział, kto za nim stoi i dla­czego go prze­pro­wa­dzono. Więk­szość lu­dzi za­kła­dała, że ISIS, ale po­winni to po­twier­dzić, za­wsze tak ro­bili. Spe­cja­li­ści nie mieli wąt­pli­wo­ści, uzna­wali winę ISIS za oczy­wi­stą, ale ja nie by­łam pewna. ISIS jesz­cze ni­gdy nie uży­wało sa­rinu.

„Sa­rin to sil­nie tru­jąca, bez­barwna i bez­wonna ciecz uzy­skana przez na­zi­stow­skich na­ukow­ców w la­tach trzy­dzie­stych – wy­ja­śnił pro­wa­dzący wia­do­mo­ści. – Jest pięć­set razy bar­dziej tok­syczny niż cy­ja­no­wo­dór, któ­rego uży­wano do mor­do­wa­nia lu­dzi w ko­mo­rach ga­zo­wych. Może być wy­twa­rzany z do­stęp­nych po­wszech­nie che­mi­ka­liów. Z to­reb na pod­łogę po­ciągu wy­ciekł gę­sty płyn, pa­sa­że­ro­wie za­częli od­czu­wać za­wroty głowy i za­bu­rze­nia wi­dze­nia. W ciągu kilku se­kund lu­dzie tra­cili przy­tom­ność. Dła­wili się, wy­mio­to­wali, nie­któ­rzy zo­stali ośle­pieni czy wręcz spa­ra­li­żo­wani”.

– Może byś chciała po­oglą­dać coś bar­dziej po­krze­pia­ją­cego? – Syd­ney wła­śnie wy­szła z ła­zienki.

– Lu­bię być na bie­żąco – od­par­łam.

Wzru­szyła ra­mio­nami, wy­cie­ra­jąc włosy ręcz­ni­kiem. Była taka piękna, że wy­da­wało mi się to wręcz nie­spra­wie­dliwe. W ży­ciu bym nie po­my­ślała, że ja­kaś ak­torka może być w re­alu ład­niej­sza niż na ekra­nie, a tu pro­szę.

– Do­kła­da­jąc so­bie te wszyst­kie okrop­no­ści, które się dzieją na świe­cie? – spy­tała.

– Dzięki temu za­po­mi­nam. Moje pro­blemy wy­dają mi się mniej­sze. Pa­trzę na to i my­ślę, że przy­naj­mniej moja córka nie zgi­nęła w tym po­ciągu. W każ­dym ra­zie… o ile wiem.

Syd­ney usia­dła na łóżku i za­częła sma­ro­wać nogi kre­mem, dość dro­gim, są­dząc po opa­ko­wa­niu.

– Je­steś pewna, że nie po­win­naś za­dzwo­nić do domu? – spy­tała. – Do­wie­dzieć się, co u dzieci?

Wes­tchnę­łam i za­gry­złam po­li­czek od środka. Syd­ney cią­gle mnie o to py­tała i za każ­dym ra­zem czu­łam taki sam ból.

– Wiem, że nic im nie jest.

– Wiem, że wiesz. Mama się nimi zaj­muje.

– I jest z nimi tata. Prze­pro­wa­dził się do Co­coa Be­ach, pa­mię­tasz? Wie, jak się nimi za­jąć. Ku­pił so­bie miesz­ka­nie i obie­cał, że bę­dzie się nimi zaj­mo­wał pod moją nie­obec­ność, choćby nie wia­domo ile mi to za­jęło.

„Tylko znajdź na­szą córkę” – tak po­wie­dział. Jesz­cze dziś to sły­sza­łam. Za­dzwo­ni­łam do niego tego dnia, gdy po­sta­no­wi­łam wy­je­chać, a on po­wie­dział, że zna­lazł miesz­ka­nie i że przy­je­dzie na­stęp­nego dnia. Nie spo­tka­łam się z nim twa­rzą w twarz, ale wszystko uzgod­ni­li­śmy przez te­le­fon. Zaj­mie się dziećmi, do­pil­nuje, by miały wszystko, czego po­trze­bują, a ja mam zna­leźć na­szą star­szą córkę. Chad tak samo jak ja wąt­pił, że po­li­cja zdoła to zro­bić. Wie­dzia­łam, że zro­bię to le­piej, choć­bym miała to przy­pła­cić swoją ka­rierą i choć­bym na­wet miała tra­fić do wię­zie­nia. Przed wyj­ściem usia­dłam z matką i wy­ja­śni­łam jej wszystko, po czym spy­ta­łam, czy po­może przy dzie­ciach pod moją nie­obec­ność. Za­wsze uwiel­biała Chada, na­wet gdy już mnie zdra­dził, więc dla niej to nie po­wi­nien być ża­den pro­blem. Ra­zem wszyst­kiego do­pil­nują. Tak uzgod­ni­li­śmy.

