Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
[PK]
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjřrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjřrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu.
Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 9
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 238
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przepowiednia księżyca tom 9
Ingebjorg Olavsdatter
- dziedziczka dworu Saemundgard w Dal w parafii Eidsvoll
Bergtor Masson
- przybrany ojciec Ingebjorg, kupiec ożeniony z Giselą
Hallstein Misson Gisela Sverresdatter
- niesympatyczny brat Bergtora
- gospodyni we dworze Belgen, żona Bergtora
Orm Oysteinsson
- ochmistrz dworu królewskiego (najwyższy rangą urzędnik w kraju)
Pani Bothild
- gospodyni Akersborg, żona Orma 0y-steinssona
Turę Gustavsson
- bratanek krewnego Olofa Torvalds-sona, narzeczony Ingebjorg
Rycerz Darre
Młody król Hakon
- jeden z rycerzy w twierdzy Akersborg
- nominalny władca Norwegii, do czasu uzyskania pełnoletności
Gudrid Guttormsdatter - gospodyni z Frysji, przybrana matka
Sigurd Haftorsson
syna Ingebjorg
- najbogatszy człowiek Norwegii
Frid Ingulstad
Przekład
Lucyna Chomicz-Dąbrowska
Tytuł oryginału norweskiego:
Den utvalgte
Ilustracje na okładce: Eline Myklebust
Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys
Redakcja i korekta: BAP-PRESS
Copyright © 2004 by N.W. DAMM & S0N A.S, OSLO
Copyright this edition: © 2010 by BAP-PRESS
Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS All Rights Reserved
Wydawca:
Axel Springer Polska Sp. z o.o.
02-672 Warszawa
ul. Domaniewska 52
www.axelspringer.pl
ISBN 978-83-7558-764-7
ISBN 978-83-7558-773-9
oraz
BAP-PRESS
05-420 Józefów
ul. Godebskiego 33
www.bappress.com.pl
ISBN 978-83-7602-133-1
ISBN 978-83-7602-169-0
Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:
Infolinia: 0 801 000 869
Internet: www.fakt.literia.pl
Skład: BAP-PRESS
Druk: Norhaven A/S, Dania
Oslo, dzień przed odpustem świętej Katarzyny, 25 listopada 1353 roku
Ingebjorg najchętniej zapadłaby się pod ziemię i zniknęła bez śladu.
W uszach dźwięczały jej słowa, które Turę cisnął jej w twarz, nim opuścił ją w gniewie. Straciła go, być może na zawsze. Gdzie indziej zamierzał szukać pocieszenia i nie była to raczej tylko czcza pogróżka. Nie zauważyła stojącego za jej plecami Bergtora. Poczuła tylko, że chwycił ją delikatnie za ramię.
- Zaprowadzę cię do tkalni, Ingebjorg. Tam się zebrały kobiety - powiedział. - Nie możesz tu tak stać, bo jeszcze ktoś cię zobaczy. Wciąż zjeżdżają się nowi goście.
- Och, Bergtorze. Taki wstyd... - odezwała się, z trudem wydobywając głos z gardła.
- Może nikt się nie dowie. Przecież pan młody nie powinien pokazywać się w domu panny młodej dzień przed ślubem.
- Nie wiadomo, czy w ogóle wróci - westchnęła z drżeniem Ingebjorg.
- Wróci - odparł z przekonaniem Bergtor.
Wieczór ciągnął się w nieskończoność, a Ingebjorg przeżywała prawdziwe katusze, starając się ukryć swą rozpacz. Poczuła wielką ulgę, gdy Gisela i goście uznali wreszcie, że czas udać się na spoczynek. Sama nie myślała nawet o tym, by się położyć. Uznała, że musi poczekać, aż wróci Turę.
Krótko po tym, gdy kobiety opuściły tkalnię, otworzyły się drzwi i wszedł Bergtor.
- Musisz się trochę przespać, Ingebjorg.
- Nie mogę - odparła i wpatrując się w niego, z trudem powstrzymywała się od płaczu.
Siadł przy niej i choć widziała, że jest wściekły, rzekł, siląc się na spokój:
- Powiedz mi, o co właściwie poszło?
- W sali biesiadowali członkowie orszaku królewskiego - zaczęła powoli. - Gdy stamtąd wychodziłam, książę Al-gotsson udał się za mną i zmusił, bym otworzyła drzwi do pracowni, gdzie przepisuję księgi. Chciał pożyczyć jakąś księgę od ochmistrza. - Zamilkła, zagryzła wargę i dopiero po chwili wyszeptała: - I tam próbował mnie wziąć siłą.
Bergtor zacisnął dłonie w pięści, aż pobielały mu kłykcie.
- Błagałam Boga o pomoc - dodała pośpiesznie, by powstrzymać gniew opiekuna. - I Bóg nie zostawił mnie w potrzebie. Nagle rozpętała się straszliwa burza i piorun uderzył w stajnię. Rozległy się krzyki, że wybuchł pożar. Książę wybiegł w pośpiechu, a ja pozostałam półnaga na podłodze. Nim zdążyłam się ogarnąć, ujrzałam w drzwiach młodego króla Hakona.
Bergtor wpatrywał się w nią z zaciśniętymi zębami, po czym pochylił się i oparł łokciami o kolana. Utkwiwszy wzrok w podłodze, odezwał się w końcu z goryczą:
- Oni nie są tacy jak my, Ingebjorg. Przywykli bez najmniejszych skrupułów spełniać swoje zachcianki. - Zamilkł, a po chwili poderwał się i oznajmił: - Muszę wracać do izby i wygarnąć żar.
- Pójdę z tobą - odparła pośpiesznie, bo nagle ogarnął ją strach, że miałaby pozostać sama.
W izbie wszystko już było przygotowane do uczty weselnej. Na długich stołach, przykrytych białymi obrusami, stała srebrna zastawa. Bergtorowi chyba dobrze się wiedzie w handlu, skoro stać go na srebra, pomyślała In-gebjorg mimochodem, zamykając za sobą drzwi.
Bergtor tymczasem podszedł do paleniska i zaczął wygarniać żar do popielnika, by utrzymał się do następnego dnia.
Ingebjorg, rozejrzawszy się wokół, zachodziła w głowę, co zrobią, jeśli Turę nie wróci. Przekonany, że go zdradziła, może odmówić ożenku. Kto chciałby poślubić kobietę okrytą niesławą i do tego z niechlubną przeszłością? Turę z pewnością rozpowie wszystkim o jej niewierności. A gdy przestanie być potrzebna ochmistrzowi do przepisywania ksiąg i dokumentów, straci jedyne źródło utrzymania. W Ssemundgard pola zdążyły porosnąć chwastami, a puste zabudowania niszczeją. Nie udało się pozyskać służby, pomimo usilnych starań, nie może więc wrócić do rodzinnego dworu. Bergtor z pewnością nie wyrzuci jej za drzwi, ale jeszcze trochę, a Gisela dosypie jej trucizny do jedzenia, byleby się jej pozbyć.
Nagle Ingebjorg wytężyła słuch i odwróciła się do drzwi.
- Wydaje mi się, że coś słyszałam. Chyba ktoś jest na dziedzińcu.
Bergtor wyprostował się i zamarł na moment w bezruchu.
- No, zdaje się, że wrócił - oznajmił po chwili. Odłożył pogrzebacz, zmusił się do uśmiechu, by ją uspokoić i dodał: - Pewnie się upił gdzieś w gospodzie. Zajmę się nim.
Rumor ustąpił miejsca głośnym złorzeczeniom i przekleństwom.
Bergtor, kierując się do drzwi, ostrzegł Ingebjorg:
- On cię nie może teraz pod żadnym pozorem zobaczyć. Zgodnie z tradycją pan młody nie powinien oglądać panny młodej na dzień przed ślubem.
Ingebjorg pokiwała głową, domyślając się, że Bergto-rowi nie chodzi jedynie o wierność tradycji, a raczej o to, by uchronić ją przed pijanym Turem.
- Zaprowadzę go do sypialni na poddaszu i powiem, że położyłaś się spać w sypialni Giseli. A ty tu poczekaj, póki nie wrócę.
Wyszedł, pozostawiając ją samą w półmroku izby. Paliła się jedynie lampka łojowa na beczce przy drzwiach. Wsłuchując się w podniesione głosy na zewnątrz, modliła się w duchu, by nie doszło do bójki. Trudno jej było wprawdzie wyobrazić sobie Turego i Bergtora, okładających się pięściami, ale też nigdy nie widziała jeszcze Turego w takim stanie i nie miała pojęcia, jak się zachowa. Słyszała zagniewane głosy. Bergtor zareagował gwałtowniej niż się spodziewała, dowiedziawszy się o tym, co zaszło w izbie, gdzie przepisywała dokumenty. Oburzyły go zwłaszcza cyniczne oskarżenia księcia Algotssona i to, że Turę dał tym oskarżeniom wiarę. Przecież zdążył na tyle poznać Ingebjorg, by wiedzieć, iż nie jest równie rozwiązła jak Gisela.
Na dziedzińcu ucichło. Miała nadzieję, że Bergtorowi udało się zaprowadzić Turego do sypialni.
Sypialnia dla nowożeńców... Przyozdobiona na najważniejszą noc w ich życiu. Ingebjorg zagryzła wargi, by powstrzymać się od płaczu. Nagle przypomniało jej się późne lato ubiegłego roku: matka, która promieniejąc z radości, wyjmowała ze swej skrzyni posażnej ręczniki, lniane prześcieradło i powłokę, którą chciała oblec dla młodej pary. Wtedy pościel okazała się niepotrzebna. Czy teraz się przyda?
Pokręciła głową i z trudem przełknęła ślinę.
Nasłuchiwała jeszcze przez chwilę, po czym zdmuchnęła płomyk lampki i po cichu uchyliła drzwi. Na pogrążonym w mroku dziedzińcu panowała cisza. Na galerii poddasza, gdzie mieściła się sypialnia dla nowożeńców, w mdłym świetle ukazała się ciemna sylwetka. Mężczyzna szedł, nie oświetlając sobie drogi, zapewne po to, by nie zostać zauważony przez gości, gdyby przypadkiem wyszli za potrzebą.
Czekała, nie ruszając się z miejsca, ciekawa, co Berg-tor jej powie.
- Teraz możesz kłaść się spać, Ingebjorg - rzekł cicho, gdy już podszedł blisko.
- Jak poszło? - zapytała zalęknionym głosem.
- Jest pijany i skory do waśni. Nie panuje nad sobą. Miejmy nadzieję, że jak się prześpi, to mu minie.
- Dowiedziałeś się, gdzie był?
- Nie. Nie myśl o tym, Ingebjorg. Chodźmy na górę. Już dawno powinniśmy być w łóżkach.
Stąpając po cichu po schodach, weszli do sypialni Gi-seli i Bergtora.
Ingebjorg niechętnie przypomniała sobie tę noc, kiedy musiała zatkać sobie uszy, by nie słyszeć odgłosów miłosnego aktu w łożu małżeńskim. Miała nadzieję, że teraz Gisela już zdążyła zasnąć.
- Dobranoc, Ingebjorg - wyszeptał Bergtor, udając się w stronę swojego posłania.
- Dobranoc, Bergtorze, i dziękuję.
Ułożyła się pod przykryciem całkiem wyczerpana, a jednak wiedziała, że nie zdoła zasnąć. Zastanawiała się, czy mogła zachować się inaczej wtedy, gdy książę Al-gotsson wdarł się do pracowni. Może powinna była wzywać pomocy? Ale czy ktoś by ją w ogóle usłyszał?
Jak Turę mógł pomyśleć, że zwabiła księcia, do pustej pracowni, by mu się oddać? I dlaczego król Hakon potwierdził, że widział ją sam na sam z księciem, skoro wiedział, co się stało? Pani Bothild przecież zapewniała ją, że król domyślił się prawdy, gdy zwróciła mu uwagę na zachowanie księcia.
Rozmyślania przerwał jej cichy śmiech Giseli.
- Ależ, Bergtorze - usłyszała w ciemnościach jej głos. - Nie możesz się tak ode mnie po prostu odwrócić. Nie rozumiesz, że cię pragnę?
- Jestem zmęczony, Giselo. Miałem ciężki dzień, a już niebawem znów trzeba będzie wstać. Poza tym, nie chcę zaszkodzić dziecku. To nie jest dobre dla niego.
- Ale jest dobre dla mnie - zachichotała Gisela.
Na chwilę zapadła cisza.
- Mmm... Tak, teraz lepiej. Tym razem ja mogę być na górze.
Ingebjorg słyszała jęki, mimo że zatkała sobie uszy poduszką, ale wróciła myślami do Turego. Jeśli ladacznice przy ulicy wschodniej potrafią tak kusić swymi wdziękami jak Gisela, to z pewnością znalazł pocieszenie w ich ramionach.
Nawet Bergtor nie był w stanie się oprzeć bujnym kształtom swej żony, choć na pewno czuł się zakłopotany wiedząc, że Ingebjorg wszystko słyszy. Jak każdy mężczyzna, dawał upust swej chuci.
Arystokraci, jak się okazuje, bywają jeszcze gorsi. Uważają bowiem, że mają prawo brać to, na co mają chęć. Sama się o tym przekonała.
Przewracała się z boku na bok i przyciskając ucho do poduszki, a drugie zakrywając dłonią, czekała, aż małżonkowie zakończą miłosny akt.
Następnego ranka obudziła się ociężała i zmęczona. Słyszała, jak Bergtor się ubiera, a po chwili wymknął się po cichu, pozostawiając uchylone drzwi, przez które wniknął do pomieszczenia jesienny chłód. Na zewnątrz panowała jeszcze ciemność.
Oto nadszedł dzień jej ślubu, nie czuła jednak radości. Zresztą wcale nie była pewna, czy w ogóle dojdzie do zaślubin.
Nie podniosła się z posłania, mimo że dolatujące odgłosy zdradzały, iż dwór budzi się do życia. Służące poszły do obory doić krowy, ktoś wszedł do budynku z paleniskiem, by rozpalić ogień. Zastanawiała się, czy Bergtor spróbuje ocucić Turego, czy też pozwoli mu się wyspać.
Na schodach, prowadzących na poddasze, usłyszała kroki, po czym do sypialni weszła służąca, oświetlając sobie drogę.
- Panno Ingebjorg. Przyniosłyśmy gorącą wodę -oznajmiła, a za nią weszły dwie inne służące z balią.
W głębi pomieszczenia, w małżeńskim łożu Gisela spała twardym snem. Ingebjorg usiadła na łóżku niechętnie, bo w sypialni panował taki chłód, że z ust unosił się obłoczek pary. Miała się wykąpać poprzedniego dnia wieczorem, była jednak zbyt wzburzona i w końcu z Bergtorem postanowili, że poczeka z kąpielą do rana.
Trzęsąc się z zimna, weszła do balii z gorącą wodą. Służąca umyła jej włosy wodą z ługiem, od którego zapiekła ją głowa. Kąpiel poprawiła jej nastrój, choć nadal krępowało ją pokazywanie pokrytych bliznami pleców. Nie miała jednak siły się teraz tym przejmować. Przyjrzała się sobie uważnie i ucieszyła się widząc, że przytyła. Spokojne dni w Akersborg i dobre jedzenie uczyniły swoje. Powiększyły jej się piersi, zaokrągliły biodra i brzuch. Gdyby nie wiedziała, jak jest naprawdę, mogłaby pomyśleć, że znów jest przy nadziei.
Służące wysuszyły dokładnie jej włosy i wytarły ciało, po czym sięgnęły po ślubny strój. Właściwie powinny ją przyodziać tuż przed uroczystością w sypialni dla nowożeńców, ale Bergtor - zapewne z powodu Turego - polecił im uczynić to tutaj. Później nie miałyby czasu, tyle je czekało pracy.
By lepiej widzieć, służące zapaliły dwie świece, co niestety obudziło Giselę.
- A co się tutaj dzieje? - rzuciła zdumiona gospodyni Belgen, wspierając się na poduszkach. - Przenieśliśmy się z mężem tutaj, na górę, by uniknąć zamieszania. Opuściłam ciepłą izbę, choć nastały już chłody, a i tak nie mam spokoju.
Popatrzyła na Ingebjorg naburmuszona, gdy nagle w jej wzroku pojawiła się ciekawość.
- Czyżbyś była brzemienna? - zapytała.
- Nie - odparła Ingebjorg, zaczerwieniwszy się po cebulki włosów.
- Przytyłaś?
- Tak, w Akersborg podaje się tyle smacznego jedzenia.
- Turę wrócił w końcu?
- Tak - odparła, unosząc ręce, a złota, jedwabna suknia spodnia z długimi, szerokimi rękawami spłynęła, otulając i przyjemnie chłodząc rozgrzane ciało.
- Pewnie będzie zadowolony, gdy zobaczy, że zaokrągliły ci się kształty. Może znów nabierze ochoty na ciebie?
Ingebjorg aż odjęło mowę. Jak Gisela może rozmawiać o takich sprawach przy służących?
- Nie powinnaś się tak przejmować, że wczoraj wieczorem poszedł się zabawić. To nic nie znaczy. Takiemu ognistemu, pełnemu temperamentu mężczyźnie niełatwo trzymać się z dala od kobiet.
Ingebjorg serce zabiło gwałtownie, słuchając cynicznej do bólu Giseli.
- Wrócił pijany z gospody, nic poza tym się nie wydarzyło - odparła ochryple, zła na siebie, że nie zdołała w porę ugryźć się w język.
- I tak ci nie uwierzę - roześmiała się Gisela. - Zbyt dobrze go znam! Kto wie, czy nie lepiej niż ty.
Ingebjorg zagryzła wargę i postanowiła się nie odzywać.
Tymczasem służące włożyły jej przez głowę purpurową suknię wierzchnią bez rękawów, którą na zamówienie Bergtora uszył pewien krawiec w mieście, zdjąwszy uprzednio miarę ze starej sukni Ingebjorg. Na szyi zawiesiły jej piękny złoty naszyjnik, pożyczony od Giseli, podobnie jak złote pierścienie i bransolety. Tylko relikwiarz był jej własnością, ten sam, który wraz z listem odnalazła przy zmarłym ojcu. W relikwiarzu, który stanowił najcenniejszą pamiątkę ojca, znajdowała się drzazga z krzyża Chrystusowego. Odzyskała go dzięki Bergtorowi.
Usiadła, by służące wyszczotkowały jej długie, gęste włosy. Świtało już i jedna z dziewcząt otworzyła drzwi szeroko, by Ingebjorg mogła się przejrzeć w lustrze z polerowanej miedzi.
Gisela tymczasem zdecydowała się wstać. Wyglądała okropnie grubo, jakby dziecko miało się urodzić lada dzień.
Służące śpieszyły się, bo musiały wracać do izby i podać śniadanie gościom weselnym. Obiecały Ingebjorg przynieść coś do jedzenia na górę, tak by na razie nikt jej nie zobaczył w ślubnym odzieniu. Otuliły ją dużym, zimowym szalem.
Ingebjorg stanęła przy szparze w drzwiach, pilnując się, by nikt jej nie zobaczył. Zapowiadał się pogodny, choć dosyć rześki dzień. Na dziedzińcu zaroiło się od gości, którzy już wstali i kierowali się do izby na śniadanie. Rozglądała się za znajomymi twarzami.
Późnym wieczorem poprzedniego dnia przybyła rodzina Turego: matka, ojciec, siostry i jacyś krewni. Po kłótni z Turem była tak roztrzęsiona, że nie miała siły pójść się z nimi przywitać. Bergtor przeprosił w jej imieniu. Mężczyzn zapewne to nie zabolało, bo zgodnie z tradycją i tak nie mogli zobaczyć panny młodej. Gorzej z matką Turego. Ta zapewne się zdziwiła.
Gisela na pewno zaprosiła wszystkich swoich znajomych i krewnych, podobnie jak na uroczystość zaręczyn. Może przybył też Hallstein. Ciarki przeszły jej po plecach na myśl, że Turę mógł zrezygnować z małżeństwa, odrzuciła jednak pośpiesznie te obawy. Gdyby się rozmyślił, nie wróciłby na noc do Belgen, tylko udał się wprost na pokład swojego żaglowca.
- Nie martw się, Ingebjorg - usłyszała nagle za plecami głos Giseli, który zabrzmiał dość przyjaźnie. - Jak się wyśpi, na pewno znów będzie miły. Musisz przywyknąć do takiego zachowania teraz, gdy przyjdzie ci żyć pośród arystokratów.
Ingebjorg odwróciła się. Gisela włożyła nową suknię z purpurowego aksamitu. Suknia opinała jej się na brzuchu, jakby zaraz miała pęknąć w szwach. Jeszcze nigdy nie widziała, by ciężarna kobieta w taki sposób eksponowała swój brzuch i z przerażeniem pomyślała, co na to powie matka Turego.
- O czym ty mówisz?
- Musisz przywyknąć do tego, że twój mąż weźmie sobie nałożnicę, albo nawet dwie. Taki jest ich styl życia.
- Ty byś przywykła? - wyrwało się Ingebjorg, nim zdołała pomyśleć.
Gisela zaśmiała się.
- Bardzo bym chciała należeć do tego świata i spędzać dni w królewskich komnatach lub w zamkach magnatów, gdzie co wieczór odbywają się uczty i tańce. Nawet nie masz pojęcia, jak ci się udało.
- Byłoby ci przyjemnie, gdyby to twój mąż sprawił sobie nałożnicę, a nawet dwie?
- Owszem. Pod warunkiem, że ja zrobiłabym to samo - zaśmiała się i obróciła.
Ingebjorg czekała w sypialni Giseli, gdy przyszły dwie służące przymocować jej na głowie ślubną koronę, należącą do rodu Turego. Przywiózł ją z Varberg. Chyba nie widziała jeszcze czegoś równie pięknego. Po raz pierwszy tego dnia zapragnęła, by była tu teraz z nią matka. Przykre słowa, jakie usłyszała z ust swego narzeczonego, popsuły jej nastrój oczekiwania i zburzyły radość. Kiedy jednak służące wniosły koronę, zrozumiała, że wszystko odbędzie się tak, jak zaplanowano. Jaka szczęśliwa byłaby matka, gdyby ją ujrzała w ślubnej koronie, należącej do rodu szwedzkiej arystokracji!
Trochę się przeraziła, gdy poczuła jej ciężar na głowie. Dziewczęta ostrożnie umocowały koronę, zawiązały tasiemki i podały jej miedziane lustro. Panna młoda przyjrzała się swemu odbiciu, opadającym miękko lokom i dużym oczom w bladej twarzy. Wystające kości policzkowe przydają mi urody, pomyślała Ingebjorg.
Matka miała takie same. Gdybym tak jeszcze była podobna do niej pod innymi względami, westchnęła.
Oddała służącej lustro i wstała ostrożnie, by nie upuścić korony. Druga służąca wyprowadziła ją na galerię.
Goście już czekali na dziedzińcu. Wypatrywali jej z podniesionymi głowami, a gdy ją zauważyli, przez zgromadzenie przeszedł szmer.
Ingebjorg uśmiechnęła się i pokiwała, wypatrując jednej, konkretnej osoby, której jednak nie dostrzegła. Przez moment znów zdjął ją lęk, ale szybko wytłumaczyła sobie, że Turę nie przekazałby jej korony ślubnej, gdyby zmienił swe zamiary.
W tej samej chwili rozległo się rżenie i tętent końskich kopyt od strony ulicy Zachodniej, a także okrzyki i nawoływania. Zarówno Ingebjorg, jak i goście, zwrócili spojrzenia w stronę ulicy, na której wkrótce pojawił się pan młody wraz z drużbą. Ingebjorg westchnęła z drżeniem, i poczuła, jak jej twarz oblewa się rumieńcem.
Turę wjechał konno na dziedziniec, zatrzymał się pod galerią, po czym spojrzał w górę na Ingebjorg. Na jego dyskretny ruch dłonią, Ingebjorg skierowała się ku schodom. A kiedy zeszła na dół, Turę zsiadł z konia i z uśmiechem wyszedł jej na spotkanie. Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że jest taki jak zwykle. Nie dostrzegła wściekłości, która wykrzywiała mu twarz poprzedniego wieczoru. Ubrany był w purpurową, aksamitną tunikę z długimi językami u dołu, przepasaną na biodrach szerokim, złoconym pasem, na głowie miał czapkę z tej samej tkaniny, a do tego obcisłe, błękitne rajtuzy i sięgającą niemal do stóp pelerynę z aksamitu w kolorze nieba, wykończoną futrem z gronostaja.
Wygląda jak królewicz, pomyślała Ingebjorg zdumiona tym przepychem.
Turę tymczasem podszedł do niej i ucałował jej dłoń. Spojrzawszy na nią z wesołym błyskiem w granatowych oczach, rzucił cicho:
- Jesteś piękna, Ingebjorg. Przepełnia mnie duma, że zostaniesz moją małżonką.
Ingebjorg zarumieniła się i poczuła przenikającą ją radość. Z ulgą uświadomiła sobie, że znów jest między nimi dobrze.
Gisela okryła ją aksamitną peleryną, a następnie pannę młodą poprowadzono na bok, by się przywitała z matką Turego, jego siostrami i krewnymi.
Przyszła świekra była wysoką, dumnie wyprostowaną kobietą. Ubrana w długą do kostek, błękitną suknię z jedwabiu i aksamitną pelerynę z trenem, prezentowała się bardzo wytwornie. Na głowie miała hennin, stożkowaty czepiec z identycznej tkaniny jak peleryna, ozdobiony białym muślinem.
Gdy Ingebjorg skłoniła się nisko, matka Turego zmierzyła ją krytycznym wzrokiem i oznajmiła niechętnie:
- A więc to jest Ingebjorg Olavsdatter. - Przechylając lekko głowę, uważnie studiowała rysy twarzy przyszłej synowej. - Mój syn zawsze przejawiał słabość do urodziwych kobiet. Masz piękne włosy, ale jesteś chuda jak służka.
Ingebjorg oblała się gorącym rumieńcem. Właściwie nie spodziewała się wiele, ale nie przyszło jej do głowy, że ze strony matki Turego spotka ją taka potwarz.
- Mam nadzieję, że mieliście dobrą podróż, pani Mar-gareto - rzekła z uśmiechem, usiłując nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją dotknęły te słowa.
- Okropną! - odparła dama, a jej twarz przybrała jeszcze bardziej surowy wyraz. - Pierwszy i ostatni raz weszłam na pokład o tej porze roku. Gdybym jeszcze płynęła na południe, to gotowa bym była to znieść, ale na to zapomniane przez Boga odludzie... - urwała, zaciskając usta.
Dwie siostry Turego, panny Anna i Benedykta podeszły także, by przywitać się z Ingebjorg. Obie niezamężne, były nieco starsze od brata, i zdawały się spoglądać na wszystkich z wyższością. Popatrzyły na Ingebjorg wyraźnie zaciekawione, jej jednak ciarki przeszły po plecach, gdy pomyślała, że będzie dzielić dom z tymi trzema kobietami. Całe szczęście, nie nastąpi to tak prędko. Na początek zamieszka z Turem w Akersborg.
Ojciec Turego, głośny i rozmowny na przyjęciu zaręczynowym, zachowywał się teraz zupełnie inaczej. Najwyraźniej w tej rodzinie to żona decyduje o wszystkim, domyśliła się Ingebjorg, podając mu dłoń. Ujął ją sztywno i skłonił się dwornie, mamrocząc coś pod nosem. Pamiętała, jak ostatnio wyściskał ją serdecznie.
Nagle Ingebjorg poczuła na sobie czyjeś spojrzenie, a gdy się odwróciła, stanęła oko w oko z bratem Bergto-ra, Hallsteinem. Gisela wspomniała, że został zaproszony, Ingebjorg miała jednak nadzieję, że nie przybędzie na ślub. Skinęła mu tylko na przywitanie, po czym pośpiesznie skierowała się w stronę właśnie przybyłych gości, ochmistrza z małżonką, panią Bothild.
Ochmistrz rozprawiał coś głośno i śmiał się rozbawiony, natomiast jego żona wydawała się bardzo skrępowana. Z pewnością nie cieszyła jej perspektywa udziału w weselnym przyjęciu u Giseli. Objęła Ingebjorg serdecznie i rzekła:
- Niech Bóg cię błogosławi, moje dziecko. Mam nadzieję i modlę się o to, byście byli szczęśliwi.
Gdy wreszcie przywitała się ze wszystkimi, zaczęto tworzyć orszak weselny. Ceremonia ślubna miała się odbyć w Katedrze Świętego Hallvarda. Dla gości, którzy przybyli do Oslo statkami ze Szwecji, wynajęto konie. Odwróciła się, by poszukać wzrokiem Turego. Zauważyła, że przytrzymuje wodze rumaka, przeznaczonego dla niej. Obok stał Bergtor w dużej, brązowej czapce ze skóry i w złoconym stroju z aksamitu, wykończonym futrem. Ledwie poznała swego opiekuna.
Podniósł wzrok i uchwycił jej spojrzenie. Uśmiechnął się, by dodać jej odwagi, po czym skierował się w jej stronę.
- Pięknie wyglądasz w ślubnej koronie - rzeki cicho, a potem chwycił ją za rękę i powoli poprowadził w kierunku Turego. Ten z uśmiechem pomógł jej dosiąść konia, po czym dosiadł swojego. Przez chwilę czekali na pozostałych gości, a potem wyruszyli powoli. Na czele orszaku znajdowali się muzykanci, za nimi młoda para, a dalej duchowni, sira Jon i sira Hallvard. Następnie ustawili się parami drużbowie i druhny, Bergtor i Gisela, rodzice Turego, jego siostry, a za nimi pozostali goście.
Turę odwrócił się do Ingebjorg i znów się do niej uśmiechnął, ona zaś, uszczęśliwiona, odpowiedziała mu także uśmiechem. Wszystko to, co działo się teraz, wydawało jej się jakieś nierzeczywiste. Trudno jej było uwierzyć, że oto siedzi na koniu w pięknej, ślubnej koronie, a towarzyszy jej przystojny młodzieniec, którego wkrótce poślubi.
Ulica zwęziła się, i zrobiło się za ciasno, by jechać obok siebie. Ludzie, których mijali po drodze, zatrzymywali się, by popatrzeć na orszak. Ze zdziwieniem wpatrywali się w grajków i młodą parę z arystokratycznego rodu. Niektórzy kłaniali się nisko, jakby to przejeżdżał sam król.
Klęcząc obok Turego przed ołtarzem podczas mszy ślubnej, Ingebjorg trudno było się skupić. Myślała o tym wszystkim, co przeżyła od pamiętnego dnia, gdy opuściła Saemundgard. Poczuła, że wreszcie zostały jej przebaczone grzechy, minęło to, co złe, i może spokojnie wyruszyć na spotkanie przyszłości.
Nie potrafiła zrozumieć, jak mogła być tak nierozważna i zaślepiona, że nie myślała o skutkach swoich czynów i zupełnie nie lękała się boskiego gniewu. Chyba naprawdę Eirik rzucił na mnie czar, pomyślała. Jakże dotkliwa okazała się kara za tę lekkomyślność: począwszy od urodzenia dziecka w zimnej celi klasztornej, a skończywszy na tym, że mały Eirik umarł zaledwie dwa tygodnie wcześniej, nim go odnalazła. Przypomniały jej się zasłyszane niegdyś słowa: „Grzech ciężki rodzi śmierć...”
Zamknęła oczy i pomodliła się gorąco, by Pan otoczył opieką jej synka. Przyrzekła równocześnie, że nigdy więcej nie ulegnie pokusom szatana, i nie popełni równie ciężkiego grzechu. Zaniosła też modły, by żyli wraz z Turem w miłości i bo jaźni Bożej, nie raniąc się nawzajem.
Kiedy orszak weselny wracał z powrotem do Belgen, nad miastem zaświeciło listopadowe słońce. Tłum ludzi zgromadził się, by popatrzeć na niecodzienny widok. Nieczęsto trafiała się okazja, by oglądać weselny orszak na ulicach Oslo. Gapili się więc na pannę młodą w złotej koronie, na gości wystrojonych w aksamity i jedwabie. Dzieciaki biegły za nimi, pokrzykując głośno, oszalałe z zachwytu nad przepychem, którego blask dane im było zobaczyć.
W Belgen na dziedzińcu udekorowanym złotymi, klonowymi liśćmi, kiściami czerwonej jarzębiny i gałązkami świerkowymi, czekała podekscytowana służba.
W izbie, gdzie przygotowano ucztę weselną, w wysokich fotelach, na honorowych miejscach posadzono młodą parę. Muzykanci przygrywali na flecie, harfie i gęślach, a goście zasiadali przy długich stołach.
Turę uścisnął ukradkiem dłoń Ingebjorg i wyszeptał:
- Moja żona.
Ingebjorg zakręciło się w głowie ze szczęścia. Wciąż nie mogła uwierzyć, że naprawdę poślubiła Turego i pozostanie jego żoną, póki śmierć ich nie rozdzieli. Uśmiechnęła się do niego, ze wzruszenia nie mogąc wydobyć słowa.
Kiedy już wszyscy znaleźli się na swych miejscach, Bergtor, który siedział obok Ingebjorg, wstał i uroczyście oznajmił, że Ingebjorg i Turę są od teraz prawowitymi małżonkami, a dla niego było prawdziwą przyjemnością być jej swatem. Życzył młodej parze wszystkiego najlepszego. Głos mu się jednak zaczął łamać, pośpiesznie więc wzniósł toast za młodą parę, a kiedy już usiadł, zwrócił się do Ingebjorg ze słowami:
- Bardzo mi przykro, powinienem powiedzieć więcej, ale nie dałem rady.
- Nic nie szkodzi - pocieszyła go, kładąc dłoń na jego dłoni.
Jako następny podniósł się Turę i wygłosił swoją mowę, utrzymaną w żartobliwym tonie. Opowiedział o dniu, gdy przybył do Oslo, aby dokładniej przyjrzeć się pannie. Nie łudził się specjalnie, że przypadnie mu do gustu, sądził bowiem, że Norweżki nie są tak piękne jak Szwedki. Jego ojciec zaklaskał i przyjął te słowa głośnym śmiechem.
- Ale - ciągnął Turę - panna okazała się nie tylko urodziwa, ale miała również to, co ceni u kobiety każdy mężczyzna: pokorę, dostojność, skromność i cnotę.
Ojciec Turego znów zaklaskał, a gdy Ingebjorg zerknęła ukradkiem na matkę męża, zauważyła, że siedzi wyprostowana, jakby połknęła kij, a jej zaciśnięte usta przypominają wąską kreskę.
Podano jedzenie, a do kielichów i pucharów nalewano trunki. Ingebjorg była oszołomiona ilością smakowitych potraw z mięsa, a także ryb oraz drobiu. Do picia zapewniono piwo, miód i wino w wysokich stągwiach. Nastrój stawał się coraz weselszy, a i Turę coraz bardziej się ożywiał.
Naprzeciwko młodych siedziała Gisela, a po jej lewej ręce Hallstein. Ingebjorg zdziwiła się, że gospodyni, która decydowała o usadzeniu gości, nie zadbała o to, by siedzieć obok ojca Turego lub któregoś z jego krewnych albo Orma Oysteinssona. Hallstein nie należał ani do rodziny panny młodej ani pana młodego, nie należało mu się więc tak dostojne miejsce przy stole.
Giseli tymczasem trunki najwyraźniej uderzyły do głowy. Ingebjorg poczuła zdenerwowanie, znała ją bowiem na tyle, by wiedzieć, że podchmielona Gisela bywa wulgarna i wysuwa często nieprzyzwoite propozycje. Ku swemu zmartwieniu zauważyła, że Gisela kokietuje Hallsteina. Oparta o niego, szepcze mu wciąż coś do ucha i, nie przestając chichotać, całuje go co chwila w policzek. Jak zwykle pozostawiła niezapięte dwie ostatnie haftki w staniku sukni, której dekolt i bez tego był głęboki. Nietrudno było zauważyć, że jej umizgi nie pozostawiły Hallsteina obojętnym. Przypomniała sobie, co brat Bergtora opowiadał jej kiedyś o swobodnym prowadzeniu się Giseli.
Tych dwoje było coraz bardziej pochłoniętych sobą. Goście, którzy siedzieli blisko, spoglądali na siebie znacząco. Ingebjorg zauważyła też, że Bergtor chrząka i posyła żonie ostrzegawcze spojrzenia. Nawet Turę zaczął okazywać objawy niepokoju. Ingebjorg była szczęśliwa, gdy posiłek dobiegł końca.
Uprzątnięto ze stołów i wyniesiono z izby te, których nie dało się zaczepić o ścianę.
Ingebjorg poplamiła jeden z trzewików i postanowiła zapytać Giselę, czy nie pożyczyłaby jej jakichś innych, równie eleganckich, bo jej własne nie były dość ładne do ślubnego stroju. Rozejrzała się wokół za gospodynią dworu, ale gdy nigdzie jej nie zauważyła, zapytała służącą. Ta oznajmiła, że widziała, jak pani udawała się w stronę tkalni, żeby trochę odpocząć. Ruszyła więc pośpiesznie we wskazanym kierunku.
W pobliżu budynku usłyszała głosy i zrozumiała, że Gisela nie jest w tkalni sama. Przystanęła raptownie, nie chcąc przeszkadzać. Zaraz jednak pomyślała sobie, że Giseli towarzyszy Bergtor, postanowiła więc wejść do środka. Uznała, że przekaże mu przy okazji cenną ślubną koronę, by nie musiała jej dźwigać na głowie przez resztę wieczoru.
Zapewne nie było słychać, jak wchodzi, bo poznała głos Hallsteina:
- Chciałaś mnie tylko rozochocić, ty m^ są^o.
Gisela zaśmiała się cicho i zagruchała: 4 •
- I udało mi się, prawda?
- Nie powinnaś się raczej uspokoić, w twbjjS^^oig?^
Gisela znów cicho się zaśmiała:
- Martwisz się o moje dziecko, Hallsteinie?
Nie odpowiedział. Na chwilę zapadła cisza, a potem znów odezwała się Gisela:
- Ależ, Hallsteinie, co będzie, jeśli ktoś wejdzie?
- Powinnaś sama o tym pomyśleć, nim mnie rozochociłaś.
Ingebjorg usłyszała dość. Z palącymi policzkami odwróciła się na pięcie i wybiegła.
Dopiero gdy Ingebjorg znalazła się w izbie i zobaczyła wszystkich gości, odzyskała jasność myślenia. Nie powinna tu teraz wchodzić. Obawiała się, że ktoś ją zapyta o gospodynię, a tego wstydu wołała oszczędzić Berg-torowi, który pośpiesznie zdążał w jej stronę.
- Ingebjorg, co ci jest? - Chwycił ją za ramię i stanowczo wyprowadził z izby, a gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, zapytał: - Co się dzieje?
Pokręciła głową, czując bezsilność. Przecież nie może mu powiedzieć, czego właśnie była świadkiem.
Ścisnął ją mocniej za ramię i potrząsnął:
- Pytam, co się dzieje?
Usłyszeli trzask drzwi, a po chwili doleciały ich jakieś głosy i śmiech. Odwrócili się oboje i zauważyli Giselę pod rękę z Hallsteinem, którzy kierowali się w ich stronę.
Ingebjorg zerknęła z niepokojem na Bergtora. Tymczasem Hallstein zawołał:
- Powinieneś lepiej pilnować żony, Bergtor. Zakręciło jej się w głowie i omal nie upadła. Całe szczęście, że akurat przechodziłem obok.
Bergtor puścił ramię Ingebjorg i pośpiesznie wyszedł żonie naprzeciw.
- Uderzyłaś się, Giselo? - zapytał z troską w głosie.
- Nie, wszystko się dobrze skończyło, dzięki Hall-steinowi. Poszłam do tkalni, żeby trochę odpocząć, ale całkiem zapomniałam, jak tam jest ślisko.
Pozostawiwszy Giselę z Bergtorem, Hallstein wrócił do gości, a tymczasem zjawił się Turę.
- Gdzie ty się podziewasz, Ingebjorg. Zaczynają się tańce.
Ingebjorg odparła zakłopotana:
- Poplamiłam trzewiki i pomyślałam, że zapytam Giselę, czy by mi nie pożyczyła swoich.
- Nie przejmuj się - rzekł i objąwszy ją ramieniem, pocałował w policzek. - Pośpieszmy się. Zanim zaczną się tańce, musisz przyjąć podarki ślubne.
Wracając z mężem do izby, nie mogła przestać myśleć o Giseli i Hallsteinie, ale gdy tylko pojawili się w drzwiach, ożywieni goście pociągnęli ją w stronę przygotowanego dla niej fotela, przy którym stali dumnie wyprężeni drużbowie, trzymając w rękach halabardy. Sira Hallvard uroczyście rozwinął rulon i odczytał umowę zawartą pomiędzy swatem Ingebjorg, a rodem Ture-go w sprawie jej wiana. Następnie złożono jej na kolana podarki i worki z pieniędzmi.
Ingebjorg nie potrafiła się skupić na darach, bo wciąż była wzburzona tym, co usłyszała w tkalni. Na co oni sobie pozwalają we dworze pełnym gości? Gisela, w jej stanie!
Grajkowie zaczęli przygrywać do tańca. Turę uścisnął jej dłoń i pocałował w policzek, a potem, radosny i zwinny, pociągnął ją za sobą do wspólnego koła. Widząc jego zakochane spojrzenie i troskę, powoli rozluźniła się. W końcu to nie moja sprawa, co robi Gisela, usiłowała przekonać samą siebie, ale w głębi serca współczuła Berg-torowi.
Państwo młodzi nie opuścili żadnego tańca i wtórowali wspólnym śpiewom. Ingebjorg, rozgrzana i zdyszana, całkiem zapomniała o wcześniejszych przykrościach. Z rozkoszą słuchała głosu Turego, bawiły ją słowa przyśpiewek i kołysała się w takt muzyki. Giseli nie widziała nigdzie, Bergtora zaś ujrzała dopiero, gdy przyszedł zaprosić wszystkich na dziedziniec na fajerwerki na cześć młodej pary.
Gdy już wszyscy ustawili się w podkowę na dziedzińcu, rozsypał proch na płaskich kamieniach i podpalał kolejno pochodnią. Ogień rozniecił się i kaskada iskier wystrzeliła w górę, wywołując zachwyt i oklaski gości. In-gebjorg początkowo trochę się przelękła, że zjawią się strażnicy miejscy i nałożą na Bergtora karę za to, że naraża zabudowania na pożar, dowiedziała się jednak, że otrzymał on specjalne pozwolenie. Poza tym zadbał o bezpieczeństwo: wyznaczył dodatkowych służących do pilnowania i nakazał, by wokół ustawiono więcej beczek z wodą. Zbliżała się północ i młoda para ruszyła od jednego zabudowania do drugiego, by pozdrowić swoich gości. Na jednym z poddaszy zebrali się starsi panowie i gawędzili, zakrapiając trunkami, w innym budynku z kolei siedziały starsze panie, które nie miały ochoty na tańce. Wszędzie toczyły się wesołe rozmowy, którym towarzyszyły przyśpiewki i gromki śmiech.
Turę przyciągnął ją mocno do siebie i pocałował gorączkowo w usta.
- Wkrótce pójdziemy do sypialni dla nowożeńców -szepnął jej do ucha i przytulił mocniej.
Naraz usłyszeli wołanie Giseli:
- Ingebjorg, Turę, już czas!
Roześmiani i podchmieleni goście skupili się wokół nich, po czym podeszli drużbowie z pochodniami i odprowadzili ich do schodów. Tam Turę miał poczekać, aż druhny zaprowadzą Ingebjorg do sypialni i ją rozbiorą. Bergtor przyniósł koronę ślubną i podał jednej z druhen.
Druhny ostrożnie zdjęły kosztowną suknię wierzchnią oraz złocistą, jedwabną suknię spodnią i nagą pannę młodą poprowadziły do łóżka. Pomogły jej się ułożyć i przykryły do talii, a następnie włożyły jej na głowę ślubną koronę, którą Turę miał zdjąć, gdy zostaną sami. Siedziała tak wsparta na poduszkach, a rozpuszczone włosy zakrywały jej nagie piersi, gdy sypialnię opuściły druhny, a do środka weszli drużbowie, prowadząc pana młodego.
Jeden z nich odpiął mu złoty pas z mieczem i powiesił na ścianie nad łóżkiem.
Ingebjorg oblała się rumieńcem, gdy mąż spojrzał na nią, zatrzymując wzrok na wysokości piersi. Zorientowała się bowiem, że niedokładnie się okryła.
Drużba pomógł panu młodemu zdjąć tunikę, ściągnął ostrogi i buty. Turę, odwrócony w jej stronę, uśmiechał się pod nosem, gdy zdjęto zeń obcisłe rajtuzy. Chciała odwrócić wzrok, sądząc, że nie ma nic pod spodem, ale zorientowała się, że na biodrach ma przepaskę.
Gdy tylko drużbowie wyszli z sypialni, Turę zrobił krok w jej stronę. Powolnym ruchem zdjął przepaskę z bioder i stanął przed nią nagi. Stał tak przez chwilę, nie spuszczając z niej wzroku, dumny z siebie i swej męskości. W końcu podszedł powoli, wpatrując się w nią intensywnie.
Uroczyście rozwiązał jedwabne wstążki i zdjął jej z głowy ślubną koronę, którą odłożył na krzesło. Następnie pochylił się nad nią i odgarnął na bok włosy, by odsłonić piersi, a dopiero potem odsunął przykrycie.
Nie padło między nimi ani jedno słowo. Ingebjorg czuła, że serce wali jej młotem. Pragnęła by Turę się położył, objął ją i pocałował, ale on działał nieśpiesznie. Muskał palcem sutki, a potem sunął w dół, po brzuchu i po wewnętrznej części uda.
- Jesteś piękna, Ingebjorg - wyszeptał, a ją przeniknął gorący prąd.
Nie powiedział, że jest za chuda, tylko że jest piękna. Przez moment lękała się, że stanie się tak jak w Akersborg, że nagle odejdzie go ochota. Bała się też, że zacznie z nią dziwną grę, tak jak ostatnio, każąc jej udawać, że jest mu niechętna, lub, by bawiła się z nim w chowanego. Tak bardzo pragnęła, by bez żadnych dziwactw czerpali rozkosz ze swej wzajemnej bliskości. Tęskniła za jego pocałunkami, dotykiem nagiego ciała męża. Chciała poczuć, jak w nią wnika...
- Pragniesz mnie... - wyszeptał z uśmiechem i nakrył ją swym ciałem. Niedługo potem oboje miarowo poruszali biodrami, zdyszani niczym galopujący jeźdźcy.
- Cudnie jest dzielić z tobą łoże, Ingebjorg - szepnął jej do ucha, gdy osunęli się znużeni.
Ogarnęła ją nieopisana radość. Chyba nie mógłby powiedzieć jej milszych słów. Tak się przecież obawiała, że nie sprosta jego oczekiwaniom.
Zasnęła wtulona w jego ramię, nasycona i zadowolona.
Obudziło ją pianie koguta i uświadomiła sobie, że przespali całą noc w tej samej pozycji. Poczuła coś twardego na brzuchu.
- Obudziłaś się wreszcie? - szepnął Turę wtulony twarzą w jej włosy. - Bałem się poruszyć, by cię nie obudzić za wcześnie.
- Od dawna nie śpisz?
- A jak myślisz? - zaśmiał się cicho i, pochylony nad nią, wszedł mocnym posunięciem w jej łono. Potrzebowała więcej czasu, by poczuć rozkosz, podobną do tej z minionej nocy, ale w końcu mu się poddała.
Usłyszawszy głosy dolatujące z dziedzińca, Ingebjorg domyśliła się, że goście udają się na śniadanie.
- Musimy wstawać - wyszeptała.
Turę zaśmiał się.
- Myślisz, że ktoś się spodziewa, że młoda para już się obudziła?
Roześmiała się także i odpowiedziała szeptem, napotykając jego usta w głębokim pocałunku:
- Jeszcze długo nie...
Gdy wreszcie zdołali się od siebie oderwać, Ingebjorg zauważyła pod drzwiami jasną smugę. Wysunęła się z ramion Turego i boso podeszła po cichu do drzwi, by je uchylić i wpuścić do środka trochę światła. Turę przyglądał się, jak nalewa wody do miski i obmywa dokładnie całe ciało, a gdy chciała się ubrać, podszedł do niej, oparł ją o ścianę i zaczął gwałtownie pieścić.
- Myślisz, że mogłem pozostać obojętny, patrząc na twe nagie ciało? - wyszeptał chrapliwie i nie ruszając się z miejsca, znów wziął ją w posiadanie.
Ingebjorg zaśmiała się w duchu, uradowana, że Turę jej pożąda i że tak im razem dobrze. Wszystko wskazywało na to, że stworzą wspólnie szczęśliwy związek.
Suknia przeznaczona na ten dzień, uszyta z jednego kawałka delikatnego sukna w kolorze niebieskim, była u dołu przyozdobiona tkanymi bordiurami. Sięgała jej do samej ziemi i pięknie się prezentowała z białą, lnianą koszulą pod spodem. Do tego pasowało nakrycie głowy, biała chustka ułożona i przypięta na okrągłym i obcisłym czepeczku z takiej samej tkaniny jak suknia i także wykończonym bordiurą.
Turę przyglądał się, jak wiąże włosy i upina chustkę, która przypominała nieco welon zakonnic z Non-nesetter.
- Pomyśleć, że już nie będziesz nosić rozpuszczonych włosów i ja jako jedyny będę je mógł oglądać w całej krasie - rzekł z dumą w głosie.
Ingebjorg uśmiechnęła się zadowolona.
On tymczasem przechylił lekko głowę i obejrzawszy ją od stóp do głów, stwierdził:
- Suknia jest piękna, ale przydałoby się nieco głębsze rozcięcie z przodu. Powinnaś też założyć szerszy pas, by podkreślił twoje piękne kształty. Szkoda je zakrywać.
Ingebjorg stała nieruchomo, a rumieńce na jej policzkach zdradzały, ile radości sprawiły jej te słowa.
Kiedy weszli do izby, poczuła na sobie badawcze spojrzenia gości. Jedni już się posilili, inni dopiero zasiadali do stołu. Unikała ich wzroku, starając się zachowywać zwyczajnie, ale policzki ją paliły i miała ochotę uśmiechać się do całego świata. Wiedziała jednak, że to nie uchodzi.
Gisela pośpieszyła w ich stronę i obrzuciwszy ich zaciekawionym spojrzeniem, oświadczyła:
- Wygląda na to, że mieliście dobrą noc. Ale czy nie nazbyt forsowną, Ingebjorg?
Uśmiechnęła się do Giseli, postanawiając, że nie da sobie zepsuć radości.
Podszedł do nich też ojciec Turego, poklepał syna po plecach i spytał:
- I co? Czy dziewica była niechętna, jak to dziewice?
Ryknął śmiechem, rozbawiony własnym żartem, po czym przyjrzał się uważnie Ingebjorg, mówiąc:
- Wyglądasz na zmęczoną. Co robić, trafił ci się ognisty małżonek. Ma to po ojcu.
Zamilkł gwałtownie, bo w tej samej chwili do izby wkroczyła jego żona i skierowała się ku nim ze słowami:
- Straszny hałas był tu w nocy! Ludzie trzaskali drzwiami, zbiegali na dół i rozmawiali głośno na schodach. Oka nie zmrużyłam!
- Hałasy? - Turę spojrzał na nią zdziwiony. - Nic nie słyszałem.
- Domyślam się - zarechotał jego ojciec. - Młoda para ma co innego do roboty, niż nasłuchiwać odgłosów w obejściu.
Następnie podszedł Orm Oysteinsson.
- I jak, pani Ingebjorg? Jak się miewasz? - zagrzmiał swojsko.
Po raz pierwszy ktoś się do niej zwrócił per pani. Wiedziała, że ten zwrot przysługuje mężatkom z wyższych sfer i kobietom wysokiego urodzenia. Jakoś dziwnie jej się zrobiło, gdy pomyślała, że i ona zalicza się teraz do tego grona.
- Dziękuję, panie Orm, mam się dobrze - odpowiedziała dwornie.
Tymczasem w drzwiach stanął Hallstein i oznajmił:
- Zerwał się wiatr, pogoda się zmienia.
- Szkoda - odparła Gisela. - Bo zamierzaliśmy zabrać gości do dworu królewskiego. - Zaśmiała się jednak zaraz i, biorąc pod rękę brata Bergtora, dodała: - Cóż, po-zostają nam w takim razie zabawy pod dachem. Prawda, Hallstein?
Ingebjorg zerknęła ukradkiem na Orma Oysteinssona, zastanawiając się, co tu się właściwie dzieje. Gisela jawnie kokietowała Hallsteina, mimo że po kryjomu była nałożnicą ochmistrza. Orm Oysteinsson nie pozostał obojętny na jej zachowanie. Czy celowo chciała go w ten sposób podniecić? A może zależało jej, by nastawić obu mężczyzn wrogo wobec siebie nawzajem?
Ciarki jej przeszły po plecach i pomyślała, że Gisela jest niebezpieczna, podjudzając jednego kochanka przeciwko drugiemu.
- Usiądźmy już, może - mruknęła, po czym, oswobodziwszy się z objęć męża, podeszła do stojącej z boku pani Bothild i zagadnęła:
- Mam nadzieję, że dobrze pani spała w nocy.
Żona ochmistrza popatrzyła na nią wzrokiem zdradzającym głęboką rozpacz, zaraz jednak opanowała się i, siląc się na uśmiech, odrzekła:
- Dziękuję, panno Ingebjorg, to znaczy pani Ingebjorg -zaśmiała się. - Chyba będzie mi się trudno przyzwyczaić.
Ingebjorg także się uśmiechnęła.
Pani Bothild tymczasem rzekła po chwili wahania:
- A może będę się do pani zwracać po imieniu? Będziemy się przecież spotykać codziennie.
- Byłoby mi bardzo miło - odparła radośnie Ingebjorg.
Przy posiłku panował radosny gwar. Turę uśmiechał się do Ingebjorg, był wesoły i ugodowy. Opowiadał zabawne historie z czasów, gdy był drużynnikiem na królewskim dworze, wywołując salwy śmiechu wśród siedzących przy stole gości.
Na zewnątrz tymczasem nasiliła się wichura i lunął deszcz. Na wybrukowanych drewnem ulicach i dziedzińcu utworzyły się kałuże, a z darniowych dachów wraz ze strugami deszczu spływały kępki mchu i grudki ziemi.
W pomieszczeniach na poddaszu i w największej izbie weselnej zapalono lampy i świece. Ogień trzaskał w palenisku, przy którym gromadzili się goście, by się ogrzać. Z oddali raz po raz rozlegały się grzmoty.
Ingebjorg zerknęła na Bergtora, który nie krył zatroskania.
- Dziwną mamy jesień - rzucił gromkim basem Orm Oysteinsson. - W Akersborg niedawno uderzył piorun, choć już niebawem odpust świętego Klemensa. Jak żyję, nie pamiętam czegoś takiego.
- A przypominacie sobie te wszystkie dziwne znaki przed wybuchem epidemii dżumy? - zapytała Anna, najstarsza siostra Turego. - Przez trzy zimy pod rząd panowały mrozy, jakich nie pamiętali najstarsi ludzie, i spadły niespotykane ilości śniegu. Potem nastała sucha wiosna, a latem znienacka przyszło ochłodzenie i zniszczyło zbiory zbóż. Napadało tyle deszczu, że łąki stały w wodzie.
Pani Bothild pokiwała głową.
- Tak, to były wyraźne znaki od Boga. Przestroga, co się stanie, jeśli nie przerwiemy naszego grzesznego życia.
Popatrzyła na swojego męża.
- A ja widziałam spadającą gwiazdę - dodała zgodnie druga siostra Turego, Benedykta. - Nasz ksiądz mówił, że spadające gwiazdy i błyski w powietrzu to właśnie Boże znaki.
Ingebjorg przypomniała sobie uderzenie pioruna w Akersborg. Odebrała to wówczas, jako pomoc z nieba, teraz jednak zaraził ją niepokój innych.
Turę podniósł puchar i oznajmił głośno:
- Zapomnij my o niepogodzie i wypijmy za najpiękniejszą pannę młodą w całym królestwie Norwegii.
Goście przyłączyli się do toastu i wznieśli kielichy. Wraz z litrami wypitych trunków nabierali animuszu. Gisela była już znowu mocno podchmielona.
Turę wyjął z kieszeni skórzany mieszek, który uroczyście wręczył Ingebjorg.
- Czas najwyższy na prezent ślubny ode mnie, Inge-bjorg. Otwórz, proszę.
Wszyscy przyglądali się z zaciekawieniem, gdy Ingebjorg otworzyła woreczek i wyjęła ze środka piękny złoty pierścień z umocowanymi misternie szafirowymi oczkami.
- Podobno należał do królowej Margret, małżonki Magnusa, zwanego Bosym - wyjaśnił z dumą Turę. - Mój pradziadek otrzymał go od Hakona Hakonssona.
Gisela nachyliła się, by zobaczyć dokładnie, i uśmiechając się nieszczerze, rzuciła głośno:
- No, to teraz możesz mi już oddać moje pierścienie.
Ingebjorg poczerwieniała ze wstydu, że goście usłyszeli, iż musiała pożyczyć pierścienie na swój ślub. Własny pierścień oddała biednej wdowie, której mąż został poddany torturom i stracony na wzgórzu szubienicznym.
- Coś podobnego - usłyszała pełen pogardy głos matki Turego.
Zdjęła pośpiesznie pierścienie i oddała Giseli, po czym włożyła na palec pierścień, otrzymany w prezencie od męża, mamrocząc pod nosem podziękowanie.
Nachylił się i całując ją w policzek, zapewnił:
- Zasługujesz na niego, Ingebjorg.
Uśmiechnęła się do męża.
Gisela zaś kiwnęła na służącą i zarządziła:
- Dolej wina panu młodemu!
A kiedy puchar był pełen, uniosła własny, mówiąc:
- Zdrowie wspaniałomyślnego pana młodego i wszystkich szczodrych mężczyzn!
- Na zdrowie, piękna pani Giselo!
Turę uniósł kielich i wypił parę łyków, patrząc Giseli prosto w oczy.
Chciał go odstawić, ale Gisela zaprotestowała głośno: - O, nie, Turę, wypij do dna! Inaczej toast się nie liczy. Nie uszło uwagi Ingebjorg, że Gisela zwraca się do jej męża po imieniu, zerknęła ukradkiem na jego matkę, zastanawiając się, czy i ona to zauważyła.
Turę tymczasem ze śmiechem opróżnił kielich, który służąca znów napełniła.
- A teraz pi jemy zdrowie naszej niewinnej panny młodej - oświadczyła głośno Gisela. - Cóż bowiem może się równać z widokiem młodej i czystej dziewicy.
Wszyscy wznieśli kielichy, a Ingebjorg, wzburzona cynizmem Giseli, zmusiła się do uśmiechu.
Kolejny toast Gisela postanowiła wznieść za dziecko, którego oczekuje. Patrząc Turemu prosto w oczy, wypowiedziała uroczyście:
- Za jego zdrowie na cale długie życie.
W tej samej chwili podszedł do stołu Bergtor, a Gisela zwróciła się do niego z uśmiechem:
- I żeby był podobny do swojego ojca, który jest wzorem cnót.
- O czym ty mówisz? - zapytał Bergtor zdezorientowany.
- Wznosimy toast za naszego syna, Bergtor. Chodź i napij się z nami, mój drogi. Tęskniłam za tobą.
Ingebjorg zerknęła na Turego, który zmrużył oczy i pochylił się nad stołem, jakby uszły z niego siły. Ma już dość, pomyślała. Gisela niepotrzebnie go zmuszała, by tyle wypił. Niebawem pojawią się muzykanci. Bergtor zamówił też kuglarzy, którzy zamierzali bawić weselni-ków swoimi sztuczkami, a jeden z gości przeczyta na głos fragmenty sagi rycerskiej. Szkoda by było, gdyby to wszystko ominęło Turego.
Małżonek jednak osunął się na blat stołu i zasnął.
- Matko święta - wyrwało się Giseli. - Pan młody chyba naprawdę niewiele spał tej nocy.
Wstała z miejsca i kiwnęła na służących, którzy stawiali na stole kolejne kielichy z winem, dając im znak, by pomogli wynieść Turego.
- Trzeba go położyć na dole w starym budynku z sypialniami. Pokażę wam drogę - wyjaśniła i wstała od stołu.
- Deszcz pada, Giselo - zaprotestował Bergtor. - Lepiej ja pójdę.
- Nie ma mowy - oburzyła się. - Nie wiesz, gdzie położyłam poduszki i koce. Poza tym zgrzałam się i chętnie się trochę ochłodzę. Muszę też rozprostować nogi.
Ingebjorg popatrzyła niespokojnie na Bergtora, który siadł na miejscu Giseli, ale sprawiał wrażenie, że najchętniej pobiegłby za nią.
Niebawem służący wrócili przemoczeni.
- Gdzie Gisela? - spytał pośpiesznie Bergtor.
- Została, żeby pomóc panu - odparł młodzieniec.
Bergtor wstał gwałtownie, ale ojciec Turego chwycił go za ramię, mówiąc:
- Usiądź, Bergtorze Masson. Leje deszcz. Zresztą mój syn woli, żeby pomogła mu kobieta.
Zaśmiał się, ale nikt przy stole mu nie zawtórował.
Bergtor siadł ciężko z powrotem.
Ingebjorg ogarnął lekki niepokój. Co prawda nie obawiała się, by ze strony Turego doszło do czegoś nieprzyzwoitego, zwłaszcza że był pijany, równocześnie jednak nie wierzyła, że Gisela odprowadziła go jedynie powodowana troską. Znała ją już na tyle, by wiedzieć, że każde jej działanie ma jakiś cel. Ale czego ona chce? Nie wystarczy, że zastawiła sidła na Hallsteina i ochmistrza? Musi udowodnić, że może też zbałamucić pana młodego? A może chodzi jej po prostu o to, by obudzić we mnie zazdrość i zepsuć mi przyjęcie weselne?
Rozmowa się nie kleiła. Odnosiło się wrażenie, że wszyscy czekają, aż wróci Gisela.
W końcu panna Anna podniosła się z miejsca i oznajmiła:
- Pójdę zobaczyć, co z moim bratem. Zdaje się, że przestało padać.
Ojciec chciał zaprotestować, ale powstrzymała go żona.
- Niech idzie. Zwykle mu pomaga.
„Zwykle mu pomaga”, zdumiała się w duchu Inge-bjorg. Czy to znaczy, że Turę często się upija?
Zapadła cisza i wszyscy skierowali wzrok ku drzwiom.
Kiedy panna Anna wreszcie wróciła, Bergtor wstał gwałtownie i spytał:
- Gdzie jest moja żona?
- Turę śpi, a ona siedzi sobie w fotelu i odpoczywa. Powiedziała, że zmęczył ją gwar w izbie.
Bergtor poczerwieniał, ale nic nie odpowiedział. Zapewne uznał, że żona powinna raczej położyć się w swojej sypialni, ale milczał w obawie, że mógłby urazić rodziców Turego.
Niepokój narastał. Ingebjorg starała się przekonać samą siebie, że nie dzieje się nic poza tym, że Turę śpi, a Gisela odpoczywa, słyszała jednak i widziała dość, by wiedzieć, na co stać Giselę. Z nią coś jest nie tak, pomyślała. Zachowuje się, jak suka w okresie rui, nigdy nie ma dość.
Bergtor kręcił się niespokojnie, wreszcie nie wytrzymał dłużej i bez słowa opuścił towarzystwo.
Ingebjorg nie miała wątpliwości, dokąd się udał. Nagle przestraszyła się, że Turę się zdenerwuje, i od słowa do słowa skończy się bójką. Nierzadko tak właśnie kończyły się wesela. Kiedy mężczyźni się upiją, to łatwo sięgają po nóż. Wstała po chwili, wymamrotała coś na usprawiedliwienie i pośpieszyła za Bergtorem.
Nisko nad budynkami unosiła się mgła, kapało z darniowych dachów, a wyludniony dziedziniec lśnił mokry od deszczu. Służba zapaliła pochodnie, które rozświetliły zapadający mrok.
Ingebjorg przeszła na ukos w kierunku starego budynku z poddaszem. Już w połowie drogi dosłyszała podniesione głosy i poczuła, że strach ściska ją za gardło.