Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
[PK]
Jest rok 1352. Przed dwoma laty przez Norwegię przetoczyła się epidemia dżumy, pustosząc wielkie obszary kraju. W jednej z udręczonych nieszczęściem wsi mieszka Ingebjrrg, siedemnastoletnia dziedziczka bogatego dworu. Jej ojciec zaginął w tajemniczych okolicznościach i Ingebjrrg musi wyjść za mąż, żeby móc przejąć rodzinny majątek. Jest silna, zdrowa i piękna, ale żyje w czasach, gdy mężczyzn jest niewielu...
[opis okładkowy]
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim
Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu (5)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przepowiednia księżyca tom 42
Frid Ingulstad
Przekład
Tadeusz Lange
Tytuł oryginału norweskiego: Sjeleb0nn
Ilustracje na okładce: Eline Myklebust
Projekt okładki: Tadeusz Szlaużys
Redakcja i korekta: BAP-PRESS
Copyright © 2009 by N.W. DAMM & SON A.S, OSLO
Copyright this edition: © 2011 by BAP-PRESS
Published by agreement with CAPPELEN DAMM AS All Rights Reserved
Wydawca:
Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.
02-672 Warszawa
ul. Domaniewska 52
www.ringieraxelspringer.pl
ISBN 978-83-7558-764-7
ISBN 978-83-7558-937-5
oraz
BAP-PRESS
05-420 Józefów
ul. Godebskiego 33
www.bappress.com.pl
ISBN 978-83-7602-133-1
ISBN 978-83-7602-103-4
Informacje o książkach z serii „Przepowiednia księżyca”:
Infolinia: 0 801 000 869
Internet: www.fakt.literia.pl
Skład: BAP-PRESS
Druk: CPI, Niemcy
Ingebjorg Olavsdatter Folke Bärdsson
Bärd Axelsson
Pani Ulrika Gaute
Alv
Elin, Bard, Munan Bergtor Masson Torolv
Pani Bothild
Król Hakon
Król Magnus
Królowa Małgorzata
Simon Isleifsson
Ingerid
Helene
Olav
Asa
Ellisiv
Rikissa Gerhardsdotter -
Pan Gerhard i pani Cecilia -Emund Peter Audunsson -Erling Bernward Heinrich von Fulda
Pani Sigrid
Ogmund Finnsson
Pani Märeta Ulvsdatter -
Ingegerd i Katarina
dziedziczka dworu w Dal w parafii Eidsvoll szwedzki rycerz, mąż Ingebjorg ojciec Folkego
matka Folkego
przyrodni brat Folkego, nieślubny syn Barda
syn Ingebjorg i Turego dzieci Ingebjorg i Folkego były narzeczony Ingebjorg syn Bergtora
wdowa po Ormie Oysteinssonie
władca Norwegii i Szwecji
ojciec Hakona
córka duńskiego króla Waldemara, od niedawna żona Hakona
zarządca w Saemundgard służąca Ingebjorg, żona Simona córka Simona i Ingerid przybrany syn Simona i Ingerid zaufana służąca Ingebjorg, chrzestna Elin córeczka Asy, nieślubne dziecko Turego szwedzka szlachcianka, sąsiadka rodziców Folkego
rodzice Rikissy
osobisty lekarz króla, drugi mąż Asy pierworodny syn Ingebjorg
prawny opiekun Erlinga
matka przełożona w klasztorze Nonneseter nowy ochmistrz królewski
córka świętej Birgitty, opiekunka królowej Małgorzaty
córki pani Marety
Jesienią 1364 roku Ingebjorg i Folke wracają z pielgrzymki do Rzymu.
W Nonneseter dowiadują się o siostrze Bergljot, która powróciła do klasztoru, sponiewierana i brzemienna, po czym straciła mowę. Ingebjorg obawia się, źe winowajcą jest Erling. W rzeczywistości Bergljot uciekła na północ, kiedy Erling nie powrócił z majątku, w którym kradł żywność. Zniewolił ją inny uciekinier i zabrał ze sobą na północ.
1 marca 1365 roku wybucha wojna między królami a Meklemburczykami. Król Magnus dostaje się do niewoli, królowi Hakonowi udaje się zbiec. W walkach biorą udział Alv i Erling, który podstępem zdobywszy konia i broń, przyłącza się do wojsk jako ochotnik. Alv wychodzi z bitwy cało, ale Erling traci obie stopy. Ingebjorg i Folke dowiadują się od posłańca o poważnych ranach syna, jadą do Vasteras i znajdują go w kiepskim stanie. Ponieważ jego prawny opiekun, mistrz Heinrich, prawdopodobnie utonął w Bałtyku, zabierają Erlinga ze sobą do Saemundgard.
W Boże Narodzenie 1365 roku Alv przybywa do Dalsland, by zamieszkać u pana Christena. Kilka miesięcy później znów spotyka królową Małgorzatę; ona nadal go kocha.
Ingebjorg dowiaduje się, że siostra Bergljot urodziła córkę i oskarża Erlinga o wzięcie jej gwałtem. On ucieka z majątku i na skradzionym koniu przybywa do Oslo, gdzie zaczyna nowe życie jako kupiec. Pewnego dnia znów spotyka Bergljot, opowiada jej, co się wydarzyło, a ona odzyskuje mowę. Erling skłania ją, by wyjawiła mu, kto ją zniewolił, i przysięga zabić winowajcę.
Wreszcie dotarli do Martestokker.
Ingebjorg zatrzymała się i spojrzała na leżącą w dole stolicę. Mimo sąsiedztwa szubienicy lubiła się tu zatrzymywać, by podziwiać widok na miasto, na rozpościerające się za nim wzgórza, na fiord i wysepki. Zwłaszcza w jesienny dzień, taki jak ten, kiedy powietrze było czyste, niebo błękitne, a w wodach fiordu odbijało się słońce.
Jak zawsze, jej myśli powędrowały do tamtego jesiennego dnia, kiedy zatrzymała się tu po raz pierwszy, jadąc z matką do Nonneseter. Było to czternaście lat temu i liczyła sobie wtedy zaledwie siedemnaście wiosen... Tyle się od tamtego dnia wydarzyło!
Podjechał do niej Folke.
- Piękny widok, prawda? Te wszystkie domy tam, w dole, te strzeliste kościelne wieże na rynku...
Uśmiechnęła się do niego.
- Zawsze się tu zatrzymuję. Właśnie pomyślałam o tym, jak wiele się wydarzyło przez te czternaście lat, odkąd zatrzymałyśmy się tu z matką w drodze do klasztoru...
Folke pokiwał głową i zamyślił się na chwilę.
- A ile się wydarzyło, odkąd spotkaliśmy się po raz pierwszy w Akersborg ponad dwanaście lat temu! -powiedział i roześmiał się. - Myślałaś, że jestem zjawą, jakimś duchem grającym na flecie...
Ingebjorg również nie mogła powstrzymać uśmiechu i zachichotała:
- A potem posądzałam cię, że jesteś przeciwnikiem króla!
- Mimo to straciłaś dla mnie głowę...
- Ależ skąd! To się stało dużo później.
- Akurat! Zadurzyłaś się od razu, chociaż byłaś brzemienna i nosiłaś dziecko Turego!
Znów się zaśmiała.
- A ty straciłeś dla mnie głowę, choć byłam mężatką, a mój mąż był twoim panem!
Powoli pokręcił głową i zrobił smutną minę.
- No a teraz Alv jest już prawie dorosły, a Elin, Bard i Munan to też spore dzieciaki. Więcej ich raczej już nie będzie...