– Nie będę w sta­nie się z tobą skon­tak­to­wać. Nie będę w sta­nie się z tobą spo­tkać ani po­móc ci w ni­czym przez bar­dzo długi czas – wy­ja­śni­łam ma­mie. – Nie po­wiem ci, do­kąd jadę, co ro­bię ani kiedy wrócę. Ro­zu­miesz? Im mniej wiesz, tym le­piej. Nie wy­cią­gną z cie­bie tego, czego ci nie po­wiem. Je­śli cię prze­słu­chają, nie bę­dziesz mo­gła po­dać im miej­sca mo­jego po­bytu.

Zgo­dziła się na wszystko, choć była prze­stra­szona.

– Dzieci mogą za tobą tę­sk­nić – przy­po­mniała mi te­raz Syd­ney, wkle­pu­jąc krem w swoje kształtne nogi. – I ty pew­nie tę­sk­nisz. To tylko je­den krótki te­le­fon.

Prze­łknę­łam ślinę i wbi­łam wzrok w te­le­wi­zor. Już nie­raz to wał­ko­wa­ły­śmy.

– Wie­dzą, że nic mi nie jest. Uprze­dzi­łam je, że tak bę­dzie. Przed wy­jaz­dem usia­dłam z nimi i po­wie­dzia­łam, że jadę szu­kać ich sio­stry, ale cho­dziło o to, że przez ja­kiś czas mnie nie bę­dzie.

Za­mknę­łam oczy i przy­po­mnia­łam so­bie, jak Alex i Chri­stine się we mnie wpa­try­wali. Moja có­reczka pła­kała, ale bar­dzo sta­rała się to ukryć. Sy­nek po­ło­żył mi małą dłoń na ra­mie­niu i zaj­rzał mi w oczy z po­wagą.

– Jedź, mamo. Jedź zna­leźć Oli­vię. Nic nam nie bę­dzie. Tylko znajdź na­szą sio­strę.

Chri­stine siąk­nęła i kiw­nęła głową.

– Alex ma ra­cję, mamo. Naj­waż­niej­sze, żeby Oli­via wró­ciła.

– Mo­żesz do nich za­dzwo­nić z jed­nego z te­le­fo­nów na kartę – cią­gnęła Syd­ney. – Wiem, że bar­dzo chcesz usły­szeć ich głosy.

To prawda. W tej czę­ści miała ra­cję. Każdą ko­mórką ciała pra­gnę­łam zo­ba­czyć dzieci albo cho­ciaż je usły­szeć. Chcia­łam je przy­tu­lić i uca­ło­wać, ale rów­nie mocno chcia­łam wziąć w ra­miona ich sio­strę, a te­raz to ona po­trze­bo­wała mnie naj­bar­dziej.

– Za duże ry­zyko – od­par­łam. – W tej chwili po­li­cja pew­nie wszyst­kie ich te­le­fony ma na pod­słu­chu. Nie mogę ry­zy­ko­wać, że nas znajdą i wszystko to pój­dzie na marne. Pra­wie za­bi­łam czło­wieka, Syd­ney. To nie w kij dmu­chał.

– No do­brze, do­brze. Sły­szę, co mó­wisz. By­łam przy tym, pa­mię­tasz?

– Pa­mię­tam – od­par­łam i wy­łą­czy­łam te­le­wi­zor w trak­cie ma­te­riału o ataku ga­zo­wym. W chwili gdy się wy­łą­czał, wy­da­wało mi się, że coś do­strze­głam. Coś, od czego serce mi sta­nęło.

Co, na mi­łość…?

Z ser­cem ło­mo­czą­cym w klatce pier­sio­wej z po­wro­tem włą­czy­łam te­le­wi­zor, ale po­ka­zy­wano już inny ma­te­riał, wy­wiad z pew­nym po­li­ty­kiem.

– Nie, nie, nie – po­wie­dzia­łam i prze­łą­czy­łam na inny ka­nał, i na na­stępny, i da­lej ska­ka­łam jak sza­lona po wszyst­kich ka­na­łach.

– NIE! – krzyk­nę­łam i ci­snę­łam pi­lo­tem o ścianę. Od­bił się od niej, spadł na pod­łogę, aż wy­pa­dły z niego ba­te­rie.

