Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy o czwartej nad ranem Arlene Wood, matka dwójki dzieci, ginie w rozbitym samochodzie, wszyscy uznają to za wypadek. Jednak w świetle dowodów znalezionych we wraku rodzą się pytania, policja zaczyna mieć wątpliwości. Podejrzenia padają na męża tragicznie zmarłej kobiety, który wkrótce trafia do więzienia.
Nadal jednak pozostaje mnóstwo niewiadomych. Dokąd Arlene jechała w środku nocy, zostawiwszy w domu dwójkę małych dzieci? Czy chciała się z kimś spotkać?
Sześć lat później Eva Rae Thomas, agentka FBI i profilerka, rozpoczyna nową pracę i stara się wznowić dawną sprawę, której rozwiązanie nie daje jej spokoju. Czy przekona przełożonych do swoich racji, skoro skazany mąż przyznał się do winy? I czy zdąży przed kolejnym atakiem zabójcy?
„Wszyscy kłamiemy” to prequel serii Willow Rose, autorki ponad 80 powieści, które sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy. Kilka z jej książek znalazło się wśród 10 największych bestsellerów Amazona w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Jej książki wyróżniają się tempem, napięciem i absolutnie zaskakującymi zwrotami akcji. Dlatego wielbiciele nazwali ją Królową Krzyku.
Willow mieszka na Florydzie, w regionie Space Coast, z mężem i dwiema córkami. Kiedy nie pisze ani nie czyta, surfuje na falach Atlantyku i obserwuje delfiny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 231
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: So we lie
Copyright © Willow Rose, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S,
Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Krzysztof Grzegorzewski
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-91-8054-232-6
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Kłamstwo jest konieczne, takie są fakty. Okłamujemy się, bo prawda… prawda potwornie boli. Choćbyśmy nie wiadomo jak starali się to ignorować czy temu zaprzeczać, ostatecznie kłamstwa wychodzą na jaw, czy nam się to podoba, czy nie. Ale prawda boli, więc kłamiemy. Wszyscy kłamiemy.
Chirurdzy
Kłócili się tylko po pijaku. Mindy Lynn i Tuck Bowman byli razem siedem lat z niewielkim okładem i przyjaciele postrzegali ich związek jako stabilny – sądzili, że nigdy się nie kłócą i niemal we wszystkim się zgadzają. I to była prawda, przynajmniej na ogół – dopóki oboje odrobinę nie przeholowali. Wtedy niewiele im było trzeba, by rzucić się sobie do gardeł, a gdy jechali do domu z Grillfish, gdzie pili przy barze kilka godzin po zakończeniu posiłku, awantura trwała już w najlepsze.
– Nie wciskaj mi kitu – mówił Tuck, przyspieszając, by zdążyć na żółtym. – Widziałem, jak na niego patrzyłaś, kiedy do ciebie podszedł.
Mindy wyrzuciła ręce w górę.
– Na miłość boską, nie mam pojęcia, o kim mówisz!
Obrócił głowę i patrzył na nią, w jego coraz bardziej zmrużonych niebieskich oczach narastała wściekłość. Przestraszyła się, że nie patrzy na drogę.
– Kochasz mnie?
– Proszę, patrz na drogę – powiedziała, w zdenerwowaniu opierając dłonie na desce rozdzielczej.
– Będę, kurna, patrzył, na co chcę – warknął. Zerknął szybko na szosę i znowu na Mindy. Mocno ścisnął jej udo. Przeszył ją ból. Nigdy wcześniej nic takiego się nie zdarzyło. Tuck miał szkliste oczy, wzrok bez wyrazu, zaciskał coraz mocniej wargi. Zakręciło się jej w głowie. Na pewno powinna była sobie odpuścić dwie ostatnie kolejki. Ciągle czuła smak tequili i jutro będzie strasznie chora. Na tym właśnie polegał jej problem. Kiedy osiągali pewien poziom pijaństwa, jakby nie mogła się już powstrzymać. Chciała jeszcze więcej. Nieczęsto pozwalała sobie posunąć się tak daleko i zwykle zatrzymywała się o wiele wcześniej, zanim osiągnęła ten punkt bez powrotu. Odkąd jednak Tucka wyrzucono z budowy, nie układało im się najlepiej. Borykali się z kłopotami finansowymi, a on źle znosił to, że zawodzi. Co prawda nie mieli jeszcze dzieci, ale je planowali. Starali się od lat i fakt, że do tej pory im się nie udało, na pewno stanowił problem. Choć Mindy często myślała, że powinni zasięgnąć porady jakiegoś specjalisty, jeszcze nie odważyła się wspomnieć o tym Tuckowi. Jeśli to z nim byłoby coś nie tak, pękłoby mu serce.
– Uda się. Musisz po prostu czekać – powiedziała jej mama. – Może za bardzo się teraz przejmujesz? Samo się stanie, w najmniej przewidywalnym momencie. Wierz mi, ty też byłaś wielką niespodzianką dla mnie i taty. Jest o wiele łatwiej, gdy nie masz oczekiwań.
Mindy usiłowała więc nie mieć oczekiwań. Oczywiście, łatwiej było powiedzieć, niż zrobić. Po trzech latach starań coraz trudniej przychodziło jej ignorować fakty. I dzisiaj poruszyła ten temat, jak jakaś idiotka, nad smażoną rybą, którą zawsze zamawiała w tej knajpie.
– Tuck, to już trzy lata. Myślisz, że coś jest nie tak?
To były jej słowa. Powiedziała tylko tyle. Ale wystarczyło. Oczy Tucka zrobiły się nieobecne, nieruchome.
Zanim zdołała cokolwiek dodać, dopił piwo i zamówił następne, które opróżnił, nie odzywając się. Przeklinała się w duchu, że poruszyła temat. To miał być dla nich wielki wieczór, bo Tuck znalazł wreszcie nową pracę – i to w końcu lepiej płatną. Byli tacy zadowoleni, do chwili gdy zadała to debilne pytanie, chociaż nie miała powodu. Dlaczego zawsze musi wszystko popsuć?
Poszedł pić przy barze, a ona ruszyła za nim, próbując poprawić mu nastrój. Po kilku kolejkach w końcu odpuścił i znowu rozmawiali w miarę normalnie. No, Tuck zarzucał jej flirtowanie z jakimś kolesiem, którego w ogóle nie pamiętała. A podobno z nim rozmawiała. Jak zawsze unikali prawdziwego problemu. Byli w trakcie kłótni, gdy skręcili w Wisconsin Avenue i samochodem zarzuciło.
– Nie wierzę ci – powiedział. – Ale domyślam się, że już mnie nie kochasz. Gdybyś mnie kochała, tobyś mnie nie zdradzała.
– Zdradzała?! A to co znowu?
