Potrzask - Piotr Kościelny - ebook + książka
NOWOŚĆ

Potrzask ebook

Piotr Kościelny

4,5

755 osób interesuje się tą książką

Opis

Piotr Kościelny – autor bestsellerowych thrillerów – powraca z nową książką!

 

Komisarz Sikora po zranieniu przez Cieślaka dochodzi do siebie. Michał Bielecki opiekuje się partnerem i jego synem. Wydział zabójstw nadal prowadzi śledztwo w sprawie napadów na emerytów. Zabójca kolejny raz atakuje. Aneta zastanawia się nad odejściem z policji. Zaczyna się bać o swoje życie i zdrowie. Za namową członków wydziału postanawia jednak zostać. Powoli z Łukaszem zaczynają przygotowania do ślubu. Sikora rozpoczyna batalię z rodzicami Moniki o Piotrusia. Zdaje sobie sprawę, że nie może dopuścić by trafił w ich ręce. W mieście pojawia się kolejny zabójca. Cały wydział wie, że z czymś takim nie mieli jeszcze do czynienia. Jest brutalny i wyjątkowo inteligentny…

Czy uda się złapać zabójcę emerytów? Czy nowy morderca rzeczywiście jest tak bardzo niebezpieczny? Pełen nagłych zwrotów akcji thriller, w którym zło czyha na każdym kroku…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 445

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (124 oceny)
87
21
11
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
iss27

Całkiem niezła

Czwarta część przygód komisarza Sikory była dla mnie rozczarowaniem. Liczba wątków oraz wydarzeń, które spotykają bohaterów książki była tak duża, że aż nieprawdopodobna i przez to książka straciła dla mnie swój wcześniejszy urok. Po fenomenalnym Łowcy i Sidłach, spadek czuć było już w Pokocie, niemniej książka wciąż trzymała poziom. Potrzask niestety w mojej ocenie zalicza duży spadek wobec swoich poprzedniczek. Z plusów: - jak każdą książkę Pana Koscielnego, tę również czyta się bardzo szybko - dobrze rozwinięta postać mordercy „Młotkarza”, jesteśmy w stanie zrozumieć motywację sprawcy oraz poznać co się dzieje w jego głowie - wielowątkowość, która w miarę trzyma się całości Z minusów: - wielowątkowość głównych bohaterów byłaby w porządku, gdyby nie liczba przydarzających się im nieszczęść. Nie ma dnia, żeby nie wydarzyła się tragedia w życiu osobistym bohaterów, co zakrawa momentami już o absurd i przez to książka i bohaterowie tracą na autentyczności - porwanie Piotrusia przez Wa...
10
agnieszkakubiak1980

Nie oderwiesz się od lektury

Wow
00
kaskaziolkowska

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
CLLZ1

Nie oderwiesz się od lektury

Muszę ochłonąć żeby coś napisać 😮
00
mirekks

Nie oderwiesz się od lektury

jak zwykle świetny
00



Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Piotr Ko­ścielny, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83296-97-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Cią­gle my­ślisz o moż­li­wo­ści by­cia zła­pa­nym,

ale ten przy­pływ emo­cji jest wart ry­zyka.

– Da­vid Alan Gore (se­ryjny mor­derca)

1.

Wro­cław, 30 marca 2012 r.

Stała na mostku i wy­cią­gała dło­nie w jego stronę. Mo­stek znaj­do­wał się nie nad zbior­ni­kiem wod­nym, jak to zwy­kle, ale po­nad łąką pełną pięk­nych czer­wo­nych ma­ków.

Moja Mo­nika, po­my­ślał.

Wy­glą­dała prze­pięk­nie. Ubrana była w długą białą suk­nię, a na gło­wie miała wia­nek z po­lnych kwia­tów. Uśmie­chała się do niego i po­ma­chała. Tak bar­dzo pra­gnął ją ob­jąć i po­ca­ło­wać. Chciał ją przy­tu­lić i po­wie­dzieć, jak jest dla niego ważna. Przez ten czas tę­sk­nił za nią ogrom­nie. Na­wet nie zda­wał so­bie sprawy, jak bar­dzo mu jej bra­kuje. Jej uśmie­chu, cie­pła i mi­ło­ści. Uwiel­biał jej cięte żarty, na­wet gdy mu do­gry­zała. Uwa­żał, że to oznaka jej po­nad­prze­cięt­nej in­te­li­gen­cji. Po jej śmierci chciał za­opie­ko­wać się Pio­tru­siem, stwo­rzyć mu praw­dziwy dom. Nie­stety był to dom bez matki. Pra­gnął mu ją za­stą­pić, cho­ciaż zda­wał so­bie sprawę, że bę­dzie to prak­tycz­nie nie­moż­liwe. Sta­rał się mimo wszystko. Chciał, aby jego syn był szczę­śliwy. Żeby stwo­rzyli praw­dziwą ro­dzinę, na­wet je­śli bez Mo­niki. Mi­chał obie­cał mu po­móc w wy­cho­wa­niu Pio­tru­sia. Si­kora za­wsze mógł po­le­gać na swoim part­ne­rze.

Tak jak on wspo­mógł Bie­lec­kiego po roz­sta­niu z Kubą, a po­tem po jego śmierci, tak Mi­siek był opar­ciem, gdy on po­niósł stratę. Był przy nim, kiedy umie­rała Mo­nika. Si­kora pa­trzył na swoją uko­chaną i my­ślał, że za­raz do niej do­łą­czy. Było mu z jed­nej strony źle, bo chciał żyć. Dla sie­bie, ale przede wszyst­kim dla syna. Miał ma­rze­nia, ale nóż bo­le­śnie je zwe­ry­fi­ko­wał. Chciał zo­ba­czyć, jak Pio­truś bę­dzie sta­wiał pierw­sze kroki. Chciał usły­szeć, jak po­wie pierw­sze słowo. Chciał za­pro­wa­dzić go do pierw­szej klasy. Chciał mu po­wie­dzieć, jak pod­rywa się dziew­czyny. Chciał po­pro­wa­dzić go do oł­ta­rza. Te­raz tego wszyst­kiego nie bę­dzie. Nie zo­ba­czy, jak jego sy­nek do­ra­sta. To było smutne i czuł się z tego po­wodu źle. Z dru­giej jed­nak strony za­raz miał do­łą­czyć do swo­jej uko­cha­nej. To było speł­nie­nie jego ma­rzeń. Od jej śmierci wiele razy śnił, że znowu są ra­zem. Że tam­ten pi­jak w au­cie był tylko kosz­ma­rem, z któ­rego się wy­bu­dzili. Nie­stety to wszystko po­zo­stało w sfe­rze sen­nych ma­ja­ków. Si­kora zda­wał so­bie sprawę, że umiera. Był pewny, że za chwilę przej­dzie na drugą stronę. Wie­dział, że mo­stek nie jest zwy­kłym most­kiem, ale bramą na drugą stronę.

Ru­szył w kie­runku Mo­niki.

***

– Od­suń się, do cho­lery – po­wie­dział ra­tow­nik, pa­trząc groź­nie na Bie­lec­kiego.

Mi­chał prze­su­nął się w bok. Pa­trzył, jak za­łoga ka­retki pró­buje re­ani­mo­wać jego przy­ja­ciela.

– Si­kora, nie od­chodź – szep­nął, się­ga­jąc do no­si­dełka. Wy­jął z niego Pio­tru­sia i mocno przy­tu­lił do swo­jej klatki pier­sio­wej.

Był te­raz dla tego dzie­ciaka wszyst­kim. Nie chciał wie­rzyć, że Si­kora zo­stawi ich sa­mych. Mi­chał wie­dział, że po śmierci Grześka opiekę nad chłop­cem przejmą ro­dzice Mo­niki. To byłby praw­dziwy dra­mat. Zro­bi­liby z dziec­kiem to samo, co zro­bili z wła­sną córką. Mi­chał zda­wał so­bie sprawę, że nie może im na to po­zwo­lić. Jesz­cze nie wie­dział, w jaki spo­sób ma im prze­szko­dzić, ale był pewny, że bę­dzie mu­siał.

Znów spoj­rzał na ra­tow­ni­ków. Je­den z nich ro­bił wła­śnie Si­ko­rze ma­saż serca, a drugi szy­ko­wał de­fi­bry­la­tor. Bie­lecki od­wró­cił się z Pio­tru­siem w ra­mio­nach i wy­szedł do przed­po­koju. Nie chciał tego oglą­dać. Śmierć przy­ja­ciela by­łaby dla niego praw­dziwą tra­ge­dią. Ostat­nio stra­cił kilka waż­nych osób i te­raz po ci­chu li­czył na to, że Grze­siek jed­nak prze­żyje. Pra­gnął tego jak chyba ni­czego w ży­ciu.

Do miesz­ka­nia wszedł Ja­siń­ski ze Stan­kie­wi­czem. Wi­dać było, że in­for­ma­cja o ataku na Si­korę mocno ich za­sko­czyła. Obaj byli bla­dzi.

– Co z nim? – spy­tał Igor.

– Re­ani­mują go – po­wie­dział Mi­chał i otarł łzę.

– Kurwa mać. Pier­do­lony Cie­ślak – stwier­dził Ja­siń­ski.

– Nie mogę w to uwie­rzyć. Naj­pierw Mo­nika, a te­raz on – po­wie­dział Stan­kie­wicz.

Mi­chał chciał wspo­mnieć o Ku­bie, ale się po­wstrzy­mał. Bu­rzyń­ski był ważny dla niego, ale dla nich był obcą osobą.

Bie­lecki spoj­rzał w stronę kuchni, gdzie na pod­ło­dze le­żał jego part­ner. Zo­ba­czył, jak ra­tow­nik uru­cha­mia de­fi­bry­la­tor. Chwilę póź­niej na­stą­pił pierw­szy strzał im­pulsu elek­trycz­nego.

– Pa­nie Boże, miej go w opiece – po­wie­dział ci­cho i za­mknął oczy.

***

Stał przed nią na mostku i się uśmie­chał. Mo­nika prze­chy­liła lekko głowę i po­wie­działa:

– Nie mo­żesz tu być.

– Ale chcę.

– Mu­sisz wra­cać do Pio­tru­sia. On sam so­bie nie po­ra­dzi.

– Ma Bie­lec­kiego. W końcu miał być chrzest­nym. Niech się wy­wiąże z za­da­nia.

Mo­nika po­krę­ciła głową. Za­pra­gnął ją ob­jąć. Wy­cią­gnął ręce, ale wtedy uko­chana cof­nęła się o krok. Nie spo­dzie­wał się ta­kiej re­ak­cji.

– Mo­nia... – za­czął.

– Grze­siu, nie mo­żesz tu być – po­wtó­rzyła. – Mu­sisz wró­cić.

– Ale ja nie chcę. Wiesz, jak bar­dzo mi cie­bie bra­ko­wało? Nie zda­jesz so­bie na­wet sprawy, jak za­bo­lała mnie twoja śmierć. Zro­bił­bym wszystko, aby cof­nąć czas i spra­wić, by ten pi­jak nie wsiadł do auta. Te­raz mo­żemy już być ra­zem na za­wsze.

Mo­nika po­smut­niała na twa­rzy.

– Twój czas jesz­cze nie nad­szedł. Pro­szę, wra­caj. Bła­gam cię, Grze­siu, wra­caj do na­szego syna.

Nie chciał jej znowu stra­cić. Pra­gnął zo­stać z nią już na za­wsze. Jesz­cze raz spró­bo­wał ją ob­jąć. Wtedy po­czuł silny ból w klatce pier­sio­wej. Chwilę póź­niej miał wra­że­nie, jakby ja­kieś mocne ręce chwy­ciły go w pa­sie i za­częły cią­gnąć do tyłu. Stra­cił rów­no­wagę i przy­klęk­nął.

– Mu­sisz wró­cić – po­wie­działa Mo­nika.

Ręce, które go cią­gnęły, lekko roz­luź­niły chwyt. Chciał wstać, ale wtedy znowu coś go szarp­nęło. Tym ra­zem moc­niej. Po­pa­trzył na Mo­nikę i stwier­dził, że jej ob­raz za­czyna się roz­pły­wać. Sta­wała się co­raz mniej wy­raźna. Chciał za­wo­łać, aby nie od­cho­dziła po­now­nie. Z jego ust jed­nak nie wy­do­był się ża­den dźwięk. Za­mknął oczy i po chwili po­czuł ko­lejne szarp­nię­cie. Było tak mocne, że za­bo­lało go całe ciało. Z oczu po­pły­nęły mu łzy.

– Wró­cił – usły­szał nad sobą.

Otwo­rzył oczy i zo­ba­czył bro­da­tego męż­czy­znę w czer­wo­nym stroju ra­tow­nika me­dycz­nego.

– Wiesz, chło­pie, gdzie je­steś? – spy­tał drugi ra­tow­nik.

Si­kora prze­łknął ślinę.

– Na pewno nie w nie­bie. Nie ma ta­kich brzyd­kich anio­łów – po­wie­dział i spró­bo­wał wstać.

Po­now­nie po­czuł ból w klatce pier­sio­wej. Je­den z męż­czyzn po­wstrzy­mał go ręką.

– Co ty wy­pra­wiasz? – spy­tał.

– Mu­szę do syna...

– Jest pod opieką.

Si­kora spoj­rzał w bok i zo­ba­czył Bie­lec­kiego z Pio­tru­siem na rę­kach. Za jego ple­cami do­strzegł Ja­siń­skiego i Stan­kie­wi­cza. Bra­ko­wało jesz­cze Anety z Łu­ka­szem, ale z tego, co pa­mię­tał, oni mieli na dzi­siaj ja­kieś plany. Sta­rał się uśmiech­nąć do part­nera, ale po­czuł na­gły ból.

– Leż spo­koj­nie. Te­raz po­je­dziemy do szpi­tala.

– Po co, skoro żyję?

– Ty se­rio je­steś głupi czy się zgry­wasz? – spy­tał bro­dacz. – Masz kilka ran kłu­tych. Chwilę wcze­śniej wró­ci­łeś z za­świa­tów i py­tasz po co?

Si­kora nie od­po­wie­dział. Zda­wał so­bie sprawę, że nie ma co dys­ku­to­wać.

***

Aneta była w szoku, wi­dząc le­żące na klatce scho­do­wej zwłoki daw­nej są­siadki. Ma­ria Gra­bek miała roz­bitą głowę, z któ­rej wą­ską strużką są­czyła się krew. Młot­karz do­ko­nał za­bój­stwa kil­ka­na­ście me­trów od miej­sca, gdzie Aneta stała z Ży­czyń­skim. Była na sie­bie zła, bo wi­działa mor­dercę, ale nie sko­ja­rzyła jego bu­tów ze ści­ga­nym przez nich za­bójcą eme­ry­tów. Za­uwa­żyła wpraw­dzie, jak wy­cią­gał zza pa­ska mło­tek, ale na­wet to nie spra­wiło, że włą­czyła się u niej czer­wona lampka. Była zbyt za­afe­ro­wana za­rę­czy­nami i pier­ścion­kiem. W chwili, gdy jej są­siadka umie­rała, ona była naj­szczę­śliw­szą osobą na ziemi. Na­wet nie do­strze­gła, kiedy młot­karz wy­szedł z bramy. Ru­szyli z Łu­ka­szem w stronę przy­stanku ob­jęci i ra­do­śni. Te­le­fon z ko­mendy z in­for­ma­cją o zna­le­zio­nych w jej klatce zwło­kach był dla niej praw­dzi­wym za­sko­cze­niem. Ko­lej­nym było to, że Cie­ślak za­ata­ko­wał Si­korę i Bie­lec­kiego.

Z tego, co prze­ka­zał jej dy­żurny, stan Grześka był kry­tyczny i wła­śnie trwała re­ani­ma­cja.

Ża­ło­wała, że nie mogą być z Łu­ka­szem przy Mi­chale. Do miesz­ka­nia Si­kory do­tarł już Ja­siń­ski i Stan­kie­wicz. Pal­czak i oni mu­sieli za­jąć się ko­lejną ofiarą młot­ka­rza.

– Mo­gli­śmy go mieć – po­wie­działa, pa­trząc na Łu­ka­sza.

– Nie myśl o tym.

Ży­czyń­ski ner­wowo po­ru­szał szczęką. Aneta zda­wała so­bie sprawę, że nie tak wy­obra­żał so­bie dzień oświad­czyn. Ona także chciała być te­raz w in­nym miej­scu z uko­cha­nym, a nie po­chy­lać się nad cia­łem za­mor­do­wa­nej są­siadki. Miało być przy­jem­nie i ro­man­tycz­nie, tym­cza­sem stali nad tru­pem. Zda­wała so­bie sprawę, że przez ja­kiś czas bę­dzie miała wy­rzuty su­mie­nia. Kil­ka­na­ście me­trów od niej za­bójca za­ata­ko­wał po raz ko­lejny. Gdyby włą­czył jej się in­stynkt po­li­cjanta, z miej­sca roz­po­zna­łaby za­gro­że­nie.

Pa­trzyła na wcho­dzą­cych do klatki tech­ni­ków. Po­ręba ski­nął im głową na przy­wi­ta­nie i po­chy­lił się nad zwło­kami.

– Ko­lejna ofiara młot­ka­rza – po­wie­dział, od­wra­ca­jąc lekko głowę Grab­ko­wej.

Aneta wi­działa frag­menty ko­ści czaszki i zle­pione przez krew ko­smyki wło­sów. Prze­łknęła gło­śno ślinę.

– Co jest? Prze­cież to nie twoje pierw­sze zwłoki – po­wie­dział szef tech­ni­ków.

– To jej są­siadka – wy­tłu­ma­czył Łu­kasz. – Kilka mi­nut przed jej śmier­cią roz­ma­wia­li­śmy z nią.

– O cho­ler­cia. To już się nie dzi­wię. Sam pew­nie po­dob­nie bym za­re­ago­wał, gdy­bym przy­je­chał do zwłok ko­goś, kogo zna­łem.

***

Bie­lecki pa­trzył, jak ra­tow­nicy kładą Si­korę na no­szach. W tym sa­mym mo­men­cie do miesz­ka­nia we­szli Be­re­szyń­ski i Kow­nacki z Biura Spraw We­wnętrz­nych. Na ich wi­dok Mi­chał po­czuł zde­ner­wo­wa­nie. Spo­dzie­wał się spo­rych pro­ble­mów.

– Sępy się zle­ciały – rzu­cił le­żący już na no­szach Si­kora.

Kow­nacki po­krę­cił z nie­do­wie­rza­niem głową.

– My­ślę, że jak­byś był pa­dliną, po­rów­na­nie by­łoby bar­dziej trafne – po­wie­dział z uśmie­chem.

– Prze­sa­dza­cie – mruk­nął Bie­lecki i po­ło­żył Pio­tru­sia w no­si­dełku.

– Tak? Po­wiem ci, ko­lego, że ja na twoim miej­scu sie­dział­bym ci­cho. Pa­mię­taj, za­wsze sprawa wy­mu­sze­nia ze­znań na Ma­ty­sie może z po­wro­tem ru­szyć z ko­pyta. A tego pew­nie byś nie chciał – po­wie­dział Be­re­szyń­ski.

Mi­chał wie­dział, że nie po­wi­nien im się sta­wiać. Zwol­nie­nie z po­li­cji było ostat­nią rze­czą, ja­kiej te­raz po­trze­bo­wał.

– A ty, Si­kora, wy­ku­ruj się, za­nim się za cie­bie weź­miemy – po­ra­dził Be­re­szyń­ski, pa­trząc na ko­mi­sa­rza

– Brzmi jak za­pro­sze­nie do ja­kie­goś pe­dal­skiego gang-bang. – Si­kora uśmiech­nął się sze­roko, ale za­raz jego twarz wy­krzy­wił gry­mas bólu.

– Do­bra, póź­niej bę­dzie­cie się uma­wiać. Pa­cjent je­dzie do szpi­tala – po­wie­dział bro­daty ra­tow­nik i pchnął wó­zek z no­szami.

Kow­nacki pod­szedł do zwłok Do­mi­nika Cie­ślaka. Przy­kuc­nął i przez chwilę oglą­dał ob­ra­że­nia. Wszy­scy byli tak za­afe­ro­wani Si­korą, że chory psy­chicz­nie na­cjo­na­li­sta zszedł na dal­szy plan.

– Ile razy Si­kora strze­lił? – spy­tał po­li­cjant z Biura Spraw We­wnętrz­nych, pod­no­sząc się z ku­cek.

– Nie pa­mię­tam. Sy­tu­acja była dy­na­miczna. Jak­by­ście nie wie­dzieli, psy­chol za­ata­ko­wał Grześka no­żem. Na do­da­tek wbił ostrze w no­si­dełko, w któ­rym znaj­do­wał się jego syn – po­wie­dział Bie­lecki, po czym po­ka­zał uszko­dze­nia i wy­sta­jącą z roz­dar­cia żółtą gąbkę.

– Gdzie jest broń Si­kory? – spy­tał Be­re­szyń­ski.

Mi­chał pod­szedł do szafki ku­chen­nej i wy­jął pi­sto­let part­nera.

– Tu­taj go scho­wa­łem, żeby w za­mie­sza­niu nie znik­nął – po­wie­dział i prze­ka­zał broń po­li­cjan­towi z BSW.

Be­re­szyń­ski wło­żył ją do wo­reczka stru­no­wego i opi­sał.

– Bę­dziesz mu­siał po­ja­wić się w ko­men­dzie i zło­żyć ze­zna­nia – po­wie­dział po chwili do Bie­lec­kiego.

– Mogę naj­pierw po­je­chać do szpi­tala zo­ba­czyć co z Grześ­kiem?

Po­li­cjanci z we­wnętrz­nego spoj­rzeli po so­bie. W końcu Kow­nacki ski­nął głową.

– Dzięki – po­wie­dział Mi­chał i wziął no­si­dełko.

Mu­siał po­je­chać za ka­retką i na miej­scu do­pil­no­wać, aby jego part­ner z tego wy­szedł.

***

Był zły na tę starą. Spo­dzie­wał się, że znaj­dzie w jej to­rebce sporą ilość go­tówki, a ta miała tylko ja­kieś drob­niaki. Na do­da­tek w mo­men­cie gdy prze­szu­ki­wał jej kie­sze­nie, ja­kiś kun­del na pię­trze za­czął szcze­kać. Po chwili otwo­rzyły się drzwi i na klatkę wy­szła ko­bieta w szla­froku. Mu­siał po­śpiesz­nie wyjść z bramy.

Sie­dział te­raz w swoim gol­fie i pił ener­ge­tyka. Mło­tek scho­wał do re­kla­mówki. W domu bę­dzie mu­siał go wy­czy­ścić. Do­pił na­pój i rzu­cił puszkę za fo­tel pa­sa­żera. Do­łą­czyła do kil­ku­na­stu wcze­śniej­szych. Bę­dzie mu­siał w końcu po­sprzą­tać w au­cie. Te­raz jed­nak nie miał do tego głowy. Uru­cho­mił sil­nik i po­woli ru­szył. Prze­je­chał w po­bliżu miej­sca swo­jego ostat­niego ataku. Wi­dział za­par­ko­waną przed wej­ściem do bu­dynku ka­retkę po­go­to­wia i kilka ra­dio­wo­zów. Po­czuł szyb­sze bi­cie serca.

Za­par­ko­wał na po­bo­czu i przez chwilę pa­trzył na dwójkę taj­nia­ków z od­zna­kami na szy­jach. Od razu roz­po­znał parę, z którą roz­ma­wiała ta eme­rytka. Z tym gli­nia­rzem na­wet się zde­rzył. Nie miał po­ję­cia, co o tym my­śleć. Je­śli byli tu wcze­śniej służ­bowo, to mo­gło ozna­czać, że spo­dzie­wali się, że tu za­ata­kuje. Był tylko zdzi­wiony, że nie zła­pali go na go­rą­cym uczynku ani nie prze­szko­dzili w ataku. Pa­trzył, jak krzą­tają się w po­bliżu wej­ścia do bu­dynku. Już miał za­miar od­je­chać, gdy usły­szał sy­gnał sy­reny po­li­cyj­nej. Od­wró­cił się i zo­ba­czył ra­dio­wóz oraz umun­du­ro­wa­nego po­li­cjanta. Biały pas i biała czapka jed­no­znacz­nie świad­czyły o tym, że to gli­niarz z dro­gówki.

Opu­ścił szybę i za­py­tał:

– Słu­cham?

– Tu nie wolno stać. Jest za­kaz.

Do­piero te­raz za­uwa­żył, że po­peł­nił wy­krocz­nie. Ten błąd mógł go wiele kosz­to­wać.

– Prze­pra­szam, nie za­uwa­ży­łem. Zo­ba­czy­łem ra­dio­wozy i mnie to za­cie­ka­wiło – wy­ja­śnił, li­cząc na to, że po­li­cjant da mu spo­kój.

– Pro­szę do­ku­menty – po­wie­dział jed­nak sier­żant, wy­sia­da­jąc z auta.

Ra­dio­wóz za­par­ko­wał przed jego gol­fem.

– A nie mo­żemy skoń­czyć na po­ucze­niu? Nie mam żad­nych man­da­tów na kon­cie – pró­bo­wał jesz­cze ne­go­cjo­wać.

– Prawo jazdy, do­wód re­je­stra­cyjny po­jazdu i ubez­pie­cze­nie od­po­wie­dzial­no­ści cy­wil­nej.

Się­gnął do kie­szeni kurtki i wy­cią­gnął port­fel. Wrę­czył po­li­cjan­towi prawo jazdy i do­wód re­je­stra­cyjny. Ten otwo­rzył do­ku­ment i zer­k­nął do środka.

– Pa­nie Mar­ci­nie, prze­gląd panu wy­szedł. Mie­siąc temu był ter­min.

– Oj, za­raz po­jadę i to ogarnę.

– Bę­dzie man­dat. Za­raz spraw­dzimy stan tech­niczny po­jazdu i je­śli się okaże, że coś jest nie­sprawne, za­trzy­mam panu do­wód re­je­stra­cyjny, a auto zo­sta­nie od­ho­lo­wane.

Po­li­cjant po­szedł w stronę ra­dio­wozu. Chwilę stał i roz­ma­wiał z dru­gim mun­du­ro­wym. Mar­cin spoj­rzał na fo­tel pa­sa­żera. Serce za­częło mu szyb­ciej bić. W re­kla­mówce znaj­do­wał się mło­tek, któ­rym za­bił eme­rytkę. Kil­ka­na­ście me­trów da­lej pra­co­wali po­li­cjanci, któ­rzy pew­nie by­liby wnie­bo­wzięci, gdyby pa­trol dro­gówki go za­trzy­mał. Nie mógł do tego do­pu­ścić. Prze­krę­cił klu­czyk i wrzu­cił bieg. Po­li­cjant, który wciąż miał w dłoni jego do­ku­menty, sta­rał się go za­trzy­mać. Omi­nął go jed­nak i do­dał moc­niej gazu. Po prze­je­cha­niu kil­ku­dzie­się­ciu me­trów w lu­sterku wstecz­nym zo­ba­czył, że ra­dio­wóz ru­sza za nim w po­goń.

***

Si­kora w dro­dze do szpi­tala dwa razy tra­cił przy­tom­ność. Z miej­sca prze­wie­ziono go na blok ope­ra­cyjny. Bie­lecki bał się o ży­cie przy­ja­ciela. Pio­truś wciąż był pod jego opieką. Z tego, co się do­wie­dział, Sęk i Ży­czyń­ski byli na miej­scu ataku młot­ka­rza. Stan­kie­wicz i Ja­siń­ski zor­ga­ni­zo­wali zbiórkę krwi dla Grześka. Ra­tow­nicy po­wie­dzieli wpraw­dzie, że za­gro­że­nie ży­cia mi­nęło, ale stan Si­kory na­dal był ciężki.

Mi­chał sie­dział te­raz przed salą i cze­kał na in­for­ma­cje. Przy­po­mniało mu się, jak jesz­cze nie tak dawno sie­dział tu z Grześ­kiem, wy­cze­ku­jąc wie­ści o Mo­nice. Miał na­dzieję, że dzi­siaj wia­do­mo­ści będą po­zy­tywne. Nie wy­obra­żał so­bie swo­jego ży­cia, gdyby jego naj­lep­szy przy­ja­ciel od­szedł. Si­kora był te­raz dla niego naj­waż­niej­szy. Miał co prawda ro­dzi­ców Kuby, ale z Grześ­kiem po­łą­czyła go praw­dziwa mę­ska przy­jaźń.

Przy­tu­lił śpią­cego Pio­tru­sia do piersi, po czym po­woli odło­żył go do no­si­dełka i wy­jął ko­mórkę. Chciał się do­wie­dzieć, co w śledz­twie, które pro­wa­dzi Aneta z Łu­ka­szem. Wy­brał nu­mer Sęk.

– Halo – po­wie­działa po chwili Aneta.

– Dzwo­nię, żeby spy­tać, jak wam idzie. I przy oka­zji po­wie­dzieć, że Grze­chu jest na bloku ope­ra­cyj­nym.

– Wyj­dzie z tego?

– Taką mam na­dzieję. Je­śli nic się nie zmieni to po­winno być do­brze.

– Ka­mień z serca – ode­tchnęła Sęk.

– To jak ten młot­karz?

– Fa­cet za­bił, w mo­men­cie gdy by­łam z Łu­ka­szem kil­ka­na­ście me­trów od niego.

– Co? – zdzi­wił się Bie­lecki.

– Za­bił moją są­siadkę. By­łam z Łu­ka­szem u mo­jej matki na obie­dzie. Gdy wy­cho­dzi­li­śmy z klatki, spo­tka­li­śmy Ma­rię Gra­bek. Po­ga­da­li­śmy chwilę, a po­tem ona po­szła do domu. W tym cza­sie mi­nął nas młody chło­pak. Nie sko­ja­rzy­łam jego bu­tów. Na­wet jak wyj­mo­wał mło­tek, to mi to umknęło. Mam te­raz wy­rzuty su­mie­nia, bo mo­gli­śmy oca­lić ko­bietę i zła­pać gnoja na go­rą­cym.

– Nie ob­wi­niaj się. Kto mógł wie­dzieć, że fa­cet ude­rzy aku­rat w tym miej­scu – po­wie­dział Mi­chał.

– Nikt.

– I dla­tego nie ma tu two­jej winy.

– Łu­kasz też tak mówi, ale ja wiem, że da­łam dupy... – Na­gle Aneta za­mil­kła, jakby coś zwró­ciło jej uwagę. – Oby cię, chuju, zła­pali – po­wie­działa ci­cho.

– Co? – za­py­tał skon­ster­no­wany Bie­lecki.

– A nie, to nie do cie­bie – wy­ja­śniła. – Pie­czarki wła­śnie kon­tro­lo­wały ja­kie­goś gol­fia­rza i ten po­sta­no­wił im na­wiać. Pew­nie na bani albo na pro­chach.

***

Ostro skrę­cił w boczną uliczkę, ude­rza­jąc bo­kiem w za­par­ko­wane sa­mo­chody. Dźwięk tar­cia me­talu o me­tal spra­wił, że po­czuł przy­pływ ad­re­na­liny. Sły­szał sy­gnały ra­dio­wozu. Wrzu­cił bieg i wci­snął gaz do pod­łogi. Auto wpa­dło w po­ślizg i za­ry­so­wało ko­lejne po­jazdy po prze­ciw­nej stro­nie drogi. Spoj­rzał w lu­sterko i zo­ba­czył, że w uliczkę wjeż­dżają dwa ozna­ko­wane ra­dio­wozy. Mu­siał im uciec. Do­dał gazu i ru­szył z pi­skiem opon. Skrę­cił w ko­lejną wą­ską drogę i za­ha­mo­wał przy kra­węż­niku. Wy­ska­ku­jąc z auta, chwy­cił re­kla­mówkę z młot­kiem. Prze­biegł przez po­bli­skie po­dwórko, a po­tem wpadł na ko­lejne. Zo­ba­czył śmiet­niki i po­sta­no­wił po­zbyć się na­rzę­dzia zbrodni. Wrzu­cił re­kla­mówkę do kon­te­nera i przy­krył ja­kimś kar­to­nem.

Wbiegł w tu­nel i obej­rzał się za sie­bie. Ści­gało go dwóch mun­du­ro­wych. Wie­dział, że oprócz tych dwóch są jesz­cze inni w sa­mo­cho­dach. Zda­wał so­bie sprawę, że nie ma szans na ucieczkę. Poza tym na­wet je­śli mu się te­raz uda zgu­bić po­goń, i tak gli­nia­rze wie­dzą już, kim jest. Po­sta­no­wił się pod­dać. Przy­sta­nął i pod­niósł ręce. Do­słow­nie trzy se­kundy póź­niej zo­stał po­wa­lony i je­den z po­li­cjan­tów za­czął go sku­wać.

– Po­pier­do­liło cię, go­ściu?

– Ba­łem się – po­wie­dział, z tru­dem ła­piąc po­wie­trze.

Po­li­cjant po­sta­wił go na nogi i po­pchnął w stronę ściany.

– Nogi sze­roko.

Mar­cin wy­ko­nał po­le­ce­nie. Po chwili po­czuł dło­nie na swoim ciele. Był prze­szu­ki­wany. Cie­szył się, że po­zbył się młotka. Gdyby gli­nia­rze go przy nim zna­leźli, pew­nie do­stałby do­ży­wo­cie.

– Czemu ucie­ka­łeś? – spy­tał funk­cjo­na­riusz, od­wra­ca­jąc go w swoją stronę. – Pi­łeś? Bra­łeś coś?

– Nie.

– To skąd ci przy­szedł taki głupi po­mysł do głowy? Prze­cież mamy twoje lejce.

– Ba­łem się, że za­bie­rze­cie mi sa­mo­chód. Nie mam te­raz kasy, żeby za­pła­cić za la­wetę i na­pra­wić auto.

– I dla­tego zwie­wa­łeś?

Mar­cin ski­nął głową.

– No to po­wiem ci, chło­pie, że prze­sa­dzi­łeś – mun­du­rowy wy­cią­gnął z kie­szeni bluzy jego do­ku­menty i przez chwilę pa­trzył na prawo jazdy. – Mar­ci­nie Choj­nacki, je­steś za­trzy­many.

Drugi z mun­du­ro­wych wziął go pod ra­mię i za­czął pro­wa­dzić w stronę za­trzy­mu­ją­cych się ka­wa­łek da­lej ra­dio­wo­zów.

***

Bie­lecki pa­trzył na drzwi do sali ope­ra­cyj­nej i za­sta­na­wiał się, jak długo jesz­cze po­trwa ope­ra­cja Si­kory. Im wię­cej czasu mi­jało, tym bar­dziej się nie­po­koił. Zda­wał so­bie sprawę, że serce jego przy­ja­ciela może w każ­dej chwili znowu się za­trzy­mać.

Po­pa­trzył na śpią­cego Pio­tru­sia. Po­wi­nien spraw­dzić, czy nie trzeba go prze­wi­nąć, ale nie chciał go bu­dzić. Im dłu­żej śpi, tym le­piej. Zwłasz­cza, że nie za­brał z miesz­ka­nia pie­luch. Bę­dzie mu­siał po­pro­sić ko­goś, żeby ku­pił i mu do­wiózł. Się­gnął do kie­szeni, żeby za­dzwo­nić do Ja­siń­skiego. Jemu zleci to za­da­nie. Już miał wy­bie­rać nu­mer, gdy otwo­rzyły się drzwi i z sali ope­ra­cyj­nej wy­szedł le­karz.

– Ope­ra­cja za­koń­czyła się suk­ce­sem – po­wie­dział, pod­cho­dząc do Biel­skiego. – Pań­ski ko­lega zo­stał prze­wie­ziony na salę po­ope­ra­cyjną i tro­chę tam zo­sta­nie.

– Uff... Ka­mień z serca.

– Nie­wiele bra­ko­wało. À pro­pos serca, nóż mi­nął je za­le­d­wie o mi­li­me­try. Pań­ski ko­lega miał wiele szczę­ścia.

Bie­lecki nie mógł uwie­rzyć, że tak mało bra­ko­wało, by jego przy­ja­ciel zgi­nął.

– Niech mi pan po­wie, dok­to­rze, co te­raz bę­dzie. Jak się nim opie­ko­wać? – spy­tał.

– Przede wszyst­kim pa­cjent musi dojść do sie­bie. Za kilka dni po­wi­nien opu­ścić szpi­tal.

Mi­chał wie­dział, że Grze­siek do­sta­nie cho­ro­bowe, ale w domu także bę­dzie po­trze­bo­wał opieki. Za­sta­na­wiał się, czy Pal­czak da mu wolne. Ktoś prze­cież mu­siał opie­ko­wać się Pio­tru­siem. Si­kora nie bę­dzie w sta­nie tego zro­bić.

Uści­snął dłoń le­ka­rzowi i pa­trzył, jak ten wraca na salę ope­ra­cyjną. Gdy dok­tor znik­nął za drzwiami, Mi­chał po­chy­lił się nad no­si­deł­kiem ze śpią­cym Pio­tru­siem.

– Nie­wiele bra­ko­wało, a zo­stał­byś sie­rotą – szep­nął, czu­jąc, jak po po­licz­kach płyną mu łzy.

***

Ra­dio­wóz za­par­ko­wał przy Hub­skiej i mun­du­rowi wy­sie­dli z auta. Po chwili wy­cią­gnęli Mar­cina na ze­wnątrz i za­pro­wa­dzili do ko­mi­sa­riatu. Choj­nacki wie­dział, że nie unik­nie kon­se­kwen­cji zwią­za­nych z ucieczką, a także z uszko­dze­niami, które spo­wo­do­wał au­tem. Uwa­żał jed­nak, że kara i tak bę­dzie ła­god­niej­sza, niż gdyby pod­czas kon­troli zna­le­ziono przy nim mło­tek z frag­men­tami ciała jego ofiary.

– Idziemy – usły­szał i skie­ro­wał się w stronę bu­dynku.

Sie­dzący przy okienku po­li­cjant na­ci­snął gu­zik. Za­mek ma­gne­tyczny za­brzę­czał i we­szli na te­ren ko­mi­sa­riatu. Za­pro­wa­dzono go do po­miesz­cze­nia, gdzie miał zo­stać prze­słu­chany. Sier­żant, który go za­trzy­mał, po­ka­zał mu miej­sce. Mar­cin spo­koj­nie je za­jął.

– Po­wiem ci, że mnie za­sko­czy­łeś – za­czął funk­cjo­na­riusz, sia­da­jąc na­prze­ciwko. – Pa­trol po­je­chał na miej­sce, gdzie po­rzu­ci­łeś auto, i do­ko­nał prze­szu­ka­nia.

– A po co?

– Bo ja­koś nie chce mi się wie­rzyć, że spie­prza­łeś, bo ba­łeś się od­ho­lo­wa­nia auta. Do­świad­cze­nie mi pod­po­wiada, że mia­łeś coś na po­kła­dzie i chcia­łeś unik­nąć kary. Co to było? Feta? Gan­dzia?

– Nic. Na­prawdę chcia­łem zwiać, bo ba­łem się, że za­bie­rze­cie sa­mo­chód na par­king.

Sier­żant przez chwilę mu się przy­glą­dał, w końcu uśmiech­nął się i po­wie­dział:

– Jak tam so­bie chcesz. Zo­ba­czymy, co znaj­dziemy w au­cie. A wtedy bę­dziemy ina­czej roz­ma­wiać.

Choj­nacki wie­dział, że w sa­mo­cho­dzie nie ma nic, co mo­głoby go ob­cią­żyć. Mło­tek był w re­kla­mówce, rę­ka­wiczki też. Je­dyne, do czego mo­gliby się przy­cze­pić, to brak ap­teczki. Uśmiech­nął się pod no­sem. Pa­trzył na mun­du­ro­wego, który przez chwilę coś pi­sał.

– Do­bra, mam tu pro­to­kół prze­słu­cha­nia. Zo­sta­łeś do­wie­ziony w cha­rak­te­rze po­dej­rza­nego. O twoim lo­sie zde­cy­duje pro­ku­ra­tor. Może się oka­zać, że zo­sta­niesz na dołku na noc, ale może się oka­zać, że pu­ścimy cię do domu. Wszystko te­raz za­leży od wy­ni­ków prze­szu­ka­nia po­jazdu.

Mar­cin po­pra­wił się na krze­śle.

– Do­bra. Imię i na­zwi­sko? – spy­tał po­li­cjant.

– Mar­cin Choj­nacki.

– Imiona ro­dzi­ców i pa­nień­skie na­zwi­sko matki?

– Jan i Syl­wia. Matka miała na na­zwi­sko Ka­miń­ska. Oboje już nie żyją. Zgi­nęli w wy­padku, jak mia­łem cztery lata.

– Przy­kro mi.

– Mnie bar­dziej. Wy­cho­wy­wała mnie bab­cia, ale w ze­szłym roku zo­stała za­mor­do­wana. Za­bójcy nie zna­le­ziono.

Sier­żant odło­żył dłu­go­pis.

– Cie­kawe... Gdzie to było?

– W Po­la­nicy-Zdroju. Była w sa­na­to­rium. Wra­cała ze spa­ceru i ktoś dźgnął ją no­żem. Zmarła na miej­scu.

Po­li­cjant ski­nął głową i się­gnął po dłu­go­pis. Przez chwilę w po­miesz­cze­niu pa­no­wała ci­sza. Mar­cin pa­trzył na swoje dło­nie i za­sta­na­wiał się, jak długo jesz­cze po­trwa prze­słu­cha­nie. Chciał jak naj­szyb­ciej stąd wyjść i od­szu­kać mło­tek, za­nim ktoś go znaj­dzie.

– Do­bra, wróćmy do prze­słu­cha­nia – stwier­dził sier­żant. – Data i miej­sce uro­dze­nia?

– Sie­dem­na­sty maja ty­siąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­siąty pierw­szy. We Wro­cła­wiu.

Mar­cin cze­kał na ko­lejne py­ta­nia, ale w tym mo­men­cie za­czął dzwo­nić sto­jący na biurku te­le­fon.

– Sier­żant Wierz­bicki – po­wie­dział po­li­cjant, od­bie­ra­jąc. Przez chwilę tylko słu­chał. W końcu odło­żył słu­chawkę i spoj­rzał na Mar­cina. Kilka se­kund bacz­nie go ob­ser­wo­wał, po czym uśmiech­nął się i po­wie­dział: – Mamy wy­niki prze­szu­ka­nia sa­mo­chodu. Do­dat­kowo ko­le­dzy prze­szli się po oko­licy. Po­dej­rze­wali, że mo­głeś coś wy­wa­lić pod­czas swo­jej pie­szej ucieczki.

Mar­cin po­czuł, że serce mu przy­spie­sza. Mina i za­cho­wa­nie po­li­cjanta świad­czyły o tym, że bę­dzie miał kło­poty.

– I masz szczę­ście, chło­pie, że nie zna­leźli ni­czego, co by cię ob­cią­żało bar­dziej niż ta głu­pia ucieczka. My­ślę, że po spi­sa­niu wy­ja­śnień wyj­dziesz do domu. Pro­ku­ra­tor ra­czej nie bę­dzie chciał cię trzy­mać na dołku ani kie­ro­wać wnio­sku o areszt. Za mały miki je­steś, chło­paku.

Mar­cin uśmiech­nął się na te słowa. Miał szczę­ście.

***

Si­kora sły­szał szum apa­ra­tury mo­ni­to­ru­ją­cej jego funk­cje ży­ciowe. Pa­trzył w su­fit i za­sta­na­wiał się, co sta­łoby się z Pio­tru­siem, gdyby nie wró­cił z za­świa­tów. Wi­zja Mo­niki spra­wiła, że zdał so­bie sprawę, jak bar­dzo za nią tę­sk­nił. Od jej tra­gicz­nej śmierci sta­rał się ja­koś trzy­mać. Nie roz­pa­czał, nie za­pi­jał ża­łoby. Miał Pio­tru­sia i dla niego mu­siał być silny. Ko­chał swo­jego synka i mu­siał dla niego żyć. Nie mógł po­zwo­lić, by ma­luch wpadł w łapy tok­sycz­nych ro­dzi­ców Mo­niki. Zgo­to­wa­liby mu praw­dziwe pie­kło. Do tego nie mógł do­pu­ścić.

Przy­po­mniał so­bie mo­ment, gdy na chwilę zna­lazł się po dru­giej stro­nie. Nie spo­dzie­wał się, że po śmierci jest ja­kiś świat. Oczy­wi­ście nie mógł wy­klu­czyć, że to był tylko ma­jak, ale mimo wszystko dało mu to do my­śle­nia. Jak go wy­pi­szą, bę­dzie mu­siał zgłę­bić ten te­mat.

Po­czuł par­cie na pę­cherz i po­sta­no­wił udać się do to­a­lety. Jed­nak gdy prze­krę­cił się na bok, silny ból prze­szył jego klatkę pier­siową. Spoj­rzał na opa­tru­nek i zdał so­bie sprawę, że przez ja­kiś czas nie bę­dzie w pełni sprawny. Uniósł koł­drę i zo­ba­czył, że ma za­ło­żoną pie­lu­chę. Do­ro­sły chłop, a nosi pie­lu­chy jak Pio­truś. Uśmiech­nął się na tę myśl. Miał na­dzieję, że nikt ni­gdy się o tym nie do­wie. Bie­lecki śmiałby się z niego chyba do końca ży­cia.

Się­gnął po le­żący przy łóżku przy­cisk. Chciał, żeby ktoś po­mógł mu do­stać się do to­a­lety. Nie za­mie­rzał si­kać w pam­persa.

– Co się dzieje, sło­neczko? – za­świer­go­tała pie­lę­gniarka, wcho­dząc do sali. Miała około czter­dzie­stu pię­ciu lat i ciemne włosy do ra­mion. Gdy się uśmiech­nęła, w jej twa­rzy po­ja­wiły się do­łeczki.

– Do to­a­lety chcia­łem – po­wie­dział Si­kora.

– A po co sło­neczko chce się for­so­wać? Prze­cież nie trzeba ni­g­dzie ła­zić.

Si­kora od­sło­nił pam­persa.

– Nie za­mie­rzam wa­lić w ga­cie jak mój syn – po­wie­dział i po­now­nie spró­bo­wał wstać. Ból jed­nak mu w tym prze­szko­dził. Zo­stał w pod­par­ciu na jed­nym łok­ciu.

– Spo­koj­nie, bo szwy pójdą. Jak nie chce w pie­lu­chę, to mogę dać ba­sen.

– Wolę wstać i sa­memu so­bie po­ra­dzić. Po­trze­buję tylko po­mocy, żeby zejść z łóżka. Do ki­bla ja­koś do­czła­pię. – Si­kora pa­trzył na ko­bietę, li­cząc, że ta się zgo­dzi.

Pie­lę­gniarka jed­nak po­krę­ciła głową.

– Nie mo­żesz, sło­neczko. Jakby le­karz się do­wie­dział, że szwen­dasz się po od­dziale tuż po ope­ra­cji i że ja ci po­mo­głam, do­sta­ła­bym ostrą burę. A tego wolę unik­nąć. Jak chcesz, dam ci ba­sen i po­mogę.

Si­kora wie­dział, że nie uda mu się jej prze­ko­nać do zmiany de­cy­zji.

– Do­brze, ale po­ra­dzę so­bie sam... – mruk­nął i opadł na łóżko.

***

Choj­nacki wró­cił do domu i po­szedł pro­sto do kuchni. Wy­jął z re­kla­mówki mło­tek i za­czął go myć pod kra­nem.

Po tym, jak wy­pu­ścili go z ko­mendy, po­je­chał na miej­sce, gdzie po­zbył się do­wodu zbrodni. Całą drogę miał na­dzieję, że ża­den bez­domny nie znaj­dzie młotka i nie po­wia­domi po­li­cji o od­kry­ciu. Śled­czy na pewno z miej­sca po­wią­za­liby jego ucieczkę z po­rzu­co­nym na­rzę­dziem. Za­sta­na­wiał się, czy nie po­wi­nien na ja­kiś czas prze­stać. Dzi­siaj o mały włos by wpadł. Tylko dzięki przy­tom­no­ści umy­słu i ry­zy­kow­nej pró­bie ucieczki unik­nął aresz­to­wa­nia.

Odło­żył mło­tek na su­szarkę do na­czyń i wy­tarł dło­nie w wi­szącą przy zle­wie szmatkę. Pod­szedł do lo­dówki i wy­jął z niej bu­telkę wody mi­ne­ral­nej. Wziął kilka szyb­kich ły­ków. Gdy spoj­rzał na swoje buty, do­strzegł, że są ubru­dzone krwią jego ostat­niej ofiary. Całe szczę­ście, że po­li­cjanci tego nie za­uwa­żyli. Wtedy nie wy­tłu­ma­czyłby się w tak ła­twy spo­sób.

Zdjął ulu­bione adi­dasy i po­szedł do ła­zienki. Z szafki pod umy­walką wy­jął szczo­teczkę do zę­bów, po czym wło­żył but pod kran. Pu­ścił wodę i za­czął go szo­ro­wać. Od­kąd pa­mię­tał, dbał o obu­wie. Na­uczyła go tego bab­cia. „Na­uczyła” to w su­mie za dużo po­wie­dziane. Biła go ka­blem, gdy miał za­bru­dzone buty. Cią­gle mu po­wta­rzała, że buty i pa­znok­cie świad­czą o czło­wieku. Uwa­żał, że to bzdura. O czło­wieku świad­czą jego czyny, a nie to, czy dba o buty. Zresztą nie tylko za to był bity. Wy­star­czył byle pre­tekst. Zjadł za dużo, do­sta­wał pa­sem w ty­łek. Zjadł za mało – z otwar­tej dłoni w twarz. Bab­cia była praw­dzi­wym po­two­rem. Lu­dzie jed­nak uwa­żali ją za wspa­nia­ło­myślną ko­bietę, która za­opie­ko­wała się wnu­kiem po śmierci jego ro­dzi­ców.

Pa­mię­tał tam­ten wy­pa­dek. Miał wtedy cztery lata i je­chał z ro­dzi­cami na wa­ka­cje. Oj­ciec dzień wcze­śniej źle się czuł, ale twier­dził, że da radę bez­piecz­nie do­wieźć ich do Dar­łówka. Wy­je­chali wcze­śnie rano i od­da­lili się za­le­d­wie trzy­dzie­ści ki­lo­me­trów od Wro­cła­wia, gdy oj­ciec do­stał za­wału. Gwał­tow­nie skrę­cił kie­row­nicą i wje­chał w drzewo. Zgi­nął na miej­scu, a matka zmarła dwie go­dziny póź­niej w szpi­talu. Jemu nie stało się nic po­waż­nego. Miał tylko pęk­niętą kość ra­mie­nia i zła­many oboj­czyk. Ze szpi­tala ode­brała go bab­cia Pe­la­gia i za­brała do sie­bie. Pierw­sze ty­go­dnie nie za bar­dzo wie­dział, co się stało. Nie ro­zu­miał tego, że już ni­gdy nie zo­ba­czy mamy i taty. Z cza­sem przy­wykł do my­śli, że śmierć za­biera osoby, które ko­chamy naj­moc­niej. Bab­cia po­cząt­kowo zaj­mo­wała się nim do­brze. Roz­piesz­czała go, tak jak to ro­bią bab­cie. Pierw­szy raz ude­rzyła go po mie­siącu, dla­tego że zmo­czył łóżko. Miał kosz­mar i po­pu­ścił. Do­sko­nale pa­mię­tał wy­raz jej twa­rzy, gdy zo­ba­czyła mo­kre prze­ście­ra­dło. Była wście­kła.

***

Bie­lecki po­ło­żył spać Pio­tru­sia i wró­cił do sa­lonu, w któ­rym sie­dzieli Aneta i Łu­kasz.

– Ciężki dzień – po­wie­dział, opa­da­jąc na ka­napę.

– Ja też bym chciała, żeby już było ju­tro – wes­tchnęła Aneta, otwie­ra­jąc piwo bez­al­ko­ho­lowe.

Bie­lecki się­gnął po puszkę żywca. Nie po­wi­nien pić, ma­jąc pod opieką nie­mow­laka, ale ostat­nie wy­da­rze­nia spra­wiły, że mu­siał tro­chę wy­lu­zo­wać.

– Mam do sie­bie żal, że nie po­wstrzy­ma­łam tego gnoja przed za­bi­ciem mo­jej są­siadki. Wiesz, jak się czu­łam, wi­dząc, że moja matka przez okno ob­ser­wuje na­szą pracę? Chwilę wcze­śniej u niej by­li­śmy i oznaj­mi­łam jej, że zo­sta­nie bab­cią...

– Współ­czuję – po­wie­dział Mi­chał, bio­rąc łyk piwa.

– Na do­da­tek Łu­kasz mi się oświad­czył tuż przed ata­kiem.

– Skąd mo­głem wie­dzieć, że go­stek za­biję tę babkę za­raz po tym? – wtrą­cił Ży­czyń­ski.

– No nie mo­głeś, ale nie tak so­bie ten mo­ment wy­obra­ża­łam. Je­śli przy za­rę­czy­nach coś ta­kiego miało miej­sce, to boję się ślubu.

Łu­kasz spoj­rzał na Anetę za­sko­czony.

– Jak mam to ro­zu­mieć?

– Żar­tuję prze­cież. Nie martw się. Hajt­niemy się i ra­zem wy­cho­wamy dziecko na po­rząd­nego oby­wa­tela. – Aneta pu­ściła do niego oko, a Łu­kasz po­słał jej ca­łusa.

Bie­lecki, pa­trząc na nich, po­czuł ukłu­cie za­zdro­ści. Sam wciąż tę­sk­nił za Kubą. Do­skwie­rała mu sa­mot­ność, ale nie za­mie­rzał szu­kać ni­kogo na siłę. Uwa­żał, że to by­łoby podłe. Zhań­biłby tym pa­mięć o Ku­bie.

– A Grze­chu jak długo bę­dzie w szpi­talu? – spy­tała Sęk.

– Kilka dni. Po­dej­rze­wam, że przy­naj­mniej do końca ty­go­dnia.

– No to masz ma­łego pod swoją opieką. Mam na­dzieję, że sta­rzy Mo­niki nie wy­ko­rzy­stają sy­tu­acji, żeby uwa­lić Si­korę i ode­brać mu prawa do opieki.

– O kurwa, fak­tycz­nie... Z tego wszyst­kiego cał­kiem o nich za­po­mnia­łem.

– Trzeba bę­dzie zro­bić wszystko, żeby Pio­truś zo­stał z Si­korą – po­wie­działa Aneta. – Jesz­cze nie wiem co, ale coś wy­my­ślimy.

***

Ko­lejne lata było jak nie­koń­czące się pa­smo prze­mocy. Bab­cia biła go, na­wet kiedy nic nie zro­bił. Po­tra­fiła po­dejść do niego i chwy­cić za ucho. Wy­krę­cała je tak mocno, że bał się, że mu je urwie. Naj­gor­sze jed­nak było to, że nie mógł krzyk­nąć z bólu. Kie­dyś za­strze­gła, że jak się ko­muś po­skarży lub za­cznie krzy­czeć, spo­tka go taka kara, ja­kiej jesz­cze nie za­znał. Bał się.

Wbrew temu, co ro­biła, Pe­la­gia uda­wała spo­kojną eme­rytkę, która co­dzien­nie cho­dzi do ko­ścioła. Była re­li­gijna, ale nie prze­szka­dzało jej to w ka­to­wa­niu wnuka. Pa­mię­tał, jak ka­zała mu się mo­dlić do Matki Bo­skiej o zdro­wie dla niej. Całą noc spę­dził, klę­cząc przed świę­tym ob­ra­zem. Skur­cze go ła­pały, ale nie mógł wstać. Ona sie­działa w swoim fo­telu i bacz­nie go ob­ser­wo­wała. Nie­na­wi­dził jej i tego fo­tela. Po jej śmierci od razu wy­wa­lił me­bel na śmiet­nik. Przy­po­mniał so­bie jej minę, kiedy zdała so­bie sprawę, że umiera. Po­je­chała do sa­na­to­rium, a on od­cze­kał dwa dni i ru­szył za nią. Ob­ser­wo­wał ją i cze­kał na sprzy­ja­jący mo­ment. W końcu ten nad­szedł. Pe­la­gia była na spa­ce­rze, gdy do­biegł do niej i ob­ró­cił w swoją stronę. Była za­sko­czona jego obec­no­ścią w Po­la­nicy-Zdroju. Chciała coś po­wie­dzieć, ale jej nie po­zwo­lił. Wbił jej nóż pro­sto w serce. Przez chwilę jesz­cze stał nad jej cia­łem i pa­trzył. Czuł sa­tys­fak­cję, że wresz­cie się jej po­zbył. Wresz­cie był wolny, mógł ro­bić, co chce. W końcu nikt mu nie bę­dzie ni­czego ka­zał ani za­bra­niał. Do­tych­czas o wszyst­kim za­wsze de­cy­do­wała bab­cia, po­cząw­szy od tego, ja­kie ubra­nie może za­ło­żyć, przez to, co może oglą­dać w te­le­wi­zji, a koń­cząc na wy­bo­rze szkoły śred­niej, a po­tem stu­diów.

Wró­cił do Wro­cła­wia i cze­kał na in­for­ma­cję z po­li­cji, że ktoś za­mor­do­wał jego bab­cię. Gdy funk­cjo­na­riu­sze sta­nęli w progu domu, uda­wał zroz­pa­czo­nego. Są­sie­dzi sta­rali się go pod­trzy­mać na du­chu. Sły­szał, jak za jego ple­cami szep­czą, że te­raz na pewno nie da so­bie rady. Nikt z nich nie miał po­ję­cia, co się działo za drzwiami miesz­ka­nia Pe­la­gii. Nikt nie wie­dział o kosz­ma­rze, jaki był jego udzia­łem. Nikt też nie zda­wał so­bie sprawy, że wresz­cie Mar­cin ode­tchnie i prze­sta­nie się bać.

Te­raz to jego będą się bali. Po­sta­no­wił wy­rów­nać ra­chunki za całe zło, ja­kiego do­świad­czył. Gdyby mógł za­bić bab­cię jesz­cze raz, chęt­nie by to zro­bił. Jed­nak jej już nie mógł uka­rać. Były za to inne osoby. Nie miał po­ję­cia, ile po­two­rów cho­dzi po świe­cie, uda­jąc po­rząd­nych eme­ry­tów. Wie­dział, że wszyst­kich nie za­bije, ale po­zbę­dzie się przy­naj­mniej paru. Nie dość, że od­pła­cał im za krzywdy, które go spo­tkały z rąk Pe­la­gii, to jesz­cze zdo­by­wał pie­nią­dze na ży­cie. Nie­stety ta ostat­nia nie miała go­tówki. Bę­dzie mu­siał za­po­lo­wać na ko­lejną.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki