Więź 3/2016 - Więź - ebook

Więź 3/2016 ebook

WIĘŹ

0,0

Opis

Spór o polską pamięć zaostrzył się. Czy jest w niej miejsce i na dumę, i na winę;  i na bohaterstwo, i na podłość; i na „żołnierzy wyklętych”, i na Jedwabne; i na Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, i na pogrom kielecki? Czy pamięć może łączyć wspólnotę narodową, a nie dzielić ją ideologicznie?

„Czas zakończyć wojny kulturowe” – apeluje Charles Camosy i przekonuje, że to możliwe. George Weigel uważa inaczej, a winą obarcza lewicę. Papież Franciszek ma zaś inną odpowiedź: chrześcijaństwo ponad podziałami, nieideologiczne.

U podstaw III RP leżą trzy wstydy założycielskie, które niebezpiecznie opróżniły zbiorniki dumy Polaków – twierdzi literaturoznawca Przemysław Czapliński. Ale właściwą odpowiedzią nie jest też pompowanie zbiorowego sumienia Polaków dumą. Jak wygląda polskie wychodzenie ze wstydu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 378

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Kolekcje



Kwartalnik Warszawa rok LIX nr 3 [665]

Drodzy Państwo!

Przed pięciu laty ubolewałem w tym miejscu, że polskimi debatami historycznymi zawładnęły dwa skrajne obozy: „kustosze narodowej niewinności” i „tropiciele narodowej winy”. Dziś spór o polską pamięć, niestety, jedynie się zaostrzył.

Polityka powiała wiatrem w żagle „kustoszy narodowej niewinności”. Pięć lat temu twierdziłem, że dzięki debacie o Jedwabnem „ważne, praktycznie nieznane fakty dotarły do naszej świadomości i coraz trudniej im zaprzeczać” – dziś muszę ze zdumieniem przyznać, że zaprzeczać im coraz łatwiej. Nawet będąc ministrem edukacji narodowej...

A na dodatek dyrektor TVP Historia gotów jest publicznie usprawiedliwiać panią minister, bo przecież jeśli zacznie ona „głosić poglądy liberalne w tej kwestii, to przestanie reprezentować dużą część wyborców”. Prawda w klasycznym rozumieniu – jako zgodność sądu z rzeczywistością – już się tu nie liczy. Niewygodne fakty to prostu „poglądy liberalne”...

Spór o polską pamięć przeniósł się też na instytucje publiczne. O przetrwanie walczyć musi mądra koncepcja Muzeum II Wojny Światowej. Kierownictwo IPN zostało już w całości przejęte przez jedno ugrupowanie polityczne. Tym sposobem będzie to chyba Instytut Pamięci Mniej Narodowej – bo przecież stawianie znaku równości między jedną partią a całym narodem byłoby niedorzecznością.

W „Więzi” mimo wszystko nie przestaniemy powtarzać, że pamięć powinna łączyć wspólnotę narodową, a nie dzielić. Że musi być w niej miejsce i na dumę, i na winę; i na bohaterstwo, i na podłość; i na Westerplatte, i na Jedwabne; i na Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, i na pogrom kielecki. Że nie ma sensu przeciwstawianie sobie Pileckiego i Bartoszewskiego. Że i „kustosze narodowej niewinności”, i „tropiciele narodowej winy” – choć deklarują, że dążą do prawdy – widzą ją tylko cząstkowo. Bo prawda, jeśli ma być pełna, zawsze obejmuje i dobro, i zło.

Zbigniew Nosowski

Podziękowania dla Przyjaciół

Serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasz apel o pomoc finansową. W ostatnim okresie wsparcia udzieliły „Więzi” następujące osoby:

Kazimierz Czapliński (Wrocław), po raz ósmy

Ryszard Danielewski (Poznań), po raz trzeci

Krzysztof Jedliński (Warszawa), po raz trzynasty

Marcin Listwan (Czernica), po raz ósmy

Elżbieta Pakulska (Kołuda Wielka), po raz szósty

Paweł Sawicki (Warszawa), po raz szesnasty

Marta Titaniec (Warszawa)

Jan Wyrowiński (Toruń), po raz pięćdziesiąty pierwszy

Maria Wyszyńska (Wołomin), po raz piąty

Jak można pomóc?

Każda forma pomocy jest cenna. Będziemy wdzięczni zarówno za wpłaty jednorazowe, jak i regularne (np. w formie stałego zlecenia bankowego). Nazwiska Ofiarodawców będziemy publikować w kolejnych numerach „Więzi”.

Wpłaty na rzecz statutowej działalności Towarzystwa „Więź” mogą być odliczane od dochodu jako darowizny. Prosimy o przekazywanie wpłat, także dewizowych, na konto:

Towarzystwo „Więź”, 00–074 Warszawa, ul. Trębacka 3

PKO BP S.A. XV O/Warszawa, nr 79 1020 1156 0000 7702 0067 6866

z dopiskiem: darowizna na rzecz działalności statutowej Towarzystwa „Więź”

Zachęcamy Państwa również do prenumeraty redakcyjnej naszego pisma oraz polecania prenumeraty „Więzi” swoim Bliskim i Przyjaciołom. Warunki prenumeraty – zob. s. 247.

Bez Ciebie nie przetrwa „Więź”!

Społeczeństwo

Marek Zając

Bohater narodowy, nie nacjonalistyczny

Jak pamiętamy Witolda Pileckiego

Najnowszą książkę o Witoldzie Pileckim wydał Capital, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, co biorąc pod uwagę treść, nabiera dodatkowego, nieco upiornego znaczenia1. Ten zbiór raportów rotmistrza z Auschwitz opatrzono trzema tekstami wprowadzającymi. Zwłaszcza dwóm trzeba poświęcić nieco uwagi.

Rotmistrz zmanipulowany

Na pierwszy ogień weźmy kuriozum autorstwa Stanisława Michalkiewicza. Niewiele się stamtąd dowiemy o Pileckim i jego działalności w miejscu zwanym anus mundi, odbytnicą świata. Autor bierze za to na celownik Helenę Michnik (zbieżność nazwisk naturalnie nieprzypadkowa) i Muzeum Historii Żydów Polskich, które „tubylcom” aplikować ma „pedagogikę wstydu”. Dalsza część to obłąkańcza wariacja wokół dwóch właściwie zagadnień.

Pierwsze dotyczy fragmentu jednego z raportów rotmistrza na temat krematoriów Auschwitz-Birkenau. „Spalanie elektryczne trzyminutowe” – zapisał Pilecki, co Michalkiewicz wykpiwa, powołując się na reklamę spopielarni zwłok w Strzelinie sprzed trzech lat. Dziś kremacja jednego ciała trwa do 90 minut, a „nieboszczyka korpulentnego – nawet do trzech godzin”.

Drugi wątek także opiera się na wyliczeniach, tym razem odnoszących się do kwestii, ile musiałaby zająć podróż furmanką z Lublina do Bełżca, którą odbyć miał Jan Karski. Oczywiście legendarny kurier do wspomnianego obozu śmierci nie mógł dotrzeć – i Michalkiewicz, puszczając do czytelnika perskie oko, konstatuje: „Gdzie zatem naprawdę był Jan Karski – Bóg jeden wie [...]”.

Oba przykłady demaskują obrzydliwą metodę stosowaną od lat w naszym kraju przez część prawicowych publicystów. Ich cel pierwszorzędny: narrację o wydarzeniach czy postaciach z gruntu szlachetnych, jak Witold Pilecki, zainfekować własnymi obsesjami – o przemyśle Holokaustu oraz Żydach i ich polskojęzycznych pomagierach, zakłamujących historię i szkalujących niewinny naród, żeby potem szantażem wymuszać horrendalne odszkodowania.

Do prawdy wystarczy przylepić półprawdę, potem niepostrzeżenie podsunąć ćwierćprawdę... Zasiać wątpliwości, a resztę czytelnik dopowie sobie sam. Bo ta gra opiera się na mrugnięciach okiem, na strzałach zza węgła, na cienkich sugestiach i znaczących półsłówkach. Kłamstwa? Antysemityzm? Negacjonizm? Skądże – my tylko stawiamy pytania!

Naturalnie manipulacja działa dopóty, dopóki żerować może na niewiedzy bądź głupocie. Kto sięgnie po jakąkolwiek biografię Karskiego, ten nie musi wzywać imienia Boga nadaremno, by się dowiedzieć, że kurier się pomylił – nie był w Bełżcu, ale wszedł do obozu tranzytowego w Izbicy, skąd transporty szły do Bełżca i Sobiboru. W przypadku krematoriów Birkenau nawet sam Michalkiewicz musiał przyznać, że rotmistrz nie był w stanie zdobyć ani zweryfikować precyzyjnych danych o zagładzie na skalę industrialną. Ale naprawdę nie trzeba szukać podpowiedzi w prospekcie spopielarni Anno Domini 2013, żeby dywagować o wydajności pieców Birkenau. Każdy, kto serio zgłębia historię Holokaustu, zna np. niemiecki dokument z czerwca 1943 roku, w którym dobową wydajność pięciu krematoriów Auschwitz-Birkenau oszacowano na 4756 ciał.

Zły Bartoszewski, dobry Pilecki

O ile Michalkiewicz stara się ciut kamuflować, o tyle wstęp pióra Leszka Żebrowskiego otwierający nowe wydanie oświęcimskich raportów Pileckiego jest już z daleka cuchnącym ściekiem. Autor powiela stary chwyt, czyli zestawia bohaterskie losy rotmistrza z rzekomo załganą i sztucznie napompowaną biografią Władysława Bartoszewskiego.

Tu właściwie niemal akapit za akapitem zieją nienawiścią do zmarłego przed rokiem ministra, wymagając sprostowania i odkłamania. I to począwszy od elementarnych faktów, a skończywszy na semantycznych gierkach – przykładowo, gdy Żebrowski pisze, że w kwietniu 1941 r. zwolnionego z obozu dziewiętnastoletniego Bartoszewskiego SS-man odprowadzał (sic!) na dworzec kolejowy. Odprowadzał, a nie konwojował, eskortował czy pilnował – wicie, rozumicie, towarzyszu Szmaciak?