- A co, przykro ci, jak sobie o tym pomyślisz?
- Nie, tylko nie mogę się nadziwić. - Uśmiechnął się do niej.
- W zeszłym roku myślałam, że jestem brzemienna, ale okazało się, że nie... Chętnie urodzę ci więcej dzieci, chociaż z drugiej strony miło jest mieć trochę swobody i móc tak z tobą podróżować.
- Cieszę się, że mogłaś pojechać. Zwłaszcza teraz, kiedy chcemy odwiedzić rodziców. Mam wyrzuty sumienia, że tak dawno u nich nie byłem. Kiedy bawił u nas Gaute z żoną, Jorid poradziła mi, żebym za długo nie czekał. Przypomniała, że są już dość wiekowi.
- Na pewno rozumieją, że niełatwo ci było wyrwać się z domu. Pewnie też wiedzą od Jorid i Gautego o Ałvie i o tym, że musieliśmy po bitwie jechać do Vasteras.
Zerknęła na niego.
- Jak sądzisz, czy powiedzieli im też o Erlingu?
- Tak, wręcz poprosiłem Gautego o to. Niech wiedzą o wszystkim, to nie będziemy musieli kłamać ani się przy nich pilnować.
- Na pewno byli wstrząśnięci, kiedy usłyszeli o moim nieślubnym dziecku...
- Nawet jeśli, to już dawno się z tym pogodzili. Ojciec bardzo cię podziwia, Ingebjorg. To wynika z jego listów.
- A skoro mowa o listach: czy to nie dziwne, że Alv od dawna do nas nie pisał? Nie sądziłam, że tak długo będzie siedział w Dalsland u pana Christena.
- Wiesz przecież, że królowa Małgorzata wciąż mieszka u pani Marety i pana Knuta. Do Akersborg i króla Hakona nie może się sprowadzić przed ukończeniem piętnastu lat. Zatem do dorosłości zostały jej jeszcze dwa lata.
- Biedny Alv. To smutne kochać się w kimś, kogo się nigdy nie dostanie... Kiedy ostatnio był w domu, sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego.
Folke pokiwał głową.
- Ruszajmy, Bergtor na nas czeka.
Kiedy dotarli do rynku, Ingebjorg zaczęła uważnie przyglądać się wszystkim jeźdźcom. Niewiele ostatnio rozmawiała z Folkem o Erlingu, ale była pewna, że mąż też nieraz o nim myśli, a nic nie mówi tylko dlatego, żeby nie sprawiać jej bólu.
Dzieci przestały go wspominać, nawet Elin. Ale Simon nie zapomniał, dlaczego Erling zniknął, i wciąż czuł na sobie jego pełne wyrzutu spojrzenie.
Rozumiała go doskonale, bo też nie potrafiła wybaczyć samej sobie. Jak mogła się tak zachować wobec własnego syna, który w dodatku stracił stopy na polu bitwy? Nawet jeżeli faktycznie był ojcem dziecka, które wydała na świat siostra Bergljot, to niemożliwe, żeby tak ją sponiewierał. Owszem, nie raz pokazał, że ma serce z kamienia, ale do czegoś takiego na pewno nie był zdolny!
Ingebjorg nadal posyłała do klasztoru pieniądze i w tajemnicy prosiła panią Sigrid o szczególną opiekę nad siostrą Bergljot i jej dzieckiem. Nie tłumaczyła matce przełożonej, dlaczego to robi, a przeorysza zapewne sądziła, że po prostu współczuje komuś, kto znalazł się w takiej samej sytuacji jak niegdyś ona, wówczas siostra Ingebjorg.
Myśl o tym, że przypuszczalnie ma wnuczkę, była dziwna. Pani Sigrid napisała jej, że na cześć Przenajświętszej Panienki dziewczynce dano na chrzcie imię Maria. Folke zażartował, że może to też było niepokalane poczęcie, ale Ingebjorg nie potrafiła się roześmiać. Uważała, że nie powinno się żartować z religii, że to wręcz blużnierstwo.
Dziecko zamierzano oddać na wychowanie młodemu małżeństwu, które mieszkało w klasztorze razem z rezydentami. Kobieta trafiła tam po śmierci obojga rodziców, a jej mąż był wcześniej klasztornym pastuchem, który wyuczył się na kowala.
Folke zainteresował się towarem, który właśnie dostarczono statkiem z Anglii, a Ingebjorg skorzystała z okazji, by dokładniej rozejrzeć się dokoła.
Jakiś młody kupiec na koniu rozkazał właśnie swoim pachołkom wybrać towar i umieścić go na wozie. Z tej odległości nie słyszała jego głosu, ale domyśliła się, że nie zgadza się na cenę. Chłop, który przywiózł towar, poczerwieniał ze złości, ale ku zdziwieniu Ingebjorg nie zaprotestował i pozwolił zabrać sobie towar.
Spojrzała na nogi jeźdźca, ale wszystko wydawało się z nimi w porządku. Młodzieniec zapłacił, smagnął konia batem i wyjechał z targu galopem; niewiele brakowało, a przewróciłby po drodze jeden ze straganów.
Pomyślała, źe młody kupiec zachował się wyjątkowo bezczelnie, podjechała więc do Folkego.
- Widziałeś tego grubianina?
Folke odwrócił się w jej stronę.
- Nie, a kto to był?
- Nie wiem, ale zeźliła mnie jego buta. Biedny chłop nie miał nic do gadania: ten młokos zapłacił tyle, ile uznał za stosowne. A potem galopem przejechał przez rynek, nie patrząc się na boki. O mało nie przewrócił straganu i jakiegoś starca.
Twarz Folkego pociemniała.
- To pewnie jakiś hanzeata - powiedział cicho. -Z tych, o których mówił Hallstein Masson. Powinno się ich stąd przegonić!
Ingebjorg nic nie odrzekła, bo nie przyszło jej do głowy, że młody kupiec mógł być hanzeatą.
Kiedy spojrzała na nogi jeźdźca, nie zauważyła w nich nic szczególnego. Trzymał je w strzemionach i miał na nich długie buty. Ale mógł przecież mieć drewniane protezy! - przeszło jej nagle przez myśl.
Potrząsnęła głową, zła na siebie. Takie przypadki się nie zdarzają. To niemożliwe, żeby był na rynku akurat wtedy, kiedy ona i Folke tu przyjechali; przecież bywali w mieście niezwykle rzadko! Poza tym to mało prawdopodobne, że Erling dotarł do samego Oslo i tak szybko obrósł w piórka, chociaż nic nie posiadał. A ten młody kupiec wyglądał na bardzo zamożnego.
Folke chyba sobie nagle przypomniał, że Bergtor na nich czeka, bo porzucił oglądany towar i dał znak, że ruszają dalej. Już wkrótce wjeżdżali na dziedziniec Belgen.
Ingebjorg zauważyła, że Bergtor bardzo się posunął i wygląda na schorowanego. Ale był już przecież dość wiekowy: dźwigał na karku szósty krzyżyk! Już wtedy, kiedy go poznała, wydał jej się stary. Urodziwy też specjalnie nie był. Później się przekonała, jaki z niego dobry człowiek, bardzo go polubiła i nie myślała już o jego wieku. Teraz zrobiło jej się smutno na myśl, że zostało mu tak niewiele życia. Był dla niej jak bliski krewny, prawie jak ojciec.
Wyciągnął do niej ręce.
- Już myślałem, że nie przyjedziecie! Czy zdajesz sobie sprawę, Ingebjorg, jak dawno tu nie byłaś?