– Och, daj spokój. Myślisz, że jestem taki durny?! – krzyknął Tuck, stukając się palcem w głowę. – Znam cię. Ostatnio tak dziwnie się zachowywałaś, a przedwczoraj nie pozwoliłaś mi zajrzeć do twojego telefonu. Sądzisz, że nie dostrzegam tych wszystkich znaków, co? Ale to właśnie cała ty. Ty…
– Tuck, błagam, patrz na drogę! – krzyknęła, bo z przeciwka pędziła na nich ciężarówka, trąbiąc i mrugając światłami. Ledwie zdążył odbić kierownicą. Mindy chwyciła się za serce i dyszała ciężko, gdy minęła ich rozpędzona ciężarówka.
– No i właśnie – powiedział, patrząc na nią wściekle. – Myślałaś, że zderzę się z ciężarówką, co? Nie ufasz mi.
To było dla niego najgorsze – kiedy Mindy nie wierzyła, że ją ochroni. Po pijaku zawsze zagrywał tą kartą. Zbierał w głowie jakieś epizody i wywlekał je, gdy za dużo wypił. Poczynając od chwili, kiedy spytała go o listy od skarbówki. Z westchnieniem przymknęła oczy. W głowie się jej kręciło, czuła nadciągającą migrenę.
– Oczywiście, że ci ufam – skłamała, próbując go uspokoić, poprawić mu nastrój. W ciągu ostatnich kilku lat, kiedy zachowywał się jak w tej chwili, robiła to wiele razy. Zwykle działało, ale nigdy nie miała pewności, że znowu się uda. – Tylko się przestraszyłam. Wiesz, jaka się robię nerwowa od prowadzenia po…
Urwała, wspomniawszy swoją przyjaciółkę Amy, która za czasów szkoły średniej miała wypadek – zderzyła się czołowo z jadącym z przeciwka autem. Zginęła na miejscu.
Mindy spojrzała do przodu, oślepiły ich czyjeś światła.
– Ten samochód jedzie bardzo szybko – powiedziała drżącym głosem.
Tuck zerknął i ujrzał pędzący na nich zygzakiem pojazd.
– Oho! – Skręcił gwałtownie kierownicą, gdy tamten minął ich ze świstem powietrza.
– Zwolnij! – krzyknęła Mindy i oboje popatrzyli w lusterko wsteczne, śledząc tamtego, nim uderzył w drzewo na poboczu.
Część I
Sześć lat później
Odczekałam chwilę i pokazałam odznakę siedzącej za szybą funkcjonariuszce w mundurze. Odznaka tak lśniła, że trudno było ukryć, jaka jest nowa.
– Eva Rae Wilson? Agentka Wilson?
Podniosła wzrok i spojrzała mi w oczy. Trochę się skrzywiłam. Mimo pięciu lat małżeństwa ciągle nie przyzwyczaiłam się do zmiany nazwiska z panieńskiego Thomas na Wilson. Rozmawiałam o tym często z Chadem, moim mężem. Chciałam zostać Thomas, bo kochałam to nazwisko, ale że bardzo się wtedy obrażał, w końcu ustąpiłam. Bardziej podobało mi się brzmienie frazy „agentka Thomas” niż „agentka Wilson”. Nie pytajcie dlaczego. Pewnie nie byłam przygotowana na utratę tożsamości ot, tak. W głowie wciąż byłam Evą Rae Thomas, tak jak przez całe dotychczasowe życie.
– Chyba nie miałyśmy okazji się poznać? Pani jest nowa?
Kiwnęłam głową, rumieniąc się troszeczkę.
– Tak. Dopiero niedawno trafiłam do agencji.
Spojrzała na mnie zaniepokojona, a potem podniosła brwi.
– I chce się pani zobaczyć z Frankiem Woodsem?
– Tak, wypełniłam wszystkie formularze.
– OK, chyba wszystko się zgadza – powiedziała, zajrzawszy w dokumenty, które przekazałam jej zaraz po wejściu. – Jest podpis tutaj… i tutaj… i pani parafka na stronie trzeciej… tak. No to może pani wejść.
Wychyliła się i przycisnęła guzik, żeby zwolnić zamki w podwójnych drzwiach prowadzących do więzienia. W przypominającym twierdzę budynku osadzano najgorszych przestępców Dystryktu Kolumbia. Sama nigdy wcześniej tu nie byłam i bardzo się denerwowałam. Przeszłam przez drzwi i znowu po prostu podniosłam odznakę, by strażnik ją zobaczył. Ciągle lubiłam ją prezentować, jakby to było coś, na co naprawdę ciężko pracowałam. Całe życie marzyłam, by zostać profilerką FBI z BAU, Jednostki Analiz Behawioralnych. I wreszcie to marzenie się spełniło. Cztery lata studiowałam psychologię, potem przeszłam przez Akademię FBI i wreszcie na trzy lata dostałam przydział do biura terenowego w DC, a dopiero złożyłam podanie do BAU. Nie mogłam uwierzyć, że wybrano mnie na szkolenie i po dwóch i pół roku zostałam pełnoprawną profilerką. Teraz nadszedł czas, bym pokazała, na co mnie stać. I doskonale wiedziałam, jak zrobić na nich wszystkich wrażenie. Rozwiązanie stanęło przede mną po kilku minutach, gdy siadłam w pokoju przesłuchań i otwarto drzwi.
– Frank Woods – powiedziałam do mężczyzny w pomarańczowym kombinezonie. Miał skute ręce i nogi, do środka wprowadziło go dwóch strażników o poważnym wyrazie twarzy. Nie był tak przystojny jak na zdjęciach, które miałam w aktach, ale i tak prezentował się nieźle. Pasowały mu włosy przyprószone siwizną na skroniach i dało się zauważyć, że sześć lat odsiadki poświęcił treningom. Był teraz o wiele bardziej umięśniony niż w chwili, gdy skazano go za zamordowanie żony.
Wskazałam krzesło naprzeciwko siebie, uśmiechając się grzecznie i bardzo starając się ukryć zdenerwowanie.
– Proszę usiąść. Mamy dużo do omówienia.
Dawniej
Randkowanie online było o wiele trudniejsze, niż się spodziewała. Mary Ellen Garton przewinęła kolejny profil na portalu Para dla Milionera. W głowie rozbrzmiewał jej głos siostry, Frances, która mówi, że to przekręt, bo na portalach randkowych nie ma prawdziwych milionerów.
– No wiesz, jak ktoś jest milionerem, to po co miałby szukać randki w internecie? Znajdzie tam tylko wyłudzaczki.
Mary Ellen się z tym nie zgadzała. Co prawda na większość facetów, którzy do niej napisali, zmarnowała tylko czas, ale w którymś momencie była pewna, że znajdzie Tego Jedynego. Nie musiał być milionerem; potraktowałaby to po prostu jako miły bonus – rodzaj premii. Chociaż Mary Ellen samotnie wychowywała czwórkę dzieci, nie było jej ciężko. Nieźle sobie radziła i zajmowała się sama potomstwem już od trzech lat, a jednocześnie robiła karierę w firmie. W sumie była jakby bizneswoman; wprawdzie w niektórych miesiącach ledwie wiązała koniec z końcem, ale bez dramatów. I wreszcie mogła kupić dom, który wynajmowała od pięciu lat, a ponieważ ceny nieruchomości w ostatnim roku wystrzeliły w górę, wiedziała, że jest na plusie.
