Przepowiednia księżyca (43). Flota wojenna - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (43). Flota wojenna ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

[PK] 

Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu...

[opis okładkowy]

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

  

Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim
Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu (4)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 223

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżyca tom 43

Frid Ingulstad

Flota wojenna

Przekład

Lucyna Chomicz-Dąbrowska

Tytuł oryginału norweskiego: Leidang

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2009 by N.W. DAMM & SON A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2011 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS All Rights Reserved

Wydawca:

Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.ringieraxelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7 oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33 www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-107-2

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca":

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: CPI, Niemcy

GALERIA POSTACI

Ingebjorg Olavsdatter Folke Bärdsson

Alv

Elin, Bard, Munan Erling

Heinrich von Fulda

Gaute Bärdsson

Jorid

Birger

Bergtor Mässon

Torolv

Simon Isleifsson

Ingerid

Helene

Olav

Asa

Ellisiv

Bard Axelsson

Pani Potentia

Siostra Bergljot Ogmund Finnsson Rikissa Gerhardsdotter Król Hakon VI Magnusson Król Magnus Królowa Małgorzata

Pan Christen

Pani Judith

Panny Christina, Magdalena i Astrid Gospodyni Ebba i kowal

- dziedziczka dworu w Dal w parafii Eidsvoll

- szwedzki rycerz, mąż Ingebjorg

- syn Ingebjorg i Turego

- dzieci Ingebjorg i Folkego

- pierworodny syn Ingebjorg

- prawny opiekun Erlinga

- przyrodni brat Folkego

- żona Gautego

- syn Gautego i Jorid

- były narzeczony Ingebjorg

- syn Bergtora

- zarządca w Saemundgard

- żona Simona

- córka Simona i Ingerid

- przybrany syn Simona i Ingerid

- zaufana służąca Ingebjorg, chrzestna Elin

- córeczka Asy, nieślubne dziecko Turego

- ojciec Folkego

- nowa matka przełożona w klasztorze Nonneseter

- ukochana Erlinga

- nowy ochmistrz królewski

- szwedzka szlachcianka

- władca Norwegii i Szwecji

- ojciec Hakona

- córka duńskiego króla Waldemara, od niedawna żona Hakona

- właściciel ziemski z Dalsland

- żona pana Christena

- córki Christena i Judith

- zaopiekowali się córeczką Bergljot, Marią

W poprzednim tomie:

Późnym latem 1365 roku Ingebjorg i Folke zaprzestaną poszukiwań Erlinga, który zniknął z Ssemundgard. W drodze do Hallandii zatrzymują się u Bergtora. W nocy w mieście wybucha pożar, w wyniku którego płonie też Belgen. Pogorzelcy otrzymują schronienie w klasztorze Nonneseter. Tu dowiadują się, że w izbie chorych leży umierający Erling, który doznał dotkliwych ran podczas bójki w gospodzie. Pani Sigrid, przekonana, że Erlinga opętał szatan, życzy mu rychłej śmierci. Zabrania Ingebjorg i Folkemu go odwiedzić. Gdy Ingebjorg to słyszy, krwawi jej serce i głęboko współczuje synowi. Siostra Potentia pozwala jej czuwać przy łóżku chorego. Tymczasem któregoś wieczoru Erling znów nieoczekiwanie znika. Siostra Bergljot wyznaje, że została zgwałcona przez Hauka i to on jest ojcem jej dziecka.

Alv przebywa w posiadłości Christena Dalslanda, gdzie potajemnie spotyka się z królową Małgorzatą. Pan Christen proponuje mu rękę swej najmłodszej córki, panny Christiny. Alv nie śmie odmówić, obawiając się, że musiałby wówczas opuścić majątek i straciłby możliwość widywania Małgorzaty. Zaręczyny jednak zostają przełożone, gdy pan Christen dowiaduje się o pożarze.

Jesienią 1367 roku Alv wraca do Akersborg i zostaje drużynnikiem ochmistrza. Do zamku przybywa też królowa. Myśli króla Hakona zajmuje groźba wojny z han-zeatami. Wiosną 1368 roku w Saemundgard odbywają się wreszcie zaręczyny Alva i panny Chris tiny. Ingebjorg natomiast nie podoba się starsza siostra narzeczonej syna, Magdalena, która jak się okazuje, jest przyjaciółką Rikis-sy. Kiedy Alv wraca do Akersborg, dowiaduje się, że han-zeaci wysłali przeciwko Danii i Norwegii flotę wojenną. Mieszkańcom Północy grozi głód z powodu blokady handlowej.

W tym samym czasie Ulv Loptsson, przyjaciel Alva, na pokładzie zacumowanej w porcie hanzeatyckiej kogi odkrywa uwięzionego w klatce młodego mężczyznę bez stóp, z okropną blizną na twarzy...

Rozdział 1

Wiosna 1368

Z południa wiał porywisty wiatr, lecz Alv nie zwracał na to uwagi. Kiedy jednak wyjechał z gęstego lasu i zobaczył pomiędzy drzewami spienione fale fiordu, pomyślał, że chyba żaden szyper nie zdecyduje się podnieść kotwicy i wypłynąć w morze w taką pogodę.

Ulv był na pokładzie hanzeatyckiej kogi tydzień temu. Może statek już odpłynął? Nie wiadomo. Wszystkim hanzeatom nakazano opuszczenie kraju w związku z blokadą handlową i groźbą wojny, ale kupcy potrzebowali trochę czasu, by spakować cały swój dobytek i opuścić miejsce, w którym przez wiele lat zdążyli się zadomowić.

Szumiało mu w uszach, a w głowie tłukły się niespokojne myśli. W klatce pod pokładem statku leży uwięziony Erling: bez stóp, z drewnianymi nogami odrzuconymi na bok i okropną blizną na twarzy...

Raczej niemożliwe, by był to ktoś inny.

Alv nie miał nawet czasu powiadomić ochmistrza. W pośpiechu rzucił tylko Ulvowi, co podejrzewa, po czym wybiegł przez Ciemny Korytarz i poprosił jednego ze stajennych, by osiodłał mu wypoczętego konia. Ulv o nic nie pytał. Natychmiast się domyślił, że nie ma ani chwili do stracenia, i bez zwłoki ruszył za przyjacielem. Alv zawsze mógł na nim polegać.

Strach pomyśleć, co się przytrafiło Erlingowi. Jeśli to był naprawdę on. Najwyraźniej uprowadzono go z klasztoru pod osłoną nocy i ukryto pod pokładem hanzeatyckiej kogi. A skoro tkwi tam zamknięty w klatce, musieli to zrobić jego wrogowie. Ale dlaczego? Er-ling uważał się za rostoczanina i miał wielu przyjaciół wśród hanzeatów po drugiej stronie rzeki Alny. Matka mówiła, że świetnie sobie radził jako kupiec. Po śmierci swojego prawnego opiekuna, mistrza Heinricha, który zginął podczas sztormu na Morzu Bałtyckim, Erling przejął, jako jedyny spadkobierca, zarówno jego dom, jak i składy z towarami. Na pewno także klientów. Wśród przybyszy z Rostocku, związanych z Tegl-verket, cieszył się opinią jednego z najlepszych kupców. Uważano, że jest wyjątkowo zdolny i dzielny, pomimo młodego wieku i kalectwa. Dlaczego więc nagle hanzeaci mieliby zapałać do niego nienawiścią? Może naraził im się tamtego wieczoru w gospodzie?

Gdybym tak wiedział, kto go wtedy przyniósł, ciężko rannego, do klasztoru Nonneseter! - myślał Alv. Zakonnice potrafiły powiedzieć tylko tyle, że byli to jego „kompani od kieliszka i tacy sami łajdacy jak on”. Na pewno miały na myśli przybyszów z Rostocku, ale kogo konkretnie? Jak się tego dowiedzieć? - zastanawiał się Alv. Zaraz po pożarze rodzice odwiedzili dzielnicę hanzeatów, wypytywali także rostoczanina, który udzielił matce schronienia, ale ci nie wiedzieli nawet, że Erling przeżył. Sądzili, że zginął w płomieniach.

A skoro przyjaciele Erlinga uważali go za zmarłego, skąd wrogowie dowiedzieli się, że jednak żyje? Oby ta koga hanzeatycka stała jeszcze w porcie!

Spiął konia, zmuszając go do galopu. Za plecami słyszał rżenie i parskanie konia Ulva, który ledwie za nim nadążał.

Alv cieszył się, że Ulv mu towarzyszy, choć nie zdążyli się jeszcze zastanowić, jak się dostaną na pokład statku. Groźba wojny z Ligą Hanzeatycką spowodowała otwartą wrogość pomiędzy mieszkańcami Północy a Niemcami. Jeśli koga wciąż cumuje w porcie, załoga na pewno nie wpuści ich na pokład. W najlepszym razie zostaną przepędzeni, w najgorszym ryzykują nawet życie. Niebawem flota wojenna Hanzy dotrze do wybrzeży Norwegii, obce wojska będą pustoszyć kraj, rabować, palić, gwałcić i zabijać. A przecież hanzeaci mieszkali tu tak długo! Wielu z nich poślubiło norweskie kobiety, handel na ogół przebiegał spokojnie. Dlaczego więc nagle stali się wrogami?

Alv pokręcił głową z niedowierzaniem. Dlaczego ich wzajemne stosunki tak bardzo się zmieniły? Do tej pory przybysze z Rostocku dobrze się czuli w Oslo, choć oczywiście ich przyjaźń z Norwegami była raczej powierzchowna. Żyli osobno, nigdy też nie przyjęli w pełni norweskich praw i zwyczajów. Zresztą norwescy gospodarze i kupcy także nie patrzyli na nich zbyt przyjaznym okiem. Ot, choćby Bergtor Masson, były opiekun matki, u którego natychmiast wyczuwało się niechęć, ilekroć tylko ktoś wspomniał o hanzeatach.

Teraz, w atmosferze jawnej wrogości, nie maTnowy, by jakikolwiek hanzeata wpuścił Norwegów na swój statek. Pozostaje więc tylko jeden sposób: po kryjomu wśliznąć się na pokład. A to oznacza ryzyko, że jeśli ktoś ich zauważy, zostaną skróceni o głowę. Czy ma prawo narażać Ulva na takie niebezpieczeństwo? - zastanawiał się Alv.

Ale przecież on go nie namawiał, to Ulv nalegał, by mu towarzyszyć, choć wiedział, co im grozi. Wiedział także, że wrogie okręty wojenne zbliżają się do wybrzeży Norwegii, i nie krył swej niechęci do niemieckich kupców. Może nawet się cieszy, że utrze im nosa? - myślał Alv. Ulv jest twardy i o wiele odważniejszy niż on. Kiedy flota wojenna nieprzyjaciela zbliży się do Oslo, ochoczo przystąpi do walki.

Alvowi zaś na samą myśl o tym robiło się niedobrze. Wciąż jeszcze nocami dręczyły go koszmary o walkach w Szwecji. Zrywał się wtedy nagle, zbudzony własnym krzykiem. We śnie brodził w kałużach krwi, widział odrąbane nogi i ręce, słyszał pełne przerażenia krzyki i jęki rannych, rzężenie i charczenie, widział zamglony wzrok umierających wojowników. Pole bitwy to piekło na ziemi. Nie pojmował, jak ktoś może z radością rzucać się w wir takiego szaleństwa.

O ile jeszcze potrafił zrozumieć tych, którzy bronili swojego kraju i własnych domostw, o tyle zupełnie nie rozumiał tych, którzy udawali się z królem na dalekie wyprawy wojenne po dobra, złoto i sławę.

Nigdy nie odważył się komukolwiek wyjawić swoich myśli. Takie myśli byłyby zdradą wobec króla. A oni mieli przecież obowiązek walczyć dla niego i za niego. Wprawdzie Małgorzata wiedziała, że Alv nie oddaje się wojennemu rzemiosłu całą duszą i sercem, nie miała jednak pojęcia, że wprost nie cierpi udziału w bitwach.

Z daleka zobaczył klasztor Nonneseter. Zwolnił i przyjrzał się uważnie mijanym ludziom. Po drodze nie zauważył ani jednego hanzeaty, ale to nic dziwnego, bo tu, na ulicy Północnej, nie zapuszczali się oni zbyt często. Dopiero na rynku okaże się, czy jacyś jeszcze pozostali w mieście. Przykazano im wprawdzie opuścić kraj, ale na pewno niektórzy zwlekali z tym w nadziei, że uda im się jeszcze coś sprzedać.

Alv znów wrócił myślami do Erlinga. Matka, ojciec i zakonnice byli przekonani, że uprowadził go i zapewne zgładził grasujący po traktach zbój; ten sam, który wziął gwałtem siostrę Bergljot. Ale czy to możliwe? Jak jeden człowiek zdołałby niezauważenie wynieść Erlinga z izby chorych i przenieść go przez klasztorny mur?

A ktoś taki jak Hauk raczej nie ma wspólników. Erling był mocno zbudowany i nawet po wielu dniach głodówki sporo ważył. Jeśli przyszli po niego wrogowie, na pewno walczył i się opierał, krzyczał, przeklinał i wzywał pomocy. Nawet gdyby zaskoczyli go we śnie i zakneblowali, nim zdążył krzyknąć, z pewnością stawiał opór.

Jeżeli jednak zjawił się u niego ktoś znajomy, Erling musiał odczuć ogromną ulgę, że wydostanie się z klasztoru. Matka mówiła, że pani Sigrid, przełożona zakonu, bardzo się zmieniła. Zapewne pomieszało jej się w głowie wskutek choroby i w niczym nie przypominała już tej opatki, którą matka tak lubiła i ceniła. Przy łóżku Erlinga pani Sigrid wykrzykiwała, że opętał go szatan, i życzyła mu rychłej śmierci. Może on to słyszał? Bo chyba tylko udawał, że śpi, gdy przy nim czuwali. W takim razie tego, kto przyszedł mu z pomocą, musiał uznać za swego wybawcę. Ale kto to mógł być? Kto go przekonał, że ma przyjazne zamiary? I dlaczego, skoro wykradziono go z klasztoru, znów został uwięziony? A może coś się wydarzyło po drodze? Po pożarze w mieście panowało całkowite zamieszanie i nieopisany bałagan. Tę sytuację wykorzystywali złodzieje, oprychy i zbiry, by bezkarnie napadać, rabować i zabijać. Było tyle*rozbo-jów, że sędzia i jego pomocnicy nie nadążali ze ściganiem sprawców.

A może ktoś wiedział, że Erling bardzo się wzbogacił po śmierci mistrza Heinricha, i połakomił się na jego majątek?

Dojeżdżając do rynku, Alv zwolnił. Przyglądał się, jak poszkodowani w pożarze mieszkańcy odbudowują swoje domostwa. Nie było to łatwe, bo brakowało budulca. Nie wszystkim udało się przetrwać ten trudny czas. Niektórzy zamieszkali u krewnych na wsi, inni w leśnych szałasach, gdzie pomarli z głodu, a ich ciała odnaleziono dopiero, gdy stopniały śniegi. Mimo to Alv był pod wrażeniem, że miasto tak szybko podnosiło się ze zgliszcz.

Zbliżając się do ulicy Zachodniej, skąd niedaleko już było do przystani królewskiej, poczuł rosnący niepokój. Minęli Belgen, dwór Bergtora Massona, gdzie na razie odbudowano jedynie dom, mniejszy niż poprzedni, ale zabudowań gospodarczych jeszcze nie. Po pożarze opiekun matki dość długo przebywał w Saemundgard. Rodzice martwili się o niego, że nie zdoła odbudować dworu i nie będzie już w stanie zajmować się handlem. Wiele jednak wskazywało na to, że Bergtor wracał do dawnego życia.

Alv odwrócił się do Ulva i przekrzykując uliczny hałas, zawołał:

- Jeśli tam stoi opiekun mojej mamy, a tak mi się zdaje, to będę musiał przystanąć na chwilę i się z nim przywitać!

Ulv skinął głową. Jego twarz, wysmagana wiatrem podczas jazdy, była czerwona.

- Ale nie zatrzymuj się na długo! - odkrzyknął tylko. - Jeśli jeszcze w porcie zostały jakieś statki, to teraz, gdy wiatr zelżał, pewnie podniosą kotwice.

Alv kiwnął głową i ruszył w stronę Belgen. Podjechał do starszego mężczyzny, który ciągnął beczkę przez podwórze.

- Bergtor Masson?

Mężczyzna odwrócił się gwałtownie i popatrzył na młodzieńca, który szybko zeskoczył z konia i wyjaśnił:

- To ja, Alv Turesson.

Bergtor się rozpromienił.

- Alv? Przyjechałeś! - Zaraz jednak spochmurniał i dodał: - Słyszałeś najnowsze nowiny? Liga Hanzeatyc-ka wysłała przeciw nam flotę wojenną i tysiące zbrojnych.

Alv pokiwał głową.

- Wiem, ale na razie większość okrętów kieruje się na Danię. Upłynie trochę czasu, zanim do nas dotrą. Jeśli w ogóle dotrą.

Bergtor powoli pokręcił głową.

- Mówisz jak beztroski sztubak.

Alv mimowolnie uśmiechnął się i odrzekł:

- Proszę tak nie myśleć. Po prostu mama mnie nauczyła, żeby nie martwić się na zapas.

Przez twarz leciwego mężczyzny przemknął cień smutku.

- Twoja matka ma rację. Zresztą zawsze miała. Słuchaj się jej, młodzieńcze, a zajdziesz daleko. Co cię sprowadza w te strony? Czyżbyście nie mieli dziś ćwiczeń we władaniu bronią?

- Owszem, mamy - odparł Alv. - Ale muszę załatwić pewną sprawę. Jadę sprawdzić, czy w porcie cumują jeszcze jakieś hanzeatyckie statki.

- Nie wiesz, że wszyscy kupcy Hanzy otrzymali nakaz opuszczenia kraju?

- Wiem, ale przecież nie sposób spakować w ciągu dnia całego dobytku.

Bergtor spochmurniał i powiedział:

- Masz rację. Jeszcze wczoraj widziałem załadowane towarami wozy zmierzające do portu.

Alv wstrzymał oddech.

- Wczoraj, a więc ich statki wciąż jeszcze cumują?

- Nie byłem w porcie. Nie mogę znieść widoku tych ludzi. Skoro jednak wieźli towary, to znaczy, że jakiś statek czekał na nich. Zresztą dziś rano widziałem paru ludzi z Rostocku, jak zmierzali do portu.

- Zajrzę tu jeszcze w drodze powrotnej, ale teraz muszę się pośpieszyć. Muszę zdążyć, zanim odpłyną - rzucił Alv i wskoczył na konia.

Bergtor spojrzał na niego podejrzliwie.

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że pomimo blokady handlowej i groźby wojny, ochmistrz wciąż zaopatruje się u tych ludzi?

Alv zaprzeczył.

- Nie, to nie ma nic wspólnego z Ogmundem Finns-sonem. Muszę coś sprawdzić, ale to wyłącznie moja sprawa.

Bergtor był wyraźnie zaciekawiony, ale o nic więcej nie pytał.

W porcie kręciło się wokół królewskiego dworu więcej straży niż zwykle. Alv się zdziwił. Teraz, gdy król Hakon zamieszkał w Akersborg, nie potrzeba tu chyba aż takiej ochrony? A może to kanclerz, który jest zarazem proboszczem w kościele Najświętszej Marii Panny, zażyczył sobie więcej zbrojnych? Pewnie wydaje mu się, że jest taki ważny!

Nagle usłyszał, że ktoś woła go po imieniu. Odwrócił się i zauważył, że śpieszy ku niemu kobieta, w której rozpoznał pokojową Kirsten. Po ucieczce z Akersborg, gdzie nie mogła zostać, gdy wyjawiła prawdę o poprzedniku obecnego ochmistrza, Bergtor przyjął ją do siebie na służącą.

- Alv Turesson! - powitała go zdyszana. - Dzięki Bogu, że cię widzę. To prawdziwy cud! Muszę ci coś powiedzieć.

- Bardzo mi przykro, Kirsten, ale bardzo się śpieszę. Mam ważną sprawę. Porozmawiamy, kiedy będę wracał z przystani, dobrze?

Pokręciła głową.

- Nie, bo może już być za późno. - Chwyciła się za pierś, jakby coś ją zakłuło. - Hanzeatycka koga, która cumowała w porcie, lada moment wypłynie.

Alv niecierpliwie pokiwał głową i rzucił:

- Właśnie liczę na to, że zdołam dotrzeć do portu, zanim wypłynie.

- Nie, poczekaj! - zawołała Kirsten. - Muszę ci coś powiedzieć!

Nagle się zachwiała; chciała chwycić się wozu, który wolno przejeżdżał obok, ale nie zdołała i osunęła się na ziemię.

Alv zeskoczył z konia i podbiegł do niej. Ostrożnie uniósł jej głowę. Z gardła kobiety wydobyły się dziwne dźwięki; patrzyła nieobecnym wzrokiem, jakby nie mogła skupić wzroku na jego twarzy.

- Koga hanzeatów - wyszeptała chrapliwie. - Biedak...

- O kim mówisz, Kirsten?

- Stopy... Ma odrąbane stopy...

- Widziałaś go? Kiedy? Jak się nazywa statek?

Ale Kirsten już nie odpowiedziała. Leżała z półotwartymi ustami i chyba nie oddychała, a wzrok jej zmętniał.

- Chryste! - jęknął wstrząśnięty Alv. Najchętniej pogalopowałby natychmiast do portu, ale przecież nie mógł jej tak zostawić. Odwrócił się do Ulva, który zatrzymał się, by na niego poczekać, i rzucił:

- Jedz czym prędzej do przystani! Pokojowa Kirsten widziała Erlinga na pokładzie hanzeatyckiej kogi.

Ulv ruszył z kopyta. Tymczasem wokół Alva i Kirsten zgromadziło się sporo ludzi. Gdyby zostawił umierającą kobietę, wywołałby wśród nich wzburzenie.

Zatroskany, podniósł kobietę z ziemi, ułożył ją na końskim grzbiecie i ruszył z powrotem do Belgen.

Kiedy dotarł wreszcie na miejsce i wyjaśnił Bergtorowi, co się stało, minęło sporo czasu. A gdy położyli Kirsten w jednej z izb, okazało się, że kobieta wyzionęła ducha.

- Muszę jechać do portu i wyjaśnić wszystko mojemu przyjacielowi Ulvowi Loptssonowi - oznajmił Alv, po czym, modląc się w duchu, żeby Bóg wybaczył mu to drobne kłamstwo, dodał pośpiesznie: - On nie widział tego zdarzenia i pewnie mnie teraz szuka.

Bergtor pokiwał głową.

- Jedz! Ale potem wróćcie tu razem, bym mógł go poznać.

Alv dosiadł szybko konia i pogalopował do portu. Kiedy był już blisko, ku swej rozpaczy zobaczył w fiordzie statek pod pełnymi żaglami. Po charakterystycznej szerokiej rufie poznał, że to hanzeatycka koga.

Czy to na jej pokładzie pokojowa Kirsten i Ulv widzieli Erlinga? Po co Kirsten tam poszła? I skąd wiedziała o Erlingu? Opuściła przecież Akersborg jeszcze za rządów Svalego Krakessona, zanim pojawił się tam Er-ling pod przybranym nazwiskiem Snorre Ragnvaldsson.

Z ciężkim sercem podjechał powoli do przystani. Ulv jest pewnie tak samo zawiedziony jak on. Może próbował dostać się na pokład, zanim załoga odcumo-wała, ale mu na to nie zezwolono. Odważny i śmiały, na pewno nie poddał się tak łatwo.

Tragarze przenosili właśnie ładunek, który tego dnia przypłynął statkiem. Beczki przetaczali do różnych składów, a skrzynie ładowali na wozy, które już czekały, by powieźć je dalej. Mimo to w porcie panował stosunkowo niewielki ruch, co wydawało się dziwne, bo zwykle przecież roiło się tu od hanzeatyckich kupców.

Może z czasem handel przejmą kupcy angielscy? Teraz jednak na pewno nikt się nie odważy popłynąć ku wybrzeżom Danii i Norwegii, kiedy powszechnie wiadomo o nadciągającej flocie wojennej Hanzy.

Alv się rozejrzał. Gdzie się podział ten Ulv?

Dziwne. Na pewno się nie minęli, zresztą Ulv nie wróciłby sam do Akersborg. Co prawda mógł wybrać drogę przez plac Świętego Klemensa i wtedy wyjechałby tuż przy dworze Belgen, ale zwykle tamtędy nie jeździli.

Rozejrzał się dokoła raz jeszcze, ale nigdzie nie widział przyjaciela. Zsiadł więc z konia i powoli skierował się ku grupce tragarzy.

- Nie przejeżdżał tędy królewski drużynnik?

Dwaj tragarze podnieśli wzrok i spytali:

- Miał rękojeść z żółtej skóry?

Alv pokiwał głową z ożywieniem.

- Wysoki, dobrze zbudowany, z jasnymi, kręconymi włosami? - dopytywał się drugi tragarz.

- Tak, właśnie. Mieliśmy się tu spotkać.

Posłali mu zdziwione spojrzenia.

- Wszedł na pokład. O, tam zostawił konia - odparł najstarszy z mężczyzn i wskazał ręką jeden ze składów, przy którym stał uwiązany koń.

Alv rozpoznał konia Ulva. Zdumiony, zapytał:

- Jak to? Popłynął statkiem?

Mężczyźni pokiwali głowami z podnieceniem.

- My też tego nie rozumiemy. Wydawało nam się, że wszedł na pokład tylko po to, żeby pogadać z szyprem, ale już nie zszedł z powrotem po trapie. Zdziwiło nas, że zostawił tu konia. No i wkrótce będzie wojna, więc nie powinien chyba płynąć statkiem wroga.

Alv poczuł ze strachu ciarki na plecach. Ulv z pewnością nie popłynąłby dobrowolnie hanzeatycką kogą. A już zwłaszcza w obecnej sytuacji. Co się zatem stało? Może zaryzykował i chyłkiem wszedł na pokład, ale go zauważono i pojmano? To przecież ten sam statek, na którym uwięziono w klatce Erlinga.

Rozdział 2

Erling przebudził się gwałtownie i otworzył oczy. Wytężył słuch i zorientował się, że załoga podnosi żagle i przygotowuje się do wypłynięcia.

Doznał dotkliwego zawodu, bo z przybyciem do portu w Oslo wiązał swoją jedyną nadzieję. W innych miastach nikt go nie zna i na pewno nie spróbuje wydostać go z klatki.

Strach ścisnął mu żołądek, poczuł duszności. Z trudem łapał oddech. Jeśli teraz znów go wywiozą w morze, straci wszelkie szanse na ratunek.

Wcześniej, gdy się domyślił, że płyną do Oslo, na moment zatliła się w nim iskra życia. Statek zacumował przy nabrzeżu, skąd dobiegały go rozmowy po norwesku, po niemiecku, a także w innych językach. Liczył, że na statek mistrza Heinricha przyjdzie któryś z zamieszkałych tu kupców z Rostocku. Postanowił, że jeśli rozpozna kogoś po głosie, będzie wrzeszczeć z całych sił swoje imię i nazwisko, nie zważając na to, jaka go potem spotka kara. Żaden rostocki kupiec nie pozostanie obojętny, słysząc znajome nazwisko, i zażąda wyjaśnień od mistrza Heinricha, a ten nie wykpi się byle kłamstwem, że zamknął pod pokładem nieposłusznego marynarza lub złodzieja, który ukradł coś ze stołu szypra. Niemieccy kupcy mieszkający na drugim brzegu rzeki Alna dziwili się zapewne, co się z nim stało tej nocy, gdy spłonęło miasto. Może uznali, że zginął w płomieniach, choć pewnie ten i ów miał jakieś wątpliwości. Nie wiadomo, czy ci, którzy zanieśli go do klasztoru, rozgłosili, co się stało. Raczej nie. Pewnie trzymali język za zębami, by ukryć własne tchórzostwo. Widzieli przecież, jak go bito i kopano, a żaden ze strachu nie przyszedł mu z pomocą.

Erling tylu rzeczy nie rozumiał. Dziwił się, że mistrz Heinrich postanowił wrócić do Oslo, chociaż wcześniej zależało mu, by wszyscy sądzili, że zginął przed paroma laty podczas jesiennego sztormu na Morzu Bałtyckim! Musiał się dopuścić jakiegoś strasznego czynu, skoro wołał przez tak długi czas utrzymywać ludzi w przekonaniu, że nie żyje. Jak teraz tłumaczył swój powrót do świata żywych?

Erlingowi przeszły ciarki po plecach. Nigdy nie zapomni tej nocy w izbie chorych w klasztorze Nonnese-ter, kiedy znienacka weszli mężczyźni w czarnych pelerynach, z kapturami głęboko nasuniętymi na czoło. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, zakneblowali go, by nie mógł wezwać pomocy. Potem najwyższy z nich, potężnie zbudowany osiłek, wyniósł go z infirmerii w ciemną noc. Erling próbował się wyrywać, ale wtedy któryś z mężczyzn szepnął mu do ucha, że ratują go z rąk złej opatki, która zamierza pogrzebać go żywcem. Uwierzył, bo na własne uszy słyszał, jak matka przełożona powiedziała, że najlepiej byłoby, gdyby wyzionął ducha.

Ucieszył się i poczuł ulgę, gdy ukryto go w skrzyni. Słyszał, jak jego wybawcy rozmawiają z furtianem, doleciał go brzęk monet, a potem skrzynię załadowano na wóz, który pośpiesznie odjechał. Erling straszliwie się wtedy poobijał, bo wozem niemiłosiernie trzęsło. Dopiero kiedy skrzynię wniesiono na pokład statku i otworzono wieko, zobaczył, że jego wybawcy nie mają już na sobie czarnych peleryn, lecz są ubrani jak niemieccy kupcy.

Największy jednak wstrząs przeżył, gdy otwarły się drzwi do kajuty i stanęła w nich ciemna postać Zrazu sądził, że śni, potem, że zwariował na skutek doznanych obrażeń głowy. Bo przecież jak to możliwe, że widzi przed sobą mistrza Heinricha, skoro tamten od dawna nie żyje!

Erling zagryzł usta, usiłując otrząsnąć się z tego okropnego wspomnienia. Wszystko, co zdarzyło się później, przyprawiało go o mdłości.

Teraz już wyraźnie słyszał łopot żagli i czuł, że statek płynie.

- Zegnaj, Oslo! Zegnaj moja ostatnia nadziejo - szepnął. Ścisnęło go w gardle i zalał się łzapUr^Pak długo przebywał w klatce zrobionej z solidn^ćn że mógł dokładnie wszystko przemyśleć. Płacz stał się jego codzienną pociechą. Co bowiem pomoże złość, przekleństwa i wyzwiska, co pomoże duma i wiara we własne siły, kiedy jest się zamkniętym w klatce przez samego diabła w ludzkiej skórze? Oznajmiono mu, że to kara za nieposłuszeństwo i że nigdy już nie opuści więzienia. Będzie w nim siedział, póki jego matka i rodzeństwo nie wyzioną ducha. Wtedy mistrz Heinrich w imieniu swego podopiecznego zagarnie jego spadek. A gdy już przeprowadzi swój szatański plan, życie Erlinga, jak się domyślał, przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.

Gwałtowne wybuchy wściekłości całkowicie pozbawiły go sił. Teraz pozostały mu jedynie łzy.

Nienawidził siebie za to, że pod wpływem mistrza stał się równie bezwzględny i nieczuły jak on; że gardził biedakami; że lżył i kopał kaleki. Mistrz Heinrich wmówił mu nawet, że pani Ingebjorg jest zimną i nieczułą matką, która nigdy nie zadała sobie trudu, by się dowiedzieć, co się stało z jej pierworodnym.

Teraz już wie, że to była nieprawda. Kiedy leżał nieprzytomny w klasztornej izbie chorych, słyszał głos matki. Przemawiała do niego łagodnie i z miłością. Opowiadała o swej rozpaczy, gdy jej powiedziano, że urodził się martwy; o nadziei, gdy zrozumiała, że jej syn jednak żyje; o swoim strachu i smutku; o tym, jak go szukała i jak cierpiała, gdy zabrano go do Rostocku i nic już nie mogła zrobić. Nie była zimna i obojętna, jak mu wmawiał mistrz Heinrich. Przeciwnie, kochała go od pierwszej chwili jego życia, choć nawet nie widziała go na oczy. A jej gniew, gdy dowiedziała się o Bergljot i dziecku, wynikał ze współczucia i rozpaczy. Myślała, że to on tak haniebnie obszedł się z dziewczyną, bo wiedziała, że razem uciekli.

Powinien to zrozumieć i jej wybaczyć, nie zaś po kryjomu wyjeżdżać, pozostawiając ją w przekonaniu, że zginął. Mógł z nią spokojnie porozmawiać; opowiedzieć o ucieczce do Szwecji; o tym, jak nocował z Berg-Ijot pod gołym niebem; o głodzie, chłodzie i ciężkich dniach, ale i o tym, że on i Bergljot pozostali przyjaciółmi. Lubili się, ale nie czuli się na tyle dojrzali, by ze sobą obcować. Gdyby szczerze powiedział matce o tym wszystkim, na pewno by zrozumiała. Wówczas nadal mieszkałby w Saemundgard razem z nią, jej mężem i licznym rodzeństwem. A kiedy by ich odwiedzał Alv, dzieliłby z nim swoje myśli jak z bratem. Bo przecież byli braćmi. Łzy znów napłynęły mu do oczu. Jakimże był głupcem!

Żagle łopotały coraz mocniej. Dziwne, że mistrz Heinrich wypływa w morze o tak późnej porze i przy tak silnym wietrze. Co prawda wcześniej za dnia wiało jeszcze bardziej, ale potem wiatr zelżał, teraz zaś znów się nasilił. Coś musiało mistrza przestraszyć. Nikt nie opuszcza bezpiecznego portu i nie podnosi żagli, gdy zbiera się na sztorm.

Właściwie było mu to obojętne. Może i lepiej byłoby mieć to już za sobą. Prędzej czy później i tak straci życie. Zresztą, co to za życie: być więźniem w ciasnej klatce! Na domiar złego więźniem przepełnionego nienawiścią i żądzą zemsty wszechwładnego diabła. Nawet ogień piekielny nie jest chyba straszniejszy niż mistrz Heinrich.

Z zewnątrz dobiegły go jakieś hałasy. Pośród wycia wiatru usłyszał głos mistrza. Pewnie ktoś z załogi zrobił coś nie tak, jak należy. Niewiele trzeba, by poczuć ciężkie razy szypra.

Nagle szarpnęło drzwiami i do środka wepchnięto jakiegoś mężczyznę, który stracił równowagę i runął jak długi. Drzwi natychmiast się za nim zatrzasnęły i rozległ się zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. Przez niewielki bulaj sączyło się niewiele światła, bo deszcz zacinał o grube szkło.

Erling wstrzymał oddech. Czyżby zamknięto tu razem z nim jakiegoś łotra, który wykorzysta jego bezradność i będzie się nad nim znęcał?

Zamknął oczy, udając, że śpi.

Słyszał, jak mężczyzna jęczy i wije się z bólu. Zapewne mistrz surowo go potraktował, nim kazał go tu zamknąć.

Powoli jęki cichły, aż zupełnie ustały. Erlinga nie zdziwiłoby, gdyby mistrz Heinrich zakatował biedaka na śmierć.

Odkąd siedział tu zamknięty w klatce, po raz pierwszy uwięziono w niej kogoś jeszcze. To nie wróży nic dobrego. Erling nasłuchiwał oddechu nieznajomego, ale nie było to łatwe pośród trzasków drewna, skrzypienia burt i wycia wiatru szarpiącego żaglami.

A jednak mężczyzna oddychał. Zatem nie umarł. Erling zerknął na niego. Nieznajomy był mniej więcej w jego wieku. Erling przyjrzał mu się uważniej i rozszerzył oczy ze zdumienia na widok jego stroju: młodzieniec był ubrany tak jak drużynnicy w Akersborg! Wstrzymał oddech. Doszły go słuchy, że Liga Hanze-atycka jest w stanie wojny z Norwegią i Danią. Podobno hanzeaci już wypłynęli ze swych miast na północ.

Dlaczego mistrz Heinrich zabrał na swój statek wroga? Pewnie dlatego, że z niczym się nie liczy. Erling słyszał, jak na ląd wyładowano beczki i skrzynie, a na pokład wniesiono nowe. Skoro mistrz nie przejmuje się zarządzeniem o blokadzie handlowej, to i za nic ma to, że mieszkańcy Północy są teraz wrogami Hanzy. Zresztą tak naprawdę między Norwegami i hanzeatami nigdy nie było przyjaźni; znosili się tylko ze względu na wzajemne korzyści z handlu.

Nagle przez bulaj wpadły promienie słońca, niczym znak dany z nieba, i oświetliły mężczyznę leżącego w pobliżu klatki. Był to dorodny młodzieniec z jasnymi lokami i krótko przystrzyżoną bródką, silny i barczysty, jak większość mieszkańców Północy. Miał na sobie kolczugę. Z pochwy wyjęto mu miecz, a jeden rękaw tuniki zwisał nadszarpnięty. Coś w jego twarzy pozwalało Erlingowi przypuszczać, że to nie jest zły ani groźny człowiek.

- Hej, Norwegu!

Ku jego zdumieniu, mężczyzna otworzył oczy. Przez moment wydawał się kompletnie zbity z tropu, ale zaraz spróbował się podnieść. Jęknął jednak z bólu. Bez wątpienia mistrz Heinrich nie szczędził mu razów, nim kazał go cisnąć jak worek do kajuty.

Erling czekał. Pamiętał, jak sam się czuł po odzyskaniu przytomności wtedy, w gospodzie, gdy o mało nie zatłuczono go na śmierć. Musiało minąć trochę czasu, nim odzyskał jasność myślenia.

- Widzę, że służysz w Akersborg - odezwał się jednak po chwili. - Kiedyś też należałem do załogi twierdzy.

Młodzieniec popatrzył na niego i zapytał chrapliwym głosem:

- Jesteś Erling?

- Skąd wiesz? - Erling drgnął i mimo hałasów na zewnątrz, ściszył głos. Wołał, by mistrz Heinrich nie słyszał ich rozmowy.

- Od twojego brata.

- Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

- Chciałem pomóc Alvowi wydostać cię stąd.

Erling jęknął, zatrwożony, a zarazem szczęśliwy.

- Alv też tu jest?

Drużynnik pokręcił głową.

- Jechaliśmy obaj konno do portu, ale jego zatrzymało coś po drodze - odparł, po czym chwycił się za głowę i znów jęknął.

Erling czekał w napięciu.

- Kazał mi jechać przodem. Nie zdążyliśmy nic zaplanować. Ruszyliśmy na łeb, na szyję, żeby ci pomóc.

- Znowu zamilkł. Spróbował obrócić się na drugi bok i znów skrzywił się z bólu. - Zachowałem się nieostrożnie i wzbudziłem podejrzliwość szypra. Zanim się zorientowałem, pochwyciły mnie jakieś osiłki i wciągnęły na pokład.

Zapadła cisza. Nieznajomy nie musiał nic więcej mówić. Erling domyślił się reszty.

- Skąd Alv się dowiedział, że tu jestem? - spytał po chwili.

- Ode mnie.

Erling spojrzał na niego zdziwiony.

- Wysłano mnie razem z innymi drużynnikami na statek po odbiór zamówionych towarów. Nie wiedzieliśmy jeszcze o blokadzie zarządzonej przez Hanzę. Na pokładzie nikogo nie zastaliśmy, więc zaciekawieni postanowiliśmy się trochę rozejrzeć. Drzwi do tej kajuty były uchylone. Zajrzałem i zobaczyłem ciebie.

- I powiedziałeś o tym Alvowi, a on od razu się domyślił, że chodzi o mnie?

Nieznajomy przytaknął.

- Natychmiast postanowił jechać do miasta. Nie tracił nawet czasu, by spytać o pozwolenie ochmistrza.

- A dlaczego ty z nim pojechałeś?

- Bo mu współczułem.

- Współczułeś Alvowi? Dlaczego?

- Dlatego, że jego brata spotkało nieszczęście.

Erlinga ogarnęło dziwne uczucie; czuł, jak w gardle rośnie mu gula.

- Strasznie się przejął, gdy usłyszał, że uwięziono cię jak zwierzę.

- Chcieliście mnie stąd wydostać? - zapytał stłumionym głosem Erling.

- Oczywiście.

- Teraz już za późno.

- Obawiam się, że tak.

- Mistrz Heinrich, mój opiekun, to niebezpieczny człowiek. Jeśli tylko trafi ci się okazja, wyskocz za burtę i płyń do brzegu.

- Pewnie mnie stąd nie wypuszczą.

- Chyba nie, ale niebawem ktoś tu przyniesie jedzenie. Przygotuj się, dobrze ci radzę.

- Jak myślisz, co powie Alv, gdy się dowie, że cię zawiodłem?

Erling odniósł wrażenie, że nieznajomy się uśmiecha, ale słońce nie wpadało już przez bulaj, nie widział więc wyraźnie jego twarzy.

O co mu chodzi? Czyżby zdecydował się pozostać na statku i narazić na wielkie niebezpieczeństwo tylko po to, by nie zawieść Alva? Boi się go? Ale jak to możliwe, skoro obaj są drużynnikami? Alv jest wprawdzie ulubieńcem ochmistrza, lecz nie ma żadnej władzy. Nie mógł się powstrzymać, by nie zapytać:

- Boisz się go?

- Alva? - Młodzieniec się zaśmiał. - Przecież to mój przyjaciel!

„Mój przyjaciel...”. Więc na tym polega przyjaźń? Erling nigdy nie miał przyjaciela, nigdy zresztą o to nie zabiegał. Przypomniał sobie, że kiedy mieszkał w*Akers-borg, Alv go wielokrotnie zadziwiał. Zachowywał się tak, jakby próbował go sobie zjednać. Przemawiał do niego przyjaźnie, oddawał mu różne przysługi. W Erlingu budziło to podejrzliwość; uważał, że to przejawy słabości lub chęci przypodobania mu się. Dopiero teraz dotarło do niego, że być może Alv ma taką naturę, że naprawdę chciał się z nim zaprzyjaźnić. Kiedy w Saemundgard siedzieli razem na najniższym stopniu schodów prowadzących na poddasze i rozmawiali w zaufaniu, miał takie samo wrażenie: że Alv pragnie, by zostali przyjaciółmi.

- Szczęściarz z ciebie - wyrwało mu się. - Alv to miły i dobry człowiek. Wierny i oddany.

Obcy chyba pokiwał głową. Zdołał jakoś usiąść i oprzeć się o grodź. Erling widział tylko zarys jego postaci.

- Jest najlepszy - zapewnił nieznajomy stanowczo. -To szczęście mieć takiego brata.

Erling nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Chciał otrzeć łzę, bał się jednak, że obcy to zauważy. Dopiero by było, gdyby inni się dowiedzieli, że Erling Eiriksson, słynny śmiałek spod Gaty, zmienił się w słabeusza, który płacze ze wzruszenia!

Na dłuższą chwilę zapadła cisza. W końcu Erling zapytał:

- Mówiłeś, że Alva coś zatrzymało po drodze. Co to takiego?

- Zsiadł z konia, żeby pomóc starej służącej, która upadła.

- Służącej? To było takie ważne? - Erling poczuł palące rozczarowanie, że Alv poświęcił cenny czas na pomoc służącej, chociaż wiedział, że lada chwila statek odpłynie z portu.

- To nie była pierwsza lepsza służąca, tylko pokojowa Kirsten, która od młodości służyła w Akersborg, ale za rządów Svalego Krakessona musiała stamtąd odejść. Kiedy Alv pomagał jej wstać, krzyknął do mnie, żebym się pośpieszył, bo ona widziała cię na statku.

Erling drgnął.

- Jak to? Widziała mnie? Ja jej nie zauważyłem. Poza tym skąd wiedziała, że Alva i mnie coś łączy?

- Musiała się skądś dowiedzieć. Koniecznie chciała Alvowi coś powiedzieć, ale obawiam się, że nie zdążyła, bo osunęła się na ziemię.

- Pewnie Alv się przeraził, gdy zobaczył, że statek odpłynął.

- W dodatku nie ma pojęcia, co się ze mną stało. Uwiązałem konia przy jednym ze składów. Jak go zobaczy, pomyśli, że wśliznąłem się na pokład.

- I że mnie uratujesz w ten czy inny sposób. Dobrze, że nie zna prawdy.

Obcy nie odpowiedział.

- Jak się nazywasz? - zapytał Erling.

- Ulv Loptsson.

- Coś mi to nazwisko mówi, ale nie mogę sobie przypomnieć, co.

- Słyszałeś o Islandczyku Snorrim Sturlassonie, który napisał sagi królewskie Heimskringla?

- Tak, opowiadała mi o nim moja przybrana matka. Była pełna podziwu dla jego ogromnej wiedzy.

- Mogę ci wyjaśnić, jak ją posiadł. Mój przodek, Jon Loptsson, który żył ponad sto pięćdziesiąt lat temu, był synem islandzkiego duchownego. Zyskał bogactwo i władzę. W rodowym dworze Odde miał duży zbiór ksiąg, zgromadzony jeszcze przez swego dziadka. Wśród cennych manuskryptów znajdowały się zapiski o królach z różnych stron świata, także o władcach Norwegii. Snorri Sturlasson był wychowankiem Jona Loptssona i dorastał w Odde. Miał więc dostęp do obszernej wiedzy o królach.

Erling zdziwił się, że Islandczycy poświęcali całe swoje życie na gromadzenie wiedzy o władcach i hoydTngach, a także o krajach, w których ci sprawowali władzę. Potem zebrane wiadomości zapisywali po to, by kolejne pokolenia mogły przekazać je dalej. Poczuł zazdrość w sercu. To musi być coś wspaniałego: wyszukiwać wieści o wielkich władcach, dowiadywać się o ich życiu i o tym, jaki spotkał ich los.

Ulv Loptsson jęknął cicho.

- Bardzo cię boli?

Islandczyk nie odpowiedział.

- Dobrze znam mistrza Heinricha i wiem, że nie zgotował ci miłego powitania. Zwłaszcza gdy się domyślił, po co się zjawiłeś.

Ulv Loptsson nadal milczał.

- Krwawisz?

- Chyba nie. Otrzymałem kilka mocnych ciosów w głowę i w pierś. Na pewno jestem połamany, ale myślę, że jakoś przetrzymam.

- Nie do wiary, ile potrafi znieść ciało. Ja straciłem stopy na polu bitwy i omal nie zostałem zakatowany na śmierć w karczmie. Widać albo Pan nie chciał mnie jeszcze u siebie, albo szatan zakpił sobie z niego.

- Długo już siedzisz w tej klatce?

- Odkąd uprowadzono mnie z klasztoru.

- Dlaczego on cię tu trzyma?

- Żebym po śmierci matki mógł zażądać spadku.

- Saemundgard?

- Także.

- Nie jesteś dziedzicem majątku w Hallandii. To Alv odziedziczy te dobra.

- Chyba że umrze. Wtedy majątek przejmę ja, jako jego najstarszy brat.

Erling słyszał, że Ulv - wzburzony szatańskim planem mistrza Heinricha - aż wstrzymał oddech.

Przez długą chwilę nic nie mówili.

- Sądzisz, że mamy jakąś szansę ucieczki? - zapytał wreszcie Ulv niepewnym tonem.

Erling odpowiedział z ociąganiem:

- Może, jeśli dostaniemy się w wir wojny.

- Ale to przecież nie jest okręt wojenny, a kupcy i załoga statku nie są zbrojnymi.

Erling dodał:

- Czegoś tu jednak nie rozumiem. Coś musiało wystraszyć mistrza Heinricha, skoro pośpiesznie wypłynął w morze o tak późnej porze dnia, pomimo nasilającego się wiatru.

- I co z tego?

- Nie wiem. W końcu będzie musiał przymusowo

gdzieś zacumować. A może szczęśliwym trafem natkniemy się na niemieckie okręty?

- A jak miałoby to nam pomóc?

- Gdyby ktoś wszedł na pokład statku, zacząłbym głośno krzyczeć, kim jestem. Mój przybrany ojciec, Sebastian Bernward, był dobrze znany wśród hanzeatów. Na pewno nie spodobałoby im się, w jaki sposób traktuje mnie mistrz Heinrich.

Ulv Loptsson prychnął.

- Myślisz jak dziecko. Mistrz Heinrich zrobiłby wszystko, żeby cię nie zauważyli. Poza tym na pewno hanzeaci mają dla niego wiele szacunku i nie wtrącaliby się do tego, jak traktuje swojego podopiecznego, za którego jest odpowiedzialny.

Erling stracił zapał. Wiedział, że Ulv Loptsson ma rację. Potrzebował jednak jakiejś nadziei, której mógłby się uczepić.

- Bardzo ci współczuję, że wpadłeś przeze mnie w tarapaty, ale zarazem cieszę się, że tu jesteś. Odkąd zostałem uwięziony, po raz pierwszy mogę z kimś porozmawiać.

- Ktoś ci przecież przynosi jedzenie, ktoś opróżnia kubeł z odchodami.

- Mistrz Heinrich zakazał załodze odzywać się do mnie.

W kajucie zrobiło się cicho.

Wreszcie Ulv Lopptson zwrócił się do Erlinga szeptem, tak że ten musiał mocno wytężyć słuch:

- Czy on ma na czole róg i jest nienaturalnie blady?

Erling poczuł na plecach zimny dreszcz. Ulv Loptsson najwyraźniej sądził, że mistrz Heinrich nie tylko zachowuje się jak diabeł, ale po prostu nim jest.

- Przecież go widziałeś - odparł.

- Tylko z daleka. Powitanie pozostawił swoim ludziom.

Erling nie wiedział, co odrzec. Choć w głębi ducha nazywał mistrza Heinricha szatanem, nigdy nie pomyślał, źe jest nim w istocie.

- Słyszałeś o Tomaszu z Akwinu, doktorze Kościoła? Według niego demony naprawdę istnieją. Mogą czynić ludzi bezpłodnymi, wywoływać wiatry i sprawiać, że z nieba spada ogień.

- Skąd o tym wiedział?

- Od Arabów. Oni znają się na magii i dlatego potrafią robić różne przedziwne sztuczki, których nie da się wyjaśnić.

- Zdaje się, że Kościół zabrania czarów.

- Właśnie dlatego mówię szeptem. Niebezpiecznie jest oskarżyć kogoś o uprawianie czarnej magii.

- Nie pomyślałeś, że mógłbym powiedzieć mistrzowi Heinrichowi o twoich oskarżeniach?

- Nie uczynisz tego. Jesteś ode mnie zależny. Poza tym jestem pewien, że sam nieraz o tym myślałeś. Niemożliwe, by normalnym człowiekiem mógł być ktoś tak na wskroś zły jak twój opiekun.

Erlingowi włosy stanęły dęba. Odkąd uwięziono go w klatce, nieraz odczuwał strach, ale nigdy jeszcze nie bał się aż tak bardzo.

Jeśli Ulv Loptsson ma rację, czeka mnie jeszcze gorszy los, niż przypuszczałem, pomyślał.

Rozdział 3

Ingebjorg podniosła dłoń do czoła, by osłonić oczy przed rażącym słońcem, i stwierdziła:

- Zbliża się jakiś samotny jeździec.

Folke podszedł do bramy, stanął obok żony i popatrzył na drogę.

- Wygląda jak zbrojny, ale oni raczej nie poruszają się pojedynczo.

- Może przybywa z jakąś wieścią o wojnie z hanze-atami? - odparła Ingebjorg, daremnie usiłując ukryć strach w głosie. Pomyślała o Alvie, który jako królewski drużynnik ruszy do walki w pierwszych szeregach, kiedy nadciągnie obca flota.

- Sądzisz, że przybywa z ostrzeżeniem? Tu, w Dal, na razie jesteśmy bezpieczni. Na ataki są narażone przede wszystkim miasta i osady na wybrzeżu.

- A może chodzi o Alva? Może stało się coś złego?

- Nie martw się na zapas! Alv jest bezpieczny pod opieką Ogmunda Finnssona, poza tym minie jeszcze trochę czasu, nim okręty Hanzy dotrą do wybrzeży Norwegii.

Ingebjorg nic nie odrzekła. Wiedziała, że Folke ma inne niż ona zdanie o królach i wojnach. Od dzieciństwa wychowywano go na rycerza, którego obowiązkiem jest obrona swego pana w walce. Dla niego było oczywiste, że Alv musi walczyć za króla i kraj. Jako drużynnik, a w przyszłości być może rycerz, nie ma wyboru.

- Dlaczego hanzeatyccy kupcy nie zadowolili się przywilejami i korzyściami, jakie mieli? Nie rozumiem, dlaczego ta wojna jest nieunikniona. Przecież tym samym zamkną sobie możliwości handlu zarówno w Norwegii, jak i w Danii.

- Takie jest życie. Niektórym nigdy nie dogodzisz, obojętnie ile by mieli dóbr, złota i władzy.

Ingebjorg tylko pokręciła głową. Stali w milczeniu, nie spuszczając wzroku z jeźdźca, który był coraz bliżej.

Nagle Ingebjorg rozpoznała go i zawołała:

- Przecież to Alv!

Pośpiesznie otworzyła bramę i biegiem ruszyła ścieżką w dół wzdłuż pola, a za nią pognał Folke; słyszała za plecami jego ciężki oddech.

Wkrótce cała trójka się spotkała. Alv zeskoczył z końskiego grzbietu i uściskał matkę.

- Alv! Co za niespodzianka! A tak się bałam, że długo cię nie zobaczymy.

Alv się zaśmiał.

- Pewnie myślałaś, że jestem już gdzieś na fiordzie i strzelam z łuku do hanzeatyckich okrętów? - zażartował, ale zaraz dodał z powagą: - Niebawem tak będzie. Chodzą słuchy, że wróg zaatakował Kopenhagę. Król Waldemar przeraził się nie na żarty, gdy zobaczył, że tym razem hanzeaci nie poprzestali na groźbach, i opuścił kraj, zanim jeszcze pierwsze hanzeatyckie flagi zało-potały na duńskich wodach.

- Uciekł z kraju? - spytał z niedowierzaniem Folke.

- Tak, żeby szukać pomocy wśród sprzymierzeńców na południu. Nie zrobił nic, by bronić kraju. Zlecił to swojemu przyjacielowi i ochmistrzowi, Henningowi Podebusce. Wczoraj przybył do Oslo duński posłaniec z wieścią, że hanzeaci zatopili w Kopenhadze statki u wejścia do portu i zablokowali do niego dostęp, a następnie zrównali miasto z ziemią. Pałac próbuje się jeszcze bronić, ale wkrótce będą musieli się poddać; według posłańca to tylko kwestia czasu. No a potem hanzeatyckie okręty skierują się pewnie na Skanię.

- Co na to Ogmund Finnsson? - spytał Folke przerażony.

- Postanowił zaczaić się z częścią naszej floty w cieśninie Karmsund, żeby obronić Bjorgyin i Vestlandet. Obawiam się, że będę musiał mu towarzyszyć. Ochmistrz nigdy nie pałał sympatią do Hanzy. Mówił mi, że jego niechęć zaczęła się już po wielkiej zarazie. Jego zdaniem hanzeaci wyniszczają nasz kraj, więc gotów jest zwalczać ich wszelkimi środkami, podobnie jak Sigurd Haftors-son w Bjorgvin.

Ingebjorg słuchała tego jednym uchem, zmartwiona, że Alv będzie musiał popłynąć z ochmistrzem. Jakie szanse w starciu z okrętami Hanzy mają przestarzałe i dużo mniejsze statki norweskie? Poza tym słyszała', że w bitwach morskich Niemcy są bardziej doświadczeni niż Norwegowie.

- I w takiej sytuacji Ogmund Finnsson pozwolił ci przyjechać do nas? - zdziwił się Folke.

Alv westchnął ciężko i odparł:

- Opowiem wam o wszystkim, jak tylko się czegoś na-piję. Od galopu tak mi zaschło w ustach i gardle, że z trudem przełykam ślinę. A muszę czym prędzej wracać.

Wkrótce zasiedli do stołu w nowej izbie. Służące krzątały się wokół nich, podawały smaczne jadło i dobre trunki. Przyszedł też Simon, ale pozostałych domowników Ingerid zebrała na posiłek w starej izbie, żeby Alv mógł spokojnie porozmawiać z rodzicami.

Olav i Torolv poczuli się dotknięci. Uważali się za wystarczająco dorosłych, by posłuchać nowin o zbliżającej się wojnie. Natomiast Elin i Helene posłusznie poszły do starej izby i siadły przy stole, o nic nie pytając. Mu-nan i Bard bardziej byli przejęci tym, że Simon zastrzelił rannego niedźwiadka, którego znaleźli tuż za ogrodzeniem, choć przekonywali go, że jeden misiek nikomu by nie zawadził. Simon jednak nie posłuchał i nawet nie próbował im się tłumaczyć. Chłopcy byli oburzeni.

Ingebjorg w milczeniu przyglądała się twarzy Alva. Od razu się domyśliła, że syn chce im powiedzieć coś ważnego, i trochę się obąwiała tej rozmowy. Pewnie chodzi o niego, bo przecież wszyscy pozostali są we dworze. Może król Hakon się domyślił, że coś go łączy z królową Małgorzatą? Król ma teraz poważne kłopoty.

Pewnie przeraziły go wieści z Kopenhagi. Poczuł się opuszczony i zdradzony, a w takiej sytuacji człowiek łatwo wpada w złość i gorzej wszystko znosi.

A jeśli Alv i królowa zrobili coś, czego nie da się już naprawić? Może uczucia wzięły górę nad rozsądkiem i ulegli pokusie? Ingebjorg poczuła, jak strach ściska jej żołądek. Gdyby coś takiego wyszło na jaw, dla Alva oznaczałoby to pewną śmierć.

Mimowolnie przypomniała sobie siebie samą, jak wymykała się z poddasza na spotkanie z Eirikiem. I to nawet w dniu zaręczyn z Bergtorem. Wiedziała, że postępuje źle, że skutki tego mogą być straszliwe, a mimo to nie zdołała się temu oprzeć. Czy ma więc prawo żądać od Alva, żeby był silniejszy i bardziej prawy niż ona?

- No, synu - odezwał się Folke zachęcająco. Ugasiłeś pragnienie, odpocząłeś nieco, mów więc, co ci leży na sercu. Wiesz, że zawsze możesz liczyć na nasze wsparcie, niezależnie od tego, z czym przychodzisz. Niestety, wobec twojego brata nie byliśmy tak wspaniałomyślni i skrzywdziliśmy go swoimi podejrzeniami. Matka wciąż to sobie wyrzuca. Ale to nauczyło nas, że nie wolno pochopnie kogoś oceniać, lecz najpierw trzeba spróbować zrozumieć, a potem wybaczyć. Domyślam się, że sprowadziło cię do nas coś ważnego, skoro przejechałeś taki szmat drogi, choć lada chwila masz ruszyć na morze bronić kraju. - Westchnął ciężko i dodał: - Wtedy się pomyliliśmy. To nie Erling tak okrutnie obszedł się z siostrą Bergljot. Oskarżyć człowieka o czyn, którego nie popełnił, to jeden z najcięższych grzechów, jakiego można się dopuścić.

Alv skinął głową i rzekł:

- Nigdy sobie nie wybaczę, że go wtedy bardziej nie broniłem i nie przeciwstawiłem się waszym oskarżeniom wobec niego. Powinienem dobitniej wyrazić swoje zdanie.