Pojawić musiał się też dyżurny zarzut, jakoby Bartoszewski – zasiadając w Kapitule Orderu Orła Białego – blokował przyznanie Pileckiemu najwyższego polskiego odznaczenia. Pora wreszcie wyjaśnić tę sprawę.

Jestem w posiadaniu kserokopii protokołu ósmego posiedzenia Kapituły Orderu Orła Białego, które odbyło się 26 października 1999 roku w Sali Niebieskiej Pałacu Prezydenckiego. W obradach uczestniczyli Wielki Mistrz Orderu – prezydent Aleksander Kwaśniewski, Kanclerz Orderu – Stanisław „Orsza” Broniewski oraz członkowie Kapituły – prof. Barbara Skarga, Tadeusz Mazowiecki (niedawno dołączył do składu Kapituły) i Jan Nowak-Jeziorański.

Już na początku obrad Broniewski stwierdza, że przedstawiony Kapitule wniosek o nadanie Orderu Orła Białego Witoldowi Pileckiemu „powinien zostać rozpatrzony łącznie z problemem historycznych nadań pośmiertnych”. To ważna i aktualna kwestia, bo – jak mówi prezydent Kwaśniewski – „Prezes Rady Ministrów nosi się z zamiarem wystąpienia z wnioskiem” o nadanie Orderu Stanisławowi Mikołajczykowi. Nowak-Jeziorański zaznacza, że Pilecki „jest jedną z najbardziej heroicznych postaci w polskiej historii współczesnej, ale nie jedyną” – dlatego w przypadku odznaczenia rotmistrza Order powinien też otrzymać gen. August Emil Fieldorf „Nil”, od 1944 roku zastępca dowódcy AK. W tym kontekście prof. Skarga stawia pytanie: jeżeli Pilecki, Fieldorf i Mikołajczyk mieliby otrzymać pośmiertnie najwyższe odznaczenia RP – to dlaczego nie Antoni Chruściel „Monter” czy Aleksander Krzyżanowski „Wilk”?

Niektórzy postanowili odtańczyć na grobie rotmistrza rytualny taniec wojenny na pohybel wyimaginowanym wrogom.

Głos ponownie zabiera Nowak-Jeziorański: „wobec takich trudności Kapituła mogłaby ustalić, że Order Orła Białego postaciom historycznym nie powinien być nadawany”. Do tego stanowiska przychyla się Broniewski. Z kolei Mazowiecki przypomina, że Kapituła, „podejmując w ostatnich latach wiele decyzji o pośmiertnym nadaniu Orderu postaciom historycznym, nadrabiała w tym zakresie zaległości”. Jego zdaniem, „Rozstrzygnięcie kwestii zamknięcia pośmiertnych nadań Orderu postaciom historycznym nie powinno się jednak dokonać bez bliższego przyjrzenia się całości zagadnienia [...]”. Ale Nowak-Jeziorański składa formalny wniosek o podjęcie uchwały, zgodnie z którą „Kapituła wyraża opinię, że Order Orła Białego nie powinien być nadawany postaciom historycznym”.

Dochodzi do głosowania: prawie wszyscy obecni członkowie Kapituły są za. Jedynie Mazowiecki wstrzymuje się od głosu.

Bartoszewski wszedł w skład Kapituły Orderu Orła Białego ponad pół roku później, w maju 2000 roku. Rzecz jasna, znał i jako państwowiec respektował uchwałę poprzedników. Sam niczego nie zablokował; nie kierował się – jak twierdzą prawicowi publicyści – zazdrością wobec Pileckiego. Nie usiłował legendy rotmistrza zniszczyć (co zresztą rzekomo ma być celem całego establishmentu III RP). Przeciwnie, liczne są ślady zaangażowania Bartoszewskiego w zachowanie pamięci o Pileckim. I to do samego końca – na kilkanaście dni przed śmiercią dokonał serii nagrań wideo na rzecz projektu edukacyjnego dla uczniów gimnazjów i liceów, odrębny rozdział poświęcając rotmistrzowi i jego misji w Auschwitz.

„Nie umiałbym nikogo zamordować”

Nie mam jednak złudzeń, że jakiekolwiek fakty zmienią bieg płynącego przez Polskę rynsztoka. Tu nie chodzi o historię, o prawdę, nawet nie o Pileckiego. Rzeczywistość jest banalna i skrzeczy: niektórzy postanowili odtańczyć na grobie rotmistrza rytualny taniec wojenny na pohybel wyimaginowanym wrogom.

Skutki będą opłakane. W medialnych debatach jak bumerang wraca postulat, abyśmy wreszcie nakręcili wielki film historyczny na miarę hollywoodzkich blockbusterów, w którym pokażemy światu naszą piękną, choć dramatyczną historię. Najlepszym materiałem na scenariusz, zapewnia większość dyskutantów, byłby los Pileckiego. Święta prawda. Obyśmy jednak, zanim na planie padnie pierwszy klaps, nie zdążyli utopić bohatera w błocie.

A przecież to bohater par excellence. Prawdziwy, a nie malowany i dlatego budzący fascynację. W zeszłym roku na fabularyzowany dokument Pilecki w reżyserii Mirosława Krzyszkowskiego, sfinansowany zresztą dzięki społecznym datkom, do kin poszło 160 tys. widzów. I nadal będzie fascynował, o ile jedna skrajnie łopatologiczna narracja nie zawłaszczy pamięci o rotmistrzu.

Dobrze byłoby, gdyby krzepcy narodowcy w koszulkach z wizerunkiem Pileckiego pamiętali, że przed śmiercią prosił on żonę, aby czytała dzieciom O naśladowaniu Chrystusa. I gdyby przypadkiem zaglądnęli do dzieła Tomasza à Kempis, znaleźliby tam m.in. poniższą naukę:

Często nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, jak wielka jest nasza wewnętrzna ślepota. Często źle postępujemy, a jeszcze gorzej się usprawiedliwiamy. Niekiedy jesteśmy igraszką namiętności, a bierzemy to za świętą gorliwość. Innych karcimy za małe uchybienia, a nad swoimi większymi przechodzimy do porządku dziennego. Jesteśmy wrażliwi na zło wyrządzane nam przez innych, nie zdajemy sobie sprawy natomiast, ile zła my sami wyrządzamy innym.

Tym z kolei, którzy lubią wykrzykiwać, kogo i gdzie chętnie by powywieszali, zadedykowałbym fragment listu rotmistrza z października 1943 roku do córki Zosi: „Ja również lubię każdego robaczka, żuczka, groszek i fasolkę, i wszystko, co żyje. Dlatego też jest mi bardzo przyjemnie, że w Was, dzieciakach moich, widzę te same cechy”. Albo jego dużo późniejszą i poważniejszą deklarację z listu do płk. Józefa Różańskiego, pisanego w czerwcu 1947 roku w więzieniu mokotowskim. W śledztwie postawiono rotmistrzowi sfingowany zarzut, jakoby zamierzał dokonać zamachów na funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. On zaś tłumaczył swemu oprawcy: „[...] po przeżyciach w Oświęcimiu nie umiałbym nikogo zamordować”.

Wyimaginowany heros zamiast autentycznego bohatera

Kłopot w tym, że polska narracja i debata historyczna ubożeje i trywializuje się w zastraszającym tempie. Wypłukiwana jest już nie tylko z półcieni i niuansów tak ważnych dla zrozumienia przeszłości, ale też z fundamentalnych rozróżnień.

Przykładem może być przywracanie pamięci o „żołnierzach wyklętych”, zwanych też „niezłomnymi”. Jest to spóźnione, w tym większym stopniu konieczne zadośćuczynienie. Trudno jednak zrozumieć, jak w apelu poległych obok takich postaci jak Szendzielarz czy Pilecki można jednym tchem wymieniać Romualda Rajsa „Burego”, który według IPN ponosi odpowiedzialność za mordy na Białorusinach, noszące „znamiona ludobójstwa”.

Do zbanalizowanego przekazu o „żołnierzach wyklętych” – który stuprocentowych patriotów chce widzieć wyłącznie w tych walczących do ostatniego naboju – nie pasuje też informacja, że jednym z zadań Pileckiego, wykonującego w powojennym kraju misję dla II Korpusu Polskiego, było przekazywanie instrukcji o zaniechaniu walki z bronią w ręku i rozwiązaniu oddziałów partyzanckich. Poza tym Pilecki współdziałał z przedstawicielami różnych środowisk, m.in. z socjalistą Tadeuszem Szturm de Sztremem z PPS WRN, od którego otrzymał szereg materiałów, w tym raport o okolicznościach... pogromu Żydów w Kielcach.

To na poły komiksowe ujęcie (z całym szacunkiem dla akurat udanego komiksu o Pileckim zatytułowanego Raport Witolda) sprawia, że z oczu ginie nam autentyczny bohater z krwi i kości, a na jego miejsce pojawia się wyimaginowany superheros wyrwany z historycznych realiów i wpasowany w ideologiczne ramki. Niezłomność w ubeckim śledztwie? Na pewno musiała demonstrować się dumnym milczeniem i brakiem jakichkolwiek reakcji na pytania przesłuchujących.

Nic dziwnego, że po obejrzeniu spektaklu Śmierć rotmistrza Pileckiego Waldemar Łysiak nie krył oburzenia: „Jakiego rotmistrza Pileckiego ukazał milionom widzów Teatr Telewizji? Świętoszkowatego idiotę, który wydał na męki mnóstwo ludzi”. Chodzi z grubsza o to, że w zeznaniach Pileckiego składanych podczas śledztwa pojawiały się konkretne nazwiska. Zresztą tym błędnym tropem, chociaż ze zgoła innych pobudek, poszedł też człowiek reprezentujący biegunowo odmienne środowisko. Prof. Andrzej Romanowski, prowadząc swą krucjatę przeciw IPN, dywagował na łamach „Polityki”, czy aresztowany Pilecki wsypał m.in. swą bliską współpracowniczkę Marię Szelągowską.

Skok w ciemność

Gdzie tkwi błąd? Przede wszystkim wciąż zapominamy, że czytać trzeba całość materiałów, a akta procesowe Pileckiego liczą około trzech tysięcy stron.