Kiwnęła głową i nagle się zawstydziła.
Folke się roześmiał i zwrócił do Bergtora.
- Ty też u nas dawno nie byłeś. A jesteś przecież zdrowy i silny. I pewnie nadal nieźle się trzymasz na koniu?
Bergtor się nie uśmiechnął.
- „Zdrowy i silny” to nie są chyba właściwe słowa, ale nie mówmy o tym. Chcę się wami nacieszyć.
Był to bardzo przyjemny wieczór. Służba wciąż donosiła jedzenie i picie. Handel szedł Bergtorowi dobrze, bo miał zdolnych pomocników i kontakt z angielskim kupcem, który dostarczał mu rzadkiego i poszukiwanego towaru.
- Anglicy i Holendrzy już wkrótce wyprą stąd tych przeklętych hanzeatów. I dobrze, bo lepiej nie mieć z nimi do czynienia - powiedział.
Folke zmarszczył brwi.
- Niełatwo będzie się ich pozbyć. Słyszałem, że wielu zostaje królewskimi poddanymi i żeni się z Norweżkami. Wtedy mogą kupować towar prosto od chłopa, bez pomocy pośredników.
Bergtor gniewnie potrząsnął głową.
- Mają za dużą władzę. To prawda, że są zdolni, poza tym oprócz kupców przybywają tu też rzemieślnicy i chłopi. Najgorsze jednak jest to, że trzymają łapę na żupach solnych pod Luneburgiem, a sól to złoto. Król Hakon jest słabym władcą, a źe pożycza od nich pieniądze, musi ustępować przed ich chciwością. Nie tylko więc uzyskali nowe przywileje, ale też potwierdzenie praw zwyczajowych. To oburzające!
Ingebjorg nie mogła się powstrzymać:
- I mimo to sądzisz, że wyprą ich Anglicy i Holendrzy?
- Z czasem na pewno, ale my możemy tego nie dożyć.
Ingebjorg nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
- Mówisz, że nie chcesz mieć z nimi do czynienia, ale przecież nie możesz handlować tylko z tym swoim Anglikiem?
Bergtor się nastroszył.
- W każdym razie nie chcę mieć nic wspólnego z tym gołowąsem, który kupił wszystkie skóry i futra Hallsteina... Piękniejszych w życiu nie widziałem!
Ingebjorg zrobiła się czujna. Nie śmiała spojrzeć na Folkego, gdy spytała:
- A cóż to za jeden, ten „gołowąs”?
Poczuła na sobie wzrok męża, ale udała, że tego nie widzi. To głupie sądzić, że Erling żyje. A już zupełnym szaleństwem jest wyobrażać sobie, że został kupcem. Chociaż już kiedyś myślała, że nie żyje...
- Był zuchwały jak wszyscy ci cudzoziemcy. Przebił moją cenę i zażądał całego towaru Hallsteina, a ten dureń bał mu się narazić. Od tego czasu widywałem tego młodzieńca nie raz. Nie chce mu się nawet zsiadać z konia; wszystko robią jego pachołkowie, a on im tylko rozkazuje. Co za arogancja!
Ingebjorg zerknęła na Folkego, ale on najwyraźniej nie pomyślał tego co ona. Dlaczego młody kupiec nie zsiadał z konia? Czy naprawdę dlatego, że mu się nie chciało? A może dlatego, że nie mógł?
Znowu coś wymyśliła! Musi pamiętać o tym, co powiedział jej kiedyś Folke: „Sama sobie szkodzisz tymi fantazjami”.
- Widujesz jeszcze Tyrę? - odezwał się niespodziewanie Folke. Zapewne chciał zmienić temat, żeby Bergtor się uspokoił.
- Byłem u niej w klasztorze. Wyglądała na spokojną i zadowoloną. Chyba nie pamiętała, kim jestem. Zdaje się, że wzięła mnie za jakiegoś dalekiego krewnego. No tak... A wy? Czy po drodze zajedziecie do Dalsland, żeby zobaczyć się z Alvern?
Folke pokręcił głową.
- To za daleko. Jak byliśmy tam ostatnio, nie zdążyliśmy potem odwiedzić moich rodziców. Bardzo im się to nie spodobało.
- Nie rozumiem, dlaczego Alv woli mieszkać u tego możnego, zamiast w Akersborg. Mówicie, że jest tam po to, żeby nauczyć się zarządzać majątkiem, ale przecież tacy możni panowie tylko polują i goszczą się nawzajem. Co to za nauka?
Folke uśmiechnął się lekko.
- No, niezupełnie tak to wygląda. Oni mają pod sobą wielu ludzi, podejmują decyzje, pilnują wszystkiego.
Bergtor machnął lekceważąco ręką.
- No coś tam może i robią, ale lepiej porozmawiajmy o Alvie. Nie jest chyba nadal zadurzony w tej małej królowej?
- To już nie jest „mała królowa”. Za dwa lata wprowadzi się do Akersborg i będzie tam żyła jako królewska małżonka!
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Folkego wyręczyła Ingebjorg:
- Nie wiemy tego, Bergtorze. Domyślamy się jednak, że jego pobyt w Dalsland może mieć związek z obecnością tam królowej. Ostrzegłam go, że zalecanie się do żony króla Hakona może się dla niego źle skończyć.
Bergtor był wyraźnie wstrząśnięty.
- Jeśli on wciąż ją kocha, a - nie daj Boże ze wzajemnością - rozumiem twoje zmartwienie. Ona ukończyła trzynaście lat, więc może już stała się kobietą. Chyba nie czuje nic do swojego męża, a raczej wręcz przeciwnie. Ponoć uważa, że on nie nadaje się do rządzenia krajem. Dla niej wzorem jest król Waldemar. I chociaż wiemy, że nie można mu ufać, nikt nie zaprzeczy, że to wielki wojownik i wielki władca.
Ingebjorg poczuła niepokój. Matko Boska, może Bergtor ma rację i Alv już zgrzeszył z królową? A jeżeli stanie się to, co z biedną siostrą Bergljot? Powieszą go jak nic!
Bergtor musiał zauważyć niepokój w jej oczach, bo uśmiechnął się współczująco.
- Twoje troski chyba się nigdy nie skończą, Inge-bjorg. Pozwól swoim dzieciom żyć na własną rękę. Bo jeżeli będziesz brać na siebie także ich zmartwienia, to się wreszcie złamiesz pod ich ciężarem. Alv jest już prawie dorosły i musi wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Jeśli zechce podjąć takie ryzyko, trudno. Wie przecież, czym to grozi.
Ingebjorg kiwnęła głową.
- Masz rację, Bergtorze. Alv i tak mnie nie słucha. Ostrzegałam go, by nie jechał do Dalsland, a on mimo to pojechał. Jeśli królowa Małgorzata tam jest, na pewno się spotykają. Może nawet w tajemnicy...
Bergtor kiwnął głową z chytrym błyskiem w oku.
- Niech się kochają... - szepnął. - Nie każdemu jest dane kochać ze wzajemnością.
Ucieszyła się, że powiedział to żartobliwie, bo inaczej pomyślałaby, że ma na myśli to, co zaszło w Saemund-gard czternaście lat wcześniej...
- Gdyby chodziło o Torolva, też byś się martwił! -Uśmiechnęła się do niego.
Spoważniał.
- Oddałem swojego syna w twoje ręce. Jedyne, co mnie teraz interesuje, to towary w moim składzie i ich sprzedaż.