Tak, Mary Ellen umiała zadbać o siebie i dzieci, chociaż jej siostra nigdy nie potrafiła uwierzyć, że tak będzie. Mary Ellen stać było na o wiele więcej, niż Frances sądziła.
– Znajdę doskonałą partię, a ty skiśniesz z zazdrości, będziesz wszystko odszczekiwać – mówiła pod nosem, przewijając profile i patrząc na zdjęcia. Na jednym się zatrzymała i kliknęła. Facet grał w golfa, miał na sobie te straszne spodnie, jakie noszą golfiści. Miła twarz, ale golfistów skreślała, bo ten sport pochłania facetowi tyle czasu, że po pracy brakowałoby go dla niej. Co miałoby też swoje plusy. Dobrze było spędzać trochę czasu osobno – potęsknić za sobą, a nie ciągle siedzieć sobie na głowie. Z drugiej strony cały weekend spędzałaby wyłącznie z dziećmi i musiałaby sama wozić je na wszystkie zajęcia, gderając, że on jest na polu golfowym. Właśnie taki problem miała jej przyjaciółka Jennifer – mąż doprowadzał ją do szaleństwa. Nie, nie ma mowy, żeby się w coś takiego wpakowała. Mary Ellen pokręciła głową, a potem skasowała zagajenie golfisty. Nie leciała na byle okazję. Tym razem facet musiał jej idealnie pasować. I po prostu wiedziała, że tak będzie. Był gdzieś tam, czekał, aż go znajdzie. Czuła to.
– Gdzie się kryjesz, mój przyszły mężu? – spytała z wyczekującym uśmiechem, przewijając dalej profile. Przyglądała się zdjęciom i odrzucała kandydatów jednego po drugim. – Wiem, że gdzieś tu jesteś.
Westchnęła, stwierdziwszy, że facet, który się jej podoba, mieszka we Francji. Nie była gotowa na związek na odległość. Jej wybranek nie musiał mieszkać tuż koło niej ani nawet w tym samym hrabstwie. Nie miała nic przeciwko kilkugodzinnej jeździe, ale zupełnie inny kraj? Nie, nie dałaby rady. Tego po prostu nie chciała.
– Nie – powiedziała i wyszła z jego profilu, trochę smutna, że to nie on, bo bardzo jej się podobały jego niebieskie oczy. – Tym razem będzie to strzał w dziesiątkę. I jestem pewna…
Urwała, patrząc na zdjęcie mężczyzny, który poprosił już o kontakt. Wpatrywała się w fotografię, potem wzięła głęboki oddech i kliknęła w jego profil, spodziewając się, że zaraz dowie się na jego temat czegoś niekorzystnego, tak jak w pozostałych wypadkach. Ku jej zaskoczeniu tym razem tak się jednak nie stało. Mężczyzna mieszkał w odległości trzech godzin jazdy samochodem i był mniej więcej w jej wieku, starszy o dwa lata, czyli idealnie. Nie miał dzieci, nigdy się nie ożenił, długo był związany z kobietą, która nie chciała ślubu. Rozstali się z powodu różnicy charakterów.
I rzeczywiście był milionerem. Napisał, że ma własny dom z basenem i zrobił pieniądze na inwestycjach, dzięki którym w zeszłym roku, mając zaledwie czterdzieści osiem lat, przestał pracować.
„To znaczy, że będę miał mnóstwo czasu dla nowej partnerki. I zrobię wszystko, żeby cię uszczęśliwić”.
Mary Ellen wpatrywała się w zdjęcie, na którym urzekająco uśmiechnięty mężczyzna w czarnych dżinsach i niebieskiej koszuli stał oparty o wierzbę.
Opadła na oparcie, wzdychając z zadowoleniem i czując motyle w brzuchu.
– Witaj, mój ideale. Właśnie się zastanawiałam, kiedy wreszcie się pojawisz.
– Nie jestem pewien, czy rozumiem. Chce pani wznowić moją sprawę?
Frank Woods spojrzał na mnie spod długiej grzywki wpadającej do oczu. Miał jakieś pięćdziesiąt pięć lat, czyli o dwadzieścia pięć więcej niż ja, ale mimowolnie skonstatowałam, że jest atrakcyjny. W jego uśmiechu i oczach kryła się jakaś tajemnica, która mnie przyciągała. Media opisywały go jako kobieciarza i komedianta, ale ja zobaczyłam w nim coś innego. Był czarujący, owszem, natomiast wyłącznie w pozytywnym sensie. Nie flirtował ze mną, a gdy siedziałam naprzeciwko niego, o dziwo nie czułam się skrępowana. W mediach portretowano go wyłącznie niekorzystnie i pomyślałam sobie, że może to nie było sprawiedliwe.
Nachylił się do przodu, krzesło skrzypnęło.
– Zechciałaby pani rozwinąć?
Uśmiechnęłam się.
– Rozumiem, dlaczego tak nieufnie pan do tego podchodzi.
Żachnął się.
– Nieufnie to grube niedopowiedzenie. Ma pani na czym oprzeć swój wniosek? Cokolwiek? Przyznałem się do morderstwa. W jaki sposób chciałaby pani udowodnić, że jej nie zabiłem?
Spojrzałam na akta, pokręciłam głową i znowu podniosłam wzrok.
– Nie mam nic mocnego i dlatego przede wszystkim przyszłam do pana. Chciałabym, żeby udostępnił mi pan rzeczy żony. Myślę, że gdy śledczy przeglądali je sześć lat temu, umknęło im coś ważnego, ale nie mogę tego udowodnić. Pewnie ma pan jeszcze wszystkie rzeczy z domu? Może gdzieś w jakichś kartonach?
Odchrząknął.
– Hm, w domu mieszka teraz moja szwagierka, z dziećmi. Zajmuje się nimi. Będzie musiała ją pani poprosić. Tak mi się zdaje.
– Myślę, że będzie łatwiej, jeśli da mi pan zgodę. Domyślam się, że szwagierka nie za bardzo ma ochotę panu pomagać?
Ubawiłam go.
– O nie. Nienawidzi mnie z całego serca. Trudno się jej dziwić. Sam bym siebie nienawidził.
– To właśnie chciałabym zmienić. Mam nadzieję, że oczyszczę pańskie imię i odzyska pan swoje życie. Moim zdaniem jest pan niewinny.
Znowu go ubawiłam.
– Pani zdaniem jestem niewinny?
Nerwowo kiwnęłam głową.
– Tak.
– Jest pani szalona, wie pani?
– Będę musiała przyzwyczaić się do takiej opinii na swój temat. Coś mi mówi, że jeśli zacznę badać tę sprawę, jeszcze nieraz usłyszę to słowo.
Odchylił się i przyjrzał mi się podejrzliwie.
– Jest pani prawdziwą agentką? Dość pani młoda.
Pokazałam mu odznakę i legitymację ze zdjęciem.
– A jednak. Jestem profilerką.
– Wygląda na nówkę sztukę. Jak długo to pani ma?
