Przepowiednia księżyca (1). Ingebjorg Olavsdatter - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (1). Ingebjorg Olavsdatter ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

[PK]

 

Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjorg, siedemnastoletnie dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjorg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu... Ingebjorg podróżuje konno przez las i nieoczekiwanie odkrywa zwłoki swego ojca, który zaginął przed dwoma laty. Przy szczątkach dziewczyna znajduje trzy przedmioty, które odtąd będą dla niej zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem... Wszystkie smutki przestają jednak mieć znaczenie, kiedy Ingebjorg poznaje urodziwego Eirika z Kolberud. Młodzi zakochują się w sobie, ale to uczucie musi być utrzymywane w tajemnicy. Ingebjorg wie bowiem, że matka nigdy nie zgodzi się na małżeństwo z biedniejszym od nich Eirikiem. Pani Elin ma wobec córki własne plany. 

 

Cykl: Przepowiednia księżyc, t. 1 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach:  
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (5)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przepowiednia księżyca tom 1

Frid Ingulstad

Ingebjorg Olavsdatter

Przekład

Anna Marciniakówna

Tytuł oryginału norweskiego: Skjebnemdne

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Autor zdjęcia wykorzystanego na okładce:

Darja Vorontsova/Shutterstock.com

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2003 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2010 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS All Rights Reserved

Wydawca:

Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.axelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-765-4

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-137-9

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: Norhaven A/S, Dania

PRZEDMOWA

Impulsem do napisania tej serii powieściowej było zdanie zawarte w książce Sverrego Morkhagena. Jej bohaterką jest Ingebjorg, młoda dziewczyna, która żyła w czasach czarnej śmierci. W średniowiecznych manuskryptach znajdujących się w Bibliotece Narodowej w Oslo znalazłam testament matki Ingebjorg, wdowy Elin Tords-datter, który został spisany jesienią 1352 r., dwa lata po wygaśnięciu epidemii dżumy. Świadczy o tym, jaką ważną decyzję podjęła matka w imieniu córki.

Sześćset pięćdziesiąt lat zostało wymazane i znalazłam się nagle w średniowieczu. Jak żyli ludzie w czasach, kiedy połowa mieszkańców Norwegii wyginęła, a aż 80 procent tych, którzy mieszkali w okolicach Oslo, zabrała epidemia? Czy potrafimy sobie to wyobrazić? Już wcześniej studiowałam historię średniowiecza, czytałam o tym, jak tamta straszna tragedia oddziaływała na ludzi, i jestem przekonana, że rację miała Sigrid Undset, mówiąc: „Serca ludzi nie zmieniły się wcale”. Chociaż z upływem czasu zmieniały się warunki zewnętrzne, wzory naszych zachowań pozostają te same.

Średniowieczni ludzie nie rozumieli przyczyn epidemii, wierzyli, że to kara od Boga. Niewiedza wzmaga strach. W ślad za tragedią następował upadek moralności, rozwiązłość, chciwość i bezprawie. Wielu traciło wiarę i zaczynało szukać alternatywy. Rosła liczba wróżbitów, magów i jasnowidzów. Wiara w to, co ponadnaturalne, była wszechobecna. Wzrastało zainteresowanie astrologią, nawet uznani intelektualiści byli przekonani, że pozycja gwiazd przy urodzeniu decyduje o życiu człowieka na ziemi.

Wszystko jednak toczy się falami. Wciąż otrzymujemy dowody na to, że historia się powtarza. Dlatego studiowanie jej jest bardzo ważne, bo pomaga nam zrozumieć epokę, w której żyjemy.

Frid Ingulstad

Rozdział 1

Dal w parafii Eidsvoll

Dzień przed świętym Hallvardem, rok 1352

Ingebjorg Olavsdatter zdążała konno na południe, do rodzinnego domu Sasmundgard. Po odwiedzinach u zielarki imieniem Signe-Asta, wiozła uzdrawiające zioła dla swojej matki. Wdowa Elin Tordsdatter, jeszcze od przed świąt Bożego Narodzenia, cierpiała na bóle w piersiach i krótki oddech. Ona sama jak i inni mieszkańcy dworu obawiali się, że jej koniec się zbliża.

Ingebjorg wciąż miała w uszach słowa Signe-Asty:

- Przygotuj się na najgorsze! Zioła być może pomogą na jakiś czas, ale całkiem jej nie uzdrowią.

Co się stanie z Ingebjorg, jeśli matka odejdzie? Skończyła dopiero siedemnaście lat, nie była w stanie pojąć, jak sama poprowadzi Saemungard z jednym tylko chłopcem stajennym do pomocy.

Przecież nie można prowadzić dworu bez służby, a gdyby musiała opuścić rodzinny dom, to gdzie się po-dzieje i z czego będzie żyć? Kołysząc się w rytm kroków konia, idącego wolno przez wrzosowisko, była w stanie myśleć tylko o tym. Matka przez całą zimę próbowała znaleźć jej odpowiedniego kandydata na męża, ale bez powodzenia. Nieżonaci młodzi mężczyźni jej stanu albo wymarli w czasie zarazy przed dwoma laty, albo wybrali życie w służbie króla i wojny. Matka zwracała się o pomoc nawet do rodziny ojca w Szwecji, ale tam sytuacja jest podobna. Nie ma kawalerów wysokiego rodu, którzy chcieliby zająć się prowadzeniem dworu, a już zwłaszcza wielkiego dworu, który potrzebuje licznej służby. Ostatecznie gdyby ona sama znalazła pomoc, potrafiłaby pokierować majątkiem, ale teraz, kiedy służące i parobcy wymarli, nie ma skąd wziąć ludzi.

Ściągnęła lejce i skierowała konia z głównej drogi w stronę płynącego nieopodal strumienia. I ona, i Fakse po długiej jeżdzie lepili się od potu. Byli spragnieni.

Od tamtego dnia przed dwoma laty, kiedy Fakse wrócił do dworu samk wytworzyła się niezwykła więź między nią i tym czarnym ulubieńcem ojca. Jakby szukali u siebie nawzajem pociechy.

Dość długo wypatrywała odpowiedniego miejsca nad strumieniem, potem zeskoczyła z siodła, uniosła lekko spódnicę i, balansując, weszła na duży płaski kamień, do połowy zanurzony. Ukucnęła, nabrała wody w dłonie i piła pożądliwie.

W zagłębieniu obok powierzchnia była nieruchoma, Ingebjorg siedziała więc i wpatrywała się w swoje odbicie. W domu, w izdebce na strychu, mogła się przeglądać tylko w wypolerowanej miedzianej tacy, ale pomieszczenie było mroczne, rozjaśniane jedynie światłem, wpadającym przez drzwi albo chybotliwym płomieniem łojowej świecy. Teraz świeciło jasne słońce i po raz pierwszy od bardzo dawna mogła się sobie dokładnie przyjrzeć.

Była zadowolona z tego, co widzi. Matka zawsze powtarza, że Ingebjorg przypomina ją samą z czasów młodości. Ona też miała takie rudobrązowe, gęste włosy, sięgające aż do pasa, szczupłe, zwinne ciało i zdrową, złotawą skórę. Ingebjorg uważała, że matka nadal jest piękną kobietą, chociaż teraz trochę się garbi, na jej twarzy pojawiły się głębokie zmarszczki, a włosy przyprószyła siwizna. Jednak ciemne oczy wciąż są pełne życia, a wysokie kości policzkowe nadają twarzy szlachetny wyraz. To samo dostrzegała teraz we własnym odbiciu.

Dlaczego tak trudno znaleźć dla mnie odpowiedniego kandydata na męża, pomyślała Ingebjorg z westchnieniem. Czy coś jest nie tak z moją urodą? Chyba przeciwnie, bo przecież panny z sąsiedztwa wciąż powtarzają, że Ingebjorg jest najpiękniejsza z nich wszystkich. Wstała z kamienia, znowu balansując, wyszła na brzeg, chwyciła lejce i poprowadziła konia z powrotem na drogę. Już miała wskoczyć na siodło i ruszać, gdy nagle Fakse stanął dęba i zarżał głośno.

- Co się dzieje, Fakse? - wykrzyknęła Ingebjorg. -Przecież wilki o tej porze dnia nie włóczą się po lasach.

Rozglądała się niespokojnie. Rzecz jasna koń nie musiał się przestraszyć dzikiego zwierzęcia. W czasach bezprawia, jak obecne, równie często można spotkać przestępców o złych zamiarach. Z ulgą jednak stwierdziła, że nie widzi ani nie słyszy niczego niezwykłego, więc niecierpliwie szarpnęła wodze, chcąc zmusić zwierzę do posłuszeństwa. Ale ogier odmawiał współpracy, stał wciąż w tym samym miejscu, kopał w mchu, a potem znowu stanął dęba.