Zrobiło się jej go żal. Domyślał się, że Torolv nie jest jego dzieckiem, a mimo to zajął się nim jak własnym synem i gdyby Tyra nadawała się na matkę, nie oddałby go do Saemundgard.
- Jest mu u nas dobrze, Bergtorze. Chwali sobie wiejskie życie, dużo robi w gospodarstwie i jest dla Simona wyręką. Poza tym inne dzieci go lubią, a z Ola-vem są prawie jak bracia.
Bergtor pokiwał głową. Widać było, że rozmowa o Torolvie sprawia mu przykrość.
Ingebjorg podniosła się z ławy.
- Mamy za sobą kawał drogi, a przed nami jeszcze większy. Idę spać.
Obudził ją jakiś nieokreślony hałas. Położono ich w sypialnym lamusie, tam gdzie niegdyś Bergtor sypiał z Giselą. Dłuższy bok budynku wychodził na ulicę; to stamtąd dobiegały te dźwięki.
Przez chwilę nasłuchiwała. Doszły ją jakieś krzyki, ale pomyślała, że to tylko pijacy. Nocleg w mieście to zupełnie co innego niż u nich na wsi, gdzie panowała taka cisza... Była zmęczona i już znowu zasypiała, kiedy rozległy się nieludzkie wrzaski.
W tej samej chwili rozległo się bicie dzwonów kościoła Najświętszej Marii Panny, nieopodal siedziby królewskiej, chociaż na jutrznię było jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Chwilę później dołączyły do nich dzwony kościoła Świętego Klemensa z drugiego krańca zaułka, a z oddali dobiegły ją głuche dźwięki dzwonu katedralnego. Usiadła na łóżku.
- Folke! Biją we wszystkie dzwony!
Zaspany mąż także usiadł. Wtedy rozległ się dźwięk rogu.
- Strażnik miejski dmie w róg! Musiało się coś stać!
W jednej chwili Folke wyskoczył z łóżka, po omacku dotarł do drzwi i lekko je uchylił.
Na moment go zamurowało, po czym krzyknął:
- Matko Boska, miasto płonie!
Ingebjorg podbiegła boso do drzwi i wyjrzała przez szparę. Z przerażenia aż zasłoniła usta ręką.
- Jezu Chryste, wszystko gore! Co robić?
- Narzuć coś na siebie i uciekajmy!
To, co nastąpiło później, było jak ze złego snu. Ingebjorg szybko naciągnęła na siebie suknię, w panice chwyciła parę przypadkowych przedmiotów i zbiegła za Folkem po schodkach. Zobaczyła, że parobkowie biegną do stajni i obory, by wypuścić stamtąd zwierzęta. Dopiero zaczęło świtać, na niebie pojawiła się blada poświata, ale jutrzenkę szybko zastąpiła czerwona łuna pożaru.
Zewsząd dobiegały krzyki i nawoływania; ludzie starali się przekrzyczeć huk płomieni zżerających drewno. Dzieci wrzeszczały, śmiertelnie przerażone kozy beczały, a krowy, które już wygoniono z obory, ryczały dziwnie, inaczej niż zwykle. Muszą być oszalałe z przerażenia, pomyślała Ingebjorg, biegnąc boso po drewnianym bruku zaułka. Drewniane domostwa stały jedno przy drugim, wszystkie miały dachy pokryte suchą trawą, która łatwo mogła się zająć od przypadkowej iskry z otworu dymnego. A kiedy zapalił się jeden dom, wkrótce płonął już sąsiedni. Najwyraźniej ktoś rozpalił w palenisku wcześniej niż zwykle...
Ingebjorg widziała, jak ludzie biegają z wiadrami wody, a na jednym z dachów zobaczyła czterech mężczyzn, którzy okładali go zmoczonym płótnem w nadziei powstrzymania ognia. Obok rozbierano pośpiesznie mały, rozpadający się domek, żeby pożar nie przedostał się dalej.
Zastanawiała się, gdzie jest Bergtor. Miała poczucie winy, że nie sprawdziła, czy i on zdołał uciec. Tak bardzo się posunął, że z trudem chodził po schodach i dlatego przez cały rok spał w głównej izbie przy palenisku. Mówiła sobie, że stamtąd łatwiej mu było się wydostać, ale czaił się w niej niepokój.
Pożar musiał wybuchnąć dość dawno temu, bo wiele domów stało już w ogniu. Jakie to dziwne, że nie obudzili się wcześniej! Może pożoga zaczęła się na drugim końcu miasta?
Płonęły już domostwa przy ulicy Zachodniej i gdzieś w okolicy kościoła Świętego Klemensa.
Folke skierował się właśnie ku temu kościołowi; pewnie uważał, że powinni się schronić w tej kamiennej budowli. Kiedy jednak dopadli drzwi świątyni, złapał oddech i nakazał:
- Biegnij za Kozi Most. Po drugiej stronie rzeki będziesz bezpieczna, przynajmniej na razie.
- Bez ciebie nie pójdę! - wydusiła z siebie między atakami kaszlu spowodowanego gryzącym dymem.
Obok nich przebiegła półnaga matka z dzieckiem na ręku, które zwisało bezwładnie; może udusiło się od dymu. Za nią podążała gromadka gołych dzieci pła-czących ze strachu. Nagle spadła na nie chmura czarnej sadzy, a potem deszcz iskier. Kiedy iskry trafiły w ich nagie ciała, dzieci zaczęły krzyczeć z bólu. Jedno z nich rzuciło się ku Ingebjorg i schowało buzię w jej sukni. Podniosła je i mocno przytuliła. Nagle zobaczyła, że Folke biegnie z powrotem. Chciała ruszyć za nim, ale zdała sobie sprawę, że to dziecko jej teraz potrzebuje.
Z ulicy Wschodniej wybiegły kolejne matki z dziećmi i wszystkie skierowały się ku Koziemu Mostowi w nadziei, że przedostaną się na drugą stronę rzeki. Mężczyźni zostali, by gasić pożar, bo taki obowiązek nakładał na nich surowo przestrzegany kodeks grodzki z czasów Magnusa Prawodawcy. Ingebjorg wątpiła jednak, czy uda się uratować którekolwiek z tych niskich domostw. Najważniejsze było wyprowadzenie zwierząt i wypędzenie ich z miasta. Może uda się też uratować co cenniejsze przedmioty?
Pamiętała pożar miasta sprzed czternastu lat i ze zgrozą myślała o tych wszystkich, którzy wtedy zginęli. Co prawda oglądała wówczas pożogę z okien klasztoru, ale potem pielęgnowała wiele jej ofiar. I teraz zwróciła uwagę na poparzonych, śpieszących w kierunku mostu; zapewne liczyli, że otrzymają pomoc u franciszkanów po drugiej stronie rzeki.
Jak Folke mógł wrócić w to morze płomieni? Przecież nie byli stąd, nie miał więc obowiązku pomagać się zawsze poświęcać? Przecież ludzie Bergtora napea^ no najpierw by sprawdzili, czy ich pan się i dopiero wtedy opuścili obejście.
w gaszeniu.
Może zaniepokoił się o Bergtora i chciał się upewnić, że nie został w domu? Na samą myśl o tym chwycił ją za gardło straszliwy lęk. Dlaczego Folke musiał
Chciała pozostać tam, gdzie stała, ale śp£ę$z^c^JśiT mostowi tłum porwał ją ze sobą. Młoda matka też w nim była, więc Ingebjorg, z jej dzieckiem na ręku, i tak nie mogłaby zostać po tej stronie rzeki. Po chwili na moście było już tylu ludzi, że zaczął się kołysać.