Zarumieniłam się.
– To nie ma znaczenia dla sprawy.
– Ach, rozumiem. Młoda i chce udowodnić swoją wartość, co?
– Może, ale to nie powinno…
– Niech mi pani powie: dlaczego mam pani zaufać?
– A ma pan wybór? – spytałam, siląc się na pewność w głosie. – Nie widzę tu kolejki chętnych do pomocy.
Wzruszył ramionami.
– Mogę odmówić.
– Oczywiście, to pańska decyzja. Ale wówczas będzie pan tu kisł przez resztę życia, trzymając się swojego kłamstewka, że zabił pan własną żonę.
Frank Woods milczał. Uśmiech zamarł mu na ustach, znowu opadł na oparcie. Wpatrywał się we mnie kilka sekund, zagryzając wnętrze policzka.
– Myślę, że nasza rozmowa dobiegła końca.
– Nie, proszę. – Położyłam dłoń na stole. – Przepraszam, jeśli pana obraziłam. Naprawdę muszę to zrobić. Doprowadza mnie to do szaleństwa. Analizowaliśmy pańską sprawę na szkoleniu i od tego czasu nie daje mi ona spokoju. Nie mogę przez nią spać.
Znowu się żachnął.
– Naprawdę?
– Tak, naprawdę.
Zmrużył oczy.
– Szczerze uważa pani, że jestem niewinny?
– Tak. Cały czas próbuję to panu powiedzieć.
– Nawet gdybym pani powiedział, że nie jestem?
– Nawet.
Gwizdnął.
– Wow, albo jest pani najbystrzejszą agentką na świecie, albo najtępszą. Nie umiem tego rozstrzygnąć.
– Może ja sama to rozsądzę – odparłam z uśmiechem. W kółko zadawałam sobie to pytanie przez minione miesiące, gdy analizowałam sprawę Franka, nie mogąc odpuścić. – No więc co pan na to? Da mi pan dostęp do domu i do pańskich rzeczy? – spytałam z nadzieją.
Patrzył na mnie niechętnie. Nic dziwnego, że był cyniczny. Długo twierdził, że jest niewinny, ale nikt mu nie wierzył. Wreszcie powiedział, że to zrobił. Sądziłam, że po prostu skapitulował, bo za bardzo na niego naciskano i wiedział, że nie ma szans. To była jedna z moich teorii. Opracowałam też inną: że przyznał się do winy, by kogoś chronić, kogoś mu bliskiego. Wiedziałam jednak, że sam mi tego nie powie, więc nawet o to nie pytałam. Przynajmniej na razie.
A jednak ostatecznie skinął głową.
– Dobra, panno profilerko. Ma pani moje pozwolenie. Poproszę adwokata, żeby napisał do mojej szwagierki i dopilnował, by pani nie przeszkadzała. Zobaczymy, na co panią stać.
Uśmiechnęłam się szeroko.
– Nie pożałuje pan, panie Woods.
– Na pewno mam taką nadzieję. – Puścił oko, gdy weszli strażnicy i postawili go na nogi. Dreptał już do drzwi, gdy niespodziewanie stanął i obejrzał się na mnie.
– Jeszcze jedno pytanie, panienko… Dlaczego moja sprawa? Dlaczego akurat ona? Mnóstwo ludzi tu mówi, że są niewinni. Ja nie. Więc dlaczego? I dlaczego teraz?
Westchnęłam. W kółko zadawałam sobie to pytanie, próbując przekonać sama siebie, że powinnam zostawić to w spokoju.
– Powiedzmy, że pański profil nie do końca pasuje do profilu zabójcy. Jak mówiłam, analizowaliśmy pańską sprawę na kursie i ani przez chwilę nie wierzyłam, że to pan. Obiecałam sobie, że gdy już zostanę przyjęta do pracy, przyjrzę się tej sprawie. I dopóki tego nie zrobię, nie zasnę spokojnie.
– Wydaje się pani dziwnie pewna, chociaż przyznałem się, że ją zabiłem.
– Nie wierzę panu. Umiem rozpoznać kłamcę.
Roześmiał się, a gdy strażnicy go wyprowadzali, rzucił pod nosem:
– Ona mi się podoba.
Patrzył na dzieci bawiące się na podwórku po drugiej stronie ulicy. Chłopczyk, wcale nie taki najmłodszy, bo niedługo miał skończyć osiem lat, siedział na huśtawce, a jego starsza o dwa lata siostra bawiła się laleczkami w wysokiej trawie.
Stefan Mark westchnął głęboko. Nieczęsto je już widywał, bo zwykle bawiły się w środku. Pewnie oglądały telewizję albo grały na komputerze, jak coraz więcej dzieci w tych czasach. Albo stukały w jakąś głupawą grę w telefonie. Smuciło to Stefana, bo jego zdaniem dzieci powinny spędzać na dworze codziennie tyle czasu, ile się tylko da. Nie żeby sam był jakimś podwórkowym dzieckiem, jednak… Chciałby je częściej widywać.
– Przestańcie rosnąć – powiedział, kładąc dłoń na szybie. – Nie mogę nadążyć.
Wyszedł na ganek z kawą w ręku i usiadł na starej huśtawce. Słyszał stąd, jak dzieci się śmieją – najmilszy dźwięk na świecie. Tak bardzo chciałby tam pójść i uściskać je tak jak kiedyś. Tak bardzo by chciał zobaczyć, jak z rozjaśnionymi twarzyczkami biegną do niego, wpadają mu w ramiona, wołają: „Wujek Stefan!”, a mały wskakuje mu na kolana, jakby to było coś najnaturalniejszego na świecie.
Jak gdyby był tam u siebie.
Ale tak to wyglądało dawno temu. Teraz dzieci patrzyły na niego szeroko otwartymi oczami, jakby był kimś obcym, a gdy się zbliżał, ciocia wciągała je do domu. Przestał być mile widziany w ich życiu.
I dlatego czuł taki smutek.
Bo kochał te małe słodziaki.
Popijał kawę, patrząc, jak się bawią, i ciesząc się brzmieniem ich głosów, które wschodni wiatr niósł po zaułku. Nie słyszał dokładnie, co mówią, ale słyszał, że są szczęśliwe, a to mu wystarczało. Został w tym domu dla ich dobra, żeby ich doglądać i patrzeć, jak rosną. Gdy doszło do wypadku, nie wyjechał tylko ze względu na nie. Poza tym to miejsce kojarzyło mu się z bólem i głębokim smutkiem.
