Przepowiednia księżyca (2). Za murami klasztoru - Frid Ingulstad - ebook

Przepowiednia księżyca (2). Za murami klasztoru ebook

Frid Ingulstad

0,0

Opis

[PK]

Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjorg, siedemnastoletnie dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjorg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu... Nadchodzi dzień, gdy Ingebjørg wstępuje do klasztoru Nonneseter. Niechętnie wyjeżdża razem z matką do Oslo, ale nie ma innego wyboru. Decyzja Elin jest nieodwołalna. Ingebjørg boi się o przyszłość swoją i dziecka, które nosi pod sercem. W klasztorze dziewczynę wita matka przełożona, pani Thora, osoba surowa i wymagająca bezwzględnego posłuszeństwa. Czy stanie się największym wrogiem Ingebjørg? Nie wiedziała, jak długo tak stoi zlodowaciała ze strachu. Nawet gdyby głośno krzyczała, nikt jej nie usłyszy. Szczury mogły ja powoli pożerać kawałek po kawałku. Nic nie przedostanie się poza ściany piwnicy…

[opis wydawcy] 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 252

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepowiednia księżyca tom 2

Frid Ingulstad

Za murami klasztoru

Przekład

Monika Mróz

Tytuł oryginału norweskiego: Bak klosterets murer

Ilustracje na okładce: Eline Myklebust

Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys

Redakcja i korekta: BAP-PRESS

Copyright © 2003 by N.W. DAMM & S0N AS, OSLO

Copyright this edition: © 2010 by BAP-PRESS

Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS All Rights Reserved

Wydawca:

Axel Springer Polska Sp. z o.o.

02-672 Warszawa

ul. Domaniewska 52

www.axelspringer.pl

ISBN 978-83-7558-764-7

ISBN 978-83-7558-766-1

oraz

BAP-PRESS

05-420 Józefów

ul. Godebskiego 33

www.bappress.com.pl

ISBN 978-83-7602-133-1

ISBN 978-83-7602-141-6

Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:

Infolinia: 0 801 000 869

Internet: www.fakt.literia.pl

Skład: BAP-PRESS

Druk: Norhaven A/S, Dania

GALERIA POSTACI

Ingebjorg Olavsdatter

Elin Tordsdatter

Olav Erlingsson

Ravn

Eirik Magnusson

Sigtrygg Magnusson

Ciotka Gudrun

Jon i Gissur

Torgeir Sigurdsson

Asa

Bergtor Mässon

Hallstein i Kolbein Mässo- _ nowie

Sira Kjetil

Sira Eirik

Pani Thora Birgersdatter Siostra Sigrid Jonsdatter Gunnar Thordsson

dziedziczka dworu Saemundgard w parafii Eidsvoll

matka Ingebjorg, córka Torda Bonde z Agaten

zmarły ojciec Ingebjorg, wywodzący się z Haeim w Romerike

stajenny w Saemundgard

najmłodszy syn Magnusa z zagrody Kolberud

brat Eirika

ciotka matki Ingebjorg

stryjowie Ingebjorg

mieszka w Sigurdsgard nad jeziorem Mjosa, krewniak ojca Ingebjorg

córka Torgeira

narzeczony Ingebjorg; zaginął bez śladu bracia Bergtora z dworu Habbarstad nad jeziorem Mjosa

ksiądz z kościoła w Eidsvoll

ksiądz z kościoła Arnadal w Dal matka przełożona klasztoru Nonneseter przeorysza klasztoru Nonneseter ksiądz i doradca w klasztorze Nonneseter

Rozdział 1

- Do klasztoru? - W cichym głosie Ingebjorg zdumienie mieszało się z niedowierzaniem. Patrzyła na matkę, jakby nie pojmując jej słów. - Chyba nie mówisz poważnie?

Elin na moment uciekła wzrokiem, zaraz jednak podniosła głowę i spojrzała na córkę. Z ciemnych oczu biło zdecydowanie i Ingebjorg zrozumiała, że matka nie żartuje.

- Nie mam innego wyboru - oświadczyła stanowczo Elin. - Wraz ze śmiercią Bergtora Massona zgasła moja ostatnia nadzieja.

- Przecież nie mamy pewności, że on nie żyje - usiłowała protestować Ingebjorg. Miała wrażenie, że ściany obory niebezpiecznie pochylają się ku niej, przez moment pociemniało jej w oczach.

Elin odwróciła się i wolnym krokiem ruszyła do wyjścia.

- Nie ma już o czym rozmawiać, Ingebjorg - powiedziała zmęczonym głosem.

Dziewczyna stała nieruchomo, odprowadzając matkę spojrzeniem. Zrozumiała, że mimo choroby i trudnych przeżyć matka zachowała jeszcze w sobie siłę. Wyglądała na słabą i przybitą, lecz pozostała w niej iście żelazna wola.

- Przecież beze mnie nie dacie sobie rady w Saemund-gard! - krzyknęła wysokim, przenikliwym głosem Ingebjorg.

- Torgeir Sigurdsson obiecał, że na jakiś czas weźmie do siebie ciotkę Gudrun, stryja Jona i stryja Gissura, a ja sądzę, że tej zimy pomieszkam u arcybiskupa Hall-varda. Jego żona pochodzi z Haeim, a twój ojciec i ja często gościliśmy u jej rodziców.

- Kto się w tym czasie zajmie zwierzętami? - Inge-bjorg była bliska płaczu.

Elin odwróciła ku niej głowę, a Ingebjorg nawet w półmroku zauważyła, jak bardzo matka jest zasmucona.

- Będziemy musieli je ubić, Ingebjorg. Za rok sytuacja na pewno się poprawi i może wtedy kupimy nowe bydło.

Ingebjorg wciąż nie ruszała się z miejsca.

- Nie chcesz chyba całkiem porzucić Saemundgard i zamienić dwór w opustoszałe gospodarstwo, jakie już istnieją w innych wioskach?

Elin zacisnęła wargi i z rezygnacją pokręciła głową.

- Niełatwo mi przyszło podjąć tę decyzję, moje dziecko - westchnęła. - Myślałam, że Bóg mnie wysłuchał, kiedy zesłał nam Bergtora Massona. Z tak dobrym gospodarzem jak on Saemundgard mogłoby rozkwitnąć. Teraz nie ma już nadziei.

- Ależ, matko! - Ingebjorg czuła, że drżą jej kolana. - Przecież cud może jeszcze się zdarzyć. Bergtor wróci albo ty znajdziesz jakiegoś innego mężczyznę naszego stanu, który zechciałby mnie poślubić.

Elin ze smutkiem pokręciła głową.

- Już za późno, Ingebjorg. Musimy poddać się woli Pana.

Otworzyła drzwi i wolnym krokiem wyszła w szary świt.

Po odejściu matki Ingebjorg długo jeszcze stała nieruchomo. Przez głowę niczym strzały przelatywały jej najrozmaitsze myśli, wszystkie jednakowo straszne i przerażające. Gdyby przyznała się matce, że jest brzemienna i nie może iść do klasztoru, Elin z żalu i obu-rżenia gotowa umrzeć, a wówczas śmierć matki ciążyłaby Ingebjorg na sumieniu już do końca życia. Poza tym wkrótce jasne się stanie, że oczekuje dziecka, a wtedy Sigtrygg Magnusson rozpuści plotki, że ojcem nie jest jej narzeczony, tylko Eirik, rodzony brat Sigtryg-ga. Czy byłaby w stanie udźwignąć taki wstyd?

Jednak myśl o życiu wśród klasztornych murów wydawała się Ingebjorg równie przerażająca. Od maleńko-ści przecież słyszała, że w odpowiednim czasie wyjdzie za mąż; o posłaniu jej do klasztoru nikt nigdy nie wspominał. Oddanie się w służbę Bogu byłoby dla Ingebjorg chyba jeszcze trudniejsze od życia z piętnem wstydu. Dziewczyna nie miała tak silnej wiary jak matka i czuła, że nawet za klasztornymi murami to się nie zmieni. Wszystko się w niej burzyło na samą myśl o życiu w odosobnieniu, wśród pobożnych i skromnych zakonnic. Czy już nigdy nie będzie mogła dosiąść konia i pomknąć na jego grzbiecie niczym wiatr, nigdy najeść się do syta i włożyć pięknej sukni, uczestniczyć w tańcach na polanie i w weselnych ucztach?

Już nigdy nie zaznać miłości mężczyzny...

Jak matka mogła zadecydować o całym jej życiu? Chyba nie kochała córki, skoro skazała ją na tak okrutny los?