Wreszcie znaleźli się po drugiej stronie i odetchnęli swobodniej, ale wiejący od miasta wiatr mógł lada chwila przynieść ze sobą iskry, od których mogły się zająć także tutejsze budynki.
Większość z tych, którzy przeszli przez rzekę, ruszyła do klasztoru Franciszkanów. Ingebjorg pomyślała, że wkrótce będzie przepełniony, i tak jak wtedy w Non-neseter, trzeba będzie umieścić ludzi w bibliotece, kapitularzu, czyli sali zebrań zakonników, oraz w kale-faktorium - jedynym ogrzewanym pomieszczeniu klasztornym. Pamiętała dobrze, jak po poprzednim pożarze jej klasztor zamienił się nagle w jedną wielką dolinę łez.
Stanęła bezradnie. Mnisi nie mogli przecież przyjąć i poparzonych, i tych, którzy uszli cało. Nad zdrowymi musieli się ulitować inni. Lato się skończyło i było chłodno, ale wielu uciekinierów nie miało czasu się ubrać; na razie czuli żar płomieni, lecz wkrótce zaczną marznąć.
Odwróciła się do młodej matki.
- Odprowadzę was do franciszkanów. Tam pozdrowisz brata Auduna od Ingebjorg Olavsdatter, a on ci pomoże. Mnisi będą mieli pełne ręce roboty z poparzonymi, więc ja muszę znaleźć sobie jakieś inne miejsce.
Młoda matka kiwnęła głową. Jak tylko doszły do klasztornej furty, Ingebjorg pożegnała się z nią i ruszyła dalej.
Wtedy dobiegł ją strzępek rozmowy dwóch starców, którzy nie musieli brać udziału w gaszeniu pożaru.
- Możemy iść do tych z Rostocku, co mieszkają nad cegielnią - powiedział jeden.
Drugi prychnął:
- Prosić o pomoc hanzeatów? Mowy nie ma!
- A gdzie chcesz iść? Klasztor nas nie przyjmie. Robi się zimno, ja mam na sobie tylko tę cienką koszulę...
- To idź, ale na mnie nie licz!
Jego towarzysz wzruszył ramionami i poszedł przed siebie. Ingebjorg pobiegła za nim.
- Słyszałam, o czym rozmawialiście. Też myślę, że warto spróbować.
Starzec zakaszlał i burknął:
- Przecież oni są takimi samymi ludźmi jak my. Nie można ich źle oceniać tylko dlatego, że umieją zarobić pieniądze.
Ingebjorg zauważyła, że więcej ludzi poszło w ich ślady i ruszyło w stronę domostw hanzeatów. Bez większej nadziei rozglądała się za Folkem, ale on albo pomagał gasić pożar, albo szukał Bergtora.
Patrząc na morze płomieni po drugiej stronie rzeki, zastanawiała się, co zostanie z zabudowy miasta oprócz kamiennych kościołów, klasztorów i królewskiego zamku.
Czternaście lat temu odbudowa stolicy trwała zadziwiająco krótko. Jedne domy postawiono na miejscu starych, inne przywieziono w częściach ze wsi i złożono od podstaw. Ludzie wykazali niezwykły hart ducha i pomysłowość; choć stracili dach nad głową i miejsca pracy, nie dali się złamać.
Teraz też mieli szansę przetrwać zimę, jeśli tylko ocalili jakiś skromny dobytek. Wprawdzie siana na pewno zabraknie, bo większość zapasów spłonęła ze wszystkim innym, ale z paszą i opałem jakoś sobie poradzą, bo na Eikaberg było dosyć drzew nadających się do ogławiania. Z głodu też nie powinni zginąć, bo w fiordzie ryb nie brakowało.
Zbliżyli się do parcel, które król swego czasu przydzielił co znaczniejszym osobom. Wielu z tych, którzy szli za nimi, wyraźnie zwolniło. W pewnym momencie Ingebjorg odwróciła głowę i zobaczyła, że stanęli.
- Chyba nie mają odwagi iść do hanzeatów - rzekla do starca.
Jej towarzysz już miał coś powiedzieć, kiedy nagle ogarnęła ich chmura gryzącego, czarnego dymu. Kiedy przewiało ją dalej, a oni się wykasłali, Ingebjorg zauważyła z ulgą, że żaden z domów się nie zajął.
- Jak będzie tak zawiewało - odezwał się stary, dysząc ciężko - to pożoga dojdzie i tu. Schronienie u hanzeatów nic nam nie pomoże.
Ingebjorg obejrzała się i jeszcze raz rozejrzała za Folkem, a potem spojrzała na mostek, przerzucony przez rzeczkę nieopodal cegielni. Pewnie niejeden pobiegł tędy, by powstrzymać ogień zbliżający się do wielkiego, drewnianego budynku obok królewskiego zamku. Mostek był dość blisko zamku, ale wątpiła, czy Folke szybko się na nim pojawi. Będzie harował, dopóki pożar nie zostanie ugaszony.
- Parę osób idzie za nami, ale większość poszła na Eikaberg albo na Martestokker - zauważyła.
Starzec kiwnął głową.
- My też powinniśmy byli to zrobić. Tu będziemy zagrożeni pożogą.
- Nie chcę za bardzo oddalać się od mojego męża, a on jest tam, w mieście. Pomaga przy gaszeniu - odparła.
- A co mu to da, jak ciebie diabli wezmą? Dla chłopa jest najlepiej, jak baba i dzieciska znajdą sobie bezpieczne miejsce.
Mówił do niej, jakby była byle kim, ale nie dziwiła się temu: była boso, z gołą głową, miała na chybcika spleciony warkocz, a na sobie zgrzebną suknię, którą wkładała, ilekroć podróżowali przy złej pogodzie. No i na pewno była osmalona na twarzy...
Dotarli do najwyżej położonego domostwa. Dom stał osobno, a bale, z których go wzniesiono, jeszcze nawet nie ściemniały. Nie było przy nim żadnych zabudowań gospodarczych, żadnych pomieszczeń dla zwierząt. Może nie trzymają zwierząt? - pomyślała Ingebjorg. Może kupują całą potrzebną żywność? Hanzeaci mogli sobie na to pozwolić.
Na progu stało dwóch mężczyzn i wpatrywało się w morze płomieni za rzeką. Usłyszeli kroki i odwrócili się w stronę przybyszów.
- Czego chcecie? - Głos był ostry, z obcym akcentem. Ingebjorg pomyślała, że gdyby był tu z nią Berg-tor, a nie ten starzec, odpowiedziałby mu równie ostro. Jej opiekun nie zniósłby, żeby obcy zwracał się do niego takim tonem. Niezależnie od sytuacji.
- Uciekamy przed ogniem - odparł stary spokojnie. - Większość ludzi poszła na północ, ale my pomyśleliśmy, że tu będzie bezpiecznie.
- Tylko patrzeć, jak i na nasz dach spadną iskry. Norwegowie to baranie łby, wydaje im się, że miasto można zbudować z drewna. W Rostocku wszystkie domy są z kamienia, więc nigdy nie mieliśmy pożaru!
- No właśnie - zgodził się z nim starzec. - Mądrzy jesteście. Dużo możemy się od was nauczyć.
Hanzeata spojrzał na niego zaskoczony, bo nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Straciliście kogoś w pożodze? - spytał nieco przyjaźniej szym tonem.
Stary pokręcił głową.
- Ja jestem już sam na świecie, ale ta biedna kobieta martwi się, że jej mąż zginął w płomieniach.