Dziewczynka, mała Izzy, bawiła się spokojnie, aż jej brat Ben zeskoczył z huśtawki, podbiegł do niej i wyrwał jej z ręki laleczkę. Rzucił się do ucieczki, a Izzy zaczęła wściekle krzyczeć. Wreszcie się poderwała i ruszyła za nim. Stefan patrzył, jak mała próbuje złapać brata, a ten aż piszczy z uciechy, trzymając laleczkę w wyciągniętej ręce wysoko nad głową siostry. Nie mogła sięgnąć, choć próbowała nawet podskakiwać. Wreszcie pchnęła go mocno, on się przewrócił i uderzył głową o asfaltową nawierzchnię podjazdu. Teraz to Ben płakał, a Izzy triumfująco wydostała laleczkę z jego palców i już miała odejść, gdy podbiegła do nich ciotka. Pomogła Benowi wstać, a potem chwyciła Izzy i pociągnęła ją za rękę do drzwi, karcąc ją za pchnięcie brata. Stefan wstał, było mu strasznie żal biednej Izzy i wtedy kobieta się obejrzała i na niego spojrzała. Miała tak wściekły wzrok, że poczuł dreszcze. Drżąc, obrócił się i wrócił do środka, a ciągnięta do drzwi Izzy płakała po drugiej stronie ulicy.
Minęła ósma, gdy wjechałam do garażu i zamknęłam za sobą bramę. Chwyciłam torebkę i wbiegłam do kuchni. Chad nawet nie odwrócił głowy od komputera.
– Spóźniłam się?
Wreszcie podniósł wzrok i spojrzał na mnie.
– Słucham?
– Dzieci? Pędziłam do domu, żeby przytulić je na dobranoc. Nie śpią jeszcze?
– Ależ oczywiście, że śpią. Położyłem je pół godziny temu. Były nieznośne i musiały wcześniej pójść do łóżek. Miałem ciężki dzień, jestem wykończony.
Odłożyłam torebkę.
– Oj. Miałam nadzieję, że zdążę się z nimi zobaczyć. Gdy rano wychodziłam, jeszcze spały.
Wzruszył ramionami i z powrotem skupił się na ekranie.
– Cóż, nie całe nasze życie kręci się wokół twojej pracy. Dziewczynki muszą iść spać przed ósmą, bo następnego dnia będą nieznośne, przecież wiesz.
– Wiem, ale… Przecież jest dopiero ósma. Miałam nadzieję, że zaczekają, aż…
Chad spojrzał na mnie tak, że urwałam.
– No tak. – Uśmiechnęłam się pocieszająco. – Miałeś ciężki dzień.
Pokręcił głową.
– Nie masz zielonego pojęcia. Praca z szalejącymi w domu dwulatką i czterolatką to naprawdę nie w kij dmuchał.
Ściągnęłam brwi.
– Christine i Olivia nie poszły dziś do przedszkola?
– Poszły, ale nie skończyłem pracy, zanim je odebrałem, więc pomyślałem, że zrobię to później, ale ciągle coś się działo. Co prawda nie masz pojęcia, jak to jest.
– Jasne, bo nigdy nie ma mnie w domu – podsumowałam, zdejmując kurtkę. – Świetne powitanie.
– Nawet nie zaczynaj. Nie ma cię cały dzień. A ja tu siedzę i próbuję się wszystkim zajmować, a do tego jeszcze pracować.
– Przynajmniej możesz pracować z domu – odparłam, choć chciałam natychmiast skończyć tę rozmowę. Nie byłam w nastroju ani nie miałam siły jej znowu prowadzić. Wiedziałam, że skończy się tak samo jak zawsze.
Źle.
– Wiesz, ile bym dała, żeby móc pracować z domu? Żeby być blisko dzieci?
Chad prychnął, wbił wzrok w ekran i kliknął myszką. Westchnęłam. Czułam się samotna. Ani całusa na powitanie, ani ciepłego słowa, ani choćby „Jak ci minął dzień?”. Jak do tego doszło? Kiedyś byliśmy tacy szczęśliwi. Czy wszystko to naprawdę stało się przez moją pracę? Faktycznie, rzadko bywam w domu, ale tak się umówiliśmy. Przegadaliśmy to, gdy zaczęłam szkolenie. Że to on będzie musiał w dużej mierze – no, w większości – zająć się domem. Tak wyglądał plan. Powiedział, że nie ma nic przeciwko. W końcu to ja byłam żywicielką rodziny. Nie zarabiał za dużo jako agent ubezpieczeń majątkowych. Zwłaszcza teraz, gdy od roku szalała recesja. Ludzi nie było stać na ubezpieczenie domu, a wielu musiało w ogóle zrezygnować z domu i oddać go bankowi. Pikujący rynek nieruchomości nie sprzyjał sukcesom sprzedawcy polis majątkowych. Chadowi było bardzo trudno, walczył o każdy grosz. No, trochę się poprawiało, ale powoli. Wiedziałam, że go to męczy, ale nie chciał się do tego przyznać. Natomiast, owszem, dawał mi popalić, gdy tylko przeszłam przez próg. Stawało się to już regułą. Miałam dość nieustannego poczucia winy, że pracuję i się realizuję. Chciałam go spytać: „A gdyby sytuacja była odwrotna?”. Gdyby to on robił karierę, ja zaś zajmowałabym się domem? Wiedział, że byłoby trudno. A teraz mógł tylko narzekać od chwili, gdy weszłam do domu, do momentu, gdy wychodziłam. Zawsze czuł się wykończony, zawsze zmęczony, a dom wyglądał jak stajnia Augiasza, to ja musiałam przed pójściem spać posprzątać naczynia i zabawki w salonie. I nawet nie mogłam zobaczyć córeczek. Wstałam o 5.30, żeby mimo waszyngtońskich korków zdążyć do pracy, więc nie widziałam ich też rano. Źle się z tym czułam.
Warto było?
Weszłam na górę i zajrzałam do dziewczynek. Miały własne pokoje, ale chciały spać razem, bo zawsze tak było w mieszkaniu, które zajmowaliśmy, zanim kupiliśmy dom.
– Po co nam w takim razie ten wielki dom? – burknęłam. Był dla nas zdecydowanie za drogi, zwłaszcza gdy zarobki Chada zrobiły się tak niestabilne. Ale kupiliśmy go przed samą recesją, nie przewidywaliśmy problemów finansowych. A teraz dom był nam raczej kulą u nogi i wszystko niepotrzebnie utrudniał.
Dziewczynki spały jak zabite, wszędzie leżały rozrzucone zabawki. Christine tuliła mocno swojego ulubionego białego króliczka i spała z otwartymi ustami, bo była przeziębiona. Oddychała ciężko. Podeszłam bliżej i uśmiechnęłam się, patrząc na ich piękne buzie. Ten widok nie miał sobie równych.
Odwróciłam się do wyjścia, gdy Olivia nagle usiadła.
– Mama? Mamusia?
Potarła oczy.
– Przepraszam, kochanie. Nie chciałam cię obudzić.
Ruszyłam ku niej i uścisnęłam ją mocno.
– Tęskniłam za tobą, mamusiu – wyszeptała mi do ucha.
Zebrało mi się na płacz.
– Ja też za tobą tęskniłam, kochanie.
– Dlaczego nie wróciłaś dziś do domu?
– Miałam pracę.
– A tak. Praca jest ważna.
– Naprawdę jest, skarbeńku. Ale ty jesteś ważniejsza, zawsze o tym pamiętaj.
Uśmiechnęła się.
– Tatuś dzisiaj krzyczał na Christine. Był bardzo zły.