- Co się z tobą dzieje? - syknęła Ingebjorg, ogarnięta dziwnym niepokojem. - Nie możemy tu stać cały dzień, mama czeka, poza tym mam mnóstwo roboty.

Nie pomagały ani prośby, ani groźby, Fakse nie ruszał się z miejsca. Ingebjorg nie miała pojęcia, o co chodzi, nigdy jeszcze nie widziała, żeby koń tak się zachowywał. Głaskała go po karku, próbując uspokoić, a ponieważ to nie pomogło, zsunęła się z jego grzbietu, żeby wyjaśnić, co go tak przeraziło.

Dwa dni temu nad okolicą przeszła gwałtowna burza, dopiero teraz Ingebjorg zauważyła, że wichura w różnych miejscach spiętrzyła stosy gałęzi i zeszłorocznych liści, w innych zaś zostawiła gołą ziemię. Fakse stał właśnie przed takim stosem połamanych gałęzi, mchu i zbutwiałych liści, ale to chyba nie mogło go zatrzymać, myś-lała, wciąż nic nie rozumiejąc. Rozglądała się za jakąś inną przyczyną.

Nagle odkryła coś dziwnego. Między połamanymi gałęziami i na pół zgniłymi liśćmi sterczał kawałek tkaniny. Wahając się, podeszła bliżej, pochyliła się i pociągnęła. Ku swemu wielkiemu zdumieniu zobaczyła resztki aksamitnej kurtki. Tkanina była podarta, umazana w ziemi i piasku, musiała leżeć tu bardzo długo.

Dziewczynę przeniknął lodowaty dreszcz. Już wcześniej widziała tę kurtkę. Taką samą nosił ojciec. O mało nie zemdlała. Myślami wracała do tamtego dnia sprzed dwóch lat, kiedy zdenerwowany Fakse wbiegł na dziedziniec Saemundgard z pustym siodłem. Oczy miał wielkie ze strachu, jakby ktoś naprawdę śmiertelnie go przeraził. Ponieważ ojca z nim nie było i nie pojawił się też w ciągu najbliższych godzin, domownicy zachodzili w głowę, czy nie został napadnięty przez rozbójników albo może zachorował na dżumę. Słyszeli przecież o ludziach, którzy rano poczuli się źle, a wieczorem tego dnia już nie żyli.

Może ojca trawiła gorączka, chciało mu się pić i zboczył z drogi w poszukiwaniu wody, pomyślała nagle Ingebjorg. Odwróciła się i spoglądała w stronę strumienia.

Wtedy jej mózg przeszyła potworna myśl. Szukali ojca wzdłuż drogi do Eidsvoll, ponieważ wiedzieli, że pojechał z wizytą do swojego kuzyna Torgeira Sigurdsso-na nad jeziorem Mjosa. Krążyły pogłoski, że przy drogach znajduje się ludzkie zwłoki, przypuszczali, że mógł spaść z konia, nieprzytomny z gorączki. Mieszkańcy okolicy pomagali w poszukiwaniach, bo wszyscy żywili szacunek dla potężnego pana Olava Erlingssona z Sae-mundgard. Nikt jednak nie szukał nad strumieniem...

Znowu wstrząsnął nią lodowaty dreszcz. Czy to dlatego Fakse zachowuje się tak dziwnie? Wietrzy coś, czego ludzie nie byli w stanie wyczuć?

Na myśl o tym, że ojciec mógłby leżeć tutaj pod stosem liści, zaczęła się trząść jak w febrze. W głowie miała pustkę, czuła się dziwnie, jakby traciła przytomność. Chciała po prostu dosiąść konia i odjechać najszybciej, jak to możliwe, wiedziała jednak, że musi sprawę wyjaśnić do końca. We dworze nie ma nikogo, kto mógłby jej pomóc. Matka jest zbyt chora, żeby tu przyjechać. Starzy krewni, mieszkający razem z nimi: ciotka Gudrun, stryj Jon i stryj Gissur są zbyt słabi, Ravn zaś, chłopiec stajenny, ma pełne ręce roboty. Jeżeli naprawdę ojciec tutaj leży, to muszą pochować go w poświęconej ziemi, tak by matka nareszcie odzyskała spokój. Ingebjorg jest jedynaczką, jej obowiązkiem jest zadbać, by wszystko odbyło się tak, jak należy.

Z drżeniem zaczęła rękami odgarniać liście na bok i nagle zauważyła coś lśniącego. Od razu wiedziała, co to jest: złoty łańcuch ojca z wielkim krzyżem, zawierającym relikwie.

Ostateczny dowód... Kręciło jej się w głowie, czarne punkciki latały przed oczami. Wstała i próbowała się opanować, pełna niespokojnych myśli. Skoro złoty łańcuch wciąż tu leży, to z pewnością ani rabusie zwłok, ani inna hołota nie dotarła tutaj tak, jak to miało miejsce gdzie indziej. Ale dzikie zwierzęta musiały się pożywiać do syta. Z ojca nie zostało pewnie nic prócz szkieletu i resztek ubrania.

Pośpiesznie schyliła się znowu, żeby wyciągnąć ze stosu grubą gałąź. Powoli jej oczom ukazywały się kości. Ingebjorg wpatrywała się w czaszkę, pod którą widniał relikwiarz. Poznawała też zęby ojca, z dużymi siekaczami. On zawsze chwalił się tym, że ma wszystkie zęby w komplecie.

Na moment pociemniało jej w oczach. Z drżeniem wciągała powietrze i musiała oprzeć się o pień drzewa; ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła spazmatycznym płaczem:

- Ojcze! Co się z tobą stało, ojcze?

W jakiś czas potem uniosła zalaną łzami twarz ku niebu, żeby wykrzyczeć skargę:

- Święty Olafie, i ty, Maryjo, Matko Boża, dlaczego do tego dopuściliście?

Opadła przy drzewie na kolana i pozwoliła łzom płynąć.

Dopiero kiedy płacz ucichł i zaczęła odzyskiwać spokój, mogła pochylić się nad szczątkami ojca, by podnieść złoty łańcuch z relikwiarzem. Ręce jej się trzęsły, nie mogła otworzyć zapięcia, odczuwała mdłości i obrzydzenie do tego, co robi. Nie czuła się lepiej niż jakiś pospolity rabuś okradający zwłoki, w dodatku zwłoki własnego ojca. Kiedy nareszcie wyciągnęła łańcuch, pośpiesznie wsunęła go do kieszeni sukni. Była kompletnie wyczerpana strasznym przeżyciem, nie miała siły na nic więcej. Postanowiła przykryć zwłoki liśćmi, wbiła tyczkę w ziemię, żeby oznaczyć miejsce. Kiedy wróci do domu i opowie wszystko matce, natychmiast pojedzie do kościoła w Arnadal, by poinformować księdza, sirę Eirika, i kościelni ludzie zajmą się resztą, zrobią, co trzeba.

Ingebjorg próbowała podnieść resztki brązowej, aksamitnej kurtki ojca i nagle stwierdziła, że w wewnętrznej kieszeni coś jest. Z obrzydzeniem, ale też z ciekawością wsunęła rękę do środka i wyciągnęła spory pakiet, zawinięty w cielęcą skórę. Skóra była sztywna, umazana mokrą ziemią, ale udało się ją rozłożyć. Ku swemu zaskoczeniu Ingebjorg znalazła wewnątrz kawałek pożółkłego pergaminu, niezbyt zniszczonego jak na to, że przeleżał tu dwa lata. Bardzo ostrożnie rozwinęła rulon. Najpierw zobaczyła pieczęć, która wydała jej się znajoma, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie ją już widziała. Pergamin był naddarty, brakowało sporej części, pismo rozmazało się i trudno było je odczytać. Jedyne, co zdołała stwierdzić, to to, że tekst został napisany po łacinie, jak wszystkie urzędowe dokumenty. Pierwszą literą było duże A. Ozdobiono je roślinami i liśćmi, które wypluwał z pyska straszny potwór. Między nóżkami litery znajdował się obraz mężczyzny, podającego dokument innemu. Uznała, że obaj wyglądają na złych ludzi. Nagle ogarnęło ją uczucie grozy, pośpiesznie zwinęła pergamin i z powrotem zapakowała.

Znowu chciała wstać, ale jej wzrok padł na sygnet, który ojciec nosił na prawej ręce. Był to ciężki złoty pierścień i Ingebjorg zdała sobie sprawę, że widniejący na nim herb znajduje się też na pieczęci dokumentu. Obraz przedstawiał króla Magnusa, siedzącego na tronie z berłem w jednej ręce i jabłkiem w drugiej. Dobrze pamiętała, że ojciec kazał wygrawerować ten herb, przypominała sobie, jak z dumą opowiadał, że jest podobny do pieczęci króla Magnusa, tylko że ma wielu mężczyzn w tle.

Pochyliła się, by ściągnąć pierścień, ale ogarnęły ją mdłości i musiała się odwrócić. Łzy spływały po policzkach, a ona zaciskała zęby, aż oślepiona płaczem, zdołała w końcu zdjąć pierścień z ręki kościotrupa.

Długo potem stała, żeby się opanować, zanim dosiądzie konia, który wciąż czekał nieporuszony, wodząc za nią oczyma. Tym razem posłusznie reagował na polecenia.

Nie mogła uwierzyć, że tak nieoczekiwanie znalazła ojca, teraz, po dwóch długich latach dręczącej niepewności, nieustannych rozmyślań nad tym, czy utracił życie, czy też może wciąż gdzieś jest. Ingebjorg przycisnęła do serca resztki jego aksamitnej kurtki. Trzęsła się wciąż tak, że zęby jej dzwoniły, choć dopiero co lepiła się od potu. Krzyż z relikwiami, pierścień i dokument ukryła w kieszeni sukni.

Ten dokument to tajemnica. Trudno jej było zebrać myśli, ale pamiętała, że tamtego dnia, kiedy ojciec pojechał do kuzyna Torgeira Sigurdssona, miał też do załatwienia inną sprawę. Nie wiedziała, o co chodzi, ani z kim zamierza się spotkać, ale po zachowaniu matki wnosiła, że to coś niezwykle ważnego. W dniach, kiedy szukali ojca, matka wydała surowe polecenie, żeby przynosić jej wszystko, co należało do zaginionego. Ani chłopi, ani służący nie chcieli tego słuchać, mówiono bowiem, że człowiek może się zarazić dżumą już przez samo patrzenie na chorego, skąd więc mieli wiedzieć, czy zmarły i jego rzeczy też nie przenoszą choroby?

Czy to właśnie ten dokument matka miała na myśli? zastanawiała się.

Zaraza ogarnęła kraj dwa lata temu. Ingebjorg najlepiej pamiętała przerażenie, dręczący strach, który nie opuszczał ludzi ani za dnia, ani w nocy. Dowiadywali się, że większość dworów nad fiordem Oslo została dotknięta zarazą, wkrótce wiele z nich kompletnie opustoszało, nie było tam ani ludzi, ani zwierząt. W miastach śmiertelnie przerażeni mieszkańcy biegali z krzykiem, szukając bezpiecznego schronienia, dzwony biły we wszystkich kościołach, a wozy do przewożenia zwłok bez ustanku toczyły się po wyłożonych drewnem ulicach. Umierający i umarli leżeli obok siebie w ciasnych zaułkach, wyrzucani z domów przez dławionych trwogą krewnych. Ingebjorg nie chciała wierzyć, że to prawda.

Aż tutaj to chyba nie dotrze? - szeptała matka, stojąc na progu i wpatrując się w dolinę ze zgrozą w oczach.

Niedługo potem dowiedzieli się, że zaraza obejmuje kolejne doliny w stronę północy, że nawet wielkie dwory zostawia za sobą wymarłe, a wszędzie przybywa opustoszałych domostw. Matka Elin, Ingebjorg i pozostali mieszkańcy Saemundgard nie byli już pewni, czy Dal uniknie nieszczęścia, i strach narastał z każdym dniem.

Każdego dnia też oczekiwali powrotu ojca. Kiedy Fakse wpadł na dziedziniec z pianą na pysku, przerażonymi oczyma i pustym siodłem, zrozumieli, że tragedia dotknęła także ich.

Cud od Boga, że mała wioska nie uległa zarazie, ale ojciec nigdy nie wrócił. I najgorsze, że nie wiedzieli, co przecierpiał w ostatnich godzinach. Myśl o tym sprawiała ból. Od jakiegoś czasu Ingebjorg zmagała się z przypuszczeniem, że to może nie choroba go zabrała, że musi być jakieś inne wytłumaczenie zniknięcia ojca. Teraz dowiedziała się, jaki koniec był mu pisany. Żaden rozbójnik nie zostawiłby przy zwłokach złotego łańcucha i pierścienia.

Kiedy w końcu znalazła się na dworskim dziedzińcu, zobaczyła matkę stojącą na galeryjce strychu jednego z budynków i wpatrzoną w dal. Pewnie jest bardzo niespokojna, pomyślała dziewczyna, niepewna, jak powinna przekazać nowinę. Matka jest chora, łatwo ją zdenerwować. Trzeba działać z największą ostrożnością.

Zeskoczyła z konia i wprowadziła go do stajni.

Saemundgard to największy dwór w Dal. Położony na uboczu, górował nad okolicą, z widokiem na całą dolinę, i posiadał więcej zabudowań, niż zwykle we dworach bywa. Podczas gdy inni gospodarze zadowalali się czterema budynkami mieszkalnymi, do których należał dom z izbą i komorą, w którym znajduje się palenisko i wielki stół, gdzie cała rodzina jada posiłki, obok tego drugi budynek z paleniskiem, zwany też pralnią, gdzie przyrządza się większość potraw, grze je wodę do różnych celów, pierze itd., poza tym śpichlerz, inaczej zwany lamusem, i specjalny wysoki budynek, na którego strychu znajdują się pomieszczenia sypialne dla gospodarzy i rodziny, ojciec Ingebjorg zbudował jeszcze dodatkowy wysoki budynek z sypialnymi izdebkami dla odwiedzających dwór gości. Tuż przed wybuchem zarazy pan Olav zaczął budować jeszcze jeden budynek z nową izbą, ale go nie dokończył. We dworze są też obszerne zabudowania gospodarcze: obora, stajnia, owczarnia, szopy na siano i chlew dla świń. Wszystkie budynki otaczają wieńcem duży dziedziniec. Nieco na uboczu ulokowano łaźnię i kuźnię, zwłaszcza kuźnia nie powinna znajdować się w obejściu, bo to zwiększa ryzyko pożaru.

Ravna, chłopca stajennego, nigdzie nie było widać, Ingebjorg wiedziała jednak, że ma on ważniejsze zajęcia, niż zajmowanie się jej koniem. Zwlekając, zdjęła siodło i powiesiła je na ścianie w kącie stajni. Niełatwo będzie opowiedzieć matce o tym, co dzisiaj przeżyła. Wyjęła skórzane zawiniątko i wsunęła pod stanik sukni, resztki aksamitnej kurtki zostawiła w kieszeni, złoty łańcuch z relikwiarzem wzięła w rękę. Potem pochyliła się w drzwiach i wolno wyszła na dwór.

Matka musiała zauważyć jej powrót, bo zeszła na dół i, niespokojna, stała pośrodku dziedzińca. Ingebjorg szła krok za krokiem, obmyślając, jak przekazać rodzicielce straszną nowinę.

- Dlaczego wracasz tak późno? - wykrzyknęła pani Elin. - Ingebjorg stwierdziła, że wygląda na zmęczoną i wyczerpaną, w ostrym blasku słońca zmarszczki na twarzy stały się wyraźniejsze. - Niepokoiłam się o ciebie. Miałaś tylko wziąć zioła od Signe-Asty, powinnaś była wrócić dawno temu.

Ingebjorg kiwała głową i otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale matka jeszcze nie skończyła.

- Słyszy się teraz tyle strasznych rzeczy - westchnęła. - Dawniej człowiek mógł spotkać po drodze pielgrzymów i biskupów, zmierzających do Eidsvoll, ale teraz taka upiorna cisza zapanowała nad krajem. Jedyne, czego można oczekiwać, to włóczący się rozbójnicy i inna hołota. Nic dziwnego, że szerzy się rozpusta, pijaństwo i przestępstwa, skoro prawie nie ma już przyzwoitych ludzi. Przywiozłaś zioła? - spytała tym samym tonem.

Ingebjorg przytaknęła i podała jej skórzane woreczki z suszonymi roślinami.

- Jedno to naparstnica, pomaga na bicie serca, a drugie lubczyk ogrodowy, używany na wszelkie dolegliwości sercowe, trzecie zaś to boże drzewko. Signe-Asta mówi, że wywar z tego ziela pomaga na serce, wątrobę i wzmacnia całe ciało. Benedyktyńscy mnisi sprowadzili to wszystko do naszego kraju - zakończyła i uśmiechnęła się do matki.

Elin nawet nie popatrzyła na woreczki, nie spuszczała wzroku z twarzy córki.

- Chcesz mi jeszcze coś powiedzieć, Ingebjorg?

Dziewczyna spojrzała matce w oczy i skinęła głową.

- Znalazłam ojca - rzekła tak cicho, że prawie nie było jej słychać.

Widziała, że krew odpływa z twarzy matki. Elin wpatrywała się w córkę, jakby nie miała odwagi uwierzyć, że się nie przesłyszała.

- Znalazłaś ojca? - powtórzyła wolno.

Ingebjorg bez słowa wyciągnęła ku matce rękę, trzymającą pierścień i złoty łańcuch.

Elin zasłoniła dłonią usta, wpatrując się bez słowa w kosztowności, które jej małżonek, Olav, odziedziczył po swoim dziadku.

- Gdzie? - wykrztusiła w końcu.

- Nad strumieniem, tam, gdzie woda najgłębsza.

- W jaki sposób... to znaczy, jak...

Ingebjorg przerwała matce.

- Najpierw znalazłam tę brązową, aksamitną kurtkę, a potem resztę. W wewnętrznej kieszeni kurtki znajdował się dokument, zawinięty w cielęcą skórę.

Wsunęła rękę pod stanik i wyjęła zawiniątko. Kiedy znowu spojrzała na matkę, spostrzegła, że twarz tamtej zrobiła się szara. Na czoło wystąpiły krople potu, mu-siała oprzeć się o Ingebjorg, żeby nie upaść. Córka podtrzymywała matkę i żałowała, że nie mogła jej tego oszczędzić. Choć przecież wiedziała, że wiadomość będzie dla niej ciosem.

- Jak tylko zrobię obrządek, pojadę do siry Eirika. Niech on i grabarz zajmą się zwłokami - próbowała uspokajać.

Elin starała się opanować, wyciągnęła rękę po zawiniątko i niemal wyrwała je z rąk córki. Potem rozwinęła skórę, drżącymi dłońmi wygładziła dokument, a następnie w wielkim pośpiechu złożyła go z powrotem, rozglądając się nerwowo na wszystkie strony.

- Nigdy nie wolno ci nikomu nawet wspomnieć, że to znalazłaś, Ingebjorg! - rzekła z naciskiem.

Dziewczyna spoglądała na matkę zdumiona.

- Dlaczego?

Pani Elin pokręciła głową.

-Jeszcze teraz nie mogę ci powiedzieć. Zapewniam cię jednak, że istnieją ludzie, którzy chętnie oddaliby życie, by móc ten dokument przechwycić!

Rozdział 2

Dwa dni później Ingebjorg wraz z matką i trojgiem starych krewnych: ciotką Gudrun, stryjem Jonem i stryjem Gissurem, jechała do małego drewnianego kościółka w Dal. Ravn musiał siedzieć w domu, bo nie odważyli się zostawić gospodarstwa bez nadzoru teraz, kiedy tylu rozbójników i rzezimieszków włóczy się po wiejskich drogach. Zbliżając się do kościoła, już z daleka widzieli grupę ubranych świątecznie ludzi, którzy, mimo wiosennych prac, chcieli towarzyszyć szczątkom potężnego Olava Erlingssona do grobu. Wieści musiały rozchodzić się po dolinie z szybkością błyskawicy. Ingebjorg myślała, że inaczej wyglądałaby taka uroczystość w czasach przed zarazą. Wówczas zebraliby się ludzie z całego Romerike, z królestwa Szwecji, a także z oddalonych okolic na zachodzie. Przybyliby krewni, przyjaciele i możni panowie, ludzie uczestniczący w rządzeniu krajem, mający władzę nad wsiami i miastami. Teraz stawili się jedynie mieszkańcy Dal i kilku dworów położonych nad jeziorem Mjosa, do których dotarła wiadomość, że ojciec Ingebjorg został w końcu znaleziony. Jej matka, Elin, pragnęła jak najszybciej złożyć męża w poświęconej ziemi, nie dała sobie nawet czasu na to, by przetransportować trumnę do kościoła w Haeim w Romerike, gdzie znajdują się groby członków jego rodu.

Kościelne dzwony odezwały się jakoś niepewnie i ludzie ruszyli ku drzwiom świątyni. Ingebjorg, by powstrzymać płacz, starała się myśleć o mieczu ojca, który sira Eirik i grabarz znaleźli, kiedy zabierali zwłoki z lasu, oraz o zawiniątku z cielęcej skóry, zawierającym tajemniczy pergamin. Matka nie chciała nic więcej o samym dokumencie powiedzieć, Ingebjorg wypatrzyła jednak, że ukryła go w skrytce we wnętrzu jednej ze starych skrzyń. Kiedy córka ostrożnie zapytała, o czym mówi dokument, matka mruknęła tylko, że został napisany po łacinie, więc ona musi poprosić o pomoc swego przyjaciela, sirę Hallvarda, arcybiskupa katedry w Oslo, by zrozumieć treść. Nikomu innemu nie ma odwagi zaufać. Ingebjorg domyślała się, że ma to coś wspólnego z działalnością ojca w ostatnich latach przed śmiercią. Była za młoda, nie interesowały ją takie poważne sprawy, by to śledzić. Wiedziała jednak, że ojciec jest zaufanym króla i często podejmuje próby przełamania oporu, na jaki Magnus napotyka w obu krajach, i w Norwegii, i w Szwecji.

Znaleźli się w półmroku zimnego kościoła, orszak ustawił się tuż przy ołtarzu, ludzie milczeli, pogrążeni w żałobie. Na dworze świeciło wiosenne słońce i zanim drzwi się zamknęły, strumień jasnego światła padł na ciemne ściany. Ingebjorg pomyślała, że powinno padać. Płynące z nieba łzy lepiej by pasowały do takiego dnia jak ten. Czterej mężczyźni, poważni, z uroczystymi minami, ustawili trumnę na katafalku. Był wśród nich kuzyn ojca, Torgeir Sigurdsson, a także jeden z najznamienitszych sąsiadów w Dal oraz dwaj księża: sira Eirik, reprezentujący kościół w Arnadal, i kuzyn matki, sira Kjetil z Eidsvoll.

Podczas mszy żałobnej Ingebjorg rozmyślała o dziwnym zachowaniu matki w ciągu minionych dwóch dni. Spoglądała na nią ukradkiem. Elin miała głęboką zmarszczkę na czole i sprawiała wrażenie, że myślami jest daleko stąd. Może wyobraża sobie własny pogrzeb, przemknęło Ingebjorg przez głowę i ogarnęła ją trwoga. A może martwi się, jak znaleźć dla mnie narzeczonego, zanim umrze?

Mimo woli dotknęła ręką relikwiarza ojca, który matka włożyła jej na szyję, mówiąc, żeby nosiła go zawsze na pamiątkę po zmarłym. W relikwiarzu znajdowała się drzazga z krzyża Chrystusowego i matka wyjaśniła, że w tym krzyżu zachowała się siła Mesjasza, i że każda najmniejsza drzazga z niego odłupana również tę siłę posiada. Powiedziała też, że złoty łańcuch, na którym zawieszono relikwiarz, jest wart tyle samo, co cierń z korony Chrystusa, który król Francji Filip IV pięćdziesiąt lat temu ofiarował królowi Häkonowi podczas wizyty w kościele Najświętszej Maryi Panny w Oslo. Teraz Ingebjorg dotykała relikwiarza i modliła się w duchu, by matka żyła jak najdłużej.

W końcu z uwagą spojrzała znowu na sirę Kjetila. Nie mówił już teraz po łacinie, lecz po norwesku, i bardzo pięknie, w gorących, wzniosłych słowach opowiadał o jej ojcu jako o stanowczym i rozumnym słudze Kościoła. Podkreślał, że bez niego kościół w Arnadal nigdy nie zostałby zbudowany. Jest więc rzeczą słuszną i sprawiedliwą, że znajdzie miejsce wiecznego spoczynku w pobliżu ołtarza swojej świątyni.

- Składanie darów kościołowi jest ważne, oznacza bowiem, po której stronie opowiada się człowiek w walce między dobrem a złem - mówił sira Kjetil. - To dzięki takim mężom, jak Olav Erlingsson, kościół norweski zajął tę pozycję, którą posiada. Zarazem pan Olav był prawdziwym przyjacielem króla i przyczyniał się wielce do łagodzenia nieporozumień między władzą królewską i kościelną.

Ingebjorg słuchała uważnie, dumna, że miała za ojca kogoś tak dobrego i wyjątkowego. Udało jej się powstrzymać łzy, dopóki trumna nie została zdjęta z katafalku i wyniesiona na zalany słońcem cmentarz. Zmarły miał być pochowany w grobie pod ścianą kościoła. Kiedy ceremonia dobiegła końca i wszyscy ci świątecznie ubrani ludzie, tworzący orszak żałobny, podchodzili by uścisnąć jej rękę i wyrazić współczucie, musiała bardzo się starać, by zachowywać się z taką godnością jak matka.

Nagle stanął przed nią młody mężczyzna, którego nie spodziewałaby się zobaczyć w takim dniu, jak ten. Był to Eirik Magnusson, najmłodszy syn Magnusa z Kolbe-rud. Ingebjorg zarumieniła się po korzonki włosów. Od chwili, kiedy ostatniej zimy spotkała go pierwszy raz na świątecznej uczcie, wypatrywała go i w kościele, i na rzadko teraz urządzanych przyjęciach. Parokrotnie spotkali się w okolicy, kiedy on polował na dzikie ptactwo, a ona sama jechała do Signe-Asty. Zamieniali wtedy parę zdań, ale ją to onieśmielało i za każdym razem szukała powodu, by nie przedłużać spotkania. Potem oczywiście żałowała, chciałaby porozmawiać z nim dłużej. Był to przystojny młodzieniec, barczysty, o wąskich biodrach, wysoki i prosty jak strzała, o ciemnych włosach i oczach, z twarzą tak urodziwą, jak nikt inny.

Stał teraz przed nią uśmiechnięty, bez tej ponurej pogrzebowej powagi, z jaką inni składali wyrazy współczucia. Ubrany też nie był odświętnie, miał na sobie zieloną kurtkę, rozpiętą pod szyją, obcisłe spodnie i wysokie buty. Faliste włosy opadały na ramiona. Pomyślała, że nie wypada uśmiechać się w dniu pogrzebu,         z

czuła, że ten uśmiech ją rozgrzewa.         /

- Cieszę się, że twój ojciec został w końcu (^a^e^üpi^y - powiedział głębokim, melodyjnym głosem. - P^vnie niełatwo było żyć z tą niepewnością przez dwa dh^ie lata. x

Ingebjorg przytaknęła, pochyliła głowę i w potrącała czubkiem buta kępkę trawy, nie umiała znaleźć właściwej odpowiedzi. W tej samej chwili jedna z sąsiadek dosłownie odepchnęła Eirika na bok, bo sama chciała stanąć przed Ingebjorg. Młody człowiek ukłonił się dwornie i zniknął. Ingebjorg, która z ulgą przyjęła decyzję matki, by nie urządzać stypy, skoro wszyscy są zajęci wiosennymi pracami, a służby do pomocy właściwie nikt nie ma, teraz zaczęła żałować, że jej jednak nie przekonała do zmiany zdania. Bo gdyby była stypa, Eirik Magnusson też by przyjechał do Saemundgard. Wiedziała, że sprawiłoby jej to wielką radość. Tylko że Eirik Magnusson jest najmłodszym z pięciu braci w niewielkim dworze, w żadnym razie nie dorównuje jej stanem. Matka nigdy by się nie zgodziła na takiego kawalera.

Mimo to nie przestawała o nim myśleć. Przypominała sobie, jak stał przed nią w blasku słońca i patrzył tymi swoimi ciepłymi, ciemnymi oczyma, ukazując w uśmiechu zęby białe niczym perły. Żaden z młodych ludzi w okolicy nie wygląda tak jak on.

W kilka dni później Ingebjorg, ku swemu zaskoczeniu, zobaczyła, że Eirik stoi na dziedzińcu Saemundgard i rozmawia z chłopcem stajennym. Ona wyszła właśnie ze starego domu i miała zamiar pójść do spichlerza po mąkę na kolację.

Zauważył ją natychmiast, powiedział coś do Ravna i szybko ruszył jej na spotkanie.

- Dobry wieczór i pokój temu dworowi - ukłonił się grzecznie.

Ingebjorg kątem oka zauważyła wronę, która, machając skrzydłami, opadła na pobliski dach. Był czwartek, wrona nadleciała od północy, a to zły znak.

- Dobry wieczór - bąknęła onieśmielona.

- Rozglądałem się za tobą na zabawie w ostatnią sobotę, ale cię nie było - mówił Eirik.

Ingebjorg pokręciła głową.

- Matka mi nie pozwoliła pójść. Teraz, kiedy zostaliśmy bez służby, w domu jest tyle zajęć, że nie mogę tracić czasu na zabawy i tańce.

Sama się zdumiała, że była w stanie powiedzieć aż tyle za jednym razem. Zrobiło jej się gorąco, zawstydzona, spuściła wzrok.

- Przykro mi to słyszeć, przecież ty też musisz się trochę rozerwać, pokręcić się w tańcu jak wszyscy młodzi.

Ingebjorg nie miała odwagi na niego spojrzeć, nie znajdowała też żadnej odpowiedzi. Stali przez jakiś czas w milczeniu, potem Eirik rzeki:

- Ale będziesz chyba mogła pojechać na wesele? Przecież to wasi sąsiedzi.

Ingebjorg przytaknęła, poczuła, że serce bije jej szybciej na samą myśl o tym.

Eirik odwrócił się, jakby chciał odejść.

- No to się zobaczymy. Czy będę mógł trzymać cię za rękę w tanecznym kręgu, Ingebjorg? - dodał cicho.

Dziewczyna oblała się płomiennym rumieńcem. Znowu przytaknęła. Potem zerknęła nerwowo na drzwi starego domu, żeby sprawdzić, czy matka nie zauważyła, co ona robi.

Po tym spotkaniu czas jakby się zatrzymał. Pełna oczekiwań, nieustannie czuła łaskotanie w żołądku. Gdy sobie wyobraziła, że będzie tańczyć w kręgu obok Eiri-ka Magnussona, kręciło jej się w głowie z radości.

Był wieczór poprzedzający dzień wesela, Ingebjorg zaczynała sprzątać ze stołu po kolacji. Ciotka Gudrun i obaj stryjowie usiedli przed paleniskiem. Wszyscy troje mieszkali w Saemundgard jeszcze zanim ona przyszła na świat. Teraz, kiedy służba wymarła, pomagali jak mogli, ale obaj mężczyźni cierpieli na bóle krzyża, a ciotka Gudrun wiele razy miała atak krwawej gorączki.

Nagle Ingebjorg stanęła jak wryta pośrodku izby. Przez otwór dymny w dachu wdzierało się światło księżyca i padało na czarne od dymu drewniane ściany. Wolno przesuwało się zgodnie z ruchem słońca.

- Księżycowa wróżba - wyszeptała, czując, że obręcz strachu zaciska się wokół serca niczym szpony.

Starcy również dojrzeli światło, siedzieli jak sparaliżowani i śledzili niezwykłe zjawisko. Nikt się nie poruszył, nikt nie wyrzekł ani słowa. Przerażona Ingebjorg przeszła boso na palcach do drzwi i wymknęła się na dwór. Stała potem przed domem i wpatrywała się w czarne niczym skrzydła kruka niebo, ale księżyca nie było.

Strach ją dławił, z trudem oddychała. Już raz widziała taki złowróżbny znak. Było to parę tygodni przed wybuchem zarazy. Wtedy zaginął ojciec. Przyjechał do nich w odwiedziny kuzyn matki, Islandczyk Jon Sigfusson. To on opowiedział im o księżycowej przepowiedni. Dziewięć nocy przed Bożym Narodzeniem 1239 roku taką przepowiednię odebrał Hakon Hakonsson. Widział mianowicie ogromną gwiazdę, ciągnącą za sobą ogon, i wezwał mistrza Vilhjalma. Ten, kiedy spojrzał w niebo, zawołał: „Boże, miej nas w opiece! To ważny znak. Taka gwiazda nazywa się Kometa. I kiedy się zbliża do Ziemi, ostrzega o śmierci wybitnego wodza lub o wielkiej bitwie”. Niedługo potem wybuchły walki między Hakonem Hakonssonem i księciem Skule, w wyniku których książę został zamordowany przy klasztorze Elgeseter w Nidaros.

Ingebjorg pamięta, jak bardzo się bała, kiedy Jon Sigfusson o tym opowiadał, w końcu postanowiła, że zapomni o ponurych wróżbach.

Zaledwie kilka tygodni później nadeszły wiadomości, że wielka zaraza, pustosząca dotychczas ludne kraje na południu, dotarła do Oslo i Bjorgyin! Wielu ludzi już zmarło, a zaraza rozprzestrzenia się niczym ogień w ciasnych uliczkach miast.

Obie z matką żegnały się przelęknione, pocieszały się jedynie, że takie nieszczęścia spadają na zatłoczone miejsca targowe i do wiejskich okolic rzadko docierają. Niebawem przekonały się, że jest inaczej.

Po śmierci służby, ona i matka, same musiały chodzić za pługiem, doić krowy, robić obrządek i wszystko, do czego dawniej miały pomoc. Nie było też nikogo, kto by bronił dworu przed rzezimieszkami, został im tylko Ravn, chłopiec stajenny, który wycinał drzewo w lesie i dostarczał dworowi opału. Ostatniej zimy matka zaczęła niedomagać, ciężka praca to było dla niej za wiele. Teraz Ingebjorg przepełniała trwoga, że złowróżbny księżyc zapowiada śmierć matki.

Cała się trzęsła z przerażenia. W ostatnim czasie stwierdzała wielokrotnie, że matka też się obawia, iż jej dni są policzone. Ingebjorg nie ma rodzeństwa, jej dwaj bracia zmarli we wczesnym dzieciństwie. Z wyjątkiem Torgeira Sigurdssona i jego małżonki Margrete z Eidsvoll, wszyscy krewni, którzy przeżyli zarazę, mieszkają w królestwie Szwecji.

Skuliła się, odwróciła, i uciekając przed nocną ciemnością, wbiegła do domu.

Staruszkowie wciąż siedzieli przy palenisku i obserwowali blask księżyca na ścianach, nawet nie zwrócili uwagi, że Ingebjorg wróciła. Ona zaś popatrzyła na matkę stojącą przy krosnach. Elin musiała zauważyć przerażoną minę córki, bo odłożyła, co miała w rękach, i podbiegła do niej.

- Nie powinnaś traktować tego tak poważnie, Ingebjorg - próbowała pocieszać. - Ja już dawniej widywałam takie księżycowe wróżby, ale przeważnie nic złego potem nie następowało. Raczej same radosne wydarzenia.

Ingebjorg popatrzyła na nią gniewnie.

- Zapomniałaś, co się stało ostatnim razem, kiedy widziałyśmy taki znak?

Matka skuliła się jak pod wpływem ciosu i Ingebjorg zaczęła żałować, że zachowała się wobec niej bezlitośnie.

Elin z powagą pokręciła głową.

- Rozumiem, oczywiście, że się boisz, ale nie wierzę, żeby znowu mogła na nas spaść zaraza.

Nie wyglądało na to, że matka dostrzega jakiś związek między złowieszczym księżycem a własnym słabnącym zdrowiem, pomyślała Ingebjorg nieco uspokojona. Przecież ona też nie widziała związku między księżycem a śmiercią ojca. Jeśli Elin przeczuwa, że jej czas się zbliża, to chyba powinna tłumaczyć sobie ten znak jako zapowiedź własnej śmierci.

Następnego dnia Ingebjorg obudziła się z dziwnym uczuciem, że coś się stanie. Najpierw sądziła, że ma to coś wspólnego z wczorajszym znakiem, i przeraziła się, ale zaraz przypomniała sobie, że to przecież dzisiaj jest wesele! Zaczęła myśleć o Eiriku Magnussonie i słodkie oczekiwanie ogarnęło jej ciało. Dzisiaj powinna się śmiać i bawić, śpiewać i tańczyć, zapomnieć o zarazie, pogrzebie i złowieszczym księżycu.

Po obrządku przyniosła z lamusa ziarno, podpłomyki i suszone mięso, uznała, że staruszkowie poradzą sobie przez ten dzień sami. Przekazała jeszcze Ravnowi polecenia, co ma robić w czasie nieobecności jej oraz matki, i mogła zacząć się stroić na weselną ucztę.

Suknia była w pięknym zielonym kolorze, przetykana zielonym jedwabiem. Jeszcze ojciec kupił jej ten prezent u krawca w Oslo, ale Ingebjorg miała ją na sobie zaledwie kilka razy. To zbyt wytworny strój, by wkładać go często tutaj, w Dal, uważała. Teraz była zadowolona, że idzie na wesele w czymś tak pięknym.

Długo czesała włosy, spływające niesfornymi lokami na plecy. Potem przez chwilę szczypała się lekko w policzki, by wywołać zdrowe rumieńce, i przeglądała się w wypolerowanej miedzianej tacy, rozmyślając o Solveig, która ma tyle szczęścia, że wychodzi za mąż za młodzieńca, którego kocha. Pan młody jest dziedzicem dworu, a Solveig nie ma braci. Teraz dwory zostaną połączone, ku radości i pożytkowi obu stron. Właśnie o czymś takim marzy moja matka, pomyślała ze smutkiem. Żeby chociaż Eirik Magnusson pochodził z wyższego rodu...

Przerwała sama sobie, takie myśli prowadzą jedynie do niepotrzebnych cierpień.

Ale przynajmniej dzisiaj będę mogła się bawić, próbowała się pocieszać.

Miały niedaleko do domu weselnego, matka upierała się jednak, by pojechać tam konno. Nie wypada wdowie po Olavie Erlingssonie z Saemundgard i jego córce przychodzić piechotą na weselną ucztę, twierdziła. Ingebjorg zerkała na matkę zatroskana. Wiedziała przecież, że powód jest zupełnie inny. Matka łatwo się męczy, pójście do domu weselnego byłoby dla niej zbyt dużym wysiłkiem.

Pogoda dopisywała. Powietrze przesycone było zapachem kwiatów, a ciepło zapowiadało rychłe nadejście lata.

Ingebjorg czuła się piękna w swojej sukni. Zielony kolor świetnie pasował do jej oczu i włosów. Materiał został utkany z najpiękniejszej wełny, suknię skrojono szykownie, a w nowej narzutce na ramiona z futer szarych wiewiórek dziewczyna czuła się wytwornie. Długie włosy związała na karku wstążką, którą ojciec nabył kiedyś w mieście od kupca z obcego kraju.

Na dziedzińcu już się roiło od gości. Obie kobiety przywiązały konie do specjalnego słupa, matka natychmiast znalazła sąsiadki, z którymi chciała porozmawiać w oczekiwaniu na orszak pana młodego.

Ingebjorg dostrzegła dwie siostry Solveig i pośpiesznie ruszyła w ich stronę. Ale wtedy za plecami usłyszała męski głos:

- Dokąd to tak śpieszno pannie Ingebjorg Olavsdatter?

Odwróciła się zaskoczona i spojrzała prosto w roześmiane oczy Eirika Magnussona. Zaczerwieniła się, poczuła, że brak jej tchu, bo nikt nie jest taki przystojny jak on. Chciałaby mieć więcej doświadczenia w rozmowach z młodymi mężczyznami, nie peszyć się aż tak. Niestety, rumieniła się, gdy tylko Eirik do niej zagadał. Patrzyła na niego onieśmielona, a serce tłukło się w piersi.

- Co tam słychać w Saemundgard? - spytał i wyglądał na szczerze zainteresowanego.

- Och, dajemy sobie radę - kłamała Ingebjorg, choć matka nie dalej jak wczoraj zaczęła mówić, że jeśli nie znajdą ludzi do pracy, to pewnie trzeba będzie sprzedać majątek.

On milczał, stał bez ruchu i przyglądał się dziewczynie. Widziała, że wodzi wzrokiem od jej twarzy w dół, aż po czubki butów, a potem znowu w górę, ku twarzy i poczuła, że czerwieni się coraz bardziej.

- Nie bardzo rozumiem, jak to możliwe bez służby. Starzy krewni mieszkający u was przecież niewiele mogą pomóc - rzekł w końcu.

- A jak sprawy w Kolberud? - spytała Ingebjorg, by uniknąć dalszych pytań.

Eirik uśmiechnął się szeroko, pokazując rząd białych zębów.

- Mój ojciec ma do pracy pięciu synów, jak wiesz. To więcej niż potrzebuje.

Przyglądała mu się pytająco, a on wybuchnął śmiechem.

- Nie sądzę, żebym długo został w Dal. Kolberud poradzi sobie beze mnie.

- A ty co ze sobą zrobisz? - wyrwało się Ingebjorg.

Młody człowiek znowu się roześmiał. Śmiech też miał dźwięczny, podobnie jak głos. Ingebjorg słuchała go z przyjemnością.

- Udam się do króla, może zostanę giermkiem. Jeśli sprawię się dobrze, to z pewnością z czasem przyj mą mnie do królewskiej drużyny. Wtedy będę mógł jadać przy królewskim stole - dodał z dumą. - Jeśli król będzie ze mnie zadowolony, może mianuje mnie zarządcą jakichś swoich włości. Nie byłoby to złe życie nawet dla kogoś, kto pochodzi z wyższego rodu niż ja.

Teraz Ingebjorg patrzyła na niego z podziwem.

- Nie wiedziałam, że to możliwe! - zawołała.

- Dla tego, który bardzo pragnie, wszystko jest możliwe - odparł Eirik z wielką pewnością siebie. Potem zniżył głos: - A dzisiaj bardzo chcę czegoś całkiem innego, Ingebjorg Olavsdatter.

Słuchała, niczego nie rozumiejąc.

- Dzisiaj chcę tańczyć z najpiękniejszą panną w całym królestwie! - Policzki Ingebjorg wciąż płonęły, nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. On tymczasem pogłaskał dużą ciepłą dłonią jej twarz. - Obiecaj mi to, Ingebjorg -prosił lekko ochrypłym głosem. - Od tamtego spotkania na świątecznej uczcie myślę tylko o tobie.

Ingebjorg kręciło się w głowie. Nie wyobrażała sobie, że ten urodziwy najmłodszy syn z Kolberud chodzi i rozmyśla o takich sprawach.

W tej chwili rozległy się krzyki i wołania, odwrócili się oboje i zobaczyli, że na dziedziniec wjeżdża konno orszak pana młodego. Teraz panna młoda i jej druhny mogły wyruszyć w stronę kościoła.

Podczas ceremonii zaślubin Ingebjorg myślała o tym, co powiedział Eirik Magnusson. Chce z nią tańczyć! Czuła mrowienie pod skórą. Ze wszystkich pięknych panien, przybyłych na weselną ucztę, pragnie tylko jej.

Pośpiesznie zerknęła w stronę matki. Elin z wielką uwagą wsłuchiwała się w słowa kapłana i patrzyła, jak dwaj świadkowie potwierdzają akt ślubny, kładąc ręce na głowach nowożeńców. Może w marzeniach widzi swoją córkę przed ołtarzem jako pannę młodą, zastanawiała się Ingebjorg. Chyba jednak matka nie będzie miała nic przeciwko temu, żebym dzisiaj się bawiła? Wprawdzie Eirik Magnusson nie dorównuje mi stanem, ale taniec nie oznacza jeszcze żadnych zobowiązań.

Nie wiedziała, gdzie on się podział, kiedy para młoda wracała do dworu. Goście siadali przy długich stołach w domu weselnym, wtedy odkryła, że Eirika posadzono przy jednym z mniejszych stołów koło drzwi. Tam znajdowały się miejsca dla ludzi z pośledniejszych dworów. Eirik odwrócił się i pomachał Ingebjorg. Zrobiło jej się gorąco ze złości. Że też odważył się na coś takiego przy wszystkich! Nie powinien być taki pewny swego!

Muzykanci wyjęli instrumenty i zaczęli grać. Był flet, lutnia i bębenek, oczy biesiadników zwróciły się ku nowożeńcom. Ingebjorg zerkała na nich zazdrośnie. Jakie to musi być cudowne, poślubić kogoś, kogo się kocha, myślała po raz nie wiadomo który.

Chwilę potem poczuła, że ktoś próbuje pochwycić jej wzrok, odwróciła lekko głowę i stwierdziła, że to Eirik. Siedzi i gapi się na nią. Ich oczy się spotkały, Eirik uśmiechnął się ciepło. Nie miała odwagi odpowiedzieć mu tym samym, ale fala radości przeniknęła jej ciało.

Weselny posiłek zdawał się nie mieć końca. Wciąż wnoszono tace i misy z gorącym jedzeniem, a rogi i kubki napełniano miodem i piwem. Śmiechy były coraz donośniej sze, głosy brzmiały radośniej. Zaraza i żałoba poszły w niepamięć, choć większość obecnych wciąż jeszcze opłakuje bliskich, których zabrała dżuma. Goście raz po raz wznosili kielichy i pili zdrowie nowożeńców.

Ingebjorg była spragniona, pozwalała dolewać sobie nieustannie do kubka. W głowie szumiało jej coraz bardziej, a kiedy napotykała płonące spojrzenie młodzieńca przy drzwiach, nie była już taka onieśmielona. Muzykanci wyszli na środek izby, państwo młodzi wstali z miejsc. Goście pośpieszyli za ich przykładem tak, by służba mogła usunąć stoły pod ściany i zrobić miejsce do tańca.

Ku przerażeniu Ingebjorg stanął nagle przed nią młodszy brat panny młodej i zapraszał do tanecznego kręgu. Rozczarowanie i zakłopotanie walczyły ze sobą w jej duszy, natychmiast jednak podbiegł Eirik. Delikatnie, ale stanowczo odsunął na bok tamtego, skłonił się dwornie i spytał z przejęciem:

- Mogę panią prosić, Ingebjorg Olavsdatter? - Nie czekając na odpowiedź, chwycił ją za rękę i wkrótce wirowali w takt muzyki.

Ingebjorg nie pamiętała, by kiedyś przeżyła taką oszałamiającą radość. Muzyka i śpiew zawsze wprawiały ją w podniecenie, w tańcu poruszała się lekko. Teraz stwierdziła, że Eirik jest świetnym tancerzem. Śpiewał też głębokim i silnym głosem.

Miała wrażenie, że płynie w powietrzu. Muzykanci grali coraz szybciej, taniec nabierał tempa. Czuła na sobie pełne podziwu spojrzenia Eirika, a kiedy muzyka nagle

umilkła i on przyciągnął ją do siebie, nie stawiała oporu, po prostu śmiała się w jego objęciach.

- Ingebjorg - szeptał z ustami przy jej włosach. - Jesteś najpiękniejszą panną, jaką znam! Chyba jestem na najlepszej drodze, żeby się w tobie zakochać.

Ingebjorg zadrżała, nie potrafiła znaleźć właściwej odpowiedzi.

W niskiej izbie wypełnionej mnóstwem gości, zrobiło się gorąco i ojciec pana młodego zaproponował, by przenieść tańce na dziedziniec. Eirik chwycił Ingebjorg za rękę i, roześmiany, pociągnął ją za sobą, wkrótce powstał nowy krąg, a muzykanci grali jak nigdy.

Ingebjorg rozsadzała radość. Była rozgrzana i zdyszana, ale taniec jej nie męczył. Kiedy grajkowie zrobili sobie krótką przerwę, Eirik zdjął futrzaną narzutkę z jej ramion i położył na dużym kamieniu, po czym pożądliwie przyglądał się jej ramionom.

- Po co takiej pięknej pannie okrycie? - spytał rozbawiony. - Niech mężczyźni podziwiają twoje wspaniałe ciało.

Ingebjorg rozglądała się przerażona, czy nikt nie słyszy, ale w jej duszy wciąż buzowała radość. Znowu rozległa się muzyka, Eirik objął ją i poprowadził w tan.

Nadszedł wiosenny zmierzch, mrok zwolna zapadał nad dworem, radosne śmiechy wznosiły się ku niebu. Raz po raz jakaś młoda para wymykała się z tanecznego kręgu i znikała gdzieś za narożnikiem, by pobyć trochę sam na sam. Najodważniejsi szukali schronienia w stodole na sianie.

Nagle Ingebjorg spostrzegła, że zrobiło się jaśniej. Uniosła głowę ku niebu, chmury płynęły szybko i odsłoniły księżyc. Świecił jasnym blaskiem, dziewczyna patrzyła jak zaczarowana, zatrzymała się, nie zdając sobie z tego sprawy. Nie dostrzegała, że inni tańczący wpadają na nią, jakiś mężczyzna, który chciał ją wyminąć, potknął się o kamień i zaklął głośno. Nie zauważyła, że psuje zabawę.

- Co się stało? - spytał Eirik zaskoczony, odciągając ją na bok.

- Patrz, dzisiaj księżyc jest normalny! - zawołała uradowana. - Już nie taki jak wczoraj.

Eirik spoglądał na nią, niczego nie rozumiejąc.

- A wczoraj jaki był?

- Złowieszczy, przepowiadający los - odpowiedziała Ingebjorg, wciąż rozdygotana wpatrując się w niebo, żeby stwierdzić, czy księżyc naprawdę się nie porusza.

Eirik uśmiechnął się i przytulił ją do siebie.

- Ależ on przepowiada los, Ingebjorg - szepnął jej do ucha. - Dzisiaj też, twój i mój los - dodał rozgorączkowany.

Ingebjorg zdała sobie sprawę, że jej nie zrozumiał.

- Wczoraj wieczorem widzieliśmy blask złowieszczego księżyca na ścianach naszego domu - tłumaczyła. -Przesuwał się zgodnie z ruchem słońca, tak jak zawsze. A to oznacza, że stanie się coś złego.

Eirik uśmiechnął się i przygarnął ją jeszcze mocniej.

- Nie, Ingebjorg - protestował z przejęciem. - To oznacza, że stanie się coś dobrego.

Spoglądała na niego zdumiona, bo przypomniała sobie, co powiedziała matka.

- To naprawdę może oznaczać zapowiedź czegoś dobrego? - spytała niepewnie.

Eirik przytakiwał.

- Tym razem zapowiadał, że ty i ja odnajdziemy siebie nawzajem.

Ingebjorg poczuła lęk. Może tańczyć i bawić się z nim w taki dzień jak dzisiaj, ale spotykać go więcej nie powinna. Nie może się zakochać w Eiriku. Matka nigdy się na to nie zgodzi. Jeśli to prawda, że księżyc zapowiada coś dobrego, coś takiego, jak spotkanie dwojga ludzi, to muszą się za tym kryć jakieś złe moce. Sira Kjetil, kuzyn matki, tłumaczył jej, jaki to wielki grzech wierzyć w starych bogów, i wyjaśniał, że za pogańskimi przepowiedniami zawsze stoją złe moce. Kompletnie nie wiedziała, co myśleć. Z jednej strony buzowała w niej radość, ale z drugiej paraliżował strach.

Przerażona, spoglądała na swojego towarzysza.

- Kto ci powiedział o tym, że księżyc losu przepowiada też dobre wydarzenia? - spytała podejrzliwie.

Eirik roześmiał się.

- Nikt. Ja przecież w ogóle nic o księżycowych przepowiedniach nie wiedziałem. Pytałem ciebie. Jestem jednak pewien, że księżyc może zapowiadać gorące przeżycia dwojga zakochanych w sobie ludzi.

Ingebjorg wciąż była poważna.

- Przed wybuchem zarazy odwiedził nas kuzyn matki z Islandii. I wtedy też na ścianach domu widzieliśmy światło księżyca. Przesuwało się zgodnie z ruchem słońca, ten kuzyn powiedział, że to jest księżyc losu. Złowieszczy księżyc, który przepowiada śmierć. Jak wiesz, mój ojciec zginął w czasie zarazy. I nie wiemy, co przeżywał w swoich ostatnich godzinach na ziemi. Kiedy^czoraj wieczorem zobaczyłam znowu taki księżyc, byYam przekonana, że zapowiada śmierć matki, i ogarnęło mnie przerażenie. Przecież nie zdołam sama pokierować dworem.

Eirik spoważniał także i przez chwilę patrzył na nią ze współczuciem. Potem zdecydowanie wziął ją pod rękę i pociągnął między zabudowania.

- Opowiedz mi teraz wszystko po kolei, Ingebjerg. Dlaczego uważasz, że twoja matka umrze, i dlaczego nie mogłabyś sama mieszkać w Saemundgard?

- Matka niedomaga od przed świąt i przez całą zimę próbowała znaleźć odpowiedniego kandydata na męża, żeby zapewnić mi przyszłość, zanim odejdzie.

- I nie znalazła takiego? - przerwał jej zaskoczony.

Ingebjorg pokręciła przecząco głową.

- Nikogo mojego stanu. Młodzi ludzie z dobrych rodzin albo pomarli na dżumę, albo poświęcili życie służbie królowi.

- Więc będziesz musiała poślubić mężczyznę niższego rodu - rzekł cicho.

Ingebjorg znowu pokręciła głową.

- Nie mogę. Matka nigdy się ni'V) nie zgodzi.

- Ale sama powiedziałaś, że jej meWstało już wiele czasu. A potem będziesz: przecież mogła robić, co zechcesz.

Ingebjorg przeraziła się. To grzeszna myśl, przemknęło jej przez głowę.

- Nie, wtedy krewni matki będą decydować za mnie - wyjaśniła.

- W takim razie musisz poczekać z małżeństwem do czasu, aż pojawi się jakiś kandydat, na którego twoi krewni się zgodzą. Na przykład mógłby to być członek królewskiej drużyny - dodał ze śmiechem. W następnej chwili przyciągnął ją gwałtownie do siebie i oplótł ramionami. - Możesz poczekać na mnie, Ingebjorg - szeptał jej do ucha. - Za parę lat będę kimś innym, niż jestem dzisiaj. Wtedy twoi krewni będą dumni, mogąc mnie przyjąć do swojego rodu.

Serce Ingebjorg zabiło gwałtownie. Boże, wyjść za takiego urodziwego mężczyznę jak Eirik, pomyślała tęsknie. A nie za podstarzałego wdowca, jak musiała zrobić jedna z jej przyjaciółek. Albo za jakiegoś odpychającego hoydinga, jak znajoma ciotki Gudrun. Szumiało jej w uszach. Czuła, że w ramionach Eirika jej ciało wiot-czeje. Kiedy pochylił głowę i przywarł wargami do jej ust, nie odskoczyła, przeciwnie, odwzajemniła pocałunek. Tylko raz przedtem ktoś ją całował w usta, ale to było coś zupełnie innego.

Może Eirik mógłby pokierować Sasmundgard, wtedy ona nie musiałaby opuszczać ojcowskiego dworu, który tak szczerze kocha? Mogłyby się im urodzić dzieci, izby wypełniłyby się radosnymi głosami i śmiechem. Za parę lat będzie pewnie można znaleźć znowu służbę i wziąć pod uprawę pola, które teraz leżą odłogiem. Słyszała, że w innych okolicach już tak się dzieje.

- Ingebjorg - szeptał Eirik, głaszcząc ją po długich włosach. Potem przeczesywał palcami gęstą grzywkę, zsuwał dłoń w dół do rozcięcia sukni pod szyją. - Jesteś taka delikatna i piękna, k 3mpletnie mnie oczarowałaś.

Pocałunki stawajy.się coraz gorętsze, Ingebjorg stwierdziła, że coś dziwnego dzieje sięj z jej ciałem, pragnęła, by całował ją jeszcze i jeszcze. Wsunął rękę pod stanik i dotykał nagiej skóry, dziewczynę przeniknął dreszcz, jakiego jeszcze nie znała. Duża, gorąca ręka mężczyzny spoczęła na jednej piersi, a Ingebjorg poczuła, że kręci jej się w głowie z rozkoszy, jakiej istnienia nawet się nie domyślała.

- Chciałbym się z tobą później też spotykać - jęknął. - Muszę. To właśnie to przepowiadał księżyc, Ingebjorg. Czeka cię coś wielkiego i wspaniałego, a ja zostałem wyznaczony przez los, żeby ci to dać.

Ingebjorg przymknęła oczy i rozkoszowała się jego słowami. Jakie wspaniałe, gorące i cudowne! Jeszcze, jeszcze - błagała w duchu i ogarnęło ją rozczarowanie, kiedy nagle usłyszeli zbliżające się głosy. Eirik zaczął pośpiesznie porządkować jej ubranie, objął ramieniem i pociągnął dalej na skraj lasu.

- Żeby tylko matka nie zaczęła mnie szukać -Ingebjorg protestowała bez przekonania, ale on się roześmiał, pocałował ją w policzek i szepnął z czułością:

- Mała, niewinna Ingebjorg.

Kiedy znaleźli się wśród gęstych drzew, oparł ją o pień sosny, przylgnął do niej całym ciałem i całował, dopóki obojgu starczyło tchu. Ingebjorg przymknęła oczy i pozwalała mu na wszystko, oszołomiona pożądaniem i tęsknotą. Pragnęła, żeby czas się zatrzymał i żeby mogli obejmować się nawzajem w nieskończoność. To największe przeżycie, jakiego kiedykolwiek doświadczyła. Nawet nie przypuszczała, że to możliwe. Eirik ostrożnie rozpiął suknię, zsunął z ramion dziewczyny i pociągnął lekko w dół. Najpierw ją to przeraziło, ale zaraz pojawiło się w całym ciele jakieś cudowne, rozedrgane przeczucie. Dygotała, kiedy odsłaniał małe, nabrzmiałe piersi, a nocny chłód studził rozpaloną skórę. Niebieskawożółte światło sączyło się przez gałęzie drzew, spływało na białą skórę. Ingebjorg słyszała jęk mężczyzny, który pochylił głowę i całował w miejsca, gdzie dopiero co znajdowała się jego ręka. Gorące męskie wargi na piersiach wywoływały nieznane dotychczas uczucia. Jej ciało przenikały gorące dreszcze, pragnęła przeżywać jeszcze więcej. Trzasnęła jakaś gałązka i Ingebjorg podskoczyła.

- Ktoś idzie - wyszeptała.

Eirik nie odpowiadał, wciąż całował ją i pieścił, ale ona już odzyskała panowanie nad sobą.

Stała i nasłuchiwała, przestraszona, że rozlegną się ciężkie kroki i świszczący oddech matki. Na myśl o tym drętwiała. Kiedy Eirik spróbował wsunąć jej rękę pod stanik, zdecydowanie ją odtrąciła.

- Nie! Matka może nadejść.

On, rozczarowany, dyszał ciężko, potem poprawił jej suknię i pomógł pozapinać.

- Ale będę mógł znowu cię spotkać, Ingebjorg? - spytał głosem ochrypłym z pożądania.

Nie odpowiedziała. Wiedziała, że powinna odmówić, ale nie była w stanie pozbawić się tego radosnego ognia, który mężczyzna rozpalił w jej ciele. A może on ma rację, myślała pełna nadziei, może księżyc losu zapowiadał, że stanie się coś wielkiego i dobrego...