Hanzeata popatrzył na Ingebjorg.
- No to ciężko ci będzie przeżyć zimę. Idź do klasztoru, może siostry ci pomogą.
- Pół miasta schroniło się w Nonneseter - wyjaśnił stary. - Tak samo było w czasie pożogi czternaście lat temu. Mniszki wzięły do siebie wszystkich poparzonych i poranionych i pielęgnowały ich, jak umiały. Mój syn był mocno poparzony, ale jedna z nowieju-szek zaopiekowała się nim tak, jakby był jej krewnym. Ja i żona leżeliśmy w sali dla chorych u franciszkanów przez wiele dni i nie wiedzieliśmy, co się z nim dzieje. Byliśmy pewni, że go straciliśmy. I nagle cud: ta młoda siostra przynosi nam małego Sigurda... Oboje z Gyrid popłakaliśmy się ze szczęścia.
Ingebjorg przyjrzała mu się uważnie. Czyżby był to szewc Jeremiasz? To o jej Sigurdzie teraz mówił? Ale przecież rodzice Sigurda byli młodzi, a ten tu to starzec... Już chciała coś powiedzieć, lecz ugryzła się w język. Jeśli to był on, los obszedł się z nim okrutnie. Mówił przecież, że jest sam na świecie, i wyglądał na wynędzniałego. Musiało w jego życiu wydarzyć się coś, od czego gwałtownie się postarzał i teraz wyglądał na dwadzieścia lat starszego, niż był.
Lepiej mu nie mówić, że to ona była tą młodą siostrą... Kiedyś w drodze do Nonneseter spotkała Sigurda, więc jego ojciec mógł wiedzieć, kogo poślubiła. Nie chciała, żeby hanzeaci dowiedzieli się, że jest wychowanką Bergtora Massona, z którym darli koty, ani że jest możną panią.
Gospodarz uważnie wysłuchał tego, co starzec miał do powiedzenia. Patrzył teraz na nich z litością w oczach.
- Z poparzeniami nie ma żartów. To cud, żeście przeżyli.
- No nie wiem, może byłoby lepiej, gdybym nie przeżył...
- Dlatego, żeś ich później stracił?
Stary kiwnął głową, ale najwyraźniej nie chciał na ten temat mówić.
- A czym się zajmujesz?
- Jestem szewcem. Mój warsztat po raz drugi spłonął, a ja nie będę już miał siły, żeby go odbudować.
- Potrzeba nam szewca. Żaden z nas nie lubi chodzić do szewskiej dzielnicy, bo nas tam nie lubią i traktują, jakbyśmy byli rzezimieszkami.
Stary potrząsnął głową.
-Ja tego nie robiłem i dlatego inni ze mnie szydzili. Chętnie bym dla was pracował, ale król Magnus zabronił szewcom wykonywać swój zawód poza dzielnicą Miklagard.
Hanzeata się ożywił.
- Jest od tego wyjątek: wolno to robić w dużych gospodarstwach. Jeżeli powiemy, że nasze domy tutaj stanowią jedno gospodarstwo, dostaniesz pozwolenie.
Ingebjorg zaczęła szczękać zębami z zimna. Stała boso w mokrej trawie, a w dodatku wiatr zmienił kierunek i wiał teraz od północy, przenikając przez jej suknię. Czy hanzeata i szewc nie mogli o tym wszystkim porozmawiać kiedy indziej? Dlaczego nie wchodzili do środka?
Domostwa po drugiej stronie rzeki już się dopalały. Patrzyła na ten niesamowity obraz spalonego miasta i narastał w niej lęk. Czy Folke i Bergtor wyszli cało z tego piekła?
Przez most koło cegielni przebiegł jakiś mężczyzna. Poruszał się tak dziarsko, że z pewnością nie poniósł żadnego uszczerbku w pożarze. Biegł teraz wzdłuż rzeki, rozglądając się na boki; było jasne, że kogoś wypatruje. Kiedy dobiegł do domu, przed którym stali, rozpoznała jednego z ludzi Bergtora. Zawołała do niego i ruszyła mu na spotkanie.
- Widziałeś Bergtora albo mojego męża?
Stanął jak wryty i wybałuszył na nią oczy. Dopiero po chwili poznał ją i twarz mu pojaśniała.
- Właśnie pani szukałem, pani Ingebjorg! Bergtor Masson i rycerz Folke przebywają po drugiej stronie miasta. Są wyczerpani i trochę poparzeni, ale nie ucierpieli poważnie. Opatrują ich mnisi z klasztoru Świętego Olafa.
Ingebjorg spad! kamień z serca.
- Bogu niech będą dzięki!
Odwrócił się i ruszył z powrotem, ale na odchodnym krzyknął jeszcze:
- Muszę też znaleźć dziecko sąsiadów, bo gdzieś się zawieruszyło!
Hanzeata i szewc nie słyszeli, o czym była mowa.
- No i co? - spytał rostocki kupiec. - Wiedział coś o twoim mężu?
- Tak, jest u Świętego Olafa. Mnisi się nim zajmują.
Nie powiedziała jednak, że nie ucierpiał poważnie. Nie miała gdzie się podziać i liczyła na to, że kupiec wreszcie ich wpuści do domu. Żeby dotrzeć do Nonne-seter, musiałaby przejść przez wypalone miasto, a to - ze względu na wciąż żarzące się drewno - było niemożliwe.
- No to wejdźcie do środka! - W głosie hanzeaty nie było zachwytu, ale perspektywa zdobycia własnego szewca zrobiła swoje.
Ingebjorg nie dała się prosić. Z ulgą stwierdziła, że w palenisku płonie ogień. I to chyba od dawna, bo izba była dobrze nagrzana. Pomyślała, że hanzeaci nic sobie nie robią z obowiązującego w mieście prawa, które zakazywało wzniecać ogień, dopóki strażnicy miejscy nie ogłoszą, że już można.
Ledwo usiedli na stojącej pod ścianą ławie, kiedy otwarły się drzwi i do izby wpadło kilku hanzeatów. Byli podnieceni i szwargotali po swojemu jeden przez drugiego. Ingebjorg nie rozumiała ani słowa, ale widziała, że są bardzo poruszeni. Kto by zresztą nie był, widząc, jak całe miasto idzie z dymem!
Szewc obrócił się do niej.
- Wszyscy się o kogoś niepokoją, tylko nie ja... To chyba jedyna korzyść z bycia samotnym jak palec.
- Rozumiesz, co oni mówią?
- Niewiele, tylko pojedyncze słowa. Zdaje się, że kilku hanzeatów było w piwiarni, kiedy wybuchł pożar, i dotychczas nie wróciło.
Ingebjorg się wzdrygnęła.
- Kto wie, czy kiedykolwiek wrócą.
Szewc pokiwał głową.
- Nawet gdyby przeżyli, to nie poszliby po pomoc do norweskiego klasztoru.
Zamilkł i wsłuchał się w szwargot przybyłych.
- Mówią o jakimś młodzieńcu, który najwyraźniej ma u nich wielkie poważanie. Nie wiem, czy dobrze rozumiem, ale chyba jest kaleką. Zdaje się, że nie ma nóg czy rąk.
Ingebjorg wstrzymała oddech. Nie ma nóg...
Rozzłościła się na siebie. Znowu coś sobie ubrdała! Dlaczego wciąż przychodzą jej do głowy te fantazje?
Podszedł do nich gospodarz.