W następnej chwili Ingebjorg poczuła, jak oblewa ją gorąco. Jak zareaguje przełożona klasztoru, kiedy się zorientuje, że Ingebjorg jest brzemienna? Ukarze ją? Wyklnie? Ale przecież została prawowicie przyrzeczona Bergtorowi. Jeśli opatka okaże się wyrozumiała, może pozwoli jej zostać w klasztorze razem z dzieckiem.

Oczy ją piekły, z drżeniem nabrała powietrza. Wiedziała, że Nonneseter, klasztor benedyktynek, znajduje się w Oslo, może więc będzie miała okazję spotkać tam Eirika. Nie raz jeździła do miasta z ojcem i wiedziała, że Nonneseter położony jest niedaleko królewskiego dworu.

Nagle do głowy wpadła jej nowa myśl. Czy to pewne, że musi złożyć śluby po upływie roku i zostać zakonnicą? Czyż jej matka w młodości nie przebywała w klasztorze Bakke jako panna świecka? Spędziła tam rok, by nauczyć się chrześcijańskich zasad i odpowiedniego zachowania, tak jak wiele innych córek wielmożów. Ingebjorg może udać posłuszeństwo i pojechać do klasztoru w Oslo. Elin nie musi przecież wiedzieć, że córka nie zamierza składać ślubów zakonnych. W przekonaniu, że zadbała o przyszłość Ingebjorg, będzie mogła w spokoju przygotowywać się na spotkanie ze śmiercią.

Ta myśl nieco uspokoiła dziewczynę. Decyzja matki nie musiała wcale oznaczać ostatecznego rozstrzygnięcia jej losu, choć zdawała sobie sprawę, jak bardzo niepewna przyszłość czeka ją w dniu, w którym opuści Nonneseter. Zostanie przecież sama, bez domu, bez źródła utrzymania i bez bliskich, których mogłaby prosić o pomoc. Za to najprawdopodobniej z maleńkim dzieckiem, którym będzie musiała się zająć... Uznała jednak, że na takie zmartwienia czas przyjdzie później, zdmuchnęła świecę w latarni i uspokojona wyszła z obory.

Nadeszły trudne, wypełnione gorączkową pracą dni.

Mieszkańcom Saemundgard z pomocą pośpieszyli są-siedzi. Ubojem zwierząt zajął się ojciec Solveig. Miał zręczną, pewną rękę; Ingebjorg wiedziała, że nigdy nie przysporzył zbędnych cierpień zwierzęciu. Na początku zmusiła się, by patrzeć, jak się odbywa ubój. Chcia-ła mieć pewność, że sąsiad ogłuszył zwierzę, nim szybkim, pewnym ruchem wbił nóż w jego szyję.

Praca dziewczyny polegała na mieszaniu krwi zbieranej do wiadra. Nienawidziła tego zajęcia, tak było od zawsze. Serce się jej ściskało na widok przerażonej trzody, która ryczała, beczała i kwiczała ze strachu, wyczuwając odór wnętrzności i krwi.

Ingebjorg z trudem powstrzymywała mdłości i udawało jej się to do chwili, gdy przyszła kolej Morgen-stjerny. Gdy zobaczyła strach wyzierający ze ślepi ulubionej krowy, odwróciła się na pięcie, pobiegła za stajnię i zwymiotowała.

Wróciła do pracy, ale z oczu nie przestawały jej płynąć łzy. Po wymieszaniu krwi, Ingebjorg musiała razem z Gudrun oczyścić wnętrzności zwierząt; wypłukać je i zebrać z nich łój. Kiedy usuwała z jelit resztki przetrawionego pokarmu, mdłości podchodziły jej do gardła, ale zdołała je powstrzymać. Palce miała sine i zdrętwiałe od zimnej wody, a kraj spódnicy namókł i zesztywniał.

Gdy praca dobiegła wreszcie końca, umyta i przebrana dosiadła Faksego i pojechała do kościoła szukać pociechy przy ołtarzu świętego Olafa. Padła na kolana, złożyła dłonie i pochyliła głowę. Opłakiwała zwierzęta i Ssemundgard, modliła się za matkę i za dziecko, które nosiła pod sercem, ale najbardziej cierpiała z powodu własnego nieszczęścia.

Nocami długo leżała bezsennie, bo rozpacz nie pozwalała jej zaznać odpoczynku. Kiedy nastały chłodne, jesienne noce, obie z matką przeniosły się ze stryszku sypialnego do starej izby z paleniskiem. Ingebjorg leżała wpatrzona w żar, cały czas gorączkowo rozmyślając nad wyjściem z sytuacji, ale w głębi ducha wiedziała, że musi się stać tak, jak zdecydowała matka.

Kiedy zabrakło zwierząt, we dworze zapanowała niezwykła cisza. Z obory nie dobiegało już porykiwanie krów, nie słychać było gdakania kur ani chrumkania świń. Pozostały jedynie trzy konie, wśród nich Fakse, kary ogier o lśniącej sierści, ulubiony wierzchowiec ojca Ingebjorg. To właśnie ten koń odnalazł jego ciało pod liśćmi i mchem przy strumieniu. Teraz wszystkie dworskie zabudowania z wyjątkiem stajni opustoszały, a Ingebjorg z drżeniem myślała o chwili, kiedy ona i matka odjadą na południe. Wówczas całe Ssemundgard pozostanie samotne, nagie i jałowe, jak inne opuszczone gospodarstwa, bez dymu unoszącego się z dymnika, bez żadnych śladów na śniegu zimą. Przykro było o tym myśleć.

Powoli zaczęły już pakować to, co zamierzały ze sobą zabrać. Pewnego dnia Ingebjorg zobaczyła, że matka wyjmuje ze starej skrzyni ów niebezpieczny dokument, który Ingebjorg odnalazła w aksamitnej kurtce ojca. Elin, włożywszy dokument do podróżnej sakwy, popatrzyła na córkę i oświadczyła z naciskiem:

- Pamiętaj, co ci mówiłam, Ingebjorg. Tego pisma nie wolno pokazywać nikomu, kto nie nosi takiego samego sygnetu jak twój ojciec. To może kosztować życie.

- Przecież ja nie mam nic wspólnego z tym dokumentem - zaprotestowała Ingebjorg.

Matka nic na to nie powiedziała.

Stajenny Ravn znalazł sobie niewielką, opuszczoną zagrodę. Ludziom nieposiadającym ziemi nieczęsto udawało się osiedlić w takim miejscu. Ta akurat zagroda położona była na uboczu i żaden z większych dworów nie miał ochoty na przyłączenie należących do niej poletek. Tymczasem jednak Ravn zgodził się za zapłatą towarzyszyć dawnym gospodyniom do miasta. Swoją pomoc zaofiarowali również Torgeir Sigurdsson i krewniak Elin, sira Kjetil.

Najtrudniej było Ingebjorg pożegnać się z ciotką Gudrun i stryjami, Jonem i Gissurem. Siedziała akurat ze staruszkami w starej izbie, kiedy zjawił się Torgeir Sigurdsson, by zabrać ich do Sigurdsgard. Gudrun płakała otwarcie, a Jon i Gissur odwracali twarze, by ukryć łzy.

- To tylko na jakiś czas - próbowała ich pocieszać Ingebjorg. - Odwiedzę was, a do lata może uda nam się znaleźć jakieś inne rozwiązanie.

Ciotka Gudrun z płaczem pokręciła głową.

- Przecież idziesz do klasztoru, Ingebjorg. Umrzesz dla tego świata i już nigdy nie będziesz mogła do niego wrócić.

- Dopóki nie złożę ślubów, nikt mi nie zabroni wychodzić - odparła Ingebjorg gniewnie.

Ciotka Gudrun popatrzyła na nią ze smutkiem, ale nic nie powiedziała. Dziewczyna miała wrażenie, że Gudrun coś przed nią ukrywa, i zamierzała ją o to spytać, ale właśnie w tej chwili do izby weszła Elin z Tor-geirem Sigurdssonem i zaczęli mówić o czymś innym.

Trzy dni przed odjazdem do Oslo zjawił się starszy brat Bergtora, Hallstein. Dowiedział się od Torgeira Si-gurdssona o zaskakującej decyzji pani Elin i teraz nie krył wzburzenia.

- Ciężki krzyż nakazujesz dźwigać swej młodej córce, pani - rzekł z wyrzutem. - Ingebjorg nie ma natury mniszki. Za bardzo kocha życie, dwór i ludzi, którzy ją otaczają. Musi się znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Dziewczyna jest taka młoda i piękna. Nie jest jeszcze za późno na znalezienie jej odpowiedniego męża.

