Przepowiednia księżyca (1). Ingebjorg Olavsdatter - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (1). Ingebjorg Olavsdatter ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu. 
[Opis wydawnictwa] 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 1

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (5) 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (4) 
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Ł. Górnickiego GALERIA KSIĄŻKI w Oświęcimiu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 262

Rok wydania: 2010

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Przepowiednia księżyca tom 1

Frid Ingulstad

IngebjørgOlavsdatter

Przekład

Anna Marciniakówna

 

Tytuł oryginału norweskiego: Skjebnemane

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Autor zdjęcia wykorzystanego na okładce:

Darja Vorontsova/Shutterstock.com

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAPPRESS

Copyright © 2003 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2010 by BAPPRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS All Rights Reserved

Wydawca:

Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.axelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-765-4

oraz

BAPPRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-137-9

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAPPRESS

Druk: Norhaven A/S, Dania

PRZEDMOWA

Impulsem do napisania tej serii powieściowej było zdanie zawarte w książce Sverrego Morkhagena. Jej bohaterką jest Ingebjørg, młoda dziewczyna, która żyła w czasach czarnej śmierci. W średniowiecznych manuskryptach znajdujących się w Bibliotece Narodowej w Oslo znalazłam testament matki Ingebjørg, wdowy Elin Tordsdatter, który został spisany jesienią 1352 r., dwa lata po wygaśnięciu epidemii dżumy. Świadczy o tym, jaką ważną decyzję podjęła matka w imieniu córki.

Sześćset pięćdziesiąt lat zostało wymazane i znalazłam się nagle w średniowieczu. Jak żyli ludzie w czasach, kiedy połowa mieszkańców Norwegii wyginęła, a aż 80 procent tych, którzy mieszkali w okolicach Oslo, zabrała epidemia? Czy potrafimy sobie to wyobrazić? Już wcześniej studiowałam historię średniowiecza, czytałam o tym, jak tamta straszna tragedia oddziaływała na ludzi, i jestem przekonana, że rację miała Sigrid Undset, mówiąc: „Serca ludzi nie zmieniły się wcale”. Chociaż z upływem czasu zmieniały się warunki zewnętrzne, wzory naszych zachowań pozostają te same.

Średniowieczni ludzie nie rozumieli przyczyn epidemii, wierzyli, że to kara od Boga. Niewiedza wzmaga strach. W ślad za tragedią następował upadek moralności, rozwiązłość, chciwość i bezprawie. Wielu traciło wiarę i zaczynało szukać alternatywy. Rosła liczba wróżbitów, magów i jasnowidzów. Wiara w to, co ponadnaturalne, była wszechobecna. Wzrastało zainteresowanie astrologią, nawet uznani intelektualiści byli przekonani, że pozycja gwiazd przy urodzeniu decyduje o życiu człowieka na ziemi.

Wszystko jednak toczy się falami. Wciąż otrzymujemy dowody na to, że historia się powtarza. Dlatego studiowanie jej jest bardzo ważne, bo pomaga nam zrozumieć epokę, w której żyjemy.

Frid Ingulstad

Rozdział 1

Dal w parafii Eidsvoll

Dzień przed świętym Hallvardem, rok 1352

Ingebjørg Olavsdatter zdążała konno na południe, do rodzinnego domu Sæmungård. Po odwiedzinach u zielarki imieniem Signe-Ǻsta, wiozła uzdrawiające zioła dla swojej matki. Wdowa Elin Tordsdatter, jeszcze od przed świąt Bożego Narodzenia, cierpiała na bóle w piersiach i krótki oddech. Ona sama jak i inni mieszkańcy dworu obawiali się, że jej koniec się zbliża.

Ingebjørg wciąż miała w uszach słowa Signe-Ǻsty:

- Przygotuj się na najgorsze! Zioła być może pomogą na jakiś czas, ale całkiem jej nie uzdrowią.

Co się stanie z Ingebjørg, jeśli matka odejdzie? Skończyła dopiero siedemnaście lat, nie była w stanie pojąć, jak sama poprowadzi Sæmungård z jednym tylko chłopcem stajennym do pomocy.

Przecież nie można prowadzić dworu bez służby, a gdyby musiała opuścić rodzinny dom, to gdzie się podzieje i z czego będzie żyć? Kołysząc się w rytm kroków konia, idącego wolno przez wrzosowisko, była w stanie myśleć tylko o tym. Matka przez całą zimę próbowała znaleźć jej odpowiedniego kandydata na męża, ale bez powodzenia. Nieżonaci młodzi mężczyźni jej stanu albo wymarli w czasie zarazy przed dwoma laty, albo wybrali życie w służbie króla i wojny. Matka zwracała się o pomoc nawet do rodziny ojca w Szwecji, ale tam sytuacja jest podobna. Nie ma kawalerów wysokiego rodu, którzy chcieliby zająć się prowadzeniem dworu, a już zwłaszcza wielkiego dworu, który potrzebuje licznej służby. Ostatecznie gdyby ona sama znalazła pomoc, potrafiłaby pokierować majątkiem, ale teraz, kiedy służące i parobcy wymarli, nie ma skąd wziąć ludzi.

Ściągnęła lejce i skierowała konia z głównej drogi w stronę płynącego nieopodal strumienia. I ona, i Fakse po długiej jeździe lepili się od potu. Byli spragnieni.

Od tamtego dnia przed dwoma laty, kiedy Fakse wrócił do dworu sam, wytworzyła się niezwykła więź między nią i tym czarnym ulubieńcem ojca. Jakby szukali u siebie nawzajem pociechy.

Dość długo wypatrywała odpowiedniego miejsca nad strumieniem, potem zeskoczyła z siodła, uniosła lekko spódnicę i, balansując, weszła na duży płaski kamień, do połowy zanurzony. Ukucnęła, nabrała wody w dłonie i piła pożądliwie.

W zagłębieniu obok powierzchnia była nieruchoma, Ingebjørg siedziała więc i wpatrywała się w swoje odbicie. W domu, w izdebce na strychu, mogła się przeglądać tylko w wypolerowanej miedzianej tacy, ale pomieszczenie było mroczne, rozjaśniane jedynie światłem, wpadającym przez drzwi albo chybotliwym płomieniem łojowej świecy. Teraz świeciło jasne słońce i po raz pierwszy od bardzo dawna mogła się sobie dokładnie przyjrzeć.

Była zadowolona z tego, co widzi. Matka zawsze powtarza, że Ingebjørg przypomina ją samą z czasów młodości. Ona też miała takie rudobrązowe, gęste włosy, sięgające aż do pasa, szczupłe, zwinne ciało i zdrową, złotawą skórę. Ingebjørg uważała, że matka nadal jest piękną kobietą, chociaż teraz trochę się garbi, na jej twarzy pojawiły się głębokie zmarszczki, a włosy przyprószyła siwizna. Jednak ciemne oczy wciąż są pełne życia, a wysokie kości policzkowe nadają twarzy szlachetny wyraz. To samo dostrzegała teraz we własnym odbiciu.

Dlaczego tak trudno znaleźć dla mnie odpowiedniego kandydata na męża, pomyślała Ingebjørg z westchnieniem. Czy coś jest nie tak z moją urodą? Chyba przeciwnie, bo przecież panny z sąsiedztwa wciąż powtarzają, że Ingebjørg jest najpiękniejsza z nich wszystkich. Wstała z kamienia, znowu balansując, wyszła na brzeg, chwyciła lejce i poprowadziła konia z powrotem na drogę. Już miała wskoczyć na siodło i ruszać, gdy nagle Fakse stanął dęba i zarżał głośno.

- Co się dzieje, Fakse? - wykrzyknęła Ingebjørg. - Przecież wilki o tej porze dnia nie włóczą się po lasach.

Rozglądała się niespokojnie. Rzecz jasna koń nie musiał się przestraszyć dzikiego zwierzęcia. W czasach bezprawia, jak obecne, równie często można spotkać przestępców o złych zamiarach. Z ulgą jednak stwierdziła, że nie widzi ani nie słyszy niczego niezwykłego, więc niecierpliwie szarpnęła wodze, chcąc zmusić zwierzę do posłuszeństwa. Ale ogier odmawiał współpracy, stał wciąż w tym samym miejscu, kopał w mchu, a potem znowu stanął dęba.

- Co się z tobą dzieje? - syknęła Ingebjørg, ogarnięta dziwnym niepokojem. - Nie możemy tu stać cały dzień, mama czeka, poza tym mam mnóstwo roboty.

Nie pomagały ani prośby, ani groźby, Fakse nie ruszał się z miejsca. Ingebjørg nie miała pojęcia, o co chodzi, nigdy jeszcze nie widziała, żeby koń tak się zachowywał. Głaskała go po karku, próbując uspokoić, a ponieważ to nie pomogło, zsunęła się z jego grzbietu, żeby wyjaśnić, co go tak przeraziło.

Dwa dni temu nad okolicą przeszła gwałtowna burza, dopiero teraz Ingebjørg zauważyła, że wichura w różnych miejscach spiętrzyła stosy gałęzi i zeszłorocznych liści, w innych zaś zostawiła gołą ziemię. Fakse stał właśnie przed takim stosem połamanych gałęzi, mchu i zbutwiałych liści, ale to chyba nie mogło go zatrzymać, myślała, wciąż nic nie rozumiejąc. Rozglądała się za jakąś inną przyczyną.

Nagle odkryła coś dziwnego. Między połamanymi gałęziami i na pół zgniłymi liśćmi sterczał kawałek tkaniny. Wahając się, podeszła bliżej, pochyliła się i pociągnęła. Ku swemu wielkiemu zdumieniu zobaczyła resztki aksamitnej kurtki. Tkanina była podarta, umazana w ziemi i piasku, musiała leżeć tu bardzo długo.

Dziewczynę przeniknął lodowaty dreszcz. Już wcześniej widziała tę kurtkę. Taką samą nosił ojciec. O mało nie zemdlała. Myślami wracała do tamtego dnia sprzed dwóch lat, kiedy zdenerwowany Fakse wbiegł na dziedziniec Sæmungård z pustym siodłem. Oczy miał wielkie ze strachu, jakby ktoś naprawdę śmiertelnie go przeraził. Ponieważ ojca z nim nie było i nie pojawił się też w ciągu najbliższych godzin, domownicy zachodzili w głowę, czy nie został napadnięty przez rozbójników albo może zachorował na dżumę. Słyszeli przecież o ludziach, którzy rano poczuli się źle, a wieczorem tego dnia już nie żyli.

Może ojca trawiła gorączka, chciało mu się pić i zboczył z drogi w poszukiwaniu wody, pomyślała nagle Ingebjørg. Odwróciła się i spoglądała w stronę strumienia.

Wtedy jej mózg przeszyła potworna myśl. Szukali ojca wzdłuż drogi do Eidsvoll, ponieważ wiedzieli, że pojechał z wizytą do swojego kuzyna Torgeira Sigurdssona nad jeziorem Mjosa. Krążyły pogłoski, że przy drogach znajduje się ludzkie zwłoki, przypuszczali, że mógł spaść z konia, nieprzytomny z gorączki. Mieszkańcy okolicy pomagali w poszukiwaniach, bo wszyscy żywili szacunek dla potężnego pana Olava Erlingssona z Sæmungård. Nikt jednak nie szukał nad strumieniem...

Znowu wstrząsnął nią lodowaty dreszcz. Czy to dlatego Fakse zachowuje się tak dziwnie? Wietrzy coś, czego ludzie nie byli w stanie wyczuć?

Na myśl o tym, że ojciec mógłby leżeć tutaj pod stosem liści, zaczęła się trząść jak w febrze. W głowie miała pustkę, czuła się dziwnie, jakby traciła przytomność. Chciała po prostu dosiąść konia i odjechać najszybciej, jak to możliwe, wiedziała jednak, że musi sprawę wyjaśnić do końca. We dworze nie ma nikogo, kto mógłby jej pomóc. Matka jest zbyt chora, żeby tu przyjechać. Starzy krewni, mieszkający razem z nimi: ciotka Gudrun, stryj Jon i stryj Gissur są zbyt słabi, Ravn zaś, chłopiec stajenny, ma pełne ręce roboty. Jeżeli naprawdę ojciec tutaj leży, to muszą pochować go w poświęconej ziemi, tak by matka nareszcie odzyskała spokój. Ingebjørg jest jedynaczką, jej obowiązkiem jest zadbać, by wszystko odbyło się tak, jak należy.

Z drżeniem zaczęła rękami odgarniać liście na bok i nagle zauważyła coś lśniącego. Od razu wiedziała, co to jest: złoty łańcuch ojca z wielkim krzyżem, zawierającym relikwie.

Ostateczny dowód... Kręciło jej się w głowie, czarne punkciki latały przed oczami. Wstała i próbowała się opanować, pełna niespokojnych myśli. Skoro złoty łańcuch wciąż tu leży, to z pewnością ani rabusie zwłok, ani inna hołota nie dotarła tutaj tak, jak to miało miejsce gdzie indziej. Ale dzikie zwierzęta musiały się pożywiać do syta. Z ojca nie zostało pewnie nic prócz szkieletu i resztek ubrania.

Pośpiesznie schyliła się znowu, żeby wyciągnąć ze stosu grubą gałąź. Powoli jej oczom ukazywały się kości. Ingebjørg wpatrywała się w czaszkę, pod którą widniał relikwiarz. Poznawała też zęby ojca, z dużymi siekaczami. On zawsze chwalił się tym, że ma wszystkie zęby w komplecie.

Na moment pociemniało jej w oczach. Z drżeniem wciągała powietrze i musiała oprzeć się o pień drzewa; ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła spazmatycznym płaczem:

- Ojcze! Co się z tobą stało, ojcze?

W jakiś czas potem uniosła zalaną łzami twarz ku niebu, żeby wykrzyczeć skargę:

- Święty Olafie, i ty, Maryjo, Matko Boża, dlaczego do tego dopuściliście?

Opadła przy drzewie na kolana i pozwoliła łzom płynąć.

Dopiero kiedy płacz ucichł i zaczęła odzyskiwać spokój, mogła pochylić się nad szczątkami ojca, by podnieść złoty łańcuch z relikwiarzem. Ręce jej się trzęsły, nie mogła otworzyć zapięcia, odczuwała mdłości i obrzydzenie do tego, co robi. Nie czuła się lepiej niż jakiś pospolity rabuś okradający zwłoki, w dodatku zwłoki własnego ojca. Kiedy nareszcie wyciągnęła łańcuch, pośpiesznie wsunęła go do kieszeni sukni. Była kompletnie wyczerpana strasznym przeżyciem, nie miała siły na nic więcej. Postanowiła przykryć zwłoki liśćmi, wbiła tyczkę w ziemię, żeby oznaczyć miejsce. Kiedy wróci do domu i opowie wszystko matce, natychmiast pojedzie do kościoła w Arnadal, by poinformować księdza, sirę Eirika, i kościelni ludzie zajmą się resztą, zrobią, co trzeba.

Ingebjørg próbowała podnieść resztki brązowej, aksamitnej kurtki ojca i nagle stwierdziła, że w wewnętrznej kieszeni coś jest. Z obrzydzeniem, ale też z ciekawością wsunęła rękę do środka i wyciągnęła spory pakiet, zawinięty w cielęcą skórę. Skóra była sztywna, umazana mokrą ziemią, ale udało się ją rozłożyć. Ku swemu zaskoczeniu Ingebjørg znalazła wewnątrz kawałek pożółkłego pergaminu, niezbyt zniszczonego jak na to, że przeleżał tu dwa lata. Bardzo ostrożnie rozwinęła rulon. Najpierw zobaczyła pieczęć, która wydała jej się znajoma, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie ją już widziała. Pergamin był naddarty, brakowało sporej części, pismo rozmazało się i trudno było je odczytać. Jedyne, co zdołała stwierdzić, to to, że tekst został napisany po łacinie, jak wszystkie urzędowe dokumenty. Pierwszą literą było duże A. Ozdobiono je roślinami i liśćmi, które wypluwał z pyska straszny potwór. Między nóżkami litery znajdował się obraz mężczyzny, podającego dokument innemu. Uznała, że obaj wyglądają na złych ludzi. Nagle ogarnęło ją uczucie grozy, pośpiesznie zwinęła pergamin i z powrotem zapakowała.

Znowu chciała wstać, ale jej wzrok padł na sygnet, który ojciec nosił na prawej ręce. Był to ciężki złoty pierścień i Ingebjørg zdała sobie sprawę, że widniejący na nim herb znajduje się też na pieczęci dokumentu. Obraz przedstawiał króla Magnusa, siedzącego na tronie z berłem w jednej ręce i jabłkiem w drugiej. Dobrze pamiętała, że ojciec kazał wygrawerować ten herb, przypominała sobie, jak z dumą opowiadał, że jest podobny do pieczęci króla Magnusa, tylko że ma wielu mężczyzn w tle.

Pochyliła się, by ściągnąć pierścień, ale ogarnęły ją mdłości i musiała się odwrócić. Łzy spływały po policzkach, a ona zaciskała zęby, aż oślepiona płaczem, zdołała w końcu zdjąć pierścień z ręki kościotrupa.

Długo potem stała, żeby się opanować, zanim dosiądzie konia, który wciąż czekał nieporuszony, wodząc za nią oczyma. Tym razem posłusznie reagował na polecenia.

Nie mogła uwierzyć, że tak nieoczekiwanie znalazła ojca, teraz, po dwóch długich latach dręczącej niepewności, nieustannych rozmyślań nad tym, czy utracił życie, czy też może wciąż gdzieś jest. Ingebjørg przycisnęła do serca resztki jego aksamitnej kurtki. Trzęsła się wciąż tak, że zęby jej dzwoniły, choć dopiero co lepiła się od potu. Krzyż z relikwiami, pierścień i dokument ukryła w kieszeni sukni.

Ten dokument to tajemnica. Trudno jej było zebrać myśli, ale pamiętała, że tamtego dnia, kiedy ojciec pojechał do kuzyna Torgeira Sigurdssona, miał też do załatwienia inną sprawę. Nie wiedziała, o co chodzi, ani z kim zamierza się spotkać, ale po zachowaniu matki wnosiła, że to coś niezwykle ważnego. W dniach, kiedy szukali ojca, matka wydała surowe polecenie, żeby przynosić jej wszystko, co należało do zaginionego. Ani chłopi, ani służący nie chcieli tego słuchać, mówiono bowiem, że człowiek może się zarazić dżumą już przez samo patrzenie na chorego, skąd więc mieli wiedzieć, czy zmarły i jego rzeczy też nie przenoszą choroby?

Czy to właśnie ten dokument matka miała na myśli? zastanawiała się.

Zaraza ogarnęła kraj dwa lata temu. Ingebjørg najlepiej pamiętała przerażenie, dręczący strach, który nie opuszczał ludzi ani za dnia, ani w nocy. Dowiadywali się, że większość dworów nad fiordem Oslo została dotknięta zarazą, wkrótce wiele z nich kompletnie opustoszało, nie było tam ani ludzi, ani zwierząt. W miastach śmiertelnie przerażeni mieszkańcy biegali z krzykiem, szukając bezpiecznego schronienia, dzwony biły we wszystkich kościołach, a wozy do przewożenia zwłok bez ustanku toczyły się po wyłożonych drewnem ulicach. Umierający i umarli leżeli obok siebie w ciasnych zaułkach, wyrzucani z domów przez dławionych trwogą krewnych. Ingebjørg nie chciała wierzyć, że to prawda.

Aż tutaj to chyba nie dotrze? - szeptała matka, stojąc na progu i wpatrując się w dolinę ze zgrozą w oczach.

Niedługo potem dowiedzieli się, że zaraza obejmuje kolejne doliny w stronę północy, że nawet wielkie dwory zostawia za sobą wymarłe, a wszędzie przybywa opustoszałych domostw. Matka Elin, Ingebjørg i pozostali mieszkańcy Sæmungård nie byli już pewni, czy Dal uniknie nieszczęścia, i strach narastał z każdym dniem.

Każdego dnia też oczekiwali powrotu ojca. Kiedy Fakse wpadł na dziedziniec z pianą na pysku, przerażonymi oczyma i pustym siodłem, zrozumieli, że tragedia dotknęła także ich.

Cud od Boga, że mała wioska nie uległa zarazie, ale ojciec nigdy nie wrócił. I najgorsze, że nie wiedzieli, co przecierpiał w ostatnich godzinach. Myśl o tym sprawiała ból. Od jakiegoś czasu Ingebjørg zmagała się z przypuszczeniem, że to może nie choroba go zabrała, że musi być jakieś inne wytłumaczenie zniknięcia ojca. Teraz dowiedziała się, jaki koniec był mu pisany. Żaden rozbójnik nie zostawiłby przy zwłokach złotego łańcucha i pierścienia.

Kiedy w końcu znalazła się na dworskim dziedzińcu, zobaczyła matkę stojącą na galeryjce strychu jednego z budynków i wpatrzoną w dal. Pewnie jest bardzo niespokojna, pomyślała dziewczyna, niepewna, jak powinna przekazać nowinę. Matka jest chora, łatwo ją zdenerwować. Trzeba działać z największą ostrożnością.

Zeskoczyła z konia i wprowadziła go do stajni.

Sæmungård to największy dwór w Dal. Położony na uboczu, górował nad okolicą, z widokiem na całą dolinę, i posiadał więcej zabudowań, niż zwykle we dworach bywa. Podczas gdy inni gospodarze zadowalali się czterema budynkami mieszkalnymi, do których należał dom z izbą i komorą, w którym znajduje się palenisko i wielki stół, gdzie cała rodzina jada posiłki, obok tego drugi budynek z paleniskiem, zwany też pralnią, gdzie przyrządza się większość potraw, grze je wodę do różnych celów, pierze itd., poza tym śpichlerz, inaczej zwany lamusem, i specjalny wysoki budynek, na którego strychu znajdują się pomieszczenia sypialne dla gospodarzy i rodziny, ojciec Ingebjørg zbudował jeszcze dodatkowy wysoki budynek z sypialnymi izdebkami dla odwiedzających dwór gości. Tuż przed wybuchem zarazy pan Olav zaczął budować jeszcze jeden budynek z nową izbą, ale go nie dokończył. We dworze są też obszerne zabudowania gospodarcze: obora, stajnia, owczarnia, szopy na siano i chlew dla świń. Wszystkie budynki otaczają wieńcem duży dziedziniec. Nieco na uboczu ulokowano łaźnię i kuźnię, zwłaszcza kuźnia nie powinna znajdować się w obejściu, bo to zwiększa ryzyko pożaru.

Ravna, chłopca stajennego, nigdzie nie było widać, Ingebjørg wiedziała jednak, że ma on ważniejsze zajęcia, niż zajmowanie się jej koniem. Zwlekając, zdjęła siodło i powiesiła je na ścianie w kącie stajni. Niełatwo będzie opowiedzieć matce o tym, co dzisiaj przeżyła. Wyjęła skórzane zawiniątko i wsunęła pod stanik sukni, resztki aksamitnej kurtki zostawiła w kieszeni, złoty łańcuch z relikwiarzem wzięła w rękę. Potem pochyliła się w drzwiach i wolno wyszła na dwór.

Matka musiała zauważyć jej powrót, bo zeszła na dół i, niespokojna, stała pośrodku dziedzińca. Ingebjørg szła krok za krokiem, obmyślając, jak przekazać rodzicielce straszną nowinę.

- Dlaczego wracasz tak późno? - wykrzyknęła pani Elin. - Ingebjørg stwierdziła, że wygląda na zmęczoną i wyczerpaną, w ostrym blasku słońca zmarszczki na twarzy stały się wyraźniejsze. - Niepokoiłam się o ciebie. Miałaś tylko wziąć zioła od Signe-Ǻsty, powinnaś była wrócić dawno temu.

Ingebjørg kiwała głową i otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale matka jeszcze nie skończyła.

- Słyszy się teraz tyle strasznych rzeczy - westchnęła. - Dawniej człowiek mógł spotkać po drodze pielgrzymów i biskupów, zmierzających do Eidsvoll, ale teraz taka upiorna cisza zapanowała nad krajem. Jedyne, czego można oczekiwać, to włóczący się rozbójnicy i inna hołota. Nic dziwnego, że szerzy się rozpusta, pijaństwo i przestępstwa, skoro prawie nie ma już przyzwoitych ludzi. Przywiozłaś zioła? - spytała tym samym tonem.

Ingebjørg przytaknęła i podała jej skórzane woreczki z suszonymi roślinami.

- Jedno to naparstnica, pomaga na bicie serca, a drugie lubczyk ogrodowy, używany na wszelkie dolegliwości sercowe, trzecie zaś to boże drzewko. Signe-Ǻsta mówi, że wywar z tego ziela pomaga na serce, wątrobę i wzmacnia całe ciało. Benedyktyńscy mnisi sprowadzili to wszystko do naszego kraju - zakończyła i uśmiechnęła się do matki.

Elin nawet nie popatrzyła na woreczki, nie spuszczała wzroku z twarzy córki.

- Chcesz mi jeszcze coś powiedzieć, Ingebjørg?

Dziewczyna spojrzała matce w oczy i skinęła głową.

- Znalazłam ojca - rzekła tak cicho, że prawie nie było jej słychać.

Widziała, że krew odpływa z twarzy matki. Elin wpatrywała się w córkę, jakby nie miała odwagi uwierzyć, że się nie przesłyszała.

- Znalazłaś ojca? - powtórzyła wolno.

Ingebjørg bez słowa wyciągnęła ku matce rękę, trzymającą pierścień i złoty łańcuch.

Elin zasłoniła dłonią usta, wpatrując się bez słowa w kosztowności, które jej małżonek, Olav, odziedziczył po swoim dziadku.

- Gdzie? - wykrztusiła w końcu.

- Nad strumieniem, tam, gdzie woda najgłębsza.

- W jaki sposób... to znaczy, jak...

Ingebjørg przerwała matce.

- Najpierw znalazłam tę brązową, aksamitną kurtkę, a potem resztę. W wewnętrznej kieszeni kurtki znajdował się dokument, zawinięty w cielęcą skórę.

Wsunęła rękę pod stanik i wyjęła zawiniątko. Kiedy znowu spojrzała na matkę, spostrzegła, że twarz tamtej zrobiła się szara. Na czoło wystąpiły krople potu, musiała oprzeć się o Ingebjørg, żeby nie upaść. Córka podtrzymywała matkę i żałowała, że nie mogła jej tego oszczędzić. Choć przecież wiedziała, że wiadomość będzie dla niej ciosem.

- Jak tylko zrobię obrządek, pojadę do siry Eirika. Niech on i grabarz zajmą się zwłokami - próbowała uspokajać.

Elin starała się opanować, wyciągnęła rękę po zawiniątko i niemal wyrwała je z rąk córki. Potem rozwinęła skórę, drżącymi dłońmi wygładziła dokument, a następnie w wielkim pośpiechu złożyła go z powrotem, rozglądając się nerwowo na wszystkie strony.

- Nigdy nie wolno ci nikomu nawet wspomnieć, że to znalazłaś, Ingebjørg! - rzekła z naciskiem.

Dziewczyna spoglądała na matkę zdumiona.

- Dlaczego?

Pani Elin pokręciła głową.

- Jeszcze teraz nie mogę ci powiedzieć. Zapewniam cię jednak, że istnieją ludzie, którzy chętnie oddaliby życie, by móc ten dokument przechwycić!

Rozdział 2

Dwa dni później Ingebjørg wraz z matką i trojgiem starych krewnych: ciotką Gudrun, stryjem Jonem i stryjem Gissurem, jechała do małego drewnianego kościółka w Dal. Ravn musiał siedzieć w domu, bo nie odważyli się zostawić gospodarstwa bez nadzoru teraz, kiedy tylu rozbójników i rzezimieszków włóczy się po wiejskich drogach. Zbliżając się do kościoła, już z daleka widzieli grupę ubranych świątecznie ludzi, którzy, mimo wiosennych prac, chcieli towarzyszyć szczątkom potężnego Olava Erlingssona do grobu. Wieści musiały rozchodzić się po dolinie z szybkością błyskawicy. Ingebjørg myślała, że inaczej wyglądałaby taka uroczystość w czasach przed zarazą. Wówczas zebraliby się ludzie z całego Romerike, z królestwa Szwecji, a także z oddalonych okolic na zachodzie. Przybyliby krewni, przyjaciele i możni panowie, ludzie uczestniczący w rządzeniu krajem, mający władzę nad wsiami i miastami. Teraz stawili się jedynie mieszkańcy Dal i kilku dworów położonych nad jeziorem Mjosa, do których dotarła wiadomość, że ojciec Ingebjørg został w końcu znaleziony. Jej matka, Elin, pragnęła jak najszybciej złożyć męża w poświęconej ziemi, nie dała sobie nawet czasu na to, by przetransportować trumnę do kościoła w Haeim w Romerike, gdzie znajdują się groby członków jego rodu.

Kościelne dzwony odezwały się jakoś niepewnie i ludzie ruszyli ku drzwiom świątyni. Ingebjørg, by powstrzymać płacz, starała się myśleć o mieczu ojca, który sira Eirik i grabarz znaleźli, kiedy zabierali zwłoki z lasu, oraz o zawiniątku z cielęcej skóry, zawierającym tajemniczy pergamin. Matka nie chciała nic więcej o samym dokumencie powiedzieć, Ingebjørg wypatrzyła jednak, że ukryła go w skrytce we wnętrzu jednej ze starych skrzyń. Kiedy córka ostrożnie zapytała, o czym mówi dokument, matka mruknęła tylko, że został napisany po łacinie, więc ona musi poprosić o pomoc swego przyjaciela, sirę Hallvarda, arcybiskupa katedry w Oslo, by zrozumieć treść. Nikomu innemu nie ma odwagi zaufać. Ingebjørg domyślała się, że ma to coś wspólnego z działalnością ojca w ostatnich latach przed śmiercią. Była za młoda, nie interesowały ją takie poważne sprawy, by to śledzić. Wiedziała jednak, że ojciec jest zaufanym króla i często podejmuje próby przełamania oporu, na jaki Magnus napotyka w obu krajach, i w Norwegii, i w Szwecji.

Znaleźli się w półmroku zimnego kościoła, orszak ustawił się tuż przy ołtarzu, ludzie milczeli, pogrążeni w żałobie. Na dworze świeciło wiosenne słońce i zanim drzwi się zamknęły, strumień jasnego światła padł na ciemne ściany. Ingebjørg pomyślała, że powinno padać. Płynące z nieba łzy lepiej by pasowały do takiego dnia jak ten. Czterej mężczyźni, poważni, z uroczystymi minami, ustawili trumnę na katafalku. Był wśród nich kuzyn ojca, Torgeir Sigurdsson, a także jeden z najznamienitszych sąsiadów w Dal oraz dwaj księża: sira Eirik, reprezentujący kościół w Arnadal, i kuzyn matki, sira Kjetil z Eidsvoll.

Podczas mszy żałobnej Ingebjørg rozmyślała o dziwnym zachowaniu matki w ciągu minionych dwóch dni. Spoglądała na nią ukradkiem. Elin miała głęboką zmarszczkę na czole i sprawiała wrażenie, że myślami jest daleko stąd. Może wyobraża sobie własny pogrzeb, przemknęło Ingebjørg przez głowę i ogarnęła ją trwoga. A może martwi się, jak znaleźć dla mnie narzeczonego, zanim umrze?

Mimo woli dotknęła ręką relikwiarza ojca, który matka włożyła jej na szyję, mówiąc, żeby nosiła go zawsze na pamiątkę po zmarłym. W relikwiarzu znajdowała się drzazga z krzyża Chrystusowego i matka wyjaśniła, że w tym krzyżu zachowała się siła Mesjasza, i że każda najmniejsza drzazga z niego odłupana również tę siłę posiada. Powiedziała też, że złoty łańcuch, na którym zawieszono relikwiarz, jest wart tyle samo, co cierń z korony Chrystusa, który król Francji Filip IV pięćdziesiąt lat temu ofiarował królowi Häkonowi podczas wizyty w kościele Najświętszej Maryi Panny w Oslo. Teraz Ingebjørg dotykała relikwiarza i modliła się w duchu, by matka żyła jak najdłużej.

W końcu z uwagą spojrzała znowu na sirę Kjetila. Nie mówił już teraz po łacinie, lecz po norwesku, i bardzo pięknie, w gorących, wzniosłych słowach opowiadał o jej ojcu jako o stanowczym i rozumnym słudze Kościoła. Podkreślał, że bez niego kościół w Arnadal nigdy nie zostałby zbudowany. Jest więc rzeczą słuszną i sprawiedliwą, że znajdzie miejsce wiecznego spoczynku w pobliżu ołtarza swojej świątyni.

- Składanie darów kościołowi jest ważne, oznacza bowiem, po której stronie opowiada się człowiek w walce między dobrem a złem - mówił sira Kjetil. - To dzięki takim mężom, jak Olav Erlingsson, kościół norweski zajął tę pozycję, którą posiada. Zarazem pan Olav był prawdziwym przyjacielem króla i przyczyniał się wielce do łagodzenia nieporozumień między władzą królewską i kościelną.

Ingebjørg słuchała uważnie, dumna, że miała za ojca kogoś tak dobrego i wyjątkowego. Udało jej się powstrzymać łzy, dopóki trumna nie została zdjęta z katafalku i wyniesiona na zalany słońcem cmentarz. Zmarły miał być pochowany w grobie pod ścianą kościoła. Kiedy ceremonia dobiegła końca i wszyscy ci świątecznie ubrani ludzie, tworzący orszak żałobny, podchodzili by uścisnąć jej rękę i wyrazić współczucie, musiała bardzo się starać, by zachowywać się z taką godnością jak matka.

Nagle stanął przed nią młody mężczyzna, którego nie spodziewałaby się zobaczyć w takim dniu, jak ten. Był to Eirik Magnusson, najmłodszy syn Magnusa z Kolberud. Ingebjørg zarumieniła się po korzonki włosów. Od chwili, kiedy ostatniej zimy spotkała go pierwszy raz na świątecznej uczcie, wypatrywała go i w kościele, i na rzadko teraz urządzanych przyjęciach. Parokrotnie spotkali się w okolicy, kiedy on polował na dzikie ptactwo, a ona sama jechała do Signe-Ǻsty. Zamieniali wtedy parę zdań, ale ją to onieśmielało i za każdym razem szukała powodu, by nie przedłużać spotkania. Potem oczywiście żałowała, chciałaby porozmawiać z nim dłużej. Był to przystojny młodzieniec, barczysty, o wąskich biodrach, wysoki i prosty jak strzała, o ciemnych włosach i oczach, z twarzą tak urodziwą, jak nikt inny.

Stał teraz przed nią uśmiechnięty, bez tej ponurej pogrzebowej powagi, z jaką inni składali wyrazy współczucia. Ubrany też nie był odświętnie, miał na sobie zieloną kurtkę, rozpiętą pod szyją, obcisłe spodnie i wysokie buty. Faliste włosy opadały na ramiona. Pomyślała, że nie wypada uśmiechać się w dniu pogrzebu, mimo to czuła, że ten uśmiech ją rozgrzewa.

- Cieszę się, że twój ojciec został w końcu znaleziony - powiedział głębokim, melodyjnym głosem. - Pewnie niełatwo było żyć z tą niepewnością przez dwa długie lata.

Ingebjørg przytaknęła, pochyliła głowę i w potrącała czubkiem buta kępkę trawy, nie umiała znaleźć właściwej odpowiedzi. W tej samej chwili jedna z sąsiadek dosłownie odepchnęła Eirika na bok, bo sama chciała stanąć przed Ingebjørg. Młody człowiek ukłonił się dwornie i zniknął. Ingebjørg, która z ulgą przyjęła decyzję matki, by nie urządzać stypy, skoro wszyscy są zajęci wiosennymi pracami, a służby do pomocy właściwie nikt nie ma, teraz zaczęła żałować, że jej jednak nie przekonała do zmiany zdania. Bo gdyby była stypa, Eirik Magnusson też by przyjechał do Sæmungård. Wiedziała, że sprawiłoby jej to wielką radość. Tylko że Eirik Magnusson jest najmłodszym z pięciu braci w niewielkim dworze, w żadnym razie nie dorównuje jej stanem. Matka nigdy by się nie zgodziła na takiego kawalera.

Mimo to nie przestawała o nim myśleć. Przypominała sobie, jak stał przed nią w blasku słońca i patrzył tymi swoimi ciepłymi, ciemnymi oczyma, ukazując w uśmiechu zęby białe niczym perły. Żaden z młodych ludzi w okolicy nie wygląda tak jak on.

W kilka dni później Ingebjørg, ku swemu zaskoczeniu, zobaczyła, że Eirik stoi na dziedzińcu Sæmungård i rozmawia z chłopcem stajennym. Ona wyszła właśnie ze starego domu i miała zamiar pójść do spichlerza po mąkę na kolację.

Zauważył ją natychmiast, powiedział coś do Ravna i szybko ruszył jej na spotkanie.

- Dobry wieczór i pokój temu dworowi - ukłonił się grzecznie.

Ingebjørg kątem oka zauważyła wronę, która, machając skrzydłami, opadła na pobliski dach. Był czwartek, wrona nadleciała od północy, a to zły znak.

- Dobry wieczór - bąknęła onieśmielona.
- Rozglądałem się za tobą na zabawie w ostatnią sobotę, ale cię nie było - mówił Eirik.

Ingebjørg pokręciła głową.

- Matka mi nie pozwoliła pójść. Teraz, kiedy zostaliśmy bez służby, w domu jest tyle zajęć, że nie mogę tracić czasu na zabawy i tańce.

Sama się zdumiała, że była w stanie powiedzieć aż tyle za jednym razem. Zrobiło jej się gorąco, zawstydzona, spuściła wzrok.

- Przykro mi to słyszeć, przecież ty też musisz się trochę rozerwać, pokręcić się w tańcu jak wszyscy młodzi.

Ingebjørg nie miała odwagi na niego spojrzeć, nie znajdowała też żadnej odpowiedzi. Stali przez jakiś czas w milczeniu, potem Eirik rzeki:

- Ale będziesz chyba mogła pojechać na wesele? Przecież to wasi sąsiedzi.

Ingebjørg przytaknęła, poczuła, że serce bije jej szybciej na samą myśl o tym.

Eirik odwrócił się, jakby chciał odejść.

- No to się zobaczymy. Czy będę mógł trzymać cię za rękę w tanecznym kręgu, Ingebjørg? - dodał cicho.

Dziewczyna oblała się płomiennym rumieńcem. Znowu przytaknęła. Potem zerknęła nerwowo na drzwi starego domu, żeby sprawdzić, czy matka nie zauważyła, co ona robi.

Po tym spotkaniu czas jakby się zatrzymał. Pełna oczekiwań, nieustannie czuła łaskotanie w żołądku. Gdy sobie wyobraziła, że będzie tańczyć w kręgu obok Eirika Magnussona, kręciło jej się w głowie z radości.

Był wieczór poprzedzający dzień wesela, Ingebjørg zaczynała sprzątać ze stołu po kolacji. Ciotka Gudrun i obaj stryjowie usiedli przed paleniskiem. Wszyscy troje mieszkali w Sæmungård jeszcze zanim ona przyszła na świat. Teraz, kiedy służba wymarła, pomagali jak mogli, ale obaj mężczyźni cierpieli na bóle krzyża, a ciotka Gudrun wiele razy miała atak krwawej gorączki.

Nagle Ingebjørg stanęła jak wryta pośrodku izby. Przez otwór dymny w dachu wdzierało się światło księżyca i padało na czarne od dymu drewniane ściany. Wolno przesuwało się zgodnie z ruchem słońca.

- Księżycowa wróżba - wyszeptała, czując, że obręcz strachu zaciska się wokół serca niczym szpony.

Starcy również dojrzeli światło, siedzieli jak sparaliżowani i śledzili niezwykłe zjawisko. Nikt się nie poruszył, nikt nie wyrzekł ani słowa. Przerażona Ingebjørg przeszła boso na palcach do drzwi i wymknęła się na dwór. Stała potem przed domem i wpatrywała się w czarne niczym skrzydła kruka niebo, ale księżyca nie było.

Strach ją dławił, z trudem oddychała. Już raz widziała taki złowróżbny znak. Było to parę tygodni przed wybuchem zarazy. Wtedy zaginął ojciec. Przyjechał do nich w odwiedziny kuzyn matki, Islandczyk Jon Sigfusson. To on opowiedział im o księżycowej przepowiedni. Dziewięć nocy przed Bożym Narodzeniem 1239 roku taką przepowiednię odebrał Håkon Håkonsson. Widział mianowicie ogromną gwiazdę, ciągnącą za sobą ogon, i wezwał mistrza Vilhjalma. Ten, kiedy spojrzał w niebo, zawołał: „Boże, miej nas w opiece! To ważny znak. Taka gwiazda nazywa się Kometa. I kiedy się zbliża do Ziemi, ostrzega o śmierci wybitnego wodza lub o wielkiej bitwie”. Niedługo potem wybuchły walki między Håkonem Håkonssonem i księciem Skule, w wyniku których książę został zamordowany przy klasztorze Elgeseter w Nidaros.

Ingebjørg pamięta, jak bardzo się bała, kiedy Jon Sigfusson o tym opowiadał, w końcu postanowiła, że zapomni o ponurych wróżbach.

Zaledwie kilka tygodni później nadeszły wiadomości, że wielka zaraza, pustosząca dotychczas ludne kraje na południu, dotarła do Oslo i Bjorgyin! Wielu ludzi już zmarło, a zaraza rozprzestrzenia się niczym ogień w ciasnych uliczkach miast.

Obie z matką żegnały się przelęknione, pocieszały się jedynie, że takie nieszczęścia spadają na zatłoczone miejsca targowe i do wiejskich okolic rzadko docierają. Niebawem przekonały się, że jest inaczej.

Po śmierci służby, ona i matka, same musiały chodzić za pługiem, doić krowy, robić obrządek i wszystko, do czego dawniej miały pomoc. Nie było też nikogo, kto by bronił dworu przed rzezimieszkami, został im tylko Ravn, chłopiec stajenny, który wycinał drzewo w lesie i dostarczał dworowi opału. Ostatniej zimy matka zaczęła niedomagać, ciężka praca to było dla niej za wiele. Teraz Ingebjørg przepełniała trwoga, że złowróżbny księżyc zapowiada śmierć matki.

Cała się trzęsła z przerażenia. W ostatnim czasie stwierdzała wielokrotnie, że matka też się obawia, iż jej dni są policzone. Ingebjørg nie ma rodzeństwa, jej dwaj bracia zmarli we wczesnym dzieciństwie. Z wyjątkiem Torgeira Sigurdssona i jego małżonki Margrete z Eidsvoll, wszyscy krewni, którzy przeżyli zarazę, mieszkają w królestwie Szwecji.

Skuliła się, odwróciła, i uciekając przed nocną ciemnością, wbiegła do domu.

Staruszkowie wciąż siedzieli przy palenisku i obserwowali blask księżyca na ścianach, nawet nie zwrócili uwagi, że Ingebjørg wróciła. Ona zaś popatrzyła na matkę stojącą przy krosnach. Elin musiała zauważyć przerażoną minę córki, bo odłożyła, co miała w rękach, i podbiegła do niej.

- Nie powinnaś traktować tego tak poważnie, Ingebjørg - próbowała pocieszać. - Ja już dawniej widywałam takie księżycowe wróżby, ale przeważnie nic złego potem nie następowało. Raczej same radosne wydarzenia.

Ingebjørg popatrzyła na nią gniewnie.

- Zapomniałaś, co się stało ostatnim razem, kiedy widziałyśmy taki znak?

Matka skuliła się jak pod wpływem ciosu i Ingebjørg zaczęła żałować, że zachowała się wobec niej bezlitośnie.

Elin z powagą pokręciła głową.

- Rozumiem, oczywiście, że się boisz, ale nie wierzę, żeby znowu mogła na nas spaść zaraza.

Nie wyglądało na to, że matka dostrzega jakiś związek między złowieszczym księżycem a własnym słabnącym zdrowiem, pomyślała Ingebjørg nieco uspokojona. Przecież ona też nie widziała związku między księżycem a śmiercią ojca. Jeśli Elin przeczuwa, że jej czas się zbliża, to chyba powinna tłumaczyć sobie ten znak jako zapowiedź własnej śmierci.

Następnego dnia Ingebjørg obudziła się z dziwnym uczuciem, że coś się stanie. Najpierw sądziła, że ma to coś wspólnego z wczorajszym znakiem, i przeraziła się, ale zaraz przypomniała sobie, że to przecież dzisiaj jest wesele! Zaczęła myśleć o Eiriku Magnussonie i słodkie oczekiwanie ogarnęło jej ciało. Dzisiaj powinna się śmiać i bawić, śpiewać i tańczyć, zapomnieć o zarazie, pogrzebie i złowieszczym księżycu.

Po obrządku przyniosła z lamusa ziarno, podpłomyki i suszone mięso, uznała, że staruszkowie poradzą sobie przez ten dzień sami. Przekazała jeszcze Ravnowi polecenia, co ma robić w czasie nieobecności jej oraz matki, i mogła zacząć się stroić na weselną ucztę.

Suknia była w pięknym zielonym kolorze, przetykana zielonym jedwabiem. Jeszcze ojciec kupił jej ten prezent u krawca w Oslo, ale Ingebjørg miała ją na sobie zaledwie kilka razy. To zbyt wytworny strój, by wkładać go często tutaj, w Dal, uważała. Teraz była zadowolona, że idzie na wesele w czymś tak pięknym.

Długo czesała włosy, spływające niesfornymi lokami na plecy. Potem przez chwilę szczypała się lekko w policzki, by wywołać zdrowe rumieńce, i przeglądała się w wypolerowanej miedzianej tacy, rozmyślając o Solveig, która ma tyle szczęścia, że wychodzi za mąż za młodzieńca, którego kocha. Pan młody jest dziedzicem dworu, a Solveig nie ma braci. Teraz dwory zostaną połączone, ku radości i pożytkowi obu stron. Właśnie o czymś takim marzy moja matka, pomyślała ze smutkiem. Żeby chociaż Eirik Magnusson pochodził z wyższego rodu...

Przerwała sama sobie, takie myśli prowadzą jedynie do niepotrzebnych cierpień.

Ale przynajmniej dzisiaj będę mogła się bawić, próbowała się pocieszać.

Miały niedaleko do domu weselnego, matka upierała się jednak, by pojechać tam konno. Nie wypada wdowie po Olavie Erlingssonie z Sæmungård i jego córce przychodzić piechotą na weselną ucztę, twierdziła. Ingebjørg zerkała na matkę zatroskana. Wiedziała przecież, że powód jest zupełnie inny. Matka łatwo się męczy, pójście do domu weselnego byłoby dla niej zbyt dużym wysiłkiem.

Pogoda dopisywała. Powietrze przesycone było zapachem kwiatów, a ciepło zapowiadało rychłe nadejście lata.