- Pewnie przemarzliście, podgrzeję dla was piwo. Kiedy wybuchł pożar, jeden z naszych najlepszych ludzi siedział akurat w piwiarni. Od tamtego czasu nikt go nie widział.
Ingebjorg nie potrafiła się powstrzymać.
- Szewc mówi, że on nie ma rąk czy nóg?
Hanzeata przytaknął.
- Tak. Podczas walk w Szwecji walczył po stronie króla Albrechta i ucięli mu obie stopy...
Ingebjorg otworzyła usta, ale słowa uwięzły jej w gardle. Na szczęście hanzeata odwrócił się od niej i nie zauważył tego.
- No i dobrze mu tak - szepnął do niej szewc. - Jak ktoś tu mieszka, a walczy po stronie króla Albrechta, to jest zdrajcą!
Ingebjorg kiwnęła głową, ale w jej głowie kłębiły się myśli. Erling walczył przecież po stronie królów Magnusa i Hakona, więc to nie mógł być on! Zresztą szaleństwem z jej strony było wierzyć, że jej syn znajduje się akurat tutaj. Kiedy mistrz Heinrich utonął w Bałtyku, Liga Hanzeatycka przejęła wszystko, co posiadał, a w walkach wielu młodych ludzi potraciło ręce lub nogi, Erling nie był jedyny. Poza tym, czy zdołałby przeżyć ucieczkę z Saemundgard?
- Przecież to nie są Norwegowie, tylko Meklembur-czycy - szepnęła do starego. - Rostock należy do Meklemburgii!
- No i co z tego? Dopóki tu mieszkają i tu się bogacą, powinni być wierni naszemu królowi. Poza tym wyzyskują nas, bo odbierają chleb naszym kupcom!
Ingebjorg kiwnęła głową i zerknęła w stronę hanze-atów. Niektórzy na pewno znali norweski, więc lepiej, żeby nie słyszeli, co mówił szewc. Musiała szybko skierować jego myśli na inne tory.
- Opowiedz mi o tej pożodze czternaście lat temu. Mówiłeś, że twój syn ją przeżył. Na co więc umarł?
Twarz szewca przybrała tak bolesny wyraz, że Ingebjorg od razu pożałowała swojego pytania.
- Od morowej zarazy, tej ostatniej.
Potrząsnęła głową.
-Jakie to niesprawiedliwe. Przeżyć taki pożar, a potem umrzeć od dżumy...
- Tak to już w życiu jest. Umieramy od zarazy, głodu, pożogi, czarów albo z ręki wroga. Pan Bóg wcale nie chce, żeby nam się dobrze wiodło! Zycie to wstęp do czyśćca.
Spojrzała na niego.
- Pan Bóg nie jest tak nielitościwy. Tym, którym w życiu było bardzo ciężko, czyściec zostanie oszczędzony. Pójdą prosto do nieba.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, jakby nigdy dotąd czegoś takiego nie słyszał.
- Skąd to wiesz?
- Od zakonnic i księży. Gdybyś uważnie słuchał tego, o czym mówią w kościele, usłyszałbyś to samo.
- Jak mam zrozumieć, o czym gadają, skoro to po łacinie?
- Prawda. Spytaj więc księdza po mszy, to ci wytłumaczy.
Nagle twarz mu pojaśniała.
- Myślisz, że Sigurd jest w niebie?
- Na pewno. Widzę, żeś go kochał, więc musiał być dobrym synem. Pan Bóg go nagrodzi, bo czynił, co każę Pismo Święte.
Szewc wpatrywał się w nią z nabożeństwem.
- Chyba Przenajświętsza Panienka mi ciebie zesłała! Dzięki ci za te słowa pocieszenia.
Ingebjorg uśmiechnęła się przyjaźnie.
- A ja tobie dziękuję, że mi pomogłeś znaleźć dach nad głową. Gdyby hanzeata nie szukał akurat szewca, nie wpuściłby nas do swojego domu.
Gospodarz podszedł do nich z dwoma kubkami grzanego piwa. Powiedział coś do pozostałych, a ci skupili się wokół nich, przyjrzeli uważnie butom szewca i zaszwargotali coś, wymachując przy tym rękami. A potem skinęli głowami.
Gospodarz zwrócił się do szewca:
- Chcą, żebyś u nas został. Mamy pusty domek, w którym możesz mieszkać i pracować, dopóki nie dorobisz się własnego warsztatu. Damy ci dratwę, kopyta i skórę, które zostawił poprzedni szewc. Był z Ros-tocku, ale źle się tu czuł i wrócił do kraju.
W oku starego zakręciła się łza.
- Obiecuję, że będziecie ze mnie zadowoleni.
Ingebjorg pomyślała, że gdy inni szewcy się o tym dowiedzą, mogą mu robić trudności; z drugiej jednak strony, jeśli będzie mu się tu dobrze wiodło, nie musi się z nimi więcej zadawać.
Teraz hanzeata spojrzał na nią.
- Może i dla ciebie coś by się znalazło? Nieczęsto spotykamy ludzi, którzy są nam przychylni.
- Dziękuję, ale skoro mąż mój żyje, pojedziemy na jego ojcowiznę.
Na szczęście nie spytał jej, gdzie ta ojcowizna jest.
Większość hanzeatów wyszła; zostało tylko kilku, którzy rozsiedli się wygodnie. Dalej z ożywieniem rozmawiali o pożarze, a Ingebjorg domyśliła się, że najbardziej leży im na sercu los młodego kupca.
- Czy próbowano go odnaleźć? - spytała.
Gospodarz pokręcił głową.
- W te uliczki w ogóle nie dało się wejść. Było za gorąco.
- A wiadomo, w której piwiarni siedział?
- Najczęściej bywał w tych na ulicy Wschodniej.
- Moim zdaniem pożar wybuchł gdzieś po zachodniej stronie miasta, bo kiedy się obudziliśmy, wszystko już stało w płomieniach.
Kiwnął głową.
- To pocieszające. Jeśli nie był pijany, na pewno zdołał w porę ujść. Martwi mnie tylko, że bez kul jest bezradny jak dziecko. Ma drewniane nogi, więc jak chce wsiąść na konia, trzeba go podsadzić, a jak zsiąść - podać mu kule. Jeśli w tej piwiarni wszyscy spanikowali i wybiegli, a nikt mu nie pomógł... Kto wie?
- Może mnisi mu pomogli? Bracia mniejsi są bardzo ofiarni w ratowaniu ludzi...
- Hanzeatów też?
Kiwnęła głową z przekonaniem.
- Nie wydaje mi się, żeby to miało dla nich znaczenie. Byłoby to wbrew ich wierze.
Ingebjorg była roztrzęsiona. Na szczęście gospodarz tego nie zauważył, bo zaraz się odwrócił i znów poszedł do swoich. A więc młodemu kupcowi dorobiono drewniane stopy. Simon zamierzał zrobić takie Erlin-gowi... Czy jej przypuszczenia są naprawdę szalone? A może jednak Erling dostał się do Oslo na koniu ukradzionym nowym mieszkańcom Kolberud. I przejął interesy mistrza Heinricha. Mógł się dorobić, kupując towary bezpośrednio od chłopów i sprzedając je cudzoziemskim kupcom. Erling był bystry, bystrzejszy niż jej pozostałe dzieci. Poza tym Sebastian Bernward i Heinrich von Fulda byli surowymi nauczycielami. Nauczyli go pisać, czytać i rachować. Wcale więc niewykluczone, że młody hanzeata, o którego wszyscy tak się tu martwili, był jej synem, Erlingiem.