Elin zdecydowanie pokręciła głową.

- Próbowałam już wszystkiego, Hallsteinie Massonie. Moją ostatnią nadzieją był twój brat. Po jego śmierci Ingebjorg nie ma szansy na życie uświęcone sakramentem małżeństwa. Nie znamy innego, nieżonatego mężczyzny naszego stanu, który mógłby ją poślubić. Niewiele dni mi pozostało, a nie mogę odejść z tego świata, nie zadbawszy uprzednio o moje jedyne dziecko. Musisz to zrozumieć.

- Rozumiem, pani - odparł Hallstein niecierpliwie. -Sądzę jednak, że zbyt prędko przestałaś szukać innych możliwości. Przecież na wielkich dworach nad jeziorem Mjosa, w okręgu Romerike czy Hadeland muszą mieszkać jacyś kawalerowie. Poza tym wciąż jeszcze nie mamy pewności, czy Bergtora naprawdę spotkało jakieś nieszczęście, czy też zniknął z niewiadomych powodów i jeszcze się pojawi.

- Nie wierzysz w to tak samo jak ja, Hallsteinie. A jeśli chodzi o szukanie odpowiedniego kandydata na męża Ingebjorg, to od czasu, gdy spadła na mnie słabość serca, nie zajmowałam się niczym innym. Posłałam nawet wiadomość do moich krewnych ze Szwecji, ale tam jest podobnie. Większość młodych ludzi wysokiego rodu, którzy zdołali przetrwać zarazę, a nie byli wcześniej związani słowem z jakąś panną, poszła na służbę do króla.

Hallstein Masson zmarszczył czoło.

- Obiecałem ci pomoc na zimę, pani. Zarówno własną, jak i moich druhów. Nie zabrakłoby ci drew na opał ani rąk do uprzątania śniegu z dziedzińca. A gdyby naprawdę stało się najgorsze, jak się tego obawiasz, to przyrzekam zaopiekować się Ingebjorg.

Elin posłała mu zdziwione spojrzenie.

- Jakże ty się możesz zaopiekować moją córką, skoro masz już żonę, Hallsteinie Massonie?

-Jestem przekonany, że ani moja małżonka, ani bracia nie mieliby nic przeciw temu, by gościć Ingebjorg na Habbarstad. Słyszałem, że staruszkami zajął się Torgeir Sigurdsson, a stajenny przeniósł się do jakiejś niedużej, opuszczonej zagrody.

Twarz Elin się ściągnęła.

- Moja córka nie będzie żyła na łasce obcych jak że-braczka! Zapominasz, zdaje się, kim jestem, Hallsteinie! W żyłach Ingebjorg płynie królewska krew, i to zarówno po ojcu, jak i po matce!

Hallstein niezgrabnie skinął głową, wyraźnie zawstydzony.

- Nie zapomniałem o tym, pani Elin. Chciałem po prostu pomóc i tobie, i Ingebjorg.

Elin spojrzała wyniośle.

- W klasztorze Ingebjorg może liczyć nie tylko na utrzymanie. Tam nauczy się żyć zgodnie z chrześcijańskimi przykazaniami. Jak może wiesz, Ingebjorg już umie czytać i pisać, tak jak córki z królewskich i wiel-możych rodów. W klasztorze pozna sztukę kopiowania religijnych ksiąg, zagłębi się w uczone pisma, będzie też mogła razem z mniszkami spełniać dobre uczynki, uczestniczyć w liturgii godzin, nabożeństwach i modlitwach za zmarłych. Martwiło mnie, iż musiała pracować w gospodarstwie przez ostatnie dwie zimy, odkąd zaginął mój małżonek, a służba nas opuściła. Ingebjorg nie urodziła się po to, by doić krowy, nosić wodę i harować w polu. Powinna zajmować się tym, co przystoi kobiecie: tkać, prząść i haftować. Poza tym na zdrowie jej wyjdzie, jeśli nauczy się od mniszek pobożności i posłuszeństwa.

Hallstein Masson westchnął i ciężko wstał od stołu. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nie spodobały mu się słowa Elin, ale też zrozumiał, że nie zdoła jej przekonać. Ingebjorg zastanawiała się, dlaczego tak się sprzeciwił decyzji jej matki. Czyżby chciał być blisko niej i nie porzucił nadziei, że uda mu się do niej zbliżyć?

Może wyjazd na pewien czas nie jest wcale aż tak złym rozwiązaniem, pomyślała. Z Hallsteinem w roli natrętnego wielbiciela i Sigtryggiem, który w każdej chwili mógł rozpuścić plotki o dziecku, życie w Saemund-gard nie zapowiadało się wcale łatwo.

Elin najwyraźniej nie zamierzała wstawać, więc to Ingebjorg musiała odprowadzić Hallsteina do drzwi. Mając w pamięci jego wcześniejsze zaloty, czym prędzej przeszła przez sień, zanim zdołał ją zatrzymać. W progu odwróciła się, by chłodno go pożegnać. Powinien trzymać się żony, pomyślała wzburzona. A jeśli nie jest z niej zadowolony, niechże sobie na kochankę weźmie służącą!

Hallstein musiał odczytać jej myśli, bo spojrzał na nią poważnie i ze smutkiem pokręcił głową.

- Niesprawiedliwie mnie oceniasz, Ingebjorg. Usiłowałem przemówić do rozumu twojej matce nie z uwagi na siebie, ale dlatego, że zawsze oburza mnie, gdy ktoś myśli przede wszystkim o sobie.

Ingebjorg spojrzała na niego zdziwiona.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Kiedy matka czy ojciec wysyłają któreś ze swoich dzieci do klasztoru, zaraz nabieram podejrzeń. Zwłaszcza wtedy, gdy rodzice są ciężko chorzy i spodziewają się rychłej śmierci. Pociesza ich świadomość, że mają za murami klasztoru dziecko, które będzie się modlić o spokój ich duszy.

Ingebjorg z gniewu na policzkach wykwitły rumieńce.

- Wstrętnie to powiedziałeś, Hallsteinie Mässonie! Matka myśli jedynie o moim dobru.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

- O tym z pewnością również, ale najważniejsze dla niej jest zapewnienie sobie miejsca w niebie. Nie słyszałaś, że duchowni i wielmożowie kupują odpusty, aby uniknąć ognia czyśćcowego? Za jałmużnę dla kościoła odpuszczane są wszystkie grzechy, a posiadanie w klasztorze bliskiej osoby, która będzie nieustannie się modlić o zbawienie duszy, jeszcze zwiększa tę szansę.

Ingebjorg ze złości aż się trzęsła.

- To bezbożna mowa! Matka nigdy nie ofiarowałaby mnie klasztorowi po to, by osiągnąć jakieś korzyści dla siebie!

Hallstein przez moment przyglądał się dziewczynie w milczeniu, w końcu ze współczuciem pogładził ją po policzku.

- Miej my nadzieję, że się nie mylisz, Ingebjorg. Tak czy owak, uważam, że odebranie kochającej życie i namiętnej kobiecie możliwości normalnego życia to zły uczynek. Nie masz usposobienia mniszki. Otrzymałaś surowe wychowanie, ale w twojej piersi bije gorące serce.

Ingebjorg wiedziała, że powinna wrócić do izby i mocno zatrzasnąć za sobą drzwi. Co on mógł wiedzieć o jej bijącym sercu i namiętności? Wciąż stała na progu.

- Nie mam zamiaru zostać mniszką - oświadczyła gniewnie.

Hallstein dosiadł konia i spojrzał na nią uważnie.

- Najwyraźniej nie wiesz wszystkiego, ale może tak będzie najlepiej - powiedział zagadkowo, nim zawrócił konia. Potem strzelił cuglami i ruszył galopem przez dziedziniec.

Ingebjorg patrzyła za nim zamyślona. Czy Hallstein i ciotka Gudrun wiedzieli o czymś, o czym ona nie miała pojęcia?

Ledwie Hallstein Mässon odjechał, zaczęli przybywać sąsiedzi z wioski, by pożegnać się z wielmożną panią Elin i młodą, nieszczęśliwą Ingebjorg, która w tak tragiczny sposób utraciła narzeczonego zaledwie kilka dni przed ślubem. Pierwsza przyszła Solveig. Ingebjorg jeszcze przed jej weselem słyszała plotki, że Solveig spodziewa się dziecka, a teraz na własne oczy się przekonała, że plotki nie mijały się z prawdą. Do rozwiązania zostało już niewiele czasu. Solveig miała wesołe oczy, wciąż się uśmiechała i nieprzerwanie mówiła. Ingebjorg uświadomiła sobie, jak wielkie szczęście miała ta dziewczyna, mogąc poślubić mężczyznę, którego pragnęła, a zarazem uniknąć wstydu, jakim byłoby urodzenie dziecka z nieprawego łoża.

