Przepowiednia księżyca (37). Klątwa - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (37). Klątwa ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu...
[Opis wydawnictwa] 

 

Cykl: Przepowiednia księżyca, t. 37 

 

Książka dostępna w zasobach: 

Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (5) 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (4) 
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie 
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu 
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 228

Rok wydania: 2011

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

Przepowiednia księżyca tom 37

Frid Ingulstad

Klątwa

PrzekładKarolina Drozdowska

 

Tytuł oryginału norweskiego:

Forbannelsen

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAPPRESS

Copyright © 2008 by N.W. DAMM & SON A.S, OSLO

Copyright this edition: © 2011 by BAPPRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS All Rights Reserved

Wydawca:

Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.ringieraxelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7 ISBN 978-83-7558-908-5 oraz

BAPPRESS 05-420 Józefów ul. Godebskiego 33 www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-182-9

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAPPRESS

Druk: CPI, Niemcy

 

Galeria postaci

 

W poprzednim tomie…

W lecie 1359 roku wybucha nowa zaraza, która od południa zbliża się do Varberg. Pani Margareta po śmierci córki nie może poradzić sobie z wyrzutami sumienia. Zastanawia się, czy nie wyrzec się majątku - spadku Alva - by tylko uniknąć mąk piekielnych, ale wkrótce zaczyna ciężko chorować i umiera. Służba opuszcza majątek, Asa zabiera córeczkę i ucieka do lasu. Znajduje ubogą chatkę, w której mieszka samotny mężczyzna. Gospodarz przygarnia kobietę i dziecko pod swój dach. Mija lato, a pomiędzy nim i młodą matką nawiązuje się serdeczna przyjaźń.

W Rostocku umiera ojciec Erlinga. Chłopiec trafia pod opiekę złego pana Heinricha i surowej Frau Schinkel. Pewnego dnia pan Heinrich zdradza swoje plany wobec podopiecznego: matka Erlinga to Ingebjørg Olavsdatter, żona jednego z najpotężniejszych rycerzy w Varberg. A skoro Erling jest jej pierworodnym, pan Heinrich ma zamiar zatroszczyć się, by chłopiec otrzymał należny mu spadek.

W Varberg wszyscy czują się wstrząśnięci, gdy pan Gerhard wyzywa Gautego na pojedynek. Gaute wyrusza na honorową walkę i już z niej nie wraca. Folke podejrzewa, że jego przyrodni brat nie żyje, ale potem domyśla się, że mógł zostać wzięty do niewoli. Jedzie do majątku pana Gerharda, ale wita go tam czarny krzyż na wrotach. Skoro aż tutaj dotarła zaraza, to Folke nie chce ryzykować.

Tymczasem Gaute cierpi w lochu. Pan Gerhard uważa, że to właśnie on jest ojcem dziecka Rikissy i gdy Gaute jest pijany, skłania księdza, by dał młodym ślub. W końcu jeniec zostaje rozkuty, ale wciąż nie może opuścić majątku.

W tym czasie Folkemu nie dają spokoju myśli o tym, że Gaute żyje. Pewnego dnia widzi księdza opuszczającego majątek pana Gerharda. Duchowny był właśnie u umierającego człowieka! Czy to możliwe, że chodzi o Gautego?

Rozdział 1

Ingebjørg podniosła wzrok znad księgi i odłożyła pióro.

- O co chodzi? Czy coś się stało? - wyczytała z jego twarzy, że miało miejsce coś złego i poczuła, jak zaciska jej się żołądek.

Folke zmarszczył czoło, wydawał się wzburzony.

- Nie wiem. Przydarzyło mi się coś dziwnego.

- Opowiadaj.

- Gdy zbliżyłem się do alei prowadzącej do majątku pana Gerharda, zobaczyłem wyjeżdżającego stamtąd młodego, nieznajomego księdza. Chciałem z nim porozmawiać, ale pan Gerhard zakazał mu mówić o celu wizyty.

Ingebjørg wstrzymała oddech. Domyśliła się, że mogło to mieć związek z Gautem.

- Zwiodłem go - rzeki Folke, a jego twarz posmutniała. - Zachowałem się, jakbym wiedział, że domownicy się zarazili. Ksiądz wygadał się ze strachu. Wyznał, że pan Gerhard przysięgał na honor, że to nie zaraza. Zrozumiałem, że został wezwany do chorego i zapytałem, czy nie widział sinych plam ani krost na jego twarzy albo szyi. Dowiedziałem się, że ten człowiek jest nieprzytomny, umierający.

- Dowiedziałeś się, o kogo chodzi? - Ingebjørg zasłoniła usta dłonią.

Folke zaprzeczył ruchem głowy.

- Powiedziałem tylko, że to straszne, aby młody ksiądz w ten sposób musiał zacząć swoją u nas posługę. On zmarszczył wtedy czoło i odparł, że zrobił wszystko, co było w jego mocy. A potem dodał, jakby mówił sam do siebie: „Ale powinienem chyba powiedzieć, że brakowało dwóch świadków”. Gdy odjechał w swoją stronę, byłem prawie pewien, że chory to Gaute. Bo w przeciwnym razie po co te tajemnice? Rozsierdziłem się i poprzysiągłem, że nie spocznę, póki pan Gerhard nie zostanie ukarany za to, co zrobił. Dopiero później zacząłem się zastanawiać, co miał na myśli ksiądz, mówiąc o brakujących świadkach. - Zajrzał jej w oczy. - Do czego potrzebni są świadkowie, Ingebjørg?