- A ty gdzie właściwie mieszkasz? - ostrożnie odezwał się szewc. Musiał zauważyć, że ucichła i pogrążyła się w myślach; pewnie przypuszczał, że się niepokoi o męża i ich wspólną przyszłość.
- Na Zachodniej, nieopodal kościoła Świętego Klemensa - powiedziała, zakładając, że stary nie zna tej dzielnicy, bo szewcy na ogół trzymali się razem.
- Słyszałem, że właściciel dworu Belgen pochodzi z jakiegoś majątku spod Eidsvoll. Może da wam pracę u siebie? Umiesz coś? Na przykład prząść albo doić krowy? Doglądać dzieci? Piec podpłomyki?
- Pochodzę z gospodarstwa, gdzie robiłam prawie wszystko.
- No to gdzieś na pewno przyj mą cię na służbę. A teraz miej my nadzieję, że pozwolą nam tu zostać do jutra. Wtedy pewnie da się już przejść przez miasto i pogrzebać w zgliszczach. A ty musisz jakoś dojść do klasztoru Świętego Olafa i zobaczyć się z mężem.
- Po co chcesz iść na pogorzelisko? Przecież hanze-aci dadzą ci wszystko, czego będziesz potrzebował.
- Chcę zobaczyć, czy coś ocalało.
- Odczekaj parę dni, tam jest jeszcze sporo żaru. A zaułki, gdzie był drewniany bruk, długo nie będą bezpieczne.
Podszedł do nich gospodarz.
- A ty skąd jesteś? - spytał Ingebjorg.
Skoro już raz była na tyle nierozsądna, że podała ulicę Zachodnią, musiała się tego trzymać.
- Koło kościoła Świętego Klemensa? To może znasz kupca Massona? - dopytywał się hanzeata.
Szewc się ożywił.
- Właśnie jej mówiłem, że może go spytać o pracę. Podobno jego rodowy majątek pod Eidsvoll jest wielgachny.
Twarz hanzeaty stężała.
- Niech już ona lepiej nie zadaje się z tym nadętym i kłótliwym człowiekiem! To właśnie tacy jak on powodują zatargi między Norwegami a nami. Próbował podstępem przejąć całą furę skór i futer, które nasz młody kupiec nabył od pewnego chłopa. Upierał się, że ma prawo pierwokupu!
Ingebjorg oniemiała. A więc hanzeata, który oskubał Bergtora z Hallsteinowych skór, i młody woj, który stracił stopy w walkach między królami a Meklem-burczykami, to jedna i ta sama osoba! Hallstein ani słowem nie wspomniał o jego drewnianych nogach, Bergtor także nie. Pewnie dali się zwieść, bo kaleka nie zsiadał z konia, a swoje drewniane nogi ukrywał w skórzanych butach z długimi cholewami.
Oczywiście, nie musiał to być Erling. Gospodarz powiedział, że ich młody kompan walczył po stronie króla Albrechta, ale Erling mógł hanzeatów okłamać. Przecież stale łgał; wydawało się wprost, że nie odróżnia prawdy od kłamstwa. Bez wątpienia walczył w szeregach wojsk króla Magnusa i króla Hakona; przekonała się o tym, kiedy pojechała do Vasteras, ale po powrocie do Oslo mógł się do tego nie przyznać. Dla hanzeatów walka po stronie norweskiej lub szwedzkiej równała się zdradzie, więc pewnie im zełgał.
- Zawsze może popytać w żeńskim klasztorze. Może któraś z rezydentek potrzebuje służącej - wtrącił się szewc.
Gospodarz stał i patrzył na nią, a po chwili odezwał się z namysłem:
- Właściwie to i nam przydałaby się jeszcze jedna służąca... Nie jesteś z tych pyskatych, masz już swoje lata i na pewno wiesz wszystko o prowadzeniu domu. Pozostali mogą co prawda uważać, że jesteś na to za stara, ale spytać nie zawadzi.
- Dziękuję, ale jak już mówiłam, pojadę z mężem na jego ojcowiznę. To niedaleko Oslo, w Gerdarud.
Nie była całkiem pewna, gdzie to jest; wiedziała tylko, że gdzieś na południe od Oslo. Musiała coś wymyślić, żeby wykręcić się od zatrudnienia jej jako służącej.
Twarz szewca się rozjaśniła.
- W Gerdarud? No to mamy wspólnych znajomych! Wychowałem się w tym gospodarstwie najbliżej kościoła!
Ingebjorg ścierpła skóra. Kłamstwa są niebezpieczne, bo łatwo przez nie napytać sobie biedy.
- Co za zbieg okoliczności - bąknęła.
Szewc uśmiechnął się do niej i był to pierwszy uśmiech, jaki Ingebjorg u niego widziała. Prawie nie miał zębów.
- Pamiętasz, co ci powiedziałem? Że zesłała mi ciebie Przenajświętsza Panienka.
- A niby czemu, szewcu? - zainteresował się gospodarz.
- Przyszedłem tu głęboko nieszczęśliwy. Nie dlatego, że straciłem warsztat i wszystko inne, ale dlatego, że - jak myślałem - mój syn jest w czyśćcu. A ta kobieta mnie przekonała, że Sigurd tego uniknął, bo był dobrym dzieckiem dla mnie i swojej matki. Nikt dotąd nie sprawił mi takiej radości. Dlatego mówię, że to Przenajświętsza Panienka postawiła ją na mojej drodze.
Ingebjorg myślała, że hanzeata go wykpi albo przynajmniej uśmiechnie się z politowaniem, ale nic takiego nie nastąpiło. Znów spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- Skąd wiesz takie rzeczy?
- Od księży, tak jak wszyscy.
- Tylko nieliczni naprawdę ich słuchają i rozumieją Pismo. Składają daninę Kościołowi, żeby skrócić swoje męki w czyśćcu, i uważają, żeby nie dostać grzywny za nieprzestrzeganie kościelnych przykazań, ale kazań nie słuchają i nie wiedzą, o czym mowa w psalmach. Umiesz czytać?
Pytanie kompletnie ją zaskoczyło; poczuła, że się czerwieni. Gorączkowo zastanawiała się, jaką dać mu odpowiedź, bo nie chciała wzbudzić podejrzenia, że jest kimś innym niż osoba, za którą się podaje. Nie pojmowała, dlaczego wkłada tyle wysiłku w ukrywanie tego przed gospodarzem, w końcu nie miała wpływu na Bergtora i jego nienawiść do hanzeatów... Coś jednak kazało jej mieć się na baczności.
- Trochę - powiedziała, spuszczając wzrok.
- Czemu się tego wstydzisz?
- Bo... w młodości uczył mnie czytać pewien młody ksiądz, który bardzo mi się podobał. - Zdziwiła się, słysząc własne słowa.
Hanzeata roześmiał się i powiedział:
- Rozumiem twoje zmieszanie... No dobrze, możecie tu zostać do jutra. A ty, kiedy odnajdziesz już męża, powiedz mu, że chętnie zatrudnię cię jako służącą. Chyba się ucieszy, że nie umrzesz z głodu? Ci krewni, którzy przejęli jego ojcowiznę w Gerdarud, pewnie wezmą go do pomocy przy żniwach, ale ciebie to on z tego nie wykarmi.
Odwrócił się od nich i wyszedł z domu.
Szewc spojrzał na Ingebjorg.
- Zgódź się. Druga taka szansa może ci się nie nadarzyć. On ma rację: niejeden tej zimy umrze z głodu, bo stracił wszytko, co miał. Jak ty się właściwie nazywasz?