Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
A gdyby tak nieznajoma powiedziała ci pewnego dnia, że twoje dziecko wkrótce umrze?
A co, jeśli tą osobą okazałaby się była agentka FBI o wątpliwej reputacji?
Czy jej słowa zasiałyby w twojej głowie ziarno niepewności?
Eva Rae Thomas ściga seryjnego mordercę, choć mało kto wierzy w jego istnienie. Na ulicach nie ma trupów, nie pojawiają się też nowe zgłoszenia dotyczące zaginionych bez śladu osób. Po co szukać kogoś, kto tak naprawdę nie przekroczył granicy prawa? Nikt nie rozumie jednak, że w doskonałej zbrodni chodzi o zatuszowanie niepożądanych tropów. Czy Evie Rae Thomas uda się przekonać lokalne organy ścigania, aby pomogły jej w zagadkowej sprawie? A może znowu będzie musiała się zająć sama złapaniem przestępcy? Jedno jest pewne: kobieta powinna się spieszyć, bo zabójca nie odpoczywa i wkrótce uderzy ponownie.
„Zostaw mnie” to piąta część serii Willow Rose, autorki ponad 80 powieści, które sprzedały się w wielu milionach egzemplarzy. Kilka z jej książek znalazło się wśród 10 największych bestsellerów Amazona w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Jej książki wyróżniają się tempem, napięciem i absolutnie zaskakującymi zwrotami akcji. Dlatego wielbiciele nazwali ją Królową Krzyku. Willow mieszka na Florydzie, w regionie Space Coast, z mężem i dwiema córkami. Kiedy nie pisze ani nie czyta, surfuje na falach Atlantyku i obserwuje delfiny.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Let me go
Przekład Ewa Penksyk-Kluczkowska
Copyright © Willow Rose, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Magdalena Mierzejewska
ISBN 978-91-8054-235-7
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
PrologNowy Orlean, Luizjana
– Teren zabezpieczony, wszyscy gotowy do akcji. Czekają tylko na pański znak.
Reed skinął głową. W uszach słyszał tętnienie krwi, gdy adrenalina krążyła w jego ciele. Ręce wydawały mu się śliskie, wycierał je co chwilę w koszulę, żeby były wystarczająco suche. Nie mogło mu teraz przeszkadzać coś takiego jak spocone dłonie.
„Właśnie strzeliłem ojcu w głowę”.
Taką wiadomość odebrał operator pod numerem alarmowym. Policji przekazano, że sprawca przetrzymuje zakładników. Chłopak, przedstawił się jako Peter, przebywał w piętrowym domu, w który Reed się teraz wpatrywał. Były z nim mama i młodsza siostra.
Chłopak postrzelił ojca w czasie awantury. I wtedy zadzwonił pod 911. Powiedział, że ma broń, a mama z siostrą schowały się w łazience, że rozlał w całym domu benzynę i zabije siebie i pozostałe osoby.
– Nie rób tego, proszę – powiedziała dyspozytorka. – Nie musisz tego robić. Nie rozłączaj się, mów do mnie.
Ale po przekazaniu kilku kolejnych informacji chłopak się rozłączył. Reeda i jego ludzi wysłano, żeby zapobiegli tragedii. Reed ani myślał dopuścić do rozlewu krwi.
Nie ma mowy.
Chłopak powiedział dyspozytorce, że to się stało przypadkiem, bo wcale nie chciał taty zabijać, ale Reed miał świadomość, że skoro to się wydarzyło, to tamten jest zdolny do wszystkiego.
Nie zamierzał ryzykować. Od piętnastu lat był dowódcą oddziału SWAT i naoglądał się desperatów, zwłaszcza młodych mężczyzn. Jedno było pewne: bywali zdesperowani i nieprzewidywalni. Skoro chłopak rozlał po domu benzynę, to musieli bardzo uważać.
– Widzę ruch za oknem – zameldował Harris.
Harris służył z Reedem już prawie dziesięć lat. Wiele razy musieli odbijać zakładników.
Nie wszystkie akcje dobrze się skończyły.
– Można nawiązać kontakt z chłopakiem? – spytał Reed, patrząc przez lornetkę.
– Nie – odrzekł Harris. – Nie ma telefonu stacjonarnego, a my nie znamy numerów ich komórek. I trochę potrwa, zanim je zdobędziemy. Moim zdaniem nie mamy tyle czasu. Musimy wkroczyć już, zanim on odpali zapałkę albo zastrzeli jeszcze kogoś z rodziny.
Reed westchnął głęboko, ale przyznał mu rację.
– No dobra. – Wziął do ręki radio i wydał rozkaz: – Ruszamy!
Widział sylwetkę poruszającą się w górę i w dół i zastanawiał się, czy chłopak reanimuje ojca. Dyspozytorce powiedział, że ojciec nie daje oznak życia ani nie oddycha. Czy teraz próbował go ratować?
Cień zniknął.
Grupa funkcjonariuszy podkradała się pod drzwi od frontu. Trzech innych szło od wschodu. Reed sięgnął po megafon, żeby ewentualnie zaapelować do chłopaka, by wyszedł i się poddał, dać mu ostatnią szansę na pokojowe zakończenie akcji.
Ale zanim podniósł megafon do ust, drzwi wejściowe z trzaskiem się otworzyły. Za siatką pojawiła się postać, która zaraz wyszła na zewnątrz.
Peter James był w salonie, gdy usłyszał za oknami jakiś hałas. Z początku uznał, że to dzieciaki sąsiadów, więc postanowił zignorować odgłosy.
Wpatrywał się w monitor przed sobą, gdzie robił nowy live gamingowy dla swoich siedmiuset tysięcy followersów zasiadających co tydzień, by patrzeć, jak gra mistrz. Właśnie był w środku potężnej bitwy, gdy znowu zaniepokoił go jakiś hałas.
– Zaczekajcie chwilę – powiedział do widzów. – Muszę sprawdzić, co się dzieje. Zaraz wrócę. To pewnie dzieciaki sąsiadów się wygłupiają.
Zatrzymał grę, pobiegł do drzwi, by je otworzyć. Z zewnątrz wdarło się niebywale jasne światło, musiał podnieść ręce, żeby zasłonić oczy. Oślepiony przekroczył próg i nagle zewsząd usłyszał głośne rozkazy.
– Nie ruszać się! Ręce do góry! – brzmiały desperackie krzyki.
Zamarł. A krzyki trwały.
– Trzymaj ręce na widoku!
Zgłupiał. Wciąż nic nie widział, miał wrażenie, że śni mu się coś nierealnego. Co tu się działo?
– Ręce do góry!
– Słucham? – Bardzo powoli obrócił głowę w lewo i zobaczył kilka radiowozów z błyskającymi światłami i kolejnych funkcjonariuszy mierzących do niego z broni, między innymi ze strzelby i karabinku samopowtarzalnego.
– Ręce do góry!
Wykonał rozkaz. Ręce powędrowały w górę, serce waliło mu jak szalone.
– Odwróć się przodem do domu, zejdź tyłem po schodkach i cofaj się do nas.
Przez chwilę trwał w bezruchu, żeby przyswoić polecenie i się nie pomylić. Kiedy się odwracał, światło tak go oślepiło, że odruchowo chciał zasłonić ręką twarz.
Okazało się to fatalne w skutkach.
Strzał padł zza białego światła, kula uderzyła chłopaka w klatkę piersiową z taką siłą, że jego ciało zostało odrzucone do tyłu i wpadło do środka razem z siatkowymi drzwiami. Kula rozdarła mu serce i zabiła go na miejscu.
Nawet nie usłyszał przerażonych krzyków matki dobiegających z domu.
Rok późniejKsięgarnia Books-A-Million, New Jersey
Rozdział 1
– Odmawia.
– Daj mi z nim pogadać.
Liam usłyszał tę wymianę zdań i uśmiechnął się tajemniczo, gdy jego agent Ben ruszył do niego. Widział, jak zgrzyta zębami. Liam udawał, że słucha wystrojonej kobiety w wysokich szpilkach i że go nie mdli od jej mocnych perfum i grubej warstwy makijażu. Zastanawiał się, czy powiedzieć coś na ten temat, lekko z niej zadrwić pod pozorem żartu czy sarkazmu i sprawdzić, jak zareaguje.
Tak dla beki.
„A teraz uśmiech. Dalej, Ben, gdzie uśmiech?”
Jest! Ben jeszcze raz zacisnął pięści, a potem podniósł wzrok, spojrzał Liamowi w oczy i się uśmiechnął.
Tak fałszywie, że należał mu się Oscar.
Liam zaśmiał się i pokręcił głową. Odstawiona kobieta poczuła się ignorowana i uciekła.
– Wiesz, że w szczerym uśmiechu nie widać dolnych zębów? – spytał Liam i napił się szampana. Księgarnia zapewniła mu go zgodnie z życzeniem, jak zresztą każda, której stawiał taki warunek, jeśli chciała, żeby do niej przyjechał i przyciągnął tłumy.
– Sukinkot z ciebie, wiesz? – szepnął Ben.
– Wiem – odrzekł, unosząc kieliszek w kierunku przechodzącej kobiety, która robiła do niego słodkie oczy. – Na tym między innymi polega mój urok, pamiętasz? Dlatego tak mnie kochają.
– Nie idź tu z nikim do łóżka. I błagam, na miłość boską, rób, co trzeba. Wydawca chce, żebyś zrobił tę trasę i na tym się skończy składanie autografów. Przez te kilka tygodni zjechaliśmy cały kraj. Siedź po prostu na tym durnym krześle, uśmiechaj się do mamusiek, poflirtuj i podpisz im książki. Proste jak drut.
– Nie zrobię tego – odrzekł Liam.
Ben westchnął z rezygnacją.
– A to niby dlaczego?