- Wiem tylko, że przy zaręczynach obecnych musi być pięć osób.

- Albo przy ślubie.

- Ślub to tylko potwierdzenie przysięgi, którą dwoje ludzi składa sobie przy zaręczynach.

Skinął głową w zamyśleniu.

- Czy to możliwe... - zamilkł.

Ingebjørg natychmiast zrozumiała, co mu chodzi po głowie.

- Masz na myśli, że Gaute ożenił się z panną Rikissą wbrew swojej woli?

Folke stanowczo zaprzeczył. Musiał zrozumieć, jak niewiarygodnie to zabrzmiało.

- Przecież to szaleństwo.

Ingebjørg skinęła głową.

- Zgadzam się. Pan Gerhard jest co prawda żądny zemsty, ale robiąc coś takiego, zaszkodziłby tylko samemu sobie. Przecież nie może więzić Gautego w nieskończoność, gdyż domownicy zaczną się w końcu czegoś domyślać. Nie zaufałby też na pewno młodemu, obcemu księdzu. Gdyby sędzia dowiedział się o wszystkim, pan Gerhard zostałby na pewno wezwany na ting i musiałby gęsto się tłumaczyć z tego, co zrobił. Gaute to w końcu nie byle kto.

Folke potwierdził ruchem głowy.

- Myślę podobnie, ale spokoju nie daje mi przeczucie, że wizyta księdza miała jakiś związek z Gautem. Czemu pan Gerhard miałby zatajać przed sąsiadami śmierć jednego z domowników? Poza tym jedna z jego służących poświadczyła, że jej pan potrafi być brutalny. Pewnie wszyscy się tam go boją. Mógł też wystraszyć księdza, zagrozić mu, że jeśli piśnie o całej sprawie chociażby słowo, to zostanie surowo ukarany.

Ingebjørg milczała. Słowa Folkego zasiały w niej ziarno wątpliwości, lecz nie chciała robić sobie fałszywych nadziei.

- Ale ksiądz powiedział, że chodzi o umierającego człowieka.

- Może go pobili albo próbowali wziąć głodem. Gaute kocha Jorid i wołałby umrzeć, niż poślubić inną. Pan Gerhard mógł stchórzyć i posłać po księdza, tak by ten udzielił młodym ślubu, zanim będzie za późno. W ten sposób miałby dziedzica majątku ojca.

- Dzieci z nieprawego łoża także mogą dziedziczyć.

- Pod warunkiem, że zostaną uznane. A założę się, że Gaute nie przyznał się do tego dziecka.

Twarz Folkego sposępniała, zacisnął pięści tak mocno, że aż zbielały mu kostki.

- Jeśli nasze domysły się potwierdzą, to dopilnuję, by ten diabeł został ukarany.

- Co chcesz zrobić? - Ingebjørg przygryzła wargę, poczuła, jak ciarki przebiegły jej po plecach.

- Przede wszystkim chcę zebrać ludzi i dostać się do majątku pana Gerharda.

- Ależ to się skończy przelewem krwi!

- Skądże? Pan Gerhard jest tchórzem. - Folke wybuchnął pogardliwym śmiechem.

- Nie musi się przecież bić sam. Ma do tego ludzi, którzy gotowi są oddać za niego życie.

- Niech więc tak się stanie. Nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rękoma i czekać, aż ten piekielnik zagłodzi mi brata na śmierć albo zmusi go do małżeństwa wbrew jego woli. - Przyznaj, że myślisz tak samo jak ja. Jesteś mądra, Ingebjørg. A ja wiem, że mam rację - Odwrócił się na pięcie i odszedł zdecydowanym krokiem.

Już następnego dnia z majątku pana Barda wyjechała spora drużyna.

Ingebjørg stała na podwórzu i odprowadzała mężczyzn wzrokiem. Próbowała wybić ten pomysł Folkemu z głowy. Przecież nie ma pewności, że ten nowy ksiądz był tam z powodu Gautego, tłumaczyła. A teraz pan Gerhard się rozsierdzi. Jeśli wcześniej nie dyszał żądzą zemsty, teraz z pewnością się to zmieni.

Jorid stała u jej boku. Ingebjørg musiała jej opowiedzieć o wszystkim, co się stało. Nawet gdyby milczała, dziewczyna i tak domyśliłaby się wszystkiego. Pewnie chciałaby wiedzieć, czemu prawie wszyscy mężczyźni gdzieś pojechali, do tego uzbrojeni po zęby i zakuci w pancerze. Poza tym Folke wtajemniczył w plan swojego ojca i zyskał jego poparcie. Pan Bard zestarzał się bardzo po zniknięciu Gautego. Pewnie obwiniał się o to, że nie zdołał zniechęcić syna do udania się na pojedynek.

-Jeśli naprawdę Gaute był umierający, to Folke może przybyć zbyt późno - głos Jorid był zduszony od powstrzymywanego płaczu.

Ingebjørg skinęła głową.

- Najważniejsze, że dowiemy się wreszcie prawdy. Jeśli pan Gerhard zmusił Gautego do poślubienia panny Rikissy, to jest to sprawa dla sędziego. W takim wypadku małżeństwo trzeba będzie unieważnić. Nie możemy przecież dopuścić do sytuacji, w której syn Rikissy pojawi się u nas pewnego dnia i zażąda prawa do spadku.
- Biedny Gaute. Jeśli to wszystko prawda, to musiał strasznie cierpieć. Byłoby chyba lepiej, gdyby nie żył - westchnęła Jorid, ocierając oczy.

Ingebjørg milczała. Myślała tak samo jak dziewczyna.

Folke wyjechał za bramę i odwrócił się w siodle. Widziała, że szuka w jej oczach wsparcia. Uniosła ramię, przywołała na wargi wymuszony uśmiech i pomachała mu ręką. Możliwe, że widzą się po raz ostatni w życiu, nie powinni rozstawać się w niezgodzie. Na samą myśl poczuła niewyobrażalny ból, łzy napłynęły jej do oczu.

Jorid musiała się domyślić, że gospodyni nie zgadzała się z mężem.

- I tak nie można by go było zatrzymać - powiedziała powoli.

Ingebjørg potrząsnęła głową.

- Nie, to było niemożliwe. Chyba nie znalazłby spokoju, gdyby tego nie zrobił, ale muszę ci wyznać, że się boję.
- Był już na tylu wojnach, na pewno i z tej bitwy wyjdzie cało. Niejedno widział, walcząc u boku króla. Pan Gerhard zupełnie nie spodziewa się ataku, nie będzie przygotowany. Możliwe, że w ogóle nie będą musieli walczyć.
- Pod warunkiem, że nikt nie widział, jak Folke rozmawia z księdzem.
- Ale duchowny obiecał przecież panu Gerhardowi, że nie będzie o tym z nikim mówił. Może został nawet groźbą zmuszony do milczenia.
- Pan Gerhard wie, że Folke jest mądry oraz że tak młody i niedoświadczony ksiądz może się wygadać. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby był przygotowany na tę wizytę.

Na podwórze wybiegli Alv i Elin.

- Tata jedzie na wojnę? - Alv był zarumieniony z podniecenia.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - Ingebjørg posłała mu przerażone spojrzenie.
- Miał na sobie kolczugę i hełm. Był uzbrojony.
- Broń miał przy sobie także wtedy, gdy odganiał zarażonych spod bram Varberg.
- Kłamiesz. Słyszałem, jak mężczyźni mówili, że jadą się bić - Alv wbił w nią zacięty wzrok.

- To nic pewnego. Chcą odwiedzić człowieka, który może być niebezpieczny, ale gdy zobaczy, ile do niego zjechało ludzi, to chyba natychmiast się podda.

Alv skinął głową z ważną miną.

- Jak zobaczy, jaki silny jest tata, to nie odważy się bić.

- Ja też tak sądzę.

Jorid wzięła Alva i Elin za ręce.

- Chodźcie, pobawimy się teraz razem.

Ingebjørg uśmiechnęła się do dziewczyny, wzruszona jej życzliwością.

Ruszyła do pracowni, mając nadzieję, że praca pomoże jej odgonić od siebie złe myśli. Wiedziała, że będzie jej się trudno skupić.

Folke zatrzymał się dopiero przed wrotami majątku pana Gerharda.

- Otwierać! - zawołał.

- Kogo mogę zameldować? - strażnik wydawał się zaniepokojony.

- Folkego Bardssona.

W środku zapanowała cisza.

- Ilu ludzi pan prowadzi, panie Folke?

- Dość, by uwolnić mojego brata. Jeśli nie otworzycie po dobroci, to wjedziemy siłą.

- Niech pan będzie uprzejmy pomówić najpierw z panem Gerhardem - głos strażnika zdradzał silne zdenerwowanie.

Folke odburknął tylko coś w odpowiedzi i dał znak swoim ludziom, że mają czekać. Czuł się rozdygotany. Najchętniej od razu naparłby na wrota, ale obiecał przecież ojcu, że da panu Gerhardowi szansę. A jeśli się myli? Może naprawdę Gaute został napadnięty przez rozbójników w drodze na pojedynek? Gdyby w takiej sytuacji Folke zaatakował sąsiada, mogłoby się to skończyć nieszczęściem.

Ze środka dobiegł odgłos ciężkich kroków. Wrota otworzyły się, stanął w nich pan Gerhard. Sam. Nieuzbrojony.

Folke był zdziwiony. Oczekiwał, że gospodarz przyprowadzi ze sobą swoich ludzi.

- Pochwalony, Folke Bardssonie. Cieszę się, że zaraza ominęła wasze domostwo. Zapraszam do środka - cofnął się za wrota. Folke i jego ludzie pojechali za nim.

- Słyszałem, że król Magnus obiecał Waldemarowi zamek w Helsingborg w zamian za pomoc w uporaniu się z królem Erykiem - ciągnął pan Gerhard. - I że Waldemar zaczyna się niepokoić. Czy to dlatego jest pan uzbrojony jak na wojnę, panie Folke? - dodał i odwrócił się do gościa. - Tak mi przykro, że zdrowie już nie to i nie mogę ruszyć do walki. Król Magnus wie na pewno, że tym razem muszę, niestety, zostać w domu.

Folke zeskoczył z końskiego grzbietu.

- Skończmy tę grę, panie Gerhardzie. Dobrze pan wie, co mnie tu sprowadza.

Gospodarz posłał mu zaskoczone spojrzenie. Nic w jego zachowaniu nie zdradzało strachu ani niepewności.

- O czym pan mówi, panie Folke?

- Wiem, że mój brat jest tu przetrzymywany. Jest chory, chcę z nim natychmiast porozmawiać. Sprawą zajmie się sędzia na tingu.

Pan Gerhard zdawał się autentycznie zaskoczony.

- Pański brat? Tutaj? Jak pan może tak myśleć? Nie stawił się na placu boju, mimo że byliśmy umówieni. Powiedział pan, że nie wrócił do domu, więc po drodze musieli go napaść zbóje albo został rozszarpany przez dzikie zwierzęta. Słyszałem, że niedźwiedzie zabiły tego lata kilka osób.

Folke wbił w niego wzrok, próbował przejrzeć go na wskroś, ale pan Gerhard nawet nie mrugnął, nie odwrócił wzroku. Czy naprawdę można było sprawiać wrażenie tak niewinnego, gdy miało się coś na sumieniu?

- Natknąłem się wczoraj przez przypadek na naszego nowego księdza, gdy ten opuszczał pana dom. Zrozumiałem, że był u umierającego. Nakazano mu milczeć, to wzbudziło moje podejrzenie.

Pan Gerhard potrząsnął głową, wyraźnie zatroskany.

- To mój nieślubny syn, Karl. Żona nigdy nie chciała o nim słyszeć. Odwiedzałem go od czasu do czasu, aż nagle, krótko przed tym, jak wybuchła zaraza, stanął pod moimi drzwiami. Był chory i wynędzniały, ale mógłbym przysiąc, że nie przyniósł zarazy, panie Folke. Obawiałem się, że jego choroba to kara za to, że dzielił łoże z brzemienną kobietą, ale na szczęście się pomyliłem. W końcu dopadło go, zdaje się, zapalenie płuc. Biedaczysko.

Folke czuł się, jakby właśnie przegrał pojedynek. Wszystko, co mówił pan Gerhard, zdawało się wiarygodne. Nie mógł chyba zmyślić sobie tego wszystkiego.

- Umarł dziś w nocy - ciągnął gospodarz.
- Moja córka i kilkoro ludzi ze służby siedzi przy nim w tej chwili. Chciałby go pan zobaczyć, panie Folke? Jest raczej niski i dużo schudł w ostatnim roku, ale ludzie zawsze mówili, że jest do mnie podobny.

Folke dobrze wiedział, że powinien przystać na propozycję i, jak nakazywał zwyczaj, pomodlić się przy zwłokach, ale złość wciąż tkwiła w nim jak zadra. Nieślubny syn pana Gerharda był w tej chwili ostatnią osobą, za którą pragnął się modlić.

Wskoczył na koński grzbiet.

- Wie pan, co o panu sądzę, panie Gerhardzie. Nigdy panu nie wybaczę, że wyzwał pan mojego brata na pojedynek.

Zauważył, że twarz gospodarza spochmurniała na chwilę, ale gdy się odezwał, jego głos był tak samo pełen smutku jak przed chwilą:

- Przykro mi to słyszeć, panie Folke. Sąsiedzi powinni żyć ze sobą w przyjaźni. Musi pan zrozumieć, jak bardzo byłem zrozpaczony na wieść, że moja córka jest brzemienna. A do tego powiedziała mi jeszcze, że to pan Gaute jest ojcem dziecka. Możliwe, że mnie okłamała, ale ręczę panu, że jeśli powiedziała nieprawdę, to zostanie surowo ukarana.

Folke zacisnął wargi i opuścił majątek bez pożegnania.

Zauważył, że jego ludzie spoglądają bardzo zaskoczeni. Nie wszyscy słyszeli rozmowę, nie rozumieli więc, czemu wycofują się bez walki. Niektórzy posądzali go pewnie o tchórzostwo, ale jak można atakować człowieka w jego własnym domu, gdy jego syn leży na marach?

Gaute siedział w swojej otynkowanej na biało izdebce i starał się podsłuchać rozmowę toczącą się na dziedzińcu. Był pewien, że rozpoznał głos Folkego i poczuł, jak serce wali mu z podniecenia. Czy naprawdę zostanie stąd wypuszczony i dane mu będzie wrócić do domu?

Strażnik zamknął się w izbie na klucz, gdy tylko usłyszał tętent końskich kopyt. Stał teraz nad nim, wielki jak góra, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i wpatrywał się w więźnia morderczym spojrzeniem. Gaute wiedział, że nie ma szans. Gdyby był sam, mógłby zacząć krzyczeć najgłośniej, jak tylko potrafił, ale nawet wtedy nie miałby pewności, czy Folke go usłyszy. Grube mury mogłyby zatrzymać każdy dźwięk.

Uniósł wzrok ku łukowym oknom. Były zbyt wysoko. Gdyby tylko mógł na czymś stanąć i pokazać się chociaż na chwilę, wtedy istniałaby szansa, że Folke go dostrzeże.

Podniósł się, lekko drżąc.

Strażnik położył dłoń na rękojeści zatkniętego za pas sztyletu.

- Muszę się przecież poruszać. Wiesz, że po całym tym przebywaniu w lochu bolą mnie plecy.

Mężczyzna wyciągnął sztylet z pochwy.

- Siadaj. To rozkaz gospodarza.

- Jeśli pozwolisz mi na chwilę wyjrzeć przez okno, to sowicie cię wynagrodzę. Zostaniesz u nas przyjęty na służbę, będziesz zarabiać dwa razy tyle co u pana Gerharda.

Mężczyzna parsknął śmiechem.

- Myślisz, że uszedłbym stąd z życiem, gdybym pozwolił ci na coś takiego?

Nawet ci ludzie mówią mi na ty, pomyślał Gaute. Oto jakim szacunkiem go darzyli. Po jego stronie był chyba tylko olbrzym, który przynosił mu jedzenie.

- Nikt się nie musi dowiedzieć - odrzekł szybko. Strażnik wybuchnął pełnym pogardy śmiechem.

- Myślisz, że jestem głupi? Pan Gerhard od razu by się domyślił.

- To wcale nie takie pewne. Może stoi teraz odwrócony plecami do okna?

- Ktoś z ludzi twojego brata na pewno cię zauważy i dopiero będzie awantura.

A więc Gaute miał rację, to Folke stał na dziedzińcu. Zaczął się modlić w duchu, by jego brat domyślił się, że jest tu w środku. On sam miał przed nosem długie, lśniące ostrze sztyletu i niewiele mógł zrobić. Jeśli miałby już ryzykować, musiałby mieć pewność, że mu się uda.

Przez pierwsze dni po uwięzieniu miał nadzieję, że Folke zbierze armię i najedzie majątek pana Gerharda. Gdy dowiedział się, że gospodarz był na tyle szczwany, by namalować na wrotach czarny krzyż odstraszający niepożądanych gości, cała nadzieja w nim zgasła. Ale skoro Folke przyjechał tu dziś z tyloma swymi ludźmi, to chyba wciąż wierzył, że Gaute żyje. Ale czemu nic się nie działo? Dlaczego dwaj mężczyźni stali na dziedzińcu i spokojnie ze sobą rozmawiali? A może Folke przyjechał z innego powodu?

Nic nie pamiętał z poprzedniego dnia. Głowę miał zupełnie pustą. Był strasznie spragniony, bo przez cały dzień nie dawano mu pić. Gdy strażnik wreszcie przyniósł mu piwo, Gaute zauważył, że jest mocniejsze niż zazwyczaj. O wiele mocniejsze. Po zaledwie jednym kubku zakręciło mu się w głowie. A mimo to pił dalej. Co to w końcu za różnica, czy się upije, czy nie? Przynajmniej na chwilę mógł zapomnieć o niewoli.

Musiał się spić do nieprzytomności. Jak przez mgłę widział, że w jego izbie byli jacyś ludzie. Nie był pewien, czy mu się to nie śniło, ale chyba przyszła do niego też panna Rikissa, klęczała przed nim i płakała. Dlaczego? Czyżby straciła kogoś, kogo kochała?

Nagle do głowy przyszła mu pewna myśl.

- Nie musisz puszczać mnie do okna, wystarczy, że sam wyjrzysz. Pan Gerhard nie może cię chyba ukarać za to, że sprawdzisz, czy ludzie mojego brata wciąż stoją na dziedzińcu.

- A po co niby miałbym to robić?

- Jeśli mój brat zobaczy twarz w oknie, może się domyśli, że ktoś jest tu przetrzymywany wbrew swojej woli.

- A zaraz potem chwyci za broń i ruszy do ataku na pana Gerharda, prawda? Czemu miałbym się godzić na coś takiego?

- Tak się boicie swojego pana! Chciałbyś zapewne iść na służbę gdzieś indziej. I to do tego za podwójną zapłatę. Nawet nie zostałbyś wmieszany do walki. Wyjaśniłbym naszym ludziom, że zawarłem z tobą umowę.

Przez chwilę zdawało się, że strażnik rozważa tę propozycję. Ale zaraz potrząsnął głową.

- Gospodarz pewnie w końcu o wszystkim by się dowiedział, a wtedy moje życie byłoby niewiele warte.

- Ale wtedy byłbyś już bezpieczny w naszym majątku i pan Gerhard nie mógłby ci nic zrobić.

Strażnik nastawił uszu. Gaute także to usłyszał. Uderzenia kopyt o bruk. Jeźdźcy wycofywali się z dziedzińca.

- Jadą! - Gaute odwrócił się do okna. W okamgnieniu wskoczył na krzesło i wyjrzał na dziedziniec, spodziewając się w każdej chwili ciosu w plecy.

Strażnik stał bez ruchu.

Odziani w kolczugi, uzbrojeni ludzie opuszczali właśnie majątek. Gaute uderzył pięścią w grubą szybę, wołając brata tak głośno, jak tylko potrafił, ale nikt nie odwrócił głowy, nikt nie zwolnił nawet na chwilę. Zrozpaczony, rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby wybić szybę, ale niczego takiego nie znalazł.

Przybity, zeskoczył z krzesła i odwrócił się do strażnika.

- Nie powstrzymałeś mnie. Wynagrodzę ci to, kiedy się stąd wydostanę.

Mężczyzna ruszył w kierunku drzwi.

- Ale to się nigdy nie stanie, Gaute Bardssonie. O ile dobrze znam pana Gerharda.

Rozdział 2

Ingebjørg zdawało się, że słyszy dochodzące z oddali głosy. Pośpieszyła do okna.

Zza drzew wyłonili się jeźdźcy. Zobaczyła, że są uzbrojeni i szybko położyła dłoń na relikwiarzu, modląc się w duchu, żeby to był Folke i jego ludzie wracający z wyprawy. Odwróciła się i popędziła w kierunku drzwi.

Jorid, Margret i dzieci wychodzili właśnie z obory.

- Jorid, jadą.

Dziewczyna zostawiła dzieci z Margret i podeszła do gospodyni.

- Widziałaś ich przez okno?

Ingebjørg skinęła głową.

- To na pewno oni. Mieli kolczugi i broń.

- A co, jeśli to ludzie pana Gerharda?

- Po co mieliby tu przyjeżdżać? Na pewno nie udałoby im się pokonać Folkego i jego drużyny.

- Miejmy nadzieję, że się nie mylisz - powiedziała Jorid bez przekonania. - Mam zabrać dzieci do środka? - zapytała po chwili.

- Tak, zrób to na wszelki wypadek, ale nie sądzę, by coś nam groziło.

Jorid podeszła do Margret. Zamieniła z nią kilka słów i wróciła do gospodyni.

- Co się mogło stać? Czemu tak szybko wracają?

Ingebjørg potrząsnęła głową i przygryzła wargę.

- Nie wiem. To dziwne.

- Może nie udało im się dostać do środka?

- Folke planował wyważyć wrota, jeśli nie zostaną wpuszczeni.

- Nikt chyba nie zapraszałby do siebie całej armii.

Ingebjørg nie odpowiedziała. Czuła, jak serce łomocze jej w piersi. Jest tylko jedna możliwość, pomyślała. Jeśli Folke zostałby zabity, to jego ludzie natychmiast by się wycofali.

Kazała mężczyznom, którzy zostali w majątku, pojechać na spotkanie konnych i sprawdzić, kim oni są. Pana Barda nigdzie nie było widać. Siedział pewnie w swojej pracowni i niepokoił się o syna.

W końcu mężczyźni wrócili.

- To pan Folke i jego ludzie, pani Ingebjørg. Nikt nie jest ranny, nikt nie padł w walce.

Ingebjørg odetchnęła z ulgą. Mimo wszystko była zaskoczona. To zupełnie niepodobne do jej męża, wracać, nie załatwiwszy sprawy.

Już po chwili zza wrót dobiegło rżenie koni, gospodyni odsunęła się, by zrobić miejsce dla jeźdźców.

- Wydajesz się zaskoczona. - Folke zeskoczył ze swojego białego ogiera i podszedł do żony.

- Bo jestem.

- Ksiądz, o którym mówiłem, nie odwiedzał Gautego. Był u nieślubnego syna pana Gerharda. Biedak wyzionął ducha dziś w nocy.

- Nie wiedziałam, że miał dziecko z nieprawego łoża. - Ingebjørg uniosła brwi ze zdziwienia.

- Ja też nie. Pani Cecilia nie znosiła chłopaka i kazała mu się trzymać od siebie z daleka, ale tuż przed tym, jak wybuchła zaraza, syn Gerharda stanął przed wrotami majątku, chory i wynędzniały. Z tego co zrozumiałem, nie przyniósł zarazy ze sobą. Pan Gerhard obawiał się, że to trąd, ale okazało się, że toczy go inna choroba. Zapalenie płuc.

- Jesteś pewien, że nie zostałeś okłamany?

Folke potwierdził ruchem głowy.

- Zachęcano mnie nawet, żebym wszedł do środka i zobaczył zmarłego, ale odmówiłem. Nigdy nie spotkałem tego człowieka i nie miałem ochoty go oglądać. Poza tym szykowałem się na walkę i trudno mi było przyznać, że się pomyliłem.

Ingebjørg zmarszczyła czoło.

- Czy pan Gerhard odgadł, czemu przybywasz?

- Owszem. Powitał nas przy wrotach, spokojny i nieuzbrojony, zdawał się naprawdę przybity. Nie mogłem zaatakować człowieka, który rozpacza po śmierci syna, to by było niehonorowe.

- Ale dałeś mu do zrozumienia o co go podejrzewasz?

Folke skinął twierdząco głową.

- Powiedział mi, że Gaute nie przybył na pojedynek. Dodał, że tego lata wielu zostało zaatakowanych przez niedźwiedzie. Był pewien, że Gautego rozszarpały drapieżniki albo napadli zbójcy. Nie sądzę, żeby kłamał. Patrzył mi prosto w oczy, a żal po stracie syna zdawał mi się szczery.

Rozległ się przeraźliwy szloch. Ingebjørg zupełnie zapomniała, że Jorid stoi tuż za jej plecami. Dziewczyna zasłoniła twarz dłońmi, odwróciła się i uciekła.

- Biedna Jorid, pewnie robiła sobie nadzieję - westchnęła Ingebjørg ze współczuciem
- Nie powinniśmy byli jej mówić o wyprawie. - Folke spojrzał ze smutkiem na dziewczynę.
- Trudno było zachować tajemnicę, w końcu wyruszaliście całą armią. - Odwróciła się i ruszyła w kierunku domu.
- Opowiedz o wszystkim swojemu ojcu. Na pewno bardzo się niepokoi.

Ingebjørg nie chciała wejść z mężem do pracowni pana Barda. Nie chciała się mieszać w rozmowę ojca z synem. Zanim jeszcze Folke zapukał do drzwi, pogładził ją po policzku.

- Nie przejmuj się, jeśli będzie zły. On w ten sposób przeżywa rozczarowania.
- Czyżby spodziewał się, że wrócisz z Gautem?
- Chyba miał taką nadzieję. Obwinia się, że nie słuchał twoich protestów i pozwolił mu jechać.

Zobaczyli się dopiero podczas wieczerzy. Pani Ulrika wreszcie do nich dołączyła. Była poruszona. Gaute nie był, co prawda, jej rodzonym synem i z początku go nie akceptowała, ale w końcu pokochała go jak własny dziecko. Ingebjørg zauważyła, że teściowa znacznie schudła i wydawała się przybita. Tego lata bardzo się zestarzała.

Przy stole panowała ciężka atmosfera. Nie nawykli do rozmów podczas posiłków - chyba że wyprawiali ucztę - ale tego wieczora milczenie spowodowane było czymś zupełnie innym. Pan Bard jadł szybko i łapczywie, zupełnie jakby gdzieś się śpieszył. Pani Ulrika nie miała apetytu, podobnie zresztą jak Jorid. Folke był ponury, bo ojciec zwymyślał go i nazwał tchórzem. Nawet jeśli Gaute nie był przetrzymywany w majątku pana Gerharda, to gospodarz zasłużył na to, by posmakować bata, jak nazwał to pan Bard.

Ingebjørg nie do końca zrozumiała, co miał przez to na myśli. Czyżby zasugerował, że Folke powinien był zabić sąsiada? Przecież czasy krwawej zemsty już dawno dobiegły końca. Nie wiedziała, czego właściwie wymagał jej teść. Folke nie chciał przelewać krwi nadaremno.

Nareszcie skończyli jeść, a służący wnieśli beczkę piwa. Pan Bard odwrócił się do synowej.

- A co ty o tym myślisz, Ingebjørg? Jesteś dziś dumna ze swojego męża? - zapytał drwiąco.

Spojrzała mu w oczy.

- Tak, teściu. Nie wyznaj ę starej zasady: oko za oko, ząb za ząb. Jak powiedział już Folke, to niehonorowe napaść człowieka, któremu właśnie umarł syn.

- Syn - pan Bard prychnął z pogardą. - Nigdy nie słyszałem, żeby ten człowiek miał kochankę. A już na pewno nie syna z nieprawego łoża. Od kiedy go znam, użala się, że ma tylko córkę.

Folke nie mógł się powstrzymać.

- Ty też nie chwaliłeś się sąsiadom nieślubnym synem. Nawet mamie i mnie nic nie wspomniałeś.

Pan Bard zacisnął wargi i wbił wzrok w blat stołu.

Ingebjørg spojrzała na Jorid. Dziewczyna siedziała z pochyloną głową i sprawiała wrażenie, jakby z trudem powstrzymywała łzy. Najwyższy czas przemówić panu Bardowi do rozsądku.

- Myślę, że powinniśmy nieść nasz krzyż jak prawdziwi chrześcijanie. Nikomu nie jest dane przejść przez życie bez bólu i cierpienia. Opłakujemy Gautego od dnia jego zniknięcia, ale to chyba nic dziwnego, że Folke nabrał nadziei, gdy usłyszał, jak ludzie pana Gerharda wymieniają jego imię w karczmie. Niestety, nasze nadzieje okazały się płonne, a my musimy pomóc sobie nawzajem żyć dalej. To Bóg wymierzy panu Gerhardowi karę, na jaką sobie zasłużył.

Domownicy milczeli. Folke posłał jej pełne uznania spojrzenie, Jorid skinęła głową, a pan Bard upił duży łyk piwa. Pani Ulrika otarła oczy.

Tej samej nocy Ingebjørg miała przedziwny sen. Zdawało jej się, że widzi Gautego jadącego na chmurze przypominającej konia. Machał do nich dłonią, uśmiechał się i wyglądał na szczęśliwego. Przed nim, na grzbiecie konia siedział chłopiec, podobny do Gautego kropka w kropkę.

Następnego ranka, gdy tylko się obudzili, opowiedziała Folkemu o śnie.

- Nie zrozumiałam, co ma oznaczać to dziecko, ale dobrze, że Gaute był taki szczęśliwy. Może to jakiś znak? Nikt z nas nie wie przecież, jak wygląda życie po drugiej stronie, a Gaute, który nigdy nikogo nie skrzywdził, na pewno został wpuszczony za bramy raju. Może naprawdę patrzy teraz na nas wszystkich i chce nam powiedzieć, że jest mu dobrze, że nie powinniśmy się zamartwiać?

Folke wysłuchał jej z zainteresowaniem. Ingebjørg spodziewała się, że mąż zacznie protestować, ale ku jej zaskoczeniu, pokiwał tylko powoli głową.

- Myślę, że masz rację, Ingebjørg. Gaute chciał ci pewnie powiedzieć, że mamy pogodzić się z tym, co się stało i już dłużej go nie opłakiwać. Opowiedz o tym śnie Jorid. Może zacznie się wreszcie cieszyć myślą o dziecku, którego oczekuje, i wspomnieniem wszystkich szczęśliwych chwil, które przeżyła z Gautem.

Ingebjørg skinęła głową.

- Opowiem jej, gdy tylko ją zobaczę. Może po jakimś czasie twój ojciec znajdzie jej jakiegoś dobrego męża. Kogoś, kto zechce być ojcem dla jej syna lub córki.

- Czyżbyś już coś knuła? - Folke uśmiechnął się do niej znacząco.

- Co masz na myśli?

- Gdyby Jorid znalazła męża, który zająłby się majątkiem, ty mogłabyś wrócić do Sæmundgård.

- W ogóle o tym nie myślałam, ale faktycznie, wydaj e się to kuszące.

Pochylił się nad nią, pocałował namiętnie w usta i wybuchnął śmiechem.

- Ty mała kłamczucho. Naprawdę myślisz, że cię nie przejrzałem? Za każdym razem, gdy wyglądasz przez okno, jestem pewien, że widzisz oczyma duszy gospodarstwo ojca, ze wszystkimi nowymi budynkami, drewutnią, kuźnią i sypialniami. Nie mogę dać ci tylko twojej ukochanej starej izby.

Jego twarz rozjaśniła się nagle.

- A właściwie, czemu nie? Moglibyśmy znaleźć gdzieś starą, opuszczoną chatę, rozebrać ją, bal po balu i zbudować od nowa.

Znów ją pocałował i po chwili dodał uspokajająco:

- Nie obawiaj się, moja Ingebjørg. Nie zamierzam złamać obietnicy. Pewnego dnia usiądziemy pod ścianą domu w Sæmundgård i spojrzymy na dolinę. Nie stanie się to tego lata, nie mogę ci też obiecać, że będzie to miało miejsce za rok, ale gdy tylko usłyszę, że Simon wrócił do Dal, poślę mu list i poproszę, żeby zaczął wszystko odbudowywać.

Ingebjørg poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Folke, opłakując brata, zdążył zaplanować odbudowę gospodarstwa. I to wszystko dla niej.

Rozdział 3

Tego roku do Varberg i Hallandii jesień przyszła wcześnie. Zaczęły się sztormy. Morze będzie niespokojne całą zimę, powiedział stary nadworny pisarz. Żółte liście spadały na ziemię, pokrywając ją kolorowym kobiercem. Dzieci były zachwycone, zbierały liście w wielkie stosy, na które potem wskakiwały.

Każdego wieczora, po zapadnięciu ciemności, pan Jons wychodził na podwórze i spoglądał w niebo, uważnie oglądając Drogę Mleczną. Niewiele pewnie widzi, bo wzrok ma już nie ten, wyjaśniła Jorid, ale każdej jesieni prowadzi swoje obserwacje, a jego proroctwa sprawdzają się co do joty.

Ingebjørg stanęła u jego boku.

- Co pan widzi, panie Jonsie? Zima będzie surowa? - zapytała z grzeczności. Wątpiła, by pisarz faktycznie widział gwiazdy.

- Droga Mleczna jest jasna - odparł starzec. - Zima będzie długa i mroźna - podniósł ramię i wskazał palcem. - Tam, na północnym wschodzie, gwiazdy pokazują nam, jaki będzie początek zimy, od pierwszego dnia aż do drugiego lutego. A tam, w drugiej połowie Drogi Mlecznej, widać pogodę aż do początku lata.

Ingebjørg skinęła głową, dobrze o tym wiedziała.

- A ile węzłów w Drodze Mlecznej, tyle śniegu w zimie.

Starzec odwrócił się do niej.