Dr Adam Cyra, jeden z pionierów przywracania pamięci o rotmistrzu i znawca jego biografii, wykazał, że w momencie aresztowania bezpieka sporo już wiedziała o Pileckim i jego kontaktach. Dlatego więzień działał zgodnie z taktyką wielu przesłuchiwanych: mówić o tym, o czym śledczy już wiedzą. Nie ukrywał, że przekazywał informacje na Zachód, do II Korpusu, ale konsekwentnie podkreślał, że nie był szpiegiem działającym na szkodę ojczyzny: „Nie byłem rezydentem, a tylko polskim oficerem. Wykonywałem tylko rozkazy, aż do chwili aresztowania mnie. Nie miałem przeświadczenia, że dopuszczam się szpiegostwa i przy ferowaniu wyroku proszę o wzięcie tego pod uwagę” – mówił Pilecki w ostatnim słowie przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie.

W śledztwie starał się chronić innych, całą winę brał na siebie, mężnie znosił tortury i upokorzenia, nie dał się złamać. W żadnym razie nie kłóci się to z faktem, że wskutek nalegań żony prosił prezydenta Bolesława Bieruta o ułaskawienie: „Przez całe życie pracowałem dla Polski” – argumentował, nadal odrzucając zarzut szpiegostwa: „[...] nie działałem na rzecz obcego mocarstwa, a posyłałem wiadomości do macierzystego oddziału polskiego i miałem zawsze nadzieję, że jednak kiedyś rząd polski [komunistyczny] i ośrodki emigracyjne jakoś się wreszcie porozumieją”. I dodawał:

Z chwilą aresztowania mnie ustosunkowałem się do śledztwa pozytywnie i sam wskazałem miejsce przechowywania archiwum, które zawierało wszystkie materiały mnie obciążające. W ciągu roku nie wynikła żadna okoliczność, która by dowodziła, że mówiłem nieprawdę lub wprowadziłem w błąd oficerów śledczych. Przedłożone wyżej okoliczności pozwalają mi prosić Pana Prezydenta o skorzystanie z prawa łaski, która Mu przysługuje2.

Pilecki był bohaterem, nie obłąkanym samobójcą.

Jak jednak wielkim był bohaterem, uzmysłowił mi... Władysław Bartoszewski. Kiedy rozmawialiśmy o okupacji, zwrócił uwagę, że 19 września 1940 r. – dając się dobrowolnie aresztować podczas łapanki na Żoliborzu – Pilecki przecież nie miał gwarancji, że trafi do Auschwitz, by tam wypełnić konspiracyjne zadania. Równie dobrze, i na pewno się z tym liczył, mógł jeszcze tego samego dnia stanąć przed plutonem egzekucyjnym w Palmirach. Nie był też zresztą w stanie wyobrazić sobie wówczas, co czeka nań w obozie, o ile w ogóle zdoła tam dotrzeć. A jednak zdecydował się na skok w nieprzeniknioną ciemność. II wojna światowa nie zna drugiego podobnego przypadku – mówił Bartoszewski.

Pamięć, która łączy

Pilecki znakomicie nadaje się do roli narodowego bohatera. Głęboko wierzący chrześcijanin, szczery patriota i państwowiec, dzielny żołnierz, oddany mąż i ojciec. Człowiek, który nie bał się najwyższego ryzyka, a zarazem obca mu była brutalność. Takich bohaterów polska pamięć potrzebuje. Z takich bohaterów można być tylko dumnym. Takich bohaterów nie może jednak zawłaszczać żadna partykularna grupa ideologiczna.

Rozumiem, że dumni z Pileckiego chcą być także moi rodacy kibole i nacjonaliści. To oni urządzają marsze m.in. ku jego czci – głosząc nienawistne hasła, z którymi rotmistrz (w 2013 roku awansowany pośmiertnie do stopnia pułkownika) nie chciałby mieć nic wspólnego. W ten sposób jednak sami znieważają bohatera i zniechęcają doń innych.

A przecież jest jednak pamięć, która nie wyklucza. W czerwcu 2016 roku w warszawskim Ogrodzie Sprawiedliwych posadzono drzewko pamięci Witolda Pileckiego i odsłonięto pamiątkowy kamień z napisem: „Kawalerzyście, przewodnikowi po piekle nazizmu, dobrowolnemu więźniowi Auschwitz, którego raporty miały alarmować świat, ocalać ofiary”. Równocześnie w ten sam sposób uczczono ks. Jana Zieję (odbierał od Pileckiego konspiracyjną przysięgę) i Władysława Bartoszewskiego (trafił do kacetu w tym samym transporcie co rotmistrz, we wrześniu 1940 roku).

Wnuczka Witolda Pileckiego dziękowała tego dnia Kapitule Ogrodu Sprawiedliwych za wspaniałe towarzystwo, w jakim uczczono jej dziadka. I słusznie, bo bohaterów nie należy sobie przeciwstawiać. Oni mają łączyć, a nie dzielić.

Marek Zając

Marek Zając – dziennikarz i publicysta, związany z Telewizją Polską i „Tygodnikiem Powszechnym”, współprowadzący m.in. program „Między ziemią a niebem” w TVP1. Od 2006 r. jest sekretarzem Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, obecnie także przewodniczącym Rady Fundacji Auschwitz-Birkenau. Laureat Nagrody Dziennikarskiej „Ślad” im. biskupa Jana Chrapka. Niedawno wspólnie z ks. Bronisławem Piaseckim wydał książkę Prymas Wyszyński nieznany. Ojciec duchowy widziany z bliska. Mieszka w Warszawie.

1Rotmistrz Pilecki. Raporty z Auschwitz, Warszawa 2016, przedmowa: T.M. Płużański, S. Michalkiewicz, L. Żebrowski.

2 Cytat za: A. Cyra, Rotmistrz Pilecki. Ochotnik do Auschwitz, Warszawa 2014, s. 190.

Z drugiej strony Bugu

Andriej Kurkow

Każdy ma swoją Ukrainę

Zapewne nie istnieje drugi kraj taki jak Ukraina, w którym teraźniejszość z ogromną prędkością staje się historią. Niestety, nie czyni to automatycznie historykami uczestników wydarzeń – wszystkich mieszkańców Ukrainy. Stają się oni po prostu świadkami, nawet jeśli rozumieją swoją własną rolę w najnowszej historii państwa.

Społeczeństwo ukraińskie zawsze było nieco zbyt dynamiczne, zbyt kipiące i gotowe wybuchnąć w odpowiedzi na – jak mogłoby się wydawać – nie zawsze istotne wyzwanie o charakterze politycznym bądź społecznym. Naród ukraiński zawsze żył na sposób szczególny, budując swoją formę państwowości, nie zwracając przy tym uwagi ani na tradycje bizantyjskie, ani europejskie. Z tej właśnie przyczyny przed oficjalnymi historykami ukraińskimi staje co pewien czas konieczność utworzenia nowych terminów historycznych, choćby po to, aby za ich pomocą wyjaśnić w podręcznikach szkolnych szereg nietypowych momentów w historii Ukrainy.

Z ostatnich takich terminów najbardziej zagadkowym i interesującym wydaje się formuła szkolnych podręczników „Ukraina – państwo kozackie”. Nie podejmuję się próby rozszyfrowania tego terminu, ale pierwszą nasuwającą mi się myślą jest stwierdzenie, że Ukraina – jako jedyne w świecie państwo kozackie – jest krajem o szczególnej historii, co oznacza, że ma również unikalną teraźniejszość i przyszłość.

Jeśli każdy kraj określałby niepowtarzalną drogę swojego rozwoju, swoją własną unikalną historię – w której rezultacie przyjąłby swój własny porządek państwowy różny od porządków przyjętych w innych krajach – świat byłby dziś zadziwiająco pstry, nieharmoniczny i zupełnie pozbawiony związków między swoimi poszczególnymi częściami. Dzisiejsze państwa świata łatwo pogrupować według ich wspólnych cech. Są one albo zjednoczone w sojuszach politycznych czy ekonomicznych, albo łączy je idea i polityka samoizolacji. Ukraina przeszła przez wiele wymuszonych i dobrowolnych sojuszy, przetrwała również Związek Radziecki i wynurzyła się z niego z pragnieniem, by zawrzeć inny, bardziej cywilizowany „związek” – z Unią Europejską.

Rosyjska demokracja fasadowa

Kraje przeżywające problemy społeczne, polityczne i inne – czyli także kraje znajdujące się w okresie transformacji – bardzo często wykazują tendencje powrotu do swojej matrycy historycznej, czyli do takiego stanu, który w historii kraju wydawał się najbardziej stabilny.

Tak jest we współczesnej Rosji, gdzie – po raz kolejny – powróciła imperialna matryca historyczna. Po krótkiej i nieudanej próbie demokratyzacji i europeizacji Rosji w czasach prezydentury Borysa Jelcyna kraj ten stał się znowu monarchią „zbierającą ziemie”. Nikogo już nie zwiodą demokratyczne zabiegi kosmetyczne pod postacią wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Rosyjski duch potrzebuje władcy, władca potrzebuje „rosyjskiego świata” [russkij mir – P. P.], „rosyjski świat” potrzebuje ekspansji.

Czy Związek Radziecki był państwem innym niż współczesna Rosja? Był, ale tylko zewnętrznie. Ta sama zasada „demokracji fasadowej” pozwalała wszystkim sekretarzom generalnym KPZR – z wyjątkiem Nikity Chruszczowa – znajdować się u władzy aż do własnej śmierci. Zasadę monarchii wybieralnej przywrócono dla Władimira Putina, znajdującego się u władzy już ponad 15 lat i zamierzającego pozostać przy władzy albo do swojego końca, albo do końca Rosji.

Sowiecka matryca historyczna odcisnęła się również na planach budowy „nowej Rosji”, które są realizowane pod kierownictwem Putina. Jednopartyjny system ZSRR płynnie odrodził się w Federacji Rosyjskiej w charakterze obecnego de facto jednopartyjnego systemu. Tak jak w obecnych Chinach, gdzie partia komunistyczna – godząc się na istnienie małych, niemających żadnego wpływu na politykę państwa, stronnictw – pozostaje główną siłą kierującą państwem, tak i Jedna Rosja stała się główną partią Federacji Rosyjskiej. Nie będąc jej członkiem, nie da się zrobić kariery i nie można sprawować żadnej mniej lub bardziej znaczącej funkcji państwowej.