Liam ruchem głowy wskazał miejsce, w którym ustawiono mu krzesło i stolik. Po obu stronach były jego książki. Zaraz obok stała jego kartonowa postać naturalnej wielkości, a za nim wisiał plakat, na którym widniał w uniformie szefa kuchni z nożem w ręce. Wyglądał absurdalnie. Ale to żadna nowość. Wszystko w tej farsie było absurdalne. Tak jednak wyglądało teraz jego życie i na tym zbudował wizerunek oraz karierę. Oczekiwano od niego, że będzie robił problemy, że zacznie gwiazdorzyć. Dlatego nazywali go Bożyszczem Kuchni.
– A co tym razem się nie podoba? – spytał Ben. – Krzesło znowu za niskie? Bo mogę wymienić. Wiem, że przy innych nie lubisz wyglądać na niskiego.
– Zerknij koło stolika – odrzekł Liam. – Zobacz, co tam leży. Na ścianie za mną. Nie będę siedział z jego książkami na plecach.
Ben spojrzał i kiwnął głową.
– Dobra, kumam.
– Wiesz, co myślę o tym oszuście.
– Wiem, jasne, ale nie sądzisz, że trochę teraz przesadzasz? Facet przeprosił za wszystko, co mówił o twoim jedzeniu.
– Nie trawię go. I nie chcę znowu mówić o jego oliwie truflowej. To niedorzeczne.
Ben westchnął głośno.
– Dobra. Poproszę, żeby przenieśli książki z tej półki, ale potem… obiecaj mi, że pójdziesz podpisywać, dobra? Ludzie czekają na to godzinami. Wszyscy chcemy mieć to już za sobą, pojechać do domu i odpocząć po długiej trasie.
Liam skinął głową i opróżnił zawartość kieliszka. On sam najbardziej chciał już być z powrotem w domu, nawet jeśli to oznaczało towarzystwo nastoletniego syna, który go nienawidził i od miesięcy z nim nie rozmawiał.
Rozdział 2
Od wielu godzin czekałam w kolejce na straszliwym zimnie i wreszcie udało mi się wejść do ciepłego wnętrza. Otaczały mnie kobiety w ciężkim makijażu i bluzkach odsłaniających pępek, wyprężone w gotowości, żeby go poznać. Wszystkie czekały na swoje piętnaście sekund z facetem, który napisał książkę widoczną w ręce każdej osoby w kolejce przede mną. Im bliżej do niego, tym więcej ust się wydymało, tym więcej włosów poprawiało.
Czułam się jak wyrzutek w swoich białych butach sportowych, dżinsach i skórzanej kurtce. Rude włosy związałam w kucyk i nie miałam nawet delikatnego makijażu. Nie widziałam takiej potrzeby. Nie przyszłam tu, by z tym facetem flirtować, ani nawet dlatego, że przeczytałam jego książkę. Szczerze mówiąc, do tej pory sądziłam, że to po prostu książka kucharska. Ale najwyraźniej była to książka o nim, o jego dorastaniu na ulicach Filadelfii, zanim został słynnym szefem kuchni z TV i znaną marką. Osiągnął to jako pierwszy Afroamerykanin w światku zdominowanym przez Brytyjczyków i Francuzów.
Wspięłam się na palce i wyciągnęłam szyję, by w końcu go zobaczyć. Właśnie uśmiechał się do kobiety w obcisłej czerwonej sukience, a potem mierzył ją wzrokiem, gdy się odwróciła i odeszła.
Bożyszcze Kuchni, nie ma to tamto.
– Co ja tu w ogóle robię? – burknęłam pod nosem, gdy kolejka się ruszyła.
Doskonale jednak wiedziałam, po co tu jestem, i nie chodziło o spotkanie towarzyskie. To było na tyle ważne, bym się pofatygowała osobiście.
Gdy nadeszła moja kolej, podsunęłam mu książkę.
Liam Berkeley spojrzał na nią i podniósł wzrok na mnie.
– Obgryza pani paznokcie – powiedział.
Wzruszyłam ramionami.
– No i? To niezgodne z prawem?
Zachichotał, ja uśmiechnęłam się sztucznie. Wtedy się roześmiał.
– Wie pani, że w szczerym uśmiechu nie odsłania się dolnych zębów?
– Nieważne. – Zacisnęłam usta. – Zwykle mało się uśmiecham.
– O, a to dlaczego?
Znowu wzruszyłam ramionami.
– Bo moim zdaniem nie ma powodu.
– To znaczy?
Podniosłam ręce w irytacji.
– Nie widzi pan, w jakim świecie żyjemy?
– Zabawna pani jest – powiedział i wskazał mnie długopisem. – No więc dla kogo mam wypisać?
Otworzył książkę na stronie tytułowej, a ja zagryzłam wargę. Teraz. Na tę chwilę czekałam całe godziny w kolejce i marzłam przed drzwiami. Wiedziałam, że tylko w ten sposób zdołam przekazać wiadomość komuś takiemu jak on.
Przeczytał to, co napisałam, a potem podniósł na mnie wzrok, teraz już poważny.
– Co to jest?
– Niech pan tak po prostu zrobi. Na miejscu dowie się pan więcej.
A potem uciekłam, przepychając się przez stada damulek na wysokich obcasach i w sukienkach koktajlowych, od których księgarnia Books-A-Million wydawała się o wiele bardziej luksusowa niż w zwykły wtorkowy wieczór.
Rozdział 3Wcześniej
– 911, co się stało?
– Eee… nazywam się Brady. Chcę powiedzieć, że… podłożono bombę.
– Co takiego?
– Bombę.
– Bombę? Gdzie?
– W Lincoln High School.
– Podłożono bombę w Lincoln High School?
– Tak.
– A skąd o tym wiesz?
– Ja je podłożyłem.
– Je? Więc jest tych bomb więcej niż jedna? W Lincoln High School?
– Tak.
– Ile ich jest?
– Nooo… siedem.
– Siedem bomb w szkole?
– Tak. Są rozłożone po całym budynku, w plecakach. Osobiście je tam umieściłem. I mają zapalnik czasowy. Wybuchną za dziesięć minut.
Rozdział 4
W libańskiej restauracji Suraya w filadelfijskiej Fishtown w ciągu dnia działało również stoisko targowe. Można tam było kupić kawę marki Stumptown, a także wyborne bliskowschodnie i francuskie ciastka, tak przynajmniej pisano w recenzjach, które przeczytałam w internecie, szukając dobrego miejsca na spotkanie.
Nie pojawiłam się tu z powodu jedzenia, choć zanim wybiła godzina spotkania, zdążyłam wypić dwie kawy i pochłonąć dwa tłuste, ale pyszne ciastka. Wybrałam lokal w Filadelfii, bo spędził tu całe swoje życie. Jeśli chciałam, by przyszedł, musiałam się umówić w miejscu dogodnym dla niego.
Wystrój nie kojarzył się z luksusem i to właśnie mi się w tym lokalu podobało. Może tylko te drewniane stoły i krzesła rozstawione w pomieszczeniu, które mogłoby być holem hotelu butikowego.
Wpatrywałam się w swój wielgachny kubek, gdy ktoś podszedł do mojego stolika. Podniosłam wzrok. On.
– Zwykle nie robię takich rzeczy – powiedział. – Lepiej, żeby to się okazało tego warte.
Kilka osób rozpoznało Liama Berkeleya, jakaś kobieta uśmiechnęła się promiennie, ale na tym poprzestała. Miałam nadzieję, że nikt nam tu nie będzie zawracał głowy, bo to nie był żaden modny lokal, do którego chętnie przychodzą młodzi ludzie.
– Ja też – odparłam. – Niech pan usiądzie. Napije się pan kawy? Dobra jest, ciastka też.
Nawet się nie uśmiechnął. Usiadł jednak, a wówczas ja się lekko odprężyłam.
– Wie pani, ile takich wiadomości dostaję, jak podpisuję książki? Mnóstwo. Z prośbą o spotkanie albo wprost zaproszenie do seksu.
Zaśmiałam się cicho.
– Na pewno. Ale mnie nie o to chodziło.
– Zorientowałem się. Pani wiadomość była inna. Skąd pani wiedziała, że się zgodzę?
– Nie wiedziałam. Ale miałam przeczucie, że jest na to szansa.
Kelnerka przyniosła Liamowi kawę, mnie dolała. Zanim odeszła, spojrzała na niego, a potem na mnie w taki sposób, że nie miałam wątpliwości, czy go rozpoznała.
Posłodził sobie, zamieszał. Przygotowałam się na to, co miałam mu powiedzieć. Wiedziałam, że może mi nie pójść za dobrze.
Napił się kawy. Spodziewałam się, że zrobi zamieszanie, jaka ta kawa paskudna, ale nie. To nie telewizja. Nie byliśmy na planie, a on nie pracował. Może nie był tak okropny, jak ludzie mówili. Kiedy siedział naprzeciwko mnie, sprawiał wrażenie zaskakująco normalnego faceta po czterdziestce, jeśli nie liczyć tych wszystkich spojrzeń i chichotów kobiet za jego plecami. Czytałam, że pięć lat temu na raka trzustki zmarła jego żona, sam wychowywał nastoletniego syna. Od tego czasu zdobył sławę jako furiacki szef kuchni, którego nie dało się zadowolić. To nie był pozytywny wizerunek i ja nie byłam w stanie oglądać jego programu, ale miał on niesamowitą oglądalność, zwłaszcza wśród młodych widzów.
– No więc skąd pani zna gamingowy nick mojego syna? – spytał. – Podała go pani w wiadomości, kiedy prosiła o to spotkanie. Napisała pani, że to ma coś wspólnego z nim. Booters4u.
Odchrząknęłam, to była trudna część.
– Owszem.
– Co się dzieje? Czy on ma jakieś problemy?
Napiłam się kawy, wzięłam się w garść i kiwnęłam głową.
– Można tak to ująć.
Liam Berkeley jęknął zirytowany. Zapewne nie po raz pierwszy jego syn był tematem takiej rozmowy.
– Co to za problemy?
Nachyliłam się i wzięłam głęboki oddech.
– Mam powody przypuszczać – zawiesiłam głos – że ktoś chce go zabić.
Rozdział 5
– Słucham?!
Liam uniósł brwi. Zastanawiałam się, jakim cudem został taką gwiazdą. Miał krzywy nos, za duże uszy, wąsko osadzone oczy. Do tego emanował wściekłą energią, moim zdaniem odpychającą. Zdecydowanie nie był sympatyczny.
Odchrząknęłam.
– Przykro mi, że właśnie ja…
– Czy właśnie powiedziała pani, że ktoś chce zabić mojego syna? Serio? – spytał, mrużąc oczy tak bardzo, że niemal nie było ich widać.
– Tak. Tak właśnie powiedziałam.
– A kim pani niby jest? – spytał drwiąco.
– Eva Rae Thomas – odparłam. – Była profilerka FBI.
Znowu uniesienie brwi i spojrzenie bykiem.
– Była… czyli już pani tą profilerką nie jest?
– Tak, już nie jestem.
– Więc obecnie nie pracuje pani w FBI? – W jego głosie coraz silniej przebijał protekcjonalny ton. Obawiałam się, że ta rozmowa nie zmierza w dobrym kierunku.
– Nie, nie pracuję. Odeszłam z FBI jakiś rok temu, żeby być z rodziną.
Rozsiadł się wygodniej i skrzyżował ręce na piersi.
– A w zasadzie dlaczego jest pani teraz tutaj, a nie z rodziną?
To było bardzo dobre pytanie. Powinnam być teraz z dziećmi, tymczasem oto z dala od domu usiłowałam uratować życie osobie, której w ogóle nie znałam.
Za długo milczałam, bo Liam znów się odezwał:
– Skoro życie mojego syna jest zagrożone, to dlaczego nie siedzę tu z kimś, kto teraz pracuje w FBI, albo z kimś z policji?
Znowu: bardzo dobre pytanie.
– Bo oni nie wiedzą tego, co ja wiem. – Starałam się mówić prosto. Nie chciałam mu wyjaśniać, że policja i FBI nie uwierzyli w moje ostrzeżenia. To by nie podniosło mojej wiarygodności w oczach tego człowieka.
Po sposobie, w jaki na mnie patrzył, zrozumiałam, że mi nie wierzy. Westchnęłam głęboko, czując, jak mi się wymyka.
– Proszę mnie posłuchać. Musi pan to potraktować bardzo poważnie. Gdybym miała szansę wyjaśnić…
Wstał i wyjął portfel.
– Wielka szkoda. Naprawdę sądziłem, że nie jest pani wariatką. Spodobała mi się pani od pierwszej chwili, z tymi obgryzionymi, niepomalowanymi paznokciami, bez makijażu, z potarganymi rudymi włosami. W oczach ma pani iskrę, która mi się podoba, i jest pani… inna. Naprawdę uznałem, że nie jest pani jedną z tych wariatek. Może bardzo chciałem w to wierzyć. Powinienem wiedzieć, że jak się odpowiada na takie wiadomości, to nigdy nie ma z tego nic dobrego. Przykro mi, że byłem w błędzie. Naprawdę mi przykro. – Wyjął banknot dwudziestodolarowy i położył na stoliku.
Otworzyłam usta w proteście, chciałam mu powiedzieć, że jeśli teraz wyjdzie, jego syn zginie w ciągu dwudziestu czterech godzin, ale zanim zdążyłam coś wyartykułować, był już za drzwiami.
– Cholera – zaklęłam trochę za głośnio i walnęłam pięścią w blat, od czego wszyscy w lokalu odwrócili głowy w moją stronę. Nie przejmowałam się nawet, że któraś z tych osób może wrzucić zaraz post do mediów społecznościowych i upokorzyć mnie publicznie. Obchodził mnie tylko jego syn, a właściwie to, czy dożyje jutra.
Wyglądało na to, że nie.
Rozdział 6
– Mam wyrzucić też to stare krzesło? – Matka Matta chwyciła mebel za oparcie i wyciągnęła go na światło. – Nic mu nie dolega.
Matt kiwnął głową.
– Jest stare, a Eva Rae nie ma tyle miejsca.
– Ale to takie dobre krzesło – protestowała, pytając wzrokiem: „Czy ona ci pozwoli zabrać cokolwiek z twoich rzeczy?”.
– Możesz je sobie zabrać – odparł i odwrócił się do niej plecami. Wziął do ręki lampkę, spojrzał na nią, zastanawiając się, czy mu się na coś przyda, ale ostatecznie uznał, że nie. Miała brzydką plamę, w końcu przeleżała całe lata w garażu matki. Większość jego rzeczy była bezwartościowa, serio, i trzeba było je wyrzucić. Zdawał sobie sprawę z tego, że Eva Rae nie chce, żeby sprowadził za dużo klamotów, kiedy wraz z Elijahem zamieszka z nią oraz trójką jej dzieci, ani sam nie chciał się wprowadzać z jakimiś barachłem. Eva Rae miała ładne rzeczy i umiała gustownie urządzić wnętrze. Na pewno nie chciała u siebie zniszczonych krzeseł ani poplamionych lampek.
– No to co ze sobą weźmiesz, skoro to wszystko się nie nadaje? – spytała matka.
– Rzeczy osobiste, ubrania i tak dalej.
– A twoje nagrody? – Spojrzała na półkę, gdzie stały i zbierały kurz wszystkie jego nagrody za bieganie.
Zaśmiał się.
– Nie mogę ich wziąć. Mamo, to było w liceum. A teraz mam czterdzieści dwa lata.
Wzruszyła ramionami.
– No to co chcesz z nimi zrobić?
– Mogę je tu zostawić? Ty i tak nie korzystasz z tego miejsca.
Zmusiła się do uśmiechu. Matt wiedział, że mama nie cieszy się z ich wyprowadzki. To naturalne. Odkąd zginęła mama Elijaha, mieszkali już z nią trochę i to ona się zajmowała wnukiem. Ale teraz Matt musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Do tej pory nie udało mu się nawiązać dobrej relacji z chłopcem, bo ten winił go za śmierć mamy, a Matt z ręką na sercu musiał przyznać, że nie za bardzo się starał. Przed tamtym tragicznym dniem prawie nie znał syna i nie miał pojęcia, jak to nadrobić. Teraz chciał go poznać. Chciał być tatą i wiedział, że może nim być i że nadszedł czas, by zajął się sprawami, tymi codziennymi, które do tej pory ogarniała za niego mama. To on chciał pakować Elijahowi lunch i odbierać go ze szkoły. Skoro inni ojcowie to robili, on też mógł. Był śledczym w policji, a komendantka Annie nie miała nic przeciwko, by zjawiał się w pracy w dogodnym dla siebie czasie, o ile stawiał się na ważne spotkania i szybko rozwiązywał sprawy. Poza tym nie chciał już być ciężarem dla swojej mamy. Nie powinna całego swojego czasu poświęcać na zajmowanie się wnukiem. To była jego robota. Chciał ruszyć dalej ze swoim życiem i pracować nad związkiem z Evą Rae.
Nadszedł czas, by dorosnąć.
Elijah wyszedł z nim, niosąc swój tornister. Był wściekły, że się przeprowadza, i odkąd się o tym dowiedział, słowem się do ojca nie odezwał. To akurat nie była żadna rewolucyjna zmiana, bo wcześniej też w zasadzie się nie odzywał.
– Gotowy, chłopaku? – spytał ojciec z uśmiechem.
Mały nic nie powiedział. Patrzył tylko na ojca, mocno trzymając plecak. Matt podejrzewał, że w środku były pewnie tylko iPad i Xbox… może koszulka i szczoteczka do zębów, ale raczej nic więcej. Resztę jego rzeczy Matt spakował wcześniej, czekały już w ciężarówce.
Matt chwycił pudło i wyniósł je na podjazd, a potem wsadził je na pakę, gdzie było jeszcze trochę miejsca. Do przeprowadzki pożyczył od mamy ciężarówkę, zmieściły się w niej prawie wszystkie ich rzeczy oprócz dwóch pudeł. Elijah wsiadł do szoferki i zatrzasnął drzwi. Matt pocałował matkę w policzek.
– Jutro wrócę po resztę.
Matka w odpowiedzi siąknęła i zacisnęła usta.
– Pilnuj naszego chłopca, dobrze?
Matt westchnął i kiwnął głową.
– Nie rozstajesz się z nim na zawsze, przecież będziesz go widywać.
– Po prostu nie podoba mi się, że będzie przesiadywał w świetlicy, kiedy mógłby być ze swoją babcią.
– Wiem, mamo, ale teraz chcę sam się nim zająć. Jeśli cały czas jest z tobą, nie musi się przywiązywać do mnie. Myślę, że to będzie dla nas dobre, mamo, naprawdę.
Kiwnęła głową i też go pocałowała.
– Dobra, mały. Pamiętaj tylko, że gdybyś potrzebował, to wiesz, gdzie mnie szukać.
Matt z trudem powstrzymał się od płaczu. Miał wrażenie, że pierwszy raz w życiu wyprowadza się z domu. Pomachał matce, a potem wsiadł do ciężarówki i odjechał. W słuchawkach Elijaha muzyka grała tak głośno, że Matt słyszał niemal każdy dźwięk.
Rozdział 7
Nie mogłam usiedzieć w spokoju. Krążyłam po pokoju hotelowym w Filadelfii, przeskakując po kanałach w poszukiwaniu wiadomości, zatrzymywałam się tylko, by obgryźć paznokcie. Ciągle nie pojawił się żaden news z informacją o zamordowaniu syna słynnego szefa kuchni, ale wiedziałam, że to tylko kwestia czasu.
I że to będzie dla mnie druzgocące.
Próbowałam się skontaktować z jego agentem, żeby mnie wysłuchał. Zadzwoniłam nawet na policję i powiedziałam, żeby byli czujni, ale nie potraktowali mnie poważnie. Nie mogłam też pojechać do Liama Berkeleya i pilnować jego syna, ponieważ nie wiedziałam, gdzie mieszka. Podobnie jak większość gwiazd, trzymał swój adres w tajemnicy.
O siódmej zadzwonił do mnie Matt. Odebrałam z sercem w gardle.
– Myślałem, że wracasz na noc do domu – powiedział.
– Chciałam. Naprawdę chciałam, ale… spotkanie się przeciągnęło i…
Głośno wypuścił powietrze.
– Ja jestem w domu. W twoim domu, czy raczej naszym domu. Dziś przewiozłem większość naszych rzeczy, a ciebie tu nawet nie było. Twoja mama i Olivia musiały nam pomagać w noszeniu. Myślałem, że tu będziesz i uczcimy to oficjalne zamieszkanie razem. Kupiłem szampana.
Zamknęłam oczy. Zupełnie zapomniałam. Chciałam dziś po południu dotrzeć do domu i być tam, kiedy przyjadą Matt i Elijah.
– Matt… przepraszam…
– Zapomniałaś? – W jego pytaniu usłyszałam jeszcze większe rozczarowanie.
– No…
Co miałam powiedzieć? Nie miałam żadnej wymówki. Tak, na śmierć zapomniałam. Tak mnie pochłonęło ostrzeganie Liama Berkeleya. I na co to było? Niczego nie zmieniło. Nawet nie chciał mnie wysłuchać. A teraz Matt był na mnie zły…
Czułam się zakłopotana.
– Jutro wracam do domu – powiedziałam. – Obiecuję.
– Dobrze. Ale lepiej, żebyś dotrzymała tej obietnicy. Bez ciebie czuję się tu strasznie samotny.
– A czy chociaż moja rodzina dobrze was traktuje? Dzieci się zachowują?
Matt westchnął.
– Owszem. Twoja mama zrobiła kotlety kalafiorowe z sosem chimichurri. Były całkiem dobre.
– A jak się ma Elijah?
– No cóż… dziś nic nie zjadł, normalnie lubi burgery albo hot dogi, ale na pewno się ogarnie.
Niepoprawny optymista. Nie rezygnował, nie skreślał syna, choć ten od śmierci mamy wypowiedział do ojca parę słów na krzyż. Przy tym rzadko na niego patrzył. A Matt i tak wierzył, że mały weźmie się w garść. No i pewnie kiedyś to wreszcie nastąpi.
Mogłam tylko podziwiać ten jego niestrudzony optymizm.
– A jak sobie radzi z moimi dziećmi? – spytałam.
– Hm, no… na razie nie mieli chyba żadnej interakcji. Całe popołudnie i wieczór Elijah siedział w swoim pokoju. I na przykład z Alexem chyba jeszcze w ogóle nie rozmawiał.
Mój syn nie mógł się doczekać chwili, gdy do jego pokoju wprowadzi się drugi chłopiec, bo spodziewał się czegoś fajnego. Ja nie byłam pewna, czy Elijah podziela ten entuzjazm, skoro miał dzielić pokój z siedmiolatkiem, podczas gdy sam miał dziewięć lat. Ale na razie tak musiało być, przynajmniej do chwili, gdy mieszkała z nami mama. Ostrożnie ją o to podpytywałam, sugerowałam, by chociaż sprzedała stary dom, ale ona nie chciała o tym słyszeć. Gdy tylko o tym wspominałam, odwracała się po prostu plecami i uciekała. Prawdopodobnie powinnam jej dać czas, na pewno go potrzebowała. Nie chciałam, by poczuła, że chcę się jej pozbyć, więc przestałam ten temat poruszać.
– No dobrze – rzucił Matt. – To kiedy mi powiesz, co kombinujesz?
Westchnęłam i wbiłam wzrok w telewizor, ścisnęło mnie w żołądku na samą myśl o Liamie Berkeleyu i jego synu.
– Nie uwierzyłbyś.
– Daj mi szansę.
– Pracuję nad tym już od kilku miesięcy. Wszystko ci opowiem, jak przyjadę.
Rozdział 8
– Jak ci minął dzień?
Liam stanął w progu pokoju Tima. Chłopiec jak zwykle siedział przed monitorem, grał w Fortnite albo w Call of Duty. Liam zupełnie tych gier nie rozróżniał i zresztą wcale mu na tym nie zależało.
Oddalili się od siebie, gdy sześć lat temu Anna zachorowała, a po roku umarła. Tim ciągle był zły na Liama, że go przy tym nie było. Że podróżował i troszczył się tylko o swoją karierę.
Miał rację. Miał absolutną rację. Liam nie mógł sobie wybaczyć, że wtedy nie postawił Anny na pierwszym miejscu. Ale jego kariera dopiero się zaczynała, a gdyby miał być brutalnie szczery, to jej choroba była nie do zniesienia. Nie był w stanie patrzeć, jak ona słabnie i umiera. Serce mu pękało. Rzucił się więc w wir pracy i przyjmował absolutnie wszystkie propozycje w nadziei, że dzięki temu oderwie myśli od nadmiernych zmartwień i zalewającego go smutku.
Ta strata mało go nie zniszczyła. Ledwie zdołał wydostać się z czarnej dziury, która go pochłonęła. Ale pomagała praca. Kiedy występował w telewizji, nie był tym samym Liamem – smutnym ojcem i wdowcem. Nie był samotny. To była rola, którą odgrywał jak aktor w przedstawieniu, maska, którą zakładał. Nagrywając program, mógł się wściekać, ile chciał. W razie potrzeby wydzierać na uczestników i zachowywać jak szaleniec. Tu znajdował ujście dla tylu swoich frustracji… dla bezsilności ogarniającej go, gdy patrzył, jak ukochana kobieta umiera.
Tim nie mógł wybaczyć ojcu nieobecności w chwilach, gdy najbardziej go potrzebował. Ale Liam też był w rozsypce. Nie czuł się na siłach wspierać nikogo.
– Co cię to obchodzi? – odpowiedział teraz, nie oglądając się.
– Tylko pytam. Z ciekawości i szczerego zainteresowania twoim życiem.
Chłopak nic nie powiedział, tylko dalej grał. Miał piętnaście lat. Od tamtego dramatu minęło lat pięć, a ich relacja ani trochę się nie poprawiła.
Liam stał kilka minut, patrząc na syna, na jego plecy. Miał na sobie starą szarą bluzę, którą kupiła mu mama, gdy miał dziewięć lat, ale wtedy okazała się o kilka rozmiarów za duża. Teraz była ciasna w ramionach i miała za krótkie rękawy, on jednak nie chciał nosić nic innego. Zdejmował ją tylko wtedy, gdy ich gosposia Juanita łajała go i mówiła, że to brudna szmata i trzeba ją wyprać.
Biedak.
Liam zamyślił się nad spotkaniem z tamtą szaloną kobietą. I od razu znowu poczuł złość. Skąd ona się urwała, żeby mówić mu takie rzeczy? Czy chciała z niego zakpić? Czy chciała sprawić mu ból? O to chodziło?
„Mam powody przypuszczać, że ktoś chce go zabić”.
Po co gadała takie rzeczy? Czy wszyscy na tym świecie kompletnie powariowali?
Liam się zaśmiał, a potem poszedł do holu i sprawdził alarm. Jego dom należał do najlepiej strzeżonych w okolicy. Nawet jeśli ona miała rację i ktoś mógłby podjąć taką próbę, nie było mowy, żeby się dostał do środka.
Rozdział 9
Patrzyłam na swój zegarek, a serce coraz mocniej waliło mi w piersi. Ciągle miałam włączony telewizor, gdy zrobiła się dwudziesta trzydzieści. Po prostu patrzyłam w ekran, wiadomości leciały na okrągło. W sumie nawet nie słuchałam słów płynących z ekranu. Z tego, co się zdołałam zorientować, jakiś nastolatek został skazany za wożenie siostry na dachu auta. Potem leciała historia wykładowcy miejscowego uniwersytetu, który podobno miał niestosowne relacje ze studentkami, i teraz prowadzono postępowanie przeciwko niemu.
Zwyczajne historie w zwyczajny środowy wieczór.
Odetchnęłam głęboko i ucisnęłam nos u nasady, zamykając oczy i próbując się uspokoić.
„Panie, ten jeden jedyny raz spraw, żebym się myliła. Niech się okaże, że niewłaściwie zrozumiałam wiadomości; że przez swoje szaleństwo dopatruję się w rzeczach tego, czego w nich nie ma. Ten jeden raz!”
Znowu spojrzałam na zegarek. Dwudziesta czterdzieści jeden. Już blisko. Starałam się myśleć o czymś innym i podeszłam do okna spojrzeć na miasto. Z minibaru wzięłam buteleczkę białego wina i nalałam go sobie do szklanki. Nie smakowało najlepiej. Było cierpkie, krzywiłam się po każdym łyku, ale dopiłam do końca.
Miasto ze swoim morzem świateł wydawało się takie spokojne. Nie słyszałam ani syren, ani krzyków.
Cisza przed burzą.
Wybrałam jeden z tanich hoteli, w którym pokój jednoosobowy kosztował raptem osiemdziesiąt pięć dolarów. Nazywał się Red Roof Inn i jak na tę cenę był całkiem, całkiem. Nie miałam na co narzekać. Daleko mi było do zamożności mojej siostry, hollywoodzkiej aktorki, więc na razie na tyle było mnie stać.
Zagryzłam wargę i próbowałam myśleć o czymś przyjemnym. Wyobraziłam sobie swoje dzieci, w domu, siedzące przy kolacji z Mattem i moją matką. Boże, nagle za nimi zatęskniłam. Odkąd dwa miesiące temu zginął ich tata, było im ciężko. Obie moje córki z trudem wracały do codzienności od dnia pogrzebu. Kiedy były małe, Chad był dla nich wszystkim, a ponieważ – robiąc karierę w FBI – rzadko bywałam w domu, to on się nimi zajmował. A teraz go zabrakło. Byłam samotną matką trójki dzieci. Na szczęście miałam Matta. Znaliśmy się od wczesnego dzieciństwa. Spotykaliśmy się, zanim Chad zginął. Ale tuż przed tą tragedią Chad poprosił, żebyśmy się zeszli, a ja niemal się zgodziłam. Matt o tym nie wiedział i nie zamierzałam mu o tym mówić. Jednak naprawdę myślałam o tym, że znowu będziemy rodziną. Może tylko przez ułamek sekundy, ale wierzyłam, że tak się stanie.
I nagle, jak na pstryknięcie palcami – ot tak – nadzieja ta prysła. Moje dzieci nigdy już nie będą miały prawdziwej rodziny.
Przeklinałam się w duchu, że nie było mnie w domu, gdy dziś dotarli tam Matt i Elijah. Mogłoby być inaczej, gdyby nie pochłonęła mnie sprawa Liama Berkeleya i jego syna. Oczywiście moje dzieci uwielbiały Matta, no ale jednak. Powinnam być na miejscu. A teraz jest za późno. Stało się, a ja i tak nie zdołałam uratować Tima Berkeleya.
Spojrzałam na ekran w chwili, gdy cyfry na zegarze poniżej pokazały dwudziestą pięćdziesiąt sześć.
Rozdział 10
Zapadł w głęboki sen, śniły mu się Anna i życie, które kiedyś razem wiedli, gdy obudził go jakiś rozgardiasz. Przestraszony otworzył oczy, serce biło mu w piersi jak szalone. Poderwał się i spojrzał na zegar.
Niedawno minęła dwudziesta pierwsza.
Położył się dopiero przed kilkoma minutami, zwykł zasypiać o dwudziestej pierwszej, skoro wstawał o czwartej trzydzieści. Śniło mu się coś? Czy to przez nią się obudził? Czy przez coś innego?
Czy to ten hałas?
Podszedł szybko do okna i odsunął zasłonę. Wyjrzał na zewnątrz i nie dawał wiary w to, co widzi. Na podjeździe stało kilka radiowozów, migały czerwono-niebieskie światła, rzucając łunę na drzewa.
– Co się tu dzieje, do cholery – burknął pod nosem.
Skołowany, z łomoczącym sercem, patrzył, co robią policjanci, i dostrzegł funkcjonariuszy w kamizelkach kuloodpornych, hełmach, ciężko uzbrojonych – biegli w stronę domu. Nad domem krążył śmigłowiec, oświetlając teren.
– Tim!
Liam wyskoczył z pokoju w chwili, gdy wyważono drzwi wejściowe. Pognał do sypialni syna, słysząc szybkie kroki na schodach, i już po chwili otaczali go ludzie w mundurach i mierzono do niego z broni. Funkcjonariusze wykrzykiwali polecenia, przyciskając go do ziemi i odcinając mu drogę do syna.
– Ręce na widoku. Ręce, podnieś ręce!
Liam padł na kolana, ręce trzymając nad głową. Cały dygotał, gdy do niego mierzono.
– Błagam – dyszał. – To mój dom, ja tu mieszkam.
– Ręce w górze, tak żebyśmy je widzieli! – krzyknął któryś. – Nie ruszaj się, bo otworzymy ogień!
Liam słyszał w głosie tego człowieka nerwowość i strach. Nie ośmielił się zrobić nic oprócz tego, co mu kazali. Tymczasem ciężkie buty biegały po podłodze, usłyszał, jak ktoś krzyczy „Czysto” i znowu odgłos biegania, który wreszcie ustał. Drzwi stały otworem, a Liam zrozumiał, że to drzwi do pokoju Tima.
– Błagam, tam jest mój syn! – krzyknął, ale nikt go nie słuchał. Nie miał szans się przebić przez ten hałas. Trzęsąc się ze strachu, zaczął płakać i wołać syna, a wtedy usłyszał jego głos – mówił coś, czego nie dało się zrozumieć, ale na pewno był przerażony i zrozpaczony.
– Proszę – nie ustawał. – Błagam.
I wtedy padło słowo, którego nikt nie chce słyszeć, a już na pewno nie z ust policjanta:
– Broń! On ma broń!
Strzał, który padł, równie dobrze mógłby trafić Liama w serce. Bolało tak samo, jakby to on został trafiony. Zamarł w okrzyku, gdy runął na ziemię twarzą do przodu, a jego ręce były skute za plecami.
Dwa tygodnie później
Rozdział 11
Matt zajrzał do jednego ze swoich kartonów i wyciągnął kulę śnieżną, którą dostał kiedyś od ojca. Odwrócił się do Evy Rae siedzącej przy komputerze w salonie.
– Gdzie mogę to postawić? – spytał.
Nie podniosła wzroku. Westchnął i postawił kulę nad kominkiem. Sięgnął po drewnianą rzeźbę kupioną na Bali w czasie jednej ze swoich młodzieńczych wypraw surferskich.
– A to?
Była sobota, oboje wreszcie mieli trochę wolnego. W tygodniu Matt był zajęty obowiązkami służbowymi, a Eva Rae pisała następną książkę o profilowaniu, na którą miała umowę. W sumie jednak nie był pewny, czy pracuje nad książką, czy siedzi nad jedną ze swoich nowych obsesji. Ciągle mu nie powiedziała, co robi ani dlaczego dwa tygodnie temu była w Filadelfii. Nie wyjawiła też, gdzie może rozłożyć swoje rzeczy, więc teraz zaczął je po prostu rozmieszczać tam, gdzie dostrzegł fragment wolnej przestrzeni.
– Evo Rae?
Wreszcie podniosła na niego wzrok.
– Słucham?
Uśmiechnął się.
– Gdzie mogę to postawić? Nie zmieści się na tej półce. Jest za duża i powinna stać na podłodze. Tam by dobrze wyglądała, nie sądzisz?
Postawił ją w rogu obok fotela. Eva Rae nie sprawiała wrażenia zadowolonej. Uśmiechała się tylko, jakby nie miała pojęcia, o czym on mówi.
– Nie sądzisz, że tu dobrze wygląda? – spytał. – Może lepiej by było na kominku?
– Chyba jest dobrze.
– Nie chcę, żeby było „chyba dobrze”. Oczekuję, żebyśmy się w tych sprawach zgadzali. Jeśli tam ci się nie podoba, to znajdę jej inne miejsce.
– Nie, jest OK.
Opadły mu ramiona, gdy z powrotem skierowała wzrok na ekran. Nie mogła poświęcić mu kilku minut?
– Nie – powiedział. – Coś jest nie tak. Co takiego?
Podniosła na niego wzrok.
– No… no… po prostu… nie mamy tu za bardzo miejsca na jakieś dodatkowe rzeczy. Naprawdę musimy mieć jakieś stare drewniane… coś… na środku salonu?
Matt spojrzał na rzeźbę, po czym kiwnął głową.
– Rozumiem, co jest grane. Nie chcesz w swoim domu żadnych moich rzeczy.
– Nic takiego nie powiedziałam – zaprotestowała. – Przekręcasz moje słowa. Pytam tylko, na ile ten przedmiot jest dla ciebie ważny. Mieszkamy w małym domu, a jest nas dużo, więc… no… szczerze mówiąc, robi się trochę ciasno.
– Nie byłoby ciasno, gdyby twoje dzieci sprzątały swoje zabawki – odparł, wsadzając rzeźbę z powrotem do kartonu.
– Słucham? To Alex nie może już się bawić swoimi zabawkami?
– Elijah jakoś nie zostawia wszędzie swoich.
– Bo twoje dziecko siedzi w pokoju i gra na iPadzie. Moje dziecko lubi się bawić prawdziwymi zabawkami.
Spojrzał na nią wściekłym wzrokiem.
– I to twój dom, co? Więc twój syn ma większe prawo robić bałagan niż Elijah i ja. Kumam.
Chwycił karton i wyniósł go do garażu, gdzie znalazł mu miejsce na półce. Zakleił go taśmą, zastanawiając się, ile minie czasu, zanim znowu do niego sięgnie. Mieszkanie z Evą Rae nie okazało się taką cudownością, jakiej oczekiwał. Ledwie poświęcała mu czas, ciągle zajęta przy komputerze, ani trochę nie poprawiła się też jego relacja z synem. Elijah w zasadzie nie wychodził z pokoju, gdzie grał na iPadzie albo Xboxie, do nikogo się nie odzywając.
„Dwa tygodnie” – pomyślał Matt. „Minęły dopiero dwa tygodnie. Daj im czas, żeby się oswoili z nową sytuacją. Poprawi się. W końcu się poprawi”.
Czuł, jak rośnie w nim napięcie, i postanowił się przejść. Ani Eva Rae, ani Elijah i tak za nim nie zatęsknią.
Rozdział 12Wcześniej
DeVilSQuaD666: Widziałeś akcję w tym liceum?
FanTAUstic345: To twoja robota?
DeVilSQuaD666: Tak. Było w wiadomościach i wszędzie. Uroczo. Kilka godzin szukali tych bomb, a dzieciaki miały cały dzień wolny.
FanTAUstic345: Policja szuka gościa, który zgłosił alarm bombowy. Możesz mieć kłopoty.
DeVilSQuaD666: Nie ma opcji. Nigdy się nie dowiedzą, że to ja. Za dobry jestem.
FanTAUstic345: Robiłeś to już wcześniej?
DeVilSQuaD666: Jakieś dziesięć razy.
FanTAUstic345: A robisz jakieś inne akcje?
DeVilSQuaD666: Pewnie. Na przykład w lokalnej telewizji w Kalifornii. To też było we wszystkich wiadomościach. Musieli się ewakuować w czasie nadawania, ha, ha, ha.
FanTAUstic345: Super. A coś jeszcze?
DeVilSQuaD666: Mam plany.
FanTAUstic345: Na przykład?
DeVilSQuaD666: Obserwuj comic con w następny weekend. Oglądaj wiadomości.
FanTAUstic345: Wizard World Comic Con w Chicago?
DeVilSQuaD666: Dokładnie.
FanTAUstic345: Nie masz jaj.
DeVilSQuaD666: Obserwuj.
FanTAUstic345: Bez kitu. Oka nie oderwę.
Rozdział 13
Wściekła patrzyłam na drzwi garażu, za którymi zniknął Matt. Zastanawiałam się, czy mam tam pójść i z nim pogadać. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Nie chciałam go zranić, naprawdę nie chciałam, tak jakoś wyszło.
A chodziło o to, że po prostu byłam sfrustrowana. Nie Mattem, tylko tą sprawą. Obejrzałam każdy materiał, jaki się dało znaleźć, z akcji policyjnej w domu Liama Berkeleya i postrzelenia jego syna. Za każdym razem ścinało mnie z nóg. Wiedziałam, że można było tego uniknąć, gdyby ten człowiek dał mi szansę wyjaśnić, o co chodzi.
Albo gdybym się tak łatwo nie poddała… gdybym za nim pobiegła po tym, jak wyszedł z tej restauracji.
Schowałam twarz w dłoniach, a potem potrząsnęłam głową. Musiałam przestać, nie mogłam się tak obwiniać. Tylko że tak strasznie trudno było tego nie robić.
Wstałam i podeszłam do drzwi.
– Matt… Posłu…
Nie zdążyłam ich otworzyć, bo kątem oka zobaczyłam, że na moją ulicę wjeżdża samochód. Nie był to jakiś tam zwyczajny samochód, na taki nawet bym nie zwróciła uwagi. To była wielka czarna limuzyna, rzadki widok w Cocoa Beach w sobotnie popołudnie. Podjechała pod mój dom i stanęła.
Przez chwilę myślałam, że to może Sydney. Kręciła teraz film w Kanadzie, więc nie widzieliśmy jej od czterech tygodni. Ale, na ile ją znałam, najpierw by zadzwoniła. W niespodziankach nieszczególnie się sprawdzała.
Z limuzyny ktoś wysiadł – i tak, miałam rację, to nie była Sydney. To był ktoś równie sławny, może nawet bardziej.
– Och, nie – jęknęłam.
– Kto to? – spytała Olivia, stając za moimi plecami, gdy wpatrywałam się w Gwiazdę Świata Kuchni zmierzającą do moich drzwi w czarnych okularach i białym T-shircie, eksponującym mięśnie brzucha. – Czy to nie…
Kiwnęłam głową.
– Owszem.
– O mój Boże! Co on tu robi?! – Olivia z ekscytacji aż piszczała.
– Zgaduję, że przyszedł ze mną porozmawiać – odparłam z ciężkim westchnieniem.
– Z tobą? – spytała, ściągając brwi. – Dlaczego miałby przyjeżdżać do ciebie? Może jednak do Sydney?
Popatrzyłam na nią znacząco.
– Ja też znam parę osób, moja droga.
– No dobra, przepraszam. Po prostu nie miałam pojęcia, że znasz akurat jego.
– Bo jest za fajny dla kogoś takiego jak twoja mama?
– Prawdę mówiąc… moim zdaniem w tym swoim programie zachowuje się jak debil. Mnóstwo ludzi w szkole uwielbia go oglądać i się do niego modli, ale to nie moja bajka.
Odetchnęłam z ulgą, myśląc sobie, że coś jednak mi się z tymi dziećmi udało. Delikatnie pogłaskałam ją po policzku, zastanawiając się, skąd mam tyle szczęścia, gdy rozległo się natarczywe pukanie do drzwi.
Olivia spojrzała na mnie szyderczo.
– Lepiej mu otwórz.
Skrzywiłam się, westchnęłam i zmobilizowałam do konfrontacji z osobą czekającą na progu. Liam Berkeley przychodzący do mnie po tym, co się stało – to nie mogło być nic dobrego.
Rozdział 14
– Liam Berkeley?
Zagryzłam wargę, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Drastycznie się zmienił. Schudł i dziś był cieniem tamtego człowieka, z którym przed dwoma tygodniami spotkałam się w Filadelfii. Patrzył na mnie zaczerwienionymi oczami. Kiedy się wypowiadał, ledwie poruszał ustami. Serce mnie zabolało na jego widok. Mówił przez zaciśnięte zęby, z trudem cedząc słowa.
– Pani… pani wiedziała. Skąd?
– Może wejdziemy do środka – zaproponowałam szybko. – Zrobię kawę. Albo może podać coś mocniejszego? Wino? Whiskey?
Odsunęłam się i wpuściłam go do salonu, gdzie usiadł na kanapie. Kiedy z rezygnacją złożył ręce na kolanach i zwiesił ramiona, wyglądał jak starzec.
Popędziłam do kuchni, nastawiłam kawę i wyciągnęłam butelkę whiskey, którą dostałam na urodziny od kolegi – swoją drogą chyba miał nadzieję, że ją otworzę i sam się jej napije na imprezie.
Nalałam kawy i wróciłam do Liama ze szklankami oraz kubkami i postawiłam je przed nim.
– Mam ciasto, gdyby pan chciał – zaproponowałam.
Podniósł rękę, by mnie zatrzymać.
– Nie trzeba. Chcę tylko, żeby pani usiadła i mi to wyjaśniła. Bo od tamtego wieczoru nie zdołałem zrozumieć absolutnie nic z tego, co się dzieje. Musi mi pani to wytłumaczyć. Musi mi pani pokazać w tym sens, bo ja go nie dostrzegam.
Kiwnęłam głową.
– Przede wszystkim… bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało z pańskim synem.
Przymknął na chwilę oczy.
– Z Timem.
– Tak, z Timem. Bardzo, bardzo mi przykro. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić…
Znowu podniósł rękę, by mnie powstrzymać.
– Nie chcę tego słuchać. Wszyscy powtarzają to samo, a mnie się chce od tego rzygać, szczerze mówiąc. Nie, nie jest pani w stanie sobie wyobrazić, jak to jest stracić syna. A dlaczego miałaby pani to sobie wyobrażać? To coś najgorszego na świecie. Dlaczego miałaby pani chcieć poznać to uczucie?
– Myślę, że ludzie starają się być dla pana mili… – odparłam, sięgając po kawę. Ręce mi drżały, gdy dolewałam sobie do niej whiskey. Uznałam, że tego potrzebuję. Siedząc przed Liamem w tych okolicznościach, potrzebowałam czegoś dla kurażu.
– Nie chcę, żeby ludzie byli dla mnie mili – odparł. – Oczekuję, żeby ze mną rozmawiali jak z normalnym człowiekiem, nie jak z jakąś babą, która się może w każdej sekundzie rozpaść na kawałki.
– Nie przepada pan za kobietami, co? – rzuciłam, biorąc duży łyk kawy.
– Nie to miałem na myśli – odparł z westchnieniem. – Chodziło mi o to, że chcę, by mnie pani traktowała tak jak poprzednio, przed tym wszystkim. Przyszła pani do mnie. Powiedziała, że mój syn zginie. Zna pani odpowiedzi, a ja chcę je usłyszeć, bo nie mogę znieść tych wszystkich pytań rodzących się w głowie, tego wszystkiego, czego nie jestem w stanie wyjaśnić. Niech pani skróci moje cierpienia i powie mi, dlaczego mój syn nie żyje. Błagam.
Napiłam się znowu i zbierając siły, odstawiłam kubek.
– No dobrze. Powiem panu, co wiem. Ale najpierw pan musi mi powiedzieć, co się dokładnie stało tamtej nocy, gdy zabito Tima.
Rozdział 15
– Podobno dostali wezwanie od kogoś, kto się przedstawił jako Tim i zgłosił, że dzwoni z naszego domu i że właśnie zabił mamę i tatę, a zaraz sam się zabije. Mówił, że jest uzbrojony i zastrzeli każdego, kto wejdzie do domu, by go powstrzymać.
Liam opadł na oparcie mojej starej kanapy, którą kupiłam z ogłoszenia, i chwilę się zbierał.
– Wiem, że nie kłamią, bo słyszałem nagrania, ale to nie jest głos Tima.
– Ale policja nie mogła o tym wiedzieć – zauważyłam. – Pewnie to wyglądało jak wezwanie z waszego domu, prawda? Gdy je namierzyli.
Pokiwał głową.
– Tak, to wszystko prawda. Nie mam pojęcia, jakim cudem to możliwe.
– Dziś to żadna filozofia, wystarczy użyć spoofingu. To może być apka albo program na komputerze.
– Widziałem ich przez okno tuż przed tym, jak wpadli do naszego domu. Pewnie pani widziała to w wiadomościach albo o tym czytała, bo wszyscy o tym trąbili. Hasztag z moim nazwiskiem na Twitterze był wszędzie, gdy to się stało, przynajmniej tak słyszałem.
– Sądzili, że jest uzbrojony, tak? – spytałam. – Kiedy wpadli do waszego domu? Bo ta osoba, która dzwoniła, tak powiedziała. I pański syn wykonał jeden niewłaściwy ruch i… myśleli, że sięga po broń?
Potarł się po nieogolonej brodzie i kiwnął głową.
– Tak. Dokładnie tak się to stało. Nie było mnie w pokoju, więc nie wiem, po co sięgnął, ale zrobił ruch ręką, a policja była pewna, że bierze broń. Mógł chcieć wziąć telefon albo cokolwiek. Ciągle prowadzą dochodzenie. Mam nadzieję, że ten człowiek, który go zastrzelił, zgnije w więzieniu.
– Na ich obronę powiem, że tydzień wcześniej sześciu policjantów zostało postrzelonych w akcji, gdy weszli do domu, w którym znajdował się uzbrojony mężczyzna. Wszystkimi to wstrząsnęło, stali się nerwowi.
– Też mi to mówili – odparł Liam, oddychając ciężko. – Że wykonywali tylko swoją pracę.
– Ale pański syn oczywiście nie był uzbrojony, tak?
– Nie! Nigdy w życiu nie miał broni.
– A pan?
– Jasne – kiwnął głową – trzymamy w domu w broń. Mam pozwolenie.
– Skoro ktoś pod tym adresem miał zarejestrowaną broń, mogli się jeszcze bardziej denerwować, mogli pomyśleć, że chłopiec rzeczywiście trzyma w ręku pistolet i zastrzelił rodziców. To największy koszmar policjantów. Są spięci, przerażeni, jeszcze zanim dotrą na miejsce, i oczywiście otworzą ogień przy najmniejszym znaku, że ktoś trzyma broń. A z tego, co wiedzą, trzyma i w końcu wystrzeli, bo tak im powiedział przez telefon.
– Więc co? To moja wina?
– Och, nic takiego nie powiedziałam.
– Dobra, ja się stąd nie ruszam – oznajmił Liam Berkeley, kręcąc energicznie głową. – Wiem, że jest pani policjantką, czy raczej była pani, nieważne, więc będzie ich pani bronić. W sumie się tego spodziewałem. Ale przyszedłem, żeby mi pani powiedziała, skąd pani wiedziała. Że Timowi coś się stanie? Stwierdziła pani, że ktoś chce go zabić. Kto? Skąd pani wiedziała?
Wzięłam kubek, napiłam się jeszcze kawy z prądem i spojrzałam z powagą na Liama.
– No dobrze. Ale będzie pan musiał zachować otwarty umysł.
– Jestem najbardziej otwarty na świecie. Otwarty na oścież.
– I na pewno chce pan wiedzieć? To nie będzie miłe.
– Tak. – Kiwnął głową. – Na pewno.
Rozdział 16
Amal Bukhari weszła na pokład samolotu lecącego z Atlanty do Nowego Jorku i spojrzała na ekran telefonu. Sprawdzała pocztę po raz piąty w ciągu dziesięciu minut – ciągle nic.
Czekała na mejla od agenta. NBC chciała ją zatrudnić do nowego wielkiego talk-show na żywo, Amal czekała na ostateczne potwierdzenie. Na placu boju zostali ona i sławny youtuber, który miał siedemnaście milionów followersów, podczas gdy ona, IWondergirl, miała ich osiemnaście. Agent mówił, że ona ma większe szanse i że najlepiej się nadaje do tej roboty. Ale cóż innego miałby mówić? Na tym polegała jego praca – miał dbać, by czuła się pewnie, i zagrzewać ją do walki.
„No już, zgódźcie się”.
Amal usiadła na swoim miejscu, pod fotelem przed sobą umieściła torbę z laptopem. W trakcie lotu zamierzała pracować, bo jutro miała stand-up.
Znowu sprawdziła pocztę. I dalej nic.
Przeszła długą drogę, żeby osiągnąć sukces, ale się udało. Pakistańskie pochodzenie nie pomagało, zwłaszcza że jej rodzina nie akceptowała tego, co ona robi. Zerwali z nią wszelkie kontakty, tylko brat Samir dzwonił od czasu do czasu, gdy w pobliżu nie było nikogo z rodziny.
„Dalej, dalej, przyślijcie tego mejla, zanim będę musiała wyłączyć telefon”.
Przyszedł facet, który miał usiąść obok niej, więc wstała, by go przepuścić na miejsce przy oknie. Amal sama chciała zająć to miejsce, bo nie znosiła siedzieć przy przejściu, ale nie było już wolnych miejsc.
Gdy pasażerowie zajmowali siedzenia, znowu sprawdziła pocztę. Ściskało ją w żołądku, miała złe przeczucie. Chyba powinni już podjąć decyzję… Dlaczego to tyle trwało?
„Nie dostanę tego, prawda? To przez kolor skóry. Wiem to, po prostu wiem”.
Zamknięto drzwi i stewardesy sprawdzały, czy wszyscy mają zapięte pasy. Amal wpatrywała się w telefon, delikatnie dotykając ekranu palcem. Stewardesa podeszła do niej i wyszczerzywszy zęby w uśmiechu, powiedziała:
– Proszę już wyłączyć komórkę.
Amal już miała rzucić jakimś chwytliwym żarcikiem o telefonach i samolotach i o tym, dlaczego ludzie muszą je wyłączać, ale się powstrzymała. Nie miała ochoty. Kiwnęła głową, uśmiechnęła się i udała, że wyłącza telefon, gdy tymczasem samolot powoli zaczął kołować.
Gdy stewardesa się przesunęła, Amal jeszcze raz sprawdziła pocztę, jak szalona stukając w ekran.
Nowa wiadomość!
Otworzyła ją z sercem w gardle i czym prędzej przeczytała.
„Dostałam to! Nie do wiary! Mam to!”
Z szerokim uśmiechem wyłączyła telefon i odchyliła głowę na oparcie, a samolot przyspieszał i po chwili z rykiem poderwał się w powietrze. Amal mimowolnie pomyślała, że właśnie tak wzbija się jej kariera, i głośno się zaśmiała.
Rozdział 17
– To się nazywa swatting.
Spojrzałam na twarz Liama. Właśnie sobie dolałam kawy, a on swój kubek cały czas trzymał w dłoniach.
– Swatting?
Kiwnęłam głową.
– To czyn przestępczy, który polega na tym, że jakaś osoba dokonuje fałszywego zgłoszenia, dzwoniąc pod numer alarmowy, na przykład że ktoś wziął zakładników albo że podłożono bombę. Policja wysyła pod wskazany adres duże siły, najczęściej SWAT, brygadę antyterrorystyczną, stąd nazwa.
Liam zamrugał oczami. Przez kilka sekund wpatrywał się we mnie, a potem napił się kawy.
– Chce pani powiedzieć, że tak było właśnie w naszym przypadku? W przypadku Tima? Ktoś zadzwonił i oznajmił, że mają do nas przyjechać? Specjalnie?
– Tak. Tego się obawiam. Tak się dzieje mniej więcej od roku. Próbowałam powiedzieć o tym miejscowej policji. W waszym przypadku dzwoniłam nawet do wszystkich wydziałów w Filadelfii, ostrzegałam, że się to zdarzy, że ktoś zrobi fałszywe zgłoszenie. Ale… – Urwałam, kręcąc głową.
Potarł czoło. Widziałam, że ledwie powstrzymuje się od płaczu. Zaczął energicznie obgryzać paznokcie.
– Więc… więc mówi pani, że mój… że mój Tim… zginął z powodu jakiegoś… kawału? – Oczy zapłonęły mu gniewem.
Odchrząknęłam.
– Chyba tak bym tego nie nazwała. Myślę, że ten człowiek jest bardzo poważny i zabójczo błyskotliwy.
– Nie rozumiem…
– Uważam, że mamy do czynienia z seryjnym swatterem… z człowiekiem odpowiedzialnym za całą serię takich zgłoszeń, z których wiele zakończyło się śmiertelnie. Moim zdaniem ma na sumieniu śmierć jedenastu osób w całym kraju. Natknęłam się też na przypadki swattingu, w których nikt nie zginął. Ale na razie to jedenaście ofiar śmiertelnych. I to są tylko te, które wytropiłam. A mogło ich być więcej.
Liam patrzył na mnie zszokowany.
– Skąd pani wie, że za tymi wezwaniami stoi jedna osoba?
– Zauważyłam pewien wzorzec. Po pierwsze, wiele tych zgłoszeń następuje o tej samej porze. Dokładnie o dwudziestej pięćdziesiąt sześć. Tak się stało w większości zbadanych przeze mnie przypadków. Po drugie, odkryłam, że ten człowiek zostawia wskazówkę, kto będzie jego następnym celem. Wybiera bogate i sławne osoby, youtuberów, gamerów, czy, jak w pańskim przypadków, dzieci celebrytów. Moim zdaniem robi to dla sławy. Chce mieć pewność, że taka akcja trafi do mediów. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Może wtedy czuje dumę, jak zabójca zabierający trofeum przy każdej ofierze, a może czuje się silniejszy, gdy świat wie o jego poczynaniach i się go boi? To jedna z cech charakterystycznych jego modus operandi, którą muszę jeszcze rozgryźć.
– I myśli pani, że ten sam człowiek wezwał antyterrorystów, którzy zabili Tima?
– Tak. Moim zdaniem to seryjny zabójca jak każdy inny. To morderca, na tyle sprytny, że znalazł sposób, by technicznie samemu nie dokonać zabójstwa ani nie brać za nie odpowiedzialności.
– To morderstwo doskonałe.
– Dokładnie. Bo nie wygląda na morderstwo. Może siedzieć w dowolnym miejscu w kraju i to robić. Policja zwykle myśli, że to prankster, i próbuje go namierzyć, ale gdy im się nie udaje, odpuszczają. W większości przypadków nawet nie zadają sobie trudu, aby ustalić, kto dzwonił, bo po prostu nie mają zasobów na takie dochodzenie. Nazywają to wypadkiem, niefortunnym zbiegiem okoliczności, a śledztwo prowadzi się wyłącznie w sprawie zajścia. W zeszłym miesiącu do podobnej sytuacji doszło w Utah. Policjant postrzelił kobietę, sądząc, że ona ma broń, podczas gdy była to błyszcząca komórka. Opinia publiczna domagała się postawienia go przed sądem. Tak się stało i został skazany na dziesięć lat więzienia. Więc nie chodzi o to, że tej sprawy nie traktuje się poważnie, służby po prostu nie widzą jej sedna. Problem polega na tym właśnie, że śledczy skupiają się zwykle na samym zajściu. Niemal nigdy nie analizują, jak do tej akcji doszło, kim był zgłaszający, bo nie mogą go znaleźć ani nie wiedzą, że ta osoba nie jest żadnym dowcipnisiem. No i nie omawiają tego ze sobą w wymiarze międzystanowym. Dlatego nie zdają sobie sprawy, że mają do czynienia z seryjnym zabójcą. A tak właśnie jest. To morderca, który zabił co najmniej jedenaście razy.