Westchnęłam i przytuliłam jej drobne ciałko.
– Musimy być teraz miłe dla tatusia. Jest mu bardzo trudno.
Siąknęła nosem, kiwnęła głową i przetarła oczy. Moja mała córeczka robiła się taka duża i miałam wrażenie, że tyle już rozumie. Trzymałam ją chwilę, bojąc się, że mrugnę okiem, a ona dorośnie i wymknie mi się z rąk. Tak trudno było mi w roli rodzica, którego nigdy nie ma. Miałam potężne wyrzuty sumienia, że realizuję marzenia, a jednocześnie czułam, że mam do tego takie samo prawo jak każdy mężczyzna.
Dlaczego miałoby być inaczej?
– Kocham cię, mamusiu.
Olivia zamknęła oczy, pomogłam jej się położyć, a potem pocałowałam ją w czoło i delikatnie pogłaskałam po głowie.
– Ja też cię kocham. Jutro wrócę do domu tak, żeby przytulić cię na dobranoc. Obiecuję.
– Trzy palce na sercu? – spytała sennym głosem.
– Trzy palce na sercu.
Dawniej
Dopiero po kilku dniach Mary Ellen doczekała się odpowiedzi na swój mejl. Codziennie sprawdzała skrzynkę odbiorczą i codziennie ze zdumieniem stwierdzała, że Ethan Weaver, bo tak się nazywał, jeszcze nie odpisał. Już prawie straciła nadzieję, gdy któregoś wieczoru wreszcie dostała wiadomość. Otworzyła ją z zapartym tchem, dygocąc z emocji. Przeczytała, a z każdym wersem serce biło jej coraz mocniej.
Na początku przeprosił, że musiała tak długo czekać, ale był za granicą i nie sprawdzał zbyt często poczty. Potem napisał o sobie i o tym, jak ciężko przeżył stratę siostry, która zmarła kilka miesięcy wcześniej – dlatego właśnie musiał wyjechać na jakiś czas. Bez tego by sobie nie poradził. Byli sobie bardzo bliscy, bo wychowali się razem z mamą i bratem, po tym jak ojciec ich zostawił, a on musiał zajmować się rodzeństwem, gdy matka się upijała, czyli często. Mary Ellen czytała mejl z ciężkim sercem, wzdychając i przełykając łzy. Postanowiła od razu odpisać. Opowiedziała mu o własnej siostrze i o tym, jak bardzo się o nią troszczyła, gdy były dziećmi, bo ich ojciec alkoholik często je bił. Ciągle czuła, że powinna się nią opiekować, i nie wyobrażała sobie, że mogłaby ją stracić . To by ją po prostu zabiło. Na koniec Mary Ellen przeczytała swój mejl w całości, już czując bliskość z tym człowiekiem. Mimowolnie czuła, że jej potrzebuje i że może ona jego też.
Tym razem odpisał szybko, bo już po dwóch godzinach:
„To niesamowite, że mamy tyle wspólnego. Zupełnie jakby wszechświat chciał nam coś powiedzieć. Czy tylko ja odnoszę takie wrażenie? Nigdy wcześniej się tak nie czułem. Czy to nie dziwne? Czy jestem zbyt szczery, że tak od razu o tym mówię?”
Mary Ellen przyłożyła dłoń do piersi, czując, że im mocniej walczy ze wzbierającym w jej piersi uczuciem, tym trudniej się jej oddycha. Po czym odpisała:
„Ależ skąd. Ja też tak czuję i uważam, że jak jest dobrze, to jest dobrze i nie ma co z tym walczyć”.
I znowu odpisał od razu:
„Bardzo się cieszę, że tak mówisz. Nie chcę się spalić w blokach, LOL. Ale prawda jest taka, że już od tego pierwszego listu naprawdę cię polubiłem i czuję, że mógłbym ci się zwierzyć. Niełatwo mi to przychodzi, tyle razy już się rozczarowałem randkowaniem online. Wiem, to dziwne. Ale czuję, że coś naprawdę nas łączy. Proszę, powiedz mi, jeśli ty tak tego nie czujesz, a się wycofam”.
Mary Ellen uśmiechnęła się szeroko. Był już wieczór. Gdy wreszcie po długim i ciężkim dniu położyła dzieci spać, nalała sobie wina i otworzyła komputer. Dzieci były nieznośne, a ona miała wrażenie, że cały dzień gasiła pożary. Przyzwyczaiła się do tego, że sama się nimi zajmuje, ale ciągle dużo płaciła za to, że jest ich czwórka, w wieku od czterech do dwunastu lat. Naprawdę tęskniła za obecnością w jej życiu jeszcze kogoś – kogoś, kto by ją doceniał, kto by jej powiedział, jaka jest piękna, zwłaszcza w dni, gdy wyglądała okropnie, a czuła się jeszcze gorzej. Chciała, by ktoś trzymał ją nocą za rękę, leżał koło niej i szeptał jej do ucha, że wszystko będzie dobrze. Że z nią będzie wszystko dobrze. Że razem sobie poradzą.
Ethan, bądź tym jedynym, błagam, Boże!
Napiła się wina, wzięła głęboki oddech, by zebrać się na odwagę. I odpisała:
„Czuję dokładnie to samo. Naprawdę. Wiem, że to szybko, ale po co marnować czas? Chciałbyś się spotkać któregoś dnia?”
– To jakiś żart, prawda?
Stojąca na progu wysoka kobieta miała włosy zawinięte w ciasny koczek na czubku głowy. Patrzyła na mnie z powagą. W ręku trzymałą pismo od prawnika Woodsa, które dziś po południu odebrałam z jego kancelarii. Wiedziałam, że ta kobieta to Patricia Caplan, że jest siostrą Arlene Woods i że to ona zajmuje się dziećmi po jej śmierci.
– To znaczy... nie ma innej możliwości, prawda? – podjęła.
Pokręciłam głową.
– Zapewniam panią, że to nie żart.
Zmarszczka pomiędzy jej brwiami jeszcze się pogłębiła.
– To niemożliwe… No wie pani… Czy pani powiedziała, że jest z FBI?
Kiwnęłam głową.
– Tak, pracuję nad wznowieniem śledztwa.
– Och, nie. Nie, nie, nie.
– Uważam, że popełniono błąd.
Potrząsnęła głową.
– Och nie, to nieprawda. On zabił moją siostrę. Sam się do tego przyznał. Został skazany. Sprawa zamknięta.
– Nie mówię, że nie jest winien. Mówię tylko, że chciałabym przejrzeć rzeczy, jego i żony, cokolwiek zostawili.
– Ale… dlaczego?
– Ponieważ uważam, że w trakcie śledztwa sześć lat temu coś przeoczono.
Patrzyła na mnie z rozdziawionymi ustami.
– Chce mi pani powiedzieć, że jest może niewinny? Właśnie to chce pani powiedzieć?