– Co się dzieje? – spy­tała Syd­ney, pod­no­sząc pi­lot. – Dla­czego tak świ­ru­jesz?

– Tam, w te­le­wi­zji… Ona tam była.

– Kto? Co ty ga­dasz, Evo Rae?

– OLI­VIA! – wrza­snę­łam, chwy­ta­jąc się za twarz. – Była tam. W ma­te­riale z ataku, w tym, co wła­śnie le­ciał. Była na pe­ro­nie.

Roz­dział 11

– Od­su­wam cię od sprawy Ba­xtera.

Ko­men­dantka An­nie pa­trzyła na niego zza biurka. Matt zmarsz­czył czoło. Sze­fowa za­mknęła za nim drzwi, gdy tylko wszedł. A więc to coś po­waż­nego.

– Od sprawy pchnię­cia no­żem w ba­rze? Dla­czego? Pra­wie mam to za­mknięte. – Nic nie ro­zu­miał. Co to miało być? Czy jej zda­niem to było dla niego za trudne? – An­nie, prze­cież…

Po­wstrzy­mała go ru­chem ręki.

– Po­trze­buję cię gdzie in­dziej, Matt. Dla­tego.

– Gdzie? Co się dzieje?

Po­dra­pała się po czole i wzięła głę­boki od­dech.

– Od­de­le­go­wuję cię do hrab­stwa Miami-Dade. Bę­dziesz tam pra­co­wał nad sprawą z miej­sco­wym śled­czym. Na­zywa się Char­les Car­ter.

Prze­su­nęła akta po bla­cie, a Matt wziął je do ręki. Otwo­rzył teczkę i zaj­rzał do środka. A po­tem pod­niósł wzrok na sze­fową.

– Ale to jest…

Kiw­nęła głową.

– Je­steś przy tym po­trzebny.

– Ale, An­nie, to jest…

Wy­chy­liła się.

– Mu­sisz to zro­bić. Chcę, że­byś trzy­mał rękę na pul­sie w tym śledz­twie. In­for­muj mnie na bie­żąco.

– Ale oni nie wie­dzą, że je­stem z tym po­wią­zany?

– Nie.

Matt w za­my­śle­niu kiw­nął głową, po­tem zer­k­nął do teczki i przej­rzał kilka stron. Dziwne to było uczu­cie zo­ba­czyć uko­chaną ko­bietę opi­sy­waną w ten spo­sób.

– Po raz ostatni wi­dziano ją w Le­isure City – po­wie­działa An­nie. – Nie­wiel­kie mia­steczko na po­łu­dniu, bli­sko Miami. Wpa­dła tam do sa­lonu spa i ma­sażu. Miami-Dade wy­dało na­kaz aresz­to­wa­nia, po­dob­nie jak biuro sze­ryfa Bre­vard Co­unty za to, co zro­biła w Roc­kledge, i biuro sze­ryfa Bro­ward Co­unty za to, co zro­biła w Fort Lau­der­dale. Jest po­szu­ki­wa­nia za oszu­stwo, kra­dzież, na­paść i po­bi­cie. Mu­sisz ją ścią­gnąć do domu, za­nim jesz­cze bar­dziej się po­grąży.

Matt od­dy­chał co­raz szyb­ciej i w miarę jak wer­to­wał za­war­tość teczki, puls co­raz bar­dziej mu przy­spie­szał.

– Po­słu­chaj, Matt. Mu­sisz do­pil­no­wać, by wy­szła z tego cała. Za bar­dzo się nią przej­muję, żeby pa­trzeć, jak so­bie ko­pie grób w po­szu­ki­wa­niu córki.

Kiw­nął głową. Chwy­cił teczkę, my­śląc, że to bę­dzie trudne, ale tak trzeba było zro­bić. On naj­bar­dziej ze wszyst­kich chciał, by Eva Rae wró­ciła do domu.

– Są ja­kieś in­for­ma­cje o Piat­kow­skim? – spy­tał, wie­dząc, że cią­gle pró­bują zna­leźć Oli­vię, idąc tym tro­pem.

– Nasi lu­dzie cały czas pró­bują zwa­bić Że­la­zną Pięść w Dark We­bie, ale na ra­zie nie łyk­nął przy­nęty.

Od­chrząk­nął i wstał.

– Pójdę do domu się spa­ko­wać, a po­tem od razu ru­szam.

An­nie uśmiech­nęła się nie­wy­raź­nie.

– Przy­wieź ją w jed­nym ka­wałku, do­bra?

– Zro­bię, co w mo­jej mocy. Zresztą wiesz.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki