Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rebeka Martinsson powraca! Brawurowy finał bestsellerowej serii Åsy Larsson
Najlepsza Szwedzka Powieść Kryminalna 2021 roku
Ragnhild wraca po latach do rodzinnego domu i znajduje w nim martwego brata i wygłodniałego psa. W zamrażarce odkrywa kolejne zwłoki. Sekcja potwierdza, że to zaginiony w 1962 ojciec boksera i mistrza olimpijskiego Börjego Ströma.
Patolog sądowy, Lars Pohajnen, błaga Rebekę Martinsson o pomoc w wyjaśnieniu tej przedawnionej zbrodni. Jednak kobieta nie chce mieć nic wspólnego z tą sprawą. Ale jak odmówić przyjacielowi, który w dodatku przeczuwa, że nie pozostało mu wiele życia?
Tymczasem w Kirunie odbywa się brawurowy eksperyment: władze miasta postanawiają przenieść zabytkowe centrum miasta o kilka kilometrów na wschód, by uratować zabytki przed zagrażającą im kopalnią rudy żelaza. Inwestycja okazuje się gratką dla spekulantów działających na rynku budowlanym. Macki przestępczości zorganizowanej sięgają coraz dalej…
Szósta i ostatnia książka o prawniczce Rebece Martinsson. Niesamowite zakończenie jednego z najlepszych szwedzkich cykli kryminalnych, uwielbianego na całym świecie. Akademia Szwedzkich Pisarzy Kryminalnych uznała Niegodziwość ojców za Najlepszą Szwedzką Powieść Kryminalną 2021 roku. Tym samym Åsa Larsson otrzymała to wyróżnienie po raz trzeci w swej karierze – w 2004 za Krew, którą nasiąkła, a w 2012 za W ofierze Molochowi. Jej pierwszą powieść, Burzę słoneczną, uznano za najlepszy debiut.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 723
WTOREK, 26 KWIETNIA
Rebeka przemierzała wyludnione korytarze szpitala w Kirunie. Lokalni politycy zdążyli zlikwidować zarówno porodówkę, jak i chirurgię ostrą. Ale lekarza medycyny sądowej, Pohjanena, nie udało im się przesunąć. „Likwidujcie”, powiedział, „przenieście oddział, to w końcu będę mógł przestać pracować”. I nic z tego demontażu nie wychodziło, dopóki medyk pozostawał przy życiu. Nieustannie królował w swym podziemnym imperium.
Kiedy Rebeka zadzwoniła do drzwi prosektorium, otworzyła jej techniczka sekcyjna, Anna Granlund.
Uśmiechnęła się do Rebeki, tak jak uśmiecha się do krewnej, która podzieli z nią rychłą stratę. Pohjanen żył w czasie pożyczonym. Pracował tylko dlatego, że chciał. Granlund mu to umożliwiała. Rozbierała jego zmarłych, otwierała ich, przecinała skórę i powłoki tak dyskretnie i starannie, jak sobie życzył. Ważyła organy, kroiła wątroby, serca, nerki i płuca i układała je w równiutkie rzędy na stalowych blatach. Nacinała brzuchy, rozkrawała jelita i badała ich zawartość, przepiłowywała czaszki, wyciągała mózgi, wymieniała baterie w dyktafonie Pohjanena, wmuszała w medyka trochę soku z jabłek, a kiedy kończył pracę, pisała jego protokoły i zaszywała zmarłych przed ich ostatnią podróżą.
– Hej – przywitała Rebekę ściszonym głosem. – Lars śpi, ale prosił, żeby go obudzić, jak przyjdziesz.
Pohjanen spał na skosmaconej sofie w jadalni. Oddech miał chrapliwy, nieregularny, płytki. Przebudził się, zanim Anna Granlund musnęła jego ramię. Na widok Rebeki wyraz jego twarzy złagodniał.
– Martinsson! – wykrzyknął z zadowoleniem, wyprostował się na słabych nogach i zakaszlał. – Co się z tobą stało? Wyglądasz jak rok nieurodzaju.
Rebeka i Anna wymieniły spojrzenia. Mógł je sobie obrażać, ile dusza zapragnie, byle tylko nie wziął i nie umarł.
Pohjanen działał wedle zasady: atak jest najlepszą obroną. Bo to on wyglądał jak rok nieurodzaju. Jego cera przybrała pożółkły kolor taniego papieru; miał podkrążone oczy i zapadłe policzki. O sofę stała oparta laska. Pohjanen rzucił na nią złowrogie spojrzenie, jakby była najgorszą skarżypytą, i mozolnie, ale o własnych siłach ruszył w kierunku sali obdukcyjnej.
– W sądzie mam się pokazać dopiero w przyszłym tygodniu – powiedziała Rebeka. – Wtedy wezmę prysznic, włożę spódnicę i żakiet. Może nawet umyję zęby.
Zwłoki spoczywały na metalowym stole.
Jak coś, co archeolog znalazł na mokradłach, pomyślała Rebeka.
Na blacie przy ścianie wznosił się stos ubrań, które, jak przypuszczała, należały do zmarłego.
Pohjanen opadł na stalowy taboret na kółkach i włożył rękawiczki z lateksu. Rebeka wcisnęła ręce głęboko do kieszeni. Jedna z lekcji wyniesionych ze współpracy z Pohjanenem. „Włóż ręce do kieszeni. Zaciśnij je w pięść. I trzymaj zaciśnięte”.
– Jak widzisz, to nie jest żaden świeżak – zaczął medyk. – Nie ulega wątpliwości, że leżał w zamrażarce bardzo długo. Po prostu został wysuszony przez wymrożenie.
– Zastrzelony – powiedziała Rebeka, przyglądając się otworowi w piersi mężczyzny.
Tę pierś zdobiła wytatuowana striptizerka z parą rękawic bokserskich zwisających na sznurkach z szyi. Kula przeszyła jej gardło.
– Do przyczyny śmierci zaraz dojdziemy. Älä hättäile, nie ponaglaj! Dojrzałem jakby zarysy tatuaży, zdrapałem więc naskórek, by zobaczyć, co przedstawiają. Tatuaże umiejscawiają się w skórze właściwej, więc po chwili widać je było całkiem wyraźnie. A teraz pytanie za dziesięć tysięcy koron: co ci przychodzi na myśl, kiedy patrzysz na te dziary?
– Nic.
– Nic? Ta striptizerka na klacie? Tatuaże marynarskie na ramionach? Niedźwiedź polarny z obnażonymi kłami? Trzy kropki na dłoni? E, jesteś za młoda. Gość ma dokładnie takie same tatuaże, jak Börje Ström!
– Bokser?
– Tak. Dziwne, nie? Ström jest jak najbardziej żywy. Zadzwoniłem więc do niego. Na dobrą sprawę jesteśmy spokrewnieni. Jego mama i mój tato byli kuzynami. No i tak.
– Zadzwoniłeś do niego... Nie uważasz, że to policja powinna...
– Jego stary, Raimo Koskela, zaginął w sześćdziesiątym drugim, kiedy Ström miał jedenaście lat. Ström potwierdził teraz, że ojciec miał takie tatuaże, jak on sam. Nie wspomniał o tym w żadnym wywiadzie, z tego, co wiem. Nikt w rodzinie też o tym nie mówił, no, ale może w ogóle dużo o nim nie rozmawialiśmy.
Pohjanen szarpnął głową, jakby ją właśnie wyciągnął z wiadra wypełnionego lodowatą wodą. Jakież to myśli i wspomnienia nasuwały mu się teraz, że tak się z nich otrząsa?, zastanawiała się Rebeka.
– Sprawdziłem zamrażarkę, w której leżał – kontynuował medyk, ściągając rękawiczki. Z niebywałą precyzją wrzucił je do kosza na śmieci. – Mogłaby wystąpić w jednym z tych programów telewizyjnych o antykach. Zrobiłem zdjęcie, wysłałem technikowi kryminalistyki i dowiedziałem się, że ta skrzynia z dużym prawdopodobieństwem pochodzi z końca lat pięćdziesiątych albo początku lat sześćdziesiątych. I tutaj zbliżamy się do mojego, chrrr, kiepskiego, chrrr, położenia...
Rebeka czekała cierpliwie, aż Pohjanen skończy kaszleć i złapie oddech. Odrobinę dalej, przy zmywarce, Anna Granlund wyciągnęła szyję jak renifer wietrzący niebezpieczeństwo.
– Do jasnej cholery! – zaklął medyk. Wykrztusił wydzielinę w bawełnianą chustkę do nosa, którą szybko zmiął i włożył do kieszeni.
– Twoje kiepskie położenie... – podpowiedziała Rebeka neutralnie i usłużnie, jak gdyby stała w sali rozpraw i chciała pomóc świadkowi w zeznaniu.
– No właśnie – odparł Pohjanen, wycierając czoło zewnętrzną częścią dłoni. – Jak uważnie zaobserwowałaś, mężczyzna został postrzelony w pierś. Problem w tym, że zbrodnia uległa przedawnieniu.
– Von Post ma pecha – stwierdziła Rebeka. – Morderstwo z zamrażarki to niezła gratka. On lubi takie spektakularne rzeczy.
– Ale fart dla ciebie. Bo pomyślałem, że mogłabyś się temu trochę przyjrzeć. Dla świętego spokoju.
– Co!? Dlaczego miałabym wziąć się do przedawnionej sprawy, do morderstwa sprzed pięćdziesięciu lat, dla świętego spokoju? Detektyw amator to nie ja.
– Zrób to więc dla Ströma – wypalił Pohjanen. – Jego ojciec był nieobecny przez całe jego życie. I nagle pojawia się w zamrażarce. Jak według ciebie człowiek się czuje w takiej sytuacji?
– To musi być potworne uczucie – odpowiedziała Rebeka, przybierając jak najłagodniejszy i najbardziej profesjonalny ton głosu, który oznaczał, że prędzej jej kaktus na ręce wyrośnie, niż rozmawiająca z nią osoba przeforsuje swoją wolę. – Ale nie zacznę prywatnego dochodzenia, żeby zapewnić Strömowi spokój ducha. Chyba to rozumiesz?
Milimetrowy uśmiech, skrzyżowane na piersi ramiona, głowa ociupinkę przechylona w bok. Wystudiowana, „miękka na powierzchni i twarda jak głaz w środku” poza. Pohjanen przejrzał ją na wskroś i strasznie się wkurzył. Nie cierpiał takiego traktowania.
– Nie, nie rozumiem – odburknął. – Wszystko, czego od ciebie wymagam, to żebyś w wolnym czasie rzuciła okiem na sprawę.
– W wolnym czasie! – Zaśmiała się głucho. – Przepraszam, jakim wolnym czasie?
– Mnie się pytasz? Może w tym czasie, kiedy nie odbierasz dzieci z przedszkola i nie gotujesz obiadu dla rodziny.
Oczy Rebeki poczerniały jak jeziora na późnojesiennych mokradłach. Usta rozchyliły się lekko, łapiąc powietrze.
Pohjanen natychmiast pożałował swoich nieprzemyślanych słów, ale przepraszanie nigdy nie było jego mocną stroną. Zamiast tego mówił dalej, teraz trochę bardziej ugodowym tonem.
– To może chociaż porozmawiasz z siostrą tego, który był właścicielem zamrażarki? Właściciela mamy tutaj obok, więc na pogawędkę z nim już za późno.
Zaśmiał się chrapliwie, wskazując głową na chłodnię, i perorował dalej, jak gdyby słowami chciał oddalić się od tej przed chwilą wypowiedzianej uwagi na temat jej życia rodzinnego.
– Umarł dwa tygodnie temu z powodów jak najbardziej naturalnych dla starego alkoholika. Zaburzenia rytmu serca i w końcu nagłe zatrzymanie krążenia. Serce ważyło pół kilograma i to, że gość dożył siedemdziesięciu dwóch lat, to niemal cud. Jego siostra przyjechała do niego rano na nartach, żeby sprawdzić, jak wygląda sytuacja, i... No cóż, brat martwy, a w zamrażarce ojciec Ströma. Zadzwoniła na policję, ta zamówiła helikopter z dźwignikiem, który przetransportował skrzynkę na ląd, i w końcu przewieziono ją tutaj. Siostra nazywa się Ragnhild Pekkari. Powiedziała, że jak najszybciej musi wrócić na wyspę. Miała tam odszukać jakiegoś psa. Jeśli dam ci numer telefonu...
Przerwał w pół zdania, ponieważ Rebeka wpatrywała się w niego, jakby zobaczyła zjawę.
– Ragnhild Pekkari? – powtórzyła powoli. – A jak się nazywa wyspa?
– Nie powiem ci od ręki...
– Palosaari? W Kurkkio? A właściciel zamrażarki, ten martwy pijaczyna, to nie Henry Pekkari?
– Tak. Znasz go? Leży tu w środku. – Kciukiem uniesionym nad barkiem wskazał drzwi chłodni. – Chcesz go zobaczyć?
Policzki Rebeki zapłonęły.
– Nie. Ale Henry Pekkari był moim wujem. Ragnhild jest moją ciotką. Albo inaczej, moja mama dorastała razem z nimi w rodzinie zastępczej.
– Co ty nie powiesz! – wyrzucił z siebie z niedowierzaniem Pohjanen. – Ale w takim razie jest jeszcze jeden powód, dla którego...
– Nie ma takiej możliwości! – ucięła Rebeka. – Jeśli o mnie chodzi, to rodzina Pekkarich może wypierdalać.