Ideologia partii władzy w FR jest bardzo prosta i nie zmusza do studiowania prac teoretycznych Lenina i Karola Marksa. Opiera się ona na miłości do władcy i nienawiści do jego wrogów, ponieważ jego wrogowie są wrogami państwa. Władca był i jest dany przez Boga – a boskiego pochodzenia jego władzy strzegła i strzeże Cerkiew Prawosławna. Właśnie ta ideologia pozwoliła w ciągu 15 lat praktycznie zniszczyć wszelką opozycję o charakterze politycznym, a opozycjonistów przedstawiono społeczeństwu jako zdrajców narodu.

Anarchia u podstaw Ukrainy

Ukraińska matryca historyczna odsyła nas do wieków XVI i XVII, znowu do Kozaków, do granic niezatwierdzonych przez traktaty z sąsiednimi państwami, do czasów braku własnej waluty i demokratycznych wyborów hetmana, po których od razu następowały próby obalenia wybranego władcy za pomocą siły albo sprytu.

Jednym słowem, u podstaw historycznej matrycy Ukrainy leży anarchia. Oznacza to, że na historię Ukrainy zawsze w silniejszym stopniu wpływały jednostki niż system.

Nie będąc historykiem, nie podejmę się próby nawet publicystycznego wyjaśnienia specyfiki „mojej Ukrainy”. „Moja Ukraina” to moje subiektywne państwo – w taki sposób postrzegane jedynie przeze mnie. Żyję w tym państwie razem z milionami rodaków, a każdy z nas ma swoją, „osobistą” Ukrainę, swoją jej wizję.

To znowu ukazuje różnicę między matrycą imperialną i anarchiczną: mieszkańcy Imperium Rosyjskiego mają jedną i tę samą wizję swojego wielkiego kraju – a każdy Ukrainiec ma swoją Ukrainę. I ja też mam swoją. Być może dlatego ją kocham i pragnę w niej żyć.

Jakkolwiek politolodzy ocenialiby dziś możliwości intelektualne Wiktora Janukowycza, byłego prezydenta Ukrainy, wydaje się, że – samodzielnie albo z pomocą doradców – bardzo szybko zrozumiał on istotny fakt. To matryca imperialna najlepiej gwarantuje nienaruszalność władzy i możliwość utrzymania jej, niczym car, do samej śmierci; wystarczy tylko niekiedy i nie na długo wręczyć lejce do kierowania państwem swoim zaufanym ludziom.

Janukowycz widział, jak w Rosji skutecznie zadziałało powtórne uruchomienie systemu jednopartyjnego, który gwarantuje „stabilność” i niezmienność ustroju politycznego oraz niemożliwość obalenia znajdującej się u władzy elity politycznej. Partia Regionów Janukowycza tworzyła się według tych samych zasad, co Jedna Rosja Putina. Dlatego też Partia Regionów przedarła się z Donbasu na wszystkie regiony Ukrainy, próbując całkowicie wypełnić sobą całą narodową przestrzeń polityczną państwa ukraińskiego. To właśnie stało się przyczyną powstania, które zostało nazwane Euromajdanem.

Odczuwanie Ukrainy

Spójrzmy jednak na Ukrainę z góry, z wysokości dowolnego szpiegowskiego sztucznego satelity. Popatrzmy, mając na myśli „przestrzeń narodową”, czyli tę, która w wymiarze politycznym i geograficznym ograniczona jest linią granic państwowych. Nie wolno tu jednak zapominać o tym – o czym nie pamięta większość dziennikarzy i politologów – że Rosja do dnia dzisiejszego oficjalnie nie uznaje linii granicy państwowej między Rosją a Ukrainą – analogicznie, jak nie uznaje ona granicy między Białorusią a krajami bałtyckimi. Czyli przez 25 lat, które minęły od rozpadu Związku Radzieckiego, Federacja Rosyjska odmawiała podpisania traktatu o demarkacji granic państwowych z Ukrainą! A tam, gdzie nie ma traktatu, tam nie ma i granicy. Przynajmniej z punktu widzenia Putina, za którego prezydentury praktycznie wstrzymane zostały prace komisji do spraw demarkacji granicy.

Teraz nawet trudno sobie wyobrazić, kiedy między Rosją a Ukrainą rozpocznie się znowu dialog na temat demarkacji granic państwowych albo w ogóle jakikolwiek dialog. Krym został anektowany, część Donbasu została odcięta od Ukrainy i znajduje się na etapie przekształcania jej w Naddniestrze II1.

Z takimi to geopolitycznymi rezultatami swojego wieloletniego braku działań politycznych (albo świadomej działalności części polityków skierowanej przeciwko interesom własnego państwa) Ukraina obchodzi jubileusz swej niepodległości – ćwierćwiecza samodzielnego istnienia na mapie świata.

Mieszkańcy Imperium Rosyjskiego mają jedną i tę samą wizję swojego wielkiego kraju – a każdy Ukrainiec ma swoją Ukrainę.

Dziwne to może dla niektórych, ale będąc człowiekiem doskonale pamiętającym rok 1991 oraz następujące po nim lata chaosu ekonomicznego i prawnego, wolę Ukrainę dzisiejszą ze wszystkimi jej problemami i nieszczęściami. Dziś naprawdę odczuwam, że mieszkam w określonym kraju, a nie w przestrzeni postradzieckiej. To odczuwanie Ukrainy być może wzmocniło się dzięki wojnie na Wschodzie, wydarzeniom na Majdanie i z powodu rosyjskiego pragnienia, aby udowodnić całemu światu, że Ukraina nie zaistniała jako państwo, czym można usprawiedliwić interwencję Rosji pragnącej ją „uratować” poprzez zabranie do siebie części terytorium, zasiedlonej przez ludzi dobrze pamiętających i miłujących przeszłość radziecką.

Płynność bohaterów

Możliwe też, że to odczuwanie Ukrainy narodziło się dzięki paradoksowi polegającemu na tym, że dojrzałe społeczeństwo obywatelskie jest już bardzo zmęczone niedojrzałością swojej elity politycznej i wzięło częściowo w swoje ręce odpowiedzialność za przyszłość Ukrainy.

Jako dowód można by przytoczyć przykłady mocnego ruchu wolontariatu (wprawdzie nieco osłabł on w ciągu ostatnich miesięcy) i radykalizację patriotycznie nastawionej młodzieży w stosunku do władzy. Z pewnością jednak nawet nie to jest najważniejsze w formowaniu owego odczuwania kraju, które pozwala mi pozostawać optymistą.

Najważniejsze jest to, że w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat zmieniło się samo społeczeństwo ukraińskie. Zachodzi w nim nieustannie swojego rodzaju samofiltracja młodzieży – pokolenia, dla którego nie istnieje radziecka przeszłość. Ci, którzy nie bardzo wierzą w szybkie zmiany ku lepszemu, wyjeżdżają do Europy; ci, którzy wierzą, uparcie pozostają. Ci, którzy wcześniej wyjechali, niespodziewanie wracają – czasami, aby wyjechać na front w charakterze ochotników, jak niedawno poległy na Donbasie młody śpiewak operowy Wasyl Slipak, który przez długie lata mieszkał i pracował we Francji. Czasami wracają, aby za mizerną pensję pójść do pracy w aparacie państwowym.

Dawniej, w radzieckiej przeszłości, funkcjonował termin „płynność kadr”. Określał on sytuację niemożności utrzymania się człowieka na jednym stanowisku pracy i szybkiego odchodzenia w celu poszukiwaniach innego zajęcia. Dziś w społeczeństwie ukraińskim i polityce ukraińskiej pojawił się inny fenomen – „płynność bohaterów”. Ludzie, których opinia społeczna obdarzyła powszechnym uznaniem, nie utrzymują długo pozycji „bohaterów społeczeństwa”. Takim „bohaterem” okazał się dziennikarz Serhij Leszczenko, który trafił do parlamentu jako bojownik walczący z korupcją. Analogiczną drogę przemierza dziś Nadia Sawczenko, zwolniona – metodą wymiany – z niewoli rosyjskiej, którą przed paroma dniami usiłowano w Odessie obrzucić jajkami. Powodem był jej apel o bezpośrednie negocjacje między rządem ukraińskim a liderami separatystów z Donbasu, a także inne jej oświadczenia polityczne, które nie bardzo spodobały się społeczeństwu ukraińskiemu.

Nie radzić się społeczeństwa?

Ukraina nie przestaje kipieć i momentalnie reaguje na każdy drażniący sygnał dochodzący z wewnątrz albo z zewnątrz. Do tych zewnętrznych sygnałów drażniących pewną część społeczeństwa można również zaliczyć przyjętą niedawno przez polski sejm uchwałę uznającą Polaków, którzy zginęli na Wołyniu z rąk Ukraińców, za ofiary ludobójstwa.

Zanim jednak zdążono rozważyć to wydarzenie na szpaltach gazet i w telewizyjnych talk-show, w Kijowie zamordowano polskiego dziennikarza Pawła Szeremeta. Wskutek tego centrum uwagi znowu przemieściło się z niedawnej przeszłości na dzień dzisiejszy i jego problemy.

Aby trwale umieścić przeszłość na właściwym jej miejscu w świadomości narodowej, potrzebna jest stabilność, umożliwiająca prowadzenie ogólnonarodowej debaty. A społeczeństwo ukraińskie nie zostało nauczone dyskutowania. Elity polityczne nigdy wcześniej nie opierały się na opinii społecznej i z tego powodu nie starały się formować jej, a tym bardziej prowokować za pomocą ogólnonarodowych debat publicznych.

Obecnie konieczność posiadania silnego społeczeństwa obywatelskiego stała się oczywistością, również dla polityków. Ale politycy, tak jak i poprzednio, nie są gotowi do tego, aby radzić się społeczeństwa. Nie odczuwają wstrętu do dalszego manipulowania opinią społeczną w celu osiągnięcia swoich celów osobistych, a nie dla obrony interesów państwa.

Ulubionym narzędziem, którym posługują się liderzy dzisiejszej opozycji – tak jak miało to miejsce poprzednio – pozostaje więc populizm. Zamiast wysuwania własnych propozycji dotyczących osiągnięcia pokoju w Donbasie i rozwiązania innych problemów, opozycjoniści obiecują wyborcom tani gaz i energię elektryczną. Ale w te obietnice – nie do wypełnienia przecież – wierzy już coraz mniej wyborców. To zresztą duży plus. W kraju, w którym politycy w ciągu dwudziestu pięciu lat nie zdołali zbudować silnego państwa, w budowę takiego państwa włączyli się zwykli ludzie.

Nie możemy jednak zapominać o historycznej matrycy Ukrainy! Każda grupa nowych budowniczych państwa buduje swoją Ukrainę. Nacjonaliści próbują zbudować swoją. Klasa średnia buduje z kolei Ukrainę europejską. Uformowana w latach niepodległości kasta „nietykalnych” czynowników próbuje zaś zachować i obronić swoją Ukrainę skorumpowaną – tę właśnie, która przeszkodziła Ukrainie uformować się wcześniej jako silne i realnie niepodległe państwo.

Andriej KurkowTłum. Paweł Przeciszewski

Andriej Jurijowycz Kurkow – ur. 1961. Ukraiński pisarz i scenarzysta filmowy, piszący po rosyjsku. Jest autorem kilkunastu powieści, kilku książek dla dzieci i ponad 20 scenariuszy. Jego książki przetłumaczono na ok. 40 języków. Jego najbardziej znana powieść to Kryptonim „Pingwin” (i jej kolejne części). Po polsku wydał również m.in.: Dobry anioł śmierci, Dziennik ukraiński, Ostatnia miłość prezydenta.

1 Nadniestrze – lewobrzeżna część Mołdawii, gdzie przeważa napływowa ludność posowiecka i znajdują się bazy wojsk rosyjskich. W roku 1991 została ona przekształcona w „niepodległe” państwo, uznawane jedynie przez Rosję i analogiczne twory pseudopaństwowe powołane później przez Rosjan na okupowanych terytoriach Gruzji: Abchazję i Osetię Południową – przypis tłumacza.

Wiara

Austen Ivereigh

Strategia papieża wobec islamistów

W świecie islamu bez wątpienia panuje obecnie poważny kryzys relacji pomiędzy religią a polityką. Można go porównać do siedemnastowiecznych wojen religijnych w Europie, którym kres położyło świeckie oświecenie.

Brutalną odpowiedzią na pytanie, jak islam odnosi się do współczesnego państwa, jest islamizm. Jest to odpowiedź pełna przemocy, głosząca wojnę. Stanowi ona próbę pogodzenia przednowożytnego prawa muzułmańskiego ze współczesnym państwem narodowym poprzez wojnę z laicyzmem. Dla tzw. Państwa Islamskiego (PI) oznacza to po prostu wprowadzenie krwawej teokracji, którą ono uosabia.

W ten sposób PI staje się wrogiem Zachodu i chrześcijan na całym świecie, a zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Jest ono jednak wrogiem także większości świata muzułmańskiego, jako że szyizm jest postrzegany przez nie jako innowacja, a odczytywać Koran na nowo znaczy: uderzać w jego pierwotną doskonałość. Tym samym PI prowadzi wojnę ze wszystkimi krajami muzułmańskimi, gdyż wszystkie one starają się jakoś pogodzić z nowożytnością poprzez dostosowywanie lub łagodzenie prawa islamskiego.

Kryzys egzystencjalny w ramach samego islamu będzie trwał jeszcze długo i niewiele można zrobić, aby mu zapobiec. Z czasem radykalizm PI sam dla siebie okaże się zgubą i twór ten padnie pod ciężarem targających nim sprzeczności. Mamy jednak kontrolę nad czym innym: nad tym, jaka będzie nasza reakcja jako Zachodu na prowokacje Państwa Islamskiego. A od tego, jaka będzie nasza reakcja, zależy, czy nastąpi szybszy upadek PI, czy też jego wzmocnienie.

Wojna religii jako strategia islamistów

Należy tutaj zwrócić uwagę na dwie zasadnicze kwestie. Po pierwsze, PI może rekrutować mających problemy psychiczne nastolatków z przedmieść, ale samo nie jest zgrają psychopatów. Islamizm jest brutalną ideologią, która wywodzi się z purystycznego fundamentalizmu islamskiego. Tę wersję islamu stanowczo odrzuca większość świata muzułmańskiego jako sobie obcą.

Po drugie, wojna z chrześcijaństwem jest kluczowym elementem wizji świata tzw. Państwa Islamskiego. PI czeka na armię z „Rzymu”, której porażka w syryjskim Dabiku ma rozpocząć odliczanie dni do apokalipsy1.

Aby przyspieszyć bieg wydarzeń, islamiści konsekwentnie dążą do tego, by przenieść wojnę z Bliskiego Wschodu na nasze lotniska, do naszych sal koncertowych, a nawet do kościołów. Ich przemoc ma charakter strategiczny i jeden cel: rozprzestrzenić terror, nie dla niego samego, lecz po to, by wzbudzić reakcję, dzięki której będą mogli utwierdzić się w przekonaniu, że społeczeństwa laickie są zepsute i zdegenerowane, a religia chrześcijańska – fałszywa i bluźniercza.

Wojna jest im potrzebna, żeby wykazać prawdziwość tej narracji. Ma być to wojna religijna, w której obie strony posiadać mają swoje armie i swoich męczenników. Jej początkiem jest przeniesienie terenu walki na miękkie podbrzusze Zachodu. Kolejnym etapem ma być upowszechnienie terroru i sprowokowanie reakcji polaryzującej całe zachodnie społeczeństwa.

Tzw. Państwo Islamskie wierzy zatem, że przy wystarczającej prowokacji „chrześcijanie”, czyli ludzie Zachodu, zwrócą się przeciwko muzułmanom. Muzułmanie zaapelują więc do PI o pomoc i wreszcie dojdzie do ostatecznej rozgrywki między tymi dwoma obozami.

Jak na razie udaje im się odnosić sukcesy. Wzrastająca popularność nowych partii nacjonalistycznych w całej Europie (i oczywiście Donalda Trumpa) jest dokładnie tym, co przewiduje scenariusz islamistów. Do tego należy dodać jeszcze wzrastającą liczbę coraz brutalniejszych ataków na muzułmanów w Europie. Scenariusz Państwa Islamskiego jest jasny: więcej ataków – większy terror – silniejsza kontrreakcja.

Niektórzy katoliccy komentatorzy (a nawet pewien kardynał) zgadzają się z islamistami w tym, że Państwo Islamskie to prawdziwa twarz islamu i że nie ma tak naprawdę różnicy miedzy islamem jako takim a PI. Nawet papieżowi Franciszkowi zarzucono, że w samolocie z Krakowa do Rzymu powiedział, iż „nie ma takiego zjawiska jak przemoc islamistyczna”. To rzeczywiście byłoby zaskakujące. W rzeczywistości papież odrzucił jednak termin „przemoc islamska”.

Jeżeli jednak przyjmiemy narrację PI jako prawdziwą i oczywistą, to jesteśmy o krok od uznania, że islam jako taki chce przejąć panowanie nad światem, jest ze swojej istoty religią przemocy i znajduje się w stanie wojny z chrześcijaństwem. Wyrazem takiego myślenia były rozbrzmiewające w mediach społecznościowych głosy rozczarowania, że papież Franciszek określił morderstwo ks. Jacques’a Hamela jako „absurdalne” oraz nie nazwał francuskiego duchownego męczennikiem. Oburzano się też na sugestię papieża, że w chrześcijaństwie również istnieje fundamentalizm i przemoc.

Chrześcijańska odpowiedź na przemoc

Na szczęście Franciszek jest bardziej dalekowzroczny. Proponuje on reagować na prowokacje tzw. Państwa Islamskiego w myśl strategii, którą można wyrazić w sześciu punktach. Strategia ta jest dobrze przemyślana i skuteczna.

1. Po pierwsze, każda śmierć powinna być rozpatrywana w kontekście innych ofiar tak, aby nie skupiać na żadnej osobie moralnego oburzenia.

Było to szczególnie istotne w przypadku ks. Hamela, który był łagodnym, starszym księdzem zamordowanym w wyjątkowo makabryczny sposób. Dlatego właśnie odnosząc się do jego postaci, Franciszek ani razu nie posłużył się słowem „męczennik”. W tak napiętej atmosferze pełnej strachu i terroru mogłoby to tylko uczynić jego śmierć orężem ideologicznym, doprowadzić do wybuchu skrajnych emocji i pojawienia się krzykliwych nagłówków w mediach.

Dlatego podczas lotu do Krakowa papież pytał tylko: „Ten święty ksiądz, którzy zmarł w momencie składania ofiary za cały Kościół, to jedna osoba. Ale ilu zginęło chrześcijan, ile niewinnych, ile dzieci?”.

2. Po drugie, Franciszek stanowczo twierdzi, że jedyną możliwą odpowiedzią chrześcijanina na przemoc jest braterstwo i pokój.

„Nie chcemy pokonać nienawiści większą nienawiścią, przemocy większą przemocą, pokonać terroru większym terrorem” – powiedział papież pielgrzymom zgromadzonym na czuwaniu podczas Światowych Dni Młodzieży. I dodał, że odpowiedź Kościoła na „świat w stanie wojny” to braterstwo i rodzina.

W drodze na to czuwanie Franciszek oddał cześć relikwiom dwóch ofiar terroryzmu – polskich franciszkanów Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka – prosząc Boga, aby nasze serca nie stały się zatwardziałe pod wpływem pragnienia odwetu, lecz otwarły się na uzdrowienie i pocieszenie tych, którym stała się krzywda. Prosił też, aby dokonało się nawrócenie terrorystów, tak by „rozpoznali zło swoich czynów”.

3. Po trzecie, w obliczu żądań zamykania granic – zgłaszanych przez szukających kozła ofiarnego polityków – Franciszek nalega, aby pozostawić otwarte drzwi dla uchodźców.

Dlatego modlił się w Krakowie do Boga o odwagę i siłę dla rodzin ofiar, „aby nadal być braćmi i siostrami dla innych, zwłaszcza przybyszów, dając swoim życiem świadectwo Twojej miłości”.

4. Po czwarte, strategia Franciszka polega na odrzuceniu polaryzacji świata przedstawianej przez tzw. Państwo Islamskie – czyli: chrześcijaństwo kontra islam – i zaproponowaniu innego opisu. Papież stawia po jednej stronie religie i pokój, a po drugiej – brutalny fundamentalizm i fałszywą religię.

Papież stawia po jednej stronie religie i pokój, a po drugiej – brutalny fundamentalizm i fałszywą religię.

Zasadność takiego opisu była wyraźnie widoczna podczas pogrzebu księdza Hamela, w którym wzięło udział 100 muzułmanów, razem z duchownymi różnych religii. Tuż obok arcybiskupa Rouen przy ołtarzu ustawiono znaczący portret księdza Hamela. Nad głową duchownego widniała aureola. Portret ten został wykonany i podarowany arcybiskupowi przez muzułmanina z miasteczka, w którym został zamordowany ks. Hamel.

Franciszek twierdzi zatem, że owszem, jesteśmy w stanie wojny, ale jest to wojna sprzecznych interesów i grup nacisku, natomiast prawdziwa religia nie jest stroną tej wojny. „Wszystkie religie pragną pokoju” – powiedział papież w samolocie do Krakowa – „to inni pragną wojny”.

Stąd też wzięła się jego uwaga podczas powrotu z Krakowa o tym, że jeżeli prawdziwa religia pragnie pokoju, to „przemoc islamska” jest pojęciem nieodpowiednim. A zatem – tego papież nie musiał już mówić – tzw. Państwo Islamskie, choć stroi się w piórka wyraziciela islamu, nie reprezentuje ani islamu, ani nawet religii.

Islamiści poczuli się tym poważnie zagrożeni. Oto jak ich magazyn „Dabiq” starał się odeprzeć argumenty Franciszka: „Ostatni papieże, a zwłaszcza papież Franciszek, usiłują przedstawiać stosunki pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami jako serdeczną przyjaźń i odciągać rzesze muzułmanów od obowiązku prowadzenia świętej wojny przeciw niewiernym”.

Jednakże Franciszek poszedł jeszcze dalej, odrzucając próby PI, by nadać przemocy jakiś sens, znaczenie czy wpływ. Dla radykałów przemoc jest przecież święta, usankcjonowana przez Boga, poprzedza Armagedon i niebiański triumf islamu.

Gdy więc Franciszek ogłasza, że przemoc – poza tym, że jest złem i wynaturzeniem – jest „bezsensowna” (jak opisał masakrę w Nicei) albo „absurdalna” (tak nazwał zabójstwo ks. Hamela), zadaje tzw. Państwu Islamskiemu bolesny cios. Oto bowiem czołowy przywódca religijny współczesnego świata odmawia PI religijnego uzasadnienia dla jego działalności.

Taka postawa papieża to strategia, ale też wskazuje ona, czym jest prawdziwa religia. Sam Bóg stał się przecież ofiarą, a uzasadnienie wyroku usankcjonowane było religijnie i politycznie. Natomiast Zmartwychwstanie raz na zawsze położyło kres wizji Boga posługującego się przemocą.

Moc Boga polega więc nie na przemocy, lecz na miłości i braterstwie. W obliczu zagrożenia islamskim radykalizmem kwestia wizji Boga nie jest już abstrakcyjną ideą, lecz – jak to ujął jeden z francuskich biskupów w Krakowie – zasadniczym wyborem: Czy wierzymy w moc Boga, czy też w mit mściwego plemiennego bóstwa?

5. Po piąte, odnosząc się do pokusy, jaką mają chrześcijanie – żeby postrzegać muzułmanów jako kierujących się przemocą fundamentalistów, a samych siebie jako miłujących pokój i pełnych rozsądku – Franciszek przypomina, że chrześcijanie także skłonni są do fundamentalizmu i przemocy.

Jako jezuita z długim doświadczeniem rozeznawania duchowego papież doskonale zdaje sobie sprawę ze sposobu, w jaki działa diabolos. Jest on wielkim specjalistą od wprowadzania podziałów między ludźmi. W niezwykle subtelny sposób potrafi przekonać „dobrych” ludzi, żeby stawiali się ponad ludźmi, których uznają za „złych”, i by występowali przeciw nim.

Niezależnie od słabości, z jaką islam radzi sobie z przemocą, muzułmanie pragną pokoju i spotkania z drugim człowiekiem – oświadczył papież w samolocie. Natomiast chrześcijanie również byli i są podatni na fundamentalizm i religijnie usankcjonowaną przemoc.

Takie podejście to nie pacyfizm. Potrzebne są oczywiście działania policji i służb bezpieczeństwa, a także (jeśli to konieczne i nie wywoła kolejnej fali niewinnych ofiar) bombardowanie pozycji radykalnych islamistów. Należy jednak zdać sobie sprawę, że dżihadystów nie pokonamy na drodze wojny. Jeżeli ulegamy takiemu myśleniu, to przyjmujemy ich narrację jako prawdziwą.

Z czasem tzw. Państwo Islamskie upadnie pod naporem targających nim sprzeczności, podobnie jak wszystkie inne knowania zła. Bitwa w tym czasie będzie się natomiast rozgrywać w ludzkich sercach.

Kościół może pomóc Zachodowi poradzić sobie z reakcją na przemoc, nie dać się jej sprowokować, zachować cierpliwość mimo panującego poczucia strachu i zagrożenia oraz pogodzić się z tym, że w tym czasie, niestety, więcej ludzi zginie. Nie o tym mówią nam politycy, ale wiemy, że to prawda.

Z perspektywy chrześcijańskiej śmierć tych, którzy jak ks. Hamel są niewinnymi budowniczymi pokoju, nie jest bezsensowna, lecz potężna i życiodajna. „Czy świat może jeszcze czekać na falę miłości, która zastąpi falę nienawiści?” – pytał abp Dominique Lebrun w swojej homilii podczas pogrzebu zamordowanego duchownego. „Czy potrzebujemy kolejnych masakr, żeby nawróciły nas na miłość i na sprawiedliwość, która tę miłość buduje?”.

6. Podsumowując zatem, strategia Franciszka opiera się na nieuleganiu strachowi i zachowaniu własnej przestrzeni i tożsamości.

W grudniu 2015 r., mimo gróźb ze strony tzw. Państwa Islamskiego kierowanych pod adresem Watykanu, papież odmówił noszenia kamizelki kuloodpornej i powiedział, że nie będziemy zabezpieczać drzwi kościołów płytami pancernymi.

Podczas pogrzebu w Rouen abp Lebrun zachęcił wiernych, aby oddali hołd księdzu Jacques’owi Hamelowi poprzez nawiedzenie kościoła i „wyrażenie sprzeciwu wobec profanacji świętych miejsc, pokazanie, że przemoc nie ma dostępu do ich serc, a zarazem przez modlitwę o Bożą łaskę”.

Takie działanie może podjąć każdy z nas. Każdy taki gest zbliża nas do nieuchronnej porażki dżihadystów.

Austen IvereighTłum. Magdalena Macińska

Austen Ivereigh – ur. 1966. Brytyjski pisarz, dziennikarz. Stale komentuje tematy religijne i polityczne, m.in. dla BBC, Sky, Al-Dżaziry. Był zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „The Tablet” i rzecznikiem kard. Cormaca Murphy-O’Connora. Obronił doktorat w Oxfordzie poświęcony relacjom religii i polityki w Argentynie w latach 1930–1960. Twórca projektu „Catholic Voices” przygotowującego świeckich katolików do zabierania głosu w mediach. Autor obszernej biografii papieża Franciszka, wydanej po polsku pod tytułem Prorok. Biografia Franciszka, człowieka radykalnego.Poszerzona wersja analizy opublikowanej pierwotnie na amerykańskim portalu cruxnow.com.

1 W syryjskim mieście Dabik w listopadzie 2014 r. został stracony przez ścięcie Peter Kassig, były amerykański żołnierz, który pracował w organizacji charytatywnej we wschodniej Syrii. PI ogłosiło wtedy, że zabiło pierwszego z krzyżowców ostatniej krucjaty i czeka tam na następnych, których także pokona. Wiąże się to z przepowiednią, że jest to jedno z dwóch miejsc wskazywanych przez muzułmańską eschatologię, gdzie u końca dziejów nastąpi ostateczna bitwa Dobra ze Złem, w której Dobro zwycięży (niektórzy interpretują to jako ostateczną bitwę muzułmanów z najeźdźcami chrześcijańskimi). Od nazwy tego miasta pochodzi tytuł anglojęzycznego magazynu PI „Dabiq”, dostępnego w internecie – przyp. red.

Otwarta ortodoksja

Rodrigo Guerra López

Twórcza wierność

Od Karola Wojtyły do „Amoris laetitia”

W 1970 roku, w dniach 16 i 17 grudnia, odbyła się w Lublinie ważna dyskusja. Kard. Karol Wojtyła napisał treściwą książkę, która miała m.in. ukazać antropologię leżącą u podstaw konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes II Soboru Watykańskiego. Tom ten nosił tytuł Osoba i czyn. Liczną grupę filozofów zaproszono do poddania ocenie, podczas dwudniowych obrad, tego spekulatywnego wysiłku krakowskiego metropolity.

Bardzo ciekawe jest przyjrzenie się różnym wypowiedziom wygłoszonym podczas tego spotkania, opublikowanym wkrótce potem w opracowaniu ks. Andrzeja Szostka1. Z jednej strony padały opinie sympatyzujące z nową książką. Ci, którzy zgłębiali fenomenologię i personalizm, widzieli u Wojtyły początek nowego spojrzenia: obiektywne uznanie subiektywności nie jest subiektywizmem. A nawet więcej, czyn ludzki jest uprzywilejowanym momentem pozwalającym uchwycić prawdę o osobie. Ta intuicja pozwoliła polskiemu arcybiskupowi zaryzykować hipotezę, jak przezwyciężyć jednostronność marksistowskiej teorii o prymacie praktyki rewolucyjnej za pomocą odnowionej antropologii czynu i wspólnoty.

Jednak z drugiej strony byli tacy, którzy odnosili się do refleksji Wojtyły z zastrzeżeniami i/lub z otwartą nieufnością. Niektórzy z nich byli ważnymi profesorami tomistami, przyzwyczajonymi nie tyle do zajmowania się samymi rzeczami, ile do powtarzania pewnego kanonu ortodoksji filozoficznej. Zamiast głosić prawdę jako zgodność rozumu z rzeczywistością, wydawali się nie wprost utrzymywać, że prawda jest zgodnością rozumu ze św. Tomaszem. Wszystko u Wojtyły wydawało im się niezadowalające: metoda, język, ujęcie.

Organiczny rozwój – nie po raz pierwszy

Przypominam tę scenę jako ilustrację faktu, że nie jest niczym dziwnym napotkanie oporu w chwili, kiedy myśl chrześcijańska robi kolejny krok naprzód. Argumenty uzasadniające ów opór to na ogół: brak wierności otrzymanemu dziedzictwu, stosowanie odnowionego języka, uznawanego za dwuznaczny, oraz liczne zagrożenia, jakie mogą się pojawić w wypadku podjęcia takiej czy innej inicjatywy wynikającej z nowo przyjętego podejścia.

Moglibyśmy nie wspominać o wypadku książki Osoba i czyn i posłużyć się innymi przykładami. Choćby kontrowersjami wokół pojęcia wolności religijnej, gdzie pozorna opozycja pomiędzy encykliką Libertas Leona XIII a deklaracją Dignitatis humanae II Soboru Watykańskiego mogłaby sprawić, że niektórzy uznają sam ostatni sobór za heretycki. Albo wprowadzeniem jednoczącego i prokreacyjnego znaczenia aktu seksualnego w encyklice Humanae vitae w miejsce tomistycznej teorii celu podstawowego i dwóch drugorzędnych. Można by też przywołać nowość rozumienia obrazu i podobieństwa Bożego w człowieku, gdy przyjmuje się za punkt wyjścia relacyjną jedność dwojga: mężczyzny i kobiety, zaproponowaną przez św. Jana Pawła II, co uzupełnia i poszerza tradycyjne rozumienie obrazu i podobieństwa Bożego na podstawie wyższych cech istoty ludzkiej: rozumu, wolnej woli itd.

Lista przypadków mogłaby być ogromna: tak wielka jak sama doktryna chrześcijańska. Rzeczywistość naturalna i depozyt wiary bez wątpienia mają określoną i obiektywną strukturę. Jednak ich rozumienie dopuszcza organiczny rozwój, który bada nowe możliwości i domaga się ich uznania w pewnych szczególnych momentach. W związku z tym uważnej lekturze znaków czasów nie jest obcy wysiłek refleksyjny, jaki należy podjąć, gdy prowadzimy rozważania filozoficzne, teologiczne lub duszpasterskie.

Zmiana bez zerwania ciągłości

Mam wrażenie, że częściowo z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie, gdy papież Franciszek obdarza nas adhortacją apostolską Amoris laetitia. Franciszek nie zmienia zasadniczej doktryny Kościoła. Nie robi tego, ponieważ dobrze wie, że depozyt wiary nie jest arbitralnym wymysłem, który może się przekształcać wraz z mniej lub bardziej pomyślnymi zdarzeniami. Depozyt wiary jest darem, którego trzeba strzec.

Jednak ta troska o depozyt wiary nie polega na umieszczeniu go w lodówce, żeby się zahibernował i zawiesił swój metabolizm. Przeciwnie, dynamizm żywego Boga – który wchodzi w naszą historię i angażuje się w nią, aby ją odkupić – powinien ujawniać się codziennie poprzez działalność duszpasterską Kościoła, a w szczególności przez sprawowanie urzędu Następcy św. Piotra. Papież zdradziłby swoje powołanie i swój urząd, gdyby zdusił rzeczywistą obecność Boga w historii tam, gdzie ona się znajduje: w Piśmie Świętym, w sakramentach i wśród Jego Ludu, w szczególności wśród tych, którzy cierpią z powodu wykluczenia i bólu.

Dlatego też niektóre opinie krytyczne, jakie ostatnio padały pod adresem tej adhortacji, wydają się nieuzasadnione i niesprawiedliwe. Amoris laetitia to prawdziwy akt papieskiego Magisterium. Bardzo nierozsądne, a poza tym teologicznie niesłuszne, byłoby insynuowanie, że ta adhortacja apostolska stanowi pewien rodzaj osobistej, poniekąd prywatnej opinii. Papież realizuje swój munus docendi (urząd nauczycielski)na różne sposoby: przez swoje przesłania, wystąpienia i homilie, a także niewątpliwie przez encykliki czy posynodalne adhortacje apostolskie. Te ostatnie są wręcz wyrazem synodalności, co też jest nie bez znaczenia.

Troska o depozyt wiary nie polega na umieszczeniu go w lodówce, żeby się zahibernował.

Amoris laetitia nie stanowi również zerwania czy nieciągłości w stosunku do Ewangelii, wymogów prawa naturalnego czy poprzedniego Magisterium. W szczególności tak szeroko komentowany rozdział ósmy stanowi piękny przykład tego, co Benedykt XVI ogólnie wskazywał członkom Kurii Rzymskiej w przesłaniu z 22 grudnia 2005 r. Analogicznie twierdzę, że doktryna o naturze sakramentu małżeństwa, Eucharystii i warunkach prawdziwego zaistnienia grzechu śmiertelnego nie zmieniła się w nauczaniu obecnego pontyfikatu. Konieczne jest jednak, aby ta prawdziwa i niezmienna doktryna, której należy być posłusznym, była pogłębiana i prezentowana zgodnie z wymogami zmian epoki, w których żyjemy. Tym właśnie jest Amoris laetitia: rozwojem organicznym z zachowaniem twórczej wierności.

Niektórzy krytycy papieża Franciszka – usiłujący interpretować tę adhortację w duchu hermeneutyki zerwania – popełniają, moim zdaniem, kilka wymienionych niżej błędów.

Niewłaściwa interpretacja św. Tomasza z Akwinu

Doktor Anielski potrafił rozumieć i z wyjątkową pasją kochać to, co jednostkowe. Wszystkie kategorie ogólne, którymi się posługuje – w tym porządek moralny – zmniejszają się w swej konieczności, a wzrastają w swej przygodności w miarę, jak się realizują w coraz bardziej konkretnej rzeczywistości.

Niewłaściwe rozumienie tego tematu u niektórych tomistów może się uwidaczniać na różne sposoby. Ośmielę się wskazać tylko jeden: mniej lub bardziej rozpowszechnioną tendencję do interpretowania rozumu jako zdolności dotyczącej tego, co uniwersalne, bez uwzględnienia ważnego wkładu Akwinaty w uznanie ratio particularis i jego roli w wiedzy teoretycznej i praktycznej.

Droga poznania zaczyna się od szczegółu, przechodzi przez to, co uniwersalne, ale powraca znów do konkretu. Metodyczne pomijanie tego podstawowego składnika stworzyło pewnego rodzaju ahistoryczność obecną w sporej części współczesnej refleksji tomistycznej. Utrudnia to także zrozumienie poziomu, na jakim wyraża się troska duszpasterska Kościoła, a także zrozumienie uwag, wskazówek i ocen, jakie słusznie przedstawia papież Franciszek w swojej adhortacji apostolskiej.

Pomyślmy na przykład, jak łatwo niektórzy w sposób mniej lub bardziej jednoznaczny utożsamiają z grzechem śmiertelnym złożone i zróżnicowane sytuacje „nieregularne”, jakich mogą doświadczać pewne pary – zamykając im tym samym drogę do Eucharystii. Twierdzenie w sposób wyraźny lub domniemany, że wszelkie takie „nieregularne” sytuacje są z definicji grzechem śmiertelnym i pozbawiają łaski uświęcającej osoby żyjące w tych okolicznościach, wydaje się poważnym błędem niezgodnym z Ewangelią, z prawem naturalnym i z autentyczną nauką św. Tomasza z Akwinu.

Franciszek opublikował adhortację, która nie dewaluuje czy nie eliminuje struktury życia etycznego osoby poprzez jednostronne akcentowanie pewnych absolutów moralnych; ani też nie rozwadnia uniwersalnego wymiaru normy w tym, co jest czysto faktyczne, konkretne i kontekstowe. Z tego punktu widzenia Franciszek napisał adhortację głęboko tomistyczną, która w zdrowy sposób odzyskuje uczestnictwo i analogię oraz pozwala znaleźć drogę do – wychodzącej poza teorie – duszpasterskiej reakcji na dramat prawdziwych ludzi w konkretnych okolicznościach życiowych.

Niewłaściwa interpretacja św. Jana Pawła II

Karol Wojtyła – najpierw jako filozof, a następnie jako papież – zdołał otworzyć ważne drzwi w procesie przebudowy fundamentów antropologii i etyki. Uznał, że czysto obiektywistyczne spojrzenie na osobę ludzką nie wystarcza, aby docenić to, co w niej najistotniejsze. Trzeba uważnie przyjrzeć się podstawowemu doświadczeniu ludzkiemu, aby znaleźć we wnętrzu osoby rozległy i bogaty świat subiektywności i świadomości.

Wewnątrz tego świata prawo naturalne, w ujęciu Jana Pawła II, pojawia się nie jako dedukcja w oparciu o pewne skłonności, tylko jak fundament normatywny zakorzeniony w praktycznym rozumie – czyli zdolności do rozpoznawania, krok po kroku, prawdy o tym, czym jest dobro. Właśnie w tym ostatnim obszarze znajduje się stopniowość duszpasterska, to znaczy cierpliwość, z jaką trzeba podchodzić do osoby i rozumieć człowieka, który nie w pełni pojął pewną wartość moralną i/lub jej praktyczne wymagania.

Ta stopniowość duszpasterska, delikatnie wspomniana w Familiaris consortio Jana Pawła II, pojawia się o wiele częściej w całej adhortacji Amoris laetitia Franciszka. Oczywiście, aby właściwie interpretować tę stopniowość, trzeba zarówno nie mylić jej z jakąś postacią doktrynalnego gradualizmu, jak i przyjąć, że rozeznawanie jest niezbędne w każdym konkretnym przypadku. Czysto formalne powtarzanie nauczania Jana Pawła II, niepozostawiające miejsca dla towarzyszenia, rozeznawania i ewentualnej integracji, jest odrzucaniem pastoralnego charakteru właściwego wszystkim dokumentom Magisterium.

Niewłaściwa interpretacja Benedykta XVI

Nadinterpretacjom nauczania Benedykta XVI można by poświęcić wiele miejsca. Zasygnalizuję tu jedynie, że niezgodna z prawdą jest interpretacja słów Benedykta XVI jako swoistego papieskiego uzasadnienia dla podejścia rygorystycznego. Niektórzy chcieliby prezentować obecnego papieża emeryta jako zagorzałego obrońcę nienaruszalnych wartości w kontraście do Franciszka. To nie tak. Rzeczywistość jest dużo bardziej złożona.

Pontyfikat Franciszka stanowi ciągłość z dziełem Benedykta XVI. Jednym z najbardziej wzruszających potwierdzeń tej tezy, jakie znalazłem, jest cytat, w którym Joseph Ratzinger przyznaje, że nawet w przypadku niedoskonałego przylgnięcia do Chrystusa można odkrywać drogę życia chrześcijańskiego i kroczyć nią:

Człowiek dopóty pozostaje chrześcijaninem, dopóki zabiega o zasadniczą akceptację, dopóki próbuje udzielić z ufnością fundamentalnego „tak”, nawet gdy nie potrafi uporządkować czy rozwikłać wielu szczegółów. Istnieją w życiu momenty, kiedy w głębokich ciemnościach wiara w całości rzeczywiście sprowadza się do prostego „tak”: wierzę Ci, Jezusie z Nazaretu; ufam temu, że w Tobie ukazał się ów Boski sens, na którym spokojny i opanowany, cierpliwy i mężny oprzeć mogę swe życie. Dopóki przyjmuje się ten centralny punkt, człowiek pozostaje w obrębie wiary, nawet gdy wiele jej poszczególnych treści jest dla niego niejasnych i chwilowo niemożliwych do spełnienia.

W swoim punkcie centralnym wiara nie jest – powtórzmy to raz jeszcze – systemem wiedzy, lecz ufnością. Wiara chrześcijańska jest odnajdywaniem pewnego „Ty”, na którym spoczywam i które przy całym niespełnieniu i ostatecznej niemożliwości spełnienia ludzkiego spotkania obdarowuje mnie obietnicą nienaruszalnej miłości, nie tylko pożądającej wieczności, ale ją zapewniającej2.

Jeśli tak się sprawy mają, to sądzę, że nie ma rozłamu w nauczaniu obu ostatnich papieży. Leżący przed nami dokument – Amoris laetitia – to przejaw twórczej wierności, która pozwala praktycznie spojrzeć na to, że „czas jest ważniejszy niż przestrzeń”3, jak naucza drogi papież Franciszek.

Tylko tak można żyć z cierpliwością wobec tych, którzy są nieszczęśliwi i zranieni. Tylko z takim nastawieniem możliwe jest wzajemne towarzyszenie bez oburzania się na swoje słabości. A równocześnie: odkrywanie, że w Kościele – który jest prawdziwą obecnością Jezusa Chrystusa w historii – istnieje pełna czułości droga do odbudowania życia, do uzdrowienia wszystkich naszych ran, nawet tych najgłębszych.

Rodrigo Guerra LópezTłum. Iwona Jamrozik

Rodrigo Guerra López – doktor filozofii. Studiował m.in. w Puebla, Liechtensteinie, Eichstätt. Dyrektor Ośrodka Badań Społeczno-Pastoralnych Konferencji Episkopatu Meksyku, dyrektor Centro de Investigación Social Avanzada (www.cisav.mx), członek Komisji Teologicznej Rady Episkopatu Ameryki Łacińskiej (CELAM). Członek Papieskiej Rady Iustitia et Pax i Papieskiej Akademii Życia. Autor książki Volver a la persona. El método filosófico de Karol Wojtyla [„Powrót do osoby. Metoda filozoficzna Karola Wojtyły”]. Był ekspertem Nadzwyczajnego Synodu Biskupów w październiku 2014 r.Artykuł ten ukazał się 22 lipca 2016 r. we włoskiej i hiszpańskojęzycznej edycji „L’Osservatore Romano”.

1 Zob. „Analecta Cracoviensia” 1973–1974 , nr 5–6 – przyp. red.

2 J. Ratzinger, Wiara i przyszłość, tłum. P. Waszczenko, Warszawa 1975, s. 22.

3 W ujęciu Franciszka zasada „czas jest ważniejszy niż przestrzeń” pozwala „pracować na dłuższą metę, bez obsesji na punkcie natychmiastowych rezultatów. Pomaga w cierpliwym znoszeniu trudnych i niesprzyjających sytuacji albo zmian w planach, jakie narzuca dynamizm rzeczywistości. Stanowi zachętę do podejmowania napięcia między pełnią a ograniczeniami, przyznając prymat czasowi. [...] Przyznanie prymatu przestrzeni prowadzi do szaleństwa, by wszystko rozwiązać natychmiast, by spróbować zagarnąć wszystkie przestrzenie władzy i autoafirmacji. Oznacza to usztywnienie procesów i usiłowanie ich zatrzymania. Przyznanie prymatu czasowi oznacza zajęcie się bardziej rozpoczęciem procesów niż posiadaniem przestrzeni. Czas porządkuje przestrzenie, oświeca je i przemienia w ogniwa łańcucha w nieustannym rozwoju, chroni przed cofaniem się. Chodzi o uprzywilejowywanie działań rodzących w społeczeństwie nowe dynamizmy i angażujących nowe osoby, które je będą rozwijać, aż wydadzą owoc w postaci ważnych wydarzeń historycznych. Bez niepokoju, lecz z jasnymi i mocnymi przekonaniami” (Evangelii gaudium 223) – przyp. red.

Warunki prenumeraty redakcyjnej

Prenumerata krajowa

Cena 1 egz. w prenumeracie w 2016 roku – 21 zł.

Prenumerata roczna (4 numery) – 84 zł. Koszty wysyłki ponosi Redakcja.

Cena w sprzedaży detalicznej – 24,99 zł

(roczna oszczędność w prenumeracie – 15,96 zł).

Wpłaty na prenumeratę przyjmujemy na konto:

Towarzystwo „Więź”, 00-074 Warszawa, ul. Trębacka 3

PKO BP S.A. Oddz. 1 Warszawa, nr 79 1020 1156 0000 7702 0067 6866

Prosimy o czytelne wpisanie danych: imię, nazwisko, dokładny adres prenumeratora oraz liczba zamawianych egzemplarzy i okres prenumeraty.

Prenumerata zagraniczna

Prenumerata roczna jednego egzemplarza wraz z wysyłką wynosi:

do Europy, Izraela, Rosji – 44 EUR – przesyłka ekonomiczna,

do Europy, Izraela, Rosji – 52 EUR – priorytet,

do Ameryki Północnej, Afryki – 60 EUR – priorytet,

do Ameryki Południowej, Środkowej i Azji – 68 EUR – priorytet,

do Australii i Oceanii – 90 EUR – priorytet.

Płatność kartą kredytową przez system DotPay. Więcej informacji na stronie kwartalnika www.wiez.pl w zakładce „Prenumerata” oraz w dziale prenumeraty ([email protected]).

Prenumeratę „Więzi” prowadzą również: RUCH, KOLPORTER, GARMOND

Prenumerata elektroniczna

Prenumerata e-„Więzi” (pdf, Mobi, ePub): cena za 1 e-book – 18,45 zł (w tym 23% VAT).

Zamówienia przez naszą księgarnię internetową www.wiez.pl oraz WEBBOOK, PUBLIO, LEGIMI, VIRTUALO

Wszelkich dodatkowych informacji udziela dział prenumeraty „Więzi”:

00-074 Warszawa, ul. Trębacka 3, tel. (+ 48 22) 827-96-08, e-mail: [email protected]

WIĘŹ ukazuje się od roku 1958

Redaktorami naczelnymi byli

† Tadeusz Mazowiecki (1958–1981), † Wojciech Wieczorek (1981–1989), Stefan Frankiewicz (1989–1995), Cezary Gawryś (1995–2001)

Redakcja

Zbigniew Nosowski (redaktor naczelny), Grzegorz Pac (zastępca redaktora naczelnego), Katarzyna Jabłońska (sekretarz redakcji), Bogumiła Berdychowska, Ewa Buczek, ks. Andrzej Draguła, Sebastian Duda, Andrzej Friszke, Ewa Buczek, Anna Karoń-Ostrowska, Ewa Kiedio, Tomasz Kycia, ks. Andrzej Luter (asystent kościelny Towarzystwa „Więź”), Maria Rogaczewska, Marek Rymsza, Konrad Sawicki, Agata Skowron-Nalborczyk, Jerzy Sosnowski

Stale współpracują

Elżbieta Adamiak, Jacek Borkowicz, Barbara Chyrowicz SSpS, ks. Rafał Dudała, Cezary Gawryś, Aleksander Hall, Paweł Kądziela, Józef Majewski, Sławomir Sowiński, ks. Grzegorz Strzelczyk, Monika Waluś, Tomasz Wiścicki, Maciej Zięba OP, Michał Zioło OCSO

Rada Redakcyjna

Wojciech Arkuszewski, Jacek Borkowicz, Jędrzej Bukowski, Stefan Frankiewicz, Andrzej Friszke, Cezary Gawryś, Katarzyna Jabłońska, Krzysztof Jedliński, Anna Karoń-Ostrowska, Paweł Kądziela, Bogumił Luft, Agnieszka Magdziak-Miszewska, Józef Majewski, Zbigniew Nosowski, Władysław Seńko, Inka Słodkowska, Paweł Śpiewak, Jan Turnau, Andrzej Wielowieyski, Tomasz Wiścicki, Kazimierz Wóycicki, Marek Zieliński

Redakcja 00-074 Warszawa, ul. Trębacka 3, tel./fax (22) 827-29-17, e-mail: [email protected]

Prenumerata tel./fax (22) 827-96-08, [email protected]

Reklama tel./fax (22) 827-96-08, [email protected]

Dział handlowy tel./fax (22) 828-18-08, [email protected]

Więcej o Laboratorium „Więzi”: www.laboratorium.wiez.pl

Nasze publikacje w księgarni internetowej: www.wiez.pl

Bieżące informacje z „Więzi”: www.facebook.com/wiez.info

Projekt graficzny Janusz Górski

Rysunek Don Kichota Jerzy Jaworowski

Skład Marcin Kiedio

Druk i oprawa Drukarnia im. A. Półtawskiego, ul. Krakowska 62, Kielce

Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca.

Redakcja nie odpowiada za treść reklam.

ISSN 0511-9405

Nakład: 2000 egz.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego