Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
755 osób interesuje się tą książką
Piotr Kościelny – autor bestsellerowych thrillerów – powraca z nową książką!
Komisarz Sikora po zranieniu przez Cieślaka dochodzi do siebie. Michał Bielecki opiekuje się partnerem i jego synem. Wydział zabójstw nadal prowadzi śledztwo w sprawie napadów na emerytów. Zabójca kolejny raz atakuje. Aneta zastanawia się nad odejściem z policji. Zaczyna się bać o swoje życie i zdrowie. Za namową członków wydziału postanawia jednak zostać. Powoli z Łukaszem zaczynają przygotowania do ślubu. Sikora rozpoczyna batalię z rodzicami Moniki o Piotrusia. Zdaje sobie sprawę, że nie może dopuścić by trafił w ich ręce. W mieście pojawia się kolejny zabójca. Cały wydział wie, że z czymś takim nie mieli jeszcze do czynienia. Jest brutalny i wyjątkowo inteligentny…
Czy uda się złapać zabójcę emerytów? Czy nowy morderca rzeczywiście jest tak bardzo niebezpieczny? Pełen nagłych zwrotów akcji thriller, w którym zło czyha na każdym kroku…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 445
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ciągle myślisz o możliwości bycia złapanym,
ale ten przypływ emocji jest wart ryzyka.
– David Alan Gore (seryjny morderca)
1.
Wrocław, 30 marca 2012 r.
Stała na mostku i wyciągała dłonie w jego stronę. Mostek znajdował się nie nad zbiornikiem wodnym, jak to zwykle, ale ponad łąką pełną pięknych czerwonych maków.
Moja Monika, pomyślał.
Wyglądała przepięknie. Ubrana była w długą białą suknię, a na głowie miała wianek z polnych kwiatów. Uśmiechała się do niego i pomachała. Tak bardzo pragnął ją objąć i pocałować. Chciał ją przytulić i powiedzieć, jak jest dla niego ważna. Przez ten czas tęsknił za nią ogromnie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mu jej brakuje. Jej uśmiechu, ciepła i miłości. Uwielbiał jej cięte żarty, nawet gdy mu dogryzała. Uważał, że to oznaka jej ponadprzeciętnej inteligencji. Po jej śmierci chciał zaopiekować się Piotrusiem, stworzyć mu prawdziwy dom. Niestety był to dom bez matki. Pragnął mu ją zastąpić, chociaż zdawał sobie sprawę, że będzie to praktycznie niemożliwe. Starał się mimo wszystko. Chciał, aby jego syn był szczęśliwy. Żeby stworzyli prawdziwą rodzinę, nawet jeśli bez Moniki. Michał obiecał mu pomóc w wychowaniu Piotrusia. Sikora zawsze mógł polegać na swoim partnerze.
Tak jak on wspomógł Bieleckiego po rozstaniu z Kubą, a potem po jego śmierci, tak Misiek był oparciem, gdy on poniósł stratę. Był przy nim, kiedy umierała Monika. Sikora patrzył na swoją ukochaną i myślał, że zaraz do niej dołączy. Było mu z jednej strony źle, bo chciał żyć. Dla siebie, ale przede wszystkim dla syna. Miał marzenia, ale nóż boleśnie je zweryfikował. Chciał zobaczyć, jak Piotruś będzie stawiał pierwsze kroki. Chciał usłyszeć, jak powie pierwsze słowo. Chciał zaprowadzić go do pierwszej klasy. Chciał mu powiedzieć, jak podrywa się dziewczyny. Chciał poprowadzić go do ołtarza. Teraz tego wszystkiego nie będzie. Nie zobaczy, jak jego synek dorasta. To było smutne i czuł się z tego powodu źle. Z drugiej jednak strony zaraz miał dołączyć do swojej ukochanej. To było spełnienie jego marzeń. Od jej śmierci wiele razy śnił, że znowu są razem. Że tamten pijak w aucie był tylko koszmarem, z którego się wybudzili. Niestety to wszystko pozostało w sferze sennych majaków. Sikora zdawał sobie sprawę, że umiera. Był pewny, że za chwilę przejdzie na drugą stronę. Wiedział, że mostek nie jest zwykłym mostkiem, ale bramą na drugą stronę.
Ruszył w kierunku Moniki.
– Odsuń się, do cholery – powiedział ratownik, patrząc groźnie na Bieleckiego.
Michał przesunął się w bok. Patrzył, jak załoga karetki próbuje reanimować jego przyjaciela.
– Sikora, nie odchodź – szepnął, sięgając do nosidełka. Wyjął z niego Piotrusia i mocno przytulił do swojej klatki piersiowej.
Był teraz dla tego dzieciaka wszystkim. Nie chciał wierzyć, że Sikora zostawi ich samych. Michał wiedział, że po śmierci Grześka opiekę nad chłopcem przejmą rodzice Moniki. To byłby prawdziwy dramat. Zrobiliby z dzieckiem to samo, co zrobili z własną córką. Michał zdawał sobie sprawę, że nie może im na to pozwolić. Jeszcze nie wiedział, w jaki sposób ma im przeszkodzić, ale był pewny, że będzie musiał.
Znów spojrzał na ratowników. Jeden z nich robił właśnie Sikorze masaż serca, a drugi szykował defibrylator. Bielecki odwrócił się z Piotrusiem w ramionach i wyszedł do przedpokoju. Nie chciał tego oglądać. Śmierć przyjaciela byłaby dla niego prawdziwą tragedią. Ostatnio stracił kilka ważnych osób i teraz po cichu liczył na to, że Grzesiek jednak przeżyje. Pragnął tego jak chyba niczego w życiu.
Do mieszkania wszedł Jasiński ze Stankiewiczem. Widać było, że informacja o ataku na Sikorę mocno ich zaskoczyła. Obaj byli bladzi.
– Co z nim? – spytał Igor.
– Reanimują go – powiedział Michał i otarł łzę.
– Kurwa mać. Pierdolony Cieślak – stwierdził Jasiński.
– Nie mogę w to uwierzyć. Najpierw Monika, a teraz on – powiedział Stankiewicz.
Michał chciał wspomnieć o Kubie, ale się powstrzymał. Burzyński był ważny dla niego, ale dla nich był obcą osobą.
Bielecki spojrzał w stronę kuchni, gdzie na podłodze leżał jego partner. Zobaczył, jak ratownik uruchamia defibrylator. Chwilę później nastąpił pierwszy strzał impulsu elektrycznego.
– Panie Boże, miej go w opiece – powiedział cicho i zamknął oczy.
Stał przed nią na mostku i się uśmiechał. Monika przechyliła lekko głowę i powiedziała:
– Nie możesz tu być.
– Ale chcę.
– Musisz wracać do Piotrusia. On sam sobie nie poradzi.
– Ma Bieleckiego. W końcu miał być chrzestnym. Niech się wywiąże z zadania.
Monika pokręciła głową. Zapragnął ją objąć. Wyciągnął ręce, ale wtedy ukochana cofnęła się o krok. Nie spodziewał się takiej reakcji.
– Monia... – zaczął.
– Grzesiu, nie możesz tu być – powtórzyła. – Musisz wrócić.
– Ale ja nie chcę. Wiesz, jak bardzo mi ciebie brakowało? Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak zabolała mnie twoja śmierć. Zrobiłbym wszystko, aby cofnąć czas i sprawić, by ten pijak nie wsiadł do auta. Teraz możemy już być razem na zawsze.
Monika posmutniała na twarzy.
– Twój czas jeszcze nie nadszedł. Proszę, wracaj. Błagam cię, Grzesiu, wracaj do naszego syna.
Nie chciał jej znowu stracić. Pragnął zostać z nią już na zawsze. Jeszcze raz spróbował ją objąć. Wtedy poczuł silny ból w klatce piersiowej. Chwilę później miał wrażenie, jakby jakieś mocne ręce chwyciły go w pasie i zaczęły ciągnąć do tyłu. Stracił równowagę i przyklęknął.
– Musisz wrócić – powiedziała Monika.
Ręce, które go ciągnęły, lekko rozluźniły chwyt. Chciał wstać, ale wtedy znowu coś go szarpnęło. Tym razem mocniej. Popatrzył na Monikę i stwierdził, że jej obraz zaczyna się rozpływać. Stawała się coraz mniej wyraźna. Chciał zawołać, aby nie odchodziła ponownie. Z jego ust jednak nie wydobył się żaden dźwięk. Zamknął oczy i po chwili poczuł kolejne szarpnięcie. Było tak mocne, że zabolało go całe ciało. Z oczu popłynęły mu łzy.
– Wrócił – usłyszał nad sobą.
Otworzył oczy i zobaczył brodatego mężczyznę w czerwonym stroju ratownika medycznego.
– Wiesz, chłopie, gdzie jesteś? – spytał drugi ratownik.
Sikora przełknął ślinę.
– Na pewno nie w niebie. Nie ma takich brzydkich aniołów – powiedział i spróbował wstać.
Ponownie poczuł ból w klatce piersiowej. Jeden z mężczyzn powstrzymał go ręką.
– Co ty wyprawiasz? – spytał.
– Muszę do syna...
– Jest pod opieką.
Sikora spojrzał w bok i zobaczył Bieleckiego z Piotrusiem na rękach. Za jego plecami dostrzegł Jasińskiego i Stankiewicza. Brakowało jeszcze Anety z Łukaszem, ale z tego, co pamiętał, oni mieli na dzisiaj jakieś plany. Starał się uśmiechnąć do partnera, ale poczuł nagły ból.
– Leż spokojnie. Teraz pojedziemy do szpitala.
– Po co, skoro żyję?
– Ty serio jesteś głupi czy się zgrywasz? – spytał brodacz. – Masz kilka ran kłutych. Chwilę wcześniej wróciłeś z zaświatów i pytasz po co?
Sikora nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że nie ma co dyskutować.
Aneta była w szoku, widząc leżące na klatce schodowej zwłoki dawnej sąsiadki. Maria Grabek miała rozbitą głowę, z której wąską strużką sączyła się krew. Młotkarz dokonał zabójstwa kilkanaście metrów od miejsca, gdzie Aneta stała z Życzyńskim. Była na siebie zła, bo widziała mordercę, ale nie skojarzyła jego butów ze ściganym przez nich zabójcą emerytów. Zauważyła wprawdzie, jak wyciągał zza paska młotek, ale nawet to nie sprawiło, że włączyła się u niej czerwona lampka. Była zbyt zaaferowana zaręczynami i pierścionkiem. W chwili, gdy jej sąsiadka umierała, ona była najszczęśliwszą osobą na ziemi. Nawet nie dostrzegła, kiedy młotkarz wyszedł z bramy. Ruszyli z Łukaszem w stronę przystanku objęci i radośni. Telefon z komendy z informacją o znalezionych w jej klatce zwłokach był dla niej prawdziwym zaskoczeniem. Kolejnym było to, że Cieślak zaatakował Sikorę i Bieleckiego.
Z tego, co przekazał jej dyżurny, stan Grześka był krytyczny i właśnie trwała reanimacja.
Żałowała, że nie mogą być z Łukaszem przy Michale. Do mieszkania Sikory dotarł już Jasiński i Stankiewicz. Palczak i oni musieli zająć się kolejną ofiarą młotkarza.
– Mogliśmy go mieć – powiedziała, patrząc na Łukasza.
– Nie myśl o tym.
Życzyński nerwowo poruszał szczęką. Aneta zdawała sobie sprawę, że nie tak wyobrażał sobie dzień oświadczyn. Ona także chciała być teraz w innym miejscu z ukochanym, a nie pochylać się nad ciałem zamordowanej sąsiadki. Miało być przyjemnie i romantycznie, tymczasem stali nad trupem. Zdawała sobie sprawę, że przez jakiś czas będzie miała wyrzuty sumienia. Kilkanaście metrów od niej zabójca zaatakował po raz kolejny. Gdyby włączył jej się instynkt policjanta, z miejsca rozpoznałaby zagrożenie.
Patrzyła na wchodzących do klatki techników. Poręba skinął im głową na przywitanie i pochylił się nad zwłokami.
– Kolejna ofiara młotkarza – powiedział, odwracając lekko głowę Grabkowej.
Aneta widziała fragmenty kości czaszki i zlepione przez krew kosmyki włosów. Przełknęła głośno ślinę.
– Co jest? Przecież to nie twoje pierwsze zwłoki – powiedział szef techników.
– To jej sąsiadka – wytłumaczył Łukasz. – Kilka minut przed jej śmiercią rozmawialiśmy z nią.
– O cholercia. To już się nie dziwię. Sam pewnie podobnie bym zareagował, gdybym przyjechał do zwłok kogoś, kogo znałem.
Bielecki patrzył, jak ratownicy kładą Sikorę na noszach. W tym samym momencie do mieszkania weszli Bereszyński i Kownacki z Biura Spraw Wewnętrznych. Na ich widok Michał poczuł zdenerwowanie. Spodziewał się sporych problemów.
– Sępy się zleciały – rzucił leżący już na noszach Sikora.
Kownacki pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Myślę, że jakbyś był padliną, porównanie byłoby bardziej trafne – powiedział z uśmiechem.
– Przesadzacie – mruknął Bielecki i położył Piotrusia w nosidełku.
– Tak? Powiem ci, kolego, że ja na twoim miejscu siedziałbym cicho. Pamiętaj, zawsze sprawa wymuszenia zeznań na Matysie może z powrotem ruszyć z kopyta. A tego pewnie byś nie chciał – powiedział Bereszyński.
Michał wiedział, że nie powinien im się stawiać. Zwolnienie z policji było ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował.
– A ty, Sikora, wykuruj się, zanim się za ciebie weźmiemy – poradził Bereszyński, patrząc na komisarza
– Brzmi jak zaproszenie do jakiegoś pedalskiego gang-bang. – Sikora uśmiechnął się szeroko, ale zaraz jego twarz wykrzywił grymas bólu.
– Dobra, później będziecie się umawiać. Pacjent jedzie do szpitala – powiedział brodaty ratownik i pchnął wózek z noszami.
Kownacki podszedł do zwłok Dominika Cieślaka. Przykucnął i przez chwilę oglądał obrażenia. Wszyscy byli tak zaaferowani Sikorą, że chory psychicznie nacjonalista zszedł na dalszy plan.
– Ile razy Sikora strzelił? – spytał policjant z Biura Spraw Wewnętrznych, podnosząc się z kucek.
– Nie pamiętam. Sytuacja była dynamiczna. Jakbyście nie wiedzieli, psychol zaatakował Grześka nożem. Na dodatek wbił ostrze w nosidełko, w którym znajdował się jego syn – powiedział Bielecki, po czym pokazał uszkodzenia i wystającą z rozdarcia żółtą gąbkę.
– Gdzie jest broń Sikory? – spytał Bereszyński.
Michał podszedł do szafki kuchennej i wyjął pistolet partnera.
– Tutaj go schowałem, żeby w zamieszaniu nie zniknął – powiedział i przekazał broń policjantowi z BSW.
Bereszyński włożył ją do woreczka strunowego i opisał.
– Będziesz musiał pojawić się w komendzie i złożyć zeznania – powiedział po chwili do Bieleckiego.
– Mogę najpierw pojechać do szpitala zobaczyć co z Grześkiem?
Policjanci z wewnętrznego spojrzeli po sobie. W końcu Kownacki skinął głową.
– Dzięki – powiedział Michał i wziął nosidełko.
Musiał pojechać za karetką i na miejscu dopilnować, aby jego partner z tego wyszedł.
Był zły na tę starą. Spodziewał się, że znajdzie w jej torebce sporą ilość gotówki, a ta miała tylko jakieś drobniaki. Na dodatek w momencie gdy przeszukiwał jej kieszenie, jakiś kundel na piętrze zaczął szczekać. Po chwili otworzyły się drzwi i na klatkę wyszła kobieta w szlafroku. Musiał pośpiesznie wyjść z bramy.
Siedział teraz w swoim golfie i pił energetyka. Młotek schował do reklamówki. W domu będzie musiał go wyczyścić. Dopił napój i rzucił puszkę za fotel pasażera. Dołączyła do kilkunastu wcześniejszych. Będzie musiał w końcu posprzątać w aucie. Teraz jednak nie miał do tego głowy. Uruchomił silnik i powoli ruszył. Przejechał w pobliżu miejsca swojego ostatniego ataku. Widział zaparkowaną przed wejściem do budynku karetkę pogotowia i kilka radiowozów. Poczuł szybsze bicie serca.
Zaparkował na poboczu i przez chwilę patrzył na dwójkę tajniaków z odznakami na szyjach. Od razu rozpoznał parę, z którą rozmawiała ta emerytka. Z tym gliniarzem nawet się zderzył. Nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Jeśli byli tu wcześniej służbowo, to mogło oznaczać, że spodziewali się, że tu zaatakuje. Był tylko zdziwiony, że nie złapali go na gorącym uczynku ani nie przeszkodzili w ataku. Patrzył, jak krzątają się w pobliżu wejścia do budynku. Już miał zamiar odjechać, gdy usłyszał sygnał syreny policyjnej. Odwrócił się i zobaczył radiowóz oraz umundurowanego policjanta. Biały pas i biała czapka jednoznacznie świadczyły o tym, że to gliniarz z drogówki.
Opuścił szybę i zapytał:
– Słucham?
– Tu nie wolno stać. Jest zakaz.
Dopiero teraz zauważył, że popełnił wykrocznie. Ten błąd mógł go wiele kosztować.
– Przepraszam, nie zauważyłem. Zobaczyłem radiowozy i mnie to zaciekawiło – wyjaśnił, licząc na to, że policjant da mu spokój.
– Proszę dokumenty – powiedział jednak sierżant, wysiadając z auta.
Radiowóz zaparkował przed jego golfem.
– A nie możemy skończyć na pouczeniu? Nie mam żadnych mandatów na koncie – próbował jeszcze negocjować.
– Prawo jazdy, dowód rejestracyjny pojazdu i ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej.
Sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął portfel. Wręczył policjantowi prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Ten otworzył dokument i zerknął do środka.
– Panie Marcinie, przegląd panu wyszedł. Miesiąc temu był termin.
– Oj, zaraz pojadę i to ogarnę.
– Będzie mandat. Zaraz sprawdzimy stan techniczny pojazdu i jeśli się okaże, że coś jest niesprawne, zatrzymam panu dowód rejestracyjny, a auto zostanie odholowane.
Policjant poszedł w stronę radiowozu. Chwilę stał i rozmawiał z drugim mundurowym. Marcin spojrzał na fotel pasażera. Serce zaczęło mu szybciej bić. W reklamówce znajdował się młotek, którym zabił emerytkę. Kilkanaście metrów dalej pracowali policjanci, którzy pewnie byliby wniebowzięci, gdyby patrol drogówki go zatrzymał. Nie mógł do tego dopuścić. Przekręcił kluczyk i wrzucił bieg. Policjant, który wciąż miał w dłoni jego dokumenty, starał się go zatrzymać. Ominął go jednak i dodał mocniej gazu. Po przejechaniu kilkudziesięciu metrów w lusterku wstecznym zobaczył, że radiowóz rusza za nim w pogoń.
Sikora w drodze do szpitala dwa razy tracił przytomność. Z miejsca przewieziono go na blok operacyjny. Bielecki bał się o życie przyjaciela. Piotruś wciąż był pod jego opieką. Z tego, co się dowiedział, Sęk i Życzyński byli na miejscu ataku młotkarza. Stankiewicz i Jasiński zorganizowali zbiórkę krwi dla Grześka. Ratownicy powiedzieli wprawdzie, że zagrożenie życia minęło, ale stan Sikory nadal był ciężki.
Michał siedział teraz przed salą i czekał na informacje. Przypomniało mu się, jak jeszcze nie tak dawno siedział tu z Grześkiem, wyczekując wieści o Monice. Miał nadzieję, że dzisiaj wiadomości będą pozytywne. Nie wyobrażał sobie swojego życia, gdyby jego najlepszy przyjaciel odszedł. Sikora był teraz dla niego najważniejszy. Miał co prawda rodziców Kuby, ale z Grześkiem połączyła go prawdziwa męska przyjaźń.
Przytulił śpiącego Piotrusia do piersi, po czym powoli odłożył go do nosidełka i wyjął komórkę. Chciał się dowiedzieć, co w śledztwie, które prowadzi Aneta z Łukaszem. Wybrał numer Sęk.
– Halo – powiedziała po chwili Aneta.
– Dzwonię, żeby spytać, jak wam idzie. I przy okazji powiedzieć, że Grzechu jest na bloku operacyjnym.
– Wyjdzie z tego?
– Taką mam nadzieję. Jeśli nic się nie zmieni to powinno być dobrze.
– Kamień z serca – odetchnęła Sęk.
– To jak ten młotkarz?
– Facet zabił, w momencie gdy byłam z Łukaszem kilkanaście metrów od niego.
– Co? – zdziwił się Bielecki.
– Zabił moją sąsiadkę. Byłam z Łukaszem u mojej matki na obiedzie. Gdy wychodziliśmy z klatki, spotkaliśmy Marię Grabek. Pogadaliśmy chwilę, a potem ona poszła do domu. W tym czasie minął nas młody chłopak. Nie skojarzyłam jego butów. Nawet jak wyjmował młotek, to mi to umknęło. Mam teraz wyrzuty sumienia, bo mogliśmy ocalić kobietę i złapać gnoja na gorącym.
– Nie obwiniaj się. Kto mógł wiedzieć, że facet uderzy akurat w tym miejscu – powiedział Michał.
– Nikt.
– I dlatego nie ma tu twojej winy.
– Łukasz też tak mówi, ale ja wiem, że dałam dupy... – Nagle Aneta zamilkła, jakby coś zwróciło jej uwagę. – Oby cię, chuju, złapali – powiedziała cicho.
– Co? – zapytał skonsternowany Bielecki.
– A nie, to nie do ciebie – wyjaśniła. – Pieczarki właśnie kontrolowały jakiegoś golfiarza i ten postanowił im nawiać. Pewnie na bani albo na prochach.
Ostro skręcił w boczną uliczkę, uderzając bokiem w zaparkowane samochody. Dźwięk tarcia metalu o metal sprawił, że poczuł przypływ adrenaliny. Słyszał sygnały radiowozu. Wrzucił bieg i wcisnął gaz do podłogi. Auto wpadło w poślizg i zarysowało kolejne pojazdy po przeciwnej stronie drogi. Spojrzał w lusterko i zobaczył, że w uliczkę wjeżdżają dwa oznakowane radiowozy. Musiał im uciec. Dodał gazu i ruszył z piskiem opon. Skręcił w kolejną wąską drogę i zahamował przy krawężniku. Wyskakując z auta, chwycił reklamówkę z młotkiem. Przebiegł przez pobliskie podwórko, a potem wpadł na kolejne. Zobaczył śmietniki i postanowił pozbyć się narzędzia zbrodni. Wrzucił reklamówkę do kontenera i przykrył jakimś kartonem.
Wbiegł w tunel i obejrzał się za siebie. Ścigało go dwóch mundurowych. Wiedział, że oprócz tych dwóch są jeszcze inni w samochodach. Zdawał sobie sprawę, że nie ma szans na ucieczkę. Poza tym nawet jeśli mu się teraz uda zgubić pogoń, i tak gliniarze wiedzą już, kim jest. Postanowił się poddać. Przystanął i podniósł ręce. Dosłownie trzy sekundy później został powalony i jeden z policjantów zaczął go skuwać.
– Popierdoliło cię, gościu?
– Bałem się – powiedział, z trudem łapiąc powietrze.
Policjant postawił go na nogi i popchnął w stronę ściany.
– Nogi szeroko.
Marcin wykonał polecenie. Po chwili poczuł dłonie na swoim ciele. Był przeszukiwany. Cieszył się, że pozbył się młotka. Gdyby gliniarze go przy nim znaleźli, pewnie dostałby dożywocie.
– Czemu uciekałeś? – spytał funkcjonariusz, odwracając go w swoją stronę. – Piłeś? Brałeś coś?
– Nie.
– To skąd ci przyszedł taki głupi pomysł do głowy? Przecież mamy twoje lejce.
– Bałem się, że zabierzecie mi samochód. Nie mam teraz kasy, żeby zapłacić za lawetę i naprawić auto.
– I dlatego zwiewałeś?
Marcin skinął głową.
– No to powiem ci, chłopie, że przesadziłeś – mundurowy wyciągnął z kieszeni bluzy jego dokumenty i przez chwilę patrzył na prawo jazdy. – Marcinie Chojnacki, jesteś zatrzymany.
Drugi z mundurowych wziął go pod ramię i zaczął prowadzić w stronę zatrzymujących się kawałek dalej radiowozów.
Bielecki patrzył na drzwi do sali operacyjnej i zastanawiał się, jak długo jeszcze potrwa operacja Sikory. Im więcej czasu mijało, tym bardziej się niepokoił. Zdawał sobie sprawę, że serce jego przyjaciela może w każdej chwili znowu się zatrzymać.
Popatrzył na śpiącego Piotrusia. Powinien sprawdzić, czy nie trzeba go przewinąć, ale nie chciał go budzić. Im dłużej śpi, tym lepiej. Zwłaszcza, że nie zabrał z mieszkania pieluch. Będzie musiał poprosić kogoś, żeby kupił i mu dowiózł. Sięgnął do kieszeni, żeby zadzwonić do Jasińskiego. Jemu zleci to zadanie. Już miał wybierać numer, gdy otworzyły się drzwi i z sali operacyjnej wyszedł lekarz.
– Operacja zakończyła się sukcesem – powiedział, podchodząc do Bielskiego. – Pański kolega został przewieziony na salę pooperacyjną i trochę tam zostanie.
– Uff... Kamień z serca.
– Niewiele brakowało. À propos serca, nóż minął je zaledwie o milimetry. Pański kolega miał wiele szczęścia.
Bielecki nie mógł uwierzyć, że tak mało brakowało, by jego przyjaciel zginął.
– Niech mi pan powie, doktorze, co teraz będzie. Jak się nim opiekować? – spytał.
– Przede wszystkim pacjent musi dojść do siebie. Za kilka dni powinien opuścić szpital.
Michał wiedział, że Grzesiek dostanie chorobowe, ale w domu także będzie potrzebował opieki. Zastanawiał się, czy Palczak da mu wolne. Ktoś przecież musiał opiekować się Piotrusiem. Sikora nie będzie w stanie tego zrobić.
Uścisnął dłoń lekarzowi i patrzył, jak ten wraca na salę operacyjną. Gdy doktor zniknął za drzwiami, Michał pochylił się nad nosidełkiem ze śpiącym Piotrusiem.
– Niewiele brakowało, a zostałbyś sierotą – szepnął, czując, jak po policzkach płyną mu łzy.
Radiowóz zaparkował przy Hubskiej i mundurowi wysiedli z auta. Po chwili wyciągnęli Marcina na zewnątrz i zaprowadzili do komisariatu. Chojnacki wiedział, że nie uniknie konsekwencji związanych z ucieczką, a także z uszkodzeniami, które spowodował autem. Uważał jednak, że kara i tak będzie łagodniejsza, niż gdyby podczas kontroli znaleziono przy nim młotek z fragmentami ciała jego ofiary.
– Idziemy – usłyszał i skierował się w stronę budynku.
Siedzący przy okienku policjant nacisnął guzik. Zamek magnetyczny zabrzęczał i weszli na teren komisariatu. Zaprowadzono go do pomieszczenia, gdzie miał zostać przesłuchany. Sierżant, który go zatrzymał, pokazał mu miejsce. Marcin spokojnie je zajął.
– Powiem ci, że mnie zaskoczyłeś – zaczął funkcjonariusz, siadając naprzeciwko. – Patrol pojechał na miejsce, gdzie porzuciłeś auto, i dokonał przeszukania.
– A po co?
– Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że spieprzałeś, bo bałeś się odholowania auta. Doświadczenie mi podpowiada, że miałeś coś na pokładzie i chciałeś uniknąć kary. Co to było? Feta? Gandzia?
– Nic. Naprawdę chciałem zwiać, bo bałem się, że zabierzecie samochód na parking.
Sierżant przez chwilę mu się przyglądał, w końcu uśmiechnął się i powiedział:
– Jak tam sobie chcesz. Zobaczymy, co znajdziemy w aucie. A wtedy będziemy inaczej rozmawiać.
Chojnacki wiedział, że w samochodzie nie ma nic, co mogłoby go obciążyć. Młotek był w reklamówce, rękawiczki też. Jedyne, do czego mogliby się przyczepić, to brak apteczki. Uśmiechnął się pod nosem. Patrzył na mundurowego, który przez chwilę coś pisał.
– Dobra, mam tu protokół przesłuchania. Zostałeś dowieziony w charakterze podejrzanego. O twoim losie zdecyduje prokurator. Może się okazać, że zostaniesz na dołku na noc, ale może się okazać, że puścimy cię do domu. Wszystko teraz zależy od wyników przeszukania pojazdu.
Marcin poprawił się na krześle.
– Dobra. Imię i nazwisko? – spytał policjant.
– Marcin Chojnacki.
– Imiona rodziców i panieńskie nazwisko matki?
– Jan i Sylwia. Matka miała na nazwisko Kamińska. Oboje już nie żyją. Zginęli w wypadku, jak miałem cztery lata.
– Przykro mi.
– Mnie bardziej. Wychowywała mnie babcia, ale w zeszłym roku została zamordowana. Zabójcy nie znaleziono.
Sierżant odłożył długopis.
– Ciekawe... Gdzie to było?
– W Polanicy-Zdroju. Była w sanatorium. Wracała ze spaceru i ktoś dźgnął ją nożem. Zmarła na miejscu.
Policjant skinął głową i sięgnął po długopis. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza. Marcin patrzył na swoje dłonie i zastanawiał się, jak długo jeszcze potrwa przesłuchanie. Chciał jak najszybciej stąd wyjść i odszukać młotek, zanim ktoś go znajdzie.
– Dobra, wróćmy do przesłuchania – stwierdził sierżant. – Data i miejsce urodzenia?
– Siedemnasty maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty pierwszy. We Wrocławiu.
Marcin czekał na kolejne pytania, ale w tym momencie zaczął dzwonić stojący na biurku telefon.
– Sierżant Wierzbicki – powiedział policjant, odbierając. Przez chwilę tylko słuchał. W końcu odłożył słuchawkę i spojrzał na Marcina. Kilka sekund bacznie go obserwował, po czym uśmiechnął się i powiedział: – Mamy wyniki przeszukania samochodu. Dodatkowo koledzy przeszli się po okolicy. Podejrzewali, że mogłeś coś wywalić podczas swojej pieszej ucieczki.
Marcin poczuł, że serce mu przyspiesza. Mina i zachowanie policjanta świadczyły o tym, że będzie miał kłopoty.
– I masz szczęście, chłopie, że nie znaleźli niczego, co by cię obciążało bardziej niż ta głupia ucieczka. Myślę, że po spisaniu wyjaśnień wyjdziesz do domu. Prokurator raczej nie będzie chciał cię trzymać na dołku ani kierować wniosku o areszt. Za mały miki jesteś, chłopaku.
Marcin uśmiechnął się na te słowa. Miał szczęście.
Sikora słyszał szum aparatury monitorującej jego funkcje życiowe. Patrzył w sufit i zastanawiał się, co stałoby się z Piotrusiem, gdyby nie wrócił z zaświatów. Wizja Moniki sprawiła, że zdał sobie sprawę, jak bardzo za nią tęsknił. Od jej tragicznej śmierci starał się jakoś trzymać. Nie rozpaczał, nie zapijał żałoby. Miał Piotrusia i dla niego musiał być silny. Kochał swojego synka i musiał dla niego żyć. Nie mógł pozwolić, by maluch wpadł w łapy toksycznych rodziców Moniki. Zgotowaliby mu prawdziwe piekło. Do tego nie mógł dopuścić.
Przypomniał sobie moment, gdy na chwilę znalazł się po drugiej stronie. Nie spodziewał się, że po śmierci jest jakiś świat. Oczywiście nie mógł wykluczyć, że to był tylko majak, ale mimo wszystko dało mu to do myślenia. Jak go wypiszą, będzie musiał zgłębić ten temat.
Poczuł parcie na pęcherz i postanowił udać się do toalety. Jednak gdy przekręcił się na bok, silny ból przeszył jego klatkę piersiową. Spojrzał na opatrunek i zdał sobie sprawę, że przez jakiś czas nie będzie w pełni sprawny. Uniósł kołdrę i zobaczył, że ma założoną pieluchę. Dorosły chłop, a nosi pieluchy jak Piotruś. Uśmiechnął się na tę myśl. Miał nadzieję, że nikt nigdy się o tym nie dowie. Bielecki śmiałby się z niego chyba do końca życia.
Sięgnął po leżący przy łóżku przycisk. Chciał, żeby ktoś pomógł mu dostać się do toalety. Nie zamierzał sikać w pampersa.
– Co się dzieje, słoneczko? – zaświergotała pielęgniarka, wchodząc do sali. Miała około czterdziestu pięciu lat i ciemne włosy do ramion. Gdy się uśmiechnęła, w jej twarzy pojawiły się dołeczki.
– Do toalety chciałem – powiedział Sikora.
– A po co słoneczko chce się forsować? Przecież nie trzeba nigdzie łazić.
Sikora odsłonił pampersa.
– Nie zamierzam walić w gacie jak mój syn – powiedział i ponownie spróbował wstać. Ból jednak mu w tym przeszkodził. Został w podparciu na jednym łokciu.
– Spokojnie, bo szwy pójdą. Jak nie chce w pieluchę, to mogę dać basen.
– Wolę wstać i samemu sobie poradzić. Potrzebuję tylko pomocy, żeby zejść z łóżka. Do kibla jakoś doczłapię. – Sikora patrzył na kobietę, licząc, że ta się zgodzi.
Pielęgniarka jednak pokręciła głową.
– Nie możesz, słoneczko. Jakby lekarz się dowiedział, że szwendasz się po oddziale tuż po operacji i że ja ci pomogłam, dostałabym ostrą burę. A tego wolę uniknąć. Jak chcesz, dam ci basen i pomogę.
Sikora wiedział, że nie uda mu się jej przekonać do zmiany decyzji.
– Dobrze, ale poradzę sobie sam... – mruknął i opadł na łóżko.
Chojnacki wrócił do domu i poszedł prosto do kuchni. Wyjął z reklamówki młotek i zaczął go myć pod kranem.
Po tym, jak wypuścili go z komendy, pojechał na miejsce, gdzie pozbył się dowodu zbrodni. Całą drogę miał nadzieję, że żaden bezdomny nie znajdzie młotka i nie powiadomi policji o odkryciu. Śledczy na pewno z miejsca powiązaliby jego ucieczkę z porzuconym narzędziem. Zastanawiał się, czy nie powinien na jakiś czas przestać. Dzisiaj o mały włos by wpadł. Tylko dzięki przytomności umysłu i ryzykownej próbie ucieczki uniknął aresztowania.
Odłożył młotek na suszarkę do naczyń i wytarł dłonie w wiszącą przy zlewie szmatkę. Podszedł do lodówki i wyjął z niej butelkę wody mineralnej. Wziął kilka szybkich łyków. Gdy spojrzał na swoje buty, dostrzegł, że są ubrudzone krwią jego ostatniej ofiary. Całe szczęście, że policjanci tego nie zauważyli. Wtedy nie wytłumaczyłby się w tak łatwy sposób.
Zdjął ulubione adidasy i poszedł do łazienki. Z szafki pod umywalką wyjął szczoteczkę do zębów, po czym włożył but pod kran. Puścił wodę i zaczął go szorować. Odkąd pamiętał, dbał o obuwie. Nauczyła go tego babcia. „Nauczyła” to w sumie za dużo powiedziane. Biła go kablem, gdy miał zabrudzone buty. Ciągle mu powtarzała, że buty i paznokcie świadczą o człowieku. Uważał, że to bzdura. O człowieku świadczą jego czyny, a nie to, czy dba o buty. Zresztą nie tylko za to był bity. Wystarczył byle pretekst. Zjadł za dużo, dostawał pasem w tyłek. Zjadł za mało – z otwartej dłoni w twarz. Babcia była prawdziwym potworem. Ludzie jednak uważali ją za wspaniałomyślną kobietę, która zaopiekowała się wnukiem po śmierci jego rodziców.
Pamiętał tamten wypadek. Miał wtedy cztery lata i jechał z rodzicami na wakacje. Ojciec dzień wcześniej źle się czuł, ale twierdził, że da radę bezpiecznie dowieźć ich do Darłówka. Wyjechali wcześnie rano i oddalili się zaledwie trzydzieści kilometrów od Wrocławia, gdy ojciec dostał zawału. Gwałtownie skręcił kierownicą i wjechał w drzewo. Zginął na miejscu, a matka zmarła dwie godziny później w szpitalu. Jemu nie stało się nic poważnego. Miał tylko pękniętą kość ramienia i złamany obojczyk. Ze szpitala odebrała go babcia Pelagia i zabrała do siebie. Pierwsze tygodnie nie za bardzo wiedział, co się stało. Nie rozumiał tego, że już nigdy nie zobaczy mamy i taty. Z czasem przywykł do myśli, że śmierć zabiera osoby, które kochamy najmocniej. Babcia początkowo zajmowała się nim dobrze. Rozpieszczała go, tak jak to robią babcie. Pierwszy raz uderzyła go po miesiącu, dlatego że zmoczył łóżko. Miał koszmar i popuścił. Doskonale pamiętał wyraz jej twarzy, gdy zobaczyła mokre prześcieradło. Była wściekła.
Bielecki położył spać Piotrusia i wrócił do salonu, w którym siedzieli Aneta i Łukasz.
– Ciężki dzień – powiedział, opadając na kanapę.
– Ja też bym chciała, żeby już było jutro – westchnęła Aneta, otwierając piwo bezalkoholowe.
Bielecki sięgnął po puszkę żywca. Nie powinien pić, mając pod opieką niemowlaka, ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że musiał trochę wyluzować.
– Mam do siebie żal, że nie powstrzymałam tego gnoja przed zabiciem mojej sąsiadki. Wiesz, jak się czułam, widząc, że moja matka przez okno obserwuje naszą pracę? Chwilę wcześniej u niej byliśmy i oznajmiłam jej, że zostanie babcią...
– Współczuję – powiedział Michał, biorąc łyk piwa.
– Na dodatek Łukasz mi się oświadczył tuż przed atakiem.
– Skąd mogłem wiedzieć, że gostek zabiję tę babkę zaraz po tym? – wtrącił Życzyński.
– No nie mogłeś, ale nie tak sobie ten moment wyobrażałam. Jeśli przy zaręczynach coś takiego miało miejsce, to boję się ślubu.
Łukasz spojrzał na Anetę zaskoczony.
– Jak mam to rozumieć?
– Żartuję przecież. Nie martw się. Hajtniemy się i razem wychowamy dziecko na porządnego obywatela. – Aneta puściła do niego oko, a Łukasz posłał jej całusa.
Bielecki, patrząc na nich, poczuł ukłucie zazdrości. Sam wciąż tęsknił za Kubą. Doskwierała mu samotność, ale nie zamierzał szukać nikogo na siłę. Uważał, że to byłoby podłe. Zhańbiłby tym pamięć o Kubie.
– A Grzechu jak długo będzie w szpitalu? – spytała Sęk.
– Kilka dni. Podejrzewam, że przynajmniej do końca tygodnia.
– No to masz małego pod swoją opieką. Mam nadzieję, że starzy Moniki nie wykorzystają sytuacji, żeby uwalić Sikorę i odebrać mu prawa do opieki.
– O kurwa, faktycznie... Z tego wszystkiego całkiem o nich zapomniałem.
– Trzeba będzie zrobić wszystko, żeby Piotruś został z Sikorą – powiedziała Aneta. – Jeszcze nie wiem co, ale coś wymyślimy.
Kolejne lata było jak niekończące się pasmo przemocy. Babcia biła go, nawet kiedy nic nie zrobił. Potrafiła podejść do niego i chwycić za ucho. Wykręcała je tak mocno, że bał się, że mu je urwie. Najgorsze jednak było to, że nie mógł krzyknąć z bólu. Kiedyś zastrzegła, że jak się komuś poskarży lub zacznie krzyczeć, spotka go taka kara, jakiej jeszcze nie zaznał. Bał się.
Wbrew temu, co robiła, Pelagia udawała spokojną emerytkę, która codziennie chodzi do kościoła. Była religijna, ale nie przeszkadzało jej to w katowaniu wnuka. Pamiętał, jak kazała mu się modlić do Matki Boskiej o zdrowie dla niej. Całą noc spędził, klęcząc przed świętym obrazem. Skurcze go łapały, ale nie mógł wstać. Ona siedziała w swoim fotelu i bacznie go obserwowała. Nienawidził jej i tego fotela. Po jej śmierci od razu wywalił mebel na śmietnik. Przypomniał sobie jej minę, kiedy zdała sobie sprawę, że umiera. Pojechała do sanatorium, a on odczekał dwa dni i ruszył za nią. Obserwował ją i czekał na sprzyjający moment. W końcu ten nadszedł. Pelagia była na spacerze, gdy dobiegł do niej i obrócił w swoją stronę. Była zaskoczona jego obecnością w Polanicy-Zdroju. Chciała coś powiedzieć, ale jej nie pozwolił. Wbił jej nóż prosto w serce. Przez chwilę jeszcze stał nad jej ciałem i patrzył. Czuł satysfakcję, że wreszcie się jej pozbył. Wreszcie był wolny, mógł robić, co chce. W końcu nikt mu nie będzie niczego kazał ani zabraniał. Dotychczas o wszystkim zawsze decydowała babcia, począwszy od tego, jakie ubranie może założyć, przez to, co może oglądać w telewizji, a kończąc na wyborze szkoły średniej, a potem studiów.
Wrócił do Wrocławia i czekał na informację z policji, że ktoś zamordował jego babcię. Gdy funkcjonariusze stanęli w progu domu, udawał zrozpaczonego. Sąsiedzi starali się go podtrzymać na duchu. Słyszał, jak za jego plecami szepczą, że teraz na pewno nie da sobie rady. Nikt z nich nie miał pojęcia, co się działo za drzwiami mieszkania Pelagii. Nikt nie wiedział o koszmarze, jaki był jego udziałem. Nikt też nie zdawał sobie sprawy, że wreszcie Marcin odetchnie i przestanie się bać.
Teraz to jego będą się bali. Postanowił wyrównać rachunki za całe zło, jakiego doświadczył. Gdyby mógł zabić babcię jeszcze raz, chętnie by to zrobił. Jednak jej już nie mógł ukarać. Były za to inne osoby. Nie miał pojęcia, ile potworów chodzi po świecie, udając porządnych emerytów. Wiedział, że wszystkich nie zabije, ale pozbędzie się przynajmniej paru. Nie dość, że odpłacał im za krzywdy, które go spotkały z rąk Pelagii, to jeszcze zdobywał pieniądze na życie. Niestety ta ostatnia nie miała gotówki. Będzie musiał zapolować na kolejną.