Przepowiednia księżyca (6). W twierdzy wroga - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (6). W twierdzy wroga ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

[PK]

 

Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjřrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjřrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu. 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 6 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 237

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżyca tom 6

Arnulfowi,

w podziękowaniu za zaangażowanie i dobre rady

Frid Ingulstad

W twierdzy wroga

Przekład

Karolina Drozdowska

Tytuł oryginału norweskiego:

I fiendens borg

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2003 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2010 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS All Rights Reserved

Wydawca:

Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.axelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-770-8

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-157-7

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: Norhaven A/S, Dania

W poprzednim tomie.

Ingebjorg, przeorysza oraz dwaj księża próbują usunąć matkę przełożoną ze stanowiska, informując biskupa o jej przewinieniach, ale pani Thora oczernia buńczuczną no-wicjuszkę w obecności ekscelencji Salomona. Sytuację zmienia nagłe pojawienie się byłego narzeczonego Inge-bjorg, Bergtora. Mężczyzna ożenił się, przeniósł do miasta i został kupcem, ale jednak nie zapomniał o dawnej ukochanej. Gdy dowiaduje się o cierpieniach Ingebjorg, prosi ochmistrza dworu królewskiego o pomoc.

Matka przełożona zostaje usunięta ze stanowiska, a Ingebjorg opuszcza klasztor i znajduje schronienie we dworze Belgen, u Bergtora i jego żony Giseli. Pani domu jest zazdrosna i obawia się, że jej mąż uczyni z dziewczyny swoją kochankę. Gisela odkrywa tajny dokument, w którym wśród nazwisk przeciwników króla, wymienieni są jej ojciec i sira Joar.

W odwiedziny do Belgen przybywa szwedzki kuzyn Ingebjorg, który dochodzi do wniosku, że piękna krewna byłaby idealną partią dla jego bratanka, Turego Gustavs-sona.

Pewnego dnia Ingebjorg wybiera się na przystań w towarzystwie Isabelle. Widzi tam kobietę z małym, ciemnowłosym chłopcem na rękach i wmawia sobie, że to jej własne dziecko. W drodze powrotnej Ingebjerg przechodzi koło domu, w którym mieszka teraz pani Thora i widzi wychodzącą z niego kobietę. To żona Bergtora, Gisela.

GALERIA POSTACI

Ingebjorg Olavsdatter

dziedziczka dworu Saemundgard w parafii Eidsvoll

Elin Tordsdatter

niedawno zmarła matka Ingebjorg

Olav Erlingsson

zmarły ojciec Ingebjorg

Eirik Magnusson

nieżyjący kochanek Ingebjorg, powieszony za kradzież

Bergtor Mässon

narzeczony Ingebjorg; kupiec

Gisela Sverresdatter

gospodyni we dworze Belgen

Pani Thora Birgersdatter -

była matka przełożona w klasztorze Nonneseter, pozbawiona urzędu

Siostra Sigrid Jonsdatter -

nowa matka przełożona w klasztorze Nonneseter

Sira Joar

były ksiądz w kościele Świętego Krzyża, pozbawiony urzędu

Siostra Isabelle

przyjaciółka Ingebjorg, była nowicjusz-ka w klasztorze Nonneseter

Kowal Ragnvald

potajemny kochanek Isabelle

Orm Oysteinsson

ochmistrz dworu królewskiego (najwyż

-

szy rangą urzędnik w kraju)

Pani Bothild

gospodyni Akersborg, żona Orma 0y-steinssona

Olof Torvaldsson

szwedzki krewny Ingebjorg

Ture Gustavsson

bratanek Olofa, zalotnik Ingebjorg

Rozdział 1

Ingebjorg stanęła jak wryta. Pełne nienawiści słowa pani Thory wciąż dźwięczały jej w uszach. Matka przełożona naprawdę chciała, żeby Gisela pozbawiła ją życia!

Dziewczyna poczuła, że zaczyna drżeć. Zakręciło jej się w głowie i przestraszyła się, że zaraz straci przytomność. Najchętniej odwróciłaby się na pięcie i uciekła jak najdalej stąd, ale musiała się przecież dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.

Myśli kłębiły się w jej głowie. Przypomniała sobie, jak zareagowała Gisela, gdy rozmawiały na temat zdarzeń w klasztorze. Kobieta wzięła panią Thorę w obronę, próbując zrzucić całą winę na Ingebjorg. Może to matkę przełożoną miała na myśli Gisela, mówiąc dziewczynie, że zna kogoś, kto jej nienawidzi? To podejrzenie było tak ohydne i paraliżujące, że Ingebjorg musiała oprzeć się na chwilę o ścianę domu i głęboko odetchnąć.

Gdyby ruszyła przed siebie biegiem, może dotarłaby do domu jeszcze przed Giselą, ale kobieta mogłaby ją dostrzec, jak pędzi ulicą Zachodnią. Dziewczyna musiała pozostać w ukryciu.

Błyskawicznie wśliznęła się w zaułek pomiędzy kamiennym domem należącym do Flugubiten a sąsiednim budynkiem. Z sercem łomoczącym w piersi, przerażona myślą o tym, że ktoś może ją odkryć, nie umiała jednak powstrzymać ciekawości i nie spróbować podsłuchać, o czym rozmawiają kobiety.

Teraz najwyraźniej zbliżyły się do narożnika domu, za którym skrywała się Ingebjorg. Natychmiast pożałowała, że nie pobiegła przeciwną stroną ulicy. Mogłaby się wtedy schować u Isabelle, a może nawet poprosić kogoś, by odprowadził ją do domu. Jeśli kobiety podejdą jeszcze kilka kroków, z pewnością ją zauważą. Również przypadkowi przechodnie mogą zacząć się zastanawiać, czemu dziewczyna przylgnęła do ściany budynku.

Do uszu Ingebjorg dobiegały strzępy rozmowy:

- Widziałam nazwisko mojego ojca, pani Thoro. I pana Asgrimssona.

- Siry Joara? - szepnęła przerażona matka przełożona. Jej głosu Ingebjorg nie pomyliłaby z żadnym innym. -Święta Mario, musimy zdobyć ten list - tu padło przekleństwo tak szpetne, że podsłuchująca dziewczyna aż poczerwieniała - a ona nam tu cały czas powtarzała, że nic o nim nie wie. Ta szatańska córka!

Ingebjorg zadrżała. Nie widziała się z matką przełożoną od czasu, gdy ta popadła w niełaskę i została wydalona z klasztoru, ale wszystkie wspomnienia z tamtego strasznego okresu powróciły do niej nagle falą niepohamowanego lęku. Poczuła, że robi jej się zimno. Głosy brzmiały gdzieś w pobliżu, jak groźne podmuchy wiatru.

- Proszę znaleźć list, Giselo. Upewnić się, że nikt inny go nie widział, a potem spalić. Jeśli pismo wpadnie w niepowołane ręce, pani ojciec, sira Joar i Orm Oysteinsson mogą przypłacić to życiem.

- Orm Oysteinsson? - rozległ się przerażony głos Giseli.

- Nie wiedziałam, że on...

- Co sprawiło, że przyszła pani do mnie?

- Mój ojciec mieszka daleko na zachodzie. Zwróciłam się z moim kłopotem do pana Asgrimssona. Wyznałam mu prawdę o liście, a on kazał mi powiedzieć wszystko pani.

- Czy to możliwe, że list widział ktoś jeszcze? - spytała pani Thora. Ingebjorg wydawało się, że usłyszała w jej głosie nutę lęku.

- Z tego, co wiem, to nie. O ile dziewczyna nie zwierzyła się mojemu mężowi. Jak pani pewnie wie, Ingebjorg była jego narzeczoną, ale potem zaszła w ciążę z innym, więc Bergtor ją zostawił.

- I mimo to pozwala, by mieszkała w jego domu?

Gisela nie odpowiedziała, ale Ingebjorg była w stanie wyobrazić sobie jej minę.

- A więc obu nam zależy na tym samym, pani Giselo? - upewniła się matka przełożona.

Odpowiedziało jej milczenie.

Ingebjorg zaczęła się pocić. Co miała na myśli pani Thora mówiąc, że obu im zależy na tym samym i co zrobią kobiety, jeśli ją tutaj zobaczą?

- Plotka głosi, że papież chce mnie wykląć - ciągnęła matka przełożona, tak cicho, że dziewczyna z trudem rozróżniała jej słowa - mówi się, że w takim wypadku In-gebjorg zostałaby poproszona o zeznawanie przeciwko mnie. Dziewczyna nie ma żadnych krewnych i sama zarządza swoim majątkiem, więc będzie mogła świadczyć przed sądem, mimo że jest kobietą. Rozumie pani, pani Giselo? Czy ma pani pojęcie, co to znaczy zostać wyklętym? Wykluczonym ze wspólnoty wiernych? Nie mogłabym zbliżać się do chrześcijan, czyli w rzeczywistości do nikogo. Nie dość tego, że straciłam swoją pozycję, dochody i ludzki szacunek, jeszcze chcą ze mnie zrobić wyrzutka; trędowatą, której ludzie będą się wystrzegać jak dżumy. A to wszystko za sprawą Ingebjorg Olavsdatter.

- To straszne, pani Thoro - rozległ się głos Giseli. Kobieta wydawała się naprawdę poruszona.

- Tak samo straszne jak to, że ta latawica zamieszkała w pani domu i pewnie próbuje zbałamucić pani męża i zająć miejsce gospodyni.

Znów zapadła cisza.

- Rozumie pani, o czym mówię, pani Giselo?

- Nie mam pojęcia.

Ingebjorg odniosła wrażenie, że Gisela wydaje się zbita z tropu.

- Jeśli zrobimy to we właściwy sposób, nikt się niczego nie domyśli - odezwała się znów pani Thora.

Kobieta zniżyła głos tak, że do uszu Ingebjorg dochodziły tylko pojedyncze słowa. Wydawało jej się, że pani Thora szepcze coś o klasztorze i ziołach, ale nie była pewna.

Przeszył ją lodowaty dreszcz. Chyba nie mają zamiaru... za chwilę usłyszała, jak pani Gisela żegna się ze swoją towarzyszką, a potem dobiegł ją odgłos oddalających się kroków. Przez chwilę stała zupełnie cicho, bojąc się poruszyć. Dopiero, gdy upewniła się, że obie kobiety odeszły, wysunęła ostrożnie głowę zza ściany i zerknęła w stronę Flugubiten. Drzwi do izby były zamknięte, a na ulicy nie było żywego ducha.

Zamiast wbiec w Clementsalmenningen i skręcić w ulicę Zachodnią, ruszyła na wschód, tak aby wrócić do domu z przeciwnego, niż gospodyni, kierunku. Puściła się przed siebie pędem, a nieprzyjemne myśli nie przestawały kłębić się w jej głowie. Próbowała sobie uświadomić, że jej życie jest zagrożone, ale wydawało jej się to tak absurdalne, że nie mogła w to uwierzyć. Gisela była wprawdzie surowa, oziębła i niezbyt sympatyczna, ale nie posunęłaby się chyba aż tak daleko, by kogoś zabić?

Będzie musiała opowiedzieć Bergtorowi o podsłuchanej rozmowie, może on jej pomoże znaleźć jakieś rozwiązanie. Ingebjorg wiedziała, że gospodarz wraca tego wieczora do domu. Dzięki Bogu, że zdążył oddać list człowiekowi z Valen.

W miarę, jak zbliżała się do Belgen, jej serce biło coraz szybciej i miała wrażenie, że zaciska się na nim lodowaty szpon lęku. Oby tylko Bergtor był w domu...

Wśliznęła się na podwórze i rozejrzała dookoła. Nic nie wskazywało na to, że gospodarz wrócił, chociaż z drugiej strony Ingebjorg wyszła do miasta już jakiś czas temu. Może ktoś zdążył wprowadzić konia do stajni. Dziewczyna omiotła wzrokiem pozostałe budynki i ruszyła do sypialni, w nadziei, że Gisela siedzi w izbie jadalnej. Musia-la wrócić do domu przed chwilą.

Gdy chwyciła za klamkę, ogarnęło ją nieprzyjemne przeczucie i nie zdziwiła się nawet, gdy otworzywszy drzwi, zobaczyła Giselę pochyloną nad jej kufrem.

- Zapomniałaś już, co mówił Bergtor? - zapytała, zdziwiona tym, jak bardzo spokojnie zabrzmiał jej głos.

Gospodyni odwróciła się powoli i wycedziła: - Gdzie byłaś?

- Na przystani. Z Isabelle.

- A kto ci pozwolił iść?

- Nikt mi nie musiał pozwalać. A tobie kto pozwolił grzebać w moich rzeczach?

Gisela posłała jej uśmiech pełen pogardy, mówiąc:

- Ja mogę robić, co mi się podoba, mała Ingebjorg. -Wyprostowała się i rzekła. - Widzę, że książka ochmistrza jest już gotowa, posłałam do niego posłańca. Jutro znajdę ci jakąś inną robotę. A teraz idź spać. Skoro wyszłaś z domu bez pozwolenia, to obejdziesz się dziś bez kolacji. Możesz mieć o to pretensje tylko do samej siebie.

Niech sobie grzebie w moim kufrze, ile jej się tylko podoba, pomyślała Ingebjorg, zaciskając palce na małym, płóciennym woreczku, ukrytym w fałdach spódnicy i dziękując jednocześnie w duchu Marii Pannie za to, że list jest już w bezpiecznych rękach.

Dziewczyna pożałowała, że nie dzieli już sypialni ze służącymi. Po tym, jak podsłuchała rozmowę matki przełożonej z Giselą, nie miała odwagi spać sama. W drzwiach do jej pokoju brakowało zasuwy, więc na wszelki wypadek zastawiła je kufrem, tak, by mogła się przynajmniej obudzić, na wypadek, gdyby ktoś próbował dostać się do środka. Prawdę mówiąc, nie chciało jej się wierzyć, że Gisela byłaby w stanie uciekać się do tak drastycznych kroków. Nie odważyłaby się chyba zrobić czegokolwiek, co mogłoby wywołać skandal.

Czy pani Thora w istocie wspomniała coś o ziołach? Czy były to specyfiki, których ona sama chciala użyć wtedy, gdy planowała odebrać sobie życie? Przypomniała sobie przerażoną twarz siry Jacoba w chwili, gdy zrozumiał, co Ingebjorg chce uczynić i postanowił ją od tego odwieść.

Może powinna wrócić do klasztoru i poprosić siostrę Si-grid o tymczasowe schronienie? Zastanowiła się nad tym przez chwilę, po czym odrzuciła ten pomysł. Nikt nie może mieszkać w klasztorze za darmo, a jej nie było na to stać. Jej matka podarowała sporą część ziemi w Saemundgard, by opłacić jej pobyt u sióstr zakonnych zaledwie przez jedną zimę. Jeśli Ingebjorg chciałaby przenieść się do klasztoru, z jej rodzinnego majątku niewiele by zostało.

Musiała coś źle usłyszeć. To oczywiste, że te kobiety żywią do niej urazę, ale nie myślały na pewno o pozbawieniu jej życia. Słowa pani Thory wciąż dźwięczały jej w uszach: „Jeśli zrobimy to we właściwy sposób, nikt się niczego nie domyśli”. To mogło znaczyć tak wiele, może w ogóle nie miało żadnego związku z ich nienawiścią do Ingebjorg. Może matka przełożona chciała tylko wystraszyć Giselę, sugerując, że dziewczyna pragnie zająć jej miejsce.

Ingebjorg rzucała się na łóżku, nie mogąc zasnąć. Oby tylko Bergtor niedługo wrócił...

Leżała, nasłuchując. Ptaki zaczęły już ćwierkać. Latem widno robiło się bardzo wcześnie. Z zagrody dobiegło beczenie kozy, gdzieś daleko strażnik nocny obchodził swój rewir i nawoływał, by nie wychodzić z domów, wygasić paleniska i brać pod dach wszystkich szukających schronienia.

Było jej strasznie gorąco. Prześcieradło z szorstkiego lnu przywarło do jej skóry. Ingebjorg wstała z łóżka, podeszła na palcach do drzwi, odsunęła skrzynię i ostrożnie je uchyliła. Księżyc rzucał na opustoszały dziedziniec magiczną, pełną tajemniczości poświatę, a dyskretny powiew wiatru chłodził jej skórę. Dziewczyna otworzyła drzwi nieco szerzej, rozkoszując się świeżym, nocnym powietrzem. Każde tchnienie wiatru odczuwała niczym słodką pieszczotę. Ogarnęła ją nagle nieopisana tęsknota. Gisela pewnie nie raz czekała tak na Bergtora. A ona, Ingebjorg, mogła być przecież na jej miejscu. Teraz już by go nie odtrąciła, przeciwnie - oddałaby całą siebie, teraz nie była już tą młodziutką, niechętną dziewczyną, w której zakochał się kiedyś. Przeniosła na Bergtora część swojej niewypowiedzianej tęsknoty za Eirikiem.

Stała tak jeszcze przez chwilę, patrząc na uśpione gospodarstwo, skąpane w błękitnej poświacie.

Ciszę przerwał nagle jakiś hałas. Do uszu Ingebjorg dobiegł tętent końskich kopyt, ale kto gnałby tak ulicami w środku nocy?

Dziewczyna wstrzymała oddech i zaczęła nasłuchiwać. Jeździec zbliżał się najwyraźniej do Belgen. A jeśli na dworze królewskim stało się coś złego? Może posłaniec wiózł im właśnie jakąś straszną wiadomość? O wojnie? Pożarze? Zrobiło jej się zimno na samą myśl. Tak zaczęło się wszystko ostatnim razem, kiedy to książę Eryk najechał miasto i podpalił je, bo król Hakon unieważnił jego zaręczyny z królewną Ingebjorg.

Dziewczyna podbiegła do swojego kufra, wyjęła z niego sukienkę i szybko wciągnęła ją przez głowę. Coś się musiało stać. Nikt nie galopowałby tak przez miasto bez ważnej przyczyny.

Zdążyła wygładzić fałdy sukienki, gdy usłyszała dobiegające z podwórza końskie rżenie. Jeździec zatrzymał się na dziedzińcu.

Ingebjorg podbiegła do drzwi i otworzyła je na oścież. W tej samej chwili jeździec wykrzyknął:

- Pani Giselo. Proszę wstać. Mam dla pani wiadomość.

Drzwi budynku mieszkalnego uchyliły się i wyjrzała przez nie Gisela. W tej samej chwili ze wszystkich stron zaczęła nadbiegać służba. Nawet goście wyszli na podwórze, zainteresowani tym, co się dzieje.

- Co się stało? - zapytała Gisela.

- Chodzi o pani męża. Napadli go zbójcy.

Rozdział 2

Ingebjorg zasłoniła usta dłonią i z trudem nabrała powietrza. Bergtora napadli zbójcy! Czuła pustkę w głowie, pociemniało jej przed oczami. Chciała się czegoś chwycić, ale nie znalazła oparcia.

Zupełnie nieświadomie złożyła dłonie i zaczęła modlić się żarliwie:

- Święta Mario, nie pozwól mu umrzeć. Dobry Boże, nie zabieraj mi go. Straciłam tak wielu bliskich, tylko on jeden mi pozostał.

Przyszła jej nagle do głowy pewna myśl. Czy to wszystko mogło mieć jakiś związek z listem jej ojca? W jej uszach zadźwięczały słowa matki: „Są ludzie, którzy byliby gotowi oddać życie, byle tylko zdobyć ten dokument”.

Ingebjorg wiedziała z własnego doświadczenia, że byli i tacy, którzy potrafiliby odebrać życie w tym samym celu. Jeśli Bergtor został zamordowany, to ona była po części temu winna.

Załkała z żalu i przerażenia, wybiegła na ganek i w kilku susach pokonała schody. Puściła się biegiem przez dziedziniec.

- Co się stało? - krzyknęła z ramionami skrzyżowanymi na piersi.

Gisela zarzuciła na ramiona szal i podeszła bliżej, posyłając Ingebjorg nienawistne spojrzenie.

- Jeśli jest tak, jak myślę, to nie byli to pospolici rabusie. - Po czym odwróciła się do posłańca i dodała: - I co, żyje?

Mężczyzna z trudem łapał oddech po dzikim galopie. - Nie wiem. Kazali mi natychmiast tu przyjechać.

-Kto?

- Gospodarz z Valen. To u niego się zatrzymali. Berg-tor Masson jechał pewnie z Eidsvoll do stolicy i chciał zajrzeć tam na chwilę. Rozbójnicy wiedzieli, gdzie na niego czekać. Zdybali go w lasku, na drodze do gospodarstwa.

- Zabrano mu coś?

Mężczyzna potrząsnął głową.

- Właśnie to jest najdziwniejsze. Zostawili wszystkie kosztowności. Zazwyczaj rabusie zabierają pieniądze i co tylko da się sprzedać, i tyle ich widać. Ale ci zostawili wszystkie cenne przedmioty. Tyle tylko, że strasznie obili pana Massona i zdarli z niego ubranie.

Ingebjorg przypomniała sobie, że Bergtor ukrył list w kaftanie.

Tymczasem Gisela zwróciła się do niej:

- Rozumiesz chyba? Musieli szukać czegoś ważnego.

Myśli zaczęły kłębić się w głowie Ingebjorg bez ładu i składu. Bergtor powiedział jej, że zajrzy do Valen w drodze do Eidsvoll, a nie, kiedy będzie jechał do domu. Co mogło sprawić, że zmienił zdanie? I jak ktokolwiek się domyślił, że mężczyzna ma przy sobie list? Przecież nawet Gisela nie miała o tym pojęcia.

W tej samej chwili przypomniała sobie rozmowę pomiędzy gospodynią i panią Thorą. Gisela przyznała, że powiedziała o liście sirze Joarowi. Czyżby się zorientowała, że jej mąż wiezie pismo i powiedziała o tym duchownemu? Może to ona była sprawczynią tego nieszczęścia?

- Jeśli szukali czegoś szczególnego, to ktoś im musiał powiedzieć, że Bergtor ma to przy sobie - stwierdziła Inge-bjorg, posyłając Giseli wymowne spojrzenie.

Kobieta spurpurowiała i miała najwyraźniej ochotę dodać coś jeszcze, ale zrezygnowała. Zwróciła się natomiast do posłańca:

- Czy mój mąż wciąż jest w Valen?

Mężczyzna skinął głową.

- Zaczekaj tu na mnie. Tylko się ubiorę i pojadę z tobą - odwróciła się i pomaszerowała do izby sypialnej na poddaszu.

Ingebjorg bardzo chciała im towarzyszyć, ale wiedziała, że Gisela nigdy się na to nie zgodzi. Poczuła bolesne ukłucie w sercu na myśl, że Bergtor może być martwy albo śmiertelnie ranny.

Gdy gospodyni i posłaniec odjechali, Ingebjorg wróciła do swojej sypialni i zaczęła się przechadzać nerwowo, śląc do Nieba żarliwe modlitwy w intencji życia i zdrowia Bergtora. Jej uczucia do niego bowiem stawały się każdego dnia coraz gorętsze.

Zaczęło dnieć i dwór powoli budził się do życia. Inge-bjorg wiedziała, że czeka na nią robota, ale jakoś nie potrafiła się na niczym skupić. Na myśl o tym, że być może już nigdy nie zobaczy Bergtora, przeszywał ją nieznośny ból. Próbowała powtarzać sobie, że mężczyzna może wcale nie jest ciężko ranny, ale wiedziała, co mógł oznaczać napad: niewielu uchodziło z takich zdarzeń z życiem.

Gdy służące szły do obory doić krowy, Ingebjorg miała wielką ochotę iść z nimi i im pomóc. Nic tak nie uspokajało, jak bliskość tych łagodnych zwierząt i odgłos strumienia mleka, spływającego do wiaderka. Mimo wszystko zrezygnowała. Gisela na pewno jeszcze bardziej by się zdenerwowała, a i tak była już w fatalnym humorze.

Po raz kolejny Ingebjorg wróciła do rozmowy pomiędzy gospodynią a panią Thorą i znów poczuła, że ogarnia ją panika. Jeśli kobiety rzeczywiście chciały ją skrzywdzić, to ranny Bergtor z pewnością jej nie pomoże. A pani Tho-ra zdolna jest do wszystkiego...

Czy ona naprawdę wspomniała coś o ziołach, czy może Ingebjorg wszystko to sobie wymyśliła? Czyżby chodziło o truciznę? Nie, Gisela na pewno by na coś takiego nie przystała. Chociaż pewnie chcialaby sprawić, by jej rywalka zachorowała, osłabła i straciła cały swój powab. Myśli nie dawały jej spokoju. Gdy stała schowana pomiędzy Flu-gubiten a sąsiednim budynkiem, zauważyła rosnące do-okolą naparstnice. Asta nadmieniła kiedyś, że zaledwie pół garści suszonych liści tej rośliny wystarczy, by uśmiercić dorosłego człowieka. A kilka mniejszych listków na pewno wpędziłoby młodą dziewczynę w chorobę. Poza tym w tej okolicy, nad morzem, można było zapewne znaleźć także szalej - najbardziej trującą ze wszystkich roślin.

Ingebjorg przystanęła nagle i potrząsnęła głową. Próbowała przemówić sobie samej do rozsądku. Gisela nie może być taka jak pani Thora.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła zdecydowanym krokiem w kierunku kobiecych sypialni. Chciała uporządkować kufer, w którym grzebała gospodyni i przygotować wszystko do wyjazdu. Chwila, w której będzie musiała się wyprowadzić, może nadejść szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał.

Dobrze, że przynajmniej ma się czym zająć. Składała spódnice, pończochy i ozdobne zapaski, rozmyślając o Bergtorze. Był silniejszy niż większość ludzi, poza tym napastnikom chodziło o list, a nie o jego życie. Ingebjorg próbowała uspokoić się tą myślą.

Chociaż, czy to właściwie takie pewne? Musieli brać pod uwagę, że mężczyzna przeczytał list i mógł wyjawić królowi ich nazwiska. Nie miał już wprawdzie dokumentu na poparcie swych słów, ale wciąż mógł być dla nich niebezpieczny.

Ja zresztą też, pomyślała i nerwowo zwilżyła wargi koniuszkiem języka. Bezwiednie spojrzała w stronę drzwi, podniosła się i opuściła na wszelki wypadek zasuwę.

Czy sira Joar mógłby posłać za nią zabójców? Przecież był księdzem? - zastanawiała się dalej, ale zaraz przypomniała sobie swoje doświadczenia. Ksiądz Joar nie wahał się brać dziewice siłą, dzielił łoże z zakonnicą i pozwolił, by stary, umierający człowiek pozostał bez opieki. Może więc byłby w stanie zamordować.

Ingebjorg co chwila podchodziła do drzwi, podnosiła zasuwę i wyglądała na podwórze, by sprawdzić, czy nie nadchodzi Gisela albo ktoś inny.

Odnosiła wrażenie, że czas stanął w miejscu. Napięcie było nie do wytrzymania. Lęk o Bergtora sprawiał, że było jej ciężko oddychać, a jednocześnie nie mogła usiedzieć w spokoju. Chciała, żeby ktoś już wrócił.

Może powinna iść do stajni, wziąć któregoś z koni i pojechać do niego? Wiedziała, gdzie leży Valen, na pewno by trafiła. Nie było tam zbyt daleko. Gisela wyszłaby z siebie, ale co z tego? Może ją tylko złajać, albo odmawiać posiłków, ale nic więcej. Poza tym miała teraz inne sprawy na głowie.

Tak, musi go zobaczyć. Niezależnie od tego, co się z nim stało, Ingebjorg wołała najgorszą nawet prawdę od trwania w niewiedzy. Jeśli tu zostanie, będzie sobie wyobrażać nie wiadomo, co.

Ułożyła w kufrze ostatnią spódnicę, zamknęła wieko i ruszyła w stronę drzwi.

Wyjrzała na dziedziniec i stwierdziła, że dwór pogrążony jest w ciszy. Służące prały nad rzeką ubrania, a mężczyźni, sądząc z odgłosów, znosili towary z przystani.

Podjęła decyzję i ruszyła szybkim krokiem w stronę stajni.

Gdy po jakimś czasie wróciła na dziedziniec, prowadząc karego ogiera, którego sama osiodłała, była spocona ze zdenerwowania. Na szczęście Belgen było jak wymarłe. In-gebjorg zdławiła w sobie lęk, wskoczyła na koński grzbiet i spokojnie odjechała. Dopiero, gdy zostawiła za sobą Cle-mentsalmenningen i przejechała bezpiecznie przez Kozi Most, lekko smagnęła ogiera batem i puściła się galopem.

Minęła już klasztor franciszkański i wyjechała na gościniec, gdy nagle ujrzała pędzących w jej stronę dwóch jeźdźców. Skręciła natychmiast do lasu i ukryła się między drzewami, czekając, aż obie postaci znikną z pola widzenia. Gdy jeźdźcy ją mijali, Ingebjorg rozpoznała w jednym z nich Giselę. Jej suknię w kolorze morskiej wody rozpoznałaby wszędzie. Kobiecie towarzyszył stajenny, który udał się z nią tego ranka do Valen.

Ingebjorg wstrzymała oddech. Czemu Gisela wraca sama, bez Bergtora? Czyżby gospodarz nie żył? Albo jest tak poważnie ranny, że nie można go przewieźć? Ale czy Gisela zostawiałaby męża, jeśli faktycznie byłoby z nim aż tak źle?

Dziewczyna zrobiła głęboki wdech, próbując się uspokoić. Przez krótką chwilę pożałowała swojej samowolnej wycieczki. Teraz nie wiedziała nawet, czy jest gotowa na to, co ją być może czeka.

Postarała się zapomnieć o łomoczącym sercu i pojechała dalej. Coś gnało ją do przodu, chociaż sama nie wiedziała, co. Miała wrażenie, że w jej piersi zaciska się węzeł żalu i przerażenia.

Powinnam była zrobić tak, jak mi radził Hallstein: dać Bergtorowi radość, dopóki mogłam. Przecież był we mnie zakochany, zasługiwał na to, myślała Ingebjorg.

Ale przecież on nie chciał, zaprotestował głos w jej głowie. To prawy, dobry człowiek, nie zgrzeszyłby nigdy przeciwko żadnemu z przykazań.

Mimo to mogłabym go skusić, myślała dalej. Mogłoby nam być razem dobrze, chociaż jeden, jedyny raz. A teraz to już niemożliwe. Teraz jest za późno.

Poczuła bolesny ucisk w gardle. Życie jest takie niesprawiedliwe. Czemu zły duch musiał ją podkusić i zadurzyła się w Eiriku, gdy miała Bergtora? Dlaczego dała się oślepić urodzie Eirika, kiedy to Bergtor był naprawdę piękny i wart po tysiąckroć więcej? Mogliby wieść razem szczęśliwe życie, osiąść w Saemundgard, płodzić dzieci i do końca swoich dni dzielić smutki i radości. Zamiast tego Ingebjorg wybrała żal i ból, musiała cierpieć za swoje grzechy, a kiedy wreszcie znów spotkała Bergtora, było już za późno. Teraz nie ma nawet prawa rozpaczać.

Gdy zbliżyła się do miejsca, gdzie wykonywano egzekucje, odwróciła głowę. Nie chciała znowu wracać do tamtego tragicznego dnia, gdy powieszono Eirika/^P®/6 łamanych kołem złodziei. Nie miała siły na wyMiićhiwa-nie płaczów i jęków. Zamiast tego popędziła

Jakiś czas jechała leśną drogą, prowadzącą ku Valen, aż wreszcie dotarła na miejsce. Gdy zeskoczyła z końskiego grzbietu, by otworzyć furtkę, jej serce waliło jak oszalałe. Zastanawiała się, czy gospodarz pozwoli zostawić zwłoki w domu na pierwszą noc. Ksiądz musi przecież czuwać przy zmarłym, należy przygotować wszystko do pogrzebu. Rzecz jasna, trzeba go będzie przewieźć do Bel-gen, ale Gisela mogła się już umówić z gospodarzem, że nieboszczyk zostanie na razie tutaj.

Ruszyła w stronę zabudowań. Poruszała się jak we śnie. Była przekonana, że Bergtor nie żyje. Gisela nie wróciłaby do Belgen, gdyby w jej mężu jeszcze tliło się życie. Zostałaby przy nim, chociażby przez wzgląd na to, co powiedzą ludzie.

Przed stajnią ujrzała uwiązanego do słupa konia i uznała, że to pewnie wierzchowiec Bergtora. Sama przywiązała swojego ogiera do tego samego słupa, zrobiła głęboki wdech i ruszyła w stronę budynku mieszkalnego.

Gdy tylko zapukała do drzwi, usłyszała ze środka odgłos ciężkich kroków. Już po chwili na progu stanął gospodarz.

- Ingebjorg Olavsdatter! - wykrzyknął.

Dziewczyna spojrzała na niego, spłoszona, spuściła wzrok i wyszeptała: - Chciałabym tylko ostatni raz zobaczyć Bergtora.

Mężczyzna potrząsnął głową.

- Nie jest aż tak źle. Obili go, to prawda, ale jego życiu nic nie grozi. Czy jego żona ci o tym nie mówiła?

Ingebjorg poczuła tak wielką ulgę, że aż ugięły się pod nią kolana. Jednocześnie się zarumieniła.

- Ja... nie rozmawiałam z nią po tym, jak pojechała -wyjąkała wreszcie.

- Ma się rozumieć.

Zauważyła, że mężczyzna jest bardzo zdziwiony i zaczęła się bać, że zrobiła coś niestosownego.

- Posłaniec sprawiał wrażenie bardzo zdenerwowanego. Nie wiedział, czy Bergtor żyje - Ingebjorg próbowała się usprawiedliwiać. - Bergtor miał mi pomóc znaleźć służbę, żebym mogła sama prowadzić Saemundgard.

Mężczyzna uśmiechnął się ze współczuciem.

- Z tego musisz chyba zrezygnować, młoda damo. Nie ma już ludzi gotowych służyć innym. Ale wejdź do środka, sama z nim pomówisz.

Gospodarz otworzył przed Ingebjorg drzwi i wprowadził ją do przestronnej izby. Służąca ustawiała właśnie na stole kubki i talerze z jedzeniem, a po ich pokaźnej liczbie można było sądzić, że do posiłku zasiądzie wiele osób. Mężczyzna wprowadził Ingebjorg do sąsiadującej z izbą sypialni.

Bergtor leżał na łóżku w kaftanie, spodniach i wysokich butach. Twarz miał zakrwawioną, oczy podbite, a wargi mocno opuchnięte. Był przytomny i spróbował uśmiechnąć się do dziewczyny, ale tylko cicho jęknął, a jego twarz wykrzywił bolesny grymas.

- Bałam się, że nie żyjesz! - wykrzyknęła Ingebjorg, czu-jąc ogromną ulgę na widok przyjaciela.

- Miałem... - mężczyzna zwilżył językiem spękane wargi - ...szczęście - wydusił z trudem i przeniósł spojrzenie na gospodarza. - Opowiedz jej - poprosił ledwo słyszalnym szeptem.

Gospodarz odczekał, aż służąca wyjdzie z izby, po czym zaczął mówić:

- Najwyraźniej czegoś szukali, ale tego nie znaleźli.

- List? - szepnęła Ingebjorg.

Gospodarz skinął głową.

- Był dobrze schowany w jego kaftanie. Szukali, ale nadaremno. Możliwe, że coś ich spłoszyło, bo nagle uciekli. Teraz ich już tu nie ma.

- Musieli wiedzieć, że ma go przy sobie - stwierdziła dziewczyna.

Gospodarz pokiwał głową.

- Bergtor Masson też się nad tym zastanawiał - wbił w nią spojrzenie. - Może ty wiesz coś na ten temat?

- Mam swoje podejrzenia.

Mężczyzna nie pytał więcej.

- Może tu leżeć, dopóki nie dojdzie do siebie - oświadczył tylko. - Jego żona nie uznała za stosowne zostać przy nim. - Odwrócił się, by wyjść z sypialni, ale jeszcze dodał: - A ty, jak chcesz, możesz tu siedzieć, ile chcesz. Dobrze, żeby był czymś zajęty - rzucił jeszcze i wyszedł.

Ingebjorg chwyciła dłoń Bergtora.

- Tak bardzo mi przykro - wyszeptała. - Gdybym nie opowiedziała ci o liście, nie doszłoby do tego wszystkiego.

Ranny potrząsnął głową i spojrzał Ingebjorg w oczy. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale jego twarz tylko wykrzywiła się z bólu.

Dziewczyna wątpiła, czy to właściwy moment, by powiedzieć Bergtorowi o Giseli i pani Thorze, ale wiedziała jednocześnie, że powinna wyjawić mu prawdę tak szybko, jak to tylko możliwe.

- Muszę ci coś wyznać, Bergtorze - zaczęła cichym głosem. - Gdy Gisela wyjechała wczoraj z Belgen, wykorzysta-' łam okazję i spotkałam się z Isabelle. W drodze powrotnej przypadkowo natknęłam się na twoją żonę, rozmawiającą z panią Thorą.

Mężczyzna wytrzeszczył oczy. Najwyraźniej zupełnie się tego nie spodziewał.

- Schowałam się za ścianą domu i usłyszałam, o czym mówiły - dodała Ingebjorg szybko. - Gisela powiedziała pani Thorze o liście i wspomniała, że rozmawiała o tym z sirą Joarem.

Twarz rannego wykrzywiła się z bólu i złości.

- Nic dziwnego, Bergtorze. Nazwisko jej ojca zostało wymienione w liście, pewnie się bała, że może zostać ujawniona jako córka zdrajcy.

Bergtor milczał, ale Ingebjorg doskonale wiedziała, co sobie pomyślał. Nikt inny nie wiedział, że Bergtor miał przy sobie list, więc ten napad nie mógł być przypadkowy. Mógł za nim stać tylko sira Joar. Ingebjorg natomiast nic nie napomknęła o tym, co sugerowała matka przeło-24

żona. Poza tym mogła się mylić. Tak czy inaczej, Bergtor miał teraz dosyć zmartwień.

- Przemyli ci rany? - spytała, chcąc skierować rozmowę na inne tory.

Skinął głową.

- Bardzo cię boli?

Bergtor potrząsnął głową i znów spróbował się uśmiechnąć.

- Nie złamałeś sobie niczego?

Zaprzeczył, ale Ingebjorg nie była wcale taka pewna. Ranny sprawiał wrażenie, jakby bardzo cierpiał.

Otworzyły się drzwi i do sypialni weszła starsza kobieta. Tuż za nią kroczył gospodarz. Dziewczyna szybko wypuściła dłoń Bergtora.

Kobieta przywitała się z nią uprzejmie.

- Poznałam kiedyś twego ojca - oświadczyła z uśmiechem i posłała rannemu zatroskane spojrzenie.

- Czy to możliwe, że on ma jakieś złamania? - spytała zatroskana Ingebjorg.

- Chyba nie, ale został bardzo poturbowany. Niech leży, póki nie dojdzie do siebie. Swoją drogą, to niesłychane, że zbójcy grasują po naszej okolicy.

Ani dziewczyna, ani gospodarz nie skomentowali tych słów.

W tej samej chwili do izby zaczęli się schodzić ludzie, zapewne goście gospodarza i Ingebjorg uznała, że powinna już sobie pójść. Odwróciła się do Bergtora i wyszeptała:

- Tak się o ciebie bałam, ale teraz widzę, że nic ci już nie grozi.

Ranny zmarszczył czoło, chcąc coś powiedzieć, ale nie dał rady.

- Wiem, wiem. Nie martw się o mnie - zapewniła. - Będę uważać. Nie wyściubię nosa za drzwi.

Bergtor skinął głową, ale nie wydawał się uspokojony.

- Jeśli wpadnę w tarapaty, pojadę od razu do Nonne-seter. Siostra Sigrid na pewno pozwoli mi tam trochę pomieszkać.

Ranny znów skinął głową, tym razem z nieco większym zapałem, a Ingebjorg domyśliła się, że ta myśl była dla niego pociechą. Uśmiechnęła się na pożegnanie i opuściła izbę. Oboje mieli teraz powody do zmartwień. Zarówno sira Joar, jak i pani Thora wiedzieli, że Bergtor przeczytał list i poznał wszystkie wymienione w nim nazwiska.

Dopiero gdy Ingebjorg znalazła się na podwórzu, powrócił strach. Rozejrzała się nerwowo dookoła. Czy ci, którzy napadli Bergtora i chcieli zabrać mu list, mogą czaić się gdzieś w pobliżu? Może schowali się między drzewami i tylko czekają, by się na nią rzucić?

Z wahaniem poprowadziła konia do furtki. Na podwórzu nie było żywej duszy. Domownicy zasiedli przecież do posiłku.

Ingebjorg wskoczyła na koński grzbiet i smagnęła ogiera batem. Gdzieś niedaleko zagruchał gołąb, z lasu dobiegł ją świergot skowronka. Niebo było bezchmurne, zaczynało już robić się ciepło. Co za piękny dzień, pomyślała dziewczyna. Serce waliło jej w piersi. Może rozbójnicy myśleli, że to ona ma przy sobie list. Jeśli tak poturbowali Bergtora, by odebrać mu dokument, jej na pewno też by nie oszczędzili. Wszystko zależy od tego, jakie rozkazy otrzymali od siry Joara. Jeśli to naprawdę on za tym stoi...

Ingebjorg z powątpiewaniem potrząsnęła głową. Dostrzegła wprawdzie złowrogi mrok w jego ciemnych oczach i wiedziała, że kapłan jest podstępnym człowiekiem, ale trudno było jej wyobrazić sobie duchownego, jako przywódcę opryszków. Czy posunąłby się do morderstwa?

A jeśli nie on, to kto? Pani Thora dowiedziała się przecież o liście dopiero poprzedniego dnia.

Ingebjorg podążała dalej, rozglądając się czujnie na wszystkie strony.

Nagle za plecami usłyszała tętent końskich kopyt. Odwróciła głowę i ujrzała, zbliżającego się galopem, jeźdźca.

Rozdział 3

Popędziła konia i puściła się galopem wąską ścieżką, a wtedy za jej plecami rozległ się głos:

- Poczekaj!

Nie miała odwagi odwrócić się i sprawdzić, kto za nią jedzie. Galopowała przed siebie bez tchu.

- Ingebjorg Olavsdatter, zaczekaj!

Zwolniła trochę i odwróciła głowę, podczas gdy jeździec zbliżył się do niej i gwałtownie zatrzymał konia.

- Polecono mi za tobą jechać, ale nie ułatwiasz mi zadania.

Ingebjorg rozpoznała mężczyznę. Był to jeden z parobków, pracujących w gospodarstwie Valen. Odetchnęła z ulgą i posłała mężczyźnie uśmiech, wyjaśniając, że obawia się zbójców.

Parobek wybuchnął śmiechem.

- Pewnie już dawno się ulotnili. Za takie występki można trafić na szubienicę.

Ingebjorg w milczeniu skinęła głową. Resztę drogi do domu pokonała stępa, w towarzystwie, dającego poczucie bezpieczeństwa, mężczyzny.

Gdy zbliżali się do Belgen, dziewczyna zaczęła się zastanawiać, co też powie Giseli. Już drugi raz opuściła dwór, nie pytając jej o pozwolenie. Takim zachowaniem na pewno ściągnie na siebie gniew kobiety.

Odwróciła się do parobka, który jechał tuż za nią i rzekła:

- Dziękuję, że mi towarzyszyłeś. Czułam się o wiele pewniej.

Mężczyzna uśmiechnął się, po czym zawrócił konia i pomknął z powrotem do Valen. Ingebjorg tymczasem skręciła w ulicę Wschodnią i skierowała się ku Belgen.

Giselę zastała na dziedzińcu. Gospodyni tłumaczyła coś podniesionym głosem dwóm mężczyznom, których Ingebjorg nie widziała nigdy wcześniej. Usłyszawszy tętent końskich kopyt, Gisela odwróciła się gwałtownie.

- Gdzieś ty była?

- Przestraszyłam się, gdy usłyszałam o zbójcach - odpowiedziała Ingebjorg tak spokojnie, jak tylko potrafiła.

Gisela zmarszczyła brwi i już miała jej coś odburknąć, gdy nagle na podwórze wbiegło dwoje ludzi - kobieta i mężczyzna.

- Co się stało, pani Giselo? - wykrzyknęła przerażona kobieta. - Słyszeliśmy, że Bergtora Massona napadli złoczyńcy!

Gospodyni skinęła głową. Sprawiała wrażenie, jakby całe to zainteresowanie sprawiało jej przyjemność.

- Leży zakrwawiony i pobity w Valen, ale jego życiu, na szczęście, nic nie zagraża. Właśnie od niego wracam.

Kobieta zasłoniła dłonią usta.

- To straszne. A ja cały czas się łudziłam, że tu, w naszej okolicy jest bezpiecznie. Pewnie zabrali mu wszystkie kosztowności?

Gisela odwróciła spojrzenie. Chyba nie wie, co odpowiedzieć, pomyślała Ingebjorg. Bez trudu domyśliła się, że Bergtor został napadnięty z powodu listu, ale nie miała zamiaru dzielić się swoją wiedzą z nikim innym.

- Byłam taka poruszona, że zapomniałam zapytać -rzuciła gospodyni, udając, że drży. - Gdy zjawił się posłaniec, byłam przekonana, że Bergtor nie żyje, więc jechałam do Valen, przerażona i załamana. To, czy coś mu skradziono, czy nie, wydawało mi się mało ważne.

- Święta prawda - odparła tamta ze zrozumieniem.

Gisela w dalszym ciągu dyskutowała z sąsiadką, Inge-bjorg tymczasem oddała konia stajennemu i skierowała się do domu. Nagle zdała sobie sprawę, że strasznie zgłodniała. Od wczoraj nie miała przecież nic w ustach.

Domownicy wstali już od śniadania, ale jedzenia jeszcze nie uprzątnięto. Kiedy Ingebjorg zaczęła ze smakiem wyjadać z miski kaszę, służąca posłała dziewczynie karcące spojrzenie, ale się nie odezwała.

Ingebjorg zastanawiała się, czy powinna udać się do Nonneseter i prosić siostrę Sigrid o pomoc. Wspomniała o tej możliwości Bergtorowi głównie po to, by go uspokoić, ale nie miała takiego zamiaru. Nie chciała stawiać siostry Sigrid w niezręcznej sytuacji.

Z drugiej strony, zakonnica wiedziała o liście i dobrze znała panią Thorę. Na pewno zrozumiałaby lęk Ingebjorg.

Dziewczyna wstała od stołu. Teraz, gdy wreszcie podjęła decyzję, poczuła ulgę. W Nonneseter nie będzie już mu-siała się niczego obawiać, sira Jacob, siostra Sigrid i siostra Potentia z pewnością zatroszczą się o jej bezpieczeństwo.

Ku jej rozczarowaniu, Gisela nadal prowadziła ożywioną rozmowę na dziedzińcu. Ingebjorg doskonale wiedziała, że kobieta nie pozwoli jej na kolejne, samowolne oddalenie się. Postanowiła więc, że poczeka w sypialni, aż Gisela zniknie z pola widzenia, a potem wymknie się niepostrzeżenie.

Teraz, gdy księga ochmistrza była już gotowa, In-gebjorg nie miała zbyt wiele do roboty. Przechadzała się niespokojnie po izbie, co jakiś czas podchodząc do drzwi i wyglądając na podwórze.

Wreszcie rozmówczyni Giseli i jej mąż skierowali się ku wyjściu. Dwaj nieznajomi także najwyraźniej zbierali się do drogi.

By nie obudzić niczyich podejrzeń, Ingebjorg postanowiła zostawić w Belgen wszystkie swoje rzeczy. Bergtor na pewno zatroszczy się, by mogła je później odebrać. Jedyne przedmioty, jakich absolutnie nie chciała zostawiać to były diadem i flet z kła morsa, które odziedziczyła po matce. Zanim jeszcze dżuma przetoczyła się przez kraj, dziewczyna często na nim grywała, ale po tym wszystkim, co się wydarzyło, zupełnie straciła na to ochotę.

Schowała diadem i flet do płóciennej torby, którą ukryła w fałdach spódnicy i wymknęła się na dziedziniec. Bardzo chciałaby zabrać jednego z koni, ale wiedziała, że to niemożliwe. Gisela na pewno by ją nakryła.

Z obojętną miną przemaszerowała przez podwórze i stanęła przy furcie. Wyjrzała w kierunku ulicy Wschodniej, jednocześnie uważnie nasłuchując tego, co działo się za jej plecami.

Już miała zniknąć za rogiem domu, gdy nagle dobiegł ją ostry głos Giseli:

- Ingebjorg!

Odwróciła się niechętnie.

- Co robisz?

- Czekam na posłańca od ochmistrza. Może ma dla mnie jeszcze jakieś księgi do przepisania.

Gisela uśmiechnęła się zjadliwie.

Przypomina żmiję, pomyślała dziewczyna.

- Wątpię w to.

Sposób, w jaki to powiedziała, mógł sugerować, że gospodyni wie o czymś, o czym Ingebjorg nie ma pojęcia.

- Wczoraj znowu wymknęłaś się bez pozwolenia - ciągnęła zjadliwie gospodyni. - Przyzwoite panny nie włóczą się same po ulicach. Odtąd masz mnie zawsze pytać o pozwolenie, gdy chcesz się gdzieś wybrać. Poza tym chyba zupełnie zapomniałaś o krosnach.

Ingebjorg pokornie skinęła głową.

- No, co tak patrzysz? Marsz do domu i siadaj do krosien! Najwyższa pora, by wreszcie był z ciebie w tym domu jakiś pożytek.

W tej samej chwili na dziedziniec wbiegła młoda kobieta, której Ingebjorg nigdy wcześniej nie widziała. Trzymała w dłoniach mały płócienny woreczek. Zbliżyła się do Giseli.

- Miałam to pani oddać - wydyszała. - To od...

- Dziękuję - ucięła gospodyni jeszcze ostrzej, niż zazwyczaj. - Wiem, od kogo to, a teraz zmykaj do domu - dodała, jakby chciała pozbyć się dziewczyny jak najszybciej.

Czyżby to przesyłka od pani Thory? - zastanawiała się Ingebjorg, kierując się w stronę tkalni. I co może zawierać ów woreczek? Wysuszone i zmielone liście szaleju, które łatwo dosypać do jedzenia?

Zdrętwiała. Muszę się stąd wydostać, pomyślała. Czuła się zupełnie tak, jak wtedy, gdy była zamknięta w klasztorze Nonneseter albo kiedy podsłuchała, jak Bergtor i Gisela się o nią kłócą. Czuła się znienawidzona, zastraszona, prześladowana. Spokojne życie w Saemundgard wydawało jej się teraz bardzo odległe. Od dnia, kiedy pojęła, że jest brzemienna, jej życie stało się nieprzerwanym pasmem lęku. Czy kiedyś wreszcie będzie jej dane odetchnąć pełną piersią?

Palce Ingebjorg zwinnie sunęły po krosnach, ale ona sama myślami była daleko. Nie może dalej mieszkać w Bel-gen, skoro nie odważy się jeść strawy, którą przed nią postawią. Bergtor wróci do domu najwcześniej za kilka dni, a do tego czasu tu może wydarzyć się wiele złego. Na szczęście najadła się na śniadanie i mogła pościć przez resztę dnia. Prędzej czy później Gisela będzie musiała wyjść do miasta i Ingebjorg na pewno uda się jakoś wymknąć.

Sama nie wiedziała, jak wiele czasu spędziła przy krosnach, ale ogarnęło ją nagle niewypowiedziane zmęczenie. Ciało miała ciężkie jak z ołowiu, a jedynym, o czym marzyła, było ciepłe, miękkie łóżko.

Nic dziwnego, pomyślała. Przecież tej nocy prawie wcale nie spała, przerażona na wieść tym, że napadnięto Bergtora.

Oczy jej się same zamykały, Ingebjorg potrząsnęła głową i zamrugała, żeby nie usnąć. Nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej była taka zmęczona.

Po chwili znów mimowolnie przymknęła powieki, zachwiała się i o mały włos nie upadła. W Nonneseter w ogóle mało odpoczywała. Ale teraz czuła się jakoś inaczej.

Zrobiła głęboki wdech, wyprostowała plecy, próbując odgonić od siebie senność, ale nadaremno. Niezależnie od tego, jak bardzo starała się nie zasnąć, osuwała się coraz bardziej w przyjemne otępienie. W końcu poddała się, podeszła do stojącej przy ścianie ławy i opadła na nią ciężko. Zamknęła oczy, pozwalając, by otoczyła ją ciemność. Opadała, coraz niżej i niżej. Miała wrażenie, że nigdy nie dotrze do dna.

Gdy otworzyła oczy, miała wrażenie, że spała tylko chwilę i zdziwiła się niepomiernie, bo słońce wisiało o wiele niżej. Ingebjorg chciała wstać z ławy, ale opadła na nią z powrotem, niewypowiedzianie zmęczona. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

Co się z nią dzieje? Zmęczenie ogarnęło ją tak nagle. Gdy wróciła z Valen, czuła się całkiem dobrze, a nie jadła nic oprócz kaszy. Jeszcze zanim obca służąca oddała Gi-seli płócienny woreczek.

Ingebjorg wytężyła pamięć. Czy z kaszą mogło być coś nie tak? Miska czekała na nią, gdy weszła do kuchni...

Zza drzwi dobiegł odgłos kroków, po chwili na progu stanęła jedna z pokojówek.

- Pani Gisela przysłała mnie z jedzeniem. Była tu przed chwilą i zobaczyła, że panienka źle się poczuła. Pomyślała, że może panienka jest głodna.

Ingebjorg wystraszyła się nagle.

- Pani Gisela tu była? - wyszeptała. Nawet mówienie okazało się wysiłkiem.

Dziewczyna skinęła głową.

- Mówiła, że panienka od kilku dni jest bardzo blada, więc nic dziwnego, że panienka w końcu musiała się położyć.

Ingebjorg chciała zaprotestować, powiedzieć, że jeszcze przed kilkoma godzinami czuła się całkiem dobrze, ale nie miała siły wydusić z siebie ani słowa. Oczy znów same się zamknęły.

Gdy ponownie się ocknęła, w pokoju panował półmrok. Drzwi były uchylone, najwyraźniej zapadł już wieczór. Na stołku koło lawy stała miska z jedzeniem, bardzo kusząco pachnącym.

Dziewczyna podniosła głowę, stwierdzając, że jej członki stały się jakby odrobinę lżejsze. Zerknęła łakomie na jedzenie. Przyniesiono jej szaszłyk z jagnięciny z groszkiem, kapustą i szczawiem. Ślina napłynęła jej do ust, ale nie była pewna, czy może to zjeść. Wetknęła palec do miski i oblizała go. Pyszne. W Nonneseter jedzenie było z reguły bez smaku, ale Gisela nigdy nie żałowała soli ani przypraw. Nic nie wskazywało na to, by jagnięcina została doprawiona sproszkowanym szalejem. Trujące zioła były z reguły gorzkie. Jeśli spróbowałaby tylko małego kawałeczka, na pewno by się przekonała, czy gospodyni próbuje się jej pozbyć. A przecież chyba żadna roślina nie może być aż tak trująca, by przyprawiony nią mały kawałeczek mięsa mógł zaszkodzić?

Ingebjorg nie przypominała sobie, kiedy ostatni raz widziała tak apetyczne danie. Pokusa okazała się zbyt silna. Dziewczyna oderwała kawałeczek jagnięciny i wsunęła go do ust. Mięso było wyśmienite, w żadnym razie gorzkie.

Dopiero przy czwartym kawałku uświadomiła sobie, że jagnięcina jednak smakuje dość dziwnie. Przestraszona, odepchnęła od siebie miskę, zła na samą siebie. Czemu muszę być taka łakoma? - łajała się w myślach. Przecież powinna wytrzymać jeden wieczór bez jedzenia!

Leżała przerażona, wsłuchując się w siebie. Jeśli z jedzeniem było coś nie w porządku, powinien zacząć boleć ją brzuch, ale czas płynął i nic się nie działo.

Może tylko wmówiła sobie ten posmak. Po namyśle doszła do wniosku, że Gisela i pani Thora nigdy nie odważyłyby się na tak niebezpieczny krok. Nawet jeśli chciały się jej pozbyć, a Thorę przepełniała żądza zemsty, to musiały brać pod uwagę surowe prawo i straszliwe kary. Ryzykowałyby pochowanie żywcem, o czym wspominał Bergtor, albo spalenie na stosie. O ile matka przełożona byłaby nawet zdolna do takiego posunięcia, to Gisela na pewno by ją powstrzymała.

Przez krótką chwilę Ingebjorg miała ochotę zjeść jeszcze kilka kawałków mięsa, ale ostatecznie zrezygnowała. Zamiast tego wstała z miejsca, na chwiejnych nogach wyszła z pokoju i udała się do swojej sypialni. Skoro sama Gisela widziała ją w złym stanie, nie mogła chyba oczekiwać od niej pracy do późnej nocy.

Zachwiała się na schodach i o mały włos nie upadła, na szczęście jednak w ostatniej chwili udało jej się przytrzymać poręczy. Zdezorientowana i osłabiona, dotarła w końcu do drzwi i w ubraniu padła na łóżko.

Po niedługim czasie poczuła w żołądku pierwszy skurcz.

Tętniącą życiem Clemensalmenningen śpieszyła kobieta, szczelnie otulona płaszczem, z czepkiem zsuniętym nisko na czoło. Pochyliła głowę, nie rozglądała się na boki. Gdy dotarła do ulicy Wschodniej, skręciła nagle, a chwilę potem wśliznęła się do podupadłego budynku na Flugubiten.

Pani Thora stała sztywno na środku izby i z kamienną twarzą słuchała gorączkowej relacji.

- Nie mam o tym pojęcia - rzuciła wreszcie lekceważąco.

- Ależ za tym mógł stać tylko sira Joar, pani Thoro -wykrzyknęła Gisela - mówiła pani, że powinnyśmy trzymać się razem i że mamy wspólny cel. Nie chcę, żeby ktoś mi zabił męża!

- Jak już mówiłam, nie mam z tym nic wspólnego. Nie mieszam się w sprawy siry Joara.

- Jest jeszcze coś - dodała Gisela, zupełnie jakby nie słyszała protestów pani Thory. - Nie chcę brać udziału w niczym, co może się dla mnie okazać zgubne. Ingebjorg to głupia gęś i chcę się jej pozbyć, ale nie w ten sposób.

- Droga pani Giselo, przecież wcale nie o to nam chodzi. Zgodziłyśmy się, że na chwilę odsuniemy ją od naszych spraw, prawda?