- To prawda, że idziesz do klasztoru? - spytała Solveig. W jej głosie słychać było współczucie pomieszane z ciekawością.

Dla wioski to z pewnością wielkie wydarzenie, pomyślała Ingebjorg z goryczą. Jedyna córka Olava Er-lingssona musi iść do klasztoru, bo nie chce jej żaden wysoko urodzony mężczyzna. Pewnie wszędzie przy stołach rozprawiają teraz o tym, co się wydarzyło w Saemundgärd. Niektórzy ze złośliwą radością, inni ze współczuciem, a większość ze zdumieniem o złym losie, jaki przypadł w udziale wielmożom.

- Tylko na pewien czas - odpowiedziała Ingebjorg lekko, zerkając na drzwi, żeby się upewnić, czy nie słyszy jej matka.

- Na pewien czas? Sądziłam, że spoza klasztornych murów nie można się wydostać, gdy już raz się za nie wejdzie.

- W klasztorze mieszkają różni ludzie - wyjaśniała Ingebjorg z nadzieją, że jej słowa brzmią przekonująco. - Są mniszki, które złożyły śluby zakonne, nowie jusz-ki w okresie próby, rezydenci płacący za utrzymanie i siostry świeckie, które się tam kształcą. - Ostatnie słowa wymówiła z odpowiednim naciskiem i zaraz też dostrzegła w oczach sąsiadki zapalający się płomyk zazdrości.

- Idziesz do klasztoru, żeby się nauczyć czytać i pisać? - spytała zdziwiona Solveig.

- I czytać, i pisać już umiem, ale chciałabym doskonalić te umiejętności - oznajmiła Ingebjorg dumnie, choć jednocześnie zakłuły ją wyrzuty sumienia. Trochę przecież rozmijała się z prawdą.

Solveig podniosła się do wyjścia.

- Wobec tego nie muszę się nad tobą użalać. Miło to słyszeć. Kiedy wracasz?

- Może na przyszłe lato - odparła Ingebjorg optymistycznie.

Solveig pogładziła się dłonią po dużym brzuchu.

- Wtedy będę już miała czym się pochwalić - stwierdziła pogodnie.

Ingebjorg kiwnęła głową. Ja też, dodała w duchu, a głośno powiedziała:

- Na pewno wszystko pójdzie dobrze. Wyglądasz ładnie i zdrowo.

Solveig się uśmiechnęła.

- Babcia wróży, że to będzie chłopiec. Żegnaj, Inge-bjorg! Mam nadzieję, że latem się zobaczymy.

Ingebjorg patrzyła za odchodzącą Solveig, dopóki sąsiadka nie zniknęła wśród drzew. Płacz nieprzyjemnie dławił ją w gardle.

Ostatniego wieczoru przed wyjazdem zjawił się Sigtrygg Magnusson. Ravn akurat juczył konie, a Elin weszła do spichlerza po prowiant. Zamierzały wyjechać o świcie i po drodze nie zatrzymywać się w zajazdach. Całe mięso z zabitej trzody zostało sprzedane albo przekazane dla ubogich. Chleb, mąkę, sól i piwo zabrali ze sobą staruszkowie do Sigurdsgärd, a pościel, ręczniki i wszelkie inne płótna złożono do skrzyń.

Ingebjorg schodziła ze stryszku, gdzie pakowała część pościeli, gdy zobaczyła Sigtrygga. Zamachał do niej i zsiadł z konia. Bała się spotkania z tym człowiekiem. Bratu Eirika zawsze towarzyszyło jedynie nieszczęście.

- A więc panienka wybiera się do miasta na spotkanie z wybrankiem serca - zaczął swoim zwykłym, drwiącym tonem.

Ingebjorg zerknęła z obawą na Ravna. Matki na szczęście nie było w pobliżu.

- Jak śmiesz! - zawołała gniewnie.

Sigtrygg roześmiał się głośno.

- A co? To nieprawda, że jesteś panienką? I że je-dziesz do Oslo?

Ingebjorg wiedziała, że nie powinna mu odpowiadać, tylko po prostu go wyminąć i odejść. Nie zdołała jednak zachować milczenia.

- Idę do klasztoru Nonneseter. Z pewnością nie będę mogła dowiedzieć się, gdzie przebywa twój brat.

Sigtrygg wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem.

- Przyznajesz więc, że Eirik jest wybrankiem twego serca? I chętnie byś się dowiedziała, gdzie go szukać, gdyby tylko nadarzyła się taka okazja?

Ingebjorg pożałowała swych słów. Powinna odpowiedzieć inaczej, ale ten człowiek zawsze wprawiał ją w zakłopotanie.

- Do niczego się nie przyznałam - wybuchnęła. - Nie wiem, gdzie on jest, i nie zamierzam się tego dowiadywać. Mój wyjazd do Oslo nie ma z nim żadnego związku.

Sigtrygg z chichotem mierzył ją spojrzeniem od stóp do głów.

- Co powiedzą mniszki, kiedy odkryją twoją słodką tajemnicę, Ingebjorg?

- Nie mam żadnych tajemnic - syknęła.

W tej samej chwili skrzypnęły otwierane drzwi i Ingebjorg zobaczyła stojącą w progu matkę. Odwróciła się więc plecami do brata Eirika i ruszyła w stronę domu. Zrobiła kilka kroków, gdy usłyszała jeszcze jego głos:

- Uprzedziłem Eirika, że przyjeżdżasz. Ucieszył się, że znów cię zobaczy.

Ingebjorg siłą woli nakazała sobie milczenie i dalej szła w stronę starego domu. Bała się, że matka usłyszy, jak mocno wali jej serce.

- Co to za człowiek? - spytała Elin, zmrużonymi oczami patrząc na drzewo, do którego jeździec przywiązał konia.

- To jeden z sąsiadów przyjechał życzyć nam szczęśliwej podróży - odparła Ingebjorg niechętnie.

- Nie mógł podejść tutaj?

- Myślę, że nie chciałabyś z nim rozmawiać. To jeden z braci z Kolberud.

Twarz Elin się ściągnęła.

- A więc on wciąż jeszcze z ciebie nie zrezygnował -stwierdziła z pogardą.

Ingebjorg pozostawiła matkę w przekonaniu, że to był Eirik. Lepiej, by matka nie wiedziała, że chłopak jest w Oslo.

Elin położyła dłoń na ramieniu córki.

- Cieszę się, że go odprawiłaś, Ingebjorg. Widzę, że nie spodobała ci się ta wizyta. Już jutro wyjeżdżamy, nie będziesz więc musiała dłużej znosić jego umizgów.

Ingebjorg w milczeniu spuściła głowę.

Rozdział 2

Ingebjorg zobaczyła, że matka wstrzymuje konia, podjechała więc do niej.

- W dole widać już miasto. A ja sądziłam, że to jeszcze daleko.

Elin nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo, wpatrzona w gromadkę niewielkich drewnianych domów, w fiord i wyspy. Miała bardzo bladą twarz. W drodze wielokrotnie bliska była omdlenia. Ingebjorg, Torgeir Sigurdsson i sira Kjetil czym prędzej do niej wtedy podjeżdżali, by uchronić ją przed upadkiem. Cud, że była w stanie utrzymać się na koniu od świtu aż do chwili, kiedy słońce już kryło się za wzgórzami na zachodzie. Torgeir Sigurdsson i sira Kjetil chcieli zrobić przerwę w podróży, znaleźć jakiś zajazd, lecz Elin była niewzruszona. Nie przystanęła nawet wtedy, gdy w pobliżu rozległo się wycie wilków. Ingebjorg pomyślała, że matka czuje zbliżający się koniec i dlatego tak jej śpieszno.

Dotarli do Martestokker, miejskiego wzgórza szu-bienicznego. W oddali widać było kilka szubienic, z jednej wciąż zwisał sznur; kołysały się na nim zwłoki mężczyzny, a na ziemi leżało inne ciało, którego rakarz-nie^ zdążył jeszcze usunąć. Ingebjorg czym prędze/^awroA ciła wzrok.                            №

I w Filia nr

- Czy możemy stąd odjechać? - spytała niecierpliwie. Elin się rozejrzała. Najwyraźniej dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, gdzie się znajdują.

-Już niedaleko, Ingebjorg - odparła spokojnie. - Najpierw musimy minąć szpital dla trędowatych, a potem dotrzeć do katedry Świętego Hallvarda. Stamtąd wzdłuż Nordre strete dojedziemy do samego Nonneseter.

- Spotkamy trędowatych? - wzdrygnęła się Ingebjorg.

Elin pokręciła głową.

- Z pewnością teraz, kiedy w powietrzu czuć już chłód, nie opuszczają szpitala.

Zjechali ze wzgórz i ujrzeli przed sobą okazałą katedrę Świętego Hallvarda oraz wychodzącą ze świątyni procesję. Przodem kroczył ksiądz w długiej, czarnej szacie, z tonsurą na głowie. W rękach trzymał drogocenny krucyfiks. Za nim szedł inny duchowny, machając kadzielnicą, a jeszcze dalej biskup w odświętnej szacie, za którym czterech kapłanów w czerni dźwigało relikwiarz.

Elin natychmiast zjechała na bok, by przepuścić procesję, a pozostali zaraz poszli za jej przykładem. Niezwykły widok sprawił, że policzki chorej zaróżowiły się z podniecenia. Ingebjorg pomyślała, że być może to spotkanie przyda matce nowej nadziei. Wiedziała, że nieczęsto można być świadkiem podobnej uroczystości, więc żywiąca szacunek dla Kościoła Elin mogła uznać to za znak od Boga.

Nagle Ingebjorg ujrzała gromadkę kalekich ludzi, idących i czołgających się tak szybko, jak tylko pozwalała im na to ułomność. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że to trędowaci. Musieli dojrzeć procesję z okien szpitala Świętego Laurentego i pragnęli przyłączyć się do niej w nadziei na cudowne ozdrowienie.

Jeden z nich, stary mężczyzna poruszający się na czworakach, z nogą owiniętą bandażami, miał zamiast nosa otwartą ranę. Jakiś młody człowiek, najpewniej niewiele starszy od niej, szedł o kulach, bo brakowało mu stopy. Ingebjorg odwróciła głowę, czując, jak ściska ją w żołądku. Oby tylko matka źle się nie poczuła od takich widoków! Najlepiej byłoby szybko stąd odjechać, musieli jednak czekać, aż minie ich procesja.

Ingebjorg przeniosła wzrok na duchownych, ale mimo jej woli oczy ponownie kierowały się ku trędowatym. Ojciec mówił, że trądem można się zarazić. Właśnie dlatego szpital Świętego Laurentego leżał nieco poza miastem. A tymczasem ona znalazła się teraz tak blisko chorych.

Procesja wreszcie ich minęła. Matka odprowadzała ją wzrokiem, z zaczerwienionymi policzkami i błyszczącymi oczami. W końcu rozradowana uśmiechnęła się do Ingebjorg.

- Pomyśl, ile miałyśmy szczęścia! - zawołała uradowana. - To musi być znak dany od Boga!

Ingebjorg tylko kiwnęła głową. Nie mogła się już doczekać, kiedy znów ruszą. Z ulgą przyjęła decyzję matki, która postanowiła nie zajeżdżać tego dnia do katedry Świętego Hallvarda, by odszukać arcybiskupa, tylko zdecydowała, że skierują się bezpośrednio do Nonnese-ter. Zaczęło się zmierzchać, a dla nieznających okolicy jazda po ciemku mogła być trudna.

Myśl o klasztorze przypominała Ingebjorg o dziecku, które nosiła pod sercem. Jak mniszki przyj mą prawdę o nowej siostrze?

Postanowiła opanować niepokój i spojrzała z zaciekawieniem na drewniane domy kryte darnią. Z dymników unosił się szary obłoczek, ich mieszkańcy z pewnością szykowali wieczerzę. W dole, nad samym morzem dostrzegła potężny królewski kościół, nazywany kościołem Najświętszej Maryi Panny. Tuż obok znajdował się królewski dwór. On również miał wysokie wieże i był murowany. Serce zabiło jej mocniej. Czy Eirik naprawdę gdzieś tam jest? Poczuła, jak przez jej ciało przepływa fala gorąca.

Z zamyślenia wyrwały ją słowa matki:

-Jutro, jeśli znajdę dość sił, pokażę ci miasto. Ale teraz musimy już jechać.

Ingebjorg odwróciła się ku Elin, która przyglądała się jej ze zmarszczką zamyślenia na czole. Czy matka podejrzewa, że Eirik może przebywać w mieście? Chyba nie, przecież wczoraj pomyliła braci, wzięła Sigtrygga za Eirika.

Pojechali dalej traktem między katedrą Świętego Hallvarda a zamkiem biskupim i wreszcie dotarli do Nordre strete. Ulica była wykładana drewnianymi balami, a po prawej stronie ciągnęły się kramy szewców, od których uderzał w nozdrza ostry zapach garbników. Szewcy zamykali już kramy na wieczór, lecz Ingebjorg zdążyła jeszcze zauważyć wiszącą na ścianie parę pięknych trzewiczków z cielęcej skóry. O takich właśnie trzewikach od dawna marzyła. Nazajutrz, gdy będzie z matką zwiedzać miasto, poprosi o nie.

Nordre strete rozdzieliła się na kilka mniejszych dróg, prowadzących na północ. Kiedy dotarli do strumienia zwanego Klasztornym, spowijała ich już ciemność i mu-ry klasztoru na tle granatowego nieba wydały się Inge-bjorg ogromnymi cieniami. Ziemia w pobliżu strumienia była błotnista i śliska, ale gdy przeprawili się przez most, jechało się łatwiej. Ingebjorg przemknęła myśl, że latem chyba przyjemnie tu mieszkać, tak blisko morza, nad strumieniem.

W następnej chwili myślami znów wróciła do dziecka i poczuła, że robi jej się gorąco ze wstydu i strachu. Co powie matce przełożonej?

Zsiedli z koni przy klasztornej furcie. Sira Eirik zapukał.

Już wcześniej wysłali stajennego Ravna przodem, by uprzedził zakonnice o ich przybyciu. Teraz Ingebjorg zobaczyła, że ciężkie wrota się uchylają. Stanęła w nich kobieta w średnim wieku, ubrana w czarną tunikę z czarnym pasem i czarny szkaplerz z kapturem. Głowę otulała jej biała, płócienna chusta, zwana zawiciem, a na szyi wisiał ciężki, srebrny krzyż. Ingebjorg pojęła, że to sama matka przełożona. Miała ciemne oczy i gęste, ciemne brwi, nos długi, a usta zaciśnięte. Ingebjorg spodziewała się uśmiechniętej, łagodnej istoty, tymczasem kobieta, stojąca przed nimi, nie wyglądała ani na pobożną, ani na zbyt życzliwie usposobioną. Wprawdzie uprzejmie przywitała sirę Kjetila i matkę, ale Torgeiro-wi Sigurdssonowi tylko wyniośle skinęła głową, jak gdyby chciała oznajmić, że żaden świecki mężczyzna nie ma tu wstępu, Ingebjorg zaś całkowicie zignorowała. Dziewczyna znów ze strachem pomyślała o swoim stanie. Sira Kjetil i Torgeir Sigurdsson zaraz się pożegnali. Mieli nocować w mieście, w zajeżdzie, który wcześniej wskazano Ravnowi. Matka przełożona w końcu dała znak Elin i Ingebjorg, by poszły za nią, i wkrótce obie kobiety znalazły się za wysokimi murami.

Najpewniej przed chwilą musiały zakończyć się nieszpory, bo gdy Ingebjorg i Elin weszły na teren klasztoru, z kościoła wychodziły mniszki, a przez otwarte drzwi dochodziły jeszcze ostatnie tony muzyki. Ingebjorg niechętnie patrzyła na kobiety w czerni. Miała nadzieję, że nie będzie musiała ubierać się tak jak one.

Matka przełożona zaprowadziła Ingebjorg i Elin do rozmównicy. Tam usiadła przy wielkim stole, przybyłym zaś wskazała krzesła po jego drugiej stronie. Ingebjorg zauważyła ściągniętą twarz matki i domyśliła się, że to przez brak szacunku ze strony mniszki, należnego kobiecie tak wysokiego rodu. Matka przywykła do okazywania jej respektu i czci.

- Nazywam się Thora Birgersdatter i jestem opatką klasztoru Nonneseter - zaczęła przełożona ostrym, władczym głosem. - Jak z pewnością wiecie, tak duży konwent musi mieć zarówno opatkę, jak i przeoryszę. Gdy tylko skończę tę rozmowę, Ingebjorg pozna przeoryszę, siostrę Sigrid Jonsdatter. To ona sprawuje codzienny nadzór nad siostrami, pilnuje porządku i dba o to, by wszystko szło jak należy. - Wyjęła jakiś dokument i pośpiesznie go przejrzała. - Jak widzę, pani - rzekła, zwracając się do Elin - pragniesz umieścić swoją córkę Ingebjorg w klasztorze, ponieważ jesteś wdową, której niewiele już życia zostało, a nie udało ci się znaleźć dla niej odpowiedniego kandydata na męża.

Matka kiwnęła głową, ale Ingebjorg zadrżała, uświadamiając sobie, że matka nie wspomniała jej o wysłanym liście.

- Jak wiesz, pani, papież zakazał nam żądania zapłaty za przyjmowanie do zakonu nowych sióstr - ciągnęła opatka pozbawionym emocji głosem. - Lecz oczywiście wolno nam otrzymywać dary i wcale nierzadko się zdarza, że ludzie zapisują nam w testamencie ziemię i kosztowności. W zamian modlimy się o zbawienie duszy naszych dobroczyńców, a nasze modlitwy mają moc oczyszczenia z grzechu i pomagają znaleźć się w niebie.

Twarz matki złagodniała. Ingebjorg przypomniała sobie słowa, którymi pożegnał ją Hallstein Masson. Mimo wszystko jednak nie mogła uwierzyć, że matka w tym właśnie celu wyprawiła ją do klasztoru. Wystarczyłoby przecież zapisać klasztorowi w testamencie pieniądze, nie musiała ofiarować również córki!

- Oprócz siostry Sigrid podlega mi również doradca, Gunnar Thordsson - ciągnęła opatka tym samym zimnym głosem. - Jest nie tylko księdzem, pocieszycielem dusz dla sióstr, ale też prowadzi rachunki konwentu.

Na określenie „pocieszyciel dusz” Ingebjorg drgnęła. Nie miała pojęcia, że w żeńskim klasztorze jest ksiądz; myślała, że swą wielką tajemnicę wyzna przed jakąś dobrą, wyrozumiałą i wrażliwą mniszką.

Matka przełożona po raz pierwszy zwróciła się bezpośrednio do dziewczyny.

- Jako nowiejuszka, przygotowująca się do złożenia ślubów zakonnych, masz przed sobą nowicjat, roczny okres próby - oznajmiła. - W ciągu tego roku musisz dokładnie poznać reguły, obowiązujące w naszym klasztorze. Będziesz nosić strój nowiejuszki, ale z jeszcze większą starannością niź mniszki będziesz przestrzegać zasad klauzury. Gdy rok próby dobiegnie końca, zdecydujesz, czy zechcesz wrócić do życia poza klasztorem, czy też włożyć welon zakonny i ślubować przed biskupem. Jeżeli jednak twoja matka złoży śluby w twoim imieniu, wybór nie będzie już należał do ciebie. Zwiąże cię jej przysięga. A jeśli ją złamiesz, zostaniesz uznana za apostatkę, odstępczynię i poniesiesz karę.

Ingebjorg patrzyła na zakonnicę z niedowierzaniem, potem odwróciła się do matki, lecz Elin siedziała spokojnie, ze spojrzeniem utkwionym w panią Thorę i nawet nie drgnęła.

Zakonnica na chwilę umilkła, jak gdyby chciała, by jej słowa dotarły do świadomości dziewczyny.

Matka nie może złożyć ślubów zakonnych w moim imieniu, myślała wstrząśnięta Ingebjorg. Przecież nie jestem już dzieckiem! Matka nie może w taki sposób narzucić mi swojej woli. Niemożliwe, by złożyła ślubowanie, wiążące mnie do końca życia!

-Jako nowie j uszka nie będziesz mogła zasiadać przy jednym stole z mniszkami w ich refektarzu - podjęła matka przełożona. - Musisz zachowywać się cicho i skromnie, jak najmniej rzucać się w oczy. Masz uczestniczyć w liturgii godzin, modlitwach odmawianych siedem razy w ciągu dnia, które zaczynają się matutiną, jutrznią o trzeciej w nocy, a kończą kompletą. Ponadto będą ci przydzielane rozmaite prace, w zależności od twoich zdolności i sprawowania. Za przewinienia będziesz surowo karana. Jako przełożonej klasztoru przysługuje mi niczym nieograniczone prawo do wymierzania kary. Nie wolno ci przyjmować osób świeckich. Nie wolno ci dysponować własnym majątkiem i nie wolno ci napisać testamentu. Zajmiesz więc taką samą pozycję co niewolnicy, głusi, niemi i dzieci z nieprawego łoża. Umrzesz dla tego świata. Gdyby po twojej śmierci okazało się, że ukryłaś jednak posiadanie czegoś, nie będziesz mogła zostać pogrzebana w poświęconej ziemi.

Ingebjorg była wstrząśnięta. Kolana jej drżały, czuła, że cała krew odpływa jej z twarzy. Matka wreszcie zareagowała, bo poruszyła się niespokojnie. Nie, ona nie mogła o tym wiedzieć! Może sądziła, tak jak Solveig, że córka będzie się tylko uczyć czytać i pisać, że klasztorne życie to coś, czego można jej zazdrościć, przywilej zamożniejszych kobiet, które dzięki temu nie muszą tkwić w domu, czy pomagać w gospodarstwie.

Ale matka przecież mieszkała w młodości w klasztorze, powinna więc wiedzieć, co tu czeka córkę! Poczucie, że została zdradzona przez najbliższą osobę, ukłuło Ingebjorg prosto w serce.

Opatka wstała.

- Pójdziesz teraz ze mną, pani, do domu gościnnego - powiedziała, zwracając się do Elin. - Tam znajdziesz miejsce na nocleg. Niestety, nie wolno mi cię zabrać do samego klasztoru. Ty, Ingebjorg, zaczekasz tu na siostrę Sigrid, która wskaże ci drogę do dormitorium, jak nazywamy sypialnię.

Już miała zniknąć w drzwiach, gdy jeszcze raz odwróciła się do dziewczyny i oznajmiła surowszym niż poprzednio głosem:

- Jeszcze jedno powinnaś wiedzieć. W naszym klasztorze przebywają rezydenci. Są to osoby świeckie w różnym wieku i obu płci, które z rozmaitych przyczyn, bez składania ślubów zakonnych przyjmowane są do wspólnoty klasztornej i poddają się niektórym obowiązującym nas regułom. Powodem może być starość, ułomność, brak bliskiej rodziny czy spadkobierców lub chociażby chęć zapewnienia sobie niezbędnego do życia utrzymania. Powiedziałam: obu płci. Trzymaj się z daleka od mężczyzn. Duchowny czy świecki, który przestąpi próg żeńskiego klasztoru bez istotnej przyczyny, traci urząd i zostaje ekskomunikowany. Ten, który by obcował z kobietą oddaną do klasztoru, zostaje wyjęty spod prawa i za życia traktowany jest jak umarły, na równi z tymi, którzy obcują z krewniakami bliższymi niż w czwartej linii.

Z tymi słowami wyszła, zabierając ze sobą matkę, i nie zauważyła, że Ingebjorg pokraśniała ze wstydu i upokorzenia. Co zrobi ta surowa kobieta, kiedy się dowie, że Ingebjorg oczekuje dziecka? Poczuła, że ogarnia ją lodowaty strach.

Przez dłuższą chwilę siedziała nieruchomo, wciąż mając w uszach słowa przełożonej. W myślach cały czas powtarzała, że to musi być nieporozumienie. Matka z pewnością nie zamierzała złożyć ślubów zakonnych w jej imieniu, planowała, że córka będzie siostrą świecką, tak jak ona w młodości. A jeśli nie o tym myślała, to wszystko musiało się bardzo zmienić od tamtych czasów. Na pewno jednak zechce nieporozumienie wyjaśnić, gdy tylko nadarzy się okazja.

Dziewczyna nie wiedziała, jak długo tak siedzi, walcząc ze złymi myślami, gdy nagle usłyszała kroki. Chwilę później drzwi się otworzyły i ukazała się w nich mniszka w średnim wieku. Podeszła do Ingebjorg z otwartymi ramionami, jakby ujrzała wytęsknioną krewną, i wykrzyknęła wzruszona:

- Witaj, drogie dziecko! Tak się ucieszyłam, gdy o tobie usłyszałam. Potrzeba nam młodych, pobożnych panien o czystych sercach, które pragną poświęcić życie Panu.

Zakonnica uścisnęła dłonie dziewczyny i popatrzyła na nią łagodnie.

- Nasz klasztor jest domem dla takich jak ty, młodych i starych, dla których najważniejsze jest Królestwo Boże i osiągnięcie szczęścia wiecznego.

Ingebjorg chciała wyprowadzić tę życzliwą zakonnicę z błędu, ale mniszka nie dała jej dojść do słowa.

- Jestem siostra Sigrid i pełnię w Nonneseter funkcję przeoryszy. Zobaczysz, jak żyje się w naszej wspólnocie, a jednocześnie będziesz miała dużo czasu na służenie Bogu w samotności.

Jeszcze raz uścisnęła dłonie dziewczyny i popatrzyła na nią ciepło. Ingebjorg pomyślała, że może lepiej nie sprawiać przeoryszy przykrości. W końcu sama matka przełożona wyjaśni całe to nieporozumienie, gdy matka z nią porozmawia.

- Chodź! - zawołała siostra Sigrid. - Nie wolno mi podawać nic do jedzenia o tej porze, ale w kuchni zostawiłam dla ciebie trochę owsianki. - Ujęła Ingebjorg za rękę i poprowadziła ją przez krużganki do wielkiej kuchni, położonej w południowym skrzydle klasztoru. Znajdowało się tam na środku ogromne palenisko i piec chlebowy w ścianie. We wschodniej części było okienko do refektarza zakonnic, a w zachodniej takie samo do jadalni panien świeckich, jak wyjaśniła siostra Sigrid. Z kotła wiszącego nad paleniskiem nalała owsianki i z ciepłym uśmiechem podała miskę Ingebjorg.

- Jedz, tylko prędko, żeby nikt nas nie przyłapał -szepnęła, puszczając oko do dziewczyny.

Ingebjorg odpowiedziała uśmiechem i wzięła się do jedzenia. Dopiero teraz poczuła, jaka jest głodna.

Kiedy skończyła, siostra Sigrid nabrała wody z wiadra i opłukała miskę, nim odstawiła ją na miejsce. Wymknęły się z kuchni jak nieposłuszne dzieci. Ingebjorg nie mogła się nadziwić. Siostra Sigrid, pomocnica matki przełożonej, z pewnością obowiązkowa, uczciwa i pobożna mniszka, złamała dla niej klasztorną regułę, karmiąc ją między wyznaczonymi, stałymi porami posiłków. Przecież to wcale nie jest nieposłuszeństwo, uświadomiła sobie nagle. To miłość bliźniego. Instynkt podpowiadał jej, że surowa opatka nigdy by tak nie po-

stąpiła. Ingebjorg szczerze pragnęła mieć z nią jak najmniej do czynienia.

Sypialnie znajdowały się w innym, wschodnim skrzydle klasztoru. Musiały wyjść na dziedziniec i przejść przez krużganki. Między kolumnami Ingebjorg dostrzegła wirydarz, klasztorny ogród, i studnię, a chociaż był już czternasty października, zauważyła wciąż kwitnące róże i inne barwne rośliny.

Siostra Sigrid poprowadziła ją wąskim korytarzem na strome, kręte schody. Ingebjorg bała się, że nigdy nie przestanie błądzić po tych wszystkich salach i korytarzach. Klasztor wydawał się ogromny. Kiedy już weszły na górę, siostra Sigrid wyjaśniła jej, że panny świeckie mają oddzielną sypialnię w zachodnim skrzydle, przypominając tym samym, że Ingebjorg uważana jest za nowie juszkę. Dziewczyna po raz kolejny chciała wyjaśnić siostrze Sigrid pomyłkę, lecz ponieważ przeorysza mu-siała wykonywać polecenia matki przełożonej, postanowiła wstrzymać się z tym do jutra.

Doszły do dużej sali sypialnej, w której siostry szykowały się już do spoczynku. Na odgłos otwieranych drzwi wszystkie się odwróciły. Zaskoczona Ingebjorg zorientowała się, że musi ich być co najmniej dwadzieścia. Łóżka stały ciasno obok siebie pod jedną z dłuższych ścian sali, pod drugą ustawiono skrzynie, należące do sióstr. Ingebjorg miała nadzieję, że będzie dzielić sypialnię ze świeckimi pannami w jej wieku, tymczasem większość zakonnic wydawała się starsza.

Siostra Sigrid uśmiechnęła się i kładąc rękę na ramieniu Ingebjorg, powiedziała:

- Muszę dzisiaj złamać regułę milczenia i przemówić do was. Oto przybyła dziś nowiej uszka, Ingebjorg Olavs-datter. Ma siedemnaście zim, pochodzi z Dal koło Eid-svoll i do tej pory mieszkała na dworze swego ojca wraz z matką i innymi krewnymi. Jej ojciec nie żyje, matka zaś jest ciężko chora i pragnie zabezpieczyć przyszłość

Ingebjorg, zanim odejdzie z tego świata. Proszę was wszystkie, abyście serdecznie ją przyjęły i okazały jej całą dobrą wolę i życzliwość, na jaką zasługuje.

Siostry posłusznie pokiwały głowami, z zaciekawieniem zerkając na nową towarzyszkę. Ingebjorg poczuła zażenowanie i szepnęła do siostry Sigrid:

- Nie wiem, co się stało z moją podróżną skrzynią.

- Z pewnością dostaniesz ją jutro - odszepnęła siostra Sigrid. - Zaraz przyniosę ci habit nowiejuszki. - Podeszła do wielkiego kufra i podała Ingebjorg niebieski habit, a potem podprowadziła ją do jednego z łóżek.

Skrępowana Ingebjorg skinęła głową dwóm siostrom siedzącym najbliżej. Jedna z nich zaliczała się do starszych, ale na szczęście ta druga była znacznie młodsza. Gdy tylko Ingebjorg usiadła na swoim łóżku, zakonnice wróciły do przerwanych zajęć. Zdumiona Ingebjorg zobaczyła, że kładą się spać w ubraniu i filcowych kapciach. Niechętnie zdjęła suknię i buty, włożyła habit i wsunęła się pod szorstkie przykrycie. Siostra Sigrid wyszła z sali i wkrótce w wielkim dormitorium zapadła cisza.

Ingebjorg przez dłuższą chwilę leżała spięta, wsłuchując się w spokojne oddechy sióstr i ciche pochrapywanie najstarszych. Nagle dotarł do niej szept młodej mniszki z sąsiedniego łóżka, ustawionego tak blisko, że ledwie dawało się między nimi przejść.

- Spisz?

- Nie - odszepnęła Ingebjorg.

- Jestem nowiejuszką jak ty i mam na imię Katarina. Przyjechałam tu w dzień świętego Michała, zaledwie dwa tygodnie temu.

- Zamierzasz złożyć śluby zakonne? - spytała przejęta Ingebjorg.

- Jeszcze nie wiem.

- Podoba ci się tutaj? - ciągnęła zaciekawiona Ingę-bjorg.

W tej samej chwili od strony drzwi dobiegło znaczące chrząknięcie.

- To siostra Potentia - szepnęła Katarina jeszcze ciszej. - Pilnuje nas. Nam nie wolno rozmawiać, możemy zostać za to surowo ukarane.

Ingebjorg nie odważyła się już odezwać. Mimo wszystko zrobiło jej się lżej na sercu. Nie tylko ona była tu nowa, niepewna własnego losu. Młodziutka siostrzyczka na sąsiednim łóżku czuła się podobnie.

Mimo zmęczenia długą podróżą Ingebjorg nie mogła zasnąć. W uszach wciąż dźwięczały jej słowa opatki. Miała nadzieję, że matka już tego wieczora wyjaśni całe to przykre nieporozumienie. Wiedziała, że nie poczuje się bezpieczna, dopóki nie zostanie zaliczona do panien świeckich.

W końcu musiała jednak zapaść w sen, bo nagle zbudził ją czyjś głos, wołający głośno i wyraźnie:

- Benedicamus Domino! Błogosławmy Pana!

Natychmiast przypomniała sobie, gdzie jest, i zaraz się poderwała. Przy drzwiach stała jakaś postać z łojową świecą w dłoni, a zakonnice wstawały z łóżek.

- Wzywają na jutrznię - usłyszała szept Katariny.

Ingebjorg odwróciła się do niej i zobaczyła drobną, kruchą panienkę o jasnych włosach, opadających na plecy. Kiedy się uśmiechnęła, w półmroku błysnął rząd bielutkich zębów.

- Musimy iść do kościoła.

Znów rozległo się ostrzegawcze chrząknięcie i Katarina umilkła. Obie dziewczyny zerwały się z łóżek i pośpieszyły za innymi mniszkami.

Ingebjorg i Katarina opuszczały salę jako ostatnie. Zakonnica, która je zbudziła, już zniknęła w dole krętych schodów, a wraz z nią blask łojowej świecy. Zrobiło się ciemno jak w grobie, Ingebjorg musiała obmacywać szorstki mur, żeby się nie potknąć. Nieprzyjemnego wrażenia dopełniał zapach wilgotnej zgnilizny. Wreszcie znalazła się na dole.

Śpiąca i zmarznięta dołączyła do pozostałych i weszła za nimi do kościoła.

Wiele zakonnic już klęczało, modląc się w skupieniu. W migotliwych płomieniach świec, palących się na ołtarzu, białe zawicia na głowach jaśniały w półmroku. Ingebjorg dostrzegła matkę przełożoną, z góry obserwującą swoje córki. Jej spojrzenie było ostre i przenikliwe, a gdy zatrzymało się na Ingebjorg, dziewczyna miała wrażenie, że przenika ją mróz. Czym prędzej spuściła głowę, znów zadając sobie pytanie, czy matka wczorajszego wieczoru zdążyła wyjaśnić opatce pomyłkę.

Katarina klęczała tuż przy niej. Teraz szturchnęła ją lekko w bok i szepnęła:

- Uważaj na nią.

Ingebjorg starczyło odwagi jedynie na to, by lekko zwrócić twarz ku swej nowej przyjaciółce.

- Na kogo?

- Na panią Thorę.

Ingebjorg zaraz wbiła wzrok w podłogę i tylko skinęła głową. To, że na matkę przełożoną trzeba uważać, zdążyła już zrozumieć.

Psalmy i czytania nie miały końca. Ingebjorg przemarzła do szpiku kości i zmęczona obawiała się, że zaraz osunie się na podłogę. Przypuszczała jednak, że za zaśnięcie podczas modlitwy grozi surowa kara, i zmusiła się do otwarcia oczu. Ledwie zdążyła to pomyśleć, gdy usłyszała ciche szuranie. Uniosła głowę i zobaczyła jak jedna ze starszych zakonnic szła wzdłuż szeregów ubranych na czarno sióstr, by zbudzić tę, która zasnęła.

Wreszcie wróciły do dormitorium i Ingebjorg wsunęła się pod gruby, szorstki koc w nadziei, że przed kolejną modlitwą zdoła jeszcze złapać trochę snu. Nie, nigdy nie złoży ślubów zakonnych i nie zostanie mniszką, przyrzekła sobie. Myślała tak już wcześniej, ale teraz nabrała całkowitej pewności. Nie dla niej takie życie. Woli raczej harować w polu, wstawać przed świtem, żeby wydoić krowy, dźwigać wiadra z wodą i drewno, zamiast bezczynnie klęczeć na lodowatej posadzce kościoła siedem razy w ciągu doby i starać się nie zasnąć podczas niekończących się modłów i śpiewów.

Myśl o pracy w gospodarstwie obudziła w niej tęsknotę za Saemundgard, chociaż z rodzinnego dworu wyjechała dopiero wczoraj rano. Powinna teraz leżeć w starej izbie razem z ciotką Gudrun, stryjami Jonem i Gissurem, z matką i Ravnem, czując ciepło dogasającego paleniska, okryta baranicą, pod którą można się rozgrzać nawet zimą. W ciemne, jesienne wieczory siedzieliby przy ogniu, słuchając opowieści matki o dniach chwały rodu wśród królewskiej rodziny w Szwecji, o czasie spędzonym w Haeim, o ojcu i latach minionych w Saemundgard. Jon i Gissur zajmowaliby się swoimi zwykłymi pracami, naprawiając sieci, grabie i inne narzędzia, a ciotka Gudrun, Elin i Ingebjorg przędłyby, gręplowały i tkały, zajęte wesołą rozmową.

Teraz Saemundgard opustoszało. Ingebjorg czuła, że niepotrzebnie ustąpiła tak łatwo. Powinna była ostrzej protestować, bardziej stanowczo przekonywać matkę, a w najgorszym razie skłonić ją do przyjęcia propozycji Hallsteina. Jakoś poradziłaby sobie z jego zalotami, a z pomocą jego i jego krewnych przy wyrębie lasu, rąbaniu drewna i innych ciężkich pracach zdołałyby jakoś utrzymać dwór do czasu znalezienia nowej służby.

Gdy tylko nastanie ranek, zażąda rozmowy z matką i spróbuje jej wytłumaczyć, jaki błąd popełniły. Nikt wcześniej nie wyjaśniał Ingebjorg, czym jest klasztor. Wyobrażała sobie, że będzie siedzieć w miłej izdebce i czytać albo zajmować się przepisywaniem, rozmawiać z innymi świeckimi siostrami, pielęgnować kwiaty i zioła w przyklasztornym ogrodzie, a od czasu do czasu chodzić do miasta, by załatwić jakieś sprawy zakonu. Cieszyła się, że pozna życie w mieście. Nikt jej nie mówił, że będzie spać w lodowatej sali, w której nawet zimą nie płonie ogień, a w środku nocy będą ją budzić na modły. Sądząc po surowości matki przełożonej, jej pouczeniach i zakazach, nawet życie panny świeckiej w tym klasztorze musiało być bardzo trudne, a już życia nowiejuszki czy mniszki z pewnością nie dało się wytrzymać. Może w ogóle nie mogły opuszczać klasztoru? A jeśli tak, to w jaki sposób zdoła spotkać się z Eirikiem?

Gdy zgodnie z obietnicą matka jutro zabierze ją do miasta, Ingebjorg zrobi wszystko, co w jej mocy, by Elin odmieniła swą decyzję. Jeśli matka się nie zgodzi, Ingebjorg ją opuści. W każdym razie nie wróci do klasztoru! Już raczej poszuka sobie pracy w jakiejś zagrodzie i będzie żyć nadzieją, że gospodarze życzliwie przyj mą jej dziecko, kiedy przyjdzie na świat.

Uspokojona tym postanowieniem, nareszcie zapadła w sen.

Obudziło ją szarpanie za ramię. Przestraszyła się, że zaspała, ale gdy otworzyła oczy, ujrzała przy swoim łóżku siostrę Sigrid z łojową świecą w dłoni. Zakonnica szepnęła łagodnie:

- Chodź ze mną, Ingebjorg. Muszę o czymś z tobą pomówić.

Ingebjorg rozejrzała się zaskoczona. Inne mniszki spały, obudzono tylko ją. Cóż to mogła być za ważna sprawa, która nie mogła poczekać do rana?

Posłusznie zeszła z siostrą Sigrid po schodach. Tym razem widziała ich stopnie w blasku świecy, trzymanej przez przeoryszę. Wkrótce znalazły się na klasztornym dziedzińcu.

Owionął ją chłód, zadrżała w cienkim habicie nowi-cjuszki. Schyliwszy głowę, by uchronić się przed wiatrem i deszczem, pośpieszyła za siostrą Sigrid do rozmównicy, w której poprzedniego wieczoru przyjęła ją i matkę pani Thora.

Opatka siedziała na tym samym miejscu, jak gdyby przez całą noc się stąd nie ruszała. Twarz miała równie mroczną i odpychającą jak poprzednio.

- Siadaj, Ingebjorg! - rzuciła oschle, wskazując na krzesło.

Przecież ja nic złego nie zrobiłam, pomyślała Inge-bjorg ze strachem. Dlaczego ona wydaje się taka zagniewana? Miała nadzieję, że siostra Sigrid zostanie, ale rozczarowana zobaczyła, że miła przeorysza po cichutku znika za drzwiami.

Pani Thora chrząknęła i spojrzała na dokument leżący przed nią. Ingebjorg poczuła pewność, że zaraz nastąpi coś bardzo nieprzyjemnego. Może przełożona będzie ją przekonywać, by zdecydowała się na nowicjat, zamiast być świecką siostrą, i natychmiast postanowiła, że będzie nieugięta.

- To była niespokojna noc - zaczęła pani Thora z namysłem. - Jeszcze się nie zdążyłam położyć, a mam przed sobą długi dzień.

Czyżby opatka spędziła całą noc na modlitwie, zdziwiła się Ingebjorg. Ale dlaczego mówiła o niespokojnej nocy?