– Ale pani na to wpadła. Pani szukała głębiej i znalazła powiązanie pomiędzy tymi zgłoszeniami. Dlaczego?
Westchnęłam i napiłam się kawy.
– Powiedzmy, że różnię się od większości śledczych.
Rozdział 18
Liam znowu obgryzał paznokcie. Chciałam mu powiedzieć, żeby przestał, że już nie ma czego obgryzać, ale przypomniałam sobie, że sama to robię, gdy jestem zdenerwowana albo się boję. Zagryzam wargę albo obgryzam paznokcie.
Wstałam, podeszłam do biurka i wzięłam do ręki właściwą teczkę. Otworzyłam ją i ze środka wyjęłam kartkę.
– To najwcześniejszy przypadek, jaki do tej pory znalazłam. Nazwałam go ofiarą zero. Peter James. Był znany pod nickiem EvilPeterPan, na YouTubie miał ponad sześć milionów followersów. Czwartego listopada dwa tysiące osiemnastego roku dokładnie o dwudziestej pięćdziesiąt sześć operator numeru alarmowego w Nowym Orleanie odebrał zgłoszenie od osoby podającej się za Petera Jamesa. Osoba ta powiedziała, że zastrzeliła swojego ojca i uwięziła siostrę oraz matkę, że jest uzbrojona i zamierza je zabić, że rozlała w całym domu benzynę i ją podpali. Policja zastrzeliła go na ganku. Nie pomogło, że był Afroamerykaninem. Policja twierdziła, że był uzbrojony, ale w dochodzeniu ustalono, że to nie była prawda. To najwcześniejsza ofiara, jaką wyśledziłam. Ale mogą być inne. Po prostu brakuje mi czasu, żeby ich szukać.
– A dlaczego sądzi pani, że to jedna osoba? – spytał Liam, nachylając się do przodu. – I w ogóle dlaczego zaczęła pani to analizować? No bo przecież z pozoru to była zwyczajna akcja policyjna, prawda?
Po chwili milczenia westchnęłam głęboko.
– Znam jedną z ofiar.
– Naprawdę? Kogo?
Wyjęłam z teczki inną kartkę.
– Tę osobę. Ofiara numer sześć.
– Niech zgadnę. To też gamer?
– Do tamtego momentu to była reguła, tak. Wszyscy streamowali na Twitchu, to platforma, która zaczynała od streamingu gier.
– Dokładnie jak Tim – powiedział Liam. – W zasadzie nie robił nic innego.
– I wszystko to są albo gwiazdy na przykład YouTube’a, albo dzieci celebrytów. Któryś z tych elementów musi gwarantować newsa.
– Skąd go pani zna? Ofiarę numer sześć?
Przełknęłam ślinę.
– Ją. Miała nick KittyWolfGamer. W prawdziwym życiu nosiła imię Stacy. Była też córką mojej dawnej sąsiadki i przyjaciółki Priscilli. W chwili śmierci miała dwadzieścia dwa lata.
– Sąsiadka stąd?
Pokręciłam głową.
– Nie, z czasów, gdy mieszkałam w Waszyngtonie. Kiedy Stacy zginęła dwa miesiące temu, jej mama zadzwoniła do mnie z płaczem i wszystko mi opowiedziała. Znałam Stacy, odkąd miała osiem lat. Kochałam ją. Obiecałam Priscilli, że się przyjrzę, co się dokładnie wydarzyło i dlaczego policja najechała mieszkanie dziewczyny. Ale wtedy Stacy leżała na OIOM-ie, była szansa, że przeżyje. Umarła trzy dni później. Skontaktowałam się ze wszystkimi tamtejszymi znajomymi w służbach porządkowych, dostałam od nich całą dokumentację sprawy. Przejrzałam wszystko i po prostu nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Wtedy zaczęłam szukać w internecie i znalazłam w całym kraju podobne historie. A niektóre miały mnóstwo wspólnego, między innymi godzinę zgłoszenia.
– Co jeszcze? – spytał Liam. – Co jeszcze mają wspólnego?
– No więc skoro to gracze, wnioskuję, że zabójca też jest jednym z nich. I jak powiedziałam, to znani ludzie, więc sprawy trafiają do mediów.
– Co jeszcze? Coś mi mówi, że to nie wszystko.
– No więc on jakby mówi, kto będzie jego następną ofiarą. Tego dowiedziałam się później.
– Rozumiem. W taki sposób się pani zorientowała, że kolejny będzie Tim?
Kiwnęłam głową.
– Dowiedziałam się dopiero przy ostatniej ofierze i wtedy czym prędzej się z panem skontaktowałam. Po raz pierwszy wiedziałam o kimś z wyprzedzeniem.
Westchnął i zwiesił ramiona.
– A więc to wszystko moja wina. Bo nie posłuchałem.
Odwróciłam wzrok. Miałam świadomość, że będzie go to zadręczać, a na pewno nie chciałam mu dokładać zgryzoty. To musiało być dla niego straszne. No ale nie mogłam mu odmówić racji, choć trudno się dziwić, że mi nie uwierzył. W końcu byłam obcą osobą, a jako gwiazda często spotykał na swej drodze szaleńców.
– A co to było? Jak to pani powiedział?
Rozdział 19
Amal nawet nie zdawała sobie sprawy, że zasnęła. Obudziła się, zamrugała oczami, kiedy zrozumiała, że w kabinie włączono światła, a stewardesy chodzą między fotelami i każą stawiać oparcia i zapinać pasy.
„Już będziemy lądować?”
Spojrzała na zegarek. Lecieli dopiero godzinę, a lot miał trwać ponad dwie. Co się działo? Czy wlatywali w strefę ciężkich turbulencji?
Amal spojrzała na stewardesy. Ich twarze były napięte. Uśmiechały się i rozmawiały uspokajającym tonem, ale kryła się w tym jakaś nerwowość. Kobieta, która ją właśnie mijała, mamrotała coś pod nosem. I brzmiało to jak modlitwa.
„Co się, do cholery, dzieje?”
Amal nigdy nie przepadała za lataniem, a turbulencji nie znosiła najbardziej na świecie. Oparła się o zagłówek i zamknęła oczy, żeby się uspokoić, powtarzając pod nosem zdania, które na pewno były prawdziwe.
– Nigdy żaden samolot nie spadł z powodu turbulencji. To tylko wiatr i fatalna pogoda na ziemi. To nie jest niebezpieczne. Nie umrzesz z tego powodu.
Westchnęła i otworzyła oczy, a potem spojrzała na mężczyznę obok. On też sprawiał wrażenie skołowanego. Próbował się uśmiechnąć, gdy Amal dostrzegła coś kątem oka, i serce jej stanęło.
– Czy to… czy to…
Nachyliła się nad mężczyzną, a on odwrócił się w stronę okna i zobaczył za nim F-16.
Wtedy zalała ją fala paniki. Odwróciła się w drugą stronę, gdzie pojawił się drugi myśliwiec. Wyglądał, jakby ich eskortował.
Wszyscy pasażerowie siedzieli sztywno wyprostowani i zaczęli komentować tę sytuację. Rozglądali się, rzucając nerwowe spojrzenia po kabinie. Atmosfera stała się napięta, ludzie ściągali brwi. Niektórzy wyciągnęli telefony i zaczęli filmować. Amal postanowiła zrobić to samo. W najgorszym wypadku chociaż zachowa się świadectwo jej ostatnich chwil, o ile telefon przetrwa.
Wreszcie odezwał się kapitan:
– Panie i panowie. Przygotowujemy się do lądowania awaryjnego. Proszę się upewnić, że wszyscy są na swoich miejscach. Oparcia foteli do pionu, pasy zapięte. Proszę, by wszyscy zachowali spokój.
– Trudno to zrobić, jak sam nie jesteś spokojny – powiedziała Amal do kamery. Przerażona popatrzyła na eskortujące myśliwce, a potem dodała cicho: – Pewnie jak większość ludzi tutaj zadaję sobie teraz pytanie, czy w razie konieczności nas zestrzelą. Bo po to tu są, prawda? Żeby chronić ludzi na ziemi. W jakim innym celu wysyłano by samoloty wojskowe?
Mężczyzna obok zaczął cicho płakać. Amal wcale mu się nie dziwiła. Też była przerażona, zastanawiała się w duchu, czy przeżyje. Personel pokładowy próbował zachować spokój, ale Amal widziała, jacy są zdenerwowani. Sama czuła się klaustrofobicznie. Kabina nagle wydała jej się taka mała. Ludzie rozmawiali nerwowo. Jakieś dziecko płakało i pytało mamę, czy wrócą do domu.
– W samolocie podobno jest bomba – powiedział kobiecy głos. – Ktoś na przodzie słyszał rozmowę stewardes, w której padło to słowo.
To potwierdziło największy strach Amal. Stąd obecność F-16. Jeśli osoba, która wniosła bombę, grozi jej wysadzeniem, to wszystkich ich zestrzelą.
Te myśli ani trochę jej nie uspokoiły.
– Dlaczego pilot nic nie mówi? – spytał sąsiad Amal. – Nie powiedział ani słowa poza tym, że będziemy lądować awaryjnie.
Amal kiwnęła głową. Miał rację. Zwykle w razie złych warunków pogodowych podawano regularne informacje, żeby uspokoić pasażerów, ale teraz, gdy rzeczywiście znajdowali się w niebezpieczeństwie, pilot milczał.
Czy dlatego, że sam się bał?
Od tej myśli Amal nie poczuła się ani trochę lepiej. Dalej jednak nagrywała telefonem. Nie dlatego, by zdobyć nowych followersów, ani też z troski o tych, którzy już ją obserwowali i może chcieliby to zobaczyć.
Nie, po prostu tylko to umiała robić w sytuacji, gdy czuła się całkowicie bezsilna.
Rozdział 20