Teraz robiła się na mnie zła, wiedziałam, że muszę zachować ostrożność. Muszę na to spojrzeć jej oczami. Sześć lat temu straciła siostrę i walczyła, by jej szwagra skazano za morderstwo. Prośba, by wrócić do tamtego czasu, czy choćby sugestia, że on może być niewinny, nie mogły się jej podobać. Na pewno ją bolały.
– Przepraszam – powiedziałam. – Rozumiem, że to może być dotkliwe, ale…
– Dotkliwe? – krzyknęła. – Nie zna pani nawet połowy faktów. Tylko ja wiedziałam, że jest winien, gdy wszyscy inni uważali, że Arlene sama się zabiła. W życiu by tego nie zrobiła. W życiu nie zostawiłaby tak dzieci. Wjechać samochodem w drzewo w środku nocy?! O nie. Wiedziałam, że on jej to zrobił. Od samego początku wiedziałam, że to nie jest dobra partia. Nikt mnie nie słuchał.
– Rozumiem – odparłam. – To na pewno było trudne.
Oczy wypełniły jej się łzami. Czułam się naprawdę podle. Zaczęłam zadawać sobie pytanie, co tu w ogóle robię.
– No, cóż…
Próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszło mi to nienaturalnie, więc dałam sobie spokój. Zerknęłam na zegarek i uświadomiłam sobie, że jestem spóźniona.
– Przepraszam – podjęłam – ale muszę zerknąć na te rzeczy.
Prychnęła.
– Pewnie nie mam wyboru.
– Obawiam się, że nie.
Patricia Caplan westchnęła i wpuściła mnie do środka. Zamknęła za mną drzwi. Z salonu dobiegały głosy dzieci, a przechodząc, zobaczyłam na kanapie chłopca i dziewczynkę, którzy oglądali telewizję. Uśmiechnęłam się, a Patricia poprowadziła mnie na górę.
– Rzeczy są na strychu. Policja je odwiozła, gdy zamknięto śledztwo, a ja nie wiedziałam, co z tym wszystkim zrobić, więc trzymałam to w kartonach, w których je przywieźli, i wsadziłam je na strych z całą resztą rzeczy po siostrze.
Pociągnęła za sznurek i pojawiła się drabina. Ściągnęła ją na dół i wskazała mi drogę.
– Na górze. Proszę wyjść, jak pani skończy. Muszę przygotować dzieciom obiad.
Stefan zamieszał w garnku, gorąco uderzyło go w twarz. Leżąca na blacie komórka zawibrowała, spojrzał na wyświetlacz i skonsternowany przeczytał imię. Odebrał.
– Patricio?
– Musimy pogadać.
– Posłuchaj, wiem, że im się przyglądałem. Przepraszam. Już nie będę.
– Nie dlatego dzwonię – odparła prawie szeptem.
– Nie? To co się dzieje? Od lat się do mnie nie odzywałaś.
Westchnęła. Stefan podszedł do okna i zobaczył ją na werandzie po drugiej stronie ulicy. Przed domem parkował czarny wóz, którego nigdy dotąd nie widział.
– Patricio, co się dzieje? – spytał nerwowo.
– Ktoś tu jest – odparła. – Z FBI.
Oczy Stefana otworzyły się szeroko. Znowu spojrzał na samochód, odsunąwszy zupełnie zasłonę. Serce mu przyspieszyło.
– FBI? Czego chcą?
Patricia oddychała ciężko po drugiej stronie.
– Ta kobieta… ta kobieta najwyraźniej uważa, że Frank… może być niewinny.
– Co?!
– Słyszałeś. Uważa, że mogło dojść do pomyłki.
Stefan potarł czoło.
– Chyba nie mówisz poważnie.
– Tak samo zareagowałam. Ale ona mówiła poważnie. Co prawda jest młoda i chyba nowa. Może nikt nie będzie jej słuchać.
– Albo wręcz przeciwnie – odparł, walcząc ze wzbierającą paniką. – A jeśli ona się dowie?
– Załatwimy to.
Stefan zamilkł na chwilę.
– Chcesz powiedzieć…?
– Chcę powiedzieć, że to załatwimy.
Stefan jęknął.
– Oni nie mogą się dowiedzieć. Musisz ją powstrzymać.
– Musisz się uspokoić. Niczego nie znajdzie. Jeśli nic nie znaleźli sześć lat temu, to dlaczego mieliby znaleźć teraz?
Stefan się odprężył. Patricia miała rację. Dlaczego nagle jakaś żółtodziobka miałaby znaleźć coś, czego doświadczeni śledczy nie znaleźli przed sześciu laty? To tylko panika, śmieszne utrudnienia.
– Zapewniam cię, że w tych pudłach nic nie ma – powiedziała Patricia. – W ogóle sobie nie wyobrażam, co by to miało być.
Stefan skinął głową. Na chwilę zamknął oczy, potem znowu spojrzał na dom po drugiej stronie. Już się czuł tak bezpiecznie. Całe lata zajęło mu dotarcie do punktu, gdzie w końcu był w stanie zamknąć przeszłość za sobą. I teraz to? Wszystko miałoby wrócić? Nie zamierzał do tego dopuścić.
– Ale pilnuj jej, dobra? I informuj mnie, co się dzieje.
– Oczywiście. Chyba właśnie schodzi na dół. Muszę kończyć.
– Jasne. – Stefan chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Patricia się rozłączyła. Patrzył, jak wraca do środka. Spoglądał na drzwi, które się za nią zamknęły, a potem na czarny samochód na podjeździe. Serce biło mu mocno. Miał wrażenie, że nie może oddychać, przycisnął rękę do piersi i usiadł na fotelu przy oknie, skupiając się na oddychaniu. Zamknął oczy, odchylił się, starał się myśleć o czymś innym. Cały czas słyszał w głowie własny głos: „Nie przejdę przez to znowu. Po prostu nie dam rady. Czy to się kiedyś skończy?”.
Kiedy dotarłam do domu, Chad był w kuchni. Weszłam przez drzwi garażowe, a gdy ujrzałam jego wzrok, wiedziałam, że strasznie nabroiłam. Skrzyżował ramiona na piersi, wszystko w jego postawie mówiło mi, że jest na mnie wściekły.
Przypomniałam sobie dopiero po kilku sekundach.
– O cholera. Olivia.
– Więc pamiętasz, że masz dzieci?
Odłożyłam torebkę.
– To nie w porządku. Leciałam na złamanie karku.
– No to może nie powinnaś składać obietnic. Może nie powinnaś mówić córce, że wrócisz do domu i położysz ją do łóżka, skoro nie możesz. Skoro wracasz półtorej godziny po tym, jak ona idzie spać.
Zmęczona wypuściłam powietrze.
– Przepraszam. Bardzo jest zła?
– Przez pół godziny kategorycznie nie chciała iść do łóżka, a potem płakała za tobą. Była niepocieszona. W kółko powtarzała, że mamusia położyła trzy palce na sercu, że zaraz przyjedzie.
– No tak, jak trzy palce na sercu, to nie ma zmiłuj – mruknęłam. Było mi ciężko na duszy. Nie ma nic gorszego niż poczucie winy, że zawiodłaś dziecko. – Pogadam z nią i przeproszę – powiedziałam.
– Nie pójdziesz teraz na górę. Dopiero co ją uśpiłem. Nie zepsujesz całej mojej wieczornej roboty.
Zwiesiłam ramiona, czułam się okropnie. Wiedziałam, że ma rację, chociaż to było bolesne. Tak strasznie chciałam powiedzieć Olivii, jak mi przykro.
– No dobrze – skapitulowałam. – Pogadam z nią rano.
– Zwykle wychodzisz, zanim one wstaną – zauważył.
– To prawda. No to może jutro wystartuję później i zrobię dla nas wszystkich śniadanie. Co ty na to?
Przechylił głowę.
– Ja na to, że to poza twoim zasięgiem. Co z pracą?
– Moja przełożona rzuciła mi dziś na biurko stos akt, które wymagają profilowania, ale będzie musiała trochę poczekać.
Usiadłam przy blacie i sięgnęłam po kawałek zimnej pizzy, choć wiedziałam, że nie powinnam. Przez ostatnie kilka miesięcy nie miałam czasu na treningi i już było to widać. Zwłaszcza po drugiej ciąży musiałam być ostrożniejsza, bo miałam skłonność do brzucha. Zanim urodziły się dzieci, biegałam co rano, ale teraz po prostu nie miałam na to czasu.
– Sądziłem, że pracujesz nad tą starą sprawą, która od lat nie daje ci spokoju.
Wzięłam drugi kęs pizzy.
– Owszem, ale zajmuję się nią między innymi sprawami. Mam za mało dowodów, żeby wnioskować o wznowienie śledztwa, najpierw muszę coś znaleźć.
– To dodatkowa praca? Nikt jej od ciebie nie wymaga?
Kiwnęłam głową i dokończyłam kawałek pizzy, a potem sięgnęłam po drugi. Poczucie winy nie odpuszczało.
– Chwileczkę. Kiedy mówisz, że wracasz tak późno przez pracę, to chodzi o obowiązki, które sama sobie narzucasz? Nie o to, co każe robić ci firma?
Przestałam jeść.
– No, to brzmi okropnie, gdy tak to ujmujesz.
– Bo to jest okropne, Evo Rae. Wybierasz pracę i zaniedbujesz przez nią rodzinę. To straszne.
Przełknęłam.
– Niewinny człowiek może spędzić całe życie w więzieniu. To jest straszne. – Wstałam. – Ale nie oczekuję, że to zrozumiesz.
Dawniej
Mary Ellen jeszcze nigdy się tak nie denerwowała. Zgodziła się spotkać z Panem Ideałem w knajpce w mieście. Wybrała lokal, w którym na pewno będzie czuła się swobodnie. W końcu spotkanie z facetem z portalu randkowego to zawsze jakieś ryzyko. Tyle było historii o kobietach, które zgwałcono czy je porwano – wiedziała, że musi zachować ostrożność. Umawiała się już z mężczyznami z tego serwisu i do tej pory za każdym razem spotykało ją rozczarowanie.
Ale Ethan był inny. Nie miała co do tego wątpliwości, po prostu to czuła. Kiedy do siebie pisali, działo się coś wyjątkowego. Miała świadomość, że wysoko zawiesiła poprzeczkę. Mogła się tylko modlić, by on sprostał jej wymaganiom.
Szybko zarzucili kontakt przez portal i zaczęli pisać do siebie esemesy. Potem go poprosiła, żeby przysłał więcej swoich zdjęć – chciała poczuć się pewniej – i wysłał jej fotografie, które wyglądały na zrobione przez zawodowca. Na jednym stał z nagą klatką piersiową przy kajaku i wyglądał jak model w magazynie. Wtedy się zastanowiła, czy to naprawdę on – taki przystojny z blond włosami i niebieskimi oczami. Wydawało się to wręcz niemożliwe.
Potem spytała, czy mogliby porozmawiać przez telefon. Chciała z nim pogadać, zanim się spotkają – usłyszeć jego głos, wybadać go, wyrobić sobie jakąś opinię. Oddzwonił od razu. Był nawet nieśmiały i wręcz niewiarygodnie miły. Jakim cudem człowiek mógł być taki doskonały?
Od tego czasu rozmawiali przez telefon codziennie i w końcu nadszedł czas, żeby spotkać się w realu, na prawdziwej randce. Mary Ellen wchodziła do restauracji tak zdenerwowana, że czuła ból w żołądku.
Przeszła przez szklane drzwi i od razu zobaczyła jego oczy, gdy podniósł wzrok; czekał na nią przy barze. Ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się łagodnie, tak jak ona. W tym momencie wydawało się, że znają się od wieków, jakby wiedzieli już o sobie wszystko. Jakby mieli za sobą życie pełne wspólnych tajemnic.
– Zająłem nam stolik przy oknie – powiedział i wskazał ręką.
Gdy do niej podszedł, Mary Ellen się zarumieniła, uświadomiwszy sobie, że patrzą na nich wszystkie osoby w lokalu. Wszystkie kobiety chciały być z nim, a wszyscy mężczyźni chcieli być nim.
Ethan podał jej krzesło, usiadła, wszyscy wciąż patrzyli. Nie była do tego przyzwyczajona. Jej eksmąż był bogatym prawnikiem z obrzydliwie majętnej rodziny, ale zdecydowanie nie zaliczał się do przystojnych. Co to, to nie – Michael nie stał pierwszy w kolejce po urodę. Ale był uroczy i miły, przynajmniej na początku, aż pokazał swoje prawdziwe oblicze po tym, jak ona urodziła mu czwórkę dzieci – odszedł z innym mężczyzną. Jasne, powinna wcześniej dostrzec sygnały ostrzegawcze. A jeśli ich nie zauważyła, to matka powinna jej powiedzieć.
– Musiałaś wiedzieć; no przecież wy w łóżku…
– Mamo, dość.
Mary Ellen pokręciła głową, próbując odpędzić te myśli. Nie znosiła myśleć o Michaelu, o swoim małżeństwie. Zostawił ją z czwórką dzieci i nawet się nie obejrzał. Nie pojawiał się na urodzinach, nie przysyłał kartek. Nie wspominając o alimentach, których nie płacił od lat. To wszystko było takie okropne, a ona nie chciała już z nikim tego omawiać. Miała nadzieję, że poznanie nowego mężczyzny i ewentualne powtórne małżeństwo wymaże całą przeszłość. Miała nadzieję, że Ethan jest po prostu właściwym facetem. Kiedy uśmiechał się do niej zza stołu i zaglądał jej głęboko w oczy, mimowolnie czuła pewność, że właśnie tak jest, że to właśnie on. Powiedział, że ma pieniądze, i był to wielki plus. Sądząc po drogim garniturze, rzeczywiście nie kłamał.
– Tak się cieszę, że wreszcie nam się udało – powiedział.
Miał lekki akcent – mówił, że jego rodzice byli Szwedami i przyjechali do USA, gdy miał siedem lat. Ten akcent brzmiał słodko i tylko przydawał mu